niedziela, 31 grudnia 2017

Najlepsze zakończenie roku

Znów kolejna nieprzespana noc za mną i znów kopia poprzedniego dnia. Poprzednią noc miałem nieprzespaną, rano zaś pojechałem na długi spacer w mroźnym zimowym poranku. Robiłem zdjęcia telefonem. W sumie natrzaskałem tych zdjęć prawie czterysta, a objętościowo było to 3 GB, czyli połowa całego urobku zdjęć z tego roku. Oczywiście nie ma w tym żadnej specjalnej sensacji. Wytłumaczenie jest banalne - po prostu przez praktycznie cały rok zdjęcia robiłem 5 megapikselowymi aparatami, a teraz mam aparat 16 megapikseli. Siłą rzeczy zdjęcia z niego są wielokrotnie cięższe od tamtych. Dzisiejszą noc też nie przespałem, a zaraz czeka mnie wyjazd do załatwienia pewnej sprawy.

Jednak zdecydowanie najwięcej załatwiłem właśnie dzisiejszej nocy. To była dobra noc - jak powiedziałem sobie rano. Była to też bez cienia wątpliwości najlepsza noc w tym roku. A ogólniej mówiąc najlepszy dzień, nie w sensie dnia jako okresu od rana do wieczora, ale dnia jako daty. W ciągu tej nocy załatwiłem bowiem kilka spraw bardzo istotnych. Odblokowałem pewne rzeczy, które czekały na odblokowanie przez kilka miesięcy. Następnie udało mi się dotrzeć do bardzo ważnych informacji, które teraz w zupełnie innym świetle wstawiają niektóre moje dotychczasowe problemy. Oczywiście jest to zmiana na plus - i to no bardzo duży plus. Mam więc powody do zadowolenia.

Mało tego, idealnie to się komponuje z wydarzeniami ostatniego czasu i pozwala mi bardzo pięknie wszystko poukładać w logiczną całość. Znów nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Ktoś Na Górze pomaga mi to wszystko poskładać i tak idealnie mi sypnął różnego rodzaju wydarzenia, że doprowadziły mnie właśnie do tej pracowitej nocy, która jest ich zwieńczeniem, oczywiście na obecną chwilę. Technicznie rzecz biorąc jestem jeszcze bardzo daleko od pełnego rozwiązania moich spraw, ale nie chodzi tu o samo ich rozwiązanie, tylko o obranie właściwego kursu (używając porównania marynistycznego). Jeśli zaś wyznaczę właściwy kurs, to pokonywanie po nim drogi będzie już czysto techniczną czynnością, o wiele łatwiejszą niż samo zaplanowanie kursu we właściwą stronę.

A wszystko na to wskazuje, że właśnie ten kurs ostatecznie wyznaczam - to bez najmniejszej wątpliwości najlepsze zakończenie mojego 2017 roku :-)

PS. Nie idę na żadną zabawę sylwestrową i z nikim nie świętuję, czyli spędzam sylwestra jak w zeszłym roku. Ale tym razem będę świętował w naprawdę szampańskim nastroju nie tyle koniec roku i narodziny nowego (bo mało mnie to obchodzi), ale prawdziwe narodziny nowego okresu w moim życiu :-)

sobota, 30 grudnia 2017

Skokowirówka

Wszyscy wiemy, jak działa sokowirówka. Wsypujemy tam różne owoce albo inne płody rolne, wciskamy guziczek i wychodzi z tego nowa jakość. A tymczasem mnie wczoraj przytrafiła się z skokowirówka. Po prostu wielki skok i wirowanie. Jeszcze wydaje mi się, że pod względem umysłowym kręci mi się w głowie - tak trudno jest mi zebrać myśli, jakby wszystko w mojej głowie pod względem logiki, pamięci i świadomości wirowało. Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i stopniowo muszę dopiero dojść do ich pełnej ich percepcji i w pełni je wchłonąć do mojego umysłu.

A więc przede wszystkim miałam spotkać się z dwoma klientami na odbiór rzeczy przedwczoraj zamówionych. Obaj klienci trochę się opóźnili i to nieco przemeblowało mi dzień. Pierwszy delikatnie mnie rozczarował, bo wybrał tylko jeden przedmiot z serii kilku oferowanych (a ja w głębi duszy naiwnie wierzyłem, że kupi więcej lub nawet całość). Drugi kupił dokładnie to, co ustalił. Rano dodałem kolejne dwa przedmioty i po niedługim czasie jeden znalazł kupca wysyłkowego. Ponieważ zgodził się on na uiszczenie opłaty za przesyłkę, mogłem ją od razu przygotować. Musiałem oczywiście potem pojechać na pocztę. Mam więc trochę kasy na dodatkowe, bonusowe (a nie nudne bieżące) wydatki, które mi ułatwią życie i poprawią humor.

Tymczasem wydarzeniem dnia był telefon w sprawie, która od kilku miesięcy została puszczona w ruch i ślimaczyła się w miejscu. Ta bardzo ważne dla mnie sprawa wreszcie (a już wszystko na to wskazuje) ruszyła do przodu. Dzięki temu będę mógł już bardziej konkretnie planować rzeczy na przyszłość bez niepotrzebnego wariantowania na boki. Czeka mnie także coraz bardziej pracowity okres, ale będzie to okres bardzo pozytywnej pracy. Używając świątecznej metafory - podobną pozytywną pracą jest zjadanie pysznego świątecznego jedzenia, bo niby wymaga to wysiłku, ale wspaniały smak świątecznych potraw w pełni ten wysiłek wynagradza.

Mnie na razie czeka praca, ale przyszłość jest już widoczne na horyzoncie :-)

piątek, 29 grudnia 2017

Last count

Dzisiaj ostatni dzień roboczy roku i powinienem jak najwięcej popracować po to, aby zaliczyć jak najwięcej tekstów do wypłaty. Nie tyle chodzi tutaj o stworzenie nowych tekstów, które mogliby zaliczać, bo niestety kolejka jest dość długa i wystarczyłoby, aby zaliczyli to, co już mam napisane i oczekujące, a już by było całkiem dobrze. Obawiam się jednak, że jeśli nie będę w ogóle pracował dzisiaj, to po prostu oni rozleniwieni moim brakiem aktywności też nie będą za wiele mi zaliczali. Z drugiej strony jednak okazuje się, że z miłych przyczyn raczej nie popracuję dzisiaj zbyt wiele. 
 
Zacząłem od dokładnego sprzątania domu dlatego, że spodziewam się gościa, a nawet co najmniej dwóch gości - czyli kupców zgłaszających chęć nabycia rzeczy wystawionych przeze mnie. Oczywiście, nie muszę tłumaczyć tego, że pieniądze zdobyte z tych transakcji przeznaczyłbym tym razem nie na czynsz, ale na zakup różnych środków trwałych. Choćby po to, aby mieć w nich pamiątkę po sprzedanych rzeczach, z którymi jednak związałam się emocjonalnie. Dlatego pomimo, że wczoraj rekordowo szybko (to też dobra wróżba na nowy rok) pojawiły się u mnie na koncie pieniądze z wypłaty, to nie poszedłem po nie do bankomatu. Czekam bowiem na dzisiejszy utarg i po prostu o tyle mniej pobiorę z bankomatu, ile uda się zarobić na sprzedawaniu rzeczy.

Dzięki temu będę miał pieniądze na koncie i będę mógł wykonać operację zakupu przez internet różnych upatrzone przeze mnie towarów płacąc za nie kartą. Ponieważ zaś nie wiem, iloma pieniędzmi będę dodatkowo dysponował, więc wstrzymuję się na razie z drenowanie konta, bo łatwiej z konta wybrać pieniądze niż potem na nie wpłacić. Obym jak najmniej musiał wybierać i jak najwięcej mógł przeznaczyć na zakupy - ale nie chcę zapeszać. I tak w tym tygodniu zapowiada się rekordowe nagromadzenie transakcji sprzedaży. Wczoraj sprzedałem jedno urządzenie, którego od miesięcy nie byłem w stanie opchnąć. Dziś zapowiada się zbycie kolejnych rzeczy, które również od miesięcy były nieruszone. Czyżby Pan Bóg chciał mi pomóc w opróżnianiu mieszkania ze zbędnych gratów na nowy rok? ;-)

Miałbym być luźniejszy na nowy rok? Dla geja to całkiem przyjemne uczucie :-)

czwartek, 28 grudnia 2017

Nie wiem co napisać

Gdy zastanawiałem się nad tym, o czym dzisiaj napisać tekst na blogu, odpowiedź przyszła z zupełnie niespodziewanej strony. Gdy uruchamiam swój profil na Fellow, to z reguły przeglądam kilka losowo wybranych profili pokazanych na stronie głównej tego portalu. I właśnie jeden z profili miał za cały swój opis to, co umieściłem w tytule dzisiejszego posta. Bardzo ładny chłopaczek o gejowskiej urodzie pisze, że nie wie co napisać.

Uśmiechnąłem się, bo przyszło mi do głowy że nie musi nic pisać. Jego profil był bardzo niedawno założony i dopiero jeden komentarz pojawił się na nim, oczywiście z tekstem "super ciacho". Nietrudno się domyślić, że kolejne komentarze będą podobne określając go jako super ciacho lub też obiekt pożądany przez komentatora do analu lub innych czynności seksualnych. Uśmiechnąłem się, bo uświadomiłem sobie, jak bardzo obrazkowy jest Fellow i inne tego typu gejowskie portale. Nie trzeba nic o sobie pisać, wystarczy wyglądać w taki sposób, żeby inni cmokali oblizywali się na nasz widok.

Tym bardziej uśmiechnąłem się, gdy uświadomiłem sobie, jak ten chłopak lub inni wyglądać będą za 5 lub 10 lat. Oczywiście, nie będą mogli wtedy liczyć na żadne tak entuzjastyczne komentarze, bo już staną się już zbyt starzy dla cmokających i śliniących się. Ci zaś znajdą sobie kolejną generację do podniecania się ich zdjęciami. Niczym w filozofii Dalekiego Wschodu koło będzie się toczyć. Ale na Dalekim Wschodzie wierzą, że jest to koło czasu, u nas zaś jest to koło kapryśnej fortuny. Ta drobna refleksja sprawiła, że przynajmniej mam dobry humor z rana. W gruncie rzeczy trzeba dopatrywać się we wszystkim pozytywnych cech. A pozytywną cechą komunikacji obrazkowej jest to, że łatwiej znaleźć człowieka wartościowego.

Po prostu będzie on pozytywnie inny niż większość :-)

środa, 27 grudnia 2017

Piła

Rzadko kiedy mam tak wyraźny przykład piły w czasie rozmowy w internecie. Piła polega na tym, że trafiamy na kogoś, z kim rozmowa zaczyna coraz bardziej iść jak po grudzie i czujemy, że coraz bardziej jest ona niekomfortowa. A potem bardzo często piła przeradza się ze strony rozmówcy w agresję. Ta agresja zresztą jest bardzo zabawna, bo dowodzi kompletnego zagubienia rozmówcy i braku innych racjonalnych argumentów do rozmowy.

Rozmówca zagadał mnie w internecie. Zapytam mnie między innymi jakie mam wykształcenie. Napisałem mu, że humanistyczne. Zaczął dopytywać, jakie konkretnie. Zaczęło mnie to irytować ponieważ nie lubię, jak ktoś mnie na siłę naciska. Tym bardziej, jeśli naciska mnie kilka razy pod rząd. Jeśli jest klimat rozmowy, to oczywiście mogę sam z siebie powiedzieć więcej, ale na siłę nie będę ulegał presji. Tymczasem mój rozmówca powiedział coś, co mnie bardzo zastanowiło - że nie dogada się z kimś "po technikum czy wyższej szkole byle gównianej". Oczywiście tym samym skreślił się z obszaru moich zainteresowań. Nie dlatego, że kończyłem byle gównianą wyższą szkołę (bo akurat Uniwersytet Warszawski taki raczej nie jest), ale dlatego, że nie lubię ludzi, którzy w ten sposób i na chama podchodzą do innych z pogardą.

Dalej rozmowa była już tylko coraz gorsze. Ja odmówiłem mu podania szczegółów dotyczących moich studiów. Mój rozmówca nagle zaczął bluzgać. To typowe dla ludzi małej kultury. Oczekują niby jakiegoś supermana z super dyplomem uniwersyteckim, a z drugiej strony nie posiadają nawet kultury, którą powinien mieć zwyczajny maturzysta. Ba, kulturę taką posiada nawet zwyczajny człowiek z ukończoną jedynie szkołą podstawową, ale z kindersztubą wyniesioną z domu rodzinnego. Ja zaś od dawna przekonałem już się, że wykształcenie w sensie papierkowym nie musi być wcale gwarancją jakiejkolwiek kultury. To są rzeczy zupełnie na innych płaszczyznach. Dalej więc zostało mi tylko próbować go prowokować do kolejnych bluzgów. Na dodatek mój rozmówca zaczął się nagle stroić w piórka homofoba. Jeszcze bardziej zabawna maskarada. Ale potem stała się nudna i zakończyłem rozmowę.

Lubię poznawanie przez net - szybko odsiewa tych najmniej odpowiednich.

wtorek, 26 grudnia 2017

Po świętach?

Święta, święta i po świętach - można by powiedzieć dzisiaj, gdy jest ostatni dzień świąt. Dla mnie post świąteczna atmosfera udziela się o tyle, że dziś jest pierwszy dzień, kiedy postanowiłem wznowić pracę. Niestety do końca miesiąca muszę jak najwięcej pieniędzy zaliczyć do wypłaty, a po świętach będą to tylko 3 dni robocze, gdy pieniądze mogą być zaliczone. Trzeba więc napić trochę tekstów do zaliczenia w kolejkę, która na szczęście jest dosyć liczna i dlatego mogłem sobie pozwolić na kilka dni odpoczynku.

Oczywiście ideałem byłoby pracowanie także w święta dzień w dzień dzień po dniu, ale nie ma takiej możliwości żeby człowiek był w stanie tak morderczym pracy wytrzymywać przez dłuższy czas. Jak dotąd moja praktyka pracy jest taka, że teoretycznie pracuje dzień w dzień, a w praktyce bywają po prostu takie dni, gdy już nie mam siły na pracę, padam ze zmęczenia i wtedy po prostu nie pracuję. Nie ustalam tych dni odgórnie - nie ma więc u mnie takiego czegoś, jak weekend bez pracy. Ale weekendy zdarzają się u mnie w różne dni, w zależności od braku sił.

