wtorek, 31 maja 2011

Plus minus cosinus

Dziś o tym, co mnie śmieszy w poznawaniu ludzi, a raczej przedstawieniu się. O nadużywaniu plusa (lub, rzadziej, minusa). Ktoś się przedstawia - ma 50+ lat. Zabawne, a dlaczego nie napisać konkretnie? Może ma 51, a może 59. Chyba się wstydzi swojego wieku...

W efekcie powstaje niewyraźna komunikacja, która bardziej przeszkadza niż pomaga. Ktoś się reklamuje jako 40+ ale zadbany - czyli ma na przykład 47 lat i używa kremu na zmarszczki oraz regularnie płaci za siłkę lub solarium - aby wyglądać na 40+ a nie 47. W zasadzie ma 40+ ale nie miałby nic przeciw aby to rozumieć jako prawie 39, a najlepiej prawie 35 :-)

Może ja powinienem na przykład podawać wagę 90+ kg dla normalnych (ważę teraz 92,8 kg - przed chwilą się ważyłem), ale dla miłośników misiów 100- kg? Albo powinienem pisać, że szukam także kogoś mieszkającego w odległości 50+ kilometrów?

Jedyny sens ma to w przypadku określania pojedynczej granicy. Ktoś na przykład szuka osób w wieku 18+ lat, albo kogoś kto ma 180+ cm wzrostu. Ale nie ma to sensu w przypadku tchórzliwego ukrywania prawdy.

Zabawne jest to ukrywanie (a raczej rozmydlanie) prawdy, bo przecież, nawet jeśli konkretna informacja jest zbyt wstydliwa dla kogoś, to prędzej czy później wyjdzie na jaw. Chyba, że się szuka seks numerków albo układu - wtedy wiek może być podany dowolnie, liczy się sam seks, a czasem też zawartość portfela. Ale jeśli się szuka związku, to takie niejednoznaczne określenie będzie prędzej czy później skorygowane. Nie lepiej więc podać od razu dokładne dane?

Chyba łapię o co biega tym osobom 40+ czy 50+. To (nawiasem mówiąc) zręczne zagranie marketingowe - nie ujawnić całej prawdy, w nadziei, że przekona się do produktu. Na przykład przekona się kogoś do smaku sprzedawanego soku, a dopiero potem napisze, że ma on konserwanty - co może części osób przeszkadzać. Ale jest szansa, że ktoś, kto nie zwróciłby uwagi na sok z konserwatntami, jednak kupi ten sok, przekonawszy się do jego smaku ;-)

W normalnej sytuacji o tym, czy ktoś się podoba, czy nie, decyduje początek rozmowy z nim. Ja mam o tyle gorzej, że naprawdę nie pociągają mnie uczuciowo dojrzale wyglądający faceci, ale wiek nie jest tu jednoznacznym kryterium - lecz wygląd. A wyglądu się nie opisze słowami, nie będzie to miarodajne. Więc dla mnie wiek 42 czy 47 lat to jedynie wskazówka, ale nie jest ona decydująca. Podawanie wieku 40+ lat nie ma sensu. Bardziej ma sens podanie wieku 50+ lat, bo raczej 99,99% pewności że w tym wieku nikt mnie nie ruszy ;-)

O ile rozumiem trend rynkowy unikania konserwantów, o tyle jednak nie bardzo pojmuję trend "odmładzania się" na siłę. Ale widać próżność naszego środowiska skutkuje takimi oczekiwaniami, a w konsekwencji takim kabaretem.

A raczej kabaretem+ ;-)

To pisałem ja, mający 10+ lat i 100- lat - czyli w efekcie równe 43 ;-)

#014 - rola grawitacji w seksie

Oto jaka jest rola grawitacji w seksie ;-)

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- witaj
- witaj
- ile masz latek
- nie wiesz? [wiek jest podany w nicku]
- jeśli 43 to dobrze 
- 43
- fajnie co robimy ja bym cię troszeczkę polizał członka
- jak ci na imię
[a co ma imię do chęci lizania członka troszeczkę?]
- polizałbyś mnie czy członka?
- na imię mam Apoloniusz
[żarty sobie robię]
- członka ciebie też czemu nie
- członka mnie?
- czyli członka wysuniętego z ramienia na czoło?
[to z dowcipu: Jaka jest anomalia genetyczna partii? Członek wysunięty z ramienia na czoło :-)]
- ja mam sztywnego już jakiś czas więc chciałbym go zwalić
- to może odkręć śrubki - sam się powali pod wpływem sił grawitacji
- jestem nagi ale jeśli to dla ciebie śmieszne więc pa 
Nagi rozmówca zamknął okno priva.

poniedziałek, 30 maja 2011

Gwóźdź programu

Najdroższy gwóźdź w moim życiu kosztował mnie 345 złotych. Jechałem niedawno na wycieczkę rowerową i przy budowie Mostu Północnego złapałem gumę na tylnym kole. Okazało się, że wjechałem na gwóźdź, który miał jakie 2 mm średnicy i długość około 5 cm, z czego 3 cm wbiło mi się w oponę aż po obręcz koła.

I mam problem. Pompowanie nic nie da - miałem nadzieję, że w środku dętki jest jakaś substancja uszczelniająca (bo się coś wydostawało przez dziurę), która uszczelni ranę. Ale nic z tego. Może dziurka za wielka. Dla fana analu wielka dziurka to rozkosz, ale dla roweru to mogiła ;-)

No to zadzwoniłem po taksówkę, kombi. Dopłata za kombi 20 złotych, przejazd 42 złote ale pan taksówkarz policzył mi 60. Taryfa niestety była świąteczna - niedziela. I musiałem gonić do domu po portfel, bo nie miałem nic przy sobie.

W domu zdjąłem tylne koło roweru. Potem poszedłem do Tesco na zakupy i kupiłem także kilka rzeczy do roweru. A więc cztery dętki z wentylami samochodowymi (dwie aby zastąpić rowerowe, które mają węższe wentyle Presta, oraz dwie na zapas), ściereczki domowe, duży pojemnik środka do czyszczenia urządzeń metalowych (do oczyszczenia łańcucha i kół przerzutek).

Po powrocie założyłem jednorazowe rękawiczki gumowe - nie uwierzycie, że kupił je jeden z moich byłych, bo się zafascynował serialem Dr House, a teraz się czasem przydają ;-) No i w tych rękawiczkach zabrałem się za zdejmowanie opony. Kupiłem kiedyś, jak się dowiedziałem, bardzo wysokiej jakości zestawik narzędzi rowerowych - i okazuje się, że ma aż dwie łyżki do zdejmowania opon. Do wyboru, do koloru. No to zdjąłem oponę, wyjąłem dętkę - ale okazało się, że kupione dętki nie pasują. Wentyl nie wejdzie, bo dziurka jest oczywiście za mała. Wentyl Presta jest, jak wyczytałem, chętnie stosowany w rowerach wyczynowych, bo jest najwęższy - przez to nadaje się albo do cienkich obręczy, albo do grubych, które dzięki mniejszej dziurce na wentyl są bardziej wytrzymałe.

No to kicha. Ale te cztery dętki posłużą mi do starszego roweru jaki mam w domu. Więc nie mam się co martwić. A przy okazji oczyściłem łańcuch i poła przerzutek, więc ściereczki i płyn się przydały.

Następnego dnia zabrałem koło, oponę i pompkę rowerową, do torby z IKEI (nadaje się dobrze do tego, bo jest duża) i powędrowałem do sklepu Legion Serwis jaki mam na Górczewskiej, pół kilometra od domu. Chciałem tam kupić inną przejściówkę z Dunlopa na Presta, bo ta, którą mam, jest trochę za szeroka i po nakręceniu na rurkę pompki nie może się schować w jej tłoku, dlatego muszę ja osobno nosić w plecaku rowerowym. Niestety takiej przejściówki nie było. Miły pan wymienił mi dętkę, kupiłem też dwie zapasowe. I ładną, czarno-żółtą pompkę serwisową z manometrem. Rachunek 180 złotych, z tego pompka 115.

W domu napompowałem koła w drugim rowerze. Pompowanie z tą pompką to czysta przyjemność. Manometr pięknie pokazuje ciśnienie - nie trzeba nic robić na oko. Mocowanie pompki do wentyla banalne i wygodne. Moja mała pompka rowerowa też posiada manometr, ale nie bardzo go się da odczytywać w czasie pompowania. I ta osobna przejściówka, którą trzeba mieć w plecaku.

Okazało się przy okazji, że kupiłem w Tesco dętki zapasowe 24-calowe, a moje rowery mają oczywiście kola 26 cali. Zatem będą przydatne kiedy kupię rower synkowi. Co się odwlecze, to nie uciecze, ale na dziś kasa zmarnowana :-)

Wszedłem na Allegro i zobaczyłem za 18 złotych pompkę, która mi się spodobała, więc ją kupiłem (25 złotych z kosztem wysyłki). Cena podejrzanie niska, ale mam nadzieję, że pompka zda egzamin.

Podsumujmy:
  • taksówka - 60 złotych
  • (niepotrzebne) dętki - 40 złotych,
  • środek do czyszczenia i ściereczki - 40 złotych,
  • wymiana dętki, 2 zapasowe i pompka serwisowa - 180 złotych,
  • pompka rowerowa na Allegro - 25 złotych.

Razem 345 złotych. Na szczęście wszystko się jakoś przyda. Ale w sumie to niezła cena jak za gwóźdź, którego zresztą nawet nie mam na pamiątkę ;-)

#013 - jak się rucham

Czat 13 idealnie się zestawił z dzisiejszym postem. Wybrałem też adekwatny temat czata - dotyczy jazdy taksówką :-)

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- CZEŚĆ
- cze
- JA P A RUCHASZ [P czyli pasywny]
- rucham się tylko samochodem lub taksówką
- CO
- pytałeś jak się ruszam?
- CZY RUCHASZ
- a co to znaczy "ruchasz"? [udaję głupa]
Rozmówca zamknął okno priva.

niedziela, 29 maja 2011

Al'Akir - gejowski boss ;-)

Walka z Al'Akirem, ostatnim bossem instancji rajdowej Throne of the Four Winds w Uldumie, była wyczerpująca nie nie zakończyła się sukcesem. Dwie godziny prób i wipowania. Czasem tank zginął i trzeba był od razu przerwać próbę, czasem dps nie był w stanie dać odpowiedniego wyniku.

A my, hunterzy, byliśmy odpowiedzialni za zabijanie elektrycznych sparków - i to w określonym czasie - aby boss dostał kilka (najlepiej 7-8) debuffów, które zdecydowanie zwiększają zadawane mu obrażenia. W dziesięcioosobowej grupie rajdowej było dwóch hunterów - ale ja się niestety nie popisałem. Fakt, byłem tu pierwszy raz i dopiero się uczyłem :-)

Atakowanie bossa czy zabijanie sparków jest dziecinnie proste - ale... Zawsze jest jakieś "ale". Boss ma dwie nieładne właściwości. Odpycha od siebie, potrafiąc czasem wyrzucić gracza poza platformę, na której się walczy - wtedy wiatr porywa nas z powrotem do góry, ale zadaje pewne obrażenia. Najgorsze są jednak poruszające się naokoło platformy ściany tornad - zawsze jednego z nich brakuje i w tą dziurę należy się zmieścić - jeśli nie, to jest się porwanym przez tornado, a to równa się obrażeniom i (co najważniejsze) czasowym wyłączeniem z walki (nie ma jak strzelać do bossa).

