niedziela, 30 kwietnia 2017

Ranking bez granic

Straszliwa rzecz wydarzyła się niedawno. Ogólnoświatowa organizacja Reporterzy Bez Granic stoczyła Polska w "Rankingu Wolności Mediów".  Jesteśmy już na 54 miejscu, o 7 miejsc niżej niż rok temu, a o 36 miejsc niżej od czasu przejęcia władzy przez PiS. Dlaczego więc mamy w Polsce aż tak złą sytuację? Nie od dziś wiadomo że Reporterzy Bez Granic są niestety organizacją, która działa w imię jednej opcji politycznej, a ich ranking jest skrajnie zideologizowany. Dlatego też im niżej  Polska znajduje się w rankingu Reporterów Bez Granic, tym większą w praktyce mamy wolność mediów.

Za wzór wolności mediów według Reporterów Bez Granic została uznana Szwecja. Jaka jest więc ta pełna wolności mediów Szwecja? To kraj, w którym jest ponad 50 stref zamieszkałych przez muzułmanów, do których boi się chodzić nawet policja, ale o których się nie pisze w mediach. To kraj, w którym liczni obywatele boją się napisać czegokolwiek, nawet żartem, za co mogliby zostać zbici po głowie pałką politycznej poprawności. Gdy jakiś czas temu pewien szwedzki policjant napisał coś szczerze na Facebooku, to dla wielu był odważny niczym narodowy bohater. Faktycznie nie dbał już o polit poprawność, bo wezbrała w nim gorycz, a poza tym był już i tak o krok od emerytury. U nas zaś pisanie czego się chce na Facebooku to oczywisty standard. Poza tym Szwecja to kraj, w którym (z tego co kiedyś czytałem) aż 97% dziennikarzy należy wyłącznie do jednej opcji politycznej i nie ma żadnego dyskursu politycznego pomiędzy stronami, bo istnieje tylko narracja liberalnej strony, która rządzi w kraju i doprowadza go do coraz większej społecznej, a po części także ekonomicznej ruiny. I ten kraj jest, według Reporterów Bez Granic, wzorem wolności słowa.

Wolność słowa jest również w Niemczech, w których jak wiadomo wolna prasa tak długo, jak długo mogła, nie napisała nic o zajściach z imigrantami w czasie Sylwestra dwa lata temu. Wolności mediów nie ma za to w Polsce, czyli w kraju, w którym dyskurs polityczny jest najszerzej prowadzony w całej Europie, w kraju w którym opozycja ma więcej do powiedzenia w mediach niż rządzący, w kraju, w którym nie ma ani jednego praktycznie przypadku, ażeby nastąpiło jakieś potknięcie rządzących, o którym nie pisałoby się szeroko w mediach. Polska to kraj, w którym każdy może swobodnie demonstrować i wypowiadać się, często nawet poza granicą kultury osobistej - ale mimo tego nasz kraj spada w rankingu wolności mediów przygotowanego przez Reporterów Bez Granic. 

Słusznie ktoś napisał - Reporterów Bez Granic Głupoty.

sobota, 29 kwietnia 2017

Coś na ząb

Niedawno przeczytałem tekst, który jest ciekawy sam w sobie ze względów praktycznych, życiowych, a jednocześnie cywilizacyjno społecznych. Zacznijmy od wątku życiowego. Jest to niepozorny przepis na sporządzenie środka przeciwbólowego, który świetnie sprawdza się na ból zęba, na który - jak wiadomo - nie zawsze pomagają bezustannie reklamowane różnego rodzaju tabletki przeciwbólowe. O ile w reklamach wszyscy biorący tabletki przeciwbólowe są tacy szczęśliwi, o tyle w życiu oczywiście jest różnie. Środek, który bardzo skutecznie uśmierza ból zęba, można sporządzić bardzo tanio i cieszyć się jego skutecznym działaniem. Przepis na sporządzenie takiego środka jest dziecinnie prosty.

Wystarczy pół łyżeczki sproszkowanych goździków i pół łyżeczki oleju kokosowego. Goździki zawierają eugenol, czyli bardzo silny środek znieczulający i antyseptyczny, który doskonale sprawdzi się do złagodzenia bólu, natomiast olej kokosowy posiada właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne, dzięki temu jest idealnym uzupełnieniem uzyskiwanego z goździków eugenolu. Razem wymieszane wytworzą praktyczną do nakłania na zęby pastę  ząb, którą warto stosować trzy razy dziennie. I po bólu :-)

A teraz pora na cywilizacyjno społeczny wątek. Dlaczego tego typu przepisów nie usłyszymy raczej od dentysty? Możecie chwilę pomyśleć i zastanowić się, ale odpowiedź jest banalnie prosta - bo wielu dentystów jest kupionych przez firmy farmaceutyczne. One zaś z kolei zarabiają na różnych cudownych, a w istocie wcale nie cudownych, lekarstwach. Niekiedy wręcz dosłownie śmieciowych, pamiętamy ostatnie afery ze szkodliwymi dla zdrowia szczepionkami. Takim przekupionym dentystom nie zależy na tanim i prostym pozbyciu się naszego bólu zęba. Im zależy na wciskaniu nam kitu, na którym i sami zarabiają. Niestety, takie są uroki globalistycznego imperialistycznego kapitalizmu (nie lubię tego marksistowsko-leninowskiego określenia, ale niestety jest ono tu adekwatne), w którym opętańcza chęć maksymalizowania zysków przysłoniła jakąkolwiek racjonalne współczucie dla cierpienia drugiego człowieka.

