piątek, 30 czerwca 2017

Szwecja upada

Źle się dzieje w państwie szwedzkim. Sam szef szwedzkiej policji, Dan Eliasson, poprosił o pomoc. Twierdzi że jego policja nie jest w stanie poradzić sobie z sytuacją, przybywa stref "no go" do których policja boi się chodzić, chaos w kraju się pogłębia. Jakby tego było mało - uwaga - aż 80% policjantów rozważa odejście z pracy. W takiej sytuacji żadna policja w żadnym kraju nie poradziłaby sobie, a tym bardziej w Szwecji, w której jest naprawdę coraz bardziej potrzebna. Niestety społeczeństwo jest chyba kompletnie bezwolne, zatrute polityczną poprawnością i prawdopodobnie woli rysować przysłowiowymi kredkami po ulicach niż wspierać policję w walce z przestępczością. Jeśli inne państwa nie pomogą Szwecji, to kto wie, co się stanie w tym wspaniałym kiedyś w kraju, jeśli tego trendu się nie zacznie odwracać.

"Obawiam się, że to koniec dobrze zorganizowanego, spokojnego, egalitarnego społeczeństwa Szwecji, jakie znamy z przeszłości. Nie będę zdziwiony jeśli wkrótce wybuchnie tam wojna domowa. W niektórych miejscach - można uznać - że już wybuchła" - to słowa które wypowiedział ekspert do spraw sytuacji kryzysowych Johann Patrick Engellay. Przypomina mi się zamieszczona kilka miesięcy temu wyjątkowo odważne (jak na Szwecję) wyznanie na Facebooku jednego z tamtejszych policjantów. Był on tak blisko emerytury, że już sobie pozwolił na ominięcie politycznej poprawności. Opisał on codzienną pracę swojego posterunku. Imiona zatrzymanych przestępców były jednoznacznie arabskie.  W ciągu tych kilku opisywanych dni pojawił się tylko jeden rodowity Szwed, zatrzymany w związku z jaką sprawą narkotykową.

W kraju w którym tak bardzo mocno rozplenili się (niestety dokładnie tak samo, jak chwasty) imigranci, poprawność polityczna zakazuje informowania społeczeństwa o tym, jaka jest sytuacja w rzeczywistości.. Mało tego, szwedzka policja w imię politycznej poprawności przestała prowadzić różnego rodzaju statystyki, bardzo ważne przecież do działalności operacyjnej, dotyczące narodowości i wyznania przestępców. Policjanci teoretycznie nie wiedzą, jak wiele przestępstw popełniają imigranci, choć oczywiście trudno tego nie zauważyć po samych imionach lub wyglądzie zatrzymanych. Pomimo jednak tak dramatycznej sytuacji, rządzący w Szwecji miłośnicy lewackich ideologii najwyraźniej nie dostrzegają zagrożenia. 

No cóż, nie tylko skleroza nie boli - ślepota polityczna także.

czwartek, 29 czerwca 2017

Paryski potop

Wczoraj za dnia i wieczorem miała miejsce za moimi oknami ulewa. Tak sądzę, ponieważ trochę wody przesączyło się przez mało szczelne drzwi i zalało mi fragment pokoju. W sąsiednim lokalu, wychodzącym na inne patio, woda była mniej łaskawa - wyniesiono stamtąd chyba dwa wiadra. Kiedy po deszczu szedłem po terenie, który na ogół jest suchy, to utrzymywała się tam miejscami kilkucentymetrowa warstwa wody. Musiało więc solidnie padać, no i temperatura też nie jest najwyższa - kilkanaście stopni. W pięknym Paryżu zaś upały. Ludzie cierpią z gorąca, baseny są przepełnione. Jednak imigranci nie mają z tym problemu. Znaleźli sposób na upał.

Sposób jest równie prosty, co chamski. Imigranci odkręcają albo wręcz niszczą hydranty i znajdują ochłodę w strugach wypływającej z nich wody. Francuska firma wodociągowa obliczyła straty finansowe spowodowane przez odkręcenie lub zniszczenie około tysiąca hydrantów. Oszacowano, że spuszczona woda mogłaby napełnić 240 basenów olimpijskich. Koszt tej wody oraz naprawy uszkodzeń to 800 tysięcy euro. Niestety, nie ma też odpowiedniej liczby policjantów, aby pilnować każdego hydrantu. Nie mówiąc już o pilnowaniu samych imigrantów.

Przypomniał mi się znany filmik na YouTubie, który przedstawia muzułmanina nie mogącego sobie poradzić ze szklanymi, otwieranymi automatycznie drzwiami. Muzułmanin tak do nich podchodzi, że czujnik ruchu go nie wykrywa i nie otwiera drzwi. Po chwili zastanawiania się człowiek ten po prostu decyduje się przebić przez drzwi, rozbijając szybę. W tym paryskim przypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem podobnym. Z ciekawości zastanawiałam się przez chwilę, co by było, gdyby władze francuskie postawiły cysterny z wodą dla ochłody imigrantów. Pewnie jednak ci by uznali, że wody jest za mało, aby się w niej pluskać i być może zdewastowaliby te cysterny. Tak się zachowuje dzicz, która jak szarańcza pojawiła się w Europie Zachodniej. Na zaproszenie ślepych euro-lewackich polityków. Na szczęście na razie do Polski jeszcze nie dotarli.

Oby ten - nomen omen - potop nie trafił do Polski.

środa, 28 czerwca 2017

Odbudujecie?

Aleppo zostało zniszczone w wyniku wojny miejsce i świat martwi się zniszczeniem tego pięknego miasta. Oczywiście poza byłym ministrem przekształceń własnościowych, Januszem Lewandowskim, który miał jakiś czas temu pretensje o to, że Parlament Europejski martwi się bardziej o Aleppo niż o Warszawę, w której domy walą się w kontekście własności, zajmowane przez cwaniaków w trakcie afery reprywatyzacyjnej. Okazuje się teraz, że nasze polskie doświadczenia w zakresie odbudowy mogą być wykorzystane w zakresie odbudowy zniszczonego syryjskiego grodu.

Ci, którzy mieszkają w Warszawie lub ją odwiedzają, niespecjalnie dziwią się temu, że Warszawa ma swoje zabytki (takie jak zamek Królewski i Stare Miasto), ale nie każdy już pamięta, że zostały one kompletnie zrujnowane w czasie wojny i następnie pieczołowicie odbudowane. Było to możliwe między nimi dzięki wspaniałym obrazom Canaletta, który w swoich dziełach zawarł bardzo wiele szczegółów architektonicznych stanisławowskiej Warszawy. Posługiwał się on camera obscura, dzięki której dokładnie szkicował fasady budynków.  Odbudowa Warszawy była dziełem bez precedensu na skalę światową, chyba nigdy nie zdarzyło się, aby miasto było w tak kompletny sposób odbudowywane. Dlatego polskie doświadczenia w zakresie odbudowywania miasta mogą znaleźć pełne zastosowanie w przypadku odbudowy Aleppo.

Nie dziwi więc, że eksperci UNESCO zwrócili się do polskiego Ministerstwa Kultury o pomoc w przygotowaniu zasad rekonstrukcji Aleppo. W 2018 roku będzie pod patronatem UNESCO zorganizowana w Polsce konferencja o odbudowie Warszawy, która będzie pomocna dla wszystkich specjalistów pragnących zaangażować się w odbudowę syryjskiego miasta. Można powiedzieć, że zniszczenia drugiej wojny światowej (w przypadku Warszawy są one na tyle bezprecedensowe, uprawniając do powiedzenia, że nasza stolica została przez hitlerowców zamordowana) wreszcie zaczną przydawać się w innych częściach świata. Zawsze bowiem lepiej budować coś  niż rujnować.

Na szczęście Polacy specjalizują się tylko w odbudowie miast.

wtorek, 27 czerwca 2017

Ekologia na opak

Gdybym miał pieniądze, to zdecydowałbym się na na kupienie samochodu o napędzie hybrydowym, spalinowo-elektrycznym. Ostatnio trochę czytałem o takich samochodach i ze zdziwieniem dowiedziałam się, że nie mają one na przykład rozrusznika i paska rozrządu, które wymagają odpowiedniego serwisu, a czasem wymiany, a także trzykrotnie wolniej zużywają klocki hamulcowe, ponieważ siłę hamowania potrafią wykorzystywać do ładowania baterii. Oczywiście mają też niższe zużycie paliwa, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem dla kogoś, kto pragnąłby taniej podróżować. Jednak, jak się okazuje, samochody ekologiczne, hybrydowe, ani tym bardziej samochody elektryczne, które nie posiadają w ogóle silnika spalinowego, nie są aż tak do końca ekologiczne - jak oszołomionym ekologom by się wydawało.