Pogoda też nie rozpieszcza. Odkąd kupiłem nowy telefon i mam możliwość robić znacznie lepsze zdjęcia, to śledzę prognozy pogody, aby złapać jakiś dzień, gdy będzie bezchmurne niebo. Zaplanowałem sobie wtedy przejście spacerkiem nad Kanałem Żerańskim - kilkanaście kilometrów wędrówki. Nie ma jednak to sensu wtedy, gdyby nie było możliwości robienia dobrych i świetnie oświetlonych przez słońce zdjęć. Jak do tej pory wszystkie prognozy bezchmurnego nieba oczywiście dotyczyły dni stosunkowo odległych w kalendarzu, a gdy przychodziło co to czego, niebo okazało się wtedy jednak dalej pochmurne. Być może jednak niedługo faktycznie będą bezchmurne dni i udam się na mój wymarzony spacer.

A na razie powoli wracam do pracy...

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Malowana Wigilia

Wczoraj w wigilię postanowiłem sprawdzić coś związanego z komiksami. Przedwczoraj ściągnąłem sobie pierwszy odcinek Thorgala o zdradzonej czarodziejce. Pamiętam go jeszcze z magazynu komiksowego "Relax", który kupowałem za czasów mojej młodości. I wczoraj postanowiłem ściągnąć sobie drugi odcinek przygód Thorgala, którego oczywiście jeszcze w ogóle nie znałem. Jak już zacząłem ściągać ten drugi odcinek, to potem ściągnąłem jeszcze kilkadziesiąt - całą serię Thorgala oryginalną oraz kilka serii pobocznych. A potem skoro już zabrałem się za ściąganie komiksów, to potem ściągnąłem także wszystkie 31 numerów magazynu "Relax".

Dawniej za czasów młodości zbierałem komiksy. Miałem tego pokaźny stosik. Nie wiem, czy miałem wszystkie egzemplarze magazynu "Relax", ale na pewno znaczną ich cześć. Poza tym miałem kilka innych serii komiksowych. Teraz praktycznie wszystko to mam w postaci plików PDF na komputerze i mogę sobie dalej czytać te komiksy. Zdumiewające jest jednak to, że po kilkudziesięciu latach wciąż pamiętam co niektóre kadry z nich albo co niektóre wypowiedziane tam zdania. Trudno znaleźć sobie bardziej jaskrawą podróż do tak dalekiej przeszłości niż przeglądanie dawno temu oglądanych komiksów. Są one bowiem najbardziej widowiskowe w tym sensie, że łatwo zapamiętać zarówno obrazki, jak i krótkie zdania, które się na nie składają.

W przypadku książek trudniej jest zapamiętać fragmenty, ale w przypadku komiksów jest to o wiele prostsze, szczególnie jeśli ma się pamięć fotograficzną, tak jak ja mam. Zatem Wigilia upłynęła pod znakiem przeczytania kilkunastu komiksowych zeszytów. Mam jeszcze tego czytania na całe święta. Pięknie jest czasem wyhodować sobie taką podróż do przeszłości. Rzadko kiedy jesteśmy w stanie to zrobić, bo mało jest takich elementów łączących nas przeszłością, które możemy teraz bardzo łatwo odnaleźć. Była to zatem malowana Wigilia - w dosłownym sensie, ponieważ komiksy są oczywiście kolorowane. A poza tym moja wigilijna wieczerza była trochę bardziej wystawna niż w zeszłym roku, ale nadal z pewnością można ją określić mianem dietetycznej. Ale akurat w tym zakresie się nie martwię - bardzo dobrze. Piszę te słowa przed 6 rano, więc nie zważyłem się jeszcze po Wigilii, ale mam nadzieję, że waga mi nie skoczy, a wręcz przeciwnie.

A jeśli tak, to byłaby cudowna zdrowa Wigilia :-)

PS. Przybyło mi po Wigilii 1,1 kilo. Tragedii nie ma, tyle potrafiło mi przybyć po bardziej sutym zwykłym dniu czasem.

niedziela, 24 grudnia 2017

Wigilijna zgoda

Wigilijna zgoda oczywiście to coś bardzo przydatnego w naszym kraju, w którym z różnych powodów istnieje - jak to mówią - podział plemienny. Ciężko jest dojść do zgody nawet przy wigilijnym stole, dlatego tygodnik Polityka przygotował poradnik unikania kłótni. Mnie akurat kłótnie nie będą groziły, bo spędzać będę święta samotnie, a poza tym nie jestem osobą zbyt kłótliwą. Jednak dzisiaj chciałbym napisać o czymś zupełnie innym, co tylko samym tytułem nawiązuje do Wigilii, a tak naprawdę jest znakiem naszych czasów. Złych czasów, które mają miejsce w niektórych krajach.

Oto w Szwecji - w owej super postępowej Szwecji, w której tak wiele postępu się dokonuje, że nigdy go za mało - wprowadzono zasadę pozwolenia na seks, nawet dla małżeństw. Innymi słowy przed każdym uprawianiem seksu trzeba uzyskać pozwolenie drugiej strony, co najmniej ustne, najlepiej na piśmie, aby nie było wątpliwości. Zatem na seks musi być zgoda. No cóż Szwecja pod tym względem z pewnością jest krajem znającym się na rzeczy, bo z tego co pamięć mi podpowiada, to właśnie w Szwecji wprowadzono seksualną wolność. A teraz wprowadzają seksualną reglamentację.

Powstaje jednak pytanie, czy tego rodzaju zgoda będzie czytelna w stosunku do pragnącego zgwałcić kogokolwiek imigranta. W absolutnej większości przypadków imigranta, który oczywiście po szwedzku nie rozumie. Rzecz jasna imigranci coś tam po angielsku zapewne potrafią powiedzieć i słowo "no" prawdopodobnie dla każdego z nich będzie zrozumiałe. Tylko czy którykolwiek z nich będzie się tym przejmował? A czy do tej pory przejmowali się prawem państw, w których funkcjonują i których prawo bardzo często łamią? Nie przejmują się, traktując te państwa jak konkwistadorzy. Trudno więc, żeby przejmowali się kolejnym szwedzkim przepisem. A my w Polsce cieszymy się z tego, że nawet w dziedzinie erotyki mamy jeszcze wolność.

I właśnie wolności i samodzielności nam wszystkim w Wigilię życzę :-)

sobota, 23 grudnia 2017

Kolory życia

Dziś nawiedził mnie spontaniczny pomysł z zawieszenia lampek choinkowych w domu. Oczywiście nie mam choinki, ale lampki mogę zawiesić gdzieś, gdzie się dają przytrzymać. W zeszłym roku byłem w innym pomieszczeniu i miałem wiszące na ścianę wiklinowe meble, do których bardzo łatwo lampki można było przymocować lub przez nie poprzekładać. Drugi zestaw lampek, do wieszania nawet na balkonie, zawiesiłem na regale. Jednak w moim obecnym lokalu mieszkalnym tego typu rozstawienie byłoby niepraktyczne.

Regał jest wepchnięty w wąskie przejście korytarza i lampki tam umieszczone by się marnowały. Zawiesiłem więc lampki balkonowe w pokoju, koło stołu masażowego na zasłonie zasłaniającej szczelnie okno. Sprawdziłem nawet to, że w nocy nie będą o nas tak bardzo przez tę zasłonę przebijały, bo nie chciałbym robić iluminacji walącej po oczach z zewnątrz. Lampki choinkowe zawiesiłem w drugiej części pomieszczenia, kuchennej, w której mam swój gabinet. Są one umieszczone z tyłu i będą tworzyły kolorową fajną atmosferę w czasie pracy. W przeciwieństwie do wielu osób, tego rodzaju dekoracje wielkanocne będą u mnie być może aż do początku wiosny.

Ma to bardzo praktyczne znaczenie. Kolorowe lampki są bardzo dobrym elementem wnoszącym nieco życia w smutną zimową rzeczywistość. Przekonałem się o tym, że dobrze wpływają na samopoczucie i sprawiają, że mamy lepszą motywację do działania. W sumie można by nawet tego rodzaju oświetlenie trzymać przez cały rok. Oczywiście ponieważ mamy święta, więc powiesiłem także jedną bombkę. To akurat ręcznie wykonana bombka z aniołkiem, najładniejsza którą posiadam. W sumie nie mam gdzie wieszać bombek więc powiesiłem ją na firance.

Jedna bombka wystarczy - święta powinno się mieć w sercu :-)

piątek, 22 grudnia 2017

Świąteczna arytmetyka

Już za dwa dni Wigilia. Będziemy wtedy dzielić się opłatkiem, spożywać wigilijną wieczerzę, a potem otrzymywać prezenty. Oczywiście mówię o tym, z czym Wigilia mi się kojarzy. Dostałem dzisiaj rano życzenia świąteczne od Planetromeo, a więc internacjonalistyczny gejowskiego portalu. Zaczynają się one od takiego tekstu: Grudzień to miesiąc dzielenia się: spotykania się, aby wymienić się prezentami, zjedzenia wspólnego posiłku, czy po prostu świętowania. To czas, który spędzamy z rodziną i ukochanymi osobami. Ale dla wielu ludzi okazywanie miłości ich wybrankom i życie pełnią życia jest wciąż niedoścignionym marzeniem, drogą usłaną wieloma problemami.

Ponieważ słowo "dzielenia się" wypadło na końcu linijki, więc czytając ten mail od razu dopowiedziałem sobie w pamięci "opłatkiem". Tymczasem opłatka nie było widać po drugiej stronie tekstu. W sumie nie powinno to dziwić, bo to praktycznie oryginalnie polski zwyczaj. Ale magia Świąt Bożego Narodzenia jako taka już typowo polska na wyłączność nie jest. Jak widać, dla Planetromeo dzielenie się to jednak bardziej arytmetyka, a nie magia świąt. Spotykanie się z ludźmi (dodać lub ująć), wymienianie się prezentami (dodać lub ująć), zjedzenie posiłku (stanowczo dodać do żołądka), czy po prostu świętowanie (wynik arytmetyczny nieoznaczony, ale pewnie dodać trochę fun, a odjąć nieco zmęczenia). Okazuje się pod koniec listu, że najważniejsza jest fundacja Planetromeo i działanie na rzecz tego, aby inni ludzie mogli żyć pełnią życia i okazywać miłość wybrankom.

Niby to wszystko słuszne, bo jeżeli ktoś naprawdę szczerze kogoś kocha od serca - co akurat w przypadku środowiska gejowskiego jest niestety wciąż ewenementem - to powinien mieć możliwość swą miłość okazywać. Nie uważam jednak, że koniecznie musi mieć zagwarantowane to, że będzie z tą miłością uzewnętrzniać się wszem i wobec w każdej sytuacji. Prawdziwa miłość jest w naszych sercach. Ważne abyśmy mogli spokojnie żyć ze sobą razem i nie przeszkadzać innym i żeby inni nie przeszkadzali nam w tym życiu. Tylko tyle i aż tyle. Jeżeli ktoś uważa, że niezbędne dla miłości gejowskiej jest to, żeby geje musieli koniecznie się z nią pokazywać wszem i wobec w każdym miejscu, to jest w błędzie. Podobnie zresztą uważam, na dokładnie takiej samej zasadzie, że nie ma sensu, aby się obnosili ze swoją miłością heterycy.
 
A na koniec moja skromna arytmetyka - w święta (i nie tylko w święta) dajmy jak najwięcej dobra od siebie, bo im więcej go rozdajemy (ująć), tym więcej mamy go w sobie (dodać).

czwartek, 21 grudnia 2017

Święto Kapiszona

Jeśli miałbym się zastanawiać nad tym, jak określić wczorajszy dzień, to przyszłoby mi do głowy określenie Święto Kapiszona. Faktycznie, pohukiwania groźby i dyktat Komisji Europejskiej można by określić właśnie mianem strzelania z głośnego, ale mało skutecznego kapiszona. Trochę czytałem o działaniach Komisji Europejskiej, o tym że nie do końca odpowiadają one jej traktatowemu umocowaniu, a z pewnością spowodowane są politycznym zaślepieniem. Zaś morał, który wynika z histerycznej reakcji Komisji jest prosty - cytując znaną piosenkę Wojciecha Młynarskiego - róbmy swoje.

To samo dotyczy naszego prywatnego życia, zarówno teraz przed okresem zbliżających się świąt, jak i w nowym roku, gdy co niektórzy będą podejmowali kolejne realistyczne lub nierealistyczne zobowiązania i plany życiowe. Po prostu róbmy swoje. Róbmy to w miarę dobrze, bo tak naprawdę tylko my sami jesteśmy największymi wrogami samych siebie. Jeśli nie będziemy podkładali sobie przeszkód pod nogi, to być może i życie będzie dla nas również łaskawsze. Bardzo często bowiem życiowe przeszkody są takimi samymi kapiszonami, jak pohukiwania Komisji Europejskiej.

W moim własnym przypadku to również jest bardzo aktualne. Ode mnie zależy bardzo wiele rzeczy, które będę w stanie zorganizować swoim życiu. Choć nawet w zakresie mojej pracy aż dwie trzecie czynników związanych z zarabianiem pieniędzy nie są bezpośrednio w mojej gestii, to jednak ten trzeci czynnik, czyli moja własna praca, powinien być w zupełności wystarczający do zapewnienia również tych dwóch pierwszych na przyzwoitym poziomie realizacji. W moim własnym życiu także najwięcej zależy ode mnie, ale nadal jestem święcie przekonany o tym, że niekoniecznie ja sam będę w stanie to osiągnąć w pełni. Innymi słowy mam wiarę w to, że bycie z ukochaną osobą u boku da o wiele więcej możliwości układania swojego życia niż samodzielne działanie, choćby z największą wolą walki.

