środa, 31 grudnia 2014

Odliczanie?

Sylwester to zabawa dla większości ludzi, ale ja w tym roku nie maiłem sylwestra. Do północy miałem dyżur w pracy. Za plecami impreza kolegi - ale słowo "impreza" też nieco na wyrost, bo to fiesta na dwie osoby. Tyle, że ja nie miałem kasy aby się dokładać do tego świętowania, więc prawie w nim nie uczestniczyłem. 

Ale co innego mnie uderzyło w dzisiejszej dacie - 31.12.2014. Przecież 31 to odwrócona trzynastka. Gdyby datę skrócić byłoby 31.12.14, a gdyby odwrócić dzień to byłoby 13.12.14. Można więc pomyśleć, że w tym roku to swoiste odliczanie - 12, 13, 14.

Czyżby ta numerologia zwiastowała dla mnie coś ważnego? Pewnie rok 2015 pokaże. Ale nie mam po co życzyć sobie Szczęśliwego Nowego Roku. Dla mnie przydałby się po prostu Bezpieczny Nowy Rok. A gdyby już był bezpieczny, to można by myśleć kiedyś tam o jakimś szczęściu.

wtorek, 30 grudnia 2014

A jednak skok na konto!

Mam często wrażenie, że w moim życiu ktoś z Góry mi pomaga. I taki prosty dowód na tę pomoc miałem z kontem bankowym, o którym sądziłem, że jest bezpieczne przed komornikami. Pewnego razu źle kliknąłem myszką na stronie konta i wszedłem w podstronę z blokadami. I zamarłem z przerażenia.

Tam też była blokada komornicza! Ale w poprzednim banku było to widoczne od ręki, bo stan konta był bardzo mocno ujemny, a w tym drugim banku było to ukryte. I dlatego sadziłem, że nie ma tam zajęcia. A jednak było. I kwota wolna od zajęcia się też kurczyła. Zatem te konto też jest spalone. 

Dzięki Bogu, bo chyba to On mi pomaga, dowiedziałem się o tym na czas zupełnym przypadkiem. Gdybym tego złego kliknięcia myszką nie zrobił, to pewnego dnia moja ciężko zapracowana pensja by wyparowała. I byłbym umoczony. A teraz mogę tylko myśleć o tym jak ustawić płatność pensji, aby komornicy wciąż jej nie dostali.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Skok na konto

A z kontami bankowymi musiałem cudować. Jedno z kont się wyczerpało, gdyż zużyłem na nim kwotę wolną od zajęcia komorniczego (obecnie jest to okolu 12 tysięcy złotych), więc odmroziłem inne posiadane konto. Zamówiłem tam kartę płatniczą aby można było wypłacać kasę z bankomatu. I wydawało się że na tym drugim koncie nie ma zajęcia!

Pomyślałem sobie, że jest to możliwe, bo te drugie konto nigdy nie było zgłaszane do żadnego urzędu. Więc uspokoiłem się, że będę miał wreszcie bezpieczne konto na przelewanie mojej skromnej wypłaty. A to przynajmniej pozwoli mi jakoś wegetować w życiu.

Czyżbym znalazł w moim życiu jakiś mały element stabilności?

niedziela, 28 grudnia 2014

Alimenty w rezerwie?

Los jakiś czas potem pokazał dlaczego te alimenty mogą być nawet zbawienne. Kilka miesięcy później na moje konta bankowe zostały nałożone solidne blokady od komorników. Na razie ratowałem się kwotami wolnymi od zajęcia, ale nie starczy to na resztę życia. I właśnie w takiej sytuacji - hipotetycznie - alimenty mogą być zbawienne. 

Teoretycznie mógłbym się bowiem umówić z byłą żoną, na to, że alimenty byłby mi ściągane z konta a następnie pod stołem oddawane abym miał kasę na życie na poziomie biologicznej wegetacji. Na pewno będą bowiem ściągane przed innymi należnościami. Pomysł może nieco karkołomny, ale teoretycznie możliwy. Bo stosunki z byłą żoną mam poprawne.

Zatem może się okazać, że te alimenty kiedyś nawet uratują mi życie :-)

sobota, 27 grudnia 2014

Alimenty rezonujące

Mój kolega nie zgodził się z decyzją sądu. Uważa, że te alimenty to zbyt skandalicznie zawyżona kwota, bo ktoś z jego rodziny dostaje na drugim krańcu Polski 400 złotych a nie 1500 jak to zasądzono u mnie. I konsultował się w tej sprawie z połową swojej bliskiej rodziny, a wszyscy radzą aby składać odwołanie od tego. 

A ja świadomie nie składałem odwołania. Skoro tak ustalaliśmy z byłą już żoną, to trzymam się tych ustaleń. I jakoś tak nie miałem przekonania do zmiany tego, jakby mnie ktoś z Góry powstrzymywał. Kto wie, może te alimenty są jakimś elementem boskiego planu?

Oczywiście nie zarobiłem sobie tym uznania w oczach mojego kolegi. Ale na szczęście przyznał, że to moja sprawa. A ja zobaczę co z tego wyniknie.

piątek, 26 grudnia 2014

Święta po alimentach

Można powiedzieć, że swoiście humorystycznym elementem tego rozwodu było zasądzenie przez Wysoki Sąd alimentów. Skoro kiedyś zarabiałem 8-9 tysięcy złotych, to Wysoki Sąd uznał, że teraz też mogę i zasądził mi alimenty w kwocie 1500 złotych. Ale przynajmniej nie uwzględnił alimentów na żonę (która dobrze zarabia), lecz jedynie na dziecko. 

W sumie ta supozycja, że skoro tyle kiedyś zarabiałem to i dziś mogę - była jedyną głupotą sądu w sprawie alimentów. Bo ja dziś z trudem dociągam do tysiąca kilkuset złotych pensji, z czego 1100 idzie na czynsz. Na jedzenie zostaje mi 100-200 zł miesięcznie i nie mam grosza na spłacanie długów, nie mówiąc już o alimentach dla żony zarabiającej 7 tysięcy złotych. 

Oczywiście alimenty są niespłacalne. Ale wiem, czemu żona o taką kwotę wystąpiła - umówiliśmy się bowiem, że przekażę jej swoją cześć naszego mieszkania na poczet alimentów. Tutaj nie bylem zaskoczony, bo tak ustaliliśmy. Idea była taka aby alimenty hurtem oddać właśnie przekazując mieszkanie. Ale na razie dostałem na papierze wyrok z alimentami, których na pewno nie zapłacę. 

A może Wysoki Sąd przepisałby mi na receptę pracę za 8-9 tysięcy, skoro uważa, że mogę teraz też tak pracować jak kiedyś, gdy miałem firmę?

czwartek, 25 grudnia 2014

Święta po rozwodzie

Święta to czas spędzany z rodziną i bliskimi. Ale w tym roku ja już nie mam w ściśle formalnym tego sowa znaczeniu rodziny. Bowiem pod koniec października tego roku miałem niestety rozwód z żoną. Piszę "niestety" bo nie jestem z tego powodu szczęśliwy. Nie żeniłem się dla picu i nie rozwodziłem z radością. Moja matka pobłogosławiła ten związek na łożu śmierci i dlatego jest dla mnie święty. Ale niestety się nie udało.

Rozprawa trwała jaką godzinę. Inne osoby z rodziny żony, które zeznawały, były w miarę uczciwe. Tylko teściowa raz kłamliwie fantazjowała - mówiąc że sprowadzałem dziecko do swego mieszkania, gdzie widziało seks gejowski. A przecież mój synek nigdy nie był u mnie! Ale cóż, tego typu fantazje są nieodłącznym elementem takich rozpraw.

Po rozprawie byłem już wolny. Ale wcale mnie to nie cieszyło. Wracałem do domu 3 lub 4 kilometry na piechotę aby zebrać myśli. I co mi po tej wolności, gdy nie mam jeszcze chłopaka, z którym można żyć. Może kiedyś się taki znajdzie, ale czy to już nie będzie za późno, aby coś zmieniać w życiu?

Choć na zmiany zawsze niby jest czas.

środa, 24 grudnia 2014

Opowieść wigilijna

Chuda i smutna wigilia w tym roku, więc jedyne co można zamieścić o choćby częściowo optymistycznym wigilijnym kształcie, to fragment z pewnego anonsu w kategorii szukania chłopaka. I tak nie łapię się na ten anons, bo jestem znacznie starszy od chłopaka, którego ten dwudziestolatek poszukuje. Ale ten fragment anonsu mnie ujął:

Uwielbiam rozmawiać (aktualnie tego pragnę, bo jedynie mogę wygadać się w pracy), umiem gotować (mieszka się samemu to trzeba umieć wszystko - chyba nie muszę wymieniać), posiadam piesora "kundelka" już ma 10 lat i trzeba mu pomagać czasami na spacerach schodzić z wyższych partii terenu (ale daje radę).

Nie chodzi oczywiście o gotowania, ale o piesora - i nawet nie o niego, ale o to, że jest po części tak lub inaczej niepełnosprawny (bo trzeba mu pomagać schodzić). Chłopak ma przyjaciela i widać, że ma dobre serce. Są tacy ludzie na tym świecie jeszcze. I już to samo w sobie jest najlepszym prezentem na te puste święta.

wtorek, 23 grudnia 2014

Szczerość

A to anons, który wydaje się być modelowo szczery i uczciwy, co samo w sobie jest też rzadkością na portalach. Rzadko trafiają się takie autentyczne anonse. Oto gejowska szczerość:

Szukam partnera do seksu i nie tylko. Nie interesują mnie żonaci ani jednorazowe numerki.

Szacun za to, że nie interesują go żonaci ani numerki. Bo to znaczy, że faktycznie szuka kogoś bardziej wartościowego. I za to, że pisze o seksie, bo wiadomo, że tego się też szuka, ale zaznacza, że nie tylko. A jakbym ja to napisał - tylko w innej kolejności: "szukam partnera i nie tylko do seksu". Mała zmiana szyku wyrazów, duża zmiana znaczenia :-)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Dawid z Goliatem

Biblijny Dawid wygrał z Goliatem, który był wielki. A tutaj mamy do czynienia z innym rodzajem "Goliata". Zresztą wystarczy przeczytać ten krótki anons aby zrozumieć o co chodzi:

NASTOLATKA (17+) do stałego układu. W zamian duże wsp.arcie.

Słowo "wsparcie" nie przeszło z powodu automatycznej klasyfikacji jako ogłoszenie komercyjne zapewne. Ale skoro duże wsparcie, to na miarę Goliata. Zaś imię nadawcy anonsu to Dawid. I tak mamy współczesne biblijne nawiązanie do gejowskiego układu za kasę :-)

niedziela, 21 grudnia 2014

Chromony 10516

Już kilka razy trafiałem na anonse pewnego chłopaka, który pisał oraz większe ogłoszenia. I czasem je cytowałem na blogu. Ale tym razem lekko przesadził. Nawet nie chciałem zamieszczać tego anonsu jako cytatu. Ale zmierzyłem ile miał znaków - 10516.

Nie maiłem też oczywiście siły aby go czytać - ale jedyne co mi rzuciło się w oczy to chormony, do których miał jakąś pretensję. Biedne hormony - skoro anons taki gruby, to i one mają o literkę więcej :-)

sobota, 20 grudnia 2014

Gejowski to nie Świntuszalski

Czasem rozmowy na GG wydają się głupsze niż na czacie. Nie mam pojęcia czemu się tak dzieje, że na GG o wiele więcej osób ma głupie propozycje. Na czasie mało kto zagaduje z obcesowym żądaniem aby pokazać kutasa. Na GG zdarzało mi się nie raz takie propozycje otrzymywać. Jedna rozmowa szczególnie mnie ubawiła. Mój rozmówca tak tłumaczył dlaczego zaczepia:

- Sorki za pytanie I nie ukrywam ze wolałbym z kobietą ale ciężko tu a mam ochotę porobić zdjęcia tak jakoś, może chciałbyś pisać jakie mam ujęcia robić itd.