Samochody elektryczne oczywiście nie emitują spalin w czasie jazdy. Dlatego są z pewnością autami ekologicznymi, które wspierają nasze naturalne środowisko. Jest jednak pewien problem, o którym ekolodzy głośno nie mówią, bo to rujnuje ich opętaną na punkcie ograniczania emisji dwutlenku węgla narrację. To kwestia zanieczyszczeń (emisji dwutlenku węgla), które powstają w trakcie produkcji baterii do takiego samochodu, a bez baterii elektryczne auto nie pojedzie. Badania te przeprowadziła poważna instytucja, Szwedzki Instytut Badań nad Środowiskiem - a zrobił to na zlecenie rządu Szwecji oraz Szwedzkiej Agencji Energetycznej. Okazuje się więc, że produkcja baterii do elektrycznego Nissana  Leaf odpowiada emisji spalin przez auto z silnikiem diesla w ciągu 2 lat i 9 miesięcy typowej eksploatacji. Jeszcze gorzej jest z wyposażoną w większe akumulatory Teslą - w jej przypadku to 8 lat emisji

Jak się okazuje, w przyrodzie bilans ekologiczny może być o wiele bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje. Auto elektryczne nie zanieczyszcza powietrza w czasie jazdy, ale jego wyprodukowanie to emisja dwutlenku węgla. A zatem auto ekologiczne jest tak naprawdę trucicielem a priori,  podczas gdy samochody spalinowe są zarówno trucicielem a priori, jak i trucicielem a posteriori. Pewnie i tak w ostatecznym rozrachunku auto elektryczne zacznie oszczędzać naturalne środowisko - Nissan Leaf po około trzech latach, Tesla po ośmiu. Można mieć jednak nadzieję, że na pewno naukowcy z całego świata, w tym także z Polski, pracują nad nowymi akumulatorami lub panelami słonecznymi. Może kiedyś nastąpi znaczne ograniczenie emisji zanieczyszczeń w trakcie ich produkcji. W końcu każda technologio była kiedyś w okresie niemowlęcym

Mało kto pamięta, że pierwszy jednoręczny telefon komórkowy ważył kilka kilogramów.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Szkoła bez prac

Wakacje już w toku. Pierwszy poniedziałek, dotąd smutny czas po weekendzie, ale tym razem radosny, bo już dziś dzieci nie muszą chodzić do szkoły. Oczywiście za trochę ponad dwa miesiące niestety trzeba będzie do tej szkoły wrócić. Dlatego też dzisiaj przedstawię dość ciekawy temat, na który natknąłem się w internecie. Otóż TVN przedstawił reportaż o szkole na warszawskim Ursynowie, w której nie było klasycznych prac domowych. Zamiast zmuszać dzieci do robienia prac domowych nauczyciele zmienili podejście i zaczęli troszkę inaczej pracować ze swoimi podopiecznymi.

Zamiast prac domowych dzieci otrzymywały pewne zadania do wykonania, które bardzo często zrealizowane były metodą zabawy i nauki. Na przykład ćwiczenie matematyki przy pomocy opracowywania przepisów kulinarnych. Ten sposób nauczania jest o wiele prostszy dla dzieci. a jednocześnie dziecko ma większą motywację do tego, żeby się uczyć nie będąc narażonym na stres pracami domowymi oraz tym, że szkoła wkracza w jego domowe życie i zabiera mu cenny czas. Efekty są widoczne - dzieci stały się spokojniejsze i bardziej kreatywne. Na pewno mają o wiele większą motywację chodzenia do szkoły.

Jak się okazuje, bardzo często dotychczas stosowane praktyki oraz przepisy okazują się mało efektywne, gdy zastąpić je zupełnie nowymi rozwiązaniami, nie tylko zresztą w szkole. Już wiele razy spotykałem się z takimi informacjami, że gdy przypadkiem w wyniku awarii na niektórych skrzyżowaniach w różnych miastach wyłączała się sygnalizacja świetlna, to paradoksalnie wpłynęło to pozytywnie na bezpieczeństwo i płynność ruchu. Kierowcy musieli bowiem bardziej uważać, a zarazem samochody na bieżąco, bez większego problemu, mogły przejeżdżać przez skrzyżowanie, a nie sztucznie oczekiwać na zmianę światła. Być może więc przyszedł czas na to, aby w podobny sposób zmienić szkołę. Powinna ona uczyć w taki sposób, aby dzieci miały świadomość tego, że ta nauka jest wartościowa, przydatna i że warto ją realizować. 

Jeżeli szkoła nie będzie miejscem tortur, to mamy szansę na stworzenie naprawdę wykształconego społeczeństwa.

niedziela, 25 czerwca 2017

Anatomia nieadekwatności

Kiedy poznajemy jakąś osobę i zaczynamy z nią rozmawiać, nasza intuicja może wyczuwać to, czy uda się tę osobę poznać, czy też będzie to fakap i stracony czas. Jestem zodiakalnym rakiem, a te mają ponoć najlepszą intuicję ze wszystkich znaków zodiaku. W moim ciele intuicja pochodzi od matki, bo serce mam po matce - delikatne, współczujące, wczuwające się. Posiadam natomiast rozum po ojcu - twardy, zdecydowany, na zimno logiczny. I ten rozum niejednokrotnie powątpiewa w to, co podpowiada mu intuicja. I niejednokrotnie z nią przegrywa

Kiedy poznaję różne osoby, to intuicja niejednokrotnie podpowiada mi, że nie będzie z tego nic, bo wyczuwa ona, że rozmowa toczy się mniej lub bardziej jak po grudzie, na siłę, a po drugiej stronie nie ma chęci poznania się i nawiązania oraz podtrzymania kontaktu. Taka rozmowa jest jak ognisko, które pali się na mokrych i słabo palnych materiałach. Ogień niby jest, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji po prostu wygaśnie. W takiej sytuacji nie ma możliwości, aby ratować poznawanie kogoś i po prostu  komunikacja zamiera naturalnie. Oczywiście każde poznawanie można ratować na siłę, ale nie ma to żadnego sensu, bo prędzej czy później kontakt wygaśnie.

Kiedy się nad tym zastanawiam, to trudno jest w rozumowy sposób wypunktować elementy, które sprawiają, że intuicyjnie czujemy, że dana znajomość nie uda się. Na pewno takim elementem jest jednak niezbyt klejąca się komunikacja - dość długie przerwy w czasie pisania, brak tematów do rozmowy. Ważne jest także to, że komunikując się z jakąś osobą robimy to kompletnie beznamiętnie, nie czując w sercu pozytywnych emocji, tylko pisząc w kompletnie neutralny sposób. Jeśli taka rozmowa nie ma dodatkowo żadnego interesującego tematu, to staje się po prostu nudnym obciążeniem naszego czasu, zamiast fascynującego poznawania i odkrywania nowej osoby. Jak wiadomo, nie z każdej mąki jemy chleb i nie każdy człowiek, którego poznajemy, będzie naszym partnerem.

Warto bardzo często ufać intuicji, bo myli się rzadziej od rozumu.

sobota, 24 czerwca 2017

Gapcio

Mój kochany Gapcio. Najsłabszy z nich wszystkich. czasem poraniony, często  oszukany, bo zabierali mu jedzenie - szczególnie Rambo, samiec alfa. Ale Śmigiel także mu zabierał. Gapcio od pewnego czasu dostawał  ode mnie najsmaczniejsze kąski, aby mu to wyrównać. Czasem wystawiałem z klatki Rambo, aby Gapcio i Śmigiel mogli spokojnie swoje zjeść. Gapcio był od nich mniej społeczny, bo rzadziej brałem go na ręce - wiercił się wtedy i uciekał.

Początkowo nazwałem go Batman. Bo szczur dumbo nazwany został Rambo. Gapcio był jedynym z moich obecnych trzech szczurów, który był klasyczny (nie dumbo, czyli miał normalne uszy). Podobnie jak Rambo był biało-szary, jak mój pierwszy szczur, Greyzol. Gdy przyniosłem kupionego tego samego dnia Gapcia (ówcześnie Batmana) i Rambo, to Gapcio właśnie pierwszy dał się wyjąć z pudełeczka transportowego i wsadzić do klatki. Myślałem więc, że będzie odważniejszy. Ale Rambo okazał się samcem alfa. A gdy po trzech miesiącach doszedł do nich Śmigiel, to Gapcio został prawie wyrzutkiem stada. Ostatnio chyba zachorował od ciągu z okna w nowym pomieszczeniu do którego się przeprowadziłem. Ale w sumie nie musi to być prawda. Od pewnego czasu był już osłabiony, trochę niesprawny, nieporadny. Być może niedożywiony, być może zaszczuty trochę przez resztę stada. Jednak często spali wszyscy trzej razem. Konkurencja była tylko przy jedzeniu.

Ostatnio Gapcio ciężko oddychał. Wczoraj już mi intuicja podpowiedziała, że kres się zbliża. Wziąłem go na ręce - był już chłodny. Trzymałem go na ręce z przerwami chyba godzinę. Nie wiercił się, czasem wręcz przylgnął do mojej dłoni, jakby mu było lepiej - być może także od jej ciepła. Gapcio, mimo że najsłabszy, nie poddał się tak łatwo. Kilka razy odstawiałem go do klatki, gdzie szwendał się z miejsca na miejsce, nigdzie nie mogąc zaznać spokoju. Akurat zająłem się czymś na komputerze. Nie zaglądałem do klatki przez pół godziny, może godzinę. A potem zobaczyłem, że szczury są w najwyższej półce, a Gapcio leży na dole. Leży na boku, z uchylonym pyszczkiem i otwartą na oścież źrenicą. Nie udało mi się być z nim w tej ostatniej chwili, ale byłem przy nim cały dzień. Początkowo prawie nie płakałem po Gapciu - bo już wypłakałem wszystkie łzy trzymając go jeszcze żywego  na dłoni. Potem łez przybyło.

Był cichym szczurem i odszedł w ciszy - zagrzej dla mnie, Gapciu, miejsce tam, gdzie kiedyś i ja się zjawię.

piątek, 23 czerwca 2017

Dzień Ojca

Dzisiaj, jak pokazuje mi obrazek w wyszukiwarce Google, jest Dzień Ojca. Chociaż jestem ojcem i być może dostanę od mojego synka życzenia, to jednak serce mnie boli. Niestety, nie mieszkam razem z moim synkiem i nie mogę teraz mieszkać z nim, a co gorsza jestem tak naprawdę cieniem ojca, który ma nie do końca posprzątanego własnego życia i który nie jest w stanie dać swojemu dziecku uśmiechu i oparcia na co dzień. Staram się na ogół udawać, że o tym nie wiem, bo załamałbym się ciągle myśląc o tym, ale czasem takie refleksje mnie nachodzą. A żartem powiem (bo przynajmniej poczucia humoru nigdy mi na szczęście nie brakuje - i to mnie także trzyma przy życiu), że nie ma przecież Dnia Cienia Ojca. 
 