Czyli walka jest banalna - gdy się uniknie szczęśliwie tych porywistych utrudnień. Bo jeśli nie, to się fruwa z platformy w bok, w dół i górę.

A co jest w tym bossie gejowskiego? Po pierwsze to, że to boss wiatru - nadęta i pusta w środku chmura - jak wiele pustych w środku przesłodzonych ciotek. A po drugie - sprawia on, że się robi przymusowe skoki w bok. To różnica, bo pedałki lubią skoki w bok dobrowolne. Choć zapewne wielu się by tłumaczyło, że to jednak było przymusowe i w ogóle to nie ich wina. Ale hipokryzja jest powszechna także w gejowskim środowisku ;-)

I jaki z tego morał? Aby odnieść sukces trzeba unikać pułapek i trzymać się prosto - zostać na platformie i nie latać w bok ;-) Dobry, życiowy morał...

#012 - łaska

Oto jak wgląda robienie łaski na czacie :-)

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- cze
- cze
- kogo szukasz?
- wartościowego
- tzn?
- chyba łaskę robisz że rozmawiasz
- cze

Rozmówca zamknął okno priva.

sobota, 28 maja 2011

Szybki koniec Kubusia Puchatka ;-)

Kubuś Puchatek to przesympatyczny miś o bardzo małym rozumku, ulubiony bohater dzieciństwa niejednego z nas. Ma też wiele wspólnego z gejami - bowiem spora część gejów też posiada bardzo małe rozumki, ale dla równowagi jest to bardzo często kompensowane przez bardzo duże kutasy ;-)

No a część gejów jest tzw. misiami. I o ich portalu będzie dziś mowa.

Założyłem niedawno profil na Stronie Puchatej. Nie pierwszy to mój profil na tej stronie, chyba trzeci. Strona jako taka jest dość czerstwa w obsłudze. Proste przykłady - nie pamięta loginu i hasła (mimo zaznaczenia stosownej opcji), ale najbardziej wkurza to, że gdy ktoś pisze do mnie maila, to nie można łatwo wejść na jego profil, aby go podejrzeć (tak jak to się robi na Fellow czy Innastrona). Trzeba zapuścić opcję "Społeczność" (gdzie jest wyszukiwarka, ale mało kto z początkujących wie o tym) i ręcznie wyszukać dany profil. Strona z internetowego neolitu. I ma tylko nieco ponad dwa tysiące zarejestrowanych użytkowników.

Stworzyłem tam profil, będący okrojoną wersją mojego profilu na innych portalach. Za to wyposażony w adnotację dotyczącą mojego wyglądu (jak na standardy tej strony nie jestem grubaskiem, a i do misia mi wiele brakuje). Jest tam także informacja o tym, że nie szukam misiów - chyba, że wyjątkowo.

Poprzednio, gdy miałem tam profil, denerwowały mnie zaślinione komenty od panów z wagą 120-150 kilogramów. Obrzydlistwo. Na takiej stronie jestem tylko dla chaserków, czyli osób lubiących misie. I oczywiście lubię chudych chaserków. Zresztą stosowne opcje zaznaczyłem - nie lubię misiów/grubasków i lubię szczupłych. Zawsze mógłbym jednak poznać misia, jeśli jest sympatyczny.

Napisałem do jednego 19-letniego chłopaka, mającego nieco większą wagę od mojej (ale też 10 cm wyższego). To jedyny sympatyczny z twarzy miś na tym całym portalu - oczywiście spośród osób, które umieściły zdjęcia. Napisałem też do dwóch chaserków, chętnie bym napisał do kilku innych - ale nie ma to sensu, skoro logowali się ostatnio dwa lata temu. To samo miałem na Sympatii.

Następnego dnia dostałem mail od jakiegoś 30-letniego misia. Waży mniej więcej tyle co ja, około 20 cm wyższy. W sumie ma proporcje takie, że bardziej jest dobrze zbudowanym facetem niż misiem. Więc nie ma problemu, abym z nim miło korespondował, a może znalazł w nim kogoś więcej. Odpisałem mu - ale już się nie odezwał w ciągu tego dnia. I w dniu następnym.

Ten 19-latek odpisał mi dzień później, ale (jak to odebrałem) dość złośliwie zacytował zdanie z mojego własnego opisu. Napisałem tam, że mam brzuszek i dużą klatkę piersiową, ale normalną resztę ciała. I on napisał, że ma tak samo. Chyba ze mnie zadrwił. I tak odpadł jedyny sympatyczny miś z tej strony...

Dostałem też koment od szczupłego chaserka z Krakowa z życzeniami abym kogoś znalazł. Jedyny miły kontakt :-) Odpisałem mu komentem :-)

Poza tym już zgrzytałem zębami na myśl o zalotach jakiegoś starszego ode mnie i nalanego jak beka faceta. W dodatku nie sprawdzającego tego, czy mam zaznaczoną opcję lubienia misiów. I nie czytającego tego, co napisałem w swoim opisie... Jak to mówią - głupich się nie sieje, sami się rodzą. Dotyczy to także misiów :-) W sumie nie nastawiam się na nic konkretnego w związku z tym profilem. To bardzo niszowa strona i w dodatku chyba mało reprezentatywna. Ale warto spróbować każdej opcji.

Profil na Stronie Puchatej był docelowo przeznaczony do skasowania. Nie tak, jak w przypadku innych portali. Zresztą, trudno komfortowo korzystać z tak neolitycznego portalu. Nawet Sympatia jest lepsza, choć i ona nie pamięta mojego logowania. Ale na Sympatii mam tylko profil kierujący pośrednio na moje blogi. I nie wchodzę na ten profil - bo nie ma potrzeby. Mam ustawione powiadamianie jedynie w przypadku zadania mi "niedyskretnego pytania", na które mogę odpowiedzieć na profilu (jak dotąd, mimo zachęty, nikt mi takiego nie zadał). O mailach nie jestem powiadamiany, bo i tak nie mogę na nie odpisać ;-)

Jak widać, oprócz Polski A i Polski B mamy też Portale A i Portale B. Portale A są sensowne, wygodne, darmowe w rozsądnym pakiecie usług standardowych. Portale B są przekomercjalizowane (jak Sympatia) albo czerstwe w obsłudze (jak Strona Puchata). Nikt nie mówi, że szukanie partnera będzie zdaniem łatwym. Lub przyjemnym, jeśli korzysta się z tak prymitywnych narzędzi ;-)

A podsumowanie? Misiów grubych jest bez liku - na portalu z neolitu ;-)

Przypis - los zadrwił z tego całego pomysłu, bo po 3 (słownie: trzech) dniach skasowałem profil na Puchatej. Po prostu przestała mi być potrzebna, zaś odzew był minimalny (w sumie: 1 koment, 1 mail i 1 odpowiedź na mój mail). Ale co można wymagać od małego niszowego portaliku, czerstwego i nie bardzo chyba wychodzącego naprzeciw potrzebom społeczności misiów czy misiolubów? ;-)

A podsumowanie przypisu? Profil na Stronie Puchatej skasowałem na dwa dni przed opublikowaniem tego posta na blogu. Zatem profil umarł, zanim zdążył się na blogu narodzić :-) I tak wygląda "szybki koniec Kubusia Puchatka" ;-)

#011 - IPN, polityka i brydż

Rzadko w krótkiej rozmowie jest nawiązanie do trzech rzeczy - w kontekście robienia sobie jaj - w dzisiejszym przykładzie do IPN, polityki i brydża.

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- cześć
- cześć
- Marcin, szukam akt, dobrze trafiłem? [jakby nie mógł napisać "aktywa"]
- szukasz akt z IPN? [bezlitosny żart ze słowa "akt"]
- aktywnego [teraz wyjaśnił :-)]
- aktywnego działacza? [dalsze jaja]
- jestem bezpartyjny
- ok, pasuje mi [a co ma pasowanie bezpartyjności w szybkim seksie?]
- pasujesz a jeszcze nie zaczęliśmy licytacji [nawiązanie do brydża]
- chyba masz plażę w kartach [plaża - w brydżu słaba karta]
- chyba tak [nie wie biedak co powiedzieć]
- pozdrawiam [mam już dość zabawy]
- ja też
Zamykam okno rozmowy.

piątek, 27 maja 2011

SMS z Grójcem i nie tylko

Dziś temat na krótki SMS. Otóż trafiła mi się taka korespondencja SMS-owa. Przytoczę ją jako rozmowę. Na czerwono wiadomość od rozmówcy, a na niebiesko - ode mnie.

SMS 1 - Witam
Po co wysyłać SMS w odpowiedzi na anons, zawierający jedynie puste przywitanie? Prosta logika nakazuje raczej krótkie przedstawienie się w SMS-ie, aby zainteresować drugą stronę.

SMS 2 - Zapraszam na GG [numer] bo nie mam tu wiele kasy na pisanie SMS
Ja miałem na koncie w prepaidzie podanym w anonsie niewiele ponad złotówkę, co limitowało mi liczbę możliwych do wysłania SMS-ów. Dlatego też odpisałem w taki sposób.

SMS 3 - Nie mam GG
Znów nie napisał nic o sobie, a jedynie szczęśliwy, że nie ma GG.

SMS 4 - OK rozumiem. Ale zapewne masz jakiś cel pisząc do mnie, więc proszę napisz kim jesteś i w jakiej sprawie piszesz zanim zabraknie mi kasy na odpisywanie
Jak widać, dysproporcja w stosunku do tego co on napisał, jest dotąd jak 1 do 10 ;-) Musiałem doładować konto za 10 złotych, bo takie długie wiadomości kosztują więcej niż stawka za pojedynczy SMS.

SMS 5 - Mam na imię Marek, mam 33 lata, mieszkam w Grójcu
Nareszcie się przedstawił - ale i tak niewystarczająco. Bo co mi po tym jak ma na imię, gdzie mieszka i nawet ile ma lat? To zaledwie początek. Powinien napisać choć jedno zdanie o sobie. Nie wiem co o nim sądzić - ale ukazał się jako leń, którego siła trzeba zaciągać do korespondencji, na której w końcu jemu - jako inicjującemu kontakt - powinno było zależeć.

SMS 6 - Niedługo wychodzę i nie będę miał tego fona ze sobą. Zapraszam na maila [mail] - napisz coś o sobie oraz kogo szukasz, bo jak na razie nie wiem o tobie nic naprawdę istotnego. Zapewne wiesz kogo ja szukam, więc proszę napisz o sobie coś pod tym kątem. Pozdrawiam Maciek
Wypadało się przedstawić w zamian. I jeszcze raz cierpliwie udzielić instruktażu. Jednak możliwości tego gościa zapewne były niewystarczające do napisania czegoś o sobie, bo nie doczekałem się odpowiedzi w kolejnych dniach.

