środa, 29 lutego 2012

Narada i poszukiwania

1 grudnia 2011
Zadzwoniłem do kolegi z którym rozkręcamy firmę i zaprosiłem go do siebie. Pokazałem mu uszkodzoną kasetkę i tym razem opowiedziałem o sobie i dokonałem coming outu, bo on nie wiedział, że jestem już gejem. Reakcja była bardzo pozytywna i normalna. No i kolega wie teraz lepiej jaką mam sytuację nie tylko materialną, ale i emocjonalną. Pogadaliśmy z godzinę o tych sprawach a potem omówiliśmy sprawy firmowe.

Zbliża się weekend a ja mam zamiar wtedy intensywnie szukać. Zobaczymy czy mi się uda kogoś znaleźć.

2-4 grudnia 2011
Szukałem na czatach i portalach i poznałem w rozmowie kilka ciekawych osób. zatem nie mam pustego horyzontu poszukiwawczego. Jeden chłopak jest szczególnie ciekawy i umówiłem się na wieczór filmowy z nim na najbliższy piątek. Nie ma co popadać w zniechęcenie, trzeba o swoje walczyć.

I to jest optymistyczne ;-)

wtorek, 28 lutego 2012

Sprzątacz

1 grudnia 2011
Siadłem i nastawiłem sobie kawy. Spokojny, ale bardzo smutny. W takich sytuacjach pokazuje się charakter człowieka. Na panikę nie ma miejsca, bo nikt mi za nią nie płaci. Jest miejsce na rozważenie sytuacji. A więc najpierw straty. Są dotkliwe choć rok temu bym nie zauważył takiej kwoty - zginęła kasa przeznaczona na czynsz za styczeń. Trudno - ale kasę można jakoś zarobić i ludzie z którymi rozkręcam nową firmę to wiedzą. Więc finansowo może się jakoś uda prześlizgnąć. Jest karta kredytowa i debet na koncie - można z konieczności brnąć w zadłużenie. Jeśli przegram życie, to obojętne czy z 20 czy z 50 tysiącami długu.

Liczy się przyszłość i to czy ułożyć sobie życie tak jak tego potrzebuję i z kimś kto potrzebuje tego samego. Nie można się poddawać, bo nie ma w tym żadnego zysku. Należy walczyć do końca i szukać. Błędy są nieuniknione i wyciągam z nich wnioski. Utrudni to poznawanie kolejnych osób, bo będą musiały udowadniać że nie są wielbłądami. taki jest zły wpływ nikczemnych ludzi na uczciwych. W tym przypadku być może chłopak doszedł do wniosku, że naprawdę nie pasujemy do siebie, a okazja uczyniła z niego złodzieja. Ukradł kasę bo tego nie da się wprost udowodnić. Może brał pod uwagę fakt, że gdyby skakał z okna i złapała go ochrona to by go zatrzymali i rzeczy jakie miałby przy sobie by ukazały jego kradzież. To uratowało może moje rzeczy, choć nie jest to do końca wytłumaczenie, bo mógł ukraść jakieś drobiazgi, do których by się nie przyczepiono. 

Tym razem jednak myślę, że to był złodziej wielokrotny. Mówił mi bowiem, że lubi sprzątać, a inni go za to nie lubią. Jeśli sprzątaniem określić kradzież to miał rację. A ja zauważyłem coś innego. Wszystkie trzy kradzieże jakie mnie ostatnio dotknęły, miały w sobie mimo wszystko coś zabawnego, ironicznego. Jakby Bóg zesłał je na mnie dla nauczenia mnie czegoś i zahartowania mnie - ale jednocześnie puszczał oko, abym nie brał ich do końca poważnie.

Więc co robię? Idę spokojnie do przodu. Klęski są nieuniknione - ale liczy się zwycięstwo w ostatecznym rozrachunku i pozytywny bilans zysków i strat :-)

poniedziałek, 27 lutego 2012

Do trzech razy sztuka

1 grudnia 2011
Poznałem na czacie chłopaka, który wydawał się idealny. W odpowiednim wieku, wyglądzie, mający potrzebę związku i doświadczony przez życie, podobno sierota - ojciec odszedł jakiś czas temu, matka zginęła w wypadku samochodowym. Szukał startu w Warszawie. Po namyśle, zdecydowałem się zaryzykować. Czasem trafia się okazja, trzeba działać szybko i nawet ryzykować - ale można wiele zyskać. Przywiozłem go do Warszawy i spędziliśmy czułą noc. Potem cały dzień. Po południu wychodziłem załatwiać sprawy i zostawiłem go zamykając zamek dolny, aby sam nie mógł go otworzyć od środka i nie mógł wyjść.

Intuicyjnie nie czułem, że wszystko jest w porządku. Wziąłem więc portfel, klucze (wszystkie, w tym zapasowe), kluczyki od auta. I poszedłem. Kiedy załatwiałem swoje sprawy, dostałem SMS do niego, że nie możemy być razem. A potem SMS z informacją że jedzie do Gdańska. Zaniepokoiło mnie to bardzo. Nie chodzi o chłopaka i znajomość, ale o to czy czegoś nie ukradł. Tego się bałem po ostatnich dwóch doświadczeniach. Pędziłem więc do domu (chodzę na piechotę dla zdrowia) szybkim tempem.

I faktycznie ukradł - całą kasę z kasetki. Otworzył ją siłowo. Poza tym nic na szczęście nie zginęło. W tym sprzęt, na którym pracuję i którego nie odbudowałbym. Okno balkonu było uchylone, wyskoczył z pierwszego piętra przez balkon po prostu. Usiadłem i zacząłem się zastanawiać nad swoją przyszłością. Zostałem bez kasy...

Trzecia kradzież - ale do trzech razy sztuka. Czwartego nie będzie.

niedziela, 26 lutego 2012

Nowa, świecka tradycja?

28 listopada 2011
Wracając do domu postanowiłem jednak przełożyć a plecaka codziennego lustrzankę i wstawić na jej miejsce aparat kompaktowy, aby było lżej. Ale nie moglem go naleźć na półce. zacząłem szukać w domu - i przepadł. Nie ma go nigdzie. I wiem kto go ukradł.

Oczywiście Rodi, bo po jego wyjeździe aparat znikł. Tak jak spora (dla mnie na obecne warunki, choć dwa lata temu byłaby niezauważalna) kwota pieniędzy znikła w dwóch aratach z mojej kasetki kiedy u mnie był. Kasa przestała znikać dopiero wtedy gdy ukryłem klucz od kasetki. I oczywiście niczego Rodiemu nie udowodnię. Kasy ani aparatu na pewno przy nim już nie znajdę. Po prostu mnie okradł, a kiedy z nim korespondowałem SMS-ami to się obraził, że go posądzam o to. Świetna socjotechnika - ukraść i udawać niewiniątko. Dodam jeszcze, że gdy poprzednio ode mnie jechał, to tak samo zginęła kamera video. Kasa nie zginęła, bo nie trzymałem jej w domu po prostu.

No to mam przyjemny poniedziałek. Ale mam nadzieję, że to ostatnie nieszczęście jakie mnie spotyka od Rodiego. Będę go traktował jako przyjaciela i nie zamierzam go wyklinać, ale już mu nie zaufam w niczym po prostu. Ważne aby iść do przodu i odnieść sukces, a nie aby rozpamiętywać to wobec czego jestem kompletnie bezsilny i upokorzony. Rozpamiętywanie tego nic nie da. Bezsilny jestem dlatego, że nic nie mogę udowodnić, choć nie ma innego podejrzanego. Upokorzony, bo to było zrobione tak bezczelnie, i to jeszcze po tym jak Rodi gromił poprzedniego złodzieja, który sprzedał moją własność.