Ktoś powie, że nic prostszego - trzeba zmieniać życie i usuwać problemy. Łatwo powiedzieć, trudno wykonać. Szczególnie wtedy, gdy czasem po prostu nie mam nawet wręcz biologicznej siły do tego. Mam na szczęście silną wolę działania, to jest z pewnością podstawa, ale zawsze wystarczy, aby osiągnąć, to co mam nadzieję że osiągnę. Oczywiście mam wiarę, że to się zmieni, ale nadzieja jak mawiają umiera ostatnia. Nie wszystko, co chce osiągnąć moim życiu, zależy wyłącznie ode mnie. Częściowo zależy także od farta, lub jak to woli łutu szczęścia, który jest potrzebny, aby znaleźć się we właściwym momencie we właściwym miejscu. Łutu szczęścia nie sposób po zadekretować, nie sposób nawet najcięższą pracą mieć gwarancję na to, że się pojawi.

Nie można jednak się poddawać. Mam silną wolę działania i postaram się działać i robić wszystko, co tylko mogę, aby jak najlepiej aby osiągnąć zamierzony cel. Nie można się poddawać. Poddać można się tylko raz - wtedy, kiedy człowiek wie, że już wszystko przegrał, że nie ma już dla niego ratunku i trzeba skończyć tę farsę życia. Do tego momentu trzeba walczyć jak wojownik. Gram w grę MMORPG, w której ciężką, niestrudzoną pracą (i także walką) dochodzi się do rozwoju swojego stanu posiadania. To doskonała lekcja tego, jak należy walczyć także w realnym życiu. A poza tym mam od wielu już lat wręcz pewność, że Ktoś się moim życiem opiekuje.  

Dlatego myślę, że jeśli będę walczył do końca, to być może On mi też pomoże tam, gdzie sam nie dałbym rady.

czwartek, 22 czerwca 2017

Perwy do związku

Niedawno miałem na czacie rozmowę z osobą, która miała w nicku napisane "Perwy" i "Związek" - czyli dwa bardzo sprzeczne pojęcia. Perwy kojarzą mi się z szukaniem jakiś wyuzdanych wrażeń w ramach seks przygód, zaś związek to szukanie człowieka do życia razem, a zatem dobieranie się także pod względem charakteru, a nie jedynie erotycznych upodobań, choćby nie wiem jak nietypowych. Dlatego też byłem bardzo ciekawy tego, jak potoczy się rozmowa z tym poszukiwaczem "perwersyjnego związku".

Oczywiście mój rozmówca zaczął od tego, że wypytywał mnie o to, czy podobają takie lub inne perwersyjne rzeczy, na przykład lizanie stóp. Akurat jestem w tym zakresie fetyszystą, ale lubię to nie dla samego lizania. Zaznaczyłem bardzo ważną rzecz, że lubię to robić nie dlatego, że kręci mnie samo lizanie, ale dlatego, że mam uczucie i emocjonalną bliskość do osoby, której uczucia odwzajemniam właśnie w taki "perwersyjny" sposób. To właśnie bliskość sprawia, że otwieram się na tak intymne doznania i tak intymne pieszczoty. Bez tej bliskości nie ma w moim przypadku chęci do robienia jakichkolwiek "perwersji". Zresztą nie odbieram tego w ogóle jako perwersje, ale jako bardzo intymne, osobiste, głęboko uczuciowe i szalone w miłości okazywanie bliskości. Nie traktuję więc tych "perwersji" jak swoistego "sportu". Mam zaś wrażenie, że dla mojego rozmówcy oczywiste było właśnie takie podejście.

Potem mój rozmówca przysłał mi zdjęcie swojej stopy - ale napisałem mu jednak wyraźnie, że mnie podnieca poczucie bliskości z drugą osobą, a nie samo zdjęcie. To uczuciowa bliskość sprawia, że ciało partnera kręci i niesamowicie podnieca. Oczywiście rozmówca zamknął okno rozmowy. Wyraźnie widać, że szukał tak naprawdę jakiegoś "perwersyjnego" seks układu. Gdyby szukał związku, to najpierw upewniłby się, że czuje z kimś chemię i bliskość, a potem zagłębiałby się w te intymne perwersje i emocje. Wywalanie tego od razu na wierzch przypomina mi typowy czatowy seks stragan, zaprojektowany do wyszukiwania osoby do szybkich seks przygód. Do wyboru, do koloru, od perwersji, do perwersji - dla samej perwersji. Mnie takie "płaskie perwersje" nie kręcą. To za mało, aby się po nie "schylać".

Mnie kręci magia emocji i uczuć, która takie perwersje tworzy, nawet bezwiednie i bez specjalnego nastawiania się na nie.

środa, 21 czerwca 2017

Homofobiczne cukierki

Zachodnia Europa i ogólnie lewactwo to bastion tak zwanej politycznej poprawności, która coraz bardziej wychodzi bokiem samym mieszkańcom Europy. W sumie to jest ona tak naprawdę swego rodzaju faszystowskim, jedynie słusznych światopoglądem nie dopuszczającym żadnych innych sposobów myślenia, pomimo oficjalnie głoszonej wielokulturowości (a raczej multikulti, bo z rzeczywistą wielokulturowością nie ma to wiele wspólnego).  Wielokulturowość polega bowiem przede wszystkim na szacunku do innych kultur i ich współistnieniu - tymczasem lewactwo faworyzuje tylko swoje idee (na przykład wrogi Europie islam), a gniecie to, co dla nich niewygodne (na przykład naturalne w Europie chrześcijaństwo).

Ten krótki wykład o politycznej poprawności był niezbędny, aby zasygnalizować, że obecne nadmiernie i powodowane polityczną poprawnością krytykowanie ludzi (czyli nakładanie im łatek homofobów,  islamofobów, rasistów i tym podobnych) ja odbieram z przymrużeniem oka. Traktuję to nie jako rzeczywistą ocenę, ale prostacki polityczny bejsbol, którym okłada się politycznych przeciwników, stygmatyzując ich na siłę. Nie jest to żadna rzeczywista  troska o szacunek dla innej religii lub seksualnej orientacji. Lewactwo już nieraz  pokazywało, jak wybiórczo, instrumentalnie i co najważniejsze jednostronnie stosuje te narzędzie. Jednych zabraniają obrażać, innych sami obrażają. To kompletnie i z pełną tego świadomością zakłamane.

Dlatego wiedząc to wszystko z uśmiechem podszedłem do informacji o tym, że uznali producenta cukierków Skittles za rasistowskiego, mimo, że on właśnie chciał wesprzeć ruch LGBT. Skittles wypuścił specjalną białą serię cukierków (normalnie produkuje kolorowe). Chciał tym samym schować swoją tęczą cukierków, aby pokazać, że w czasie Pride tylko tęcza LGBT ma znaczenie. Tymczasem debile z polit poprawnego lewactwa uznali go za rasistowskiego, bo wypuszcza białe cukierki. Im się wszystko, co białe, kojarzy z rasizmem. Przypomina się dowcip o sierżancie, któremu biała chusteczka kojarzyła się z pierdoleniem. Dlaczego? Bo, melduję posłusznie panie poruczniku, mi wszystko się  kojarzy z pierdoleniem. A lewakom wszystko białe, kojarzy się z rasizmem.

Stosując to myślenie mamy na przykład w Polsce groźnych rasistów w osobach Obywateli RP, którzy blokują miesięcznice smoleńskie z białymi różami.

wtorek, 20 czerwca 2017

Szkoła nieporadności

Czasem korespondencja z jakąś osobą, która odpowiada na nasz anons może być, jak to wyraziłem w tytule tego posta, prawdziwą szkołą nieporadności.  Dzieje się tak wtedy, gdy korespondencja z taką osobą jest po prostu beznadziejna. Niedawno miałem taki przypadek i całą korespondencję, która toczyła się krótkimi zdaniami, można było ująć w formie krótkiego dialogu. Takiego, który nieraz pokazywałem na blogu. Oto ta korespondencja (on i ja).

- Aktualne do związku mam 29 lat
- Owszem aktualne. Jakby było nieaktualne to bym je usunął :) Ja mam 49 lat
- A co proponujesz
- Dziwne pytanie. Przypomina mi pytania adresowane do ludzi szukających szybkiego seksu :) Skoro szukam związku to chyba wiadomo co proponuję :)

- Ok

Nick mojego rozmówcy był dość ciekawy, bo mowa w nim była o pożyczkach. Być może ten człowiek zamieszcza takie pożyczkowe ogłoszenia lub też ma związek z tego rodzaju biznesem. Na pewno nick nie jest podstawą do oceny kogokolwiek, ale rozmowa - już tak. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to zapominanie używania znaku zapytania przy pytaniu, typowe dla wielu użytkowników internetu. Na szczęście można się zorientować w tym, co jest pytaniem. Ale nie to jest największe zastrzeżenie. 

Samo rozpoczęcie korespondencji jest stosunkowo nieporadne - bo skoro mamy do czynienia z anonsem, to można w ciemno zakładać, że jest aktualny i pytanie o to jest troszeczkę nie na miejscu. Drugie pytanie, które zadał bez znaku pytania, kompletnie mnie rozbroiło. Jeśli szukam do związku, to można bardzo łatwo domyśleć się, co proponuję. Pytanie "co proponujesz?" bardziej pasuje do osób szukających szybkiego seksu - każdy z nich może bowiem szukać (i tym samym proponować) coś innego. Trzecia odpowiedź na to, co napisałem, kompletnie mnie zniechęciła. Zobaczyłem bowiem, że ten człowiek  nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Skoro nie potrafi poprowadzić zwykłej zapoznawczej rozmowy i jedyne co mi odpowiada to głupie "Ok" - to szukanie go na silę do związku nie ma żadnego sensu.