Pozwoliłem sobie zestawić dla ciekawości statystykę:

  • On napisał łącznie 14 słów (w tym liczb i pojedynczych liter)
  • Ja napisałem łącznie 87 słów (w tym liczb i pojedynczych liter)
  • Czyli napisałem 6,21 raza więcej niż on.

I okazuje się, że na tym się sprawa nie skończyła. Po 2 dniach dostaję znów SMS od tego pana.

SMS 7 - Witam
Gość się nie nauczył nic i marnuje miejsce w SMS-ie na samo przywitanie.

SMS 8 - Witam
Nie wysilam się.

SMS 9 - Co u ciebie
Debilne pytanie wobec nieznajomego.

SMS 10 - Nic
Szkoda wysiłku aby napisać coś innego.

I koniec rozmowy. Tym razem statystyki nie będę wyliczał ;-)

Dla równowagi przytoczę inną korespondencję, w której proporcje są bardziej wyrównane. To również jest odpowiedź na mój anons - przypominam - dotyczący szukania związku i uczucia.

SMS 11 - Dominujący aktyw 52, 184, 78, 20 cm z Wawy
Gość pomylił szukanie seksu na czacie z anonsem w kategorii "Szukam partnera" ;-)

SMS 12 - Nie szukam seksu. Pa
Krótka i jednoznaczna odpowiedź na tak obsceniczną propozycję.

I podsumowanie:

  • On napisał łącznie 9 słów (w tym liczb i pojedynczych liter)
  • Ja napisałem łącznie 4 słowa (w tym liczb i pojedynczych liter)
  • Czyli napisałem 2,25 raza mniej niż on.

Na szczęście takich "ciekawych-inaczej" kontaktów nie jest zbyt wiele.
Bo i co śmiechu za dużo, to też niezdrowo ;-)

#010 - ochota z radością

Oto gra słów dotycząca dzielnic Warszawy.

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- szukam na TERAZ
- ja 18 183 77 17 szatyn, Wwa Radość
- a ty ?
- ja ciemny bondyn Wawa Ochota
[byłem na Bemowie ale podałem ochotę aby się zabawić słowami]
- połączymy ochotę z radością?
- możemy, czemu nie
- radość, wola, coca-cola :-)
- chcesz się spotkać?
- widzę że ci wesoło?
- nie spotykam sie po pierwszej rozmowie
- tak też myślałem
- tylko ze ja nie szukam seksu ale miłego przyjaciela, co Ty na to?
[powiedziałem tak na złość]
- no cóż, a ja dokładnego przeciwieństwa
- czegoś szybkiego w 15 min i to teraz
[ciekawe czy ma stoper ;-)]
- pozdrawiam
I koniec rozmowy.

czwartek, 26 maja 2011

Fajny dyskretyn

Czasem się zdarza, że prosta literówka, albo tak zwany czeski błąd (przestawienie liter w wyrazie) prowadzi do zaskakujących rezultatów.

I tak przykuł moją uwagę czatowy nick fajny dyskretyn - zapewne miało być fajny dyskretny. A wyszło kretyńsko. Dokładnie tak, jak kretyńsko na ogół wychodzi sama tzw. dyskrecja.

Bo jaka jest przyczyna owej dyskrecji? Chęć ukrycia swojej orientacji. A jakie są tego powody?

Rozumiem, jeśli powody są rzeczywiście ważne. Przeważnie chodzi o reakcję otoczenia w przypadku ujawnienia się danej osoby. W małych miejscowościach czy na wsi może to oznaczać spore społeczne i towarzyskie kłopoty, a nawet szykanowanie czy próby samosądu. Rozumiem ludzi, którzy obawiają się w takiej sytuacji ujawniać. Ale raczej zalecałbym im zmianę miejsca zamieszkania, jeśli to tylko możliwe. Wyjazd na studia czy za pracą (nawet za granicę) - jest całkowicie zrozumiały dla ich otoczenia. W nowym miejscu zamieszkania ludzie ci mogliby być sobą, bez prześladującej ich obawy o to czy się nie wyda. A wydać się może zawsze, mimo najstaranniejszych środków zabezpieczających.

Rozumiem też obawy młodych ludzi z miasta, których rodzice zapewne wyrzuciliby z domu na wieść o homoseksualnej orientacji. Oni się chcą jakoś zaczepić w życiu, usamodzielnić, a potem ryzykować piekło, które ich już tak nie dotknie. Też rozumiem taką postawę.

Nie rozumiem, jeśli powody są nieuczciwe. Krytykę tą kieruję do osób, do których na siłę i mnie można by zaliczać. Nienawidzę panów żonatych, którzy szukają radosnych przygód na boku - oczywiście dyskretnych, aby żonka się nie dowiedziała. Żonkę okłamują, że ją kochają - a dupczą z facetami na prawo i lewo. Obrzydliwe. Z takiej dyskrecji się wyśmiewam i miałbym ubaw, gdyby się przypadkiem, złośliwym, wydało i zawaliło im małżeństwo. A tak się zdarza.

A moja sytuacja? Formalnie żonaty, ale de facto w dobrowolnej separacji od dwóch lat. Nie zdecydowałem się jeszcze na rozwód (choć go z żoną już postanowiliśmy) tylko dlatego, że w obecnej sytuacji byłbym przegrany, jeśli chodzi o starania o opiekę nad dzieckiem. Mam nadzieję, że gdybym sobie ułożył życie, to miałbym lepszą pozycję przetargową. Nie chodzi o opór żony, wręcz przeciwnie, ona już mi sygnalizowała, że oddałaby mi dziecko, ale o kwestie, które sprawdza sąd - praca, dochody, warunki mieszkaniowe etc.

No i przede wszystkim moja żona i rodzina wie o mnie. Nie kryję się - co nie znaczy że się obnoszę z moją orientacją - ale nie muszę trząść portkami ze strachu. Jestem zdecydowanie gejem, miałem tą orientację od zawsze, ale nie sprawdziłem jej za młodu bo nie było możliwości. Nie było netu, czatów, portali, komórek, SMS-ów i łatwego umówienia się na próbę. Teraz, gdy sprawdziłem moją prawdziwą orientację, ona zawładnęła mną zdecydowanie i bez zgrzytu. Kobiety mnie nie kręcą i mam do nich uraz. Nie wyobrażam sobie bycia bi.

Dlatego nie lubię bi i ich dyskrecji. A może bardziej dyskretynizmu ;-)

#009 - tak tylko pytam

Mądry człowiek potrafi się upewnić. Oto jak wygląda mądrość na czacie :-)

Gość ma nick Marcin 23 Wawa Real, a więc wiadomo czego szuka ;-)

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- cześć
- hejka
- kogo szukasz??
[jakby podwójny znak zapytania nadawał głębszy sens pytaniu :-)]
- uczucia i życia razem
- mogę dać ci do obciągnięcia za chajs jak byś chciał
[gościu szuka hajsu, ale nie wie, że pisze się przez samo "h" :-)]
- nijak się to ma do uczucia i życia razem
- wiem tak tylko pytam [zawsze jest nadzieja na biznes :-)]
- a ja tak tylko odpowiadam
Po jakich 20 minutach nie odzywania się rozmówca wreszcie zamknął okno priva.

środa, 25 maja 2011

Jakich rozmów nie lubię?

Wczoraj napisałem jakie są typy rozmów i poniekąd pośrednio też jakich rozmów nie lubię. Dziś chciałbym rozwinąć ten temat.

Na czacie rozmowy są kopalnią sztampy lub ciekawych absurdów. Czasem ich bezczelna lakoniczność wkurza i bawi jednocześnie. Trudno inaczej zareagować gdy ktoś bez przywitania pisze wprost - ruchasz? Wystarczy zamknąć okno rozmowy bez odpisywania.

Na czacie nie lubię przede wszystkim chamskiego szukania seksu. Uwielbiam seks i chętnie robiłbym go od zaraz, ale nie z idiotą, dla którego cała rozmowa polega na ustaleniu długości penisa i roli w seksie (aktywny czy pasywny). Taki seks jest niewiele lepszy od onanizmu, a wymaga wysiłku spotkania się z kimś, ryzykowania zarażenia się czymś etc. Po prostu bezsens.

Nie lubię też plagi rozmów jednostronnych. Nie znoszę głupiego potakiwania w rodzaju aha, ok, spoko, rozumiem. Rozmowa jest komunikacją dwóch osób, a nie monologiem. Jeśli druga osoba nie umie nic sensownego napisać (a temat rozmowy jest na ogół naprawdę bardzo prosty), to znaczy że nie jest kimś, z kim warto się spotkać, nie mówiąc już o wspólnym życiu.

Słowo "rozumiem" ma na czacie jedno nieformalne znaczenie. Otóż zauważyłem, że lubią go używać ludzie, którzy nie mają nic więcej do powiedzenia. To jest takie nieformalne zakończenie rozmowy. Przyznanie się do ich klęski. Ktoś się przedstawia i mówi, że szuka związku. Rozmawiamy. Okazuje się jednak, że szuka on dyskretnego seks układu, a nie życia razem. Wyjaśniam więc, że ja szukam wspólnego życia. On na to - rozumiem. I potem długo cisza, aż w końcu zamknie okno rozmowy. Że też chce mu się tak trzymać okno rozmowy, a wystarczyło napisać - rozumiem, więc chyba nie dogadamy się, pozdrawiam.

Nie lubię rozmów debilnych - ludzie czasem popisują się taką ignorancją, że strach. Czasem jest to "porażająca logika" (jak w kawale - nie masz rybek, to jesteś pedałem), czasem jest to niezrozumienie pojęć. To, że szukam związku wcale nie oznacza, że nie lubię seksu. To znaczy, że szukam seksu w związku. Ludzie jednak wielu rzeczy nie rozumieją, a ja nie jestem nauczycielem. Z idiotami nie rozmawiam. Brutalne i proste.

Nie lubię przedłużających się meta rozmów - nie zapodaliśmy jeszcze żadnego tematu, a już się toczy zażarta przepychanka słowna w zakresie rozmowy o rozmowie. Druga strona chce się chyba wykazać głębią filozoficznej penetracji intelektualnej. A rozmowa wychodzi strasznie oporna, nieciekawa, nużąca. Życie z kimś takim potrafi zniechęcić, zanim się jeszcze w ogóle zaczęło. Nie dla mnie.

Nie lubię rozmów, które nie są rozmowami, ale przywitaniem - a mają fałszywe ambicje bycia rozmową. Co tam? W porządku. Aha. I tak wygląda cała rozmowa. Rozumiem taką rozmowę, gdy ludzie spotykają się w biegu na ulicy. Pięć sekund rozmowy i rozbiegają się. Ale na GG nie ma takiego pośpiechu. Chyba, że jedna osoba naprawdę gdzieś wychodzi. Ale wtedy może napisać: Co tam u ciebie? Ja zaraz wychodzę do pracy. A na to można napisać: Nic nowego. Miłego pracowania :-) I jest jakaś rozmowa przywitalna, która się wykazuje minimum inwencji z obu stron. Taka rozmowa może być ;-)

Nie lubię też rozmów szybkoschnących. Rozmowa się zaczyna ciekawie i trwa ciekawie - ale w pewnym momencie zaczyna przysychać. Czasem się tak dzieje dlatego, że ujawniła się jakaś informacja, która sprawia, że druga strona nie ma ochoty rozmawiać - ale nie ma odwagi od razu się pożegnać. A czasem po prostu temat się wyczerpał i nie ma innego. A znajdywanie na siłę tematu, aby podtrzymać taką rozmowę nie ma raczej sensu. Chyba, że personalnie zależy nam na rozmówcy, wtedy można się starać wyjść mu naprzeciw i pomóc w kontynuacji rozmowy. Pomagają w tym rożne typowe pytania - takie jak wypytywanie o preferencje kulinarne, ulubioną muzę czy filmy itp.