Szkoda, że równie łatwo (i tanio) nie da się przyrządzić lekarstwa na ten globalny kapitalistyczny imperializm.

piątek, 28 kwietnia 2017

Ostateczny termin?

Dziś kolejny, nie pamiętam już który z rzędu, ostateczny termin naszego spotkania się z moim byłym chłopakiem, z którym od jakiegoś czasu tak intensywnie, ale zarazem tak powierzchownie rozmawiam. Są to bowiem, jak już pisałem to niedawno na blogu, bardziej transmisje telefoniczne z naszego bieżącego życia, niż rozmowa, chociaż zdarzają się także momenty, że ze sobą rozmawiamy, bo pojawia się konkretny temat, który warto omówić.

Taki konkretny temat pojawił się wczoraj, gdy dowiedziałem się, że muszę z mojej podwarszawskiej miejscowości zjawić się w Warszawie, aby załatwić pewną sprawę. Mogłem to załatwić wczoraj wieczorem lub też dzisiaj. Z początku zdecydowałem, że pojadę od razu, ale po namyśle zrezygnowałem z tego pomysłu i postanowiłem pojechać dziś wieczorem. Zdecydowałem tak dlatego, że dziś miałem spotkać się również z moim byłym chłopakiem i "przyholować" go do siebie. A więc upiekłbym tym wyjazdem dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Być może to nastąpi, bo jeszcze nie wiem, jak się potoczą wydarzenia. Dopiero mamy wczesną porę dnia i wszystko się może wydarzyć. Ale tak między nami mówiąc, to nie bardzo nie wierzę, iż to się uda. Pewno po raz kolejny zostanie to przełożone na kolejny dzień. Tak bywało już entą ilość razy i tak być może stanie się również dzisiaj. Przywykłem już do tego. Na szczęście mam co robić, zarówno dziś wieczorem, jak i przez cały długi majowy weekend. Mam dużo pracy do wykonania, więc nie będę się nudził. To nie tylko praca zawodowa. Także w mojej grze wdrażam bardzo pracowity program realizacji różnych projektów, a to również wymagać będzie dużo czasu i wysiłku.

Zatem mam o tyle dobrą sytuację, że tak czy owak będzie fajnie ;-) 

I tego też życzę Wam wszystkim na ten mega długi majowy weekend :-)

czwartek, 27 kwietnia 2017

Najkrótsza historia filmu

Wczoraj dotarła do mnie bardzo smutna wiadomość, że nie żyje redaktor Zdzisław Pietrasik, który był wieloletnim szefem działu kulturalnego "Polityki". Kojarzyłem go z programów telewizyjnych, pamiętam nawet do dziś jego styl mówienia, i z różnych tekstów. Nie jestem zagorzałym fanem "Polityki", choć łączą mnie z nią osobiste sentymenty, bo zdaje sobie sprawę z tego, że jest to pismo redagowane przez wiele osób, mających zarówno przeszłość, jak i poglądy, nadmiernie skrzywione w jedną stronę. Cenię sobie jednak wiele tekstów, które się w tym piśmie ukazują. 

Oczywiście powinno się z definicji uprawiać dziennikarstwo bezstronne, taka jest teoria, ale rzadko kiedy we współczesnym świecie we wszystkim przestrzegana. Dziennikarz ma swoje poglądy osobiste, społeczne i polityczne. Trudno więc, aby pisał neutralnie o sprawach zahaczających w ten lub inny sposób o jego poglądy. Nawet na tematy cywilizacyjne, naukowe, ekologiczne lub kulturalne pisać można z politycznym zacietrzewieniem (szczególnie wtedy, gdy jakieś dzieło sztuki niestety samo prowokuje takie podziały). W dzisiejszym wysoce zideologizowanym świecie bardzo często nawet takie zagadnienia zahaczają mniej lub bardziej o różnego rodzaju politykę i filozofię polityczną.