Bo to, że ktoś w rozmowie napisze OK nie znaczy, że jest człowiekiem OK.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

O wyższości niższości

Dzisiaj chciałbym napisać o wyższości niższości - to oczywiście gra słów, ale dotyczy lokali mieszkalnych, które miałem okazję przetestować ciągu ostatnich miesięcy. Mieszkam w jednej lokalizacji, ale w tym czasie przebywałem aż w trzech lokalach. Najpierw mieszkałem od samego początku w pierwszym z nich przez kilka miesięcy. Potem mieszkałem tymczasowo w drugim z nich przez kilka dni. Teraz mieszkam znów na stałe w trzecim z nich od kilku dni. Zatem mam za sobą w sumie dwie przeprowadzki wewnętrzne i trzecią, która mnie tu przywiodła. Mieszkałem zaś w różnych lokalach i można je porównać.

Tak naprawdę jest sens porównywać jedynie pierwszy i ostatni lokal, bo ten pośredni tymczasowo przez kilka dni zamieszkiwany był beznadziejny. Pierwszy lokal był (dosłownie) pawilonem na poziomie (poziomie gruntu) i przez to wydawał się domkiem letniskowym. Niedawno go wymalowano i zrobiono zewnętrzne parapety w oknach. Jednak w środku było gorzej - kiepawa kuchnia tuż przy wejściu, kiepawa łazienka, niedomykające się do niej drzwi (przez wybrzuszenia podłogi). Meble ściągane przeze mnie skąd się dało - z konieczności prezentowały się jak przysłowiowy groch z kapustą. Klient wchodzący do tego lokalu miał wrażenie, że to jakiś standard domku wypoczynkowego z czasu PRL.

Lokal, w którym obecnie mieszkam znajduje się w podpiwniczeniu, dlatego wejście do niego prowadzi schodkami pod zadaszone patio, które jednak na razie jeszcze pełne jest gratów, jest więc mało eleganckie. Lokal jest dzielony łazienką, obok której biegnie korytarz do znajdującej się z tyłu (i mającej osobne okno) kuchni. Kuchnia tak samo lipna, jak w poprzednim budynku - ale nie na widoku klienta. Szafy te same, ale te brzydsze ukryte w korytarzu i kuchni przed wzrokiem gościa. Szczury pod kuchennym oknem, ciągle otwartym, więc nie śmierdzą tak, jak w poprzednim lokalu. W miejscu masażowym przestronnie i bardziej elegancko, a nawet bardziej intymnie, bo mam grubsze zasłaniające światło zasłony. Łazienka ładniej urządzona, choć bez kafelków. Mimo, że to mieszkanie jest w piwnicy, to jego masażowa część robi zdecydowanie lepsze wrażenie. Klient powinien tu być bardziej zadowolony.

I na tym właśnie polega wyższość jej piwnicznej niższości.

niedziela, 18 czerwca 2017

Technologiczny dinozaur

Czasem czuję się technologicznym dinozaurem i to nie dlatego, że nie umiem posługiwać się urządzeniami wysoko technologicznymi. Wręcz przeciwnie - spędzam regularnie czasem i kilkanaście godzin na dobę przy komputerze, nie tylko pracując na nim, ale także robiąc swoje prywatne rzeczy. Jestem non stop przypięty do netu w tym czasie. Ale dokumenty wolę pisać i przechowywać offline na kompie, a nie w sieci (z oczywistym wyjątkiem bloga). Korzystam ze smartfona i prawie nie ruszam się bez niego, ale zachowuje się mimo wszystko jak dinozaur, co uświadomiła mi rozmowa telefoniczna, którą przeprowadziłem wczoraj z przyjacielem, a także kilka refleksji, które po niej miałem.

Kolega nie odzywał się do mnie przez kilka dni, więc napisałem do niego SMS. Oddzwonił nie mając pojęcia z kim ma do czynienia. Okazało się, że utopił smartfona w wannie i nie wiedział, do kogo mój numer  należy, bo stracił zapisane w nim dane. Ja nie tylko nie używałbym smartfona w wannie, ale co więcej - nigdy nie zdarzyło mi się nawet porysować (nie mówiąc już o stłuczeniu ) ekranu w telefonie. Po prostu jestem takim dinozaurem, który dba o to, aby nie wsadzać telefonu do kieszeni z kluczami (a jeśli już, to telefonu w skórzanym ochronnym etui). Pod względem (dla mnie przecież oczywistej i naturalnej) dbałości o sprzęt elektroniczny jestem najwyraźniej niedzisiejszy. Mój sprzęt elektroniczny, nawet używany latami, jest tylko naturalnie zużyty lub wytarty, ale nie zmasakrowany.

Podobnie ma się sprawa z dostępem do informacji. Zdecydowanie preferuje tradycyjne pisany tekst niż filmiki. Dlaczego? Dlatego, że w tekście bardzo łatwo można pominąć nieinteresujące mnie fragmenty i przeskoczyć do lektury tego, co ciekawe. Gdybym korzystał zaś z popularnych wśród wielu osób plików wideo, musiałbym oglądać je (tak jak telewizję) w całości, bo nie mógłbym szybko selekcjonować informacji. A to często byłaby strata czasu. Oczywiście to, co wiem, że jest ciekawe, oglądam w całości, ale nie wszystko jak leci. Potrafię zatem korzystać z internetu w sposób inteligentny, wybierając informacje, które mnie interesują, a nie korzystam z niego w sposób obrazkowy, filmowy, typowy dla naszych czasów, w których kultura czytania zastąpiona jest pismem obrazkowym i gapieniem się w wideo. Jeśli na przykład przeglądam poradniki konfiguracji komputera, to zdecydowanie wolę pisemne, niż filmy na YouTube, który to wszystko pokazują bardzo często w sposób albo zbyt powierzchowny, albo zbyt rozwlekły. Niedzisiejsze jest więc to, że wolę słowo pisane od kodu obrazkowego. Z jednym wyjątkiem - oglądam filmiki pokazujące dobieganie do różnych trudno osiągalnych miejsc w grze, bo łatwiej mi to zapamiętać obrazkowo, niż czytając opis takiej wędrówki.

Dlaczego jestem komputerowym dinozaurem - bo mam myślące podejście do wielu komputerowych spraw, które inni traktują bezmyślnie ;-)

sobota, 17 czerwca 2017

Tatuażowe torury

Tatuaż jako ozdoba ciała obecny jest w bardzo wielu kulturach od niepamiętnych czasów. Popularny jest również w Europie, nie tylko wśród ludzi naszej orientacji. Nawet niedawno po zamachach w Manchesterze wśród Brytyjczyków popularny stał się tatuaż pszczoły, który symbolizuje zaatakowane miasto. Zupełnie inna sprawa, na ile skutecznie odstraszy on islamskich bojowników od podejmowania kolejnych zamachów. Obstawiam, że wcale. Jest jednak inny przypadek, w którym tatuaż może odstraszyć. Takie wydarzenie miało miejsce w Brazylii.

W okolicach Sao Paulo dwóch mężczyzn (tatuażysta i brukarz) przyłapało na gorącym uczynku 17-latka, który próbował ukraść rower. Zaciągnęli go do zakładu tatuażu i wytatuowani mu na czole napis "Jestem złodziejem i frajerem". Oczywiście nie mieli do tego prawa, dlatego też, gdy umieścili nagranie tego incydentu w mediach społecznościowych (w tym przypadku słowo "incydent" ma większy sens, niż używane do opisywania zamachów terrorystycznych), bardzo szybko zostali namierzeni przez policję i aresztowani. Zarzucono im tortury, oczywiście  przyznali się do winy twierdząc, że chcieli dać dla młodocianemu złodziejowi nauczkę.

Ten zaś tłumaczył się (w sposób godny polityka), że po prostu przewrócił się na rower. Politycy mogliby brać u niego korepetycje. Kara, którą samowolnie obaj panowie wymierzyli, była z pewnością zbyt surowa i przede wszystkim samowolna. To państwo powinno karać, a nie obywatele. Lecz ci ostatni muszą mieć poczucie, że państwo potrafi złapać złodzieja i ukarać go. Może jednak taki przypadek zniechęci jakiegoś innego potencjalnego złodzieja. Bo kto wie, na kogo można trafić. W sumie prawie każdy człowiek może przy odpowiedniej kreatywności zgotować takiemu złodziejowi tortury. Może na wszelki wypadek warto nie kraść?

Szkoda że nie można tak łatwo zniechęcić dżihadystów...

piątek, 16 czerwca 2017

Imigrancki szantaż

Specjalnie dałem dla dzisiejszego posta taki tytuł, ale bynajmniej nie o polityce imigracyjnej oraz sporach i konfliktach Polski z Komisją Europejską i tym podobnych aktualnych tematach chcę pisać. Opowiem o rozmowie, która miałem wczoraj na gej czacie z osobą, którą można by określić mianem takiego (oczywiście w bardzo dużym cudzysłowie) "imigranta". Rozmówca miał 38 lat, pochodził z jednego z wielkopolskich miast i zagadał mnie wtedy, gdy napisałem że szukam związku na czacie ogólnym.

Rozmowa toczyła się w miarę, choć nie zdążyłem zapytać go jeszcze o wiele rzeczy, natomiast mój rozmówca zaczął dość szybko wyrażać opinię o tym, że chciałby się ze mną spotkać. Czyli, tak jak imigrant, nawiedzić mnie w domu, bo ja mu napisałem, że niestety nie mam obecnie możliwości podróżowania po kraju. Oczywiście on stwierdził, że chętnie przyjedzie do mnie, tylko musiałby nocować u mnie lub na dworcu. Odpowiedziałem mu, że już kiedyś kilka osób zapracowało na to, abym był bardzo ostrożny wobec nowo poznanych osób w zakresie udzielania im noclegu. Potem zaś zapytałem go, czy wie kiedy moim zdaniem powinno się spotkać osobiście.