Nie kręcą mnie też rozmowy niegramatyczne lub pokazujące bardzo niski poziom intelektualny rozmówcy. Nie pasjonuje mnie gadanie z "chłopkiem roztropkiem". Czasem taka rozmowa jest bardzo zabawna, ale to jest coś zabawnego i zarazem smutnego. Wolę jednak inny rodzaj humoru :-)

Na GG nie lubię też rozmów, których nie ma. To taka specyficzna kategoria. W odpowiedzi na czyjeś otwarcie rozmowy pojawia się autoresponder, zawierający prośbę o ponowne odezwanie się w przypadku akceptacji moich warunków (m. in. takich, że nie rozmawiam o seksie ani cyber seksie). Jeśli ktoś w takiej intencji do mnie zapukał, to przekonał się, że nic nie wskóra i nie odzywa się już ponownie. A ja muszę wywalać rozmowę z archiwum rozmów, aby go nie zaśmiecać. I to mnie trochę wkurza, choć doceniam wygodę - bo nie musiałem podejmować rozmowy i tracić na nią czasu, zanim by się okazało, że nie ma ona sensu...

Jak widać, nie lubię wielu rodzajów rozmów. Generalnie, nie lubię rozmów, które nie są rozmowami - czyli mają cechy monologu. Chcę z kimś rozmawiać, a nie robić mu wykład. Nie lubię też rozmów prostacko nakierunkowanych na seks, którego nie szukam. Nie lubię też rozmów bezwartościowych i  uciążliwych - pełnych fałszywego filozofowania, ironii, przepychanek słownych i mentorstwa.

Na szczęście nie wszystkie rozmowy są takie. Są czasem normalni ludzie, z którymi można normalnie porozmawiać. A to, że mało ich na czatach czy GG - to już zasługa naszego świata. On po prostu taki jest :-)

#008 - jesteś zmanierowany

Oto dowód na to, że jestem osobą kompletnie zmanierowaną.

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- hej
- hej
- Łukasz 36
- masz kulturalny nick :-) [nick: "nie przeszkadzam?"]
- Maciek miło mi
- mnie również
- 180/90 zadbany [z tego "zadbania" niektórzy uczynili fetysz]
- 178/95
- mam brzuszek
- ja też...
- a czy p? [typowe seks pytanie]
- uni
- ja raczej p [ależ to ważna informacja! ;-)]
- nie jestem wielkim fanem analu jeśli o to biega
- to najmniej ciekawy seks dla mnie
- a jaki jest ciekawy?
- ten, który daje bliskość i uczucie
- pieszczoty i ciepło, bo to można robić bez końca
- seks wytryskowy szybko mija
- jesteś zmanierowany pa
Rozmówca zamknął okno priva.

Ogłaszam zatem wszem i wobec - jestem zmanierowany i zmanierowanych szukam! ;-)

wtorek, 24 maja 2011

Cztery pory roku w rozmowie

Dziś o porównaniu czterech wyróżnionych przeze mnie typów rozmów (przeważnie czatowych lub na GG) do pór roku. No bo skoro są cztery typy rozmów, to czemu poetycko nie porównać ich do czterech pór roku? Oto więc cztery pory roku w rozmowie.

Lato - czyli pora roku gorąca, sucha, duszna, paląca słońcem. Trochę nieprzyjemna, gdy lato jest zbyt kontynentalne, pustynne, tropikalne. To jest odpowiednik rozmów przesadnie ambitnych, wręcz przeintelektualizowanych. I niestety nie zawsze wiążących się z rzeczywistą pasją do poruszanego tematu. To są często rozmowy "wysokich lotów" tylko dlatego, że rozmówcy wydaje się, że powinien się popisywać znajomością "ambitnych zagadnień". Mogą to być rozmowy nawet miejscami ciekawe, szczególnie gdy mamy ochotę na przekorną polemikę z "ambitnymi" poglądami. Jednak generalnie są one duszne niczym przepalone lato. Nie życzyłbym ich raczej nikomu, ale - jak to się mówi - ujdą w tłoku ;-)

Jesień - to zimna, pluchowata, niemiła pora. Na dworze jest tak nieprzyjemnie, że wolimy czym prędzej uciec do ciepłego mieszkania. Odpowiednikiem jesieni są rozmowy nudne, nieciekawe, miałkie i bezwartościowe. A przede wszystkim - rozpaczliwie sztampowe. Typowe rozmowy o niczym. Oto przykład takiej rozmowy:

- Co tam?
- [odpowiedź]
- Aha

Pytanie otwierające jest sztampowe: co tam?, jak tam?, jak leci?, co powiesz? etc. Słowem - bierne przerzucanie ciężaru rozmowy na drugą stronę. Zaskakujące, że niezależnie od tego co powiedziano po tym pytaniu - odpowiedź zaczynającego rozmowę jest równie sztampowa, jak samo pytanie otwierające: aha, OK, spoko, a czasem "mądre" rozumiem. Żenujące jest to, że taka odpowiedź jest sztampowa zarówno gdy napiszemy coś na odwal się (np. w porządku, nic nowego itp.), jak i gdy napiszemy coś specjalnego (np. taka pogoda, że nic się nie chce robić). To pokazuje, że zaczynający rozmowę nie tylko nie ma pomysłu na jej rozpoczęcie, ale także na jej kontynuację.

Taka "jesienna" rozmowa to prostu strata czasu. Dlatego nie lubię takich rozmów. Niech rozmowy będą rzadkie, ale naprawdę ciekawe.

Zima - to pora roku, która mrozi krew w żyłach, a ja jestem bardziej ciepłolubny. Ciemno, zimno - nie zachęca to do czegokolwiek. A raczej zniechęca do wszystkiego. Wszędzie trzeba brnąć w śniegu, często przez zaspy po kolana. To jest metafora rozmów bardzo nieprzyjemnie opornych, które toczą się jak po grudzie i często zatrzymują na etapie meta rozmowy - czyli rozmowy o samej rozmowie, a nie rozmowy na jakiś ciekawy temat. Takie rozmowy są z domorosłymi filozofami, którzy uparcie wmawiają nam swoje racje, czasem ocierając się o ironię czy drwinę. Rozmowa z nimi jest niemiła, brniemy w nią jak w śnieżne zaspy. Nie uśmiecha nam się taka harówka. I nie ma w takiej rozmowie żadnej przyszłości. Strata czasu i nerwów.

Wiosna - to najcudowniejsza pora roku. Pora odrodzenia, chęci do życia, zieleni i przyjemnej, umiarkowanej pogody. Rozmowy "wiosenne" są naturalne i naprawdę ciekawe. Toczą się niejako same, bez specjalnego wysiłku, bez popychania na siłę. Zawsze jest temat do rozmowy - a rozmowa jest wymianą myśli dwóch osób, a nie jedynie potakiwaniem. Raz jedna, a raz druga strona zaczyna rozmowę, bo raz jedna, a raz druga ma coś ciekawego do powiedzenia. Nie jest to sztampa komunikacyjna, ani sztywny rytuał. Taka rozmowa jest oznaką poznania kogoś, kto może być wspaniałym kumplem, przyjacielem - a może nawet partnerem. I ten rodzaj rozmów jest zdecydowanie najciekawszy, najbardziej wartościowy. Bo to są rozmowy od serca, bez napinania się na jakikolwiek snobizm, bez wtykania sobie sztucznych pseudofilozoficznych dyrdymałek.

To są jedyne rozmowy, które mogę prowadzić zawsze, o każdej porze dnia i nocy :-)

Zatem niech wiosna trwa wiecznie ;-)

#007 - uniwersalna miłość

Oto zapis rozmowy z gościem, który ma nick "Warszawa uniwersal" i jak podał ma 40 lat. Kolejny przykład poszukiwacza seksu dla seksu, który bezmyślnie deklaruje, że szuka związku.

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst
- hej
- cześć
- mam 40 latek
- kogo szukasz? [z kimś w wieku, którego nie szukam nie bawię się w ozdobniki, lecz jestem konkretny]
- też szukam związku [może być miło, skoro jednak szuka tego co ja]
- to miło [teraz kolej na jego ruch]
- skąd jesteś? [podejrzanie za szybko o to pyta]
- będę wolno pisał bo robię porządki na blogu [robiłem porządki więc napisałem dla porządku ;-)]
- ok [debilne potwierdzenie kogoś, kto nie ma nic do powiedzenia]
- masz dziś lokum [związek i lokum - niby pasują do siebie, ale...]
- mam
- możemy się spotkać jak będziesz chciał
- już się spotykamy przecież [czat to też spotkanie]
- na lokalu [to chyba rusycyzm]
- a co za różnica gdzie się gada?
- opisz mi się
- 178/92
- czy jesteś też uniwersalny [kolejne pytanie o seks]
- jestem
- ok [debilne potwierdzenie po raz drugi]
- czyli wzajemne posuwanko [tak się szuka związku - wzajemne posuwanko!]
- lol chyba mylisz seks ze związkiem
- tak [ale szczerość!]
- no właśnie ja nie szukam seksu dla seksu
- możemy się spotkać raz dla wzajemnego posunięcia się [oto jak wygląda prawdziwy związek - raz dla posunięcia się :-)]
- kolejna rozmowa do kolekcji ;-) 
- no to pa jak ci nie pasuje [a on dalej o seksie]
- miłego dnia i miłego polowania na szybki seks dla seksu
- pa
- pa
- fajnie, bo zapiszę rozmowę z tobą na blogu jako przykład klasycznego debilizmu :-) [ciekaw byłem jego reakcji]
- dzięki za temat :-)
Długie milczenie, widać koncept się skończył a facet nie wie o czym piszę, bo chyba jest nastawiony wyłącznie na rozmowę o szczegółach posuwania się :-)
Dopiero po jakich 10 minutach zamknął okno priva.

poniedziałek, 23 maja 2011

Czy miłość trzeba kupić?

Temat bulwersujący. Miłość za pieniądze. Czyli po prostu prostytucja? Niekoniecznie :-)

Prostytucja, to jest zarabianie pieniędzy na seksie - nie na miłości, bo trudno sobie wyobrazić miłość u osoby prostytuującej się. Oczywiście mam na myśli miłość w "czasie pracy". Można sobie wyobrazić historię w stylu "Pretty woman", marzenie o księciu z bajki, który da się kochać i da kasę ;-) Ale nie o tym chcę dziś pisać.