Oby z tego nie narodziła się nowa, świecka tradycja ;-)

sobota, 25 lutego 2012

Rodi is Missing

27 listopada 2011
Rozeszliśmy się z Rodim, ale w przyjaźni i spokoju. Od jakiegoś czasu obawiałem się coraz bardziej, że jednak za mało się obaj zmieniliśmy, aby nam się w pełni udało za drugim razem. Może w innych warunkach, spokojnego życia, to by tak nie raziło. Ale teraz czasy mam 'wojenne" i potrzebuję mieć wolę walki, a nie kolejne stresy ;-) W tych czasach potrzebuję raczej jakiegoś dającego motywację bohatera jako chłopaka, a nie kogoś mniej zachęcającego do walki o swoje ;-)

W niedzielę, 27 listopada, założyłem rano profil na Fellow z informacją, że jestem wolny i szukam chłopaka. A Rodi jakimś boskim zrządzeniem losu kilka godzin później trafił na ten profil. I postanowiliśmy, że nie jesteśmy już parą ale przyjaciółmi. Świecka tradycja rozstawania się w przyjaźni która się datuje od mojego poprzedniego chłopaka (nie tego, który ostatnio się okazał złodziejem, ale jeszcze bardziej poprzedniego).

Ustaliliśmy, że mieszkamy razem a Rodi się dokłada do mieszkania, ale nagle Rodi sobie przypomniał, że koleżanka miała mu też załatwiać pracę - i zadzwonił do niej, po czym się okazało, że ma pracę od poniedziałku w Katowicach. Pociąg miał za półtorej godziny więc spakowaliśmy się szybko i odprowadziłem go na tramwaj. I zostałem znów sam.

Ale nie martwię się tym - martwię się swoją samotnością i jej smutkiem. Martwi mnie tylko to, że znów nie mam kogoś z kim można pracować nad ułożeniem sobie wspólnego życia.

piątek, 24 lutego 2012

Mario is Missing

21 listopada 2011
I znów zaczyna się gra - ale nie o kultowego Mario mi chodzi, lecz o tego byłego, o tym samym imieniu, o którym pisałem jak ukradł i sprzedał moją własność. Będąc na spacerze postanowiłem do niego zadzwonić. Odebrał telefon, ale gdy od razu na wstępie zapytałem go o swoją własność, natychmiast się rozłączył. Ewidentnie udowodnił tym, że jest złodziejem i kłamcą, a do tego tchórzem. Człowiek nie mający nic na sumieniu by się bowiem nie rozłączał. Widocznie skasował mój numer z kontaktów i dzięki temu odebrał ode mnie połączenie, nie kojarząc mnie. Oczywiście potem w ogóle nie odbierał, gdy zadzwoniłem do niego ponownie.

Wieczorem oglądałem rutynowo Facebooka i Google+ - i zobaczyłem, że na Facebooku go nie ma wśród moich znajomych. Najpierw myślałem, że mnie usunął ze znajomych. Ale wyszukiwanie nie dało wyniku - czyli musiał skasować swoje profile. Oba profile - bo miał zarówno profil drag queen, jak i swój prywatny, pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Czyżby więc tchórz chował się do mysiej dziury? Na pewno nie przede mną. Kto wie, czy nie nabroił czegoś wobec innych osób, znacznie mniej cierpliwych w odzyskiwaniu swojej własności. I dobrze gdyby się tak stało. Niech los się nim zajmie.

Miejmy nadzieję, że ten złodziej jest ostatnim negatywnym doświadczeniem jakie było mi sądzone przejść - traktuję to jako praktyczną i niezbędną życiową naukę. I patrzę w przyszłość ;-)

czwartek, 23 lutego 2012

Rozdzielanie blogów

20 listopada 2011
Posunąłem się - słowo dla mnie dwuznacznie się kojarzące - do rozdzielenia w jeszcze większym stopniu moich blogów oficjalnych do bloga gejowskiego. Oczywiście "oberwało się" blogowi gejowskiemu. Nie będę pisał dokładnie co robiłem, ale po prostu chodziło o to, aby zatrzeć ewentualne podobieństwa między tymi blogami. W końcu obie tożsamości mają być kompletnie rozdzielone ;-)

W sumie blog gejowski został pozbawiony kilku teoretycznie użytecznych narzędzi, ale w praktyce nie bardzo się w nim sprawdzających. A poza tym niewiele się zmieniło. I chyba już nie bardzo jest co zmieniać w tym blogu, chyba, że dojdę do wniosku, że potrzebuję zmienić layout - ale ten na razie mi się bardzo podoba ;-)

Najważniejsze jest to, że mimo, iż blog gejowski spadł teraz z roli mojego bloga flagowego do roli jedynie jednego z blogów dodatkowych - to nie brakuje mi tematów do zamieszczania w nim, czego wyrazem jest ciągle trzymiesięczny zapas materiału. W przeciwieństwie do tego bloga, mój blog flagowy jest pisany zazwyczaj z dnia na dzień - ale teksty są w nim z reguły dłuższe i trudniejsze, więc pisanie zajmuje kilka razy więcej czasu niż tworzenie krótkiej, na 3 akapity, norki w blogu gejowskim.

Odchudzenie roli wyszło blogowi gejowskiemu na dobre ;-)

środa, 22 lutego 2012

Chujowy autoresponder cz. 2

22 listopada 2011
Zamieściłem dość niedawno zdjęcie penisa jakie przesłał mi ktoś na GG próbując tym w "inteligentny" sposób zagaić rozmowę. Oczywiście nic z tej rozmowy nie wyszło, bo poza tym zdjęciem nie miał nic wartościowego do powiedzenia. Samo zdjęcie zresztą także wartości nie ma. Ale rozmowę zamieściłem na blogu, jako ciekawostkę.

I jakieś było moje zdumienie gdy ktoś mnie zapytał na Fellow mailem o to czy to mój penis. Spojrzałem na jego profil - gość szuka seksu, mając partnera (szukają do trójkąta). To tłumaczy zaślepienie zdjęciem penisa. Dodajmy, że zaślepienie potworne, bo w zapisie rozmowy jednoznacznie widać, że zdjęcie penisa było przesłane przez rozmówcę. Oznaczyłem to kolorem czerwonym (rozmówcy) - chyba, że ten facet jest daltonistą ;-) Ale nawet bez koloru inteligentny człowiek skojarzy fakty - jest tam napisane wprost o przysyłaniu zdjęcia na przywitanie.

Oczywiście odpisałem, że to nie mój penis i że sam nie zniżam się do poziomu focenia tego narządu. I tylko zastanawiam się czy to było seksualne zaślepienie. Czyli automat powodujący wzwód i napływ krwi do własnego penisa - połączony z odpływem krwi z mózgu i wtórnym debilizmem ;-) Wszystko na to wskazuje, bo pan, który do mnie napisał, szuka przecież seksu. I tylko seksu. Niczego więcej.