Oczywiście nie wiedział tego, więc powiedziałem, że moim zdaniem powinno się poznać osobiście dopiero wtedy, gdy po wstępnej rozmowie poznajemy daną osobę na tyle, że czujemy radość na myśl o spotkaniu z nią. Wtedy to rzeczywiście ma sens. Jesteśmy w pełni pozytywnie nastawieni do spotkania i to się może udać. Jeżeli zaś ktoś jest nam kompletnie obojętny, zupełnie jeszcze nieznany, to spotkanie z nim raczej zawsze zdecydowanie zakończy się po prostu klęską. Tym bardziej nie powinno się przejeżdżać przez pół Polski tylko po to, aby na taki fakap zaliczyć. A co na to mój rozmówca? Powiedział, że nie przeszkadza i zamknął rozmowę. Zabawny szantażysta, usiłujący przedwcześnie wepchnąć się na siłę do mnie. I zarazem niestety kompletnie nieodpowiedzialny

A do związku szuka się jednak ludzi odpowiedzialnych :-)

czwartek, 15 czerwca 2017

Wiatraki do wiatru

Dzisiejszy post związany jest w pewnym sensie ze świętem Bożego Ciała, ale w zupełnie inny sposób, niż można się było tego spodziewać. Otóż, jak wiadomo, w czasie święta Bożego Ciała odbywają się kościelne procesje. A ja mam dzisiaj do poruszenia temat, który nadaje się raczej na proces, chociaż trudno jest znaleźć tu jednoznacznie winnego, a tym bardziej pociągnąć do odpowiedzialności.  Sprawa dotyczy naszych wspaniałych odnawialnych źródeł energii. czyli ekologicznych farm wiatrowych, które powstały w Polsce. Wiatraki są nadal u nas dość egzotycznym elementem krajobrazu, ale oglądając je myślimy o tym, że dzięki nim pozyskujemy zieloną, ekologiczną energię. Wszystko to niby jest prawdą, ale...

Bez wątpienia energia produkowana przez farmy wiatrowe jest w pełni ekologiczna. Problem polega na tym, że polskie farmy wiatrowe naprawdę zostały (niestety, tylko w przenośni) wystawione do wiatru. O ile dosłowne wystawienie do wiatru jest dla nich najbardziej wskazane, gdyż dzięki temu wiatraki mogą być najlepiej napędzane przez wiatr i produkować więcej energii, o tyle przenośne wystawienie do wiatru oznacza, że w 2016 roku farmy wiatrowe w Polsce odnotowały 3 miliardy złotych strat. Okazuje się bowiem że w Polsce nie ma klimatu do tego, aby inwestycja w farmy wiatrowe się opłacała.

Naturalnie w Polsce wieją wiatry i farmy wiatrowe mogą mieć sens, ale akurat w przypadku inwestycji które były na dużą skalę realizowane okazuje się, że nie są one w stanie na siebie zarobić - aż 70% farm wiatrowych w Polsce przyniosło straty.  Składa się na to przede wszystkim dziesięciokrotne zmniejszenie dopłat dla ich właścicieli za produkcję zielonej energii, a to oznacza, że firmy, które zainwestowały w farmy wiatrowe zarabiają na tym znacznie mniejsze pieniądze. To przekłada się również na potencjalne problemy z obsługą zadłużenia, bo przecież większość firm zaciągała kredyty, aby takie farmy zbudować. Jak się okazuje, na wystawionych w przenośni do wiatru farmach zarobili jedynie ci, którzy dostarczyli technologię w czasie ich budowy - jak znam życie, były to głównie firmy niemieckie (bo w Niemczech energetyka OZE jest bardzo silna i wiele firm produkuje tam komponenty do OZE). 

Wygląda na to, że polscy właściciele farm wiatrowych mogą zamiast zysków szukać wiatru w polu.

środa, 14 czerwca 2017

Kod frustrata

Zadziwiające jest, jakie odpowiedzi otrzymuje się, gdy szuka się kogoś do związku i zamieszcza również anonse. Niekiedy ludzie odpisują w sposób dziwaczny i tak zagmatwany, że nawet amator kryptologii mógłby mieć problem z zorientowaniem się, o co chodzi. Tego rodzaju wiadomość trafiła mi się dzisiaj po południu, gdy zasiadam do komputera. Nie mogłem napisać rano postu na blog, dlatego że miałem spakowany komputer, przygotowując się do przenosin, które jednak potem nie nastąpiły. Dlatego teraz mogę uzupełnić zaległości - i oto cytuję odpowiedź na mój anons, którą otrzymałem od pewnego dżentelmena (pisownia wiadomości oryginalna):

bosze, zukaszja ten 42-letni bodaj prwnik, ateista zaczyna byc nie tylko meczace, ale staanawiajace,ze faect, ktory Kos szusza nie moze Jego znalesc (nie chodzi mi o sauny, kurwi-dolki tzw.kluby) piotr

Gdybym był złośliwy powiedziałbym, że jest to kod frustrata. A gdybym był jeszcze bardziej złośliwym, napisałbym, że to KOD frustrata. Faktycznie zaś jedno mnie dziwi - czy ten, który pisał tak przepiękny i tak głęboko literacki respons na mój anons jest owym 42-letnim "bodaj prawnikiem", czy też jego ma na myśli. Raczej chyba ta druga opcja, bo gdyby sam był prawnikiem, to nie pisałby o sobie "bodaj". I nie miałby na bakier z ortografią i gramatyką oraz jasnością myśli. W końcu określenie "prawniczy język" oznacza precyzyjny i logiczny sposób wyrażania się.

Szersza refleksja po zapoznaniu się z tym responsem jest jednak inna. Na anonse odpowiadają lub też na czatach wypowiadają się ludzie, których można określić mianem różnego rodzaju frustratów i dziwaków. To ludzie, którzy swoje dziwne gorzkie żale przelewają na innych - bluzgają, wypisują niezrozumiałe rzeczy, kopiują z automatu tę samą odpowiedź do wielu ludzi (co można stwierdzić samemu otrzymując jej liczne sklonowane kopie). No cóż, każdy swoją frustracje leczy w taki sposób, jaki  uważa za stosowny. 

Widocznie ten świat musi taki być, bo gdybyśmy sami nie mieli frustracji to może świat byłby sfrustrowany.

wtorek, 13 czerwca 2017

Zadziwiający Bitdefender

Odkąd musiałem zrezygnować swojego starego siedmioletniego Maca i przejść  na Windows 10, to zrobiłem mały research jeśli chodzi o programy antywirusowe i wybrałem Bitdefender, który jest szybki, sprawny, nie zżera zbyt wiele zasobów systemowych i jednocześnie wykrywa największą liczbę wirusów. Nie spodziewałem się jednak tego, że program ten będzie nie tylko dobrze służył mi jako zabezpieczenie komputera przed różnymi nieprzyjemnymi programami, ale także obroni "zagrożenie" ze strony, z której się go nie spodziewałem.

Jak już pisałem kilka dni temu, z powodów techniczno-bankowych nie mogłem otrzymać wynagrodzenia w przepisowym terminie. To przełożyło się również na niezapłacenie w terminie faktury za bezprzewodowy internet. W pewnym momencie mój dostawca internetu bezprzewodowego powiadomił mnie, że założą mi tak zwany lejek (ograniczenie transmisji danych). Jednak korzystając z tego internetu nie zauważyłem żadnej różnicy, choć podobno lejek już działał. W ostatnich dniach Bitdefender informował mnie o wykryciu prób phishingu - jak się okazuje wziął za phishing komunikaty od operatora internetu. Być może dzięki ich blokowaniu lejek nie zadziałał. 

Tak więc wszystko wskazuje na to, że Bitdefender ochronił mnie od zastosowania lejka, czyli zbyt niskiego ograniczenia transmisji internetowych danych, które de facto sprawiłoby, że z internetu nie dałoby się sensownie korzystać. Wszystko niemiłosiernie by się dłużyło, bo nawet obecne strony internetowe nie liczą się z transmisją danych. Przy okazji wyszła na jaw ciekawa rzecz.  Tym razem musiałem płacić fakturę za Internet nie przelewem z rachunku bankowego, ale wpłatą w kasie innego banku. I co się okazało? Na konto operatora ta wpłata przyszła dwa razy szybciej niż przy płatności przelewem z poprzedniego rachunku - a korzystam obecnie ze znacznie mniejszego banku, niż ten poprzedni. Mały bank, a szybciej przepycha pieniądze. Zadziwiające, ale miłe.

Dobrze, że programy antywirusowe potrafią chronić nas nie tylko przed wirusami :-)

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Ekoseksualni

Tak zwane postępowe środowiska przyzwyczaiły już nas do tego, żeby nie dziwić się ich kolejnymi postępowymi pomysłami. Okazuje się, że wymyślili coś nowego. Ostatnio wśród niektórych ludzi zaczyna być modna orientacja ekoseksualna. Ci ludzie dbają o środowisko naturalne w taki sposób, że uprawiają z nim różnego rodzaju miłość. Uważają że ziemia (czyli raczej nasza planeta, choć być może także konkretna gleba) jest ich kochanką. Otwierają się więc na nią, całują drzewa, głaskają kamienie, tarzają się w ziemi. Innymi słowy - kochają się z przyrodą. 

Oczywiście podniecają ich różne nieruchome elementy przyrody, takie jak rośliny, skały, gleba itp. Nie należy ich miłości mylić z zoofilią. Taką przynajmniej mam nadzieję. W sumie to ciekawa inicjatywa, zapewne wymyślona przez kogoś, kto hojną ręką bierze różne europejskie granty i tworzy Ciekawe Postępowe Koncepcje. Gdybym sam brał takie granty, też zapewne bym wymyślał. Ale nie można też nie brać pod uwagę tego, że może po prostu zaleźli się jacyś idealiści, którzy postanowili sięgnąć po swego rodzaju pogańskie rytuały i dostosować je do naszych czasów. Skoro chrześcijaństwo jest wypychane przez "postępowców" z Europy, to próżnię po nim trzeba czymś zastąpić. Na przykład quasi pogańską miłością do Matki Natury.