Można pisać o sprzedawaniu się gejów. Czyli, jak to się "marketingowo" zwykło nazywać - szukaniu sponsora. Nie nazwałbym tego prostytucją, bo mnie się ta ostatnia kojarzy z profesjonalizmem zawodowym. Ktoś uprawiający prostytucję tylko się z tego utrzymuje i wykonuje wiele, nieraz kosztownych inwestycji, w swój wygląd czy edukację (np. zna języki obce, orientuje się w wielu sprawach aby być dobrym partnerem do towarzystwa dla wymagających klientów). Zaś amatorzy sponsa raczej sobie mniej lub bardziej udolnie dorabiają.

Czy szukanie sponsa zasługuje na potępienie? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Dlaczego? Przede wszystkim - to jest do nas wszystkich - aby rzucać kamieniem, trzeba samemu być bez grzechu :-) Nie jesteśmy bez grzechu (w wielu różnych sprawach) - więc nie silmy się na fałszywie umoralniające piętnowanie kogoś. Po drugie - nie potępiam osób, które odpowiadają na rynkowe zapotrzebowanie. Jest popyt - to pojawia się podaż. Takie są prawa rynku. Raczej należy "podziwiać" tych ludzi za ich "przedsiębiorczość".

Jeśli potępiać, krytykować - to zdecydowanie tylko tych, którzy oferują pieniądze za seks. Czyli tych, którzy tworzą popyt. Oni są odpowiedzialni za tą sytuację - i także za ewentualne zepsucie tych, którzy zakosztowawszy sponsorowanego seksu wpadają w ułudę przekonania, że to recepta na łatwe życie. A często jest to recepta na łatwy koniec - człowiek żyje beztrosko, póki uroda mu daje klientów. A potem może się nagle okazać, że wypada z obiegu i jest w ciężkiej dupie - nie ma wykształcenia, zawodu, pracy. Był tylko motylkiem latającym z kwiatka na kwiatek. I nie pomyślał o swojej przyszłości...

Ale mój post nie dotyczy tak naprawdę sponsoringu. Poruszyłem ten temat dla szerokiego naświetlenia sprawy seksu za pieniądze. Chcę się jednak skupić na tym, co mnie naprawdę bulwersuje.

A bulwersuje mnie natrętne przekonanie niektórych panów, szczególnie tych bardzo starych i nie mających wzięcia. Albo młodych i przekonanych o niepodważalnych zaletach swojej urody. Bo przeważnie ten pogląd głoszą osoby z tych ekstremalnych grup. A ów pogląd jest taki, że w mojej sytuacji (wiek, uroda, wymiary) nie ma dla mnie innej możliwości jak kupowanie seksu. To zabawne, gdy się taką "radę" daje osobie szukającej związku, a nie seks przygód :-)

Może jest to projekcja utajnionych marzeń doradzających mi w ten sposób? Starsi panowie pomagają sobie kasą, bo to proste pójście na łatwiznę. Młode ciacha marzą o łatwej kasie i bulwersuje ich perspektywa budowania jakiejkolwiek wymagającej wysiłku relacji.

A moim zdaniem jest to bardzo obraźliwe dla wszystkich osób szukających związku. Dla ludzi, którzy wiedzą, że potrzeba im uczucia i bliskości. Nie dla idei - ale dla bardzo konkretnego zaspokojenia potrzeb życiowych. Bo ci ludzie mają popyt na oparcie, motywację życiową, wsparcie (od kogoś ale i dla kogoś). Traktują związek jak uczciwą relację kupiecką, przynoszącą uczciwe korzyści dla obu stron. Relacja kupiecka - ale walutą w niej nie są pieniądze, lecz uczucia, ciepło, bliskość, zaangażowanie, namiętność. Podobne do pieniężnego handlu pozostają jedynie zasady kupieckiej solidności i uczciwości. Zaś "finansowanie" odbywa się na kompletnie innej płaszczyźnie.

To, że znalezienie kogoś odpowiedniego jest bardzo trudne - jest rzeczą oczywistą. To prosta arytmetyka. Szansa na to, że poznam kogoś komu ja się pod każdym względem spodobam (uroda, charakter, przyzwyczajenia, styl życia etc.) jest niewielka. Szansa na to, że ktoś mi się tak samo spodoba jest również niewielka. A te dwie niewielkie szanse trzeba przez siebie przemnożyć - i wychodzi szansa minimalna. Ale ona zawsze jest. I choćby najmniejsza, może się zdarzyć w każdej chwili.

To, że szansa jest minimalna nie oznacza jednak, że należy na siłę szukać kogoś, pomagając sobie dopalaczem finansowym. Jeśli się szuka związku, to się nie kupi uczucia. Kupić można seks i pasożytnicze przywiązanie kogoś. Tego ze związkiem mylić się nie powinno :-)

Dawanie "mądrych rad", które w nieuprawniony sposób generalizują, jest dowodem czyjejś głupoty. Pokazuje prostactwo czyjegoś ograniczonego myślenia. Świat jest na szczęście bogaty w różne desenie, a ludzie są bardzo różni i kierują się bardzo różnymi pobudkami dla swego działania.

Wrzucanie wszystkich do jednego worka pokazuje tylko jedno - że wrzucający sam ma worek. Na swojej głowie ;-)

#006 - dam dupy, szukam związku

Niektóre rozmowy na czacie to prawdziwe perełki, dlatego wprowadzam zwyczaj, że ich zapisy będę zamieszczał jako dodatkowe posty w danym dniu.

Oto przykład czatowego kameleona - zakłamanie czatowe w czystej postaci ;-)

Rozmówca ma nick (po rozwinięciu skrótów): Warmińsko-Mazurskie Działdowo dam dupy. A teraz zobaczmy czego szuka.

Oznaczenia: jego tekst / mój tekst 
- cze 
- cześć szukam uczucia [wolałem uprzedzić, widząc taki nick]
- ja też [zaskakujące jak szybko się okazuje, że oni też szukają związku] 
- co lubisz [o, to już wyraźny znak, że rozmowa schodzi jednak na seks :-)]  
- masz nick który tego nie mówi, więc wolałem zastrzec
- lubię grać w wowa [moja dyżurna odpowiedź, na złość nie o seksie]
- a [chyba krócej odpowiedzieć się nie da ;-)]
- masz auto [kolejne pytanie bez znaku zapytania]
- mam 
- może przyjedziesz porozmawiamy
- mam wolną chatę [i kto jeszcze wierzy, że chodzi o rozmowę a nie o seks?] 
- do Działdowa? 
- tak 
- żartujesz? mam jechać po to, aby gadać z kimś kogo w ogóle nie znam?
- po to jest net aby się wybierać się w podróż do nieznajomych 
- ale do mnie na noc [czyli seks na noc także - tak wygląda owo "szukanie związku";-)] 
- człowieku weź się ogarnij
- szukasz seksu na noc?
- chyba tak bo masz taki nick  
Długi brak odpowiedzi, zdążyłem w tym czasie spokojnie przepisać rozmowę do bloga, po czym spokojnie zamknąłem okno priva.

niedziela, 22 maja 2011

Świadome sikanie

A dziś kontynuacja tematu świadomości. Na poziomie kosmicznym - bo chodzi o świadome sikanie. Tak, właśnie o sikanie.

A co w sikaniu takiego kosmicznego, czy niezwykłego? To prozaiczna czynność. Oczywiście nie mówię o gejowskim piss - obsikiwaniu moczem siebie czy partnera. Nawiasem mówiąc, to bardzo namiętna forma pieszczot i bardzo fajna, mocz zresztą w ogóle jest zdrowy - jest nawet terapia moczem, tak zwana urynoterapia. Mocz naprawdę może bardzo urozmaicić seks i nadać mu nowy, autentycznie piękniejszy, wymiar.

Oczywiście wielu osobom to się nie spodoba. Ale to kwestia gustu. W namiętnej, pełnej emocji miłości sięga się po wszystko, co zapewnia seksualną ekspresję i maksymalizuje rozkosz. I nie czuje się wykorzystania moczu jako perwersji - ale jako rozkosz kąpieli lub spijania nektaru prosto z ciała partnera. Tak, nektaru. Bo miłość jest kosmiczna. I mocz w miłości też :-)

Ale ja dziś znów o przyziemnej sprawie, z moczem związanej. O samym sikaniu. Otóż jakiś czas temu odkryłem, że sikanie może być wspaniałym ćwiczeniem odstresowującym. Po pierwsze dlatego, że wiąże się z natychmiastową ulgą fizyczną, która może potęgować wrażenie odprężenia i relaksu. Poza tym ludzie zabiegani mają tendencję do sikania w biegu, szybko, nerwowo. A trzeba w tym czasie zrobić coś kompletnie przeciwnego.

Trzeba stanąć spokojnie przy toalecie, spokojnie wyjąć penisa i równie spokojnie zacząć sikać. Równomiernie, powoli i bez nerwów. Uspokoić się i wyciszyć. Zatopić w rozkoszy szybkiego ulżenia sobie. W intymności bycia samemu, oderwania od pracy, biegu, stresu, życia. Tylko ja i mój mocz. Powoli go z siebie wydalam. Spokojnie. Ścigam się z czasem - ale nie na szybkość, lecz na jakość. Im dłużej sikam, tym lepiej. Sikam bez końca. Ciągle sikam. Ciągle się relaksuję. Dobrze mi. Jestem wyluzowany. Jestem sobą. Nic innego nie ma znaczenia.

Ta minuta sikania może nam dać energię na kolejne godziny pracy. Wyzerujmy się, zatrzymajmy szalony zegar naszej narzuconej aktywności. Sięgnijmy do pierwotnych czynności, do naszej głębokiej natury. Do zadumy, do zatopienia się w sobie. W spokoju i szczęściu. Poza gonitwą tego szalonego świata.

Tak prosta czynność, jak sikanie może być naprawdę świetnym treningiem relaksującym. Nie jest tak śmierdząca jak inna czynność toaletowa, więc dlatego się nadaje na takie ćwiczenie. Pozwala się idealnie oderwać od codziennego biegu. Pamiętajmy o tym i stosujmy tą prostą sztuczkę zawsze, gdy tylko nadarza się okazja. Zdumieni będziemy jej pozytywnym skutkiem ;-)

Sikając po prostu olewajmy ciepłym moczem nasze życiowe problemy. Niech spłyną do pisuaru, czy toalety, a nas uczynią nowo narodzonymi ;-)

sobota, 21 maja 2011

Świadome odejście

Świadome odejście od partnera? To pachnie zdradą albo niespełnionym związkiem. To pachnie tragedią.

A życie jest bardzo prozaiczne. Dziś temat zupełnie inny. O czynności zamykania lub ustawiania. Ustawiania czegoś, a nie ustawiania się - bo wielu gejom tak się to pojęcie kojarzy. Nawiasem mówiąc, to okropne, aby spotkanie z kimś nazwać ustawieniem się, albo ustawką. Geje potrafią sprowadzić do bruku wiele spraw. Ale dziś nie o gejach.