Są jednak takie teksty, które można by z radością uznać za wzorcowe dziennikarskie opisywanie rzeczywistości w sposób politycznie neutralny i z pewnością do takich tekstów należy ten, który przeczytałem wczoraj. To zamieszczona w "Polityce" Najkrótsza historia filmu polskiego, według Zdzisława Pietrasika. Wspaniały artykuł o wybranych zagadnieniach filmowych, podanych w zwięzły sposób i bardzo ciekawy. Jeżeli ktoś chciałby poczytać sobie na wyrywki o różnych aspektach polskiego filmu, to zachęcam go do przeczytania tego krótkiego tekstu. Nie stracimy na to wiele czasu, a zyskamy bardzo ciekawą wiedzę, której najczęściej nie posiadaliśmy wcześniej w tak pełnym wymiarze.

Szkoda tylko, że film życia redaktora Pietrasika tak szybko się urwał.

środa, 26 kwietnia 2017

Nożyce w akcji

Wczoraj pisałem o nożycach Golicyna jako o przykładzie działania rosyjskiej machiny dezinformacyjnej (a wcześniej radzieckiej). Przypomnę, że ich mechanizm jest taki, że pierwsze ostrze to jest właściwie kłamstwo, które podawane jest jak najszybciej, a drugim ostrzem są różne nieprawdopodobne kłamstwa, które mają poprzez kontrast uwiarygodnić te pierwsze. Mam takie wrażenie że nożyce Golicyna w jakiś sposób wykorzystywane są przeciwko obecnemu rządowi i nie jest to kwestia jakiejś wyssanej z palca teorii spiskowej. Wiadomo, że obecny rząd narusza interesy bardzo wielu elit III Rzeczypospolitej, które tracą wpływy i pieniądze. Działania rządu, walka z przestępstwami gospodarczymi, z aferami i z układami na pewno nie podoba się tym, którzy z nich czerpią profity. Dlatego chcą oni bardzo zniszczyć ten rząd, a najlepiej całą partie Jarosława Kaczyńskiego.

Próbowali to zrobić na różne sposoby. Najpierw na cudownej zasadzie Deus Ex Machina stworzyli Komitet Obrony Demokracji, pozornie oddolną obywatelską inicjatywę, ukonstytuowaną natychmiast w profesjonalny sposób po wyborach. To typowy produkt politycznego marketingu, podobnie jak partia Nowoczesna. Nie udało się im, bo i jedna, i druga z tych formacji skompromitowały się. Próbowali pod koniec roku wywołać przesilenie, gdy okupowali Sejm, a zupełnie przypadkowo (to pierwszy taki przypadek w dziejach świata) sygnał nadawczy Telewizji Polskiej zanikł w wielu województwach. Nie udało się ponownie. Teraz próbuje się to zrobić w inny sposób. Mam wrażenie że mamy do czynienia z kampanią dezinformacji, która ma przygotować jakieś kolejne działania. Nie mam pojęcia, jakie to będą działania, ale na pewno jednym z nich ma być obniżenie zaufania do rządu, do którego osiągnięcia środkiem jest właśnie ta wprowadzana kampania dezinformacyjna.

Jej elementami wydają się być publikowane od jakiegoś czasu sondaże. Zauważcie, że w niektórych  sondażach PO prawie dogania PiS. Ale nie we wszystkich, inne pokazują dotychczasowy rozkład preferencji. Ostatnio publikowano też sondaż pokazujący, że Donald Tusk wygrałby w wyborach prezydenckich z Andrzejem Dudą. Jeśli sondażownie pokazują wyniki partii politycznych różniące się nawet o 10%, a margines błędy statystycznego wynosi 2-3%, to nasuwa się pytanie kto i dlaczego fałszuje wyniki badań. A zafałszować można je bardzo łatwo - wystarczy wybrać odpowiednią bardziej przyjazną danej partii grupę respondentów i odpowiednio skonstruować sondażowe pytania. Wtedy badanie jest zrobione pozornie zgodnie z zasadami sztuki, ale wynik jest na już na polityczne zamówienie. Ostatnio pojawiły się też liczne plotki o różnych rysach na rządzie. Prezydent kłóci się z Macierewiczem, ten ostatni lub Waszczykowski mają być zdymisjonowani. Jeśli okaże się, że te rzekomo planowane dymisje są to jednak tylko plotki wyssane z palca, to obecne pisanie i mówienie o nich będzie typowym przykład radzieckiej dezinformacji, wykonywanej w celu osłabienia rządu, w który się chce uderzyć. Zapamiętajmy wtedy tych, którzy te plotki tak ochoczo powtarzali. 

To właśnie oni próbują nas strzyc nożycami Golicyna.

wtorek, 25 kwietnia 2017

Nożyce Golicyna

Major KGB Golicyn uciekł w latach 60 z placówki w Helsinkach i poprosił o azyl w Ameryce. Znany jest on z wyjaśnienia mechanizmu radzieckiej propagandy dezinformacyjnej, które od jego nazwiska nazywa się nożycami Golicyna. Nożyce Golicyna, podobnie jak te krawieckie, mają dwa ostrza. Pierwsze z nich to właściwe kłamstwo, które aplikuje się natychmiast, aby zaspokoić ciekawość odbiorcy. Drugie z nich to różnego rodzaju kłamstwa dodatkowe, które są na tyle nieprawdopodobne, że poprzez kontrast uwiarygadniają te pierwsze na zasadzie, że lepszy rydz niż nic - czyli lepsze poważniejsze (a jednak kłamliwe) wytłumaczenie,  niż niepoważne spekulacje. 