Postępowe środowiska chętnie powołują się na swoją genezę z czasów Rewolucji Francuskiej i ogólnie epoki Oświecenia. Wtedy zaś, o ile pamiętam Robespierre, wprowadził kult Istoty Najwyższej. Oświecenie było też nieformalnym kultem Rozumu. Myślę, że to dobra tradycja i byłoby miło, gdyby liczni europejscy komisarze i urzędnicy stali się nagle rozumoseksualni i zaczęli kochać się w rozumie, logicznym i trzeźwym myśleniu - w tym ostatnim przypadku na trzeźwość komisarza Junckera można by oczywiście spojrzeć przez palce. Z pewnością lepiej by się to przysłużyło Europie oraz im samym. Pozwoliłoby to również dojrzeć wiele zagrożeń, których nie widzą przez różowe okulary poprawności politycznej.

Ale niestety, ostry rozum rzadszy jest u polityków niż tępa głupota.

niedziela, 11 czerwca 2017

Trump popiera ekologów?

Ideologia ekologiczna bardzo bliska jest lewactwu rządzącemu w Unii Europejskiej, a do niedawna także w Stanach Zjednoczonych. Walka z globalnym ociepleniem i tym podobnymi strasznymi ekologicznymi problemami jest na sztandarach wielu ugrupowań. A zaopatrywanie w ekologiczne produkty jest w biznesplanach wielu korporacji, które dobrze na ekologii i ekoszaleństwie zarabiają.  W sumie jednak do dzisiaj nie do końca jesteśmy pewni, czy globalne ocieplenie rzeczywiście następuje, też jest to naturalne wahanie klimatu. Z pewnością zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych do atmosfery wyjdzie jednak naszej planecie na dobre. Prezydent Trump wycofując się z Porozumienia Paryskiego naraził się ekologom. A tymczasem, być może świadomie, a być może nieświadomie, postanowił ich strollować.

Prezydent Trump strollował ekologów w wyjątkowo okrutny sposób - bardzo subtelny, a zarazem bolesny. Pamiętamy jego obietnicę o budowie muru oddzielającego USA od Meksyku. Mur ten miałby utrudnić nielegalne przekraczanie granicy, a więc przenikanie do USA różnego rodzaju imigrantów, których ekolodzy z reguły witają z otwartymi ramionami. Oczywiście mur ten był krytykowany nie tylko przez ekologów, ale także przez całe amerykańskie i europejskie lewactwo, które chętne jest do przyjmowania imigrantów (dla niepoznaki i politycznej poprawności nazywanych uchodźcami), choć jedynie chce ich przyjmować w cudzych (a nie własnych) domach. 

Tymczasem prezydent Trump wymyślili, że mur dzielący USA i jednocześnie ogromną elektrownią słoneczną, która w perspektywie przynosić będzie 400  milionów dolarów czystego zysku rocznie. To oczywiście sprawi, że koszty jej budowy po jakimś czasie się zwrócą i będzie ona generowała czysty dochód. To idealne rozwiązanie, na dłuższą metę nie obciążające skarbu państwa, a nawet zasilającego budżet USA niebanalną kwotą. Jednocześnie rozwiązanie w pełni ekologiczne, które pokazuje, że Ameryka sięga także bez wahania po czyste, ekologiczne źródła energii. Trudno jednocześnie wyobrazić sobie większy ambaras dla nastawionego ekologicznie i zarazem proimigrancko lewactwa - nie wiadomo, czy krytykować mur za ograniczanie swobody nielegalnej migracji, czy też chwalić go za wkład w walkę z globalnym ociepleniem. 
 
W każdym razie jedno jest pewne - prezydent Trump jest zdecydowanie politykiem, który zachował zdolność do trzeźwego biznesowego myślenia.

sobota, 10 czerwca 2017

Trump popiera gejów?

Ostatnio różne rzeczy działy się u mnie i na świecie. Dlatego zapomniałem o informacji, na którą zwróciłem uwagę kilka dni temu. Równo tydzień temu odbyła się bowiem w Warszawie Parada Równości i (jak to się rutynowo dzieje) niektórzy ambasadorzy państw obcych wydają coroczny list, w którym popierają Paradę Równości i "walkę o prawa gejów" w Polsce. Jednak w tym roku ktoś zwrócił uwagę na trzy podpisy ambasadorów, w których przypadku sygnowanie tego progejowskiego listu jest z różnych względów ciekawe.

Pierwszy z tych ciekawych podpisów to oczywiście podpis ambasadora USA. Teoretycznie nie byłoby w tym nic dziwnego - ambasador USA wcześniej również popierał Paradę - ale nie zapominajmy o tym, że wcześniej rządził Barack Obama, a obecnie u władzy jest Donald Trump, czyli ktoś, kogo lewactwo przedstawia jako dalekiego od zajmowania się tematyką gejów. Pamiętamy, że kiedy tylko objął on władzę, to zakładka o prawach LGBT znikła ze stron Białego Domu. A jednak pomimo tego amerykański ambasador, podobnie jak w poprzednich latach, poparł warszawską Paradę Równości. 

Drugi podpis, który może być interesujący, to podpis ambasadora Wietnamu. Oczywiście Wietnam kojarzy nam się z dalekim i egzotycznym krajem. Jednak w obawie przed Chinami Wietnam zacieśnia więzy z Ameryką i również podejmuje działania, które byłyby mile widziane w Waszyngtonie. A w tym przypadku chodzi o popieranie LGBT. Trzeci podpis to sygnatura ambasadora Ukrainy, czyli kraju prawosławnego i wiernego tradycyjnym wartościom, który jest o wiele bardziej "homofobiczny" niż Polska. A jednak ambasador dokument także podpisał. Czyżby Ukraina również zbierała punkty w programie lojalnościowym nie tylko do USA, ale przede wszystkim Unii Europejskiej? Bo właśnie w Unii rezydują najwięksi miłośnicy praw LGBT. Moje prywatne zadnie o prawach LGBT jest takie - fajnie byłoby je mieć (kwestia dyskusji, w jakim zakresie, na przykład w kwestii ewentualnej adopcji dzieci), ale Unia wprowadza je lub popiera z elegancją słonia w składzie porcelany.

Pewnie dlatego Unia Europejska tak naprawdę robi gejów w trąbę ;-)

piątek, 9 czerwca 2017

Komplikowanie drobiazgów

Rzadko kiedy się zdarza, że gdy zakładam buty wyjściowe rano, zdejmuje te buty dopiero wieczorem, a nawet formalnie rzecz biorąc następnego dnia, bo już po północy. Tego rodzaju wydarzenia miały miejsce wczoraj, kiedy rano pojechałem do klienta, a potem załatwiałem różnego rodzaju sprawy. W międzyczasie wracałem do domu, ale też nie było sensu, aby się przebierać dlatego, że wyjeżdżałem załatwiać kolejne. Zdarzyło mi się nawet, co rzadko kiedy robię, że kupiłem bilet dobowy, bo to było taniej, niż kupować jednorazowe bilety na kolejne przejazdy.

Miałem trochę spraw do załatwienia i w sumie udało mi się załatwić wszystkie, w tym najważniejszą  pożyczenia pieniędzy na zapłatę czynszu w związku z niespodziewaną likwidacją mojej karty, na którą przelewano wynagrodzenie. Te ostatnie na szczęście po wylocie "w kosmos" wróciło już na ziemię, do firmy, dla której pracuję i będę miał je odesłane ponownie na nowe konto. Można więc powiedzieć, że jestem do przodu nawet finansowo, jednak akurat w samej firmie w tym czasie przez kilka dni nie było pracy dlatego, że w jej systemie miała miejsca awaria i miałem przymusowy urlop od zarabiania. Zatem dla równowagi w czerwcu m,niej zarobię.

A poza tym miały też miejsce pewne "awarie" karty. Na przykład nie mogłem zapłacić kartą rachunku za internet T Mobile dlatego, że ta ich natychmiastowa elektroniczna płatność w systemie T-Mobile nie uwzględnia mojego banku. Nie da się, jak w sieci Play, po prostu zapłacić kartą. Zresztą, kiedy potem próbowałam doładować Play kartą, to też się nie dało zapłacić. tym razem dlatego, bo nie zdefiniowałem telefonu, na który przychodzi kod transakcji. A nie zdefiniowałem, bo nie mogłem karty w systemie internetowym zarejestrować. Błędne koło. W sumie to już drobniejsze problemy i da się je (oczywiście mniej wygodnie) obejść, ale jak widać nadal Pan Bóg ma wobec mnie swoje poczucie humoru, przejawiające się w komplikowaniu mi drobiazgów w czasie, gdy zawsze daje mi pomoc w najważniejszych sprawach.

Oby więc tylko komplikowały mi się drobiazgi :-)

czwartek, 8 czerwca 2017

Magister z młotkiem

Dla tych osób, które jeszcze nadążają za piekłem zamachów terrorystycznych wszelkiego rodzaju, które mają miejsce w Europie Zachodniej i którzy pamiętają o tym, że niedawno pod katedrą Notre Dame w Paryżu dżihadysta zaatakował policjantów młotkiem, może interesująca wyda się informacja, że człowiek ten otrzymał wcześniej nagrodę dziennikarską Unii Europejskiej.