Cóż, pan się srodze zawiódł. Gdybym napisał, że to mój penis, na pewno dostałbym z automatu zaślepioną propozycję ;-)

wtorek, 21 lutego 2012

Płynna granica

Na blogu mam panel administracyjny, w którym określiłem wyświetlanie 100 postów na jednym ekranie. Ostatnio miałem taki zapas zaplanowanych do przyszłej publikacji  postów, że posty zaplanowane zajmowały nie tylko cały pierwszy ekran (setkę) ale także około 20-30 pozycji drugiego ekranu ich listy. Jeśli chciałem podglądać statystyki odwiedzin postów już opublikowanych musiałem więc przechodzić do kolejnej strony listy postów - lub wyłączać widok postów zaplanowanych.

Wtedy jeszcze posty schodziły  podwójne - artykuł i rozmowa w ciągu jednego dnia - czyli po dwa posty dziennie. Ale coraz więcej było postów pojedynczych, po zakończeniu publikowania rozmów na dwusetnej. Zacząłem się zastawiać kiedy opublikowane posty zaczną pojawiać się na pierwszym ekranie, czyli zapas zmniejszy się do mniej niż stu notek. I 21 listopada już było zaplanowanych notek 98, ale wtedy napisałem dwie notki o wypadku samochodu - znów pierwszy ekran w całości się zapełnił.

Siadłem potem aby napisać tę notkę - więc znów jedna notka zaplanowana "wejdzie" na drugi ekran. Ale nie przewiduję pisania kolejnych notek w najbliższych dniach, więc do końca tygodnia powinno to nadszarpnąć, jeszcze podwójny, zapas. A potem notek ubywać będzie wolniej, od początku grudnia wchodzą już tylko notki pojedyncze. Ale zapewne ja będę miał na tyle innych zajęć, że nie będę dopisywał nowych notek zbyt szybko ;-)

Zobaczymy - na razie granica notek zaplanowanych i opublikowanych balansuje na krawędzi końca pierwszego ekranu i pierwszej setki ;-)

poniedziałek, 20 lutego 2012

Naprawa w cenie...

21 listopada 2011
Przez cały dzień miałem różne zajęcia i zapomniałem zadzwonić do mojego warsztatu, zresztą zrozumiałem, że oni zadzwonią do mnie sami - aby ustalić koszty naprawy. Ale nie zadzwonili. Rodi mi przypomniał o tym kiedy wrócił z pracy. I nagle o 17 dzwoni warsztat. I mówią mi, że samochód jest już naprawiony! Usiadłem ze zdumienia, bo pan w zaprzyjaźnionym z lawetą warsztacie mówił o kilku dniach.

No dobrze, ale teraz kwestia ceny. Tamten warsztat wstępnie wyceniał pracę na 700 złotych. Zapytałem czy zrobili przy okazji przegląd auta. Zrobili. I czy wymienili opony na zimowe. Oczywiście wymienili - zresztą letnich nie byłoby jak założyć bo dwie się zmyły. No to mamy pełny pakiet. Szczęście w nieszczęściu, że nie wymieniałem wcześniej opon na zimowe - dzięki temu obyło się bez kosztów kupowania teraz opon w miejsce zużytych. A cena? Do zapłaty - uwaga - 1170 złotych. Czyli około 500 więcej niż w tamtym warsztacie. 

Ale... Policzyłem sobie teoretycznie. Mam wymienione opony - czyli 100 złotych. Mam zrobiony przegląd - czyli jakie 500 złotych. Do tego mam wymienione przednie klocki, które już były zużyte - czyli jakie 200 złotych. Tak bym to policzył minimalnie. W sumie 800 złotych. Zostaje 370 na naprawę felg. A co będzie jeśli koszty samego przeglądu i klocków będą większe? Okaże się, że naprawa felg wyszła bardzo tanio, a ja nie zostałem zrobiony w konia na - być może - jakie pół tysiąca złotych :-)

Przekonamy się jutro gdy odbiorę auto...

22 listopada 2011
Odebrałem auto. Koszt naprawy felg wyniósł 220 złotych. Zamiast 700. Nic dodać, nic ująć.

niedziela, 19 lutego 2012

Problemy w koło...

19 listopada 2011
Dziś coś niecoś o szczęściu w nieszczęściu. Miałem odwieźć żonę z dzieckiem na lotnisko, ale skończył mi się poprzedniego dnia termin ważności badania technicznego pojazdu. Pojechaliśmy więc z Rodim do zaprzyjaźnionej stacji diagnostycznej aż na prawobrzeżną Warszawę, kilka kilometrów od mojego zaprzyjaźnionego warsztatu, gdzie powinienem zrobić przegląd okresowy auta i zmienić wreszcie opony na zimowe. Co prawda śniegu jeszcze nie ma, ale co będzie gdy nagle spadnie? Do podwożenia rodziny zostało kilka godzin więc spakowaliśmy aparaty aby pojechać na zdjęcia.

Wracaliśmy tak jak przyjechaliśmy - Rodi za kierownicą. I przy wjeździe na Trasę Siekierkowską kazałem mu w ostatniej chwili odbić na wiadukt. I pojechaliśmy a ja - z pozycji pasażera - obserwowałem jak niepokojąco się zbliża krawężnik. I nagle bum! Zatrzymaliśmy się 100 metrów dalej. Wysiadłem z auta aby się zorientować w sytuacji. Dwa kola od strony pasażera skasowane. W felgach uszkodzenia od kontaktu z krawężnikiem, opony oczywiście rozwalone, z dziurami jak się patrzy.

Rodi się załamał a ja zadzwoniłem po assistance do ubezpieczyciela. Laweta przyjechała po pół godzinie. Pytanie gdzie jechać. Do "mojego" warsztatu? Ale jest sobota i warsztat nieczynny. Więc poprosiłem o jazdę gdzie indziej, mając nadzieję, że szybko założą nowe opony i jakoś uda się odjechać. No to pojechaliśmy. Pan w tym warsztacie zasugerował najpierw likwidację szkody z AC,  ale zapytałem o prywatną naprawę. Wycenił wstępnie naprawę felg na 400 zł i 300 zł za robociznę. Czyli razem 700 złotych.

Już miałem się zdecydować ale postanowiłem zadzwonić do "mojego" warsztatu. I okazało się, że mogę awaryjnie wstawić tam auto - właściciel, którego znam, przyjedzie i wprowadzi je. No to pojechaliśmy tam. Zostawiliśmy auto, wypełniliśmy biurokrację z lawetą, rozliczaną przez ubezpieczyciela. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że gdybym nie miał właśnie zrobionego przeglądu technicznego, to nie przysługiwałoby mnie bezpłatne holowanie.

Musiałem odwołać podwiezienie żony. Co najwyżej odbiorę ją za tydzień, jeśli do tego czasu samochód będzie naprawiony. Na szczęście nie używam go prawie wcale, więc strata mnie nie dotknie - tylko, niestety, finansowo. A z finansami już nie jest u mnie tak dobrze jak kiedyś... 

Była sobota. Zapowiadały się nerwy do poniedziałku, gdy warsztat miał zadzwonić w sprawie kosztów naprawy... A zamiast zdjęć gdzieś tam obfotografowaliśmy zepsute koła...

sobota, 18 lutego 2012

The Collection - początek

Dziś o nowym początku. W końcu, po roku chyba, zdecydowanym się wysłuchać kupionego za 350 złotych kolekcjonerskiego zestawu 8 płyt zespołu Kraftwerk, pod nazwą The Collection. Zaskoczyły mnie brzmienia niektórych otworów, które miałem u siebie od lat w starszych wersjach - albo w koncertowych (Vitamin). Zgrałem do iTunes całe 8 płyt, 6 godzin muzyki. 