Nożyce Golicyna, tak jak nożyce fryzjerskie, muszą być oczywiście w sprawnych rękach obracane, obrane ażeby można było nimi odpowiednio przystrzyc poddawane propagandowej obróbce owce i barany. Do tego służą odpowiednie media, autorytety i inni ludzie, którzy z różnych powodów będą chcieli nożyc Golicyna używać. Dlaczego z nich korzystają? Dlatego, że po prostu nie trzeba być na usługach wywiadu rosyjskiego by się nimi posługiwać. Wystarczy być, jak to kiedyś określił Włodzimierz Ilicz Lenin, pożytecznym idiotą. A takich i w Polsce i na zachodzie nie brakuje.

Kiedy czytam ostatnio różne newsy, i to bynajmniej nie dotyczące katastrofy smoleńskiej, w której przypadku nożyce Golicyna były szczególnie spektakularnie zastosowane {według mechanizmu: pierwsze kłamstwo to podany od razu jako pewnik błąd pilotów, kolejne kłamstwa mają to pierwsze kłamstwo uwiarygodnić), to zaczynam mieć wrażenie, że podobne nożyce Golicyna zaczynają być używane w stosunku do rządu premier Beaty Szydło. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, ale jestem zwolennikiem wytłumaczenia pewnego rodzaju spisków racjonalnymi działaniami, które komuś ewidentnie służą. Jak wiadomo motyw zdradza autora, a motyw ma cała elita III RP tracąca władzę i lukratywne wpływy pod rządami PIS.

Ale to już temat na jutrzejszą notkę.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Dwa sposoby

Dziś lżejszy temat - krótki poradnik dla osób, które pragną zakończyć niewygodną rozmowę na czacie. Opracowałem go, a raczej wypracował mi się w praktyce. Mam dwie takie możliwości. Wynikają one oczywiście ze specyfiki mojej osoby i moich celów, nie każdy może zastosować tę samą opcję w swoim przypadku, ale nie wątpię, że każdy jest w stanie wypracować własną technikę w tym zakresie. Z jakich więc środków korzystam, aby zniechęcić rozmówców?

Przede wszystkim warto na początku dodać, że rzadko kiedy robię to świadomie. Najczęściej tak po prostu wychodzi wbrew mojej intencji. A jednak są takie przypadki, gdy widzę, że rozmówca nie jest odpowiedni - ma wiek poza moimi widełkami lub w rozmowie zaprezentuje niedopuszczalne podejście do sprawy. W jaki sposób można go wtedy zniechęcić? Są dwa proste sposoby. Pierwszy to napisać, że szuka się związku. Większość ludzi odpadnie, bo nie szukają tej relacji. Ewentualnie potwierdzą, że też związku szukają - ale szybko okaże się, że to słowo oznacza dla nich seks układ, który przez hipokryzję nazywają związkiem. 

Drugi sposób na zniechęcenie osoby, która szuka także do związku i nie chce zrezygnować z komunikacji ze mną to wysłanie mojego zdjęcia. Nie jestem osobą najpiękniejszą, więc moje zdjęcie może zniechęcić tych, którzy podobnie jak ja szukają związku i nie spłoszyli się, gdy im o tym powiedziałem. Oczywiście i ten sposób nie zawsze działa.  Są tacy, którzy mi nie odpowiadają, a jednak nie udało się ich zniechęcić. Wtedy trzeba starać się zakończyć rozmowę w w jakiś inny sposób. Im dłużej się rozmawia, tym łatwiej znaleźć jakiś inny pretekst do zakończenia konwersacji.

Na szczecie pierwsze sposoby odsiewają zdecydowaną większość przypadków.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Sprawdzam?

Wczoraj pisałem o projekcji obaw, a dziś napiszę o sprawdzaniu. To również kwestia, którą uświadomiłem sobie ostatnimi czasy. Jest ona jednak, w przeciwieństwie do projekcji obaw, sprawą teoretyczną i potencjalnie możliwą. O ile projekcja obaw opiera się na faktycznych obserwacjach, porównywaniu faktów i wyciąganiu z tego wniosków, o tyle dzisiejszy temat sprawdzania to zaledwie potencjalna, teoretycznie wymyślona sytuacja. Na czym to polega?