A tę nagrodę przyznano mu kilka lat temu, bo w 2009 roku. Była to nagroda przyznawana przez  Razem Przeciw Dyskryminacji (National Commissioners National Prize Against Discrimination). Otrzymał ją za reportaż, w którym zajmował się rasizmem, z którym jak twierdził spotykają się imigranci. Dlatego też portal infowars.com skomentował to w następujący sposób: "Innymi słowy, terrorysta który dosłownie próbował zatłuc ludzi na śmierć młotkiem, częściowo motywował się swoim gniewem przeciwko nieprzestrzeganiu poprawności politycznej”. Prawdziwy strażnik Eurasu (bo przecież nie Teksasu).

Jak widać Unia Europejska potrafi szczerze docenić wszystkich walczących z okropną islamofobią, homofobią, faszyzmem, kaczyzmem i innymi izmami tak niebezpiecznymi dla świata. Unia nagradza tych, którzy wywodzą się z miłującego pokój islamu, szczególnie zaś tego odłamu islamu, który tak chętnie i usłużnie zapewnia pokój wieczysty wielu udającym się na wieczny odpoczynek Europejczykom. To z pewnością humanistyczny gest pokojowego islamu. Dziwi tylko islamofobiczna postawa niektórych imamów, którzy odmówili pochówku zabitym terrorystom. A wracając do tytułu dzisiejszego posta - nasz młotkowy otrzymał w Szwecji tytuł magistra, więc policjantów kopnął nie lada zaszczyt - zaatakował ich młotkiem pan magister

Może chciał nim po prostu przybić piątkę, tylko nie wiedział, jak to się robi.

środa, 7 czerwca 2017

Bohater naszych czasów

Gdy ładowałem płytę DVD z filmem "U-571" do odtwarzania, to w animacji startowej menu płyty była taka treść: bohaterowie to zwykli ludzie, którzy robią niezwykłe rzeczy w niezwykłych czasach. Można by powiedzieć, że ta specyficzna i ciekawa definicja bohatera idealnie sprawdza się w dzisiejszej rzeczywistości, pełnej terrorystycznych ataków które sprawiają, że ludzie pokazują swoje prawdziwe oblicze. Jedni okazują się tchórzami, inni oportunistami, większość jest bezwolna. A jednak są też tacy, którzy właśnie okazują się bohaterami. Zadziwiające, że ci bohaterowie są bardzo często zwykłymi ludźmi, których nikt by nie podejrzewał bohaterstwo - i sami zapewne też nie byliby skłonni tego u siebie podejrzewać.  Ostatnio czytałem o dwóch takich przypadkach.

Pierwszy przypadek to rumuński imigrant, piekarz, który swoją postawą uratował  kilka osób. Ponieważ stara się o brytyjskie obywatelstwo, wielu Brytyjczyków uważa, że nie tylko zasłużył na obywatelstwo, ale również na order za swoją postawę. Mimo że był zmęczony po 14 godzinnej zmianie w piekarni, to  zareagował bez wahania - wpuścił do niej dwie uciekające Brazylijki, uratował kilka innych osób i ruszył w pościg za terrorystami, a jednego z nich powalił na ziemię. Sam nie uważa się za bohatera i twierdzi, że zrobił coś normalnego i oczywistego w chwili zagrożenia. To zwykły ludzki odruch w chwili niebezpieczeństwa. W istocie tak powinno być, ale nasz świat jest na tyle dziwny, że nawet zwykły naturalny odruch urasta w nim do rangi bohaterstwa.

Drugi przypadek to angielski kibic, który przebywał wieczorem w pubie. Gdy terroryści zaatakowali, rzucił się z gołymi rękami na uzbrojonych napastników umożliwiając ucieczkę innym. Kibic otrzymał wiele ran i wylądował w szpitalu. Jak na prawdziwego kibica przystało, w czasie rzucania się na terrorystów zawołał "Pierdolcie się! Jestem fanem Millwall". Mimo, że posługuje się tak barwnym, nie przystającym do dżentelmena językiem, wielu Brytyjczyków uważa, że zdecydowanie zasłużył na przyznanie mu Krzyża Jerzego. Pod petycją w tej sprawie podpisały się już setki osób. A jakie z tego płyną wnioski? Jak widać terrorystom potrafią przeciwstawić się zwykli, prości ludzie, na przykład imigranci z Europy Wschodniej i kibice. A jak przeciwstawiają się politycy, którzy rządzą i którzy realnie mają wpływ na to, co się w kraju dzieje?

No cóż, sami oceńcie.

wtorek, 6 czerwca 2017

Zielone światło dla gejów

Eksperymenty genderowe prowadzone są w Europie Zachodniej i niekiedy również u nas, jako importowane z zagranicy. Bardzo często przenośną jednak, moim zdaniem, skutki nawet wręcz odwrotne do zamierzonych. Zamiast zjednywać osoby dla gejów życzliwe, wiele osób po prostu wkurzają. Nie ma bowiem nic gorszego, jak jakakolwiek tolerancja, a szczególnie akceptacja (która może być - w przeciwieństwie do tolerancji - jedynie dobrowolna) niż narzucana na siłę, pod batem politycznej poprawności. Są jednak takie inicjatywy związane z naszym środowiskiem, które można by uznać za coś bardzo miłego i nie będącego prostacką propagandą. Ciekawy taki przykład jest ostatnio w Madrycie.

W Hiszpanii jest festiwal Gay Pride i władze Madrytu postanowiły uhonorować to w niecodzienny sposób, a mianowicie na pewien czas zamienić na 76 skrzyżowaniach sygnalizację świetlną dla pieszych. Będzie to sygnalizacja przedstawiająca parę tej samej płci z serduszkiem. Podobno władze miasta również myślą nad tym, aby niektóre tradycyjne czarno białe pasy na ulicach zastąpić pasami tęczowymi.  Gay Pride w Madrycie przyciąga prawie 2 miliony gości, więc można łatwo zrozumieć tego typu formę promocji. Kosztowała ona władze miasta około 28 tysięcy euro, co jest niczym w porównaniu do 300 milionów euro zysku, jaki stolica Hiszpanii czerpie z tego festiwalu. 

A jeśli jesteśmy już przy paradach dla gejów, to widziałem zabawny mem, który umieścił na swoim profilu facebookowym Janusz Korwin-Mikke. Ten mem przedstawia cytat "To co robimy w naszych łóżkach to nie twoja sprawa", a potem wyjaśnia "Dlatego paradujemy blokując ulicę, żeby pokazać wszystkim co robimy w naszych łóżkach". Faktycznie, zabawna tragi-komiczna sprzeczność.  Ja prywatnie uważam, że geja powinno się promować jako normalnego człowieka, nie różniącego się prawie niczym od innych. Faktycznie, różniącego się tylko tym, co robi prywatnie w swoim łóżku i życiu. Jeśli gej to swój chłop, to i można go bez problemu akceptować. Ale kto będzie akceptował geja-dziwoląga, który na silę się hałaśliwie wyróżnia i z którym wiele osób uważałoby za wstyd pokazywać się publicznie? Ale to tylko moje refleksje.

W każdym razie popieram zielone światło dla gejów robione w tak rozsądny sposób, jak w Madrycie.

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Polski Gandhi?

Jest takie powiedzenie przypisywane Mahatmie Gandhiemu - najpierw cię ignorują, potem śmieją się z ciebie, później z tobą walczą, później wygrywasz. W jego przypadku to prawda. Brytyjskie władze kolonialne najpierw go olewały, potem próbowały jakoś zdyskredytować, następnie z nim walczono, i w końcu wygrał. Zaś najważniejsze, że wygrał stosując metody pokojowe, bez przemocy, bez terroryzmu, bez rozlewania krwi. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że podobna sytuacja ma miejsce dzisiaj w Polsce. Dotyczy ona innego polityka, którego najpierw ignorowano, potem wyśmiewano (i nadal się wyśmiewa), zaś obecnie się z nim walczy. I być może  ten polityk także wygra.

Mowa oczywiście o PPPK (Panu Prezesie Posiadaczu Kotów), którego starano się ignorować, zepchnąć do politycznego niebytu, zadeptać, potem wyśmiać, a obecnie Wspaniała Totalna Opozycja  walczy z nim wszystkimi możliwymi środkami, nawet kłamstwami, manipulacjami (ulubiona praca domowa dziennikarzy III RP to wycinanie wypowiedzi PPPK z kontekstu), a skończywszy na donoszeniu na Polskę za granicą. Wszystkie chwyty dozwolone - trzeba bronić własnego koryta. Zbyt wielkie pieniądze z niego się wykradało, aby koryto i pieniądze oddać bez walki. Tak zresztą dzieje się na całym świecie, gdzie jakieś grupy tracą super lukratywne interesy.

Gandhi był bez wątpienia wybitnym politykiem na światową skalę. Dlatego, że miał niezłomny charakter, konsekwencję działania, był zawsze wierny swoim ideałom, nie zmieniał poglądów co chwila - i przez to stał się dla ludzi moralnym drogowskazem i  punktem odniesienia. PPPK ma bardzo wiele podobnych do Gandhiego cech. Również jest stały w poglądach, konsekwentny, ma wolę działania, cierpliwość, jest gotów wytrwać ignorancję, wyśmiewanie i walkę po to, aby zwyciężyć. Nie ma oczywiście takiej charyzmy i moralnej aury jak Gandhi, nie jest uznawany za świętego męża. Ale też nie musi - w Europie święci mężowie rzadko kiedy byli politykami. Ale takich konsekwentnych i wyrazistych polityków jak PPPK, po jakiejkolwiek stronie sceny politycznej, jest w Europie i na całym świecie jak na lekarstwo. 
 
Dlatego lepiej żyć w kraju, w którym są tacy politycy, niż w takim, w którym rządzą ludzie bez twarzy.

niedziela, 4 czerwca 2017

Zatruty odpoczynek

Wypoczynek weekendowy to z pewnością dla większości osób ulubiona forma relaksu i traktujemy go jako mniejszą lub większą odskocznię od swojego życia zawodowego. Dla mnie jednak wypoczynek realizowany w ten obecny weekend okazuje się bardziej piekłem niż radością. Wolałbym zdecydowanie w tym czasie pracować. Zadziwiające, ale to się okazuje bardzo sensowne i racjonalne, biorąc pod uwagę moją sytuację.