Dziś o zapominalskich, albo raczej zanadto zamyślonych. Często zdarza się, że mamy coś zamknąć, a potem nie jesteśmy pewni czy zamknęliśmy. I wracamy się. Albo mamy coś ustawić czy przestawić, włączyć lub wyłączyć - i też nie wiemy czy to zrobiliśmy. I znów się wracamy. Strata czasu i nerwów. A najgorzej, gdy się nie da wrócić. Wyjechaliśmy na wakacje i zastanawiamy się, czy na przykład wyłączyliśmy jakieś urządzenie. Nawet niekoniecznie przysłowiowe żelazko ;-)

Otóż ja wypracowałem bardzo prosty system zapobiegania temu. Nazywam to świadomym odejściem.

Na czym to polega? Na tym, aby w czasie zamykania poświęcić chwilę, dosłownie sekundę czy dwie, na świadome potwierdzenie zamknięcia. Zamykamy pilotem samochód - słyszymy zatrzaskiwanie się drzwi, błysk świateł, zaświecenie się diodki alarmu. Samochód zamknięty. Zamykamy kluczem mieszkanie - czujemy obrót klucza, zatrzaskiwanie się zamkną w drzwiach. Mieszkanie zamknięte. Tak samo świadomie można zamykać mieszkanie od środka - przekręcamy gałkę zamka, czujemy zatrzaśnięcie się zasuwy. Gotowe. Możemy spokojnie odejść.

W tym systemie odejście od zamykanych drzwi jest potwierdzeniem ich zamknięcia. I nie musimy się martwić czy zamknęliśmy. Skoro odeszliśmy, to znaczy że tak. Warto poświęcić chwilę na uważną realizację tej czynności, aby potem mieć święty spokój.

To samo dotyczy innych spraw. Włączania lub wyłączania czegoś, ustawiania jakiegoś urządzenia. A nawet wysłania e-maila, SMS, lub bankowego przelewu. Zastopujmy na chwilę nasze nieuczesane myśli - skupmy się na tej czynności, potwierdźmy w myśli jej wykonanie - i wracajmy do naszego świata. Ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku.

Proste, banalne - i skuteczne. Czasem dla życiowego komfortu wystarczy taki drobiazg. Mała rzecz, a jak cieszy :-)

piątek, 20 maja 2011

Jak stać się nagle gejem?

Dziś miałem rozmowę, która mnie szczerze rozbawiła. Dowiedziałem się bowiem jak zaskakująco łatwo jest zostać gejem.

Zagaduje mnie 39-latek. Pomijam fakt, że mała jest szansa, aby facet w tym wieku, z reguły dojrzale wyglądający, mnie emocjonalnie zakręcił - ale zawsze podejmuję rozmowę. Może się okazać dobrym przyjacielem lub netowym znajomym. A może nawet dobrym partnerem. Więc nie spisuję nikogo na straty, póki się o tym sam nie przekonam. No to rozmawiamy.

Gość nie miał jeszcze seksu z facetem i chce spróbować. Też się tak zdarza. zapewne jest bi, albo hetero, który zaczyna się w stronę bi oglądać. Normalnie powinienem uruchomić podprogram szkoleniowo-ostrzegawczy i uprzedzić faceta, że to może mu bardzo skomplikować dotychczasowe życie, a nawet je zniszczyć (szczególnie, gdy jest w małżeństwie).

Ja sam miałem taką sytuację. Ale spróbowałem dopiero wtedy, gdy w moim małżeństwie zabrakło miłości, ciepła, uczucia i oparcia. Nie próbowałem wcześniej i nie próbowałem dla samego próbowania, dla sportu, czy z głupiej ciekawości. No i ja jestem gejem - jak to teraz widzę wyraźnie - od zawsze. Po prostu nie miałem okazji wcześniej sprawdzić tej orientacji. Za mojej młodości nie było oczywiście internetu, portali, czatów, komórek. Istniał tylko real i mała szansa, że trafi się tam na kogoś, z kim uda się to sprawdzić. No i nie sprawdziłem, a więc szukałem tradycyjnie - tak, jak mi się wydawało, że powinienem.

Najzabawniejsze jest to, że jestem głęboko przekonany, że gdybym trafił na kobietę, z którą miałbym uczucia, ciepło, oparcie, wspólne pasje i namiętny heterycki seks - to nigdy by mi nie przyszło do głowy próbować z mężczyzną. I moja homo orientacja zostałaby na całe życie uśpiona. Wiele osób z którymi o tym rozmawiałem usiłowało mi wmawiać, że prędzej czy później ta orientacja by się ujawniła. Nie sądzę. Bo ujawnienie się orientacji nie jest czymś samym w sobie. Ona się ujawnia, gdy powstaje sytuacja, w której to się może stać. Jak roślina, która kiełkuje w wilgotnej ziemi, a nie w suchym piasku pustyni.

W moim przypadku ziarno homoseksualizmu wykiełkowało, gdy po prostu trafiło na podatny grunt. A jak było w przypadku tego 39-latka? Otóż on stał się gejem po ...obejrzeniu filmu. Nagle zapragnął zrobić to z facetem. I już jest gejem! Niczym transfromer. Ale tempo :-)

Jedni potrzebują lat i nieudanego związku hetero, aby zacząć się zastanawiać, poznawać ludzi, a wreszcie spróbować - a innym wystarczy jeden filmik porno. Fakt, że kiedy ja próbowałem z chłopakiem seksu, to w momencie gdy wziąłem jego penisa do ust, to błyskawicznie odnalazłem się w roli geja. Bez zahamowań namiętnie pieściłem się z jego penisem, ssałem go i bezwstydnie muskałem i łaskotałem wargami. Pierdoliłem się z tym chłopakiem bez zahamowań - bo mam w sobie tą orientację i zaskoczyła we mnie jak świetnie utrzymany silnik, dla którego wystarczyło przekręcić kluczyk w stacyjce. Ale mnie nie wystarczyłby film porno, aby stać się gejem.

Ludzie są różni. Poprzeczni i podłużni. Szczególnie zaś podłużni w bardzo podłużnej głupocie. Stać się gejem od jednego filmu. Ale kino!

czwartek, 19 maja 2011

Wulgarna ekspresja

Wulgarność mnie bardzo kręci w seksie. Zaskakujące? Zboczone? Na pewno ciekawe.

Przede wszystkim, nie znoszę wulgarności w życiu codziennym. Sam święty pod tym względem nie jestem i nie raz rzucę mięsem, ale nie sprawia mi to żadnej satysfakcji i nie jest powodem do dumy - wręcz odwrotnie, do smutku. Wulgarność nie bawi mnie w życiu i nie lubię jej u innych osób. Wiem, że dla wielu rodaków słowo kurwa pełni rolę przecinka, zaś kurwa mać kropki. Ale ja nie używam takiej interpunkcji :-)

Jeśli użyję świadomie słowa wulgarnego, to przeważnie cytuję czyjeś zachowanie. Albo przytaczam powszechnie znane powiedzenie - na przykład nieśmiertelne "nas tu kurwa nie było". Filmy Pasikowskiego są istną kopalnią takich cytatów.

Jeśli przeklinam głosem to zazwyczaj sytuacja jest na tyle poważna, że jest to w jakimś sensie usprawiedliwione. Przeważnie przeklinam sobie pod nosem, albo wręcz w myślach. Ale staram się tego nie robić. Bo dżentelmen tak nie postępuje, a ja się staram być dżentelmenem - choć z góry uprzedzam, że nie zawsze mi to się udaje ;-)

Jeśli przeklinam pisemnie to na ogół zdarza się w trakcie rozmowy, gdy chcę przywołać kogoś bardzo mocno do porządku. Delikatne dżentelmeńskie powiedzenie nie odniosłoby bowiem należytego skutku. Jeśli napiszę na przykład "obawiam się, że nie masz całkiem racji" to będzie dżentelmeńskie, ale mało skuteczne, prawie niewidoczne. A jeśli sytuacja wymaga ostrej reakcji to słowo "kurwa" może być na miejscu. Albo zapytanie "co ty kurwa pierdolisz?". Zresztą, można z góry przyjąć że akurat to przytoczone pytanie jest dosłownym cytatem z niejednego filmu ;-)

Jest takie miejsce, w którym wulgarność mi się bardzo podoba i kręci mnie. Od razu uprzedzam, że nie kręci mnie wulgarność jako taka. Obrzydza mnie i nie lubię jej. Ale ponieważ jej na co dzień nie używam, więc jest dla mnie jak luksusowy rodzynek, a nie chleb powszedni. I dlatego wulgarność świetnie się moim zdaniem nadaje do opisywania mocnej ekspresji emocjonalnej. Używanie słów, których na co dzień nie stosuję, niesie bowiem za sobą bardzo wielki ładunek emocjonalny.

Można powiedzieć chłopakowi "mam ochotę kochać się z tobą namiętnie". To będzie grzeczne. Ale można delikatnie zbliżyć usta do jego ucha i szepnąć do niego "moje słodkie kochanie", po czym końcem języka delikatnie polizać mu ucho i czuć jak chłopak poddaje się bezwstydnie pieszczocie. A wtedy można mu szepnąć słodko "mam ochotę się z tobą pierdolić". A gdy on zacznie sztywnieć, można delikatnie przesunąć rękę na jego rozporek, pocałować go czule w szyję i delikatnie liznąć ją językiem, a potem szepnąć "jeb się kurwa ze mną pedale". Albo będąc analnie posuwanym przez chłopaka można jęczeć "pierdol swoją pedalską kurwę" lub "rżnij mnie chuju".

Mam świadomość, że mój zasób słów wulgarnych jest zapewne żałośnie skąpy - nie dziwne skoro ich na co dzień nie stosuję. Ale nie chodzi tu o słownikowe popisy. Tylko o to, aby przelać ekspresję, emocje i namiętność. Samo cytowanie nie odda istoty rzeczy. To musi być intonacja głosu, ba - pasja w głosie. To musi być bezwstydna i namiętna, ba - wyuzdana pieszczota, która towarzyszy tym słowom. To jest element całości. szalonego klimatu prawdziwej miłości, a nie seksu uprawianego dla seksu, dla sportu, dla zaliczenia kogoś, dla zaspokojenia popędu.

Wulgarność może być wspaniałym środkiem mocnego pogłębienia doznań emocjonalnych. Może przyczynić się do zacieśnienia związku i wzmocnienia uczucia. Nie jako taka - ale jako przekaźnik tego co najpiękniejsze: emocji, namiętności, pasji, uczucia.

Jaki z tego morał? Liczy się kontekst, a nie coś samodzielnego. Większość rzeczy może mieć różne znaczenie i rolę (pozytywną lub negatywną) w zależności od kontekstu. Nie ma na ogół obiektywnie złych rzeczy. Są złe rzeczy w danym kontekście - i wulgarność do takich należy.

Ja pierdolę, ale kurwa tekst napisałem - w chuja długi ;-)

środa, 18 maja 2011

Mam ochotę się pierdolić

Mam ochotę się namiętnie pierdolić z chłopakiem. Delikatnie go dotknąć i czuć jak przyjmuje dotyk. Niby niewinnie go dotykać i czuć jak on bezwstydnie swoim ciałem pręży się, pokazując jak mu dobrze. Potem zacząć nieśmiało muskać go ustami, a raczej krańcem warg, po szyi. Bo nie mam odwagi na więcej? Nie, bo się z nim przekomarzam. Bo czuję jak nieśmiały dotyk go rozpala. A potem "nieśmiałe" spojrzenie mu w oczy. I delikatny pocałunek. Najpierw delikatny, a potem coraz bardziej głęboki, ale nadal delikatny. Tak delikatny, aby niewinne drażnienie od środka warg powodowało ekstatycznie łaskoczące doznania. I wzrost napięcia. Wzrost napięcia aż do szaleństwa.