Kolekcja przez prawie rok - a może ponad rok, sam już nie pamiętam - była zakurzona i nie rozpakowana z plastiku. Potem rozpakowałem ją. Ale na odtworzenie trzeba było czekać kolejny miesiąc. Udało się jednak - mam wszystko na kompie i nawet okładki z sieci pościągałem do piosenek dokładnie takie, jak w albumie  czyli nowe, minimalistyczne (w porównaniu do oryginalnych, nieraz sprzed 35 lat).

Nowa jakość w mojej muzyce - po wyjęciu z zakurzonego już pudełka ;-)

piątek, 17 lutego 2012

Śledczy w rozmowie

Nic tak nie śmieszy jak głupia rozmowa na czacie. Albo na GG. Swego czasu te najgłupsze zapisywałem i publikowałem na blogu, ale na razie dam sobie z tym spokój, bo ileż można ogłupiać się od ich lektury? Tym razem chcę napisać o rozmowie śledczej. Otóż ktoś mnie pytał o chłopaka, albo ja powiedziałem o tym, że miałem chłopaka. I od razu powstaje sztampowe pytanie - czemu nie wyszło?

Oczywista i prosta odpowiedź jest taka, że nie wyszło, bo chłopak nie był wystarczająco odpowiedni. Ale mój śledczy rozmówca drąży temat uparcie. I dopytuje a co nie pasowało. A znajomość to nie klocki Lego aby wiedzieć który dokładnie nie pasuje. Zaś rozmówca już mi podpowiada - może nie był inteligentny? Ha ha, to rozmówca nie jest inteligentny. Napisałem mu więc, że jeśli będzie dalej tak podążał za swoją logiką to wkrótce wywnioskuje, że nie wyszło bo mój chłopak był Marsjaninem.

W sumie ta rozmowa szybko się zakończyła, bo stawała się męcząca a ponadto chłopak nie zrozumiał mojego angielskiego poczucia humoru. Żadna strata. Ale pozostaje faktem, że takie niekończące się dopytywanki do niczego sensownego nie prowadzą. Bo każda znajomość jest inna i rozkmina jednej nie pomoże w stworzeniu drugiej.

Więc zamiast zadawać głupie pytania o powody nieudanego związku lepiej po prostu poznać drugą osobę taką, jaka jest ;-)

czwartek, 16 lutego 2012

Rozmowa z rzygaczem

Nieczęsto zdarza się rozmowa z rzygaczem - osobą, która wprost rzyga tekstem. Miałem taką rozmowę w dzień po święcie niepodległości, gdy przez większą cześć nocy pracowicie obrabiałem zdjęcia z marszu. Facet miał mega długi nick (na WP takie są możliwe) - bo w tym nicku było napisane "stajesz się tym o czym myślisz". To już zapowiadało potencjalnie filozofowanie lub przynudzanie. 

W istocie było przynudzanie, ale z innego powodu. Gościu pisał 10 linijek na moje 2-3. A ja w tym czasie bylem zajęty zdjęciami, więc nie moglem szybko odpisywać. To jednak nie problem, byleby pisał ciekawie. A pisał nie do końca ciekawie. Zaczęło się czuć, że nie bardzo się rozumiemy. Najpierw zażądał "konkretów". Napisałem mu więc, że konkrety są dobre do seks ustawki - gdy można dogadać upodobania. Ale jak można oczekiwać konkretów skoro nie wiemy czy z rozmówcą da się stworzyć jakaś nie-seksualną znajomość. I jaka to miałaby być znajomość: rozmowa przez net, znajomość netowa, realna, a może nawet przyjaźń.

Facet nie zrozumiał od razu tego, więc nieco mnie zirytowało tłumaczenie mu po raz drugi. Potem zaczął zadawać głupie pytania, na przykład o to czy wynajmujemy mieszkanie. Owszem. I on wyskoczył ze informacją, że płaci 191 zł za swoje bo ma własne - więc możemy do niego przyjeżdżać od czasu do czasu. Odpisałem mu, że to nam nie obniży naszego własnego czynszu za wynajem. I znów nie zrozumiał.  

Zaczęło się robić nudnie. I wtedy facio wyskoczył z gwoździem programu - po dopytaniu nas o nałogi zadeklarował, że nie lubi grubych, bo się obżerają, są chytrzy i cwaniacy, a do tego zawzięci. Rozbawił nas - zresztą zawsze nam się wydawało, że taki jest stereotyp kogoś chudego, a grubszego miśka się kojarzy z ciepłem i dobrodusznością. Odetchnąłem z ulgą, bo to sprowadzało naszą nieciekawą, choć zabawną rozmowę do szczęśliwego końca.

Ale rzygacz popisał się raz jeszcze. Znów rzygnął tekstem w którym powątpiewał czy tylko szukamy znajomych. A że nie moglem mu od razu odpisać, bo obrabiałem zdjęcia, to on zdeklarował że już wie wszystko - czyli wie, że szukamy jednak także seksu. A podparł się buńczuczną deklaracją, że zna życie. Chyba zna inaczej. I sam jest kolejnym mądrym i wszystkowiedzącym inaczej ;-)

Przynajmniej wyszła z tego notka na bloga. I to całkiem pokaźna :-)

środa, 15 lutego 2012

Po co? Po chuj

Czasem rozmowy na czacie są naprawdę zabawne. Ponieważ już nie praktykujemy ich publikowania w dosłownej formie, więc taką ciekawą rozmowę zrelacjonuję. Nie będzie to jednak zbyt trudne, bo nie była to długa rozmowa. Po przywitaniu otrzymaliśmy po prostu obcesowe pytanie "opis?". Jakoś nie chciało nam się rozmawiać w takiej stylistyce, więc odpisaliśmy "po co?".

Przez pewien czas nie było nic pisane, aż wreszcie rozmówca poszedł po rozum do głowy i odpisał "a po taki chuj imbecylu" i zamknął okno. Uśmialiśmy się z tego - a swoją drogą to dobre aby w takich sytuacjach odpowiadać pytaniem na pytanie. Zaś co do imbecyla - oczywiście każdy może tego, dla niektórych trudnego słowa, używać. 

Kłopot jedynie w tym, że większym imbecylem jest ktoś kto rozmawiając z parą z góry zakłada, że szuka ona seksu. To, że para jest na gejowskim czacie niczego bowiem nie tłumaczy. Ale ludzie przecież nie myślą, bo myślenie zapewne za bardzo boli ;-)

No cóż, imbecyle pozdrawiają zatem imbecyla ;-)

wtorek, 14 lutego 2012

Jak idą poszukiwania?

Kiedy rozmawiamy na czacie jest niestety normalne, że większość rozmów toczy się wokół seksu, najczęściej prostacko zresztą rozumianego. A prostactwo rozmówców jest wręcz urzekające.  Oczywiście zadają oni całą masę seksualnych pytań, które po pewnym czasie są już maksymalnie nudne. Ale czasem zdarzają się wyjątki zadające mądrzejsze pytania. W cudzysłowie lub nawet bez niego. A najgłupsze z "mądrych" (w cudzysłowie) pytań jakie można otrzymać na czacie, to pytanie o to jak idą poszukiwania.