A po chwili wyłożył karty na stół:

- Po prostu mam ochotę poświntuszyć.

Dzięki za szczerość, ale odmówiłem. Na to on napisał:

- Ok rozumiem chociaż masz login taki jaki masz.

No i zdziwiło mnie to. Mam w kataloguj GG nazwę "Gejowski" ale to chyba nie znaczy to samo co "Świntuszalski". Ale widocznie dla wielu osób gej to ktoś który od razu puszcza się na prawo i lewo, szuka szybkiego seksu, pokazuje penisa nieznajomym i świntuszy na każde żądanie.

piątek, 19 grudnia 2014

OK, nie wiem

Bawią mnie ale i po części martwią rozmowy, w czasie których okazuje się, że mój rozmówca jest w jakiś sposób umysłowo nierozgarnięty. Oto typowy przykład takiej rozmowy (on i ja):

- cze
- cześć
- kogo szukasz
- partnera
- ok ja 39
- szukasz związku?
- nie
- to żegnam
- ok powodzonka

Normalne już jest to, że pytanie "kogo szukasz" jest bez znaku zapytania. Ale i tak wiadomo, że to przecież pytanie. Ale zadziwiające jest, że na moją informację, że szukam partnera druga strona odpowiada jakby potwierdzająco - i zaraz potem podaje swój wiek. Teoretycznie może to być sensowne. Sprawdza, czy ten wiek mi pasuje. Ale moja intuicja nakazała upewnić się, czy aby on wie, co to znaczy szukać partnera. Najwyraźniej nie wie, bo nie szuka związku.

A zatem potwierdza na zasadzie - OK, nie wiem.

czwartek, 18 grudnia 2014

Ty też

Czasem głupota odpowiedzi bywa zabawna, choć autorowi chodziło raczej o dopieczenie mi. Czasem ktoś ma na czacie nick tak jednoznacznie sugerujący, że szuka on seksu, iż wolę od razu pisać czego szukam, oszczędzając sobie nawet witania się. Oto typowa tego rodzaju rozmowa z czata (on i ja):

- cześć
- szukam związku
- ja sexu
- szukaj dalej
- ty też

Rozumiem irytację kogoś, kto nie spodziewał się, że na gej czacie można szukać czegoś innego niż seks :-) Ale ja wiem, że muszę szukać dalej. Dla mnie to żadna nowina. Więc zamiast być to dla mnie dotkliwe, jest po prostu zabawne :-)

środa, 17 grudnia 2014

Nieco penetracji

Czasem ogłoszenie w rubryce szukania partnera jest zabawne i zarazem tak zwięzłe, że można je uznać za swoistą perełkę, czy anty-perełkę - w zależności od wymowy. Trafiłem na takie ogłoszenie całkiem niedawno i postanowiłem je uwiecznić. Oto one:

Spenetruję od tyłu młodego nieco - gadżety mile widziane.

Autorem jest niejaki Romek. Nasuwa się od razu porównanie z "wesołym Romkiem" z kultowego "Misia".  Wesoły Romek i wesoła penetracja, choć tylko nieco. Gadżety oczywiście gratis ;-)

wtorek, 16 grudnia 2014

Podróżnik lubi przygody

Oto zabawna rozmowa na czacie z gościem o nicku Traveler, czyli Podróżnik. Jak wiadomo podróżnicy uwielbiają przygody. Ten też nie był wyjątkiem. Oto rozmowa (on i ja):

- cześć
- cześć
- szukam związku
- a ja przygody na jutro
- co ty na to?
- szukaj dalej
- dlaczego nie chcesz przygody? 
- bo nie szukam

Już myślałem, że powie coś jeszcze głupszego, ale zamilkł. Być może już go nie było, bo może już pojechał do nowej przygody ;-)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Na seks w pończoszkach

Tym razem rozmowa z gościem o nicku Chętne Pończoszki. Można się pod takim nickiem spodziewać modelowego BI w pończoszkach. I w wiadomo w jakim celu. Ale dajmy mu szansę, może jest inny. Oto zapis rozmowy (on i ja):

- hej
- kogo szukasz?? 
- partnera
- na związek??
- owszem
- będę w Wawie w sobotę
- i?
- można się spotkać
- w jakim celu?
- seks
- nie doczytałeś ze szukam związku nie seksu?

Nie doczytał. Już się nie odezwał. Ja zaś zastanawiałem się czy śmiać się czy płakać. Wybrałem śmiech - bo to zdrowie :-)

niedziela, 14 grudnia 2014

Daleko od Warszawy

Czasem aż śmiech bierze gdy nagle dowiaduję się u rozmówcy czegoś zaskakującego. Tak było w przypadku rozmowy z chłopakiem, który (jak wynikało z nicka) ma 24 lata. Oto zapis tej rozmowy z czata (on i ja):

- hejka
- jestem chłopakiem

- -widzę
- a ja szukam chłopaka do związku, a ty? 
- cio kotku?
- szukam tez na związek

- to miło
- moja rodzina się nie zgodzi ale walić Ich a raczej walić Ciebie i ssać 
- na co się nie zgodzi?
- na to abyś żył z facetem?

- żebym zamieszkał w Wawie
- o reszcie nie wiedzą

- wiesz i tak kiedyś się usamodzielnisz
- a jestem spod Wawy

I w tym monecie mnie zamurowało. Daleko od Warszawy są może Siedlce czy Radom (około 100 km), albo Mława (130 km) albo Wałbrzych (430 km). Ale dla kogoś pod Warszawą? Gdzie być może dojeżdża podmiejski autobus albo podmiejska kolej? Już myślałem, że ten chłopak ma większe problemy. 

W sumie miał - bo nic ciekawego nie powiedział. Owszem, wymieniliśmy maile gdy uciekałem z czata, ale gotów jestem się założyć, że na pewno się nie odezwie. Bo do maila też pewnie ma za daleko ;-)

sobota, 13 grudnia 2014

Daj znać o sado-maso

Czasem rozmowa na GG może być podwójnie śmieszna. Bo jeden śmiech jest wtedy, gdy ktoś zobaczy autoresponder, a drugi - gdy jest już sama rozmowa. Oto przykład (on i ja):

- Siema
- (Autoreply) Jestem gejem mam 48 lat i mieszkam w Warszawie.
- Szukam sensownych ludzi do rozmowy, przyjaźni lub związku.
- Nie szukam seksu, rozmów o seksie ani pustych gadek z nudów.
- Gdy nie odpowiem do razu to proszę poczekaj, odpiszę później.

- Oj
- Ok

- cześć
- Mam pytanie
- ??
- Siema

- jakie?
- Znasz kto lubi sadomaso
- nie
- Jak byś słyszał dasz znać
- na pewno nie będę słyszał
- nie interesują mnie takie rzeczy

- To sorry

Jeszcze rozumiem pytanie o sado-maso. Każdy może pytać o coś, co go pasjonuje. Ale nie pojmuję tego, co prawda często używanego, ale w tym wypadku absurdalnego poproszenia o danie znać gdyby się usłyszało. A może on sam wolałby, aby ktoś się nim zajął w trybie sado-maso?;-)

piątek, 12 grudnia 2014

Inteligentny rozmówca

Czasem głupota otwarcia rozmowy w połączeniu z rozbrajającą szczerością są naprawdę ciekawe. Ale mogą one oznaczać, że mimo wszystko trafiliśmy na inteligentną osobę. Oto przykład rozmowy z GG (on i ja):

- Nadawca tej wiadomości proponuje, abyś dodał go do listy kontaktów.
- (Autoreply) Jestem gejem mam 48 lat i mieszkam w Warszawie.
- Szukam sensownych ludzi do rozmowy, przyjaźni lub związku.
- Nie szukam seksu, rozmów o seksie ani pustych gadek z nudów.
 -Gdy nie odpowiem do razu to proszę poczekaj, odpiszę później.

- Hejka pogadamy
- cześć
- Co słychać
- Madonnę
- Frozen
- kogo szukasz?

- A już nikogo bo widzę ze z tobą nie popiszę o sexie
- słusznie
- zegnam
- Pa

Zawsze bawi mnie, gdy rozmówca od razu chce dodawać do listy kontaktów, nie wiedząc z kim rozmawia. Zazwyczaj irytują mnie śmieciowe pytania w stylu "co słychać". Tym razem miałem na tle dobry humor, że powiedziałem dosłownie co leci u mnie na słuchawkach. Ale najbardziej ucieszyło mnie, że mój autoresponder się sprawdza. I tym razem miałem do czynienia jednak z inteligentnym rozmówcą. Nieważne czego szuka, każdy szuka tego co uważa za słuszne. Ale przynajmniej odczytał przekaz i wyciągnął wnioski. A nawet pożegnał się, w sytuacji gdy większości ludzi już by się to nie opłacało.

Naprawdę, szacun za to.

czwartek, 11 grudnia 2014

Poproszę o swojej przyjaźni

Listy pisane łamaną polszczyzną to nie pierwszyzna. Z reguły odsyłają do jakiś dziwnych adresów mailowych i proszą o podanie własnego maila. Zawsze było dla mnie oczywiste, że ktoś, kto szuka na poważniej nigdy nie napisze takich listów. A nawet jeśli napisałby nieporadnie (przez tłumacza Google chociażby) to przynajmniej napisze z sensem. A jeśli tego nie robi, to można się tylko pośmiać. Tak jak z tego listu (pisownia oczywiście oryginalna): 

Cześć, Chciałbym poprosić o swojej przyjaźni Mam nadzieję, że nie przeszkadza, możesz odpowiedzieć do mnie poprzez mój adres e-mail, aby uzyskać więcej wyjaśnień i moich zdjęć. Dzięki, Alimah.

Ja też chciałbym poprosić o swojej spokojności i o swojej nie otrzymywaniu takich listo-głupotów. Obejdzie się bez e-mail i zdjęć, aby nie uzyskać więcej wyjaśnień. Dzięki, Maciek.

środa, 10 grudnia 2014

Krótko i dojrzale

Mikro perełka, którą odkryłem w systemie ogłoszeniowym - oczywiście w kategorii szukania partnera do związku. Tam są najciekawsze anonse, bo niby szukanie do związku to poważna sprawa - a jednak lidzie mają swoje zdanie na ten temat. Oto co napisał ktoś dojrzały (według własnej deklaracji w anonsie mający 60 lat):

jestem dojrzałym, zadbanym, miłym facetem, szukam młodego kochanka

Nowocześnie, bez kropki i dużej litery na początku zdania. Pełna kultura w jednym krótkim zdaniu. I pełna szczerość. Widocznie tak rozumie związek - jako układ z kochankiem. Ale przynajmniej pisze to od razu i nie mami pustymi obietnicami. W sumie więc szacun.

wtorek, 9 grudnia 2014

Krótko i romantycznie

A to przykład krótkiego i romantycznego anonsu w kategorii szukam partnera. Ja też zacząłem zamieszczać tam krótkie anonse, bo długich nikt nie czyta. Albo mało kto. Dlatego krótkie anonse zwracają uwagę, bo są po prostu łatwiejsze w lekturze. I oczywiście wyglądają zawsze bardziej dobitnie. Ten jest zaś dobitnie romantyczny. Jego autorem jest pewien 28-latek, czyli akurat ktoś w mojej grupie docelowej (pisownia oryginalna):

pójdzie ktoś na spacer , tak pięknie jest o tej porze w parku......