A potem stopniowe rozebranie się, położenie w łóżku. I pieszczenie ustami oraz językiem całego ciała. Czuję jak on bez zahamowań oddaje się temu. Jest bezwstydnym pedałem. A ja się z nim bezwstydnie pierdolę jak pedał. Sięgam do jego penisa i delikatnie go smakuję. A on może mruczeć "ssij go kurwo" - ekspresja w wulgarności czyni cuda, gdy ludzi łączy uczucie. Ale to temat na jutrzejszy post. Dziś mam ochotę się po prostu pierdolić ;-)

I pierdolę się. Tańczę ustami, językiem, a nawet oddechem - po penisie chłopaka. Czuję jego coraz większe napięcie. Aż wreszcie jest szaleństwo i on tryska mi w usta. Tryska bez umiaru. Co za pyszota. Mleczko prosto z jego ciała. Uczta. Nektar. Rozkosz.

Ale nie jestem sam. Podnoszę się i chwilę patrzymy sobie w oczy, moje zakochane i jego też zakochane - choć nieprzytomne. I całujemy się - to jest oczywisty odruch uczucia, miłości, bycia razem. Boże jak pięknie się całować ze spermą chłopaka w ustach. Czuć jak nasze języki i wargi się sklejają nią. Jak ten nektar pieni się pod wpływem naszych języków. Taka rozkoszna pianka. Słodka pianka miłości.

Ale po co o tym piszę? I tu dochodzimy do sedna. Mam ochotę się pierdolić. To już wiadomo. Ale czy to znaczy, że się będę pierdolił? Niekoniecznie.

Nie chodzi o to że chcę się pierdolić, ale nie będę się pierdolił - z powodów obiektywnych, czyli z braku osoby do seksu. Nie byłoby sensu pisać o tym notatki. Z próżnego, jak mawiają, i Salomon nie naleje. Nie chodzi więc o to.

Chodzi o coś znacznie ważniejszego - o zasady. Mam ogromną ochotę na seks i potrzebę seksu. Ale to nie znaczy, że będę seks robił z tego powodu. Ochota to jest ważny argument za seksem. Ale seks nie jest wartością samą w sobie. Nie powinno się go robić tylko dlatego, że się ma ochotę. Seks powinien mieć swoje miejsce w miłości i związku ludzi.

W moim opisie seksu pisałem o uczuciu. O emocjach. O namiętności. Tego nie ma w tracie seks dla sportu, dla seksu, dla zabawy. To nie jest taki seks, jakiego pragnę i jakiego mi potrzeba. To, że mam ochotę na seks, nie znaczy, że mam ochotę na każdy seks.

Rożnica między człowiekiem a zwierzęciem jest taka, że zwierzę niewolniczo ulega seksualnemu popędowi, a człowiek nie. Otóż wielu gejów to są w tym znaczeniu zwierzęta. Nie kontrolują swojego popędu. A seks dla popędu nie jest najpiękniejszym seksem jaki istnieje. Jest najgłupszym. Można mieć ogromną chęć na seks - ale niekoniecznie trzeba się zadowalać byle czym. A byle czym jest seks bezduszny, mechaniczny i nieszczery.

Mam ochotę na seks - ale na seks w miłości. Nie mam żadnych zahamowań przed takim seksem, i gdybym kogoś odpowiedniego poznał - mogę się z nim kochać choćby dzisiejszej nocy. Oczywiście kochać na kredyt - bo w krótkim czasie nie pozna się kogoś dobrze. Ale można kogoś wyczuć, zaufać mu i obdarzyć seksualnym kredytem uczucia. Taki seks można uprawiać. I tylko taki, bo inny po prostu nie ma sensu. Jest jedynie wyższym stadium onanizmu.

Jest czymś, co też robiłem, ale co tak naprawdę nie ma sensu. Wydaje się fajne, ale nie spełni mnie w środku, nie da mi tego, czego mi potrzeba, Nie da takiej radości, energii, odprężenia. To jest tylko onanizm w szerszym gronie.

Więc mam ochotę się pierdolić. Ale nie mam ochoty pierdolić się bez sensu ;-)

wtorek, 17 maja 2011

Aktywny tryb życia

Nie mylić z aktywem w analu - bo niektórym tylko to słowo się kojarzy ;-)

Zagadnienie samo w sobie wspaniałe. Interesujące. W sam raz do aktywnego rozgryzania.

Tak naprawdę, na czym polega aktywność? Czy tylko na spalaniu kalorii? A seks? Czy tylko na kopulowaniu? Skoro człowieczeństwo dodaje do seksu głębsze znaczenie, wykraczające poza kopulację, to może człowieczeństwo powinno nadać głębsze znaczenie także aktywności? Zamiast jedynie spalania kalorii - może coś więcej?

Spalanie kalorii to pojęcie, które można filozoficznie stopniować. W dosłownym znaczeniu to może być na przykład poranne bieganie - jak to się pięknie mówi po polsku: dżoging. Kiedy chodzę rano odprowadzać dziecko do szkoły, widzę amatorów joggingu, biegających z obowiązkowymi słuchawkami na uszach. Muzyka nadaje rytm :-) Też kiedyś biegałem, ale przestałem. Bo po co mam sztucznie się męczyć, skoro mogę się przejść te 2 kilometry w jedną stronę (w sumie dziennie wychodzi 9 km, włącznie z drogą do samej szkoły) i nie spocić się, a zdobić coś pożytecznego? Bo idę dla zdrowia, nie spalam benzyny (jak ci amatorzy joggingu stojący potem autami w korku do pracy).

Na tej samej zasadzie nie lubię basenów. Po co pływać, kiedy można pojechać rowerem i zobaczyć kawałek świata, porobić zdjęcia? Wolę łączyć przyjemne z pożytecznym. Ale ludzie, cywilizacyjne zmuszani do prowadzenia tzw. aktywnego trybu życia, wolą metodę koszarową. Wszystko pod gwizdek wewnętrznego kaprala. Czas na bieganie, korki, pracę, jedzenie, toaletę. I całą masę innych, z góry zaplanowanych, lub z góry nie zaplanowanych, aktywności. Życie z zegarkiem w ręku, z niewidocznym notesem zamiast serca, służącym do odkreślania zadań na liście To-Do.

W szerszym znaczeniu spalanie kalorii to jest inna "politycznie poprawna" aktywność, najlepiej wpasowująca się w zwyczaje stada, do którego się należy. Koledzy z pracy jadą na grilla, to my też jedziemy. Cioteczki z Fellow idą do Toro - to ja się też zabieram, tylko spędzę krótką godzinkę aby się umalować i przymierzyć nowe ciuszki. Ganiamy w pracy od jednego zadania do drugiego, a potem spędzamy wolny czas biegnąc od jednej aktywności do drugiej...

Tylko czy to jest wolny czas? A może to jest czas zniewolony? Kaganiec, gorset, który sobie sami nałożyliśmy, albo daliśmy sobie założyć? To jest nasza heglowska wolność - jako uświadomiona konieczność tańczenia tak, jak zagra nam orkiestra naszej społeczności? To jest wolność marionetkowa. I tak samo można rzec - marionetkowa aktywność.

Prawdziwa aktywność powinna być naturalna, z wewnętrznej potrzeby. Jak miłość. Jak rozmowa w miłości - czasem wartka i mocna, a czasem równie piękna w swym milczeniu. Taką aktywność uwielbiam. Mogę się wypocić i zmęczyć, a mogę siedzieć i nic nie robić. Nie jestem cyrkową małpą, która tak biega jak jej każą. Sam decyduję kiedy moje życie jest cyrkiem, a kiedy jest klasztorem pełnym zadumy. Jestem sobą i chcę otaczać się ludźmi, którzy też będą sobą.

W naturalności siła, zaś w sztuczności - śmieszność. Aktywna śmieszność :-)

poniedziałek, 16 maja 2011

Wolność czy okrucieństwo?

Idzie Grześ przez wieś i rozgląda się za partnerem. I zagadał do mnie - nick Grześ 27. Szuka oczywiście związku. I zaczynamy rozmawiać o związku. I nagle pada pytanie, które mnie zastanawia - czy związek ma być restrykcyjnie monogamiczny?

O lol - związek jest monogamiczny z założenia. Po prostu ludziom jest tak dobrze ze sobą, że nie szukają nikogo innego. Ale dla Grzesia to jest chyba nie do końca dobre rozwiązanie. No bo przecież są gejowskie imprezy - pisze mi - i przydałaby się tam jakaś wolność. No bo jeśli on tam komuś przypasuje, to jak można się powstrzymać? Od seksu z tym kimś oczywiście.

No, to jest problem. Problem w nazewnictwie. Gość szuka związku otwartego najwyraźniej. Takie samo bzdurne pojęcie jak peerelowski niewierzący praktykujący - w PRL się chodziło do kościoła aby manifestować patriotyzm, nawet gdy się było człowiekiem niewierzącym. Ale jaki sens nazywać związek otwarty związkiem? Nie lepiej nazwać to układem otwartym, czy znajomością otwartą?

Związek to jest związanie się ludzi. Czyli silne połączenie, które sprawia, że priorytetem jest partner, a nie świat zewnętrzny. Na imprezie, także gejowskiej, jesteśmy jako związek, para - MY. To my przyszliśmy na imprezę, my się bawimy na niej - i my się możemy pierdolić z kim chcemy, jeśli my będziemy chcieli tego. My decydujemy o tym. A nie ja czy partner. To jest zastąpienie liczby pojedynczej liczbą mnogą. Nie tylko na poziomie językowym, ale także mentalnym.

Chłopak, który nie potrafi okiełznać własnego penisa i który jebie się na gejowskiej imprze tylko dlatego, że mu stanął - to nie jest partner do poważnego związku. To jest potencjalny zbieracz chorób wenerycznych, łaskawie rozdawanych przez inne cioty, które się jebią z kim popadnie, bo też mają chcicę. Na związek się nie ma chcicy - związek się tworzy z potrzeby znacznie głębszej. Potrzeby wspólnego życia. I osiągnięcia w tym życiu czegoś więcej, niż tylko pierdolenie się z kim popadnie na imprezach ;-)

Znowu kolejny przykład zabawnego pojmowania życia. Jeszcze niedawno Wujek Dobra Rada mnie przekonywał, że bezwzględną miłość można kupić tylko za kasę. Teraz się okazuje, że prawdziwy związek polega na dawaniu dupy komu popadnie, na imprezie. A ja ośmieliłem się z tym poglądem nie zgodzić - i jak zostałem podsumowany przez Grzesia? Otóż jestem okrutny.