I z taką ciekawą refleksją siadam do kolejnej pracy - akurat jeszcze sam :-)

środa, 20 grudnia 2017

Modlitwa do grzejnika

Rzadko kiedy mam potrzebę modlenia się do takich przedmiotów jak na przykład grzejnik, ale czasem jest to bardzo przydatne. Zdarzyło mi się takie coś dzisiaj w nocy. Postanowiłem ulepszyć mój grzejnik Sencor poprzez zamontowanie w nim dodatkowego kawałka płótna na filtrze powietrza. Wyciąłem taki kawałek ze ściereczki przeznaczonej do zmywania w kuchni. Pieczołowicie go potem zamontowałem i włączyłem. Okazało się, że nawiew powietrza jest jednak po zamontowaniu tej ściereczki znacznie mniejszy, a więc grzejnik o wiele gorzej radziły sobie z grzaniem pomieszczenia.

W sumie zakurzenie grzejnika nie jest aż tak dramatyczne, a i tak jest on wyposażony w swój własny filtr ze specjalną gąbką, natomiast moja troska o jeszcze większą redukcję tego zakurzenia spowodowałaby de facto małą użyteczność grzejnika. Postanowiłem więc jednak to wszystko usunąć. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że grzejnik po tym przestał działać. Myślałem, że to może czujnik wychylenia, ale nic. Włączyłem go i nic. Wyjąłem zestaw narzędzi komputerowych, aby rozkręcić obudowę. Oczywiście wysypały mi się wszystkie końcówki śrubokrętów. Musiałem je starannie wkładać do odpowiednich przegródek, ale na szczęście wszystkie były podpisane.

Rozkręciłem obudowę i chciałem zobaczyć, czy jest jakiś ślad przepalenia albo bezpiecznik, który by wymagał wymiany (choć i tak nie miałem żadnego bezpiecznika na wymianę), ale nic takiego nie było. Skręciłem obudowę i podłączyłem ponownie grzejnik. Zrezygnowany włączyłem - i działa! No to zmówiłem modlitwę do grzejnika. A ściślej do Pana Boga w podzięce za przywrócenie grzejnika do sprawności. Tak sobie myślę, że być może zadziałał czujnik temperatury. Grzejnik mniej wentylowany przez powietrze częściowo zasłonięte szmatką zamontowaną przeze mnie nagrzał się po prostu znacznie szybciej i czujnik temperatury odłączył go od pracy. Choć co prawda nie wyłączył się samodzielnie, bo wyłączyłem go ręcznie, to jednak czujnik temperatury być może blokował go przed kolejnym uruchomieniem.

Tak czy owak nie będę już się do niego dotykał - wolę, jeśli w zimie grzejnik będzie po prostu działał (a kurz niech się gromadzi).

wtorek, 19 grudnia 2017

Zawirowania

Przy poznawaniu ludzi mogą występować różnego rodzaju zawirowania. Tak naprawdę początkowy okres to - jak niektórzy sugerują - wersja demo, kiedy staramy się być zupełnie innym niż jesteśmy naprawdę. Ja w miarę możliwości staram się nie zmieniać w tym okresie swojego postępowania dlatego, że uważam, wersja demo którą będziemy sztucznie promowali i tak prędzej czy później okaże się nieprawdziwa. Mam na myśli jednak zupełnie coś innego, gdy piszę o tych zawirowaniach związanych z początkowym poznawaniem się.

Początkowy okres poznawania się to także docieranie się i sprawdzanie zgodności charakterów. To też klarowanie w sobie wizji drugiej osoby i sprawdzanie, czy jej zachowanie trafia w nasze dopuszczalne granice tolerancji. Oczywiście jeżeli mamy do czynienia z mitycznym przypadkiem takim, że dwie osoby są idealnie do siebie podobne, to będzie wszystko idealnie pasowało. Jednak w praktyce oczywiście tak nie jest. Musimy ocenić, na ile zachowanie drugiej osoby w różnych sprawach - i to w sprawach nie do przewidzenia teoretycznie - będzie w granicach naszej akceptacji lub też poza nimi. Jeśli poznajemy kogoś, kogo całe zachowanie będzie w granicach naszej akceptacji, to może się z nim udać.

Dlatego nie jestem zwolennikiem wielkiego teoretyzowania przed poznawaniem ludzi, a nawet trudno byłoby wymyślać sensowne obszary działań, na których polu trzeba będzie tej oceny dokonywać. Kilka takich obszarów można wymienić z pamięci, ale będą to ogólniki. Tymczasem mogą być pewne rzeczy po prostu nie do przewidzenia, które mogą wpływać pozytywnie lub negatywnie na dobieranie się. Podam idiotyczny przykład wzięty z sufitu - może się okazać, że osoba poznawana jako partner ma taki zwyczaj, że śpiewa rano przy goleniu. Może okazać się, że będzie to dla nas kompletnie nie do zaakceptowania. I strasznie będzie podkopywało nasz związek. Oczywiście samo śpiewanie przy goleniu pewnie związku nie zniszczy, ale więcej takich czynników razem może już stanowić nową jakość.

A zatem poznawanie do związku to bardzo mozolne dobieranie się.

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Wystarczy czuć

Poznawanie potencjalnego partnera do związku to żmudne i fascynujące zajęcie. Żmudne jest dlatego, że bardzo wiele jest fałszywych tropów i osób które wydawałoby się, że są odpowiednie, ale tak naprawdę okazuje się, że nie należą do tego poszukiwanego przez nas "ideału". Specjalnie piszę o ideale w cudzysłowie dlatego, że tak naprawdę ideał jest tylko pewnym przybliżeniem, a nie punktem ściśle określonym. Mamy więc bardziej pewien zakres idealny, niż jednoznacznie określony ideał, którego po prostu nie ma. Jeśli jednak trafimy na kogoś, kto faktycznie wydaje się być na prostej drodze do zostania partnerem, to wtedy jego poznawanie z teraz bardziej fascynujące.

I w tym zakresie wystarczy czuć - czuć oczywiście bliskość z poznawaną osobą, choć jest to troszeczkę zbyt ogólnikowe pojęcie. Bliskość, a raczej poczucie bliskości, buduje się poprzez orientowanie się w tym, że coraz więcej obszarów, które z potencjalnym partnerem dzielimy, są wspólne. Na przykład wspólne pasje mogą być wspaniałym elementem spajającym związek. Przecież niekoniecznie muszą to być pasje idealnie do siebie symetryczne, wystarczy że są podobne. Poznaję od niedawna bardzo fajnego chłopaka, z którym obaj mamy mamy pasję do gier. Nie jest ważne tak naprawdę to, czy obaj będziemy ściśle grali w ten sam rodzaj gier, lub wręcz w tę samą grę. Możemy grać w zupełnie odmienne gry, zupełnie do siebie nieprzystające. Ale jako dedykowani gracze doskonale zrozumiemy jeden drugiego.

Tak samo jest wtedy, gdy odczuwamy to, że mamy podobne lub takie same fetysze. Oczywiście to także szalenie zbliża. Doskonale rozumiemy swoje potrzeby, doskonale rozumiemy swoje wrażliwości. Doskonale wiemy, w jaki sposób rozbudzić siebie i partnera emocjonalnie. To oczywiście jest ogromnie korzystne dla udanego seksu. Ale warto pamiętać o tym, że na samym seksie nie zbuduje się związku. Trzeba mieć również bardzo wiele innych punktów zaczepienia. Nie tylko pasje, na przykład do gier, ale również podobieństwo charakterów lub też ich brak konfliktu ze sobą. Życzliwość i otwartość w codziennym życiu też się przydadzą. Wydaje się, że jest tego bardzo dużo - faktycznie jest bardzo dużo tych parametrów - ale tak naprawdę zdumiewająco łatwo układają się wtedy, gdy okaże się, że generalnie jest nam ku sobie. Oby tym razem udało się, bo naprawdę zapowiada się wartościowa relacja.

A skąd o tym wiem? Wystarczy czuć ;-)

niedziela, 17 grudnia 2017

Wystarczy chcieć

Ostatnio na blogu nie bardzo miałem możliwości pisać o pozytywnych rzeczach w związku z poznawaniem ludzi. Co innego oczywiście jest cieszyć się z wymiany takiego lub innego domowego lub osobistego sprzętu na lepszy, a przy okazji opisywać swoje wrażenia na blogu, ale zupełnie inaczej byłoby cieszyć się z poznania osoby, która faktycznie wydaje się być odpowiednia i szalenie optymistyczna jeśli chodzi o budowanie z nią relacji. Miałem takie wydmuszki poznawcze ostatnimi czasy, o których zresztą niedawno pisałem, a które specjalizowały się w pięknym deklaracjach poprzez komunikator Skype.

Niestety wydmuszki te błyskawicznie sflaczały niczym przebity balonik, gdy tylko przyszło do pytania o numer telefonu, które jest przecież oczywiste w przypadku umawianie się na jakiekolwiek spotkanie. Nie wyobrażam sobie bowiem spotykania się na ślepo. Owszem kiedyś, dawno temu, umówiłem się w ten sposób, i to w bardzo inteligentnym stylu - a mianowicie przewidziałem dwa zapasowe terminy spotkania na wypadek gdybyśmy się rozwinęli w czasie pierwszego. I żaden z tych trzech terminów spotkania nie wypalił gdy byłem już w terenie. Niepotrzebnie przejechałem całą Warszawę żeby się z kimś próbować na ślepo spotkać. Oczywiste jest więc, że przed jakimkolwiek spotkaniem chciałbym wymienić kontakt, który da się zrealizować także w terenie, z telefonu.

Jak widać jednak, dla niektórych super zakręconych na punkcie poznawania i strzelających jak karabin maszynowy wspaniałymi emocjonalnymi deklaracjami (przy wykorzystaniu Skype), tego rodzaju przejście do realności wymiany numeru telefonicznego jest barierą nie do przebicia. Tymczasem poznałem, kogoś kto mnie zagadał i z którym zaczęliśmy najpierw pisać na GG (co mnie bardzo wkurzyło z tego powodu, że przy okazji ujawniły się techniczne problemy na GG na moim kompie - a nie znoszę sytuacji, gdy takie problemy powstają). Potem jednak wymieniliśmy numery telefonów (a jednak można!) i zaczęliśmy już pisać i rozmawiać ze sobą na WhatsApp. Warto przy tym dodać, że bynajmniej nie planujemy się w tej chwili spotkać (co spowodowane jest wyłącznie przyczynami logistyczno-organizacyjnymi), lecz już mamy do siebie pełny kontakt, o każdej porze dnia i nocy - i to w jak najbardziej dosłownym, przetestowanym w praktyce tego słowa znaczeniu.

Jak widać można - wystarczy naprawdę chcieć się poznać.

sobota, 16 grudnia 2017

Czas to pieniądz

Uwielbiam oczekiwanie na rozwój wydarzeń. Ale bardziej wolałbym takie oczekiwanie mieć na oglądanym przez siebie filmie niż w moim własnym życiu. Ostatnio zaś znowu ma miejsce wielka kampania zbierania pieniędzy na kolejną wypłatę i zaczynam na własnej skórze czuć sens powiedzenia, że czas to pieniądz. Fakt, moja praca jest fajna, nikt mnie w niej nie ściga i sam decydują o tym, ile chcę pracować. Sam za wszystko odpowiadam i od mojej odpowiedzialności jedynie zależy to, jak będę pracował. Są w niej jednak pewne organizacyjne drobne wady. Specyfika mojej pracy jest taka, że w sumie są aż trzy elementy, które decydują o zebraniu pieniędzy lub też niepowodzeniu takiej operacji. I niestety dwa z tych elementów nie zależą ode mnie

Pierwszym podstawowym elementem, bez którego nie ma pracy, jest oczywiście dostępność zleceń. Jeszcze dwa dni temu było z tym krucho i pokazywało się powoli dno na liście zamówień do realizacji. Na szczęście przez ostatnie dwa dni dowalili ich tyle, że starczy być może już do świąt. Drugim elementem, który zależy już ode mnie jest to, czy pracę będę w stanie wykonać. Oczywiście to nie tylko kwestia mojego samozaparcia i energii, ale też wielu innych czynników nieraz trudnych do ustalenia i do odpowiedniego ustawienia w celu optymalizacji pracy. Tylko w tym zakresie mogę mieć do siebie pretensje o to, że nie byłem w stanie zrobić wystarczająco wiele zleceń.

Ale jeśli nawet są zlecenia jeśli nawet zrobię ich dość, to jeszcze pozostaje trzeci element znów będący poza moim zasięgiem. To formalne zaliczenie prac do wypłaty. Z reguły bez problemu są one zaliczane, może jedna na sto jest zwracana do drobnych poprawek. Chodzi jednak o to, że do tych zaliczeń także ktoś powinien usiąść i je wykonać, a ostatnio niestety z zaliczeniami moich prac się nie podpisywali. Na szczęście przez ostatnie dwa dni tu także nadrabiali zaległości. Martwię się  jednak tym, czy na początku przyszłego tygodnia zaliczą mi to, co napisze przez weekend i te kolejne dni - bo wtedy zadysponuję wypłatę i każdy pieniądz dodatkowo zaliczony będzie się liczył.

A zatem mój serial pod tytułem "W jak wypłata" trwać będzie dalej ;-)

piątek, 15 grudnia 2017

Małe bydlątka, większe radości

Wigilii jeszcze nie ma, ale bydlątko przemówiło już własnym głosem na Skype. Ale po kolei. Wczoraj położyłem się na (w pewnym sensie) służbową drzemkę około 15. Teksty, nad którymi pracowałem, wyczerpały się i została tylko lista tekstów stosunkowo niedojrzałych, których ceny były niewiele wyższe od minimalnej. Trzeba więc byłoby poczekać kilka godzin, powiedzmy około 5-10, by ich ceny wzrosły do akceptowalnego poziomu. Dlatego wyszedłem na spacer, kupiłem jedzenie, zjadłem i zmuliło mnie po jedzeniu, a potem spokojnie poszedłem na służbową drzemkę. Budziłem się od godziny 19 do 21 i kolejno przestawiam sobie budziki.