Romantyk to romantyk - nie zawraca sobie głowy oświeceniową interpunkcją. Dlatego przecinek może być w środku spacji. Ma to jednak swój urok i wdzięk. Postanowiłem na wszelki wypadek odpisać na ten anons, ale i tak wątpię czy romantyczny autor znajdzie w sobie tyle pozytywizmu, że się odezwie :-)

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Krótko i życiowo

To jest przykład anonsu, który jest nie tylko krótki i dobitny, ale przede wszystkim życiowy. I praktyczny. Zawiera bowiem wszystkie, zdaniem autora, najważniejsze, można powiedzieć - krytyczne, informacje. Pokazuje co dla geja jest najważniejsze w reacji z drugim, bliskim mu człowiekiem. Oto ta życiowa mądrość:

szukam partnera do wspólnego życia (ja pass w analu)

Partnerstwo i anal są w życiu najważniejsze. Stąd też słuszny nacisk na obie te kwestie w tym krótkim anonsie. Jak wiadomo, dobór w analu jest absolutnie krytyczny. Niejednokrotnie na czatach tłumaczono mi, jak ważna to sprawa. Bez dobrania w tej kwestii żaden związek się nie uda. Ale ja, wbrew temu, nadal wierzę, że poznam kiedyś chłopaka, z którym pójdę kochać się nie mając pojęcia o tym, jaką rolę ma w analu :-)

niedziela, 7 grudnia 2014

Dyskretny supełek

Związek to dla wielu osób na czacie to samo co układ. Widać to w wielu rozmowach. Oto typowa rozmowa z czata dotycząca rozumienia pojęcia związku (on i ja):

- :-)
- cześć
- szukam związku

- ale dyskretnego?

Zawsze zdumiewało mnie, że słowo związek, które powinno się kojarzyć ze związaniem, zatem z czymś bardzo mocno spojonym, kojarzy się z jakąś tajemniczą, dyskretnie ukrytą pętelką czy supełkiem. Można się dziwić takiej głupocie, ale czy nie widzimy jej w wielu innych aspektach życia? Choćby w fanatyzmie religijnym? 

Przykładów głupoty jest tyle, że każdy może się na nich wzorować :-(

sobota, 6 grudnia 2014

Ale jaja

Czasem zaproszenie może przyjść z jakichś wysokich progów - przynajmniej jeśli ktoś ma nick "on_wysoki". I taka "wysoka rozmowa" zaczyna się od razu "z wysoka". Zresztą wystarczy ocenić to na podstawie dzisiejszego, krótkiego i dobitnego przykładu (on i ja):

- zapraszam do mnie
- w celu?
- wylizanie panu jajek
- a ja nie szukam seksu

A to pech. Ominęło mnie wylizanie jajek. I poza tym ominęły dobrze zapowiadające się jaja w samej rozmowie. Bo mój rozmówca najwyraźniej stracił orientację i nie potrafił już nic sensownego powiedzieć.

piątek, 5 grudnia 2014

Marnowanie cudzego czasu

Czasem rozmówca zagaduje mnie tak zwanymi głupimi pytaniami. To są debilne pytania w stylu "co tam"?, "jak leci?" lub "co robisz?". Dla mnie są to leniwe, idiotyczne formy zagadywania, które jasno pokazują, że rozmówca nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Odpowiadam na takie zaczepki różnie. czasem na odwal się, złośliwie, a czasem naginam głupie pytanie aby dać rzeczową odpowiedź. Oto przykład takiej rozmowy (on i ja):

- Hej
- (Autoreply) Jestem gejem mam 48 lat i mieszkam w Warszawie.
- Szukam sensownych ludzi do rozmowy, przyjaźni lub związku.
- Nie szukam seksu, rozmów o seksie ani pustych gadek z nudów.
- Gdy nie odpowiem do razu to proszę poczekaj, odpiszę później.

- Ok
- Co robisz ?
- a szukam związku

Jak widać rzeczowa odpowiedź wystarczyła. Tym razem nie pojawiło się nawet nieśmiertelne "aha", które pokazuje słabe myślenie rozmówcy i jest jedyną odpowiedzią, na którą go stać. Tym razem nie było go stać już na nic. Kolejny rozmówca, który tylko marnuje cudzy czas.

czwartek, 4 grudnia 2014

Ja, robot

I tu jest największa zmiana w porównaniu do poprzedniej pracy. Tam miałem mimo wszystko duży luz w życiu. Poza pracą miałem czas na granie w World of Warcraft, na spacery. A teraz zostały mi tylko spacery. Nie mam siły na granie w Wowa. Kładę się spać około północy, wstaję o 8. Staram się pracować, ale nie zawsze daje radę. To ciężka praca, pisanie tekstów, może mało ambitnych, ale poprawnych i wymagających wplatania słów kluczowych, co niekiedy wymaga sporej ekwilibrystyki. Ta praca nie ryje beretu, ale męczy mózg. Choć to raczej zdrowe zmęczenie

Czego więc mi brakuje? Tego, czego nie znalazłem w czasie poprzedniej pracy i jeszcze wcześniej. Po prostu brakuje u mnie miłości. Bliskości ukochanej osoby, energii którą ona daje. Motywacji do działania która się pojawia pod wpływem szczęścia z kimś kochanym. Brakuje mi spania z chłopakiem, spokojnego snu w przytuleniu się z nim. I wstania rano z energią do działania. A jak dotąd, wszystko co robię, robię z rozumu, z obowiązku, z powinności - ale jak robot

Ja, robot?

środa, 3 grudnia 2014

Porównanie

Pokosiłem się o porównanie obu prac. Tamta praca była niemiła dla mnie, wymagała siedzenia w czasie dyżuru (za przerwy w pacy sypały się gromy). W tej pracy siedzę ile chcę, pracuję kiedy chcę. To zaleta. Ale o wszystkie prace muszę starać się sam. Tam podawano mi to na tacy. Tu sam się muszę wszystkiego uczyć, tam mi pomagano. Ale tu, mimo że muszę się sam uczyć, przynajmniej nikt mi nie truje dupy. Dupa mi za to jest wdzięczna :-)

Finansowo na razie tamta praca była znacznie lepsza, zarobek około 50% wyższy. Ale w tej pracy dopiero się rozkręcam. Dopiero uczę się rynku, dopiero orientuję w tym jakie zlecenia warto brać a jakie nie. I myślę, że dorównam tamtej pracy w zakresie zarobków. Ale raczej będę miał niższą stawkę za godzinę. Tamta firma oferowała stawkę o połowę czy nawet dwa razy wyższą, jeśli trafił się dobry wynik dnia. Tutaj jednak mogę pracować tyle ile teoretycznie chcę, a zatem mogę nadrobić czasem pracy.

A jak to się ma do mojego życia? O tym w kolejnym poście.

wtorek, 2 grudnia 2014

Zmiana warty

Zmiana warty polega na tym, że ten sam mail zaczyna pracować dla innych celów. Oczywiście jedyne co zostawiłem z komunikacji z tamtą firmą to właśnie maile. A teraz będą mi one służyły w nowej pracy. Bo postanowiłem zająć się czymś związanym z pisaniem, ale tym razem poważniejszym i takim, którego nie trzeba się wstydzić. Czyli powrót do SEO copywritingu

Równolegle z tamtą pracą myślałem nad tym, ale to była teoria. A teraz zacząłem praktycznie ją stosować. Tak się złożyło przypadkiem, że zacząłem tę nową pracę od pierwszego dnia nowego miesiąca. Fajny początek. Ale ta praca jest zupełnie inna niż tamta. I pod pewnymi względami gorsza. Ale wciąż korzystam z tego samego maila i z przeglądarki Chrome jako zawodowej. Tylko nie muszę już używać Google Talk bo nie ma z kim gadać.

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Porządki

A zatem porządki. Najpierw upewniłem się, że już nici z dostępu do danych firmowych. dokładnie, nie mam już wglądu w te dokumenty. A zatem mogłem o swojej stronie zrobić porządki. Wykasowałem z telefonu kontaktu do ludzi z firmy. Wykasowałem rozmowy pracownicze i z managementem z archiwum komunikatora. Powywalałem to co związane z firmą. 

Zostawiłem tylko dokumentację. Zapisy miesięczne pracy, umowy, tego typu dokumenty. Bo firma wreszcie, po jakimś czasie, zaczęła podpisywać z nami umowy - oczywiście śmieciowe. Ja doczekałem się ich po pewnym czasie pracy, ale co z pracownikami, którzy pracują tu już rok czy dwa lata? I pracowali na czarno. To już nie mój problem. Ja zrobiłem porządek na kompie i wiem, że już do tamtego grajdołka nie wracam. 

A teraz zapowiada się zmiana warty.

niedziela, 30 listopada 2014

Cały całokształt

Mogło się wydawać że powodem była pewna "sprawa", ale tak naprawdę był to całokształt. Miałem niby miesiąc na poprawę wyników, ale fizyki się przeskoczyć nie da - a jak się ktoś chce przyczepić, to się doczepi. A nawet Brunhilda i Hermenegilda spuściły z krytycznego tonu wobec mnie gdy widziały że stoję na krawędzi wylotu, chwaliły mój progress, ale jednak najwyraźniej Alfons i Kunegunda postanowili inaczej. 

I może tak właśnie miało być w moim życiu. Może taki był właśnie boski plan. Tyle, że w pełni zobaczę go po pewnym czasie, gdy wejdę wyżej i z góry ujrzę ten widok, który zostawiłem za plecami. Na szczęście zwolnienie zastało mnie pod koniec miesiąca. Czyli z prawie pełną wypłatą. Ale którego miesiąca, to już będzie tajemnica. I niech cała ta tajemnicza, kiepawo traktująca ludzi firma odejdzie w niepamięć. 

A całokształt firmy jest banalny. Ich biznes to wciskanie kitu i oszukiwanie ludzi. Naprawdę oszukiwanie w profesjonalny i bezczelny sposób. Bezlitosny sposób. Coś tak jak współczesne gestapo. Po nerach nie biją, ale tylko dlatego że nie mają biura. A tak na poważnie - są na swój sposób właśnie niepoważni :-)

Ale to też było dla mnie ciekawe doświadczenie.

sobota, 29 listopada 2014

Kredki

Przypominam sobie przepięknie napisaną informację na pudełku pasteli Stella, które miał mój ojciec. Pastele były przedwojenne, w drewnianym pudełeczku. A notatkę pamiętam do dziś i mogę ją odtworzyć z pamięci:

Mimo najstaranniejszego opakowania 
trudno nieraz zapobiec 
aby pastele podczas transportu się nie łamały. 
Jednakowoż najmniejszy połamany kawałek 
może być zużyty do rysowania 
bez żadnej przeszkody lub trudności.

I taka jest moja praca w firmie. Ja się staram jak mogę, znajduję drugie buty, ale mimo najstaranniejszego starania się - jakoś nie udało się zapobiec aby się coś nie połamało. Jednakowoż otrzymałem dnia pewnego wieczorem informację od Kunegundy, że postanowili ze mną zakończyć współpracę

I co ja zrobię z połamanymi kredkami?;-)

piątek, 28 listopada 2014

Realna pomoc

Skuteczna pomoc w nauce pracy to nie zasługa choćby nie wiem jak starannych recenzji Brunhildy i Hermenegildy. To zasługa kolegi z pracy. To on mi więcej powiedział uwag praktycznych niż te obie panie. I dzięki niemu zaczynam się jakoś łapać w tej robocie. Ale pytanie na jak długo. Bo w pracy jest duża rotacja i nie wiem na ile się uda mi tam zatrzymać.

W sumie to śmieszne, że najwięcej wynoszę z nieformalnych rozmów z kolegą, a nie z "profesjonalnego" szkolenia. Ale i tak pomoc może mi wiele nie pomóc. Bowiem sam szef firmy, Alfons, miał do mnie jakieś uwagi i groził zwolnieniem. Pewnie więc mimo najstaranniejszych prób nie zatrzymam się tu na długo. Ale po części czuję jakbym znajdywał nowe buty w pracy. 

Tylko jak daleko w nich zajdę :-)

czwartek, 27 listopada 2014

Cienka czerwona linia

Mam na Maku taki wyskakujący ekran "Today". Ale to na szczęście nie jest Microsoft i jego "Where do you want to go today?". To Apple. I mam wpisane wszystkie dyżury w telefonie i komputerze. Bo alarmuje mnie to przed dyżurem abym zdążył się przygotować. I na komputerze pokazuje mi dyżur jako spotkanie. A jeśli dyżur jest zdefiniowany na ileś godzin, to najfajniejsze jet to, że przesuwa się po tym taka cienka czerwona linia. Oznacza ona bieżącą godzinę. Czyli pokazuje jak bardzo dane "spotkanie" jest zaawansowane w czasie.