Panie i Panowie, oto Anubius the Cruel - tępiciel wolności, burzyciel dupodajstwa i wróg niekontrolowanej chcicy! Okrutnik nie zasługujący na bezwzględną miłość!

niedziela, 15 maja 2011

You are flying!

W World of Warcraft lubię farmić - czyli zarabiać kasę. Czasem zarabiam jej tyle, że w realu mógłbym co miesiąc jeździć nowym mercedesem, gdyby ta kasa była rzeczywista ;-)

Latam często druidem (shapeshiftowanym w formie ptaka) po dwóch prowincjach - Uldum i Twilight Highlands - w poszukiwaniu ziół dla mojej produkcji alchemicznej. Bo alchemia jest mega dochodowa, jeśli się zbiera zioła samemu. Druid ma ten luksus, że nie musi wychodzić z formy latającej gdy zbiera zioła. Inni gracze muszą się dismountować, czyli zsiadać z latających wierzchowców, a potem się ponownie montować - czyli tracić półtorej sekundy na ponowny wzlot. Druid może więc zbierać szybciej i zdążyć przed konkurentami, więc oni mawiają z żalem że druid jest OP - over powered.

Czasem jednak druid tak krzywo podleci, że nie da się zebrać zioła i pojawia się komunikat "You are flying". Teoretycznie wystarczy się nieco inaczej ustawić, często obniżyć, aby zebrać zioło. W praktyce wolę wyjść z formy latającej i zebrać jako worgen, bo konkurent może spaść z nieba lada chwila i ukraść mi sprzed nosa. Nieładnie, ale w grze jak w życiu - ludzie nieraz nie mają zasad ;-)

Co to ma do gej-orientacji? W poznawaniu ludzi czasem też mam wrażenie, że życie mi daje komunikat "You are flying". Ale w sensie takim, że widać za bardzo bujam w obłokach i za wiele chcę od życia... Szukam uczucia, związku, wspólnego życia, oparcia, ciepła, bezpiecznego portu... A spotykam znów osobę, która chce - na przykład - tylko obciągnąć ;-)

sobota, 14 maja 2011

Kasa i brzydal

Otóż okazało się, że jestem brzydalem, który nie ma szans poznania kogoś :-) Tak przynajmniej sądzi Wujek Dobra Rada, który jest w podobnym do mnie wieku i też - jak sam przyznał krytycznie - jest brzydalem. I Wujek stwierdził ostatecznie, że moje ogłoszenie (a może opis na profilu - bo są prawie takie same) są za dużo przekombinowane i w zasadzie pominąłby moje ogłoszenie, ale postanowił dać mi Dobrą Radę.

Wujek niestety sam nie bardzo jasno pisze, więc zacytuję jego styl:

Patrzę wiek okropny podobnie jak ja - szuka tego co ja kiedyś szukałem i to co mnie zatrzymało to właśnie podobieństwo do mnie - ale ja znalazłem miłość ładnego chłopaka młodego - jest ich mnóstwo do wyboru tylko jedno pytanie czy cię na to stać? Niestety takie coś potrzebuje utrzymania bo nie jest sobie w stanie sam zapewnić - jeśli mieszkasz samotnie masz trochę pieniędzy na jego utrzymanie - daj znać podpowiem jak to zrobić - pozdrawiam - taki sam brzydal ;-) 

Pokorespondowałem z tym gościem próbując mu tłumaczyć, że nie szukam pasożytów chętnych żyć za cudze pieniądze. Po co mi to? Ja szukam takiego uporządkowania życia aby zacząć je ogarniać, a nie trwonić. Nie każdy młody chłopak jest nieudacznikiem, który nie jest sobie w stanie sam zapewnić utrzymania. To obraża młodych chłopaków!

Oto jak "brzydal" podsumował moją replikę, że nie szukam pasożyta:

Szkoda widać ze cię nie stać - to taka transakcja wymienna jest uroda młodość bezwzględna miłość i oddanie do śmierci a w zamian utrzymanie i start w dorosłe życie - żyj dalej złudzeniami i marzeniami.

To mnie rozbawiło. Po pierwsze - co on wie o mnie i o tym czy mnie stać czy nie. Po drugie - jak można kogoś kupić (oddanie do śmierci) za tak niewiele, czyli start w dorosłe życie? A pojęcie bezwzględnej miłości samo w sobie jest dziwne. To tak samo coś wewnętrznie niespójnego jak na przykład straszne uczucie ;-)

Pan "brzydal" jednak uparcie swoje. Chłopaka można tylko kupić. Czyli - masz kasę, to masz miłość. Ba, nawet wykazał się zrozumieniem pojęcia miłości. I powiedział, że nikt, kto ma siłę ekonomiczną i jest nieziemsko ładny nie spojrzy na mnie. Przeraziło mnie to i zasmuciło. Mój Boże - nie mam szans u nieziemsko ładnych z siłą ekonomiczną :-)

A może mam szansę u normalnego chłopaka z sercem? Po prostu kogoś z kim można poczuć chęć do życia i potem gołymi rękami góry przenosić?

Tak wszyscy szukamy, jak nam się wydaje, że powinniśmy. Ale nikt mi nie wmówi, że za pieniądze można kupić miłość, ba - bezwzględną miłość - bo można kupić tylko chwilową uwagę. Proporcjonalną do czasu utrzymywania pasożyta. A potem pasożyt pofrunie sobie na inny, bardziej soczysty kwiatek.

Jednak poznawanie ludzi to nie tylko ciężka praca. To także wiele kabaretu w kabarecie, który słodzi lepiej niż cukier w cukrze ;-)

piątek, 13 maja 2011

Związek bez seksu?

Na piątek trzynastego temat wybitnie pechowy - związek bez seksu. Po prostu regularny koszmar ;-)

Nie raz zdarza się na czacie, że występuję pod nickiem, w którym wyraźnie napisałem słowo "związku" - a ktoś zaczyna rozmowę od proponowania seksu. Typowe dla gej czata. Jeśli mam dobry humor to cierpliwie odpisuję, że szukam związku. I wtedy ktoś, kompletnie zdziwiony, pyta - "związek bez seksu?".

A ja nie wiem czy śmiać się czy płakać, czy na przemian :-) W związku jest oczywiście seks, mało tego - jest go tam najwięcej, bo można go robić codziennie, w każdej sytuacji, w każdym miejscu. I jest to seks najbardziej zaangażowany uczuciowo i emocjonalnie, najbardziej szalony i namiętny. Ponieważ robiony jest z serca i z osobą, którą się kocha, do której czuje się ogromną bliskość.

Dlaczego więc taka idiotyczna wątpliwość? Przecież związek jest najpiękniejszym miejscem dla najwspanialszego seksu. Zgadza się. Ale to wymaga umysłu zdolnego pojąć tak banalną prawdę. Jeśli ktoś potrafi wczuć się jedynie w swoją chcicę, to mała jest szansa, że zdolny jest zaplanować jakąkolwiek sensowniejszą relację. Dla niego jest tylko pierdolenie się - ewentualnie stałe pierdolenie się, czyli seks układ. A seks układ nietrudno już pomylić ze związkiem. A to są zupełnie inne pojęcia!

Może być oczywiście związek bez seksu. Z jakiś wyższych powodów. Emocjonalny, zaangażowany, piękny - ale kompletnie aseksualny. Oczywiście nie szukam czegoś tak pięknego, ale jednak okrojonego. Szukam full opcji. Ale full opcja nie oznacza automatycznie tolerancji dla full głupoty :-)

Niestety. Głupich się nie sieje, sami się rodzą :-)

czwartek, 12 maja 2011

Brygadzista serwisu sprzątającego

Miałem "przyjemność" gadać niedawno na czacie z misiem z Warszawy. I to mnie natchnęło do napisania tego postu.

Tytuł pochodzi od innej osoby, którą zaliczam do grona "wiecznych poszukiwaczy". Czyli osób, które ciągle szukają i nie mogą znaleźć, bo trafiam na nie już enty raz. Ciekawe, czy w czasie gdy ja poznawałem rożne osoby i z nimi się próbowałem ci poszukiwacze szukali, czy może też się z kimś sprawdzali? ;-)

Jedną z tych osób jest niepodrabialny misiek właśnie z Warszawy - ale nie jestem pewien czy ten, z którym teraz gadałem - a poznać go można bezbłędnie. Na moje standardowe pytanie co studiował odpowiada bowiem, że nic i że pracuje jako - tytułowy - brygadzista serwisu sprzątającego w jakimś markecie. Dumny brygadzista - nie jakiś tam konserwator powierzchni płaskich ;-)

Ale to była ciekawostka :-) Dziś chciałbym napisać o zjawisku, które się zdarza i jest trochę bulwersujące. O pewnym przejawie oszukaństwa na czacie.

Wracamy zatem do rozmowy z tym niedawnym misiem. Oczywiście on szuka związku, w ogóle cacy, prosi abym coś o sobie napisał. Ja uprzejmie mówię, że napisałem na swoim profilu aż 6 akapitów o sobie i podaję mu namiar. Nie ma Fellow - no problemo, daje link na Gayromeo, gdzie można wejść bez logowania. Nie udaje mu się. Bywa - sprawdzam, Gayromeo chodzi. Więc to on ma jakiś problem. Sugeruję więc, aby zrobił byle jaki profil na Fellow i wszedł na mój. No to robi ten profil i wchodzi. I zamyka potem okno rozmowy.

Stara żadna, bo misio nie dla mnie :-) Ale ciekawe czemu zamknął - może już kiedyś gadaliśmy i odpadł. W każdym razie patrzę kto mnie odwiedzał i widzę jego profil - wiek i miejsce się zgadza. Nawet misiowate zdjęcie jest. Ale... Profil ma już ponad 1200 odwiedzin i na pewno nie został założony przed chwilą.  Po co więc kłamał że nie ma profilu? Co tym chciał zyskać? Nie wiem.

Sprawa mnie interesuje czysto teoretycznie. Czemu ludzie krętaczą, skoro to się prędzej czy później wyda? Jedni krętaczą z profilem na Fellow, inni z wiekiem, wykształceniem, statusem społecznym i Bóg wie czym jeszcze. Co chcą zyskać? Trochę czasu, zanim się to z hukiem wyda? Śmieszne i żenujące.

W sumie do tego posta i wielu innych można wskazać jeden wspólny mianownik. To jest  inflacja człowieczeństwa na portalach czy czatach. Masa ludzi nijakich, nie pokazujących się - czyli będących nikim, zakłamanych, niezdecydowanych. Masa komunikacyjnego śmiecia, przejawiającego się na różne sposoby. Dlaczego ludzie dobrowolnie chcą być nikim? Po co mają ciśnienie na zakładanie profilu, który nic o nich nie mówi i jest tylko śmieciem?

Rozumiem jeszcze pięknisia, który liczy na seks propozycje ze względu na ładne zdjęcie dupy na profilu. Ma to swój sens. Nie musi o sobie pisać - dupa czy w ostateczności mordeczka starczą, aby dostawał upragnione propozycje :-) Ale profil bez opisu i bez zdjęcia? Po co tracić czas na taki bubel? Dziwne ;-)

Życie nie spoczywa na laurach i znów miałem darmowy fun bez biletu ;-)