Oczywiście pytanie to dotyczy kogoś, kto albo ma wpisane w nicku, że szuka czegoś na dłużej, albo wyjawi to w czasie rozmowy. A jego głupota polega na tym, że przecież osoba szukająca partnera nie będzie szukała go na czacie gdy już kogoś odpowiedniego znajdzie. A samo szukanie jest żmudne i pracochłonne - więc pytanie jak idą poszukiwania jest debilne. Po prostu idą swoim tempem - i tyle. Szukam, bo jeszcze nie znalazłem. Jak mi idzie - normalnie, czyli żmudnie, jednostajnie, bez ciekawych epizodów raczej. W gąszczu głupich rozmów o seksie.

Ale cóż, nie jest łatwo zadać jakieś w miarę normalne pytanie. Na przykład o preferencje w tej czy innej kwestii - niekoniecznie seksualnej. Jaką kuchnię lubisz? Jakie filmy oglądasz? Jakie książki czytasz - o ile czytasz. Jakie masz pasje czy zainteresowania? Dziwne, ale dla wielu osób nawet tak - zdawałoby się - proste pytania sprawiają trudność. I tak rozmowa na czacie z pytaniem o poszukiwania jest mistrzostwem świata w porównaniu do gadulcowego "co tam?", po którym następuje bezmyślne "aha" (niezależnie od tego jak my odpowiemy - i na tym właśnie owa bezmyślność polega).

W sumie więc pytanie o status poszukiwań to przynajmniej dowód, że ktoś choć próbuje myśleć ;-)

poniedziałek, 13 lutego 2012

Inne oblicze czata

Wchodzimy na czata, ja lub Rodi, albo nawet na raz na dwóch komputerach. Tyle, że tym razem nicki mamy inne - ze słowem "Warszawa" i "para". Wchodzimy nie po to aby szukać seksu, ale po to aby szukać znajomych, a może nawet docelowo przyjaciół. Niekoniecznie nawet realnych - z niektórymi ciekawymi ludźmi kontakt da się praktycznie realizować tylko przez net, jeśli mieszkają daleko i nie można się realnie spotykać. I mamy nadzieję, że nie każdy wyskoczy do pary z obsesyjną propozycją seksu.

A tymczasem 99% rozmów to są odganiania się od seksualnych ofert. Często rozkosznych panów bi. Zrozumiałem to gdy zaczęły padać pytania o to czy jesteśmy parą MM czy MK. Ludzie sądzą, że pojawienie się pary na czacie automatycznie oznacza szukanie trójkąta lub czworokąta. I zgłaszają się prawie same seksualne pojeby, marzące tylko o ruchaniu we wszystkie strony. Ale trzeba przez to przebrnąć, podobnie jak w czasie szukania chłopaka, bo czasem na czacie można trafić na ludzi naprawdę wartościowych. I takich też normalnych ludzi szukamy.

Najbardziej zabawne, i zarazem żenujące, jest głupie pytanie "a czego?" gdy piszemy, że nie szukamy seksu. Wiele osób nawet nie potrafi sobie wyobrazić czego można na czacie szukać poza seksem. Czasem wpadają na właściwe rozwiązanie, ale niektórzy nawet takiego wysiłku umysłowego nie są w stanie podjąć. Cóż, żenada - jak zwykle na gej czacie. Ale pewnie nie tylko na gej czacie - na każdym seks-czacie, lub czacie, który na seks-czat został przez ludzi wykreowany ;-)

A my przynajmniej siebie już mamy - więc to czego szukamy, to jedynie bonus ;-)

niedziela, 12 lutego 2012

Mój kolega jest winny

Czasem rozmowa, w tym wypadku na GG, bywa nie tylko żałosna, ale i komiczna. zagadał mnie pewien młody chłopak żalący się, że nie próbował jeszcze seksu MM. I wręcz zażądał od nas - bo mu się przedstawiłem jako para - abyśmy go w ten seks wprowadzili. Bezczelność typowa dla głupka. Tylko wrodzona kultura nie pozwoliła mi posłać go na szczaw. A on zapytał mnie dlaczego nie szukamy seksu z kimś trzecim.

Przyznam się szczerze, że mnie zamurowało, choć na czacie takie pytania też się pojawiają. Ale na czacie może rozmawiam bardziej nonszalancko i z reguły odbijam piłeczkę do rozmówcy każąc mu pomyśleć i samemu sobie odpowiedzieć. Ale tym razem nie wytrzymałem i zapytałem go - czy naprawdę myślisz tylko swoim egoistycznym kutasem?

A co on na to napisał - rozbawił mnie niezmiernie, bo choć się pożegnał, to dopisał pod spodem: to mój kolega pisał sory pozdrawiam. I słusznie, że pozdrowił bo na wszelki wypadek go "z tym kolegą" zablokowałem - aby znów "kolega" nie pisał głupot. Nawiasem mówiąc, to doskonałe tłumaczenie - zwalić wszystko na kolegę

Jaki z tego morał? Uważaj na swoich kolegów pisarzy ;-)

sobota, 11 lutego 2012

Wnoszenie dobra do związku

Ciekawa korespondencja miała miejsce z jednym chłopakiem, na którego anons na Gejowie odpowiedziałem. Napisałem do niego, bo w pozytywnie nietypowy sposób pisał w swoim anonsie o wnoszeniu do związku dobra - i to mnie zainteresowało. I oto przegląd korespondencji z tym chłopakiem wnoszącym do związku dobro. Jak zwykle, treść jego maili jest wyróżniona na czerwono, a moich na niebiesko. A całą korespondencję ująłem jako dialog. Zaczynam od podpowiedzi na mój list inicjalny, składający się z kilku krótkich akapitów.

- a gdzie ty mieszkasz
- Warszawa Bemowo
- telefon masz?
- mam
- GG masz? Jeśli masz zapraszam na [numer GG]
- nie bo nie mam
- a Skype aby można było pogadać?
- nie
- cóż będzie trudno pogadać ale takie życie ;-)
- nie wiem po co ty dupę trujesz skoro boisz się podać telefonu
- podać ci mogę ale teraz nie mogę rozmawiać
- [numer telefonu]
- wrócę do stolicy to sesemesuje
- a jakie masz zainteresowania?
Zaczyna się wreszcie sensowna rozmowa. Co ciekawe, w temacie maila pojawia się informacja o mnie, z numerem telefonu, widać tak sobie ułatwia zapmiętanie z kim pisze.
- fotografia
- blogowanie i pisanie
- marketing (z konieczności zawodowej)
- historia techniki
- RPG
- poza tym dobra książka popularnonaukowa
- spacer czy rower (z aparatem)
- a dalej to byłyby jakieś banały ;-)
- a Twoje?
- podeślij jakieś foto swojego autorstwa
Prośba bezczelna i chamska. Pomijam brak odpowiedzi na moje pytanie o jego zainteresowania.
- a po co ci moje zdjęcia?
- chcę zobaczyć
- fotografowie nie rozsyłają fotek na prawo i lewo przykro mi :-)
- a gdzie można zobaczyć Twoje foto?
- mnie samego na moich profilach
- a fotografie?
- mam na blogu ale jest pod moim nazwiskiem wiec na razie nie będę niestety podawał bo za wcześnie na ujawnianie tych danych
- Myślałem, że w Zachęcie
Bardzo chamska ironia - zaczyna też śmierdzieć snobizmem.
- doceniam ironię ;-)
- czemu ironia
- nie planuje wystawiać swoich zdjęć nigdzie, ten typ promocji mnie nie pociąga
- czyli amator szufladowiec
Odezwał się Wielki Znawca - który każde zdjęcia innej osoby uzna a priori za bezwartościowe i szufladowe. Śmierdzi  złośliwą ironią.
- złośliwa ironia
- żegnam
- w Warszawie mam wystawę
A nawet jeśli rzeczywiście ma, to pokazał się jako cham i prostak bez kultury. Nie warto z kimś takim nawet spotkać się na kawę, bo może do niej napluć.
- to miło ze masz wystawę :-)
- ja nie planuje wystawiania - lubię szufladę, szczególnie, że nie trzymam w niej zdjęć :-)))
- a gdzie zdjęcia trzymasz
Pytanie co najmniej debilne. A jakie ma znaczenie gdzie trzymam? czyżby był wściekły, że umykam koncepcji "amatora szufladowca"?
- na blu rayach
- pokaż
Cham, prostak, bezczelny - i w dodatku nudnie się powtarzający. Czy tak mógłby się domagać obejrzenia zdjęć uznany, profesjonalny fotograf? Nie wyobrażam sobie.
- nie wiesz jak blu ray wyglądaja?
- czyli fotografujesz do szuflady
- to czym się tak naprawdę zajmujesz i interesujesz
- fotografia się też zajmuję
- to ze nie wystawiam w Zachęcie nie znaczy ze nie mam pasji do robienia zdjęć
- to pochwal się zdjęciem
Monotematycznynudny wyłudzacz fotek. Postanowiłem to przeciąć.
- właśnie się chwale mojemu byłemu chłopakowi który do mnie przyjechał i wszystko wskazuje na to ze już nie będzie "były" ;-)
- po co do mnie piszesz
- już nie będę, przepraszam
- spierdalaj
Tak się wnosi do związku dobro ;-)