Pisałem ostatnio kilka razy o ponownym poznawaniu mojego byłego chłopaka. Mamy się spotkać, ale już od jakichś dwóch miesięcy nie udaje nam się to, bo ciągle coś wypada. Nie może przyjechać, bo nie ma pieniędzy, albo jest chory, albo przyjechała rodzina na niespodziewany pogrzeb, albo są święta, albo znowu nie ma pieniędzy, albo znowu jest chory. Jednak w każdym z tych przypadków jest inny motyw. Raz chory jest na to, raz na tamto. To się nie powtarza w prostacki sposób. Ma to jakąś swoją logikę. Może być prawdziwe. Z jednej strony można by to nazwać bardzo ciekawym zbiegiem okoliczności, a z drugiej strony zastanawiam się, czy nie jest to zupełnie innego. W tym zakresie są trzy możliwości.

Pierwsza jest taka, że są to po prostu głupie wymówki, dzięki którym stara się on wymigać od poznania się ze mną, bo mu na tym naprawdę nie zależy. Wątpię w prawdziwość tej opcji - z drugiej strony kontaktuję się on bowiem ze mną na tyle intensywnie, że osoba, której nie zależy na poznaniu się, tak by nie postępowała. Byłoby bardzo dziwne, a poza tym byłoby to charakterystyczne dla jakiegoś szczególnego przypadku bajkopisarza. Mój były chłopak do takich nie należy. Druga opcja, która jest możliwa, ale mniej prawdopodobna, jest taka, że mój były chłopak w ten sposób sprawdza mnie. Jego problemy są tak naprawdę fikcyjne, on wymyśla tę sytuację żeby testować moją cierpliwość i zachowanie. Chce się przekonać, czy mi na nim zależy. Kiedy wreszcie test dobiegnie końca, dopiero wtedy spotka się ze mną. Myślę jednak, że nie jest to opcja prawdziwa. Potencjalnie jest możliwa, ale obstawiam opcję trzecią - takie jest po prostu życie i akurat taki ciąg wypadków Pan Bóg nam zafundował.

A jeżeli Pan Bóg nam go zafundował, to na pewno ma to jednak jakiś sens.

sobota, 22 kwietnia 2017

Projekcja obaw

Ostatnio uświadomiłam sobie, że mam pewne zmartwienia, które roboczo określiłem jako projekcję obaw. Jako miłośnik zapytywania wszystkich, których poznaje, o znaki zodiaku, przywiązuję do nich pewną wagę. Nie interesuje mnie zwykły horoskop, bo w takie nie wierzę. Interesuje mnie horoskop partnerski, czyli porównanie charakterów, które posiadają osoby spod znaków zodiaku i ocena, na ile będą zgodni, a na ile konfliktowi. Wierzę w to, że znak zodiaku w jakiś sposób określa podstawy naszej osobowości. 

Oczywiście tylko podstawy. Nad tym jest cała społeczna nadbudowa. Każdy człowiek ma swoją historię, swoje wychowanie, swoje doświadczenia, które go dodatkowo kształtują, ale fundament którym jest zrąb charakteru, determinowany jest przez znak zodiaku, a ściślej mówiąc okres w roku, w której się urodziliśmy. Ludzie urodzeni w różnych okresach roku, mający różne doświadczenia wczesnego niemowlęcego okresu, prawdopodobnie mają troszkę odmienne charaktery przez to ukształtowane. Tym sobie tłumaczę to, dlaczego urodzeni pod jednym znakiem zodiaku są na przykład bardziej wrażliwi, a pod innym bardziej wojowniczy. I rzeczywiście, generalnie sprawdza się tak przypadku ludzi posiadających dany znaki zodiaku. Najczęściej posiadają oni mniej lub więcej cech, które danemu znakowi są przypisywane.

Jeśli więc dobrze się poznało w jakikolwiek sposób, partnerski lub towarzyski, kogoś spod danego znaku zodiaku i wie się dokładnie, jak taka osoba funkcjonuje i jak się zachowuje, to można mieć pewne obawy poznając inną osobę spod tego samego znaku. Jeśli jedna osoba spod danego znaku zodiaku była wobec nas nieodpowiednia w jakikolwiek sposób, to druga osoba spod tego samego znaku także może być podobna. Nie jest to regułą, ale jeśli u tej drugiej osoby dopatrzymy się tych samych cech i zachowań, które posiadała ta pierwsza, to z łatwością możemy założyć, że efekt będzie podobny. Chociaż jest w tym pewien kruczek. Otóż nieodpowiedniość danej osoby powodowana jest nie tylko przez jej charakter, ale także pewne zjawiska, które ją bezpośrednio wyzwalają. Jeśli druga osoba ma nawet taki sam charakter, ale te wyzwalające zjawiska u niej nie wystąpią - to relacja może być zupełnie inna, a w szczególności pozytywna.