Na początku jest oczywiście lipa, dopiero się zaczyna. Ale potem coraz bardziej ta linia opada ku dołowi. Jedna czwarta, polowa, trzy czwarte. Aż wreszcie przychodzi taki moment, że cienka czerwona linia jest już tuż tuż końca dyżuru. I wtedy wiem, że już kolejna praca za mną. O czym to świadczy? O tym, że pracuję dla pracy, a nie dla satysfakcji. I o tym, że nie mogę się doczekać końca dyżuru. 

Czyli krótko mówiąc - że praca jest mordęgą.

środa, 26 listopada 2014

Dystans

Oczywiście firma nie pozostaje mi dłużna. Ciągle się do czegoś czepiają w mojej pracy. Jak rewolwer z wieloma nabojami. Jak nie ten strzał, to inny. Oczywiście recenzją moją pracę. Dwie sympatyczne managerki - Brunhilda i Hermenegilda sprawdzają moją robotę i piszą co można by poprawić. Jestem pod wrażeniem tego ile czasu zajmuj im przeglądanie mojej roboty, i nie tylko mojej. Ale, choć staram się uczuć na błędach, to zachowuję coraz większy dystans do tego wszystkiego.

W sumie to wiem, że i tak jestem na straconej pozycji. Piszę tylko dwoma palcami. To sprawia, że robię błędy przez złe klikanie na klawisze. Poprawianie tekstu zajmuje mi czasem drugie tyle, co samo jego pisanie. Nie bardzo jest jak to przeskoczyć. A główna szefowa, Kunegunda, publikuje czasem wyniki miesięczne po to aby nas "motywować". Czasem gratuluje tym, którzy osiągają dobre wyniki. 

Przed gratulacjami Kunegundy baczność, w lewo patrz!

wtorek, 25 listopada 2014

Kij, marchweka i jodłowanie

Pracując w firmie obserwuję coraz zabawniejsze zjawiska. Jednym z nich jest ciekawa asymetria. Starają się grozić kijem, ale marchewkę podsuwają zwiędłą. Są też niekonsekwentni. Najpierw coś jest na przykład opcjonalne, a nagle staje się obowiązkowe. I znów kij w ruch. Jak to się nazywa? Amatorskie zarządzanie? Brak profesjonalizmu? Brak charyzmy przywódczej? Wszystkiego po trochu.

Coraz bardziej widzę, że nie potrafią zarządzać ludźmi. Tak naprawdę te zarządzanie im jakoś wychodzi, ale jak to było w reklamie HP - jakoś nie znaczy jakość. Zaczynam mieć coraz większy dystans do tej pracy i dziecinnego stylu zarządzania. Zawsze mi się wydawało, że dobry szef buduje zespół, inspiruje go, ale pozwala ludziom też być sobą i działać dla firmy. A tu mamy zabawy rodem z piaskownicy i wymachiwanie kijem. 

A gdy pomroczność spowijająca management nieco czasem opada, nagle budzi się chęć społecznych konsultacji z pracownikami. Jak u tego Indianina, który najpierw jodłuje a potem zasłania usta.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Sztuka cyckania

Ac te cycki, czy mogą kłamać? Jasne że mogą! Bo to nie są cycki, ale wycyckiwanie. A to już wyższa szkoła cyckania. Praca którą wykonuję jest bowiem rozliczana pod względem efektywności. Im lepsze współczynniki się wypracuje, tym lepsza stawka za godzinę. Tyle że firma stara się jak najbardziej wycyckać ludzi. Z jednej strony niby podnosi maksymalną stawkę za godzinę, a z drugiej obniża minimalną. 

A nie jest to wyłącznie kwestia samej pracy danego pracownika. Niestety, wynik w pracy zależy też od okoliczności zewnętrznych, na które pracownik nie ma wpływu. Może więc mieć farta i uzyskać doskonalą efektywność za nic, albo mimo ciężkiej pracy mieć mizerny wynik. W sumie więc mam wrażenie, że firma stara się wycyckać pracowników gdzie tylko może. A to już jest zdecydowanie zły znak.

niedziela, 23 listopada 2014

Precarious

Z pracą wiąże się poznanie przeze mnie słowa prekariat. Jak wiadomo prekariat to jeszcze niższa w hierarchii społecznej grupa niż osławiony za komunizmu proletariat. Proletariusze mają przynajmniej pracę na umowę. A prekariusze nie mają. Żyją w niepewności. I stąd nazwa od angielskiego precarious czyli niepewny, a także niebezpieczny i ryzykowny - to też idealnie pasuje do tego rodzaju pracy. 

Zatem pracuję na - jak to się pięknie nazywa w Polsce - umowie śmieciowej? Nawet nie. W ogóle nie pracuję na żadnej umowie. I dobrze, że przynajmniej wypłacają pensję. A pensja jest rozliczana w oparciu o efektywność pracy. Ale to temat na osobnego posta. Ja w każdym razie na wszelki wypadek wyrobiłem sobie nawyk wydruku do PDF arkusza z danymi o dyżurach (i statystykach tych dyżurów łącznie z zarobionymi pieniędzmi).

Strzeżonego pan Bóg strzeże :-)

sobota, 22 listopada 2014

Czarno to widzę

Dosłownie. Czarno to widzę, bo w trosce o moją jedyną i dość drogą (około 220 złotych) klawiaturę zewnętrzną Apple, postanowiłem do pracy używać klawiatury pecetowej, bezprzewodowej z dawnego komputera HP. Praca na szybko to walenie w klawisze i chciałem oszczędzić to klawiaturze Apple. Zatem pracuję na czarno - dosłownie i w przenośni. Bo na czarnej klawiaturze

I w sumie także na czarno formalnie - bo nawet bez jakiejś umowy zlecenia. Ciekawe czy to tylko niedopatrzenie, czy świadoma polityka firmy. Profesjonalizm czy amatorka? Czas pokaże. A na razie zaczynam się wdrażać w robotę i jako tako mi to idzie.

piątek, 21 listopada 2014

Trial

Kandydaci na pracowników pracują trzy razy po trzy godziny na próbnych dyżurach. A zatem można odpaść już na tym etapie. Praca dłużyła mi się niesamowicie i nie wiedziałem, jak można na regularnej zmianie wytrzymać tak 8 godzin. Ale jakoś przeszedłem te dyżury próbne. I zostałem zakwalifikowany do właściwej pracy. 

Praca na swój sposób ciekawe, jak każda nowa praca, ale też - jak mawiali na szkoleniu - ryjąca beret. Można o niej w jednym zdaniu powiedzieć, że to - lekko mówiąc - wciskanie kitu. I to naprawdę dużego kitu. Very dużego. I to może ryć beret niektórym. Ale ja wolę czapki, więc może mnie nie zryje nic :-)

Pożyjemy zobaczymy :-)

czwartek, 20 listopada 2014

Google rządzi

Myślałem wtedy o SEO copywritingu i nawet czytałem na ten temat robiąc sobie notatki w postaci mindmapu. I dla tych prac wymyśliłem fajną nazwę maila w Google, który miał być używany do celów zawodowych - przyjmowanie zleceń i tym podobne korespondencje. I teraz się przyda jak znalazł. A że był to maila właśnie w poczcie Google - to było kluczowe. 

Firma bowiem korzysta z Google dość wszechstronnie. Pracownicy i management porozumiewają się przez Google Talk. Na szczęście mogłem podpiąć je do mojego komunikatora Adium. Dokumenty firmowe są udostępniane na dysku Google. Są one w formacie googlowego "Worda" i "Excela". Zatem moglem się przygotować do pracy. A na przeglądarkę zawodową wyznaczyłem Google Chrome. Skoro Google rządzi, to czemu nie?

A tak na poważnie, to dwóch innych przeglądarek (Safari i Firefoxa) używałem już po prostu w dwóch innych tożsamościach na Google i nie chciałem przełączać się między nimi.

środa, 19 listopada 2014

Idealny nick

Zakładanie konta Google, a przede wszystkim poczty w Gmail, to drobiazg. Ale nie dla mnie. Mnie to zajmuje dużo czasu bo jestem humanistą. Ale myliłby się ten, kto by sądził że nie radzę sobie, bo nie wiem co i jak wcisnąć. Obsługę tych formularzy mam w małym palcu. Co innego jest rozpaczliwe trudne do zrobienia - ustalenie idealnego nicka poczty. Bo nie ma u mnie opcji, aby nie był to nick idealny.

Nie raz potrafiłem tracić czas w grze, nawet godzinami, na budowanie kolejnych postaci i zaczynanie od nowa całej gdy tylko dlatego, że nick mi nie pasował w pełni. Ale gdy miałem wreszcie mój idealny nic, od razu łapałem właściwą motywację do działania. I tak samo musiało być w przypadku pracy. Musiałem wymyślić idealny nick poczty i konta Google na potrzeby pracy. Pomogło mi w tym rozważanie o innej pracy, które miałem w tym samym czasie.

wtorek, 18 listopada 2014

Bo nie było tuszu

Wita nas taka około trzydziestoletnia laska. Nazwijmy ją Marysia. No, bo prawdziwe imię to ścisła tajemnica. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Choć nie w tym poście. Zaczyna się szkolenie. Realizacja - szczerze mówiąc - amatorska. Coś tam w Power Poincie, coś tam o pracy, wynika z tego, że to trochę czarna magia. Ale pewnie w realu będzie to lepsze do ugryzienia. Materiały drukowane nie dla wszystkich, bo nie było tuszu w drukarce. No, profesjonalne to nie jest. Ale miejmy nadzieję, że to tylko małe braki.

Po tym dwugodzinnym szkoleniu decyzja. Wchodzimy w to, czy nie. Jedna osoba, facet, rezygnuje. Jednak uważa, że to nie dla niego. Inne osoby się decydują, ja naturalnie też. Zatem trzeba będzie założyć konto Google do komunikacji z firmą i można zaczynać. No to wracam do domu zaczynać. Udało mi się podwędzić materiały osobie która zrezygnowała. Mam ściągawkę. I zastanawiam się jaka mnie czeka przyszłość. W tej firmie of course.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Będzie szkolenie

Szkolenie było w jakimś centrum biznesowym, ale można było się łatwo domyślić, że to rodzaj biura wynajmowanego na godziny. Zupełnie jak hotel na godziny z prostytutką. Oby tylko ta praca nie była taka kurewska :-) W sumie można taką firmę zrozumieć, ma te szkolenia dla kandydatów na pracowników co jakiś czas, a ponieważ ludzie pracują w niej zdalnie, więc pewnie i sama firma nie ma nawet porządnego biura - bo nie musi.

Porządnego biura mieć nie musi, ale przydałoby się gdyby miała przynajmniej porządne traktowanie pracowników. Po samym szkoleniu pewnie nie będzie można tego sprawdzić, ale może jakieś wskazówki już wtedy się pojawią. Dlatego bylem ciekaw szkolenia. Znalazłem budynek, znalazłem miejsce, tylko nie bardzo wiedziałem gdzie, w której sali. Pierwsza wpadka - mogliby zrobić jakiś drogowskaz, choćby na kartce papieru. 

Wreszcie ktoś przychodzi - i zaprasza na szkolenie.

niedziela, 16 listopada 2014

Odzywka

No i odezwali się w sprawie tej pracy. Ale ja zamiast skakać pod sufit z radości zabrałem się za przepytywanie ich co do pracy. Bo nie było dla mnie jasne jak się ją wykonuje. W sumie jednak dałem się przekonać mądrej opinii, aby za bardzo nie pytać zawczasu, tylko udać się na spotkanie i ewentualnie wstępne szkolenie.