I nagle o 21.09 mam powiadomienie ze Skype o tym, że bydlątko się odezwało, ludzkim głosem przemówiło. Tak, mam na myśli to bydlątko, które miało się spotkać i nagle się nie spotkało, a miało cały dzień wolny i całą noc wolną. Już za dnia bydlątko coś mi napisało, ja mu odpisałem i teraz odpisało mi na to, co mu odpisałem. Ale w sumie mało mnie to obchodziło. Wreszcie przyszło bowiem dla mnie zamówione kilka dni temu eksploratorskie etui do telefonu. Założyłem je i oniemiałem. Nareszcie etui zrobione poprawnie. Żadnych luzów, żadnych przekrzywień i wszystko idealnie. No prawie idealnie. Z wyjątkiem lekko telepiącej się, złożonej z tyłu telefonu, składanej stopki do podpierania telefonu w pozycji postawionej bokiem.

Dzięki tej stopce telefon mógł być podparty na przykład do oglądania filmów. Ponieważ u mnie oglądałbym filmy na stole do masażu leżąc lub siedząc na łóżku, więc telefon byłby na wysokości mojej twarzy. Ta stopka do jego podpierania nie byłaby sensowna, gdyż telefon byłby wstawiony pod niewłaściwym kątem, zbytnio ekranem w stronę sufitu. Musiałabym i tak podpierać go czymś innym. Niestety, stopka minimalnie telepała się mając luzy i troszeczkę w czasie potrząsania wydawała delikatne klekoczące dźwięki. Oczywiście przeszkadzało mi to, bo było jedyną przeszkodą do uznania etui za idealne. Zdecydowałem się temu zaradzić. Wziąłem trochę podwójnego plastra klejącego i skleiłem od środka tę stopkę po to, aby się nie telepała. Co prawda nie można jej będzie otwierać bez zerwania tej blokady, ale i tak stopka nie będzie przydatna.

Cóż, co prawda tego niby idealnego chłopaka nie spotkałem, ale przynajmniej idealne etui na telefon wreszcie mam :-)

czwartek, 14 grudnia 2017

Na dwoje notka wróżyła

Zadziwiające w przypadku dzisiejszej notki na bloku jest to, że pisząc ją nie wiem zupełnie o tym, jak będzie wyglądała sytuacja jutro, gdy ta notka będzie opublikowana. Innymi słowy, może być ona albo dalej utrzymana jeśli chodzi o swoją ważność, albo wręcz przeciwnie - jej zawartość będzie kompletnie zaprzeczona. Bardzo ciekawie jest pisać notkę, która może się sprawdzić lub też na odwrót. Z jednej strony chciałbym, żeby się nie sprawdziła, a drugiej strony jestem raczej pewny, że się niestety sprawdzi. A wszystko dotyczy chłopaka, którego jakiś czas temu zacząłem poznawać na czacie i potem na Skype żeśmy rozmawiali, a raczej pisali.

I to trochę od przypadku do przypadku, bo i on był zajęty, i ja byłem zajęty, czasem się na Skype rozmijaliśmy. On pisał do mnie, gdy mnie nie było przy kompie, ja pisałem do niego, gdy jego nie było i tak dalej. Wczoraj rano, po sporej części nocy słusznie przepracowanej, położyłem się na dwie godziny spać. Prawie zasypiam, a tu piknięcie telefonu - ten chłopak napisał do mnie na Skypie. A poprzedniego dnia w ogóle nie pisał, więc byłem ciekaw wiadomości od niego. Od razu otrzeźwiałem i zacząłem odpisywać, tak bardzo fajnie i bardzo emocjonalnie. Na szczęście nie posunąłem się do jakiś zbyt wylewnych deklaracji, ale i tak było to bardzo zalotne. Okazuje się, że on ma wolny dzień i możemy się spotkać. Nie ma problemu, co najwyżej zawali mi jeden dzień pracy. A jaka byłaby korzyść, gdyby się okazało, że to faktycznie jest odpowiedni partner? Bezcenna.

Pozostała jeszcze jedna drobna techniczna kwestia - wymiana numerów telefonu. Trudno bowiem się spotkać z kimkolwiek nie mając do niego backupu komunikacyjnego w postaci telefonu. Zawsze wtedy można zadzwonić, powiadomić i jakichkolwiek komplikacjach i tak dalej. Zadziwiające, ale gdy tylko zapytałem go o wymianę telefonów, to on natychmiast zaprzestał pisania. Potem okazało się, że już jest Away. Nie pierwszy raz to się zdarza, bo z tego co kojarzę wcześniej, to proponowałem mu wymianę telefonów i również zrobił się Away. Czyżbym miał do czynienia z wyjątkowo perfidnym bajkopisarzem, który wytrzymał kilka dni takiej przerywanej komunikacji, wykazał się wolą utrzymania kontaktu tylko po to, aby poślizgnąć się na ostateczne na wymianie telefonów przed spotkaniem w realu? Jeśli mam rację, to moja notka się potwierdzi i nie spotkamy się. Jeśli nie mam racji i jednak spotkamy się, to w momencie, gdy ta notka będzie opublikowana na blogu, będzie już z góry nieaktualna.

Obawiam się jednak, że moja intuicja co do świadomego unikania wymiany telefonów z tym chłopakiem będzie niestety słuszna...

PS Była słuszna. 

środa, 13 grudnia 2017

Moje ekspoze

Wczoraj mieliśmy exposé premiera. Nawet wysłuchałem go w internecie na YouTubie, chociaż musiałem końcówkę doczytać, bo nagranie nie obejmowało całości. Zawsze lepiej było go słuchać niż czytać, bo są różne smaki widoczne i słyszalne, takie jak na przykład dawanie głosu przez opozycję, podwójne podanie szklanki wody premierowi i tym podobne kwiatki. Ale ja też miałem wczoraj swoje ekspoze - tym razem w tej pisowni. Byłem bowiem wyeksponowany. Można nawet powiedzieć, że kompletnie wyeksponowany. A dokładnie byłem goły.

I siedziałem tak z kwadrans zupełnie na golasa. Oczywiście nie dlatego, że jestem nudystą. Przyszła wczoraj - zresztą zaskakująco szybko - wygrana przeze mnie na licytacji waga. I zacząłem ją konfigurować. Ściągnąłem sobie aplikację na smartfona, połączyłem się z wagą przez bluetooth, rozebrałem się do naga (żeby waga mogła mi adekwatnie zważyć) i zacząłem próbować z tym ważeniem. Okazało się jednak, że waga mnie waży w trybie gościnnym - i pokazuje jedynie samą wagę i nic więcej. A gdzie te wszystkie obliczenia różnych indeksu BMI, ilości tłuszczu, mięśni, kości, wody w organizmie i zapotrzebowania kalorycznego? Nie ma.

Siedzę więc goły, próbuję coś skonfigurować. Nie udaje się - taka naga prawda. Wreszcie się udało. Trzeba kliknąć na samą wagę na liście przedmiotów sparowanych i wtedy mogłem wybrać dwa ostatnie parametry - moje inicjały oraz klasę mojej aktywności ruchowej. Początkowo wybrałem nieodpowiednio, ale potem, gdy zastanowiłem się i przeanalizowałem sytuację, doszedłem do wniosku, że powinienem ten wybór obniżyć. Oczywiście w zależności od naszej klasy ruchowej waga będzie inaczej przeliczała naszą wagę na masę mięśniową, tłuszczową i tak dalej. No i zacząłem się oficjalnie ważyć. I faktycznie wszystko działa. W aplikacji telefonicznej wszystkie dane są zapisane. A zatem moje dzisiejsze ekspoze - konfigurowanie wagi - warte było fatygi. Rząd zacznie pracować nad państwem po exposé premiera, ja zacznę pracować nad sobą po ekspoze w trakcie konfigurowania mojej motywującej do pracy nad sobą wagi.

Jedyna różnica, że rząd z obywatelami nie komunikuje się przez bluetooth ;-)

wtorek, 12 grudnia 2017

Słuch słuchawek

Skoro mamy już małą tradycję masła maślanego w tytułach postów, to dzisiaj o słuchu słuchawek. Przez ostatnie kilka miesięcy miałem dwa bardzo dobre zestawy słuchawkowe firmy Brainwavz. W ogóle na początku flirtu z tą marką miałem najtańsze słuchawki Brainwavz Delta, ale jedna z osób odwiedzających mnie raczyła sobie je przytulić. Swoją drogą to ciekawa historia sama w sobie - chłopak był na mnie obrażony, że nie doprowadziłem go do orgazmu, że korzystając z mojej nieuwagi przytulił moje słuchawki. Zabawne samo w sobie. Wtedy zakup nowej słuchawek był oczywiście sporym wydatkiem, w porównaniu do mojej sytuacji finansowej. Jednak kupiłem starannie wybrane słuchawki Brainwavz M1. Okazały się fenomenalnie lepsze od tych poprzednich, a nawet o wiele wygodniejsze w użytku (w sensie wygody zakładania do uszu). Założyłem do nich podwójne gumowe wkładki (czyli taką jakby podwójną choinkę), bo muzyka w nich była najlepsza.

Potem kupiłem słuchawki Brainwavz XF200 przeznaczone intencjonalnie do chodzenia na spacery. Miały one odpowiednie zauszniki pozwalające lepiej je trzymać w uszach, a także wyposażone były w oliwkę ze sterowaniem i mikrofonem, a ja nie posiadam jakichkolwiek innych słuchawek mogących pełnić rolę zestawu telefonicznego. Problem jednak okazał się taki, że mój antyczny Android 4.0.4 na Samsungu po prostu nie był w stanie wykorzystywać w pełni tych słuchawek. Oczywiście muzykę na nich można było bardzo pięknie odsłuchiwać, ale w przypadku rozmowy telefonicznej nie było mnie słychać dla rozmówcy. Musiałem wtedy rozłączać słuchawki i rozmawiać z telefonem przy uchu. Kiedy kupiłem telefon Asusa, oczywiście słuchawki te zaczęły funkcjonować prawidłowo, a równocześnie z Asusem były piękne białe słuchawki o bardzo delikatnym kablu, a zatem świetnie nadające się do chodzenia na takie spacery, w czasie których słuchawki powinno się mieć możliwość łatwo wyjmować z uszu (miały oczywiście też oliwkę z mikrofonem).

Do słuchawek XF200 założyłem wtedy półprzezroczyste czarne gumki, które po prostu były bardziej eleganckie pod względem wizualnym, a jednocześnie dość szerokie i łatwo zatykające uszy. Korespondowały z białymi podobnymi gumkami w słuchawkach Asusa. Wybierając grube gumki założyłem, że skoro jestem na spacerze, to nie będę potrzebował słuchania dźwięków zewnętrznych, a okoliczny uliczny huk może mi przeszkadzać. Ciaśniej wchodzące do ucha i tłumiące zewnętrzne dźwięki gumki są jak najbardziej pożądane. Ostatnio wprowadziłem jednak zmiany w słuchawkach M1 używanych przy komputerze. Także wstawiłem tam półprzezroczyste czarne gumki, ale najmniejszego rozmiaru. Zależało mi powiem na tym, abym właśnie jak najwięcej słyszał przez założone słuchawki. Dlaczego? Mogę dzięki temu słuchać muzyki na słuchawkach, a jednocześnie słyszeć swój głos w czasie dyktowania do komputera tekstów podczas mojej pracy. I tak mam trzy pary słuchawek z półprzezroczystymi, bardzo eleganckimi wkładkami gumowymi.

A właśnie na takiej gumkowo-przezroczystej symetrii mnie, pojebanemu w niektórych wybiórczych sprawach estecie, zależało :-)

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Waga wagi

Kupowanie na Allegro faktycznie może być bardzo ciekawym doświadczeniem. Przekonałem się o tym już kilka dni temu - i zresztą zasygnalizowałem to także na moim blogu. Polowałem bo wiem od dawna, ale z planem do realizacji w bliżej nieokreślonej przyszłości, na bardzo ciekawą wagę łazienkową. Wyposażona jest w Bluetooth, więc może przesyłać automatycznie wyniki pomiarów do aplikacji na smartfonie. Byłoby to zbędnym gadżetem, gdyby nie to, że waga nie tylko waży ciało, ale również oblicza poziom wody w organizmie, masę tkanki mięśniowej, tłuszczowej oraz kostnej, liczy BMI oraz zapotrzebowanie kaloryczne. Jest to więc waga rzeczywiście o wiele lepsza od tej. którą posiadam. Z pewnością taka waga byłaby nie tylko bardziej motywująca do odchudzania i trzymania diety.
Jedno było jednak konieczne - zakup takiej wagi. Za pierwszym razem nie udało się dlatego, że zapomniałem się zalogować do Allegro próbując przelicytować cenę. Na szczęście drugiego dnia była podobna aukcja. Tym razem byłem gotów zalogowany i czekałem. W odpowiednim momencie chciałem przebić cenę, a tymczasem akcja skończyła się na kilka sekund przed jej odliczanym na stronie końcem. I znów klęska. Do trzech razy sztuka. Kolejna akcja była następnego dnia. Tym razem byłem jeszcze mądrzejszy. Nie tylko zalogowałem się, ale również odpowiednio wcześnie (czyli dodatkowe kilka sekund wcześniej) zalicytowałem. I co tym razem się stało? Pokazał się kolejny ekran potwierdzenia licytacji. Znów nie zdążyłem. Tak dawno nie licytowałem na Allegro, że zapomniałem o tym dodatkowym ekranie. 
Następna aukcja, kosztująca tym razem atrakcyjne kilka złotych mniej od poprzednich, była w niedzielę. Przygotowałam się jeszcze lepiej. Miałem dwie zakładki otwarte w przeglądarce - w jednej była aukcja z pokazywanym zegarem odliczającym czas, a na drugiej końcowy ekran potwierdzenia przebicia licytacji. Kliknąłem na jego przycisk odpowiednio wcześnie i dostałem komunikat, że moja oferta jest najwyższa. Akcja się zakończyła, ale okazało się że jej nie wygrałem. Nie było żadnego maila z potwierdzeniem ani wygranej aukcji na mojej liście kupionych. Zacząłem oglądać na Allegro inne przedmioty, które chciałbym kupić, wkurzając się na wagę. Już prawie byłem gotów do innego zakupu, gdy przyszedł mail o wygraniu przeze mnie licytacji. Tak dawno nie wygrywałem licytacji na Allegro, że nie wiedziałem, iż mail przyjdzie z pewnym opóźnieniem. Dobrze, że nie zdążyłem nic innego kupić, bo nagle miałbym problem z kasą.