I właśnie z takim potencjalnym przypadkiem mam u siebie do czynienia :-)

piątek, 21 kwietnia 2017

Murzynek

Miałem niedawno rozmowę z jakimś chłopakiem na czacie, który powiedział mi że jest mi mulatem i że szuka do związku. To bardzo budujące, bo ja też szukam. Ale oczywiście nie pora na radość, to może 5% sukcesu, jak czasem mawiam. Diabeł - jak powiadają - tkwi w szczegółach. W pewnym momencie rozmowy wysłałem mu swoje zdjęcie, a on pokazał mi swoją fotkę. Ładny chłopak. Oczywiście nie miałem nic przeciw jego etnicznemu pochodzeniu. Chcę ułożyć życie z człowiekiem, a nie wyglądem. Był jednak inny problem.

Postanowiłem przeprowadzić rutynowy test, który czasem wykonuję, gdy widzę zdjęcia mogące budzić podejrzenia. Sprawdziłem zatem w Google, wykorzystując opcję wyszukiwania zdjęć, czy aby te zdjęcie nie było nie było przypadkiem wzięte z netu. I cóż się okazało? Było wzięte, bo Google znalazło je w wielu różnych internetowych miejscach. W takim przypadku wątpię, aby ktoś prywatny swoje zdjęcie kolportował w taki sposób w sieci. Bardziej racjonalne wytłumaczenie jest takie, że człowiek ten podszywa się pod mulata, wykorzystując zdjęcie ściągnięte z internetu.

Napisałem mu, że zdjęcie jest ściągnięte z netu, a on nie protestował w tym zakresie. Oczywiście potwierdziło to jedynie moje przypuszczenia, że jest oszustem. Sprawa więc wyjaśniło się na szczęście bardzo szybko dzięki temu, że wysłał mi zdjęcie i rozbudził moje podejrzenia. Warto sprawdzić zdjęcia budzące nasze obawy co do ich autentyczności. Przeciągnięcie obrazka do wyszukiwarki Google to jedynie chwila - zaś wynik potwierdzi lub rozwieje nasze obawy. Jeśli bowiem danego zdjęcia nie ma nigdzie w sieci, to raczej jest ono autentyczne.

Przynajmniej w tym zakresie szybka wymiana zdjęć okazała się na swój sposób sensowna.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Pięć etapów miłości

W Tygodniku Polityka ukazał się artykuł o pięciu etapach miłości. To ciekawe, bo warto zastanowić się, jeżeli uważamy, że jesteśmy w jakimś związku, na którym z tych etapów sami jesteśmy. Pierwszy etap to samo zakochanie się. Niektórzy określają to także jako miesiąc miodowy. To czas, gdy patrzymy na partnera przez przysłowiowe różowe okulary. Drugi etap to przejście do związku, czyli bardziej ustabilizowanie relacji i przekonanie o tym że jesteśmy dopasowani na tyle, że można w ten czy inny sposób ze sobą być - niekoniecznie na zasadzie ślubu i małżeństwa, ale na przykład mieszkania razem. Najbardziej ciekawe są jednak kolejne etapy.

Trzeci etap to rozczarowanie, albowiem okazuje się, że idealizowaliśmy zanadto partnera, a on jest po prostu człowiekiem, który ma swoje wady. Poza tym każdy człowiek popełnia błędy, również my i nasz partner. Dlatego też rozczarowanie sprawia, że mamy niejako zimny prysznic na głowę. To jest również moment, kiedy wiele par rujnuje swoją relacje i kończy związek, Jednak jeśli przejdziemy przez fazę rozczarowania, czekać nas może faza czwarta, czyli budowanie trwałego i długoletniego związku. Gdy uda nam się wytrzymać ze sobą i nie przeszkadzają nam nasze naturalne wady jesteśmy w stanie stworzyć związek, który przetrwa wszystko.

Ostatni etap naukowiec formułujący tę teorię określił bardzo poetycko - siła dwojga zmienia świat. Oczywiście u gejów byłaby to siła dwóch. Na tym etapie nasz związek staje się trwałym fundamentem, na którym możemy zbudować najlepszą relację, jaka może nam się zdarzyć. Nie mamy ochoty jej porzucać i czerpiemy z nim liczne korzyści, nie tylko przyjemne, ale również duchowe i metafizyczne - spełniamy się w tej relacji. W takiej sytuacji rzeczywiście można przysłowiowe góry rękami przenosić. Zastanawiam się tylko, kiedy ja i czy w ogóle do takiego etapu kiedykolwiek dotrę.