Powinienem wypracować więcej pieniędzy, ponieważ muszę zapłacić pewne zaległości, a jednocześnie akurat w ten weekend po prostu wyczerpały się zlecenia - pierwszy raz od około półtora lub nawet dwóch miesięcy i to wyczerpały się bardzo podejrzany sposób, z dnia na dzień, w takim zakresie, w jakim nie byłyby w stanie wyczerpać się naturalnie. Być może coś tam majstrują w systemie (bo ostatnio wprowadzali cenne poprawki) i na siłę wygaszają zlecenia po, to aby zresetować system zleceń. 
Ostatnio miałem ostatnio problemy techniczne ze znikającym kontem bankowym, na które przelewano mi pieniądze. Nowe konto, które założyłem, jeszcze nie jest  aktywne - z powodu jakiejś awarii w systemie bankowym. To oczywiście sprawia że nie mogę na 100% być pewny, iż można je oficjalnie zgłosić do wykonania zaległego przelewu. Bo co mi po przelewie, który trafi na konto, a którego nie będę w stanie wykorzystać? Nie muszę chyba dodawać, że świadomość mojej bezsilności w obu tych sprawach bardzo mnie dobija. Nie jestem w stanie wykreować zleceń samodzielnie i aktywować konta, którego aktywacja jeszcze nie nastąpiła z powodów technicznych. Mogę się jedynie denerwować i martwić. Co prawda dotąd wszystkie podobne wydarzenia w moim życiu, nieraz sztucznie nagromadzone i bardzo stresujące, rozwiązywały się zawsze idealnie pomyślnie, ale mam gwarancji, że to taka Boska opieka nade mną trwać będzie wiecznie,

W końcu Pan Bóg także może mieć swoją przerwę techniczną.

sobota, 3 czerwca 2017

Opisz się

Praktyka mojego poznawania ludzi poprzez czata jest taka, że jeśli ktoś zadaje mi kultowe pytanie (a raczej stwierdzenie) "opisz się", to jest do skreślenia. Zazwyczaj do skreślenia, bo oczywiście są wyjątki - czasem ktoś, kto zadaje takie pytanie, okazuje się jest osobą w miarę, a nawet całkiem w porządku, ale generalnie można przyjąć, że ktoś, kto o to pytał, raczej nie będzie osobą, z którą  warto się zaznajomić. A trzeba pamiętać o tym, że rozmawiam z ludźmi na czatach z dwóch powodów. 

Szukam zarówno kogoś do relacji osobistej, na przykład związku lub przyjaźni,  jak i szukam klientów na masaż. To zupełnie różne role, w których występuję na czacie, ale obie mają wspólny mianownik - jeśli rozmówca prosi o opis, to jest praktycznie skończony. W przypadku człowieka, z którym rozmawiam o szukaniu do związku, jego proszenie o opis jest po prostu nie na miejscu. To nawyk z szukania szybkiej ustawki na seks. Rozmówca, który tak postępuje, ma co najmniej miałkie poczucie przyzwoitości i kultury - a to już wada charakteru, kładąca się cieniem na poznawanie do związku. Proszenie o opis w dalszej części takiej rozmowy nie jest niestosowne, ale wywalanie tego pytania na sam jej początek to ewidentny faux pas

W przypadku rozmowy z potencjalnym klientem na masaż jego prośba opis jest także idiotyczna dlatego, że sugeruje, iż ta osoba szuka porno masażu, na pograniczu seksu lub nawet z nim. A to zupełnie odmienne od masażu, który wykonuję i który bazuje na subtelności i braku chamskiej nachalności. Jeśli więc potencjalny klient chce opisu, to znaczy, że ma zgniłe podejście do masażu i wątpliwe, czy zostanie klientem realnie. Jak więc widać, "opisz się" pasuje jedynie do szukania seksu dla seksu, choć wiele osób, nawet szukających innej relacji, ulega temu wszechobecnemu trendowi.

Na czatach bowiem także panuje owczy pęd.

piątek, 2 czerwca 2017

Tatuaże pamięci

Tatuaż to pewien element wczesnej kultury. Tak jak dawniej było normalne, że wszyscy mężczyźni wysokiego stanu mieli kolczyki i prezentowali swoją biżuterię, tak w dzisiejszych czasach tatuaż nie jest bynajmniej jedynie znakiem grup przestępczych, z którym być może niektórzy go kojarzą, ale staje się pewną ozdobą właściwą każdemu. Zresztą różnego rodzaju trwałe zdobienia ciała praktykowane były i nadal są przez bardzo wiele kultur - nie tylko przez "dzikich" tubylców, ale też na przykład w dawnych wiekach przez wysoce cywilizowanych Majów inkrustujących zęby kamieniami szlachetnymi. Podzielę się dziś zatem moimi uwagami na temat tatuaży. 

Najpierw pewna uwaga osobista - lubię ludzi, którzy mają tatuaże, chociaż niespecjalnie wtedy, gdy są one zbyt duże i przez to zbyt pretensjonalne. Natomiast bardzo fajny dla mnie jest mały tatuaż lub kolczyk w uchu jako atrybut świadczące o "pedałkowatości" (w moim rozumieniu tego słowa - czyli pewnym pozytywnym uroku osobistym geja, a nie ciotowatemu zniewieścieniu). Akurat nie oznacza że to wcale, że sam pragnąłbym zrobić sobie tatuaż - na razie raczej tego nie planuję. Jednak chciałbym dzisiaj podzielić się uwagami na temat tatuaży, które robione są w dwóch różnych krajach, mają szczytne cele, ale w jednym są one bardzo szlachetny i poważne, a w drugim troszkę dziecinne.

Bez wątpienia poważnym i szlachetnym tatuażem jest moda, która powstała w Izraelu. Młodzi ludzie tatuują sobie na rękach numery obozowe dziadków, dzięki czemu wyrażają swoją solidarność i pamięć o historii i niejako przejmują pałeczkę w sztafecie pokoleń. To bez wątpienia szlachetny zwyczaj. Przypadkiem mającym też szlachetne intencje, ale trochę dziecinnym, jest moda, która powstała po ostatnim zamachu w Manchesterze, na tatuowanie sobie symbolu pszczoły, który jest emblematem kojarzonym z tym przemysłowym miastem. Anglicy masowo robią sobie taki tatuaż. To piękny gest solidarności z ofiarami Manchesteru, ale jeżeli tylko na taki tatuażach (lub rysowaniu przysłowiowymi kredkami po ulicach) poprzestaniemy, to niedługo nie starczy nam całego ciała na dodawanie kolejnych solidarnościowych tatuaży. Izraelczycy nie poprzestają na tatuażach  i aktywnie walczą z terrorystami w ich kraju. A Zachodnia Europa i jej społeczeństwo oraz elity? Łatwo jest nakreślić projekt tatuażu - trudniej projekt realnej walki z terroryzmem

I żadne, nawet najbardziej ostre dyrektywy antyterrorystyczne Michała Boniego tu nie wystarczą.

czwartek, 1 czerwca 2017

Odwrócona 13

Zadziwiające wydarzenie miałem wczoraj, czyli 31 maja. Próbowałem rutynowo na koniec miesiąca zlecić przelew wypracowanego przez siebie wynagrodzenia. W firmie, dla której zdalnie pracuję, wynagrodzenie jest naliczane w jej systemie (w zależności od zrealizowanej przeze mnie i zaliczonej do wypłaty pracy)  i przelew mogę zrobić dwa razy w miesiącu. Ostatnio więc robię tak, że pierwszy zlecam wtedy, aby kasa przybyła na moje konto bankowe do końca danego miesiąca, a drugi "resztkowy" zlecam pod koniec miesiąca, aby "wygarnąć" to, co mam zaliczone do wypłaty. Wczoraj sprawdziłem w systemie firmy, że kasa do mnie już poszła, więc loguję się do banku, aby zrobić przelewy i...

I nie mam konta, a ściślej subkonta, na które przelałem pieniądze - na konto karty przedpłaconej. Z pewnych powodów nie mogę wysyłać pieniędzy na regularne konto bankowe, pozostawała mi jedynie karta przedpłacona, która umożliwiała mi odbieranie pieniędzy, płacenie nimi w sklepach, wysyłanie przelewami lub robienie zakupów w internecie. A tymczasem karta przedpłacona została zlikwidowana i rachunek skasowany, mam zatem problem. Muszę załatwić sobie inną kartę przedpłaconą w innym banku i to w miarę szybko, aby pieniądze, które powrócą do firmy, dla której pracuję, mogły być wysłane na nowe konto bankowe. 

Kiedy się głębiej zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że kasacja karty przedpłaconej, która miała jeszcze rok ważności, wzięła się z tego, że po pierwsze tego rodzaju karty bank, z którego korzystałem, wycofał już jakiś czas temu, a po drugie bank zmieniał system informatyczny i prawdopodobnie robił przy okazji porządki, które dotknęły także posiadaczy jeszcze aktywnych kart przedpłaconych. Trudno. Zadziwiające jest to, jaka zbieżność dat łączy dwa przykre wydarzenia - 31 października zeszłego roku zepsuł się (jak się okazało na amen) mój komputer, a 31 maja "zepsuła się" moja karta.  A wszystko to odwrócone 13, które są przecież symbolem pecha. Mało tego, można interpretować 10 (październik) jako 100%, czyli pełną porażkę i 5 (maj) jako 50%, czyli połowiczną porażkę. Miejmy nadzieję, że tylko połowiczną. A jeszcze dodatkowo dziś Dzień Dziecka i czeka mnie "zabawa" z załatwieniem nowej karty. A to mała wyprawa.

Pan Bóg ma jednak poczucie humoru.