Jak widać wielkiej wagi były problemy z kupnem tej użytkowo wielkiej wagi ;-)

niedziela, 10 grudnia 2017

Uroki projekcji

Ostatnio pisałem dużo o technicznych kwestiach komunikacji w systemie Android i Windows, a dzisiaj napiszę o bynajmniej nie technicznym lecz bardziej psychologicznym aspekcie komunikacji. Ponieważ jest to blog gejowski, więc tego rodzaju post będzie z pewnością znacznie ciekawszy niż wczorajsza recenzja nawet najpiękniej nazwanego i najwygodniejszego multikomunikatora do Windows. Otrzymałem bowiem w odpowiedzi na mój anons na jednym z internetowych portali następujący mail od jednego z wielbicieli. Podaje go w oryginalnej pisowni dlatego, że jest ona istotna.

szukasz od miesecy i okazuje sie trudno znallezc mlodeg o z pelnym zbiornikiem spermy!!!!!!!!!!!!!! 

Co można by technicznie powiedzieć o tym mailu? Jest szalenie niechlujny i zdecydowanie przesadnie emocjonalny. O jego niechlujstwie świadczy brak zaczęcia go dużą literą, brak polskich liter i literówki jako takie. Przesadna emocjonalność wyrażona jest ogromną liczbą wykrzykników na końcu. Również treść maila jest strasznie emocjonalna - zawiera bowiem wyraz zamierzonego napięcia. Z jednej strony mamy poszukiwanie od miesięcy (a więc symbol beznadziejności), a z drugiej strony pragnienie znalezienia młodego z pełnym zbiornikiem spermy (a to już nie jest zwykły młody, ale młody z pełnym zbiornikiem spermy - dramatyczna różnica). Innymi słowy, mam przejebane, bo szukam od miesięcy i nie mogę znaleźć młodego z pełnym zbiornikiem spermy.

Być może do końca przejebane nie miałem, bo bardzo szybko odpisałem na swój typowy sposób. Napisałem mu tak: "Fascynuje mnie zawsze jak ludzie swoje własne projekcje potrzeb przypisują innym :)". Oczywiście było to rzucanie pereł przed wieprze i daremny trud - mail podany przez mojego "wielbiciela" był fikcyjny i jako całą odpowiedź dostałem wiadomość od demona pocztowego o niemożności dostarczenia maila. Dlatego tym bardziej chciałem podzielić się tą ciekawostką na moim blogu. Faktycznie, ewidentnie tu widać pewną projekcję własnych problemów przypisywaną komuś innemu. Ktoś krytykujący mnie w sposób racjonalny, i nie mieszający własnych projekcji do krytyki mojego sposobu poszukiwania chłopaka, nie pisałby maila z takim niechlujstwem, pośpiechem i emocjonalnością.

Doceniam jednak ten jego trud, bo gdyby napisał racjonalny mail do mnie, to nie byłoby o czym napisać na blogu :-)

sobota, 9 grudnia 2017

Franz

Rzadko zdarza się, by coś się w tak zabawny sposób zdezaktualizowane, jak to miało miejsce wczoraj. Pisałem rano o komunikacyjnej gąsce i o tym, jak już witałem się z gąską szukając multikomunikatora na Androida i w końcu go nie znalazłem. Teoretycznie go znalazłem, ale WhatsApp na moim komputerze stacjonarnym nie mógł się wtedy synchronizować, a na używaniu WhatsAppa z wygodnego komputera stacjonarnego mi bardzo zależy. Na moim komputerze centrum komunikacyjnym była przeglądarka Chrome. To tam miałem zainstalowane dwa addony - jeden z nich to był bezpośrednio addon do obsługi GG, a drugi to był Multi Messenger obsługujący WhatsApp, Skype i dwa konta Messengera na Facebooku.

Tymczasem wczoraj tak się złożyło, że zacząłem poszukiwać - już nawet nie pamiętam dokładnie pod jakim pretekstem - multikomunikatora dla Windows. I trafiłem w końcu na program Franz. Jeśli nazwa kojarzy wam się z Franciszkiem Józefem, to być może jest to dobre skojarzenie. Program Franz pochodzi bowiem z Austrii. Poczytałem sobie o nim i początkowo pewnych rzeczy nie zrozumiałem co do jego działania, ale w końcu wszystko stało się dla mnie jasne. Franz jest wręcz idealnym multikomunikatorem. Można porównać go, do ramy obrazu. Zapewnia tylko ramę (albo środowisko), w środku której umieszczony jest dowolny komunikator jako jego wersja internetowa.

Innymi słowy Franz jakby taką własną przeglądarką internetową, w której odpalane są różnego rodzaju strony WWW z komunikatorami. Dlatego każdy komunikator dostępny w swojej własnej wersji internetowej może z łatwością zostać umieszczony we Franzu. Dzięki temu mam w tej aplikacji pięć komunikatorów - czyli całą trzódkę do tej pory obsługiwaną przez Chrome, a do tego jeszcze - bonusowo - mój Kalendarz Google z konta wykorzystywanego w pracy. Jest to o tyle bardziej praktyczne, że GG umieszczone jest razem z innymi komunikatorami w jednym programie zamiast, tak jak do tej pory było, dostępne zupełnie osobno w samym Chrome (gdy reszta była w osobnym okienku). Jest to nie tylko o wiele bardziej pragmatyczne, ale również eleganckie. A poza tym jakoś bardzo spodobała mi się nazwa Franz - i to sprawiło że zdecydowałem się na ten program.

Takie duperele, jak elegancka nazwa programu lub jego ładna ikonka, są dla mnie bardzo często kluczowe przy podejmowaniu decyzji o jego wyborze.

piątek, 8 grudnia 2017

Komunikacyjna gąska

Wczoraj w pewnym sensie już byłem w ogródku i już witałem się z gąską jeśli chodzi o kwestie multikomunikatora w systemie Android. Chodziło mi o to, aby zainstalować Skype na moim telefonie, ale w miarę możliwości połączyć Skype, WhatsAppa i Bóg wie co jeszcze w jednym oprogramowaniu, dzięki któremu można by to wszystko ogarniać z jednego miejsca, a zarazem mniej zużywać pamięci. Szczególnie mniej niż Skype, który jest uznawany za aplikację pamięciożerną. Faktycznie, jeśli chodzi o zużycie pamięci, to Android pokazuje u WhatsAppa 25 MB, a u Skypa 180 MB - Microsoft jednak ma rozmach.

Taki multikomunikatorem wydawała się Disa, która co prawda początkowo miała jedynie możliwość połączenia Messengera z Facebooka, wiadomości (czyli aplikacji do esemesów), a także WhatsAppa. I właśnie na tym ostatnim sprawa się rypła. Poza tym Disa jest już od dwóch lat aplikacją w fazie beta. Troszeczkę to - moim zdaniem - za długi okres deweloperski. Wydawało mi się, że taki program jednak powinien już być w aplikacji normalnej. No i przydałoby się też więcej opracowanych pluginów, chociażby właśnie do Skype, a bardzo miło byłoby także do GG. Jednak najgorszy problem pojawił się z pluginem do Whatsappa. Po pierwsze, nie można było zaimportować z oryginalnego WhatsAppa historii dotychczasowych rozmów, bo jest ona zaszyfrowana. Jednak to jeszcze można by przeboleć.

Drugi problem było wiele gorszy - niestety (ponieważ musiałem się wymeldować z oryginalnego WhatsAppa) bardzo użyteczna karta WhatsAppa na moim addonie do Chrome (na komputerze), który po prostu jest bezkonkurencyjny, przestała działać. Czyli gdybym WhatsAppa używał podłączonego na telefonie do aplikacji Disa, to nie mógłbym korzystać z WhatsAppa na moim komputerze stacjonarnym. Bardzo chętnie wykorzystuję komputer do pisania na WhatsAppie, jeśli tylko jestem przy nim. W tym zakresie mogę bez wątpienia poradzić znakomity dodatek do Chrome, który nazywa się po prostu Multi Messenger i w moim przypadku obsługuje WhatsApp, Skype oraz dwa komunikatory Messenger z Facebooka, z dwóch kont, których używam. Niestety, na Androidzie nie ma takiej wygody i Skype musiałem zainstalować osobno. Dobrze, że rzadko z niego korzystam, więc na co dzień nie musi być włączony i żreć pamięci. 

I po gąsce z ogródka została jedynie kupa na chodniku, czyli gówniany Skype ;-)

czwartek, 7 grudnia 2017

Przejebane

Wczorajszy dzień można by określić w moim życiu jako przejebany z różnych powodów. Przede wszystkim za dnia nie mogłem pracować, bo system, w którym pracuje podlegał konserwacji. W związku z czym straciłem dzień pracy. Później nie miałem już siły pracować, zresztą poprzednio pracowałem przez całą noc i byłem zmęczony. To oczywiście na pewno nie napawa mnie optymizmem, bo pieniądze ze straconego dnia przydałyby się na pewno. Co prawda sprzedałem wczoraj mojego wysłużonego, ale wiernego Samsunga, którego używałem przez cztery i pół roku, lecz i w tym zakresie przejebałem coś.

Upatrzyłem sobie pewną aukcję na Allegro dotyczącą przedmiotu, na którym mi zależało, a dostępnego za połowę ceny. Postanowiłem wygrać licytacje w ostatnich sekundach jej trwania i w ten sposób zapewnić sobie towar w o wiele lepszej cenie niż standardowo w sklepie. Akurat był to egzemplarz powystawowy, dlatego taka obniżka ceny jest naturalna. Można powiedzieć, że było to coś podobnego do kupionego przeze mnie okazjonalnie telefonu. Przygotowałem się więc i spokojnie czekałem na kończenie się licytacji po to, aby w ostatnich sekundach ją przebić.

Zostały jeszcze trzy sekundy i kliknąłem na przycisk licytowania. A wtedy - pojawiło mi się radosne okienko logowania do Allegro. Oczywiście zapomniałam się zalogować! I cały misterny plan w pizdu - jak by powiedział Siara. O tym zalogowaniu akurat nie pomyślałem. Nie wiedziałem tylko, czy mam rozpaczać, czy też po prostu śmiać się do rozpuku ze swojego nieogarnięcia. Na szczęście jutro mam podobną aukcje i jest szansa, że uda mi się ją tym razem wygrać. Cóż, na pewno kolejnym razem sprawdzę najpierw to, czy jestem zalogowany na portalu. Humoru nie poprawiło mi również to, że jeszcze nie doszła do mnie zamówiona saszetka do telefonu, a już powinna być. To też przejebało mi wczorajszy dzień.

Oby to był ostatni przejebany dzień w grudniu.

środa, 6 grudnia 2017

Dyrektywa ptasia

Kretyńskie rozmowy na czacie polegają między innymi na tym, że wiele osób wszystko sprowadza do fiuta i ról w analu. Bardzo trudno znaleźć rozmowę, która by nie zachodziła - i to na ogół na samym jej początku - na tego rodzaju tematy. Dlatego warto robić sobie jaja chociażby po to, aby mieć trochę radości z takich idiotycznych rozmów, które po prostu mogą nieomal dosłownie śmiertelnie zanudzić. Ostatnio wpadłem na bardzo ciekawy, swoiście "unijny pomysł" w tym zakresie.

Mój "mądry inaczej" rozmówca napalony na punkcie seksu analnego zadał mi pytanie, które niezmiennie strasznie mnie wkurwia. Mianowicie zapytał mnie "dlaczego?". Oczywiście chodzi o to, że zapytał dlaczego nie uprawiam analu. To strasznie mnie denerwuje, ponieważ uważam, że akurat z kwestii braku uprawiania analu nie trzeba się tłumaczyć, bo nie jest to rzecz oczywista i przez każdego w niewolniczy sposób realizowana. Widocznie jednak niektórzy dosłownie nie wyobrażają sobie bez analu życia i brak uprawiania go wymaga u nich co najmniej obszernego uzasadnienia.

Tym razem takie uzasadnienie stworzyłem ad hoc. Byłem kompletnie bezczelny i powiedziałem mojemu rozmówcy, że po prostu wykonuję unijną dyrektywę ptasią. Nakazuje ona bowiem, aby nie nadużywać ptaka w jego naturalnym siedlisku. Rozmówca zaniemówił, więc nie było możliwości podziwiać jego reakcji. Ale przynajmniej - a warto patrzeć na to od pozytywnej strony - uchroniło mnie to być może przed kolejnymi, równie kretyńskimi pytaniami precyzującymi kwestię nieśmiertelnego analu, którego ja tak bardzo nie chcę przyjąć. Tak sobie myślę, że mniej więcej analogicznie postępuje lewactwo, które kompletnie jest zniesmaczone tym, że w Europie może być ktoś, kto nie ma ochoty przyjmować muzułmańskich imigrantów.

Na szczęście żyjemy w świecie, w którym różne kretyńskie wybory nie są jeszcze obowiązkowe.

wtorek, 5 grudnia 2017

Potęga Wielkiej Litery

Już dawno nie miałem okazji, aby przedstawiać na blogu jakiegoś ciekawego przebiegu rozmowy. Tym razem trafiła mi się taka rozmowa dosłownie w środku nocy, gdy nie mogłem spać, a zatem wstałem i zaraz siadłem do dalszej pracy, bo akurat w poniedziałek nie miałem zbyt wiele zrobionych tekstów. Trafił mi się jakiś rozmówca o nicku "Namiętny". A owa namiętna rozmowa z nim wyglądała na tym nocnym czacie następująco (on i ja).

- Hej
- cześć
- Możemy mieć stały układ Ale czy mógłbyś mnie sponsorować?
- nie szukam układów ale związku, a związku się nie kupuje
- Mi chodzi żebyś mi pomógł
- A w związku będziemy
- nie przewiduję komukolwiek pomagania kasą
- wybacz

- To znaczy, że Twoja Matka to zwykła dziwka jebana jest

Muszę powiedzieć, że jestem w pozytywnym szoku dlatego, że mój rozmówca wykazał się nie lada elegancją - zaczynając wszystkie swoje wypowiedzi dużą literą, a jeszcze do tego pisząc wielką literą o mojej matce. Szacunek za elegancję pisania. Jest on również z pewnością osobą o błyskotliwym myśleniu i posiadającą szeroki zasób słów, z których adekwatnie wybiera różnego rodzaju określenia, na przykład na podsumowanie czyjejś matki. Poza tym jest to człowiek o wielkim sercu dlatego, że łaskawie dopuszcza możliwość bycia w związku z kimś, kto go będzie sponsorował.