Jednak jest realna, i kto wie, czy nie będąca bardzo blisko nadzieja - że tak :-)

środa, 19 kwietnia 2017

Już zebraliście

Rzadko kiedy zdarza się że napisać można o tak wspaniałej historii i tak bardzo pokazującej, że warto w tym świecie wierzyć w dobro i ludzkie serce. Pewna pani opublikowała na swoim koncie twitterowym fotografię synka Stasia, który jest wiernym kibicem Legii Warszawa, ale choruje na zespół Downa. Organizowała ona zbiórkę pieniędzy na kolejny turnus rehabilitacyjny dla dziecka. Dziecko naprawdę starało się w czasie poprzedniego turnusu i dlatego mama robiła wszystko, aby pojechało ponownie, by pogłębić pozytywne efekty rehabilitacji. Do końca zbiórki pozostała jednak kwota kilku tysięcy złotych, a ludzie wpłacali niewielkie kwoty. Nagle bramkarz Legii Warszawa, Arkadiusz Malarz napisał na Twitterze "Już zebraliście. Wesołych świąt!"

Po prostu wpłacił te brakujące kilka tysięcy zamykając zbiórkę. Oczywiście nie chodzi tu o kwotę pieniędzy, bo należy ją relatywizować do zarobków. Przysłowiowy wdowi grosz jest czasem trudniej wysupłać niż wpłacić kilka tysięcy złotych komuś, kto zarabia duże pieniądze. Chodzi jednak o serce, zaangażowanie się i wspomożenie kogoś, a nie przejście obojętnie, jak to często bywa u bogatych celebrytów, którzy pomagają jedynie na pokaz przed kamerami i fleszami reporterów, ale tak naprawdę poza czasem medialnym z czysto ludzkich pobudek nie kiwną nawet palcem. Są jednak ludzie, także wśród tych najbardziej znanych, którzy mają inne podejście.

Zastanawiałem się tylko, jak to podejście określić. Ludzkie, współczujące to banalne określenie. Ale jak je zaklasyfikować? Z pewnością jest to bardziej podejście miłosierne, a zatem w jakiś sposób chrześcijańskie. Na pewno zaś nie jest to podejście typowych elit III RP. Niestety, są one w znacznej części wyznawcami darwinizmu społecznego. Politycy, celebryci z tych środowisk znani są z pogardy dla zwykłego człowieka, choć oczywiście nie obnoszą się z nią na pokaz (bo by ich zlinczowano). Jeśli komuś nie udało się dorobić, czyli nie był w stanie nakraść do syta, to po co mu współczuć? Jakże inaczej wyglądają w tym kontekście bogacze, na przykład w Stanach Zjednoczonych, gdzie milioner w siódmym pokoleniu nie różni się od zwykłego człowieka na ulicy i od młodości angażuje się w działalność charytatywną. Może dlatego, że w Ameryce nadal znają i stosują pewne chrześcijańskie zasady.

A nasze elity III RP w znacznej części bardziej pochodzą z sowieckiej Azji niż z euroatlantyckiej wspólnoty kulturowej.

wtorek, 18 kwietnia 2017

Parówkowe rozmowy

Niedawno wymyśliłem określenie parówkowe rozmowy jako opis rodzaju rozmowy, którego właśnie chciałbym unikać, a ja który sam przerabiam w komunikacji z moim byłym chłopakiem, z którym ostatnio dużo rozmawiamy przez telefon. Są to bardzo długie rozmowy, ale jednak  praktycznie pozbawione treści, tak samo jak parówki pozbawione są praktycznie szlachetnego mięsa i pełne jakiś podejrzanych rozpychających je dodatków. 

Mechanizm parówkowej rozmowy jest bardzo prosty. Chłopak dzwoni do mnie i tak naprawdę mam bezpośrednią transmisję z tego, co się wydarzy po drugiej stronie. Na przykład ogląda telewizję i coś tam do siebie powie pod nosem, albo powie do siebie, że tego zapomniał, że nie udało mu się coś albo coś spadło, zaginęło, czegoś szuka i tak dalej. Słowem nic ciekawego. Raz na kilka minut zwraca się do mnie bezpośrednio i rzeczywiście można o czymś przez chwilę pogadać. Ewentualnie gadając sobie pod nosem zahacza o temat, który ja mogę skomentować. Wtedy jest autentyczna rozmowa. Pomiędzy nią jest szum informacyjny, który mi utrudnia pracę dzieląc moją uwagę. 

W sumie najlepszą taktyką na takie parówkowe rozmowy jest po prostu przywiązywanie bardzo małej uwagi do tego, co mówi druga osoba i słuchanie tego z połowiczną koncentracją. Może uda się coś tam wychwycić, co da się skomentować Może uda się usłyszeć, że rozmówca o coś nas zapyta. Ale generalnie, jeśli przez grzeczność połączenie takie trwa w ciągu doby w sumie godzinami, to trudno podchodzić do tego inaczej. Mamy bowiem własne sprawy na uwadze i w końcu taka rozmowa to nie jest praca, za którą nam płacą i gdyby płacili, to moglibyśmy rzeczywiście ją wykonywać z pełnym zaangażowaniem.

W sumie mizeria parówkowych rozmów jest taka, że oryginalne parówki można przynajmniej zjeść z musztardą i keczupem.