Faktycznie, co innego pytać, a co innego pochłonąć wiedzę na takim szkoleniu. Więc zgodziłem się na udział w szkoleniu i postanowiłem sprawdzić, czy będzie to praca dla mnie. Niewiele o niej wiedziałem i chciałem się dowiedzieć czegoś więcej. To zupełnie tak samo jak w Wowie - teoria taktyki na bossa na rajdzie swoją drogą, a praktyka swoją. Póki się nie ugryzie praktyki i nie wyłoży na niej, to się nie zrozumie tego co w teorii takie skomplikowane.

Zatem zaczynam mój rajd w realnym życiu - na inście o nazwie Praca.

sobota, 15 listopada 2014

Sercz for dżob

Nie pisałem dotąd na blogu o podjęciu w październiku pracy, bo blog ukazywał się ostatnimi czasy z rozpędu, z materiału wcześniej napisanego, który już potem nie był uzupełniany. No to pora i o tym napisać postów kilka, choć to będzie inny opis pracy, bo już z perspektywy historycznej. Inaczej się pisze na bieżąco, a inaczej gdy zna się koniec filmu.

Masaże to praca dorywcza i niestety nie udało się jej wdrożyć jako pracy stałej. Trzeba było zatem radzić sobie inaczej. I zacząłem szukać ogłoszeń w internecie. Skupiłem się na pracy w miarę możliwości zdalnej, a idealnie gdyby związana była z pisaniem. No i trafiła się taka praca. Wysłałem więc tam CV i czekałem na odpowiedź.

piątek, 14 listopada 2014

Fanpage umarł, niech żyje fanpage

Konsekwencją zmian w pisaniu bloga będzie także zmiana fanpage. Poprzedni fanpage i tak nie obsługiwał całego bloga, początkowo bowiem propagowałem notki blogowe na moim profilu osobistym na Facebooku. Potem zrobiłem to na fanpage. Ale teraz ten fanpage byłby obciążeniem, mając tak wielką dziurę w życiorysie.

Wiem, że dla wielu gejów dziura to podstawa, ale nie dla fanpage na Fejsie. Dlatego byłem bezlitosny i skierowałem go na przemiał. Założyłem nowy fanpage, na którym publikuję notki pisane i publikowane na blogu po 1 września 2015. Notki napisane faktycznie w tym samym czasie, ale umieszczone na blogu z antydatowaniem (takie jak choćby obecna notka) nie są już na fanpage umieszczane.

Link do fanpage jest na blogu, nie podam go tutaj, gdyż z powodów technicznych nie moglem go ustalić na Facebooku w taki sposób, który by mnie satysfakcjonował. Technicznie rzecz biorąc zakładałem (i kasowałem) fanpage kilka razy i Facebook uznał automatycznie, że na razie nie mogę zmieniać jego adresu na bardziej przyjazny. Ale gdy przyjdzie na to kolej, zmienię to także w linku na blogu.

Zatem umarł stary fanpage, niech żyje nowy!

czwartek, 13 listopada 2014

Koniec ćwierkania

W ramach reorganizacji po wznowieniu pisania bloga przyszła kolej na związane z blogiem media społecznościowe. O fanpage na Facebooku napiszę jutro. Skasowałem go, ale też natychmiast postawiłem nowy - więc w pewnym sensie on istnieje dalej. Natomiast dziś, w pechowym dniu 13 listopada, napiszę o niepowetowanej stracie, jaką sam sobie poniosłem ;-)

Zdecydowałem że skasuję profil na Twitterze, który służył mi do publikowania linków do notek na blogu. Doszedłem do wniosku, że to zbędny gadżet. Publikowałem tam wyłącznie linki do notek na blogu. Każdy, kto czytał bloga, wie, że notki są publikowane o stałych porach. Nie ma więc powodu aby o tym zawiadamiać. Twitter zaś nie daje wiele miejsca do zajawienia samej notki. 

Na fanpage facebookowym można zamieścić kilka zdań i każdy może się z grubsza zorientować jaki jest aktualny wpis. Na Twitterze nie ma takiej możliwości. Więc Twitter powędrował do lamusa. Gdybym używał go także do innego ćwierkania i przekazywania innych informacji - byłoby inaczej. Ale nie używałem go do niczego innego i nie planowałem. Zatem pozbyłem się tego, co zbędne. 

Ale mniejsza o Twittera, ważne że blog żyje ;-)

środa, 12 listopada 2014

Antydatowanie

I tak się złożyło, że pisanie bloga wygasło. To nie było z dnia na dzień, choć jedynie tak to wdać na blogu. W istocie blog miał czasem nawet zapas materiału rozpisany na pół roku do przodu. A to sprawiało, że nawet zaprzestanie jego pisania dałoby efekt dopiero po kilku miesiącach. Ale prędzej czy później każdy zapas się kończy i blog staje. 

Na szczęście postanowiłem wrócić do pisania bloga. Poświeciłem mu tyle serca i czasu i nie chciałbym aby to zostało zapomniane. Dlatego zaczynam ponowne pisanie bloga od dnia 1 września 2015. Data przypadkowa, ale fajna - początek szkoły, nawet rocznica wybuchu wojny. A jest co zaczynać z blogowaniem. I mam nadzieję, że tym razem już bez przerw.
 
Postanowiłem prowadzić blog podobnie jak do tej pory, natomiast zastanawiałem się co zrobić z tak dużą wyrwą w blogu, która powstała przez 10 miesięcy nie pisania go. Zdecydowałem, że będę ją stopniowo zasypywać, umieszczając w tym czasie publikacji takie notki, które ostatnio pojawiały się często na blogu - czyli moje obserwacje komunikacyjne: zapisy rozmów lub ciekawe (w ten czy inny sposób) anonse. 

A zatem docelowo zapełnię blog bez śladu, jednak w tym miejscu lojalnie uprzedzam, że notki począwszy od dzisiejszej aż do 31 sierpnia 2015 roku są antydatowane i pisane ex post dla zapełnienia wyrwy w blogu :-)

wtorek, 11 listopada 2014

Koncert życzeń

Na Święto Niepodległości wypadałoby da coś stosownie poważnego, bo to dzień salw armatnich i fanfar. A skoro o fanfarach mowa, to czemu nie koncert? Abo koncercik? A może po prostu duet muzyczny? Muzyka kameralna. I na taki anons trafiłem w kategorii szukania partnera - aż znalazł na dzisiejszy bardziej podniosły dzień. Zobaczcie sami...

Umówię się z kimś na podwieczorek - grę na fortepianie na cztery ręce,bo na seks wiele razy próbowałem i sami bajkopisarze-gawędziarze tu siedzą. Mogę Ci zaprezentować wszystkie walory brzmieniowe i kolorystyczne instrumentu. Rytmicznie! Kiedyś miałem faceta, który znajdował wspólny czas na granie na flecie, ale wyjechał do N.Y.C. Konkludując stwierdzam de facto iż interesuje mnie jedna z form uprawiania sztuki kameralnej, Zapewne zaśpiewamy też w klimacie folkowym ze miłość jest najważniejsza...

Czy można pisać o randce (bo choć o seksie tu poniekąd mowa to jakoś nie wypada mówić, że o seksie) w tak ciekawy sposób? Zaczyna się od podwieczorku - od razu ci, do których droga przez żołądek prowadzi, będą usatysfakcjonowani. A potem coś dla ucha. Fortepian, koncert. Prawie Chopin. A jakie smaki muzyczne są rozbudzane - te brzmienia i walory ;-)

A jeśli ręce do fortepianu zbyt zmęczone to można przecież zadąć ustami. Niekoniecznie od razu rąbka czy saksofon - wystarczy flet. I nie szkodzi że gdzieś pobrzmiewa złowrogo New York City - ale to tylko zaleta. Proste rozumowanie - tu grał na flecie ale wyjechał do Ameryki, ergo flecistą był takim, że inni przy nim nie stawali na wysokości zadania. A skoro z takim Wirtuozem autor anonsu miał do czynienia to i on na flecie na pewno wprawiony. Aż miło słyszeć.

Rzadko kiedy trafiam a anons napisany równie koncertowo :-)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Co nie oznacza

Czasem anonse są nieomal poetyckie w swoim bogactwie porównań czy zestawień. Dlatego przytaczam dziś anons, który można streścić jako "co nie oznacza". Taki mały katalog zestawień. To że coś robię nie oznacza że robię coś takiego a takiego. I jest w tym naprawdę głębszy sens. Zobaczmy sami (pisownia oryginalna)...

to, że zdarza mi się pójść do Glamu nie oznacza, że nie będę stać w pierwszym rzędzie na koncercie Cheta Fakera. to, że lubię tanie wino nie oznacza, że napierdalam się do nieprzytomności, to że muzycznie najbliżej mi do smutnych panów z gitarami nie oznacza, że nie tańczę do domu do Katy Perry. to, że uwielbiam Linklatera nie oznacza, że nie weźmiesz mnie na Spidermana. to, że regularnie ćwiczę nie oznacza, że zrezygnuję z makaronu. to, że daję to ogłoszenia nie oznacza, że jestem nieszczęśliwy (co najwyżej czuję się samotny, ale też nie sam). to, że mam pracę garniturową nie oznacza, że nie pojadę z Tobą w śródku nocy na plażę w Sopocie, by przywitać dzień. to, że jestem gejem nie oznacza, że mam azymut na puszczanie się. to, że daję "wymyślne" ogłoszenie, nie oznacza, że nie jestem prosty. a, i nie umiem gotować. 

To ciekawy anons, bo w pewnym sensie stawia pytania o granice naszego postępowania. Można iść do Glamu ale nie dać się zwariować na koncercie Cheta Fakera. Można robić wiele innych rzeczy w życiu - ale nie dać się im zwariować. Ile osób w tym zabieganym świecie znalazło chwilkę czasu aby - jak autor tego anonsu - pomyśleć o ich życiu i wyznaczyć granice, których nie chcą przekraczać? Można coś robić, ale do pewnej granicy. Jakże trudno czasem na tej granicy się zatrzymać dalej, a nie minąć ja w owczym pędzie. Albo w wyścigu szczurów.

Szacun dla autora za taką refleksję. Nie pamiętam kiedy sam miałem podobną - i tak całościową. Bo autor dotknął w tym wyliczeniu różnych sfer życia. Ukazujących jego kulturę, osobowość, charakter. I zasady którymi się kieruje. Niby anons w kategorii szukania partnera - ale nie ma tu jarmarcznego ogłoszenia (niczym zresztą moje własne - przyznaję bez bicia). Jest za to pokazanie siebie jako człowieka zasad. Jedyny mały problem, że mało kto takie ogłoszenie doceni i zrozumie - ale i tak mało kot nadaje się do tego aby w ogóle nas zrozumieć i docenić, prawda?

Chyba faktycznie lepiej mieć mniej odpowiedzi na taki anons, ale za to od bardziej adekwatnych ludzi, niż spam który jest płytki i spływa jak woda;-)

niedziela, 9 listopada 2014

Litania anty-życzeń

Anonse szukania partnera zawierają często litanię pobożnych życzeń dotyczących poszukiwanej osoby. To naturalne, bo każdy chce mieć kogoś kto spełnia jego oczekiwania. A jedni mają ich mniej, inni więcej - i chętnie o nich wspominają. Można czasem dyskutować czy nie za dużo tych życzeń, a może za mało. Ale są. A dziś przykład niejako przeciwny - litania anty-życzeń... Pisownia jak zwykle oryginalna.

JESTEM FACETEM:) - WYGLĄDAM JAK FACET - ZACHOWUJĘ SIĘ JAK FACET - MÓWIĘ I ŻYJĘ JAK FACET W rubryce "wiek" podałem prawdziwe dane- nie rozumiem czemu tu ludzie się często odmładzają. Związek dla mnie, podobnie jak seks, nie jest i nigdy nie będzie sportem drużynowym. Jeśli twierdzisz, że należysz do tych, którzy umieją rozdzielić miłość od seksu i nie rusza Cię patrzenie, jak obcy facet uprawia na Twoich oczach seks z Twoim facetem to prawdopodobnie nie masz czego rozdzielać. Nie lubię: Manipulantów, świń, dupków, cwaniaków, lovelasów, pozerów, gówniarzy, oszustów matrymonialnych, kutasomyślących, frajerów, płytkich debili, lanserów, toksycznych kolesi, damskich facetów, zawodowych kłamców itd...