A tak na poważnie - okazuje się, że bardzo szybko z takich ludzi wychodzi ich prawdziwa natura. Jak to się mówi, maska szybko opada wtedy, gdy okazuje się, że kasy nie uda im się od kogoś uzyskać. Zawsze bawi mnie ta histeryczna i źle zamaskowana, a do tego najczęściej wybuchowa prezentacja ich rozczarowania. Choć muszę przyznać, że niektórzy rozmówcy są jeszcze bardziej kreatywni i pozwalają sobie na dodatkowe podsumowania po to, żeby sobie ulżyć. Ten być może wolał szybko zakończyć rozmowę ze mną przejść do łowienia kolejnego jelenia.

Będzie to zapewne równie oklepany, jak na obrazach, jeleń na sponsorowisku.

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Pogoda dla bogaczy

Zabawny jest jeden element związany z zakupem przeze mnie telefonu. Nawiasem mówiąc Mój Asus świetnie sobie radzi i doskonale pracuje na baterii, ostatnio wytrzymam na niej dwa dni, co biorąc pod uwagę fakt, że przez kilka godzin w tym czasie grałem w brydża nie jest bynajmniej małym osiągnięciem. Zależało mi jednak na tym, aby wybrać się na spacer, którego do tej pory nie zrobiłem. Planowałem powiem pojechanie aż na Żerań i przejście około 12 kilometrów nad Kanałem Żerańskim.

Oczywiście byłaby to świetna okazja do robienia masy ciekawych zdjęć - tyle że do takich zdjęć powinno być odpowiednie oświetlenie. A odpowiednie oświetlenie to co najmniej bardzo pogodny dzień ze słońcem często wystającym spod chmur, a w idealnym przypadku wręcz dzień praktycznie bezchmurny. Tylko w takiej sytuacji byłby sens aby poświęcić kilka godzin na spacer i robienie zdjęć. Dlatego ostatnio pilnie śledzę prognozy zarówno na swoim widżecie pogodowym w telefonie, widżecie pogodowym na komputerze oraz Pogodynce w internecie.

Niestety jak na razie wszystko wskazuje na to, że te wspaniałe słoneczne godziny oddalają się z dnia na dzień. Początkowo zaplanowane dni jako bezchmurne okazują się potem zachmurzonymi, a pogoda psuje się i nie ma sensu planować żadnej wyprawy. Wiadomo, że przewidywanie pogody na wiele dni do przodu jest wróżeniem z fusów, przynajmniej po części. Jednak mam nadzieję, że w ciągu kilku dni uda się wreszcie trafić na tak piękną pogodę, aby można było nie tylko przejść się, lecz również zrobić fajne zdjęcia.

Wiem że ostatnio wiele nie zarabiam, ale przydałaby mi się na kilka godzin pogoda dla bogaczy.

niedziela, 3 grudnia 2017

Wyrośliśmy z bajek

Rzeczą, która szalenie wkurza mnie w trakcie rozmów z ludźmi na czatach, ewentualnie także na gadu-gadu lub prowadzenia korespondencji w odpowiedzi na moje anonse, jest jak najszybsze wykrywanie bajkopisarzy. Wkurza mnie w tym zakresie oczywiście każda sytuacja, która pokazuje, że bajkopisarza nie zidentyfikowałem wystarczająco szybko. Powinienem oczywiście w miarę możliwości od razu się poznać na nim i przestać z nim rozmawiać, bo jak wiadomo rozmowa z bajkopisarzem to z definicji strata czasu.

Tymczasem sztuka bajkopisarstwa polega na tym, aby wciągnąć kogoś do rozmowy w taki sposób, aby się nią karmić, a jednocześnie aby nie prowadziła do niczego konkretnego. Bajkopisarz z definicji nie będzie chciał kontynuować znajomości w realny sposób, a jedynie pisać będzie swoje przysłowiowe bajki. Niedawno rozmawiałem na czacie z kimś, kto wydawał się potencjalnie fajnym partnerem, ale poległ tradycyjnie jak na bajkopisarza przystało - z dziwnym ociąganiem się z przejściem na jakikolwiek inny kanał komunikacji. Wreszcie, kiedy go przycisnąłem, poprosił mnie o podanie telefonu. Oczywiście wiedziałem, że nie da znaku życia na telefon, ale na wszelki wypadek zażądałem, żeby w ciągu minuty puścił sygnał lub wysłał wiadomość.

Można się było założyć o wszystko, że na pewno takie coś się nie stanie. I w istocie nic się nie stało. Okazał się zwykłym, typowym bajkopisarzem. A ja stwierdziłem, że od dzisiaj postanawiam mieć jeszcze mniej tolerancji dla bajkopisania. Trzeba będzie o wiele szybciej żądać od rozmówców przejścia na realny kanał komunikacji. Czyli poza samym czatem lub poza korespondencją na portalach anosowych - w przypadku tych drugich. Jeśli ktoś odmówi przejścia na sensowny kanał komunikacji, nie warto sobie nim zawracać głowy. Zobaczymy, jak to sprawdzi się na czacie. Z pewnością będzie łatwiej rozmawiać, bo wiele długich rozmów nie prowadzących do czegokolwiek sensownego nie powinno się w tym momencie odbyć.

Po co tracić czas na bajkopisarzy, skoro już wyrośliśmy z bajek? ;-)

sobota, 2 grudnia 2017

Na jedną kartę

Jakiś czas temu pisze chwaliłem grę Hearthstone, w którą postanowiłem zacząć grać od momentu, gdy odechciało mi się jak na razie MMORPG. Jednak Hearthstone ma pewne wady. Zaleta tej gry jest taka, dość szybko można ją wygrać lub przegrać - bo mecz trwa około 10 do 15 minut. Wada jest taka, że częściej się raczej przegrywa niż wygrywa. Niestety Blizzard zrobił w tej grze niemiły haczyk - dla osób grających za darmo są bowiem mniejsze szanse na wygrywanie. Ci, którzy zainwestowali pieniądze i kupili dodatkowe paczki z kartami, oczywiście dysponują lepszymi taliami i lepiej im się gra.

To zdecydowanie wpływa na tak zwaną grywalność i i radość z grania w grę. A raczej brak radości. Już zdarzało mi się, że na komputerze (i na komórce) instalowałem i deinstalowałem tę grę. Ostatnio przegrałem dwa mecze pod rząd na komórce (a przy okazji były pierwsze mecze rozegrane na Androidzie) i zdecydowałem ostatecznie wywalić Hearthstone z komórki, między innymi dlatego, że zajmuje ona 1,7 GB. Poszukałem za to mojego wypróbowanego pasjansa Klondike Forever, którego od niepamiętnych czasów używam - od systemu Mac OS, poprzez Android (na starym Samsungu) aż po Windows. Kolejnym nabytkiem, na którego wyszukanie poświęciłem z godzinę, był brydż.

Zdecydowałem się na Bridge by NeuralPlay. Bardzo elegancki pod względem wyglądu, można w niego grać offline, można grać w nim różnego rodzaju symulacje, na przykład rozgrywać partie, poszczególne rozdania, same licytacje i tak dalej. No i przede wszystkim zupełnie inaczej gra się w brydża niż Hearthstone. A muszę tu szczerze dodać, że kilka razy przerżnąłem różne partie w sposób popisowy, szczególnie wtedy, gdy na przykład przeciwnicy ugrywali rozgrywkę z kilkoma nadróbkami przy mojej kontrze. Raz zdarzyło się nawet, że przegrałem całą partię różnicą około trzech tysięcy punktów! A jednak nie byłem tak wkurzony jak po przegranej w Hearthstone.

Może dlatego, że w brydżu przegrywam jedynie na własne życzenie, a nie ze względu na to, iż nie wydałem realnej kasy na kupowanie kart.

piątek, 1 grudnia 2017

SmartPoczta

Wczoraj poszedłem sobie na spacer po to, aby spokojnie odebrać na poczcie przesyłkę, która na mnie oczekiwała. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie to, że po tę przesyłkę pojechałem już w czwartek - ale wtedy nie oczekiwała ona na mnie. W czwartek położyłem się na drzemkę za dnia i obudziłem się, gdy dzwonił telefon. Akurat dzwonił bardzo niemrawo, bo z jakiegoś powodu zresetowały mu się dźwięki dzwonków na bardzo dyskretne (zamiast tych, które sam ustawiłem z repertuaru dzwonków używanych już od ponad 15 lat w moich telefonach). Nie odebrałem tego telefonu, ale sprawdziłem tracking przesyłki pocztowej, która do mnie została niedawno wysłana.

Ponieważ przesyłka dotarła do urzędu pocztowego, więc od razu pojechałem po nią. Zamawiałem bowiem grzejnik (a nie muszę nikomu tłumaczyć, jak bardzo będzie potrzebny o tej porze roku) i zaznaczyłem wyraźnie prośbę, aby wybrano opcje odbioru przesyłki w urzędzie pocztowym. Tymczasem zdziwiłem się niemiło, bo okazało się, że przesyłka została doręczona doręczycielowi dla doręczenia jej dla mnie. Zatem to doręczyciel próbował do mnie zadzwonić, a ja nie odebrałem. Musiałem wracać jak niepyszny, a dodatkowo martwiłem się o to, czy przesyłka nie zostanie zdeponowana u właściciela domu. Nie chciałem aby widział, że zamówiłem grzejnik, aby za darmo grzać jego prądem w wynajmowanym przez siebie pokoju.

Na szczęście wieczorem okazało się, że przesyłka wróciła do urzędu pocztowego i mogę kolejnego dnia rano na pewniaka pojechać po odbiór. Wreszcie będę mógł nie tylko ogrzać pomieszczenie, ale przede wszystkim wysuszyć je z resztek wilgoci, która niekiedy powodowała nawet pleśnienie różnych elementów. No i oczywiście zupełnie inaczej będzie wyglądała sytuacja wtedy, gdy przyjedzie klient na masaż i zostanie w pokoju 22, a nie 18 stopni. Ja zresztą też nie będę narzekał na taką temperaturę wstając z rana. Jest jeszcze jedna istotna kwestia związana z grzejnikiem - oczywiście ma on nienaganny design i śliczną czerwoną diodkę kontrolną. Będzie więc przepięknym uzupełnieniem estetyki pomieszczenia.

Wiem mam pod tym względem najebane w głowie - o resztę najebania w zakresie temperatury zadba grzejnik.

czwartek, 30 listopada 2017

SmartZima

No i mam na dwóch stronach, a raczej na dwóch ekranach w moim telefonie, dwa widżety pogodowe. Na głównym ekranie jest mój ulubiony widżet pogodowy sprawdzony od kilku lat na Samsungu - czyli Weather and Clock Widget wyposażony w przepowiednie z serwisu internetowego Foreca. Sprawdziłem go w praniu - potrafi autentycznie przewidywać pogodę, tak samo jak dość szybko reaguje na zmiany pogody. Jeśli za oknem zacznie padać deszcz, to na moim widżecie również bardzo szybko będzie to uwzględnione. Najśmieszniejsze zaś jest to, że mam w nim ustawioną nie na Warszawę, ale Nieporęt, w pobliżu którego się znajduję - i oczywiście pogoda w obu tych miejscach jest różna. Na przykład w Warszawie zazwyczaj jest nieco cieplej.

Drugi widżet to program dołączony do Asusa. W porównaniu do pierwszego posiada szerszą ikoniczną prognozę na kolejne 7 dni (mój główny widżet posiada prognozę na 5 dni). Jest on zasilany poprzez AccuWeather. Właśnie dzisiaj rano AccuWeather jest przekonany, że w moim mieście (czyli w Warszawie, bo o istnieniu Nieporętu nie ma pojęcia) pada śnieg. Tymczasem za oknem śniegu jeszcze nie widać - ani padającego, ani upadłego. Foreca jest bardziej wstrzemięźliwa i pokazuje, że mam dopiero mgłę. Za to zimny deszcz ze śniegiem prognozuje dopiero od godziny 8. Na pocieszenie od teraz przewiduje zaledwie marznący deszcz. Mam jakieś intuicyjne przekonanie o tym, że to jednak Foreca będzie miała rację. Dlatego jej widżet pogodowy wybrałem.

Nie tylko zresztą dlatego. Po prostu ma więcej informacji na ekranie, wykraczających poza samą pogodę - również takich parametrów, jak na przykład procent baterii w telefonie, czas najbliższego alarmu, a nawet pełna data. No i znacznie więcej elementów na tym widżecie jest klikalnych, odnosząc się do różnych aplikacji, które poprzez klikanie mogę uruchamiać. Dlatego mogłem zrezygnować wczoraj z osobnej ikony budzika, który uruchamiany jest poprzez kliknięcie na widżetową godzinę. A czemu w ogóle tak sprawdzam poranną pogodę? Zapowiada się dzisiaj spacer do urzędu pocztowego - oczywiście po odbiór przesyłki. Ale o tym odbiorze napiszę już jutro.

Dzisiaj zaś chcę jedynie tak zaplanować poranny spacer, aby móc zrobić ciekawe zimowe zdjęcia - pierwsze w tym sezonie.

środa, 29 listopada 2017

Yoda

Wreszcie udało mi się wszystkiego ostatecznie dopiąć. Mająca miejsce jakiś czas temu dominacja yaoi w tapecie telefonu ostatecznie została zakończona. Już wcześniej miałem pomysł, aby na tapecie ekranu domowego mojego poprzedniego telefonu dać Lorda Vadera. W sumie jednak stwierdziłem, że lepiej pasować będzie "mały zielony" - czyli mistrz Yoda. Cała jego sylwetka wychodzi z mroku, którym jest otoczony ze wszystkich stron. To stanowi bardzo fajne tło w telefonie. Sprawia, że wyświetlacz, który pod wpływem tapety przechodzi w czerń, nie odcina się od czarnych ramek samego urządzenia.