Dalej już były tylko bluzgi w odpowiedzi na moje maile.

piątek, 10 lutego 2012

Podsumowanie cioto-złodzieja

10 listopada 2011
Dzwoniliśmy, po dwóch dniach, do naszego cioto-złodzieja - oczywiście nie odebrał. Jest czwartek, za chwilę długi weekend. Poczekamy jeszcze do poniedziałku i ostatecznie zamkniemy sprawę. Czyli uznamy go oficjalnie za kłamcę i złodzieja. Co jednak nie znaczy, że będziemy to propagowali na prawo i lewo. Po prostu ten oszust jest u nas skończony i każdemu kto się z nim styka lub z nim kontaktuje możemy, na specjalne życzenie, przedstawić jego sprawę. I tyle.

Przy okazji wyszło na jaw, że cioto-złodziej nie tylko zabrał wszystkie ważniejsze swoje rzeczy, zostawiając tak naprawdę resztki, ale dodatkowo ukradł jeden z moich dezodorantów. Strata oczywiście niewielka, ale nie chodzi tu o pieniądze, lecz o zasady. I o jego bezczelność.

Ciekawostka - niby się spieszył na mityczne nagranie, ale dyplom udziału w konkursie Drag Queen w Le Garage pracowicie zabrał. To pokazuje, że planowo się wtedy przepakował i że był już zdecydowany nie wracać po resztę rzeczy. A to pośrednio ostatecznie potwierdza nasze przypuszczenie, że jest złodziejem.

Olewamy go, bo nie warto się im już dłużej zajmować. Ciekawy case z tego wyszedł, opublikowany równo w 3 miesiące po dacie zdarzenia - to akurat przypadek :-)

Liczy się to aby iść do przodu. A nim niech się zajmie los, który potrafi skutecznie karać. To już nie nasza sprawa i nie nasze zmartwienie. My mamy siebie :-)

czwartek, 9 lutego 2012

Anatomia kłamstwa

8 listopada 2011
Oto jak mój były chłopak zaplątał się w kłamstwa w czasie próby oszukania nas - bo jak na razie wszystko na oszukanie wskazuje. Zresztą, gdyby to nie okazało się oszukaniem, to spokojnie zdążę zmienić treść wpisu napisanego na 3 miesiące do przodu.

Mój były próbował się do nas dostać 8 listopada czyli prawie tydzień po zadeklarowaniu przywiezienia sprzętu jaki miał do oddania - przypomnijmy, że zadeklarował powrót z nim po 3 godzinach. Otworzyliśmy mu drzwi. Oto jak przebiegała rozmowa i jego argumentacja. Ujmę to w punktach:
  • Wersja dla mnie: aparat jest w samochodzie (smart) który jego ciocia ma, a teraz ciocia leci z Niemiec do Polski i ląduje około 16, zatem można pojechać po nią i spotkać się z nią w centrum, po to aby przekazać sprzęt, bo on nie ma kluczyków do auta.
  • Wersja dla Rodiego: ciocia dała mu smarta, więc gdzie jest aparat? Skoro ma smarta to ma i kluczyki.
  • Przyszedł spakować swoje rzeczy, bo dziś wieczorem leci do Niemiec gdzie ma "kupione mieszkanie" przez ciocię i załatwioną pracę, wróci do kraju w lutym. Hojna ciocia, nie ma co.
  • Potem się okazuje, że jednak ciocia nie leci do nas, bo będzie jutro i sprzęt będzie jutro, ale on chciałby już dziś wyprowadzić od nas wszystkie swoje rzeczy - na co mu nie pozwoliliśmy.
  • Nagle się okazało, że ma "jakieś nagranie" jutro i potrzebuje przynajmniej garnitur i cześć kosmetyków, które wziął - już nie leci do Niemiec.
  • Obiecał dostarczyć aparat jutro.
Oczywiście traktujemy to jako obiecanki-cacanki. Oddał klucze ale nie żałujemy wymiany zamków - dla świętego spokoju. Za to nie musimy dorabiać klucza od klatki i skrzynki. Nie spodziewamy się także, aby jutro przyjechał z pożyczoną moją własnością. Na wieczną rzeczy pamiątkę dyskretnie nagrałem rozmowę z nim o oddaniu sprzętu telefonem. Ale nie wierzę w oddanie mojej własności.

Całe to jego plątanie się w zeznaniach i na tyle późne zjawienie się u nas oznacza tylko, że:
  • znalazł sobie kogoś u kogo mieszka i z nim jest,
  • próbował chytrze zabrać wszystkie rzeczy,
  • nie zjawi się już z niczym i spisze resztę rzeczy na straty, tak jak my spisaliśmy mój aparat,
  • potwierdził tylko to, że jest kłamcą i złodziejem.
Czy jest sens zgłaszać to na policję i iść do sądu? Nie ma - po co ponosić koszty finansowe i czasowe tego? Szukaj wiatru w polu - ale przynajmniej mamy case study na bloga ;-)

Jedno jest raczej pewne - nie spodziewamy się już dodatkowych kosztów związanych z jego osobą. Klucze mamy, zamki wymienione, na sprzęcie położony krzyżyk. I idziemy do przodu nie oglądając się do tyłu. A na miłe zaskoczenie nie liczymy. Raczej na potwierdzenie smutnych wniosków...

Oczywiście nie zgłosił się już do nas z tym aparatem. Na telefony też nie odpowiadał. Typowy  cioto-złodziejo-kłamca. Niezbędna i cenna życiowa nauka - konieczna dla zrozumienia także rożnych przykładów zachowań w całym tym najczęściej zakłamanym gejowskim środowisku ;-)

Najzabawniejsze jest jednak co innego - że formalnie nie powiedzieliśmy sobie, że się rozstajemy. Widać to się odczuwa jako oczywiste ;-)

środa, 8 lutego 2012

A jednak zamki...