Anons zaczyna się całkiem mocno. Jestem facetem - czyli w domyśle wiem czego chce, mam głowę na karku, jestem zdecydowany i konkretny. Zabawne że nie chce sam się odmładzać ale w ogóle nie podał w anonsie swojego wieku! Ale pewnie zapomniał - naprawdę zapomniał, to nie ironia. Wyszło śmiesznie, ale myślę że nie było to w jego intencji. 

Wracając co anonsu - skoro wie czego chcę to może także napisać czego nie chce. I pisze. I pisze. I pisze. I dużo tego napisał, bo naliczyłem aż piętnaście kategorii. Niezły katalog. Ale jest w tym jeszcze jedna zabawna kwestia. Otóż ten anty-katalog to jakby narzekanie na złe cechy, których się u poszukiwanego partnera nie pragnie, prawda? Wydaje mi się że prawdziwy facet napisałby to krótko i zwięźle. Na przykład - nie lubię oszustów, idiotów i pozerów. A on wypisuje tego tyle, że nagle kojarzy mi się właśnie z damską narzekającą ciotą, aie męskim facetem wygarniającym krótko i węzłowato.

No chyba że to męski poeta - piszący na fali twórczej weny ;-)

sobota, 8 listopada 2014

Panie Losie

Anonse szukania partnera to kopalnia mikro-historyjek z których jedne są zabawne, inne pouczające a inne refleksyjne. Dziś trafiła mi się refleksyjna. Można ją nazwać refleksją do Pana Losu. Brzmi prawie jak jakaś poezja, ale czasem anonse są na pograniczu poezji. Zobaczmy zresztą sami...Pisownia oczywiście oryginalna.

Obudziłem się i usnąć nie mogę. Panie Losie daj... Widzisz... Tak bardzo boję się związku, że zatopiłbym się w uczuciu Miłości... Panie Losie poproszę cię o chłopaka, który zrozumie... tak delikatnego w środku jak kobieta a jednocześnie nie zachowującego się jak kobieta na ulicy, żeby nie budził skojarzeń. Tak Kobieco-pasywnego, żebym miał ochotę się z nim kochać dzień i noc... duszy wrażliwej, cichej, oddanej i spokojnej jak bicie mego serca. Jeśli będziesz cicho to z pewnością je usłyszysz... Chłopaka nie bojącego się różnicy wieku

Autorem anonsu jest ksiądz Piotr z Częstochowy (taki miał nick). Zaskakuje mnie od razu jedno - skoro autor jest księdzem (akurat nie wierzę, że prawdziwym - ale taki przybrał nick) to czemu zwraca się do Pana Losu a nie Pana Boga? Tak byłoby logiczniej :-) Może nie chce mieszać Boga do pragnień homoseksualnych bo niektórzy księża wszak głoszą, że dla gejów tylko piekło jest przeznaczone? Choć ja w to prywatnie nie wierzę bo Bóg jest miłością i głęboko czuję, że nie kieruje się On takim szufladkowaniem ludzi według orientacji.

W sumie to jest nie anons. Ale modlitwa. I może dlatego nick zawiera słowo "ksiądz". Jak już pisałem, nie wierzę aby to był naprawdę ksiądz. To tylko takie podkreślenie, adekwatne do modlitewnego charakteru ogłoszenia. Tylko ile osoļ jest wrażliwych na takie modlitewne podejście. W samej kategorii szukania partnera masa jest anonsów seksualnych albo ogłoszeń księżniczek z bajki.

I chyba dlatego trzeba się o partnera właśnie modlić ;-)

piątek, 7 listopada 2014

Poduszka w poduszce

A komputer wygląda trochę jak poduszka. Buja się od dołu, bo ma wygiętą dolną obudowę. To już znam od miesięcy, bateria puchnie. Stoi komputer na podstawce chłodzącej więc jakoś jej ograniczniki te bujanie zatrzymują. Może być półokrągły. Ale na górze też się nie domyka, bo od klawiatury która leżała na nim pofałdował się gładzik. Okropnie wygląda ten niegdyś tak zgrabny Mac - jak koszmarny i opuchnięty inwalida.

A ponieważ bałem że że znów nie wystartuje w czasie kolejnej próby, to postanowiłem jednak pójść z nim do serwisu. Znalazłem w internecie serwis czynny w niedziele w iSpot (w Domach Towarowych Centrum) i postanowiłem tam pojechać. Zrobiłem backup maszyny i zapakowałem mojego inwalidę. Na miejscu wzięli biedaka do serwisu i przynieśli po jakiś 20 minutach. Cud. Obudowa płaska po obu stronach. Wszystko się domyka. Nawet gładzik jest gładki - nie pofałdował się od ciepła, ale od wypychającej go od dołu baterii. A bateria? Dwa albo trzy razy grubsza. Jak wielka poducha. Chyba tylko mocnej aluminiowej obudowie unibody zawdzięczam to, że nie rozpękła się pod ciśnieniem tej baterii.

Miło też, że się ulitowali nad moim inwalidą i zrobili to za darmo. Zabawny problem był zaś potem, gdy chciałem sprawdzić czy komp działa - obecne zasilacze już do niego nie pasują. Wreszcie znaleźli jakiś bardziej archaiczny zasilacz. Taki jestem technicznie zapóźniony. Ale komputer startuje i działa już normalnie. Tyle że jest bez baterii. A na Maku wtyczkę zasilania bardzo łatwo wyrwać, bo jest na tylko magnes doczepiana. I ma być ją łatwo wyrwać, aby zaczepiając o kabel zasilania nie zwalić komputera na glebę. Ale gdy notebook jest dziwacznie bez baterii, to w takim przypadku niestety jest to już wadą ;-)

Ale mam choć nadzieję że mój komp bez baterii będzie już bez problemów.

czwartek, 6 listopada 2014

Start me up!

Przywykłem do tego że mój komputer działa raczej niezawodnie. A szczególnie na etapie wciskania przycisku zasilania i startu. Ale nawet w tym zakresie może zawieść. I tak pewnego dnia mnie zwiódł. Wystartował dopiero za którąś próbą. A zbliżała się pora pracy (zdalnej) i trzeba było być pod netem.

No i stało się. System na którym pracuję (w sensie do którego się zdalnie loguje) zawiesił się i musiałem zrestartować mój komputer. I nagle nie startuje. Dysk niby chodzi ale nie ma grafiki. Czyli ekranu startowego - z jabłuszkiem pośrodku i kółeczkiem ładowania się. A potem ekranem logowania. Więc dałem znać do pracy a tam gromy, że zawalam robotę i powiedzą to szefostwu. Czyli pewnie mnie wywalą bo jestem na próbnym okresie.

Wiadomo że stres. I może komputer się poczuł do obowiązku bo wreszcie wystartował. Więc loguję się do pracy i ratuję honor. Ale tak dalej być nie może. Trzeba coś zrobić, bo nie chcę mieć kolejnego stresu o to czy wystartuje kolejnego dnia. A trzymanie go cały czas włączonego to też głupi pomysł.

No to się przyjrzałem mojemu notebookowi i co zobaczyłem?

środa, 5 listopada 2014

Fajny Sex

Czasem jakieś zachowanie jest modelowe - a najciekawsze są modelowe przykłady czyjejś głupoty. Niestety czasem także głupoty klienta. Bo choć klient niby nasz pan, to jego głupota nadal będzie głupotą. I taki przypadek miałem jakiś czas temu.

Klient zapytał mnie mailem o masaż. Otóż niby jest pasjonatem masażu i uwielbia być masowany - ale podaje od razu swoje cyferki aż do rozmiaru penisa włącznie. A po co mi one do masażu? Napisałem mu że to zbędne. Klient na to odparował że ja też mam na swojej stronie masażowej cyferki. Już było widać, że to takie czepianie się na siłę. napisałem mu że klienci czasem pytają o nie więc podaję, choć też są zbędne. Ale jego mi są nie potrzebne.

Nagle klient się zorientował że mój masaż mu niepotrzebny. napisałem mu więc, że wiem że tak jest - bo szuka seksu nie masażu. Dlatego podaje cyferki, a w opisie swego maila ma nick Fajny Sex. Nie znalazł seksu - to nie chce masażu. Ale mój korespondent się obruszył i zaczął mi podskakiwać - nagle okazuje się że mój wygląd mu też nie pasuje. A ja się uśmiałem. Te jego zachowanie to nic innego jak typowe zachowanie dziecka które wierzga gdy nie dostało lizaka.

Tyle że dzieci przynajmniej nie szukają seksu :-)

wtorek, 4 listopada 2014

Awatar

Dziś nie o Cameronie, ale o Gadu-Gadu. I nie tylko o GG. Taka historyjka o awatarze. I nie tyko o awatarze. I w sumie nie wiem o czym jeszcze - czy o ludzkiej niecierpliwości, czy o głupocie. Ale zacznijmy od początku.

Odpisuje ktoś mailem na mój anons. Ale odpisuje nie w stylu skierowanej do mnie propozycji poznania się, lecz jakby pisanej ogólnej refleksji. Takiej sobie a muzom. Odpisuję mu w podobnym stylu. I zajmuję się innymi sprawami. A potem przychodzą dwa maile. Na jednym zdjęcie owego chłopaka - zaskoczenie, bo czemu wysyła mi swoje zdjęcie po takiej ogólnej, bezosobowej refleksji? Widocznie on tak randkuje - gada z tobą patrząc sobie w niebo. I bądź tu mądry wiedząc że on z tobą gada, a nie z niebem. No okej, widać taki ma styl. Ale co jest w drugim mailu? Pretensje, że mógłbym przynajmniej napisać, iż nie jest on w moim typie.

A czemu nie jest w moim typie? Wręcz przeciwnie. Na pewno bym tego o nim nie powiedział. Okazuje się że mój korespondent oczekiwał chyba ekspresowej odpowiedzi i z góry denerwuje się, że nie odpisanie mu po chwili oznacza jego odrzucenie. Ale raptus. Pierwsza zółta kartka. Życie to nie sprint i nie każdy odpisze migiem. W końcu jednak odpisałem, uśmierzyłem jego obawy, a potem wymieniliśmy się GG. I na GG zacząłem pisać o tym, że zrobię sobie z tego zdjęcia jego awatar do kontaktu. Milej się pisze na GG jak się widzie obrazek z twarzą rozmówcy. Wtedy rozmowa jest jakaś bardziej osobista. Z człowiekiem, a nie z nickiem.

A rozmówca co wyslał? Pretensje do mnie że mu nie posłałem zdjęcia na maila - choć dostał link do profilu, gdzie ma kilka moich zdjęć. Ale pretensje daje. I zabrania robienia awatara. Okej, skoro tak sobie życzysz. Od razu odechciało mi się z nim pisać. Same zakazy i poganianie. Skoro nie umie spokojnie pogadać, to co byłoby w życiu razem?

Faktycznie, tym razem awatar był zbędny - dla takiego dziwaka szkoda miejsca w pamięci :-)

poniedziałek, 3 listopada 2014

iPadł

Najlepszy dowcip jaki widziałem o produktach Apple to rysunek przedstawiający trójkę rozradowanych dzieci z tatą. Dzieciaki mówią na głos: iPad, iPod, iPhone. A tata siedzi na kanapie z mniej wyraźną miną i myśli sobie iPaid. Kto zna angielski ten wie o co chodzi...