Miałem pewien problem z ustawieniem ekranu blokowania. Być może po prostu nie podchodziłem do tego tak jak powinienem. I w środku nocy, gdy obudziłem się i nie chciało mi się już spać, wreszcie udało mi się z tym uporać. A potem siadłem do komputera i poprawiłem obie tapety. Lorda Vadera (przypomnę, że stoi on bokiem z prawej strony ekranu) jeszcze bardziej przesunąłem na prawo, a przestrzeń przed nim pozbawiłem wirujących tam kilku jasnych punktów. Ponieważ po lewej stronie na ekranie blokady znajduje się zegar oraz ikonki, dlatego też uzyskana przestrzeń, w którą Lord Vader patrzy, jest idealna dla tapety ekranu blokowania. Innymi słowy, ikonki na ekranie blokowania nie zasłaniają Lordowi Vaderowi nosa.

Mistrz Yoda jest zaś najlepszy jako tapeta w samym telefonie. Siedzi przygarbiony i zamyślony, tak jakby się zastanawiał nad tym, jaka aktualnie jest pogoda. Jego twarz jest bowiem w środku pogodowego widżetu, który mam na głównym ekranie telefonu. Ostatnio pogoda nie jest do śmiechu i być może dlatego Yoda jest taki poważny. Zmniejszywszy liczbę tapet telefoniczny do dwóch, wyrzuciłem pozostałe dwie (z yaoi), które awaryjnie trzymałem w telefonie. I wreszcie mam wszystko idealnie ustawione. Jedyne co mi pozostało, to po prostu zabrać się do pracy. A jutro być może podładuję telefon, bo jak na razie ma on 67% baterii, więc do jutra powinno wystarczyć.

W końcu, co jak co, ale Moc jest z moim telefonem ;-)

wtorek, 28 listopada 2017

Nowy od dawna

Nie spałem przez praktycznie całą noc. Dawniej bywało niekiedy tak, że instalowałem system Windows na komputerze. To były czasy Windowsa 95 lub podobnego. Zawsze wydawało się, że instalacja potrwa godzinę, ale de facto spędzałem przy tym całą noc. Podobnie było dzisiejszej nocy, gdy zacząłem konfigurować dopiero co odebrany nowy telefon. Najpierw zrobił się upgrade systemu Android oraz nakładki. Niestety nie jest to jeszcze ZenUI 4.0, a przynajmniej tak mi się wydaje.

Wiadomo jednak, że najnowsza wersja nakładki również będzie dostępna na smartfony z mojej serii, podobnie jak Android ósemka. Na razie upgradowałem Android z wersji 6.0 na 7.1.1. To wszystko trochę potrwało. Potem instalowałem różne programy. Okazało się, że niektóre sprawdzone przeze mnie na starym Samsungu aplikacje nadal są jak najbardziej przydatne i na tym nowym telefonie. Skonfigurowałem system i różne opcje, przeniosłem dane. W pewnym momencie mogłem już wyłączyć starego Samsunga.

Jakie miałam pierwsze wrażenie? Oczywiście, zawsze nowy telefon to nowy telefon i zupełnie inaczej się go obsługuje niż stary. Ale zapamiętałem inną ciekawą rzecz. Już po to stosunkowo krótkim posługiwaniu się nowym telefonem, czułem się jakbym go znał od dawna. Kiedy zaś wracałem na chwilę do starego Samsunga po to, żeby na przykład coś tam włączyć lub z niego wysłać, miałem poczucie, że Samsung jest zupełnie dziwnym i obcym mi telefonem. A przecież jeszcze kilka godzin wcześniej tylko jego używałem i tylko do niego byłem przyzwyczajony.

Miejmy nadzieję, że to pozytywne wrażenie z nowym telefonem tylko się pogłębi.

poniedziałek, 27 listopada 2017

22?

Dzisiaj dogrywka w Wielkiej Grze pod tytułem "Sprawdzanie pieniędzy na koncie i ewentualne pojechanie po odbiór telefonu", dlatego nie mam o czym pisać w zakresie odbierania telefonu w poniedziałek rano. Gra będzie się bowiem toczyła po południu, gdy skończę codzienną pracę. Na szczęście niedawno miałem rozmowę na czacie, która idealnie nadaje się na opisanie jej. Szczerze mówiąc, nigdy w życiu nie zdarzyła mi się podobna rozmowa, a ponieważ mam ich na koncie już kilkadziesiąt tysięcy, więc jest to naprawdę duży ewenement.

Rozmowa zaczęła się normalnie, chłopak z którym rozmawiałem szukał do związku i pisaliśmy o różnych sprawach. Między innymi zaczęliśmy pisać o temacie gier komputerowych, które są moim hobby, aczkolwiek w ciągu ostatniego miesiąca praktycznie w nic nie grałem. Mój rozmówca powiedział że woli gry FPS, czyli First Person Shooter. Ja powiedziałem mu, że dawno temu grałem w taką grę - Dark Forces. Ale było to naprawdę Long time ago chociaż nie in a Galaxy far far away. I za chwilę napisałem w osobnym wierszu "22?", nawiązując do zastanawiania się w poprzednim wierszu mojej wypowiedzi nad tym, ile lat temu w nią grałem. Tymczasem mój rozmówca niespodziewanie zamknął okno rozmowy.

Kompletnie mnie to zdziwiło, nie było ku temu żadnego racjonalnego powodu. I nagle znalazłem ten powód kilka linijek wyżej. Rozmówca zadał mi bowiem pytanie "Ilu miałeś chłopaków?". Ja tego nie zauważyłem pisząc kolejne linijki o grze Dark Forces, wpatrzony w klawiaturę. Zaś moje zapytanie (retoryczne) dotyczące tego, czy 22 lata temu grałem w tę grę, on odebrał jako zastanawianie się przeze mnie, czy miałem 22 chłopaków. Pomyślał zapewne, że to stanowczo za dużo i zamknął okno rozmowy. A ja uśmiałem się z tego przypadku, który zdarza się jak widać raz na kilkadziesiąt tysięcy rozmów.

Jeśli ktoś z was ma wątpliwości że Los bywa złośliwy - udowodniłem to :-)

niedziela, 26 listopada 2017

Full joke

Wczoraj pisałem o farcie, które trudno dla mnie nazwać fartem, bo spotykam się z jego przykładami zbyt często w życiu, aby uważać je wyłącznie za kwestię czystej probabilistyki bez żadnego drugiego dna. Ale to oczywiście moje subiektywne odczucie w tej sprawie. Dzisiaj napiszę o tym, co przydarzyło mi się w piątek. To był oczywiście dzień, gdy postanowiłem odebrać pieniądze i pojechać po odbiór telefonu. Warto zatem opisać moje wrażenia z tej wyprawy.

Zacznę od tego, że najpierw chciałam przyjechać nieco przed 16, aby sprawdzić, czy już pieniądze będą na koncie. Jeżeli tak, to znaczy, że zostały wysłane wcześnie w piątek lub czwartek po południu. Jeśli nie, to poczekam na nie po 16 i jeśli pieniądze będą, to znaczy, że zostały wysłane pomiędzy 9 a 12 tego dnia. Nie mam niestety internetowego ani telefonicznego dostępu do sprawdzania stanu konta, dlatego tego typu eksperymenty są niezbędne, abym zorientował się w jakim zakresie można liczyć na przypływ pieniędzy. Pech jednak chciał, że komunikacja mi nie dopisała i byłem już po 16, sprawdziłem zatem stan konta kilka minut po niej - ale pieniędzy nie było.

Nie zmartwiłem się jeszcze, bo wiem, że pieniądze czasem pojawią się kilkanaście lub dłużej minut po zakończeniu sesji Elixir. Zrobiłem więc spacer po okolicznych uliczkach. Wróciłem jakiś czas potem i ponownie sprawdziłam konto - nadal nic. No niestety, w piątek pieniądze nie dopisały. Oczywiście, cały plan odbierania telefonu spalił na panewce. Wróciłem sobie spokojnie spacerkiem, ponad 3 kilometry dlatego, że akurat w momencie, gdy chciałem udać się na przystanek, przejechał mi koło nosa autobus. Nawiasem mówiąc autobus, który według rozkładu jazdy miał się pojawić za około 7 minut. Jak widać, cała moja wyprawa po telefon zakończyła się jako jeden wielki full joke.

Pan Bóg ma jak widać kompleksowe poczucie humoru - nie tylko zadrwił sobie ze mnie przy bankomacie, ale również pod względem dojazdu :-)

sobota, 25 listopada 2017

Full legal

Miałem dzisiaj zamiar napisać o konfiguracji nowego telefonu, ale postanowiłem z tymi uwagami wstrzymać się do jutra, bo konfiguracja to nie jest kwestia wyłącznie początkowego zajęcia się sprzętem, ale także zebrania pierwszych doświadczeń z jego praktycznego użytkowania. Natomiast niedawno wydarzyło się coś, co zdecydowanie warto opisać. W czwartek nie spodziewałem się przybycia pieniędzy na konto, ale jednak postanowiłem pojechać do banku, w którym mogę w bankomacie sprawdzić stan salda. Miałem ku temu inny powód.

Chciałem sprawdzić stan salda czwartego dnia roboczego po zleceniu wypłaty, aby upewnić się, czy w ogóle w ten dzień pieniądze mogą dojść na konto. Jeśli kilka razy będę tak sprawdzał i nie będzie nigdy pieniędzy na koncie czwartego dnia, to w przyszłości będę wiedział że nie warto w tym dniu się fatygować. Pojechałem więc do niedalekiego miasta, w którym jest bank, w którego bankomacie mogę bezpłatnie sprawdzić stan konta. Wziąłem saszetkę z biletami, aby je awaryjnie skasować w przypadku kontroli. Kiedy czekałem na przystanku, podjechał samochód ochrony. Domyśliłem się że, w autobusie grasuje kanar. Oczywiście wsiadłem. Był tam w pobliżu miejsca gdzie wsiadłem, więc od razu skasowałem czerwony bilet 20-minutowy.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ten czerwony bilet kilka dni wcześniej znalazłem na ziemi idąc sobie na spacer. Około dwa miesiące temu miałem podobną sytuację. Znalazłam czerwony 20-minutowy bilet, a gdy jechałem autobusem, była kontrola biletów i mogłem go wykorzystać. Tym razem powtórzyło się to nieomal idealnie. Mało tego, po sprawdzeniu stanu konta (wypłata jeszcze nie przyszła) mogłem wrócić kolejnym autobusem, jeszcze w trakcie ważności tego biletu. Jadąc pomyślałem sobie, że tym razem podróżuję full legal. I znów do autobusu zawitał kanar. Ten sam, który sprawdzał mnie w drugą stronę. Oczywiście nadal miałem ważny bilet. 

I jak tu nie wierzyć w opiekę ze strony Pana Boga?

piątek, 24 listopada 2017

Mój Black Friday

No i mamy Black Friday, choć niektórzy już mówią że to jest Black Weekend albo też Black Week. Sprzedawcy doskonale wiedzą, że nie warto wyłącznie ograniczać się do jednego dnia wyprzedaży. Nie każdy jest w stanie zwolnić się z pracy po to, aby w piątek dokonać zakupów. Lepiej dać ludziom trochę czasu i spokojnie liczyć zyski. Niedawno zdecydowałem się na wybór Asusa ZC553KL. Oczywiście przeczytałem praktycznie wszystkie dostępne po polsku i niektóre dostępne po angielsku recenzję na temat tego telefonu. Stąd zapamiętałem nawet jego okropną kodową nazwę. Okazało się również, że w sklepie, którego aukcję na Allegro sobie upatrzyłem, obecnie telefon ten jest dostępny 40 złotych taniej. Myślę jednak że ta obniżka dotyczy jedynie niewielkiej liczby egzemplarzy.

Przeszukałem Allegro i zobaczyłem dwie aukcje X-Kom w cenie niższej od upatrzonej przeze mnie na Allegro aż o 150 złotych! Oczywiście były to aukcje outletu, a więc prezentowały telefony, którym coś dolega. Przypadkiem dokładnie dwie aukcje mojego modelu w tej samej cenie. Sprawdziłem dolegliwości. Przeciwieństwie do OleOle, X-Kom bardzo profesjonalnie opisuje sprzęt w swoim Outlecie. Nie zalicza go do jakiejś ogólnikowo opisanej kategorii jakości, ale dokładnie wypunktowuje co w danym egzemplarzu jest trafne, najczęściej ilustrując to adekwatnymi zdjęciami. Tak więc pierwszy z telefonów miał mikro rysy na obudowie i zasilaczu, brak karty gwarancyjnej, uszkodzone opakowanie oraz był po naprawie płyty głównej. Okazało się, że mikro rysa na wyświetlaczu jest akurat na okienku obiektywu aparatu tylnego, choć nie wpływa na jego pracę. Psuje jednak estetykę w wystarczający sposób.

Wady drugiego telefonu były takie, że nie posiadał folii ochronnych, miał uszkodzone opakowanie transportowe i pochodził z regulaminowego zwrotu 15 dni. A więc de facto telefon całkowicie nowy, prawie nie używany, w cenie po prostu takiej, którą próżno by wypatrywać w czasie wyprzedaży Black Friday. Zacząłem patrzeć na zdjęcie tego telefonu, który być może będzie moim i zastanowić się, czy go kupić. Nagle przypomniał mi się Śmigiel, mój szary szczur, którego przygarnąłem dlatego, bo nikt go nie chciał w sklepie zoologicznym kupić (był już dość wyrośnięty, gdy go nabyłem). Ten telefon również jest szary (titanium grey). Zobaczyłem też numer tego telefonu i w typowy dla mnie sposób - kompletnie pojebany na umyśle, jakby niektórzy to określili - wyliczyłem sobie moją zadziwiającą matematyką od serca, że ma on dla mnie bardzo pomyślną wróżbę. I to wystarczyło, aby zdecydować się na zakup. Ponieważ obawiałem się, że ten telefon ktoś może mi sprzątać sprzed nosa, zakupiłem go od razu. Wybrałem opcję odbioru osobistego. To i tak konieczne, bo w miejscu, w którym go będę odbierał, przy okazji wymienię jedną z kart SIM posiadanych przez siebie na kartę nano SIM w salonie operatora. Dzisiaj powinny przyjść pieniądze na moje konto, więc po południu wypłacę kasę z bankomatu i pojadę odebrać mój zakup.