2 listopada 2011
Dziś wyjaśniliśmy - z naszej strony - sprawę z byłym. Skontaktowała się ze mną osoba, u której był mój aparat - i potwierdziła, że już go nie ma, i to od dwóch tygodni. W tym czasie mój były wmawiał mi, że sprzęt jest nadal u tych ludzi. A więc kłamał. Bo wierzę temu człowiekowi, który skontaktował się ze mną i na mój mail podał od razu swoją komórkę abym z nim porozmawiał. Ponadto powiedział mi, że mój były ostatnio miał jakąś kasę i spłacił swoje długi. Wniosek jest prosty - sprzedał moją własność. Nawiasem mówiąc, rozpowiadał wszystkim, że to jego aparat, bezczelny kłamca.

A zatem mój były może być spokojnie uznany za kłamcę i złodzieja. Chyba, że udowodni swoją niewinność zwracając moją własność. Ale na to bym nie liczył. Co więc zrobiliśmy? Zadzwoniliśmy do fachowca i zamówiliśmy po prostu wymianę wkładek zamkowych. Po piętnastu minutach mamy nowe zamki. I problem z głowy. Nikt do nas już nie wejdzie nieproszony. Nikt nam nic już nie wyniesie z domu. Oczywiście nie życzymy sobie gościć kłamcy i złodzieja u nas.

Jego rzeczy spakowaliśmy do torby. Jeśli chce te rzeczy odzyskać - niech przyniesie aparat. Klucza może teoretycznie nie oddawać, jeśli już się nie zjawi. Fakt, że zostanie mu klucz od skrzynki pocztowej i od klatki, ale nie spodziewamy się żadnej cennej lub imiennej korespondencji. My mamy spokój i możemy spać spokojnie - nikt nie wparuje nam do mieszkania bez zapowiedzi. Temat byłego zakończył się smrodem. Szkoda, że tak - ale takie bywa życie.

Ważne aby iść do przodu. Gdybym podliczył wszystkie stracone lub głupio wydane pieniądze, starczyłoby mi na willę z basenem. Liczy się to, aby mieć przed sobą szczęśliwą przyszłość. A kłamcy i złodzieje - jak wierzę - kiedyś zostaną przez los ukarani. I losowi to zostawiam :-)

wtorek, 7 lutego 2012

A jednak zdjęcia...

1 listopada 2011
Żeby nie było łatwo, nasza sytuacja z Rodim trochę się skomplikowała. Rodi się poczuł niedobrze. Miał od jakiegoś czasu pewne dolegliwości i leczył się, a od kilku dni zabrakło mu jednego leku. To mogło spowodować pogorszenie samopoczucia. W każdym razie nie czuł się na siłach, aby ryzykować pójście do przychodni, która zapewne pełni dziś dyżur pół kilometra od nas. Wezwaliśmy zatem pogotowie. Zabrali go na badania do szpitala.

Wydawało się, że pojedziemy na nocne zdjęcia na Powązki, a tu taki problem. Ale, jak się okazuje, życie jednak bywa pozytywne. Po 6 godzinach Rodiego wypuścili ze szpitala, nic nie znaleźli. Stres, zmiana miejsca zamieszkania, nowe okoliczności - to najprawdopodobniej spowodowało zasłabniecie. Zatem ta sprawa się rozwiązała w pełni pozytywnie. Pojechałem po niego do Szpitala Wolskiego i przespacerowałem się, czekając na niego, po terenie. W tym szpitalu rodziłem się i ja, i mój synek. Oczywiście przeszedłem koło tego budynku, w którym dzieci przychodzą na świat. To była miła sentymentalna wycieczka...

A potem, zgodnie z wcześniejszą sugestią Rodiego, pojechaliśmy na Powązki na nocny spacer z aparatami. Mniej więcej od 23 do prawie północy. Godzina duchów już nas nie zastała na cmentarzu, a w sumie obaj zrobiliśmy około 400 zdjęć. Cały spacer (zgodnie ze wskazaniami nawigacji) zamknął się w pięciu i pół kilometra. Przynajmniej w tym zakresie nic nie straciliśmy. Dwa lata temu też byliśmy na Powązkach i też wykonywaliśmy zdjęcia. 

Przynajmniej nie zmarnowaliśmy pierwszo-listopadowej szansy ;-)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Old New and New Old

1 listopada 2011
Dzień szczególny, bo to dzień pamięci o tych, którzy odeszli. Ale w tym przypadku mam na myśli ludzi, którzy odeszli dosłownie, a nie w przenośni. A dokładniej mam na myśli mojego ostatniego chłopaka, a raczej kogoś z kim próbowałem być w związku, ale szybko się niestety okazało, że nie wyszło. Nazwałem go New Old - czyli w swobodnym tłumaczeniu nowy były. Niestety nie a każdym się uda. Z Rodim się też nie udało za pierwszym razem, ale wtedy obaj byliśmy zupełni innymi ludźmi i w tej konfiguracji nie mogliśmy się dopasować. Teraz jesteśmy inni i mamy drugą szansę. Dlatego Rodiego nazwałem Old New - czyli starym znajomym z nową szansą :-)

Mój New Old wparował do nas 1 listopada około 13.30. Po dwóch dniach praktycznie nie odzywania się. Napisał tylko jeden SMS, że nie wróci na noc dwa dni temu. Od tego czasu minęła już druga noc. A ja mu napisałem SMS z prośbą o pilne dostarczenie mojego aparatu. Wpadł niby aby się przebrać. Ale raczej - sadzimy - na przeszpiegi. I był wyraźnie nie w sosie. Obiecał, że najdalej za 3 godziny przywiezie aparat. A ja miałem zamiar poprosić go o zwrot klucza, ale nie zdecydowałem się na tak chamskie posunięcie. Zapytałem go co z jego wypłatą i dołożeniem się do życia. Okazuje się, że wypłata się jakoś dziwnie oddaliła na połowę listopada.

Kiedy wyszedł dyskretnie go obcerowałem przez firankę. Przedefilował przed naszym balkonem, też patrząc na niego. Myślałem, że to specjalnie aby mieć na mnie oko, ale wyjaśniło się, że tam czekał na niego jakiś chłopak. Niski - więc go nie kojarzę ze wspólnych znajomych. Może ktoś z tego klubu gdzie pracuje. Albo jakiś znajomy. W sumie to nie ma znaczenia. Liczy się efekt - a ja bym chciał odzyskać mój sprzęt i klucze. I podziękować mu za pasożytowanie u mnie.

Zatem czekamy na rozwój sytuacji. Jedyne czego się obawiam, to możliwość bezczelnego grania na zwłokę z jego strony.

niedziela, 5 lutego 2012

Wieczór horrorów

31 października 2011
Zapowiada się podwójny wieczór horrorów. Po pierwsze, Rodi przywiózł trochę filmów, więc w okolicach Halloween będziemy mieli kino nocne jak się parzy. A po drugie, spodziewamy się dziś powrotu mojego ostatniego byłego, który jeszcze nie wie formalnie, że jest już byłym. Choć zapewne doskonale zdaje siebie sprawę z tego, że od ponad miesiąc już nic między nami nie ma. Albo nie zdaje sobie sprawy - i jest totalnie ślepy.