Ja miałem w ostatnim miesiącu przypadki które mogę nazwać iPadł. I zdarzały mi się w różnych konfiguracjach kilka razy, Bywało że reinstalowałem system żonglując między Mavericks a Yosemite (ale już szczęśliwe nie będąc zmuszonym cofać się do Snow Leoparda). A potem komputer popisał się jeszcze bardziej i tuż przed imprezą odmówił pracy przy graniu muzyki z YouTube a potem, przywrócony z szybkiego backupu, ponownie się rozkraczył i to do tego stopnia, że pierwszy raz odkąd używam Apple zobaczyłem na starcie znak złego ładowania się systemu.

A potem, żeby było śmieszniej, pech dotknął mój dysk backupowy, i on się chwilowo uszkodził - ale to z mojej ewidentnej winy, wyrwania wtyczki w czasie pracy. No i straciłem moje backupy. Normanie nie używam ich za często, ale wiem że jak je stracę co jakiś czas, to akurat wtedy będą potrzebne. W pewnym momencie zostałem więc z najnowszą wersją systemu, od czasu do czau wieszającą się u mnie, i z komputerem który mając poprzednio bardzo mocno uszkodzoną baterię być może sam legł niewielkim uszkodzeniom od niej.

Czyżby to była metafora mojego własnego życia?

niedziela, 2 listopada 2014

WK kwadrans

No i mam mój WK kwadrans czyli 16 minut wspanialej muzyki Wojciecha Kilara. Puszczam sobie playlistę w losowej kolejności, jeden kawałek leci za drugim. Wszystko w staropolskim rytmie poloneza który się gdzieś tam przeplata, nawet zagłuszany wojskowymi werblami. A polonez to taniec chodzony, idealny do nadawania spokojnego rytmu temu co się robi.

Już dawno temu zacząłem tak dobierać muzę aby idealnie wspierała mnie w pracy na komputerze. Dlatego mogłem słuchać niektórych utworów w kółko setki razy. I zawsze gdy trafiam na kolejne utwory czy całe albumy które mają taką magiczną moc, to je dodaję. Z "Pana Tadeusza" wziąłem około połowy utworów. Romantyczne zaloty Telimeny nie bardzo nadają się do pracy w nieomal wojskowym rytmie. Ale werble czy napoleońskie fanfary - jak najbardziej tak.

Najciekawsze jest to, że ja się czuję w tej muzyce zanurzony. Tak jakby ona krążyła w moich żyłach. W mojej głowie pulsują nuty poloneza albo motywy Marsylianki do których Kielar się w "Roku 1812". Albo bitwa z batalionem Płuta - jakże inaczej słucha się tego na spokojnie, bez ognia strzałów i bitewnej wrzawy. Ten minimalizm Kielara, oszczędność dźwięków, jest po prostu genialny. Niby tylko werbel, czasem trąbka i jakieś dzwonki - a jaka to sugestywna rytmika. Albo z kolei niebywała przestrzeń, jaką budują odzywające się na polowaniu myśliwskie rogi.

Czuję się jakbym żyjąc w realnym świecie w środku siebie żył w jakiejś baśni.

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć Jacka

Skoro pierwszy listopada to i pisanie o śmierci jest na miejscu. Ale ja piszę tak naprawdę o muzyce. Pierwszy listopada to wielki dzień zadumy. Nad tymi którzy odeszli i nad nami samymi. Ale tłem do zadumy może być przecież muzyka. Jeśli jest piękna i chwyta za serce. A takiej muzyki można słuchać w kółko w każdy dzień roku.

Już od pewnego czasu interesowały mnie motywy muzyczne z filmu Andrzeja Wajdy "Pan Tadeusz". Podobał mi się motyw dźwiękowy, choć bardzo prosty, z opowieści Gerwazego o szturmowaniu zamku stolnika przez Rosjan. Tylko że w filmie to było tło. A ja wreszcie trafiłem na czystą ścieżkę dźwiękową. Najpierw oczywiście na poloneza. Ale potem na całą płytę z filmu. I wybrałem sobie z niej 7 utworów, których słuchałem w kółko przez wiele dni.

Siedem utworów to wydaje się wiele ale moje iTunes grzecznie podsumowało je na łącznie zaledwie 16 minut muzyki. Niewiele ponad kwadrans. Wybrałem to co bardziej mnie poruszało. Poza polonezem w dwóch wersjach oczywiście trzy motywy militarne - szturm zamku, bitwę i rok 1812. Do tego coś na pograniczu militarystyki czyli polowanie. No i tytułowa śmierć Jacka Soplicy. Zaledwie minuta, coś na kształt poloneza, ale bardzo powolne i będące wielką porcją zadumy, choć tak krótko trwającą.

Zaduma to azyl od galopu życia - czasem warto sobie na niego pozwolić.

piątek, 31 października 2014

Bardzo brzydka reklama

Tym razem bardzo brzydka reklama, ale bynajmniej nie w sensie jej negatywnej oceny przeze mnie :-) Powód jest zupełnie inny i wyjaśni się gdy przeczytamy pierwsze zdanie tego anonsu, na który trafiłem w kategorii szukania partnera. Pisownia oryginalna.

Bardzo brzydki facet około 40, gruby, za chwilę siwiejący ale zdrowy i bez nałogów pozna bardzo przystojnego, fajnego, dobrze zbudowanego i męskiego faceta z którym nie bedzie wstydu pokazać się w fajnych miejscach. Nie mam zamiaru nikogo utrzymywać - mam duże serce i jeszcze wierze w miłość. Potrafię dać poczucie bezpieczeństwa i szukam relacji na lata - warunek: musisz być zdrowy, bez nałogów i ze mną zamieszkać.. Odpowiem na ciekawą odpowiedź z kilku zdań złożonych a nie na numer telefonu. 

 W sumie to całkiem sympatyczna reklama - właśnie dlatego że wyczuwam w niej dystans do siebie i poczucie humoru. Lepszy taki dystans niż zadęte opisywanie się jako "spoko kolesia" czy "słodkie ciacho". Ma ona szansę przykuć uwagę przez odmienność. Ale czy będzie skuteczna?

To tak naprawdę zależy nie od samej reklamy, ale od tego czy trafia w grupę docelową. A grupa docelowa tej reklamy jest - czego się obawiam - bardzo słabo obecna wśród przeglądających te anonse. I to jest bolączka wszystkich szukających do związku - zbyt mało osób, z którymi można się do tego przymierzać.

A z próżnego nawet Salomon nie naleje ;-)

czwartek, 30 października 2014

Rodzinna fikcja

Czat zawodowy to miejsce gdzie spotyka się idiotów tak często jak drzewa w lesie. Ale czasem ten ich idiotyzm jest subtelnie dziwny. Ba, nawet jest ubrany w szaty zwykłej rozmowy. Tylko że w tej opisywanej dziś "zwykłej rozmowie" było po prostu coś dziwnego.

Dwa razy gadałem z jakimś panem, który chciał u mnie zamówić masaż rodzinny. Dla siebie, dla żony i dla syna. Pierwszy raz stykam się z taką propozycją. Już wcześniej kilka razy pytały mnie małżeństwa czy bym nie zrobił im masaż, ale jakoś w realu się nikt nie umówił. Dlatego jakoś sceptycznie do takich propozycji podchodzę. Ale w przypadku tych małżeństw bardziej chodziło o to aby robić masaż jednej osobie na oczach drugiej. Choć częściej takie spotkanie nie wychodziło z tego banalnego powodu, że "wierny mąż" miał jakieś dziwaczne życzenie aby masażysta bzykał jego żonę.

W tym przypadku nie było na szczęście mowy o bzykaniu żony. Ale mieszkanie dziecka już samo w sobie wydało mi się dziwaczne - nawet o wiele bardziej niż propozycja bzykania żony. Ale zaczęło mnie dziwić co innego - takie gadki szmatki z klientem i jego nie kończące się wypytywania. Irytują mnie takie rozmowy o posmaku bajkopisarstwa. Tracę na nie czas, a nie udaje się umówić na konkretne spotkanie. I tym razem straciłem po prostu cierpliwość. Zdenerwowałem się i zakończyłem rozmowę.

Wpadłem jednak potem na lepszy pomysł, aby na przyszłość zaproponować takiemu rozmówcy pogawędkę przez telefon pod pretekstem szybszego wyjaśnienia mu wszystkiego - bajkopisarz nie zadzwoni i tym się wtedy zdemaskuje :-)

środa, 29 października 2014

Czas to pieniądz

Stara maksyma biznesowa. Może nie tak stara jak czas ale pewnie tak stara jak pieniądz - albo prawie tak stara. Ale tak na poważnie, to czas jest pieniądzem także w znaczeniu bardziej przyziemnym. Jeśli koszt usługi zależy od czasu jej trwania - to czas przekłada się na pieniądz. To oczywista zależność. W teorii oczywista, w życiu bywa bolesna ;-)

Przekonałem się o tym gdy umówiłem klienta, który zamówił opcję godzinną. Opcja podstawowa a zatem mniej urozmaicona. Więc, w porównaniu do opcji pełnej, bardziej nudna. Ale klient nie odczekał do końca masażu - w połowie zapytał czy coś jeszcze robię. W sensie czy mam jakieś inne rodzaje usługi w ramach sesji. Jeśli nic dodatkowego (jakościowo) nie ma, to zrezygnował z dalszej usługi. Zapłacił około polowy, co jest i tak sukcesem, bo to już decyzja uznaniowa. I wyszedł.

A dla mnie kilka zmartwień. Największe jest takie, że nie byle w stanie sprostać oczekiwaniom klienta. Po prostu oczekiwał czegoś innego, masażu znacznie mocniejszego. zawsze podkreślam, że to masaż delikatny, ale każdy to może inaczej rozumieć. martwi mnie klient niezadowolony, bo nie wróci na pewno a jeszcze może będzie źle o mnie rozpowiadał. Inna sprawa, że zawsze znajdą się klienci niezadowoleni, to też normalne.

Oczywiście nie bylem też szczęśliwy z powodu mniejszych pieniędzy, akurat w okresie gdy zbierałem na opłaty. Ale zmusiło mnie to do pomyślenia o ofercie. Czy coś jest nie tak w samej ofercie? Nie, po prostu to nie jest masaż dla każdego - to oczywiste. I wymyśliłem coś innego - trzeba po prostu informować klientów o tym jakie czasu masażu są zalecane w różnych sytuacjach. W ten sposób uniknie się posądzenia o jakieś naciąganie na za długi czas. Ten sam masaż może dla jednego być w pełni komfortowy w ciągu godziny, ale dla innego znudzi się po 30 lub 45 minutach.

Przekuć porażkę na ulepszenie oferty - to jest właśnie sukces ;-)

wtorek, 28 października 2014

LoL

A dziś dla równowagi coś ciekawego i lekkiego. Inny anons, umieszczony niedaleko cytowanego wczoraj. Autorem jest jakiś dziewiętnastolatek ze Śląska. Zwróciłem uwagę na ów anons, bo jako zdjęcie była tam podobizna Naruto.

Cześć, szukam kogoś na stałe, lub do znajomości aby od czasu do czasu w coś pograć xD Interesuję się mangą, anime. Oprócz tego lubię od czasu do czasu zagrać w League of Legends. Jeżeli jesteś chętny się poznać, odezwij się :) 

LoL - czyli League of Legends. Znam ze słyszenia. Ja grałem w WoW - czyli World of Warcraft. Ale już nie gram. Nie mam na to kasy - są ważniejsze wydatki. A poza tym straciłem wenę do grania. W sumie to w obecnym czasie jedynie od czasu do czasu układam sobie pasjansa - to nawet nie dla przyjemności, ale jako wróżbę na komputerze. Taka minimalistyczna wersja grania.

Czy taki chłopak, teoretyzując byłby dla mnie dobrym kandydatem? Oczywiście abstrahuję od tego kogo on szuka i jaki ma ogólnie charakter. Rozpatruję tylko to, o czym pisze w anonsie. Myślę, że jednak nie. Co z tego że gra? Gra w nieco inną grę niż ja grałem, a ja nie gram obecnie w ogóle w tego rodzaju gry. I w większość z nich nie zagram z powodu technicznego, bo nie mam Windowsa tylko inny system operacyjny..