A o wrażeniach z jego konfiguracji napiszę niebawem.

czwartek, 23 listopada 2017

Wybór

Ostatnio bardzo interesuje mnie kwestia nabycie opatrzonego sobie przeze mnie telefonu. Zmieniła mi się tydzień temu optyka, znalazłem bowiem zupełnie przypadkiem model telefonu idealnie odpowiadający moim potrzebom. Co prawda jeśli chodzi o aparat fotograficzny, to ma on oczywiście mniejsza rozdzielczość matrycy, ale w porównaniu do smartfonów Sony (a ja upatrzyłem sobie XA1) każdy telefon będzie miał praktycznie matryce znacznie mniejszą. Jednak znający się na fotografii wie, że na jakość obrazu mają wpływ czy rzeczy - optyka aparatu, matryca (rozdzielczość, ale również czułość matrycy, szybkość działania, poziom zaszumienia i tym podobne parametry), a także oprogramowanie (rozumiane jako firmware) aparatu.

W efekcie doszedłem do wniosku, że telefon który, sobie obecnie upatrzyłem, jest najlepszym spośród możliwych. Ma bowiem aparat wzbogacony o dodatkowe funkcje, których Sony nie posiada, do tego wyposażono go znacznie pojemniejszą baterię, czytnik linii papilarnych, rozdzielczość Full HD i przede wszystkim takie wzornictwo, wobec którego Sony kompletnie kapituluje. Warto wspomnieć tutaj o tym, że ja przeważnie oglądam mój telefon z wyłączonym ekranem, gdy leży na moim biurku koło komputera i rzucam na niego przypadkiem okiem. W takiej sytuacji nie koncentruję się na odczytywaniu tego, co jest na ekranie (bo czegoś takiego nie ma), ale na mimowolnej ocenie estetyki samego aparatu telefonicznego. Zdecydowałem się więc stuprocentowo na zakup Asusa ZC553KL, zwanego przez niektórych Zenfone 3 Max Laser.

Miło być wreszcie ostatecznie zdecydowanym co do konkretnego telefonu, który chce się zakupić, ale pozostaje jeszcze drobny problem - gdzie i u kogo (oraz za ile) go nabyć. Upatrzyłem sobie tanią aukcję na Allegro, ale niedawno postanowiłem sprawdzić zachowania sklepów w związku z Black Friday. Okazało się, że w sklepie, którego ofertę upatrzyłem sobie na Allegro, dostępny jest bezpośrednio około 40 zł taniej! Sprawdzajcie i wy, obserwując jakąś aukcję na Allegro, bo możecie się podobnie zdziwić. Tym lepiej. Zapuściłem poszukiwania w innych sklepach, prawie tak samo niską cenę dał również X-Kom. Wróciłem na Allegro i sprawdziłem aktualne aukcje. Chciałem bowiem mieć pewność również co do tego, że w tym kanale dystrybucyjnym nie znajdę żadnej lepszej oferty. I tym razem czekało mnie miłe rozczarowanie.

Ale o tym już jutro...

środa, 22 listopada 2017

Na huj z poznawaniem

Czasem zastanawiam się czemu ludzie tak bezwstydni. Niedawno miałem przykład. Koresponduje z kimś, kto niby szuka do związku i odpowiedział na mój anons na jednym z portali. Korespondencja idzie dość niemrawo, bo ta osoba oczywiście nie posiada żadnego komunikatora do wygodnej rozmowy. No niestety, to typowy grzech szukających związku - niby szukają, a tak naprawdę nie chcą być znalezieni. Owszem, na jego plus mogę zaliczyć to, że od razu podał mi numer telefonu, ale lojalnie go uprzedziłem, że po prostu nie posiadam środków na koncie, aby wysyłać nieograniczone ilości esemesów, więc z takiego poznawania nic nie będzie.

O wiele prościej byłoby, gdyby założył sobie na smartfonie WhatsAppa i mógł bez problemu ze mną pisać. Niedawno poznałem inną osobę, z którą w ten sam sposób zacząłem korespondować. I fajnie się to udaje. Jedyna przeszkoda polega na tym, że po prostu obaj pracujemy i nie zawsze mamy czas pogadać. Zagadujemy do siebie tuż przed pójściem spać. Ale przynajmniej jesteśmy w stanie zamienić ze sobą kilka zdań w dość krótkich odstępach czasu, a nie - tak jak to bywa w przypadku korespondencji na portalach - często raz na pół dnia, kiedy sobie przypomnimy o odebraniu poczty. I w tej pocztowej korespondencji pojawiła się kwestia zdjęć. Podawałem linki do portali, na których są moje zdjęcia, ale oczywiście nie mógł tam wejść. Sam rzecz jasna żadnego profilu na żadnym portalu nie posiada. Wysłał mi dwa zdjęcia i wiercił dziurę w brzuchu o moje, więc po przesłałem mailem na portalu, choć tego nie lubię robić.

Generalnie rozmowa stawała się coraz bardziej duszna. I wtedy otworzyłem dwa zdjęcia, które mi przesłał. Jedno przedstawiało jego portret (akurat nie był w moim typie), a drugie przedstawiało jego fiuta. Obrzydliwe. Rozumiem, że osoba, która jest z kimś w związku, przesyła partnerowi zdjęcie filtra z jakimś zabawnym komentarzem. Ale takie zdjęcie przesyłać nieznajomemu? I w tym momencie mój rozmówca rozwścieczył mnie, bo poprosił żebym mu przesłał swoje zdjęcie fiuta. Zastanawiałem się, czy nie zbluzgać go, ale napisałem mu grzecznie, że gdybym miał zdjęcie fiuta, to straciłem do siebie szacunek. Bo taka jest prawda. Chyba nie pojął aluzji. Ale po kolejnych mailach zablokował mnie. Ja go również i przynajmniej mi ulżyło.

No cóż - można powiedzieć, że na huj z takim poznawaniem ludzi ;-)

wtorek, 21 listopada 2017

Homo Hochberg

Tak jak można być zabawnie powiedzieć "uwaga, Marsjanie atakują", tak można powiedzieć "uwaga aktywistki LGBT zwiedzają". Bo niestety tak się skończyło zwiedzanie zamku Książ w Wałbrzychu przez dwie działaczki LGBT - wybrały się tam bowiem Yga Kostrzewa oraz Anna Zawadzka. I co im nie pasowało? Otóż to, że o losach Aleksandra Hochberga (Lexela), syna Księcia Jana Henryka XV i księżnej Daisy, prowadząca grupę pani przewodnik powiedziała, że "zmarł bezpotomnie, do końca życia żył ze swoim przyjacielem". Tymczasem panie aktywistki złożyły zapytanie o taką narrację historyczną w wykonaniu pani przewodnik (jak to pięknie ujął portal Queer.pl - przewodniczki).

Chodziło o to, że powszechnie było wiadomo o homoseksualizmie Aleksandra Hochberga. Była to nie tylko tajemnica poliszynela, ale również kwestia pojawiająca się w czasie kilku rozpraw sądowych, które się przeciwko niemu toczyły. Tymczasem panie LGBT przyczepiły się do tego, że "przewodniczka" miała zadeklarować, że nie pozwala się jej mówić o homoseksualizmie dziedzica Hochbergów. Zrobiła się więc wielka afera Hochberga - w sumie to nawet całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że po polsku Hochberg znaczy Wysoka Góra. Oczywiście, odpowiednie władze odpowiedziały, że nie narzucają przewodnikom sposobu opowiadania historii, a  orientacja seksualna Aleksandra nie miała wpływu na wielowiekową historię zamku Książ i dlatego nie jest przesadnie eksponowana.

Mnie jednak zadziwiło w tym coś innego. Skłonność do przesadnego dopatrywania się różnych form prześladowania lub też niezauważania orientacji homoseksualnej u osób, a szczególnie działaczy i działaczek LGBT. Swego czasu głośna była sprawa pewnego angielskiego pensjonatu, w którym para homoseksualna nie mogła otrzymać apartamentu dla nowożeńców. Właściciele tłumaczyli, że dla nich udostępnienie takiego apartamentu jest jedynie do pomyślenia dla małżeństw tradycyjnych. Oczywiście gejowscy klienci wytoczyli im o to proces. Nie sądzę, żeby ktokolwiek był wielkim przyjacielem osób LGBT jeśli będą one kojarzone wyłącznie z taką procesową arogancją. Warto bowiem pamiętać o tym że żyjemy wszyscy społeczeństwie i powinniśmy zachować rozsądny umiar wobec, czasem odmiennej, wrażliwości innych osób.

Najgorzej zaś dla LGBT stanie się, gdy będziemy kojarzeni z awanturnictwem.

poniedziałek, 20 listopada 2017

Na huj lotnictwo!

Niedawno czytałem artykuł podsumowujący dokonania Ministerstwa Obrony Narodowej w Polsce w zakresie unowocześniania naszej armii. Podsumowano tam również najważniejsze kontrakty zawarte do tej pory na rozbudowę polskiego potencjału obronnego. Akurat w zakresie lotniczym jesteśmy już stosunkowo dobrze wyposażeni, po zakupieniu swego czasu F-16. Dlatego też tytuł dzisiejszego posta można odbierać prowokacyjnie. Jednak należy go rozumieć całkiem dosłownie, a sprawa dotyczy nie Polski, lecz Stanów Zjednoczonych.

Oto bowiem nad niebem stanu Waszyngton mieszkańcy podziwiać mogli rysunek penisa. Dokładnie penisa z jajami, a został on wykonany zapewne przez Boeinga EA-18G Growler operującego z bazy Whidbey Island. Oczywiście nie na co dzień można spotkać się z obrazem penisa na niebie. Nie jest to, rzecz jasna, najbardziej spektakularny obraz narysowany przy pomocy samolotu. Kilka miesięcy temu głośno było o tym, gdy pilot Boeinga 787 Dreamliner wykonując lot testowy na terenie Stanów Zjednoczonych narysował po prostu sylwetkę samolotu. Tyle, że wtedy rysunek samolotu pokrywał całe terytorium USA, więc nie było możliwe z żadnego miejsca zauważenia go w całości.

Tutaj zaś mamy przykład chuja na widoku. Penis zdecydowanie łatwy do zobaczenia na niebie, do tego jeszcze prawie bezchmurnym. I określenie "na chuj lotnictwo" jest jak najbardziej adekwatne. Oczywiście, od razu wypowiadał się nadzorujący operacje lotnictwa adm. Mike Shoemaker i w piękny sposób mówił o tym, że wszyscy oczekują od lotników odpowiedniej dojrzałości. W tym sztywnym, pełnym godności i pompy świecie trudno jest znaleźć miejsce na akrobacje lotnicze, których efektem jest stworzenie podniebnego penisa. Z drugiej strony dziwi brak reakcji lewactwa. Przecież penis pokazany na niebie to coś mega postępowego.

Bo do tej pory niebo było wyłącznie tylko dla Boga i aniołów, prawda?

niedziela, 19 listopada 2017

Vader

Trudno byłoby znaleźć bardziej ikoniczną postać z uniwersum Star Wars, jak właśnie Lord Vader. Jest on rozpoznawany na całym świecie, nawet wśród tych osób, które nie są fanami Gwiezdnej Sagi. Właśnie wczoraj postanowiłem zmienić docelową tapetę przeznaczoną na nowo kupowany telefon, a przy okazji używaną jeszcze do tego czasu również w moim starym telefonie. Do tej pory miałem tapetę z dosyć niewyraźną grafiką (ze względu na rozdzielczość i stopień kompresji JPG oryginalnego pliku) przedstawiającą nurkujących razem Kakashi Hakate oraz Iruka Umino. Teraz się dopiero dowiedziałem, że to oni, bo do tej pory nie wiedziałem. Naruto i Sasuke z łatwością bym rozpoznał, choć obecnie i tamtych również wiedząc, czego mam się dopatrywać.

Najpierw znalazłem wspaniałą, w większej rozdzielczości tapetę z Kakashi Hakate oraz Iruka Umino wirujących pod wodą razem niczym symbol tao. O ile ta pierwsza tapeta, starsza, przedstawiała więcej głębokiego błękitu oceanu przechodzącego na dole w czerń, która świetnie komponowała się jako tło dla ikonek będących na samym dole, zaś Kakashi oraz Iruka byli jedynie motywem będącym na środku, o tyle ta druga tapeta głównie ich przedstawiała. Musiałem ją odpowiednio wykadrować i dopisać na rozdzielczości Full HD nieco ściemniającą się głębię oceanu, również do czerni dochodzącą na dole tapety. Mimo to jednak była to tapeta stosunkowo pstrokata - choć oczywiście nie ze względu na jej kolory, ale mnogość szczegółów i wahania tonacji barwnych sprawiające, że tapeta tego rodzaju jest agresywna jako tło ekranu.

Dobra tapeta powinna być bowiem wyrazista, ale jednocześnie na tyle dyskretna, że nie powinna przeszkadzać w pokazywaniu tego co jest na niej - ikonek lub też widżetów. Dzisiaj szukałem znowu kolejnych tapet do telefonu w tematyce yaoi. I przypadkiem zaplątał się tam jeden obrazek ze Star Wars. Nagle mnie olśniło. Przecież Star Wars to tematyka, którą dawno temu bardzo chętnie wykorzystywałem na tapetach. Pogrzebałem w internecie i bez trudu znalazłem świetną tapetę z wizerunkiem Lorda Vadera. Stoi na niej bokiem, dostojnie, jakby zamyślony. Tapeta jest w kolorystyce ciemnostalowej i dzięki temu jest idealna jako tapeta dyskretnie wypełniająca ekran, a jednocześnie nie kłócąca się z tym, co na ekranie jest pokazywane. Do tego źródłowy plik jest w wystarczającej rozdzielczości, aby zapewnić świetną jej jakość nawet na full HD. W porównaniu do yaoi tapeta z Lordem Vaderem wygląda wręcz - nomen omem - kosmicznie.

Niech zatem moc będzie ze mną i z nowym telefonem (a także ze starym - bo na nim również tę tapetę umieściłem i mogę już teraz podziwiać jej efekt).