A ja nie mogłem mu nic mówić w tym zakresie, bo - jak już pisałem, prawie miesiąc temu, był więźniem mojej życzliwości. Albo raczej ja bylem tym więźniem. Pożyczyłem mu aparat fotograficzny, który nieopatrznie zostawił u znajomych, którzy wyjechali. I chciałem go odzyskać, zanim podziękuję mu za dalsze mieszkanie. W przeciwnym bowiem razie mógłby zwlekać z oddaniem mojej własności, kluczyć i robić mi na złość. Łącznie na przykład z zamieszkaniem gdzie indziej, ale nie oddaniem mi zapasowego klucza od mieszkania. Dlatego w takich sytuacjach należy działać z zaskoczenia. Nie pozwolić drugiej stronie na zrobienie jakiejś głupoty, a kto wie czy nie złośliwej kradzieży - nawet ie dla kasy, ale dla samej czystej złośliwości...

O ile więc oglądanie filmów będzie przyjemnością, o tyle ostateczne rozwiązanie sprawy z moim byłym - to kwestia dopiero do zobaczenia. Nie wiem jeszcze czy to będzie horror, czy komedia, lub film dokumentalny. Wiem tylko to, że na pewno chcę być z Rodim, a nie z tym byłym. I co do tego nie mam nawet mikrona wątpliwości ;-)

Usiądźmy w fotelu i zrelaksujmy się. Horror się zaczyna ;-)

sobota, 4 lutego 2012

Responder ostateczny?

31 października 2011
I znów korekta respondera na GG, ale oczywista w tej sytuacji. I chyba bardziej skuteczna w swojej sile oddziaływania  iż poprzednie razem wzięte. Oto bowiem jak wyglądał mój stary (choć nie tak bardzo) autoresponder: 
Jestem gejem (44). Szukam przyjaciół lub netowych znajomych. Nie szukam seksu ani cyber seksu! Jeśli potrafisz sensownie rozmawiać i chcesz mnie poznać - zapraszam do rozmowy…
Teraz ten autoresponder wygląda nieco inaczej:
Jestem gejem i mam partnera. Dlatego nie szukamy seksu ani cyber seksu! Szukamy przyjaciół lub netowych znajomych. Jeśli potrafisz sensownie rozmawiać i chcesz nas poznać - zapraszamy do rozmowy…
Podobnie ze zmianami statusu na GG. Poprzedni był taki:
Nie szukam seksu ani rozmów o niczym! Szukam związku, przyjaciół, znajomych...
A obecnie jest taki:
Nie szukamy seksu! Szukamy przyjaciół lub netowych znajomych...
Liczba mnoga powinna coś powiedzieć w miarę inteligentnemu rozmówcy. Zatem mam nadzieję, że odzywać się będą już tylko osoby zainteresowane znajomością. Nadzieja, oczywiście, matką głupich. Ale matkę też mieć trzeba ;-)

piątek, 3 lutego 2012

Reakcje

31 października 2011
Pora na opisanie reakcji różnych osób na mój zmieniony profil. Oczywiście reakcje będą się pojawiały dopiero stopniowo. Ale pierwsza już była - i to bardzo niemiła. Mój były, przedostatni, ten od poprzeczki pod sufitem, początkowo obraził się na mnie do tego stopnia, że mnie wszędzie zablokował lub pousuwał ze znajomych. Na szczęście, jak zawsze dotąd, szybko (bo już dzień później) wróciliśmy do normalnych relacji. I za to go bardzo szanuję i lubię - a na tym naszym przykładzie można powiedzieć, że kto się lubi, ten się czubi ;-)

Reakcje innych są różne. Niektórzy zachowują się bardzo fajnie, gratulują i cieszą się z nami. A są też tacy, którzy dają upust jakiejś nieżyczliwości lub źle maskowanej zawiści. Nie udało się im, to najlepiej niech się nikomu nie uda - postawa psa ogrodnika. Ludzie są rożni i rożne są reakcje. To znakomity test na czyjś poziom. I na zdecydowanie się czy z kimś warto się zaprzyjaźnić, czy lepiej omijąc go z daleka ;-)

Są też reakcje wulgarne, bardzo złośliwe. Nie dość, że zawistne, to jeszcze kompletnie pozbawione kultury. Takie wydarzenia są naprawdę świetnym testem na czyjś poziom - bo jak kiedyś mądrze powiedział Leszek Miller - prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale po tym jak kończy :-)

Tak czy siak, to dodatkowa korzyść w kompletowaniu listy znajomych lub przyjaciół :-)

czwartek, 2 lutego 2012

Profilowanie...

31 października 2011
I znów przyszła pora na zmiany na moich profilach. Znów piszę, że jestem w związku i - czego nie robiłem wcześniej z dwoma ostatnimi chłopakami - zlinkowałem się z profilem Rodiego. Ale z nim się linkowałem wcześniej, gdy byliśmy razem, więc to sprawa naturalna i już nie pierwszy raz zastosowana. I oczywiście zmieniłem opis. 

Wyjaśniłem w tym opisie, że po dwóch latach zatoczyłem koło i wróciłem do byłego. A w tym czasie obaj mocni dojrzeliśmy i zrozumieliśmy wiele rzeczy. I wyjaśniłem, że szukamy przyjaciół lub nawet netowych znajomych - a nie brzydzimy się także kontaktem tylko przez sieć, szczególnie, że z niektórymi osobami inaczej nie da się podtrzymywać relacji.

Rodi założył też profile na Kumpello i Gayromeo, gdzie, podobnie jak na Innejstronie, można się zlinkować z partnerem. Cyknąłem mu ad hoc serię fotek kiedy pracował przy kompie komponując muzę ze słuchawkami na uszach - i jedno zdjęcie wyszło na tyle fajne i uśmiechnięte, że wstawił je na profile. Od ręki na Kumpelo dostał dwa pozytywne ślady od innych. Tak zwycięża na tym gejowskim portalu randkowym siła młodego wieku (22 lata a nie 44 jak u mnie) i ładnego wyglądu ;-)

Ale i ja, i Rodi, mamy to w dupie ;-)

środa, 1 lutego 2012

Seks 2.0

31 października 2011
Rodi deklarował, że już nie jest taki sam - także w sprawach seksu. Kiedy znaliśmy się pierwszy raz, nie okazywał tak uczucia jakbym tego potrzebował. I seks był bardzo ubogi - z pewnych względów związanych także z jego przeszłością i doświadczeniami jakie miał. Ale teraz to miało się zmienić.

No i przyszedł czas aby to sprawdzić. No i sprawdziliśmy to. Ocena - szóstka z plusem :-) Nic z tego, co Rodi mówił, nie było kłamstwem. Mój przedostatni chłopak postawił poprzeczkę okazywania uczuć pod sufitem - a Rodi ją po prostu wybił w kosmos. Nic dodać, nic ująć :-)

Właśnie takiej bliskości, seksu, dzikości, namiętności, bezwstydności, zaangażowania, okazywania uczucia - potrzebowałem. Takiego smaku spermy. Takiego smaku lizanego i pieszczonego ustami całego ciała. W nawet najintymniejszych miejscach. I tego, że moja pieszczota wywołuje bezwstydną ekstazę ukochanego.

To był najwspanialszy seks jaki miałem dotąd. Tak wspaniały, że nie ma co opisywać - bo cokolwiek bym o nim napisał, byłoby płaskie i banalne ;-)