A jego zainteresowanie manga i anime? Od lat zbieram yaoi i mam kolekcyjkę około 1500 obrazków. Ale samą mangą czy anime się nie interesuję - w sensie śledzenia fabuły różnych historii. A jest ona bogata z tego co wiem. A więc dla takiego miłośnika mangi i anime moje zbieranie yaoi to jedynie prześlizgiwanie się nad tematem.

Wyjdzie czy nie wyjdzie - mimo wszystko fajnie było zobaczyć wśród zdjęć nudnych penisów twarz sympatycznego Naruto ;-)

poniedziałek, 27 października 2014

Ku.wa wszyscy

Rzadko kiedy zdarza się aby anons zaczynał się od słowa "kurwa". Dlatego też gdy na taki anons trafiłem, przykuł moją uwagę. Nieświadomie autor anonsu sięgnął po marketingowy schemat AIDA (Attentiion, Interest, Desire, Action) i sprawie zadbał o owe "Attention". Oto jego dzieło:

Ku.wa wszyscy tu myślą kutasami tylko! Poddaję się i już nie szukam. Poznałem miłość mojego życia ale on po pół roku powiedział, że nie chce się wiązać teraz nie mam już nic. Razem z nim odeszły marzenia, chęć walki i starania się . Życie straciło sens. Zrobiłbym wszystko żeby go odzyskać......... Czemu tu wszystko jest tak posrane? 

W sumie zwróćmy uwagę, że formalnie nie ma tu słowa "kurwa" a jest słowo "ku.wa". Ale psychologia czytania pozwala odtworzyć niekompletny wyraz, szczególnie gdy w środku jest tylko mała kropka. Ale do przykucia uwagi to wystarczyło. Potem zaś pojawia się zainteresowanie, drugi element schematu AIDA - mamy bowiem całkiem ciekawą historię. Na początku co prawda powszechne narzekanie na "wszystkich". Ale potem ciekawy wątek poznania miłości życia - kto się tym nie zaciekawi?

Nawet nie zastanowisz się dlaczego pomimo poznania miłości życia szuka partnera w stosownym dziale ogłoszeniowym. Taka jest magia dobrej reklamy, że nie pozwala na racjonalne przemyślenia kiedy ją odbierasz. refleksja może przyjść potem, gdy rozkładasz reklamę na czynniki pierwsze. No cóż - okazuje się, że nic nie wskórał z tą miłością życia. Smutne. Tak naprawdę jednak jest pewna nadzieja. Może się uda go odzyskać?

Fajna reklama - w sumie jako anons jest niejednoznaczna. Bo czego autor anonsu szuka? Powrotu do ukochanego? To chyba nie przez publicznie dostępne ogłoszenie. Znalezienia kogoś nowego? Ale to będzie trudniejsze bo każdy wie, że nadal myśli on o swoim byłym.

A może powód anonsu był najzwyczajniej inny - po prostu chciał się "komuś" wyżalić?

niedziela, 26 października 2014

Postrzeganie

Miałem dziś zabawny przykład obserwacji własnego postrzegania ludzi. Przykład śmieszny, ciekawy i całkiem pouczający - ale przede wszystkim bardzo pozytywny, jak mi się przynajmniej wydaje. To taki mały optymistyczny początek dnia. Akurat jesień w pełni, więc szczypta optymizmu jest bardzo w cenie :-)

Paweł narysował ad hoc prześmiewczy obrazek pewnego człowieka. A ja go zobaczyłem gdy mi go pokazał i zapamiętałem kolejność postrzegania. Najpierw twarz - oceniam po twarzy czy go rozpoznaję. Potem uniesiona ręka - bo wydaje się dziwna. Szybkie skojarzenie historyczne - czy to nie jest ręka w nazistowskim przywitaniu? Nie, taka uniesiona po prostu do góry. I dopiero na końcu widzę że pan ma wywalonego na wierzch penisa w czasie wytrysku, a pracuje przy nim ręka.

Ucieszyłem się z tej obserwacji. Moim zdaniem mam prawidłowe podejście do oglądania ludzi. Najpierw twarz - bo to jest klucz do oceny wizualnej człowieka. To dzięki twarzy ktoś się podoba lub nie. Potem patrzę na resztę - a najmniej na miejsca intymne. Więc cieszę się, że nie mam na ich punkcie niezdrowego hopla. Dlatego zniesmaczają mnie zdjęcia penisów czy tyłków na cudzych profilach. Z jednym wyjątkiem, jeśli zdjęcia takie są autentycznie zabawne. Ale to prawie niespotykane. 

A wy w jakiej kolejności postrzegacie innych ludzi?

sobota, 25 października 2014

Przyczółek

Aby zdobyć jakiś obszar trzeba najczęściej uchwycić przyczółek. To znane słowo z kampanii wojennych. Ale przecież używane jest potocznie także w normalnym życiu. I właśnie takiego przyczółka brakowało mi dotąd gdy przymierzałem się do pracy związanej z internetem.

Zajmowałem się internetem i sprawami związanymi z marketingiem internetowym lata temu, wtedy byliśmy w tym jednymi z pionierów w Polsce. Potem oczywiście wypadłem z obiegu, gdy sprzedałem udziały w firmie i wycofałem się z branży. Ale jakaś pasja do marketingu internetowego pozostała. Znalazłem sobie ciekawe poletko - marketing idei związany z własnym życiem. Szukając kogoś i tworząc profile internetowe mimowolnie wykonujemy taki marketing. W sensie marketingowym "sprzedajemy się", oferując nie jakiś produkt zewnętrzny albo usługę - lecz samego siebie. W sensie marketingowym jesteśmy "towarem", czyli czymś o czym udziela się informacji, docierając do potencjalnego "klienta" i zachęca go do podjęcia określonej akcji - oczywiście nie kupna, jak w marketingu prawdziwych towarów handlowych, ale np. poznania się.

Teraz, zupełnie przypadkowo, trafiłem na ogłoszenie o pracę, które mnie zainteresowało. I nagle przekonałem się, że mam przed sobą właśnie ów wymarzony przyczółek. Zacząłem więc rozgryzać te zagadnienia. Wiele przede mną nauki i odświeżania już posiadanej wiedzy - ale taką naukę szczerze kocham. Bo wiem że jest ona w pełni użyteczna. I wreszcie wiem jak się zabrać do tej całej pracy związanej z internetem.

Co prawda mam też od znajomego z którym już robiłem biznesy, propozycję pokrewnej pacy marketingowej w internecie - i właśnie w sprawie tamtej pracy kompletnie nie umiałem wyczuć bluesa - ale mam nadzieję, że od tego przyczółka uda mi się przeskoczyć także do przyczółka dla tamtej dodatkowej pracy. Bo wiele spraw zazębia się i jest podobnych. A jeśli widzę początek, już nie kręcę się w kółko, to mam motywację do pójścia dalej.

Obym tylko miał jeszcze dość siły aby iść za motywacją :-)

piątek, 24 października 2014

Wyśmiejesz mnie?

Czasem coś co miało być zabawne nie jest (w pozytywnym tego sensie) zabawne, a to co mogłoby nie śmieszyć - śmieszy. Miałem taką rozmowę na czacie. Chłopak z góry dał do zrozumienia, że boi się wyśmiania. Ale kiedy zapewniłem go że się nie wyśmieję, to ujawnił o co biega...

Miał po prostu fetysz do obcisłych gładkich strojów i ubrań. Każdy może mieć jakiś fetysz, nic w tym dziwnego. Jedyny fetysz seksualny, ktorego bym nie tolerował to osiąganie przyjemności z zabijania zwierząt. Ale do ciuszków - co za problem mieć zamiłowanie i kochać się w nich. No to przeszliśmy na GG i tam pisaliśmy. Jak widać nie śmiałem się z tego czego się obawiał.

Ale potem w rozmowie przyznałem się że nie znam się na ciuszkach - i on pożegnał się ze mną wychodząc z GG. Oczywiście to było pożegnanie na amen, a nie chwilowe wyjście. Obraził się widocznie na mnie za to, że nie znam się na ciuszkach. I to mnie rozśmieszyło. 

Zabawne, że czasem nie śmieszy to co niby miałoby śmieszyć ;-)

czwartek, 23 października 2014

Biała wróżba

Ciekawostka przyrodnicza - a zarazem typowy dla mnie przykład - to dopatrywanie się znaków lub wróżby z różnych elementów rzeczywistości mnie otaczającej. To dość ekscentryczne hobby, ale nieustannie podtrzymywane przez to, że owe znaki czy wróżby zdumiewająco często się sprawdzają.

Miałem taką sytuację niedawno. Wracam od klienta do domu. Przystanek autobusowy. Grupa fajnych chłopaków stoi niedaleko zaparkowanego na chodniku auta, Pewnie też czekają na autobus. Jeden mi się podoba. Oczywiście chłopak, a nie autobus. I potem wsiadają do tego auta, które jednak należało od jednego z nich - białe BMW - i odjeżdżają. Cóż, moglom sobie pomarzyć o chwilach gdy sam jeździłem podobnym niemieckim autem. Ale to jeszcze nie jest żadna wróżba.

Wracam do domu, jestem już u siebie, na własnym osiedlu. I co widzę - podobne w kolorze i sylwetce BMW zaparkowane u siebie, ale nieco większy i lepszy model. Dwa punkty wyznaczają prostą, a dwa analogiczne samochody - mogą oznaczać jakąś wróżbę czy znak. Okej, przyjąłem do wiadomości. W domu niedługo potem mam drugie zamówienie, więc jadę do kolejnego klienta. I co widzę? Biały range rover u mnie na osiedlu. O, to już trzeci element. Wracam z masażu i widzę tego samego range rovera, ale tym razem odczytuję cyfry na tablicy rejestracyjnej - 67 i 69. Obie z nich mają dla mnie bardzo wyraźne znaczenie symboliczne - 67 to rok urodzenia a 69 to moje inicjały.

A więc trzy białe auta, coraz lepsze, a ostatnie ma dodatkowo symboliczne liczby na rejestracji - i jak tu nie być zakłopotanym? ;-)

środa, 22 października 2014

Znasz iksa?

Czasem rozmowa z kimś przez internet wydaje się podejrzana. Mogą być tego różne powody Ale jednym z nic jest to, że poznajemy osobę, która nagle podejrzanie wypytuje nas o kogoś zupełnie innego, zdumiewająco dużo o nim wiedząc. I łatwo się domyślić jakie jest tego wytłumaczenie.

Miałem niedawno taką rozmowę. Rozmówca wypytywał mnie o pewnego chłopaka. Kiedy potwierdziłem że go kojarzę to od razu zaczął mnie pytać o czas gdy ten chłopak mieszkał u mnie. Powinno mnie to zaalarmować. Bo skąd nagle on wie, że ten chłopak u mnie mieszkał, skoro tylko wie, że go kojarzę? No a w tej sytuacji mleko się rozlało. On już wiedział że ja to ja. A potem wypytywał mnie o tego chłopaka dalej, lecz udzielałem informacji bardzo dyplomatycznie, w imię zasad. Nie mówię obcym o moich znajomych, obecnych lub byłych.

Potem oczywiście on się przyznał że sam jest tym chłopakiem o którego pytał. Mleko się jednak rozlało z zupełnie innego powodu. Formalnie wobec niego jestem w porządku, bo nie wygadałem mu nic niestosownego o nim. Jedyne zagrożenie jest takie, że on może kiedyś pod kolejnym nickiem po prostu ze mną pogadać i pociągnąć mnie za język. Akurat w rozmowach nie mam nic do ukrycia, ale nie czuję potrzeby opowiadania mego dalszego życia właśnie jemu, bo to zamknięty rozdział.

Jak więc powinienem postępować w przyszłości - od razu udać że nic nie wiem o danej osobie i wtedy mogę być wzięty za kogoś innego :-)