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Pusty dywanik

Na Lany Poniedziałek historia, która wycisnęła straszne łzy u mnie. Płakałem po niej dobre kilka minut. Czteroletni chłopczyk, Nolan, miał raka i cierpiał. Wiadomo, że przegra walkę z rakiem. W tym artykule moją uwagę przykuło zdjęcie dziecka leżącego na podłodze na dywaniku i patrzącego w jakieś okno, a obok zdjęcie tego samego miejsca z pustym dywanikiem. To zestawienie już samo w sobie jest dramatyczne. Historia opisana w artykule wyjaśniała o co chodzi. Poniżej przytaczam jedną z ostatnich rozmów mamy i Nolana, cytowaną w tym artykule. 

- Pewnie bardzo cię boli, kiedy oddychasz?
- Tak.
- Wszystko cię boli, tak, kochanie?
- Tak.
- To wszystko przez nowotwór. Już nie musisz dłużej walczyć.
- Nie? Ale będę, dla ciebie, mamusiu!
I tu już zacząłem płakać.
- Przez ten cały czas robiłeś to wszystko dla mnie?
- Cóż, no tak.
Tu jeszcze bardziej płakałem.
- Nolanie, jakie jest zadanie mamusi?
- Musisz robić wszystko, żebym czuł się bezpieczny.
- Kochanie, nie mogę już nic zrobić. Jedynym miejscem, gdzie będziesz bezpieczny, jest niebo.
- Więc pójdę do nieba i będę bawił się, dopóki do mnie nie przyjdziesz. Bo przyjdziesz, prawda?
- Oczywiście! Nie pozbędziesz się mamusi tak łatwo!
- Dziękuję, mamusiu!

Potem mama postanowiła na chwilę się wykąpać pod prysznicem i dlatego ułożyła Nolana przed nim, aby na nią patrzył. Nolan zapadł w śpiączkę przed śmiercią tuż po tym jak mama zamknęła drzwi do prysznica, a o godzinie 23.54 odszedł. Jednak chwilę wcześniej zdarzył się mały cud, ponieważ otworzył oczy, wziął głęboki oddech i powiedział "Kocham cię mamusiu". W tym momencie już nie byłem w stanie wytrzymać i rozpłakałem się na dobre. Zaś podpis pod obu zdjęciami jest taki: Tu, gdzie kiedyś, czekając na swoją mamusię, leżał piękny, idealny chłopiec, teraz jest tylko pusty dywanik.

Mam synka, którego bardzo kocham, ale nie mieszkam już z nim niestety. To okropna rana w sercu. Tym większa, gdy uświadamiam sobie jak niewiele mogę dla niego teraz robić sam będąc cieniem człowieka i cieniem ojca. Odkąd mam dziecko, to historie dzieci wzruszają mnie i rozwalają. Krzywda dziejąca się dziecku działa na mnie sto razy mocniej niż krzywda wyrządzana dorosłemu człowiekowi. Pierwszy raz przekonałem się o tym oglądając ponownie "Gladiatora" Ridleya Scotta. Gdy nie miałem dziecka, to obraz powieszonej żony i synka Maximusa nie robił na mnie większego wrażenia. Gdy oglądałem ten film ponownie, mając już synka, to na widok zabitego dziecka rozpłakałem się. Od tej pory nieszczęścia, które dotykają dzieci, strasznie mnie bolą. 

Popłakałem się jak bóbr, za oknem niebo płacze, bo pada deszcz (w niedzielę, gdy piszę ten post) - słowem idealny tekst na Lany Poniedziałek.

niedziela, 16 kwietnia 2017

Budzik

Dziś Wielkanoc, a ja chciałbym napisać o czymś zupełnie niepozornym, ale na swój sposób życiowo ważnym. Wczoraj wymieniłem dźwięki budzika stosowanego przeze mnie w telefonie. Od bardzo długiego czasu używałem jako melodię, która mnie budziła, dostępny w Internecie fragment z filmu Stanleya Kubricka "Barry Lyndon". To Lilliburlero, brytyjski marsz wojskowy z XVIII wieku, który w internetowym montażu zaczyna się od słów, które wykrzykuje angielski oficer werbunkowy: King George and All England Forever! I ten okrzyk budził mnie już od wielu miesięcy. Z reguły bywało tak, że jeśli miałem telefon pod ręką, to byłem w stanie wyłączyć budzik zanim zaczął się właściwy marsz wojskowy po tym okrzyku i chwili aplauzu następującej po nim.

Wczoraj był upgrade programu Tokiko, którego używam jako budzik w telefonie i ma on teraz dodatkową opcję cichego włączania alarmu (Fade In), czyli stopniowego powiększania jego głośności. Gdy zastosowałem ją do mojego fragmentu z filmu Kubricka, tytułowy okrzyk na początku był po prostu niesłyszalny. Dlatego zmieniłem cały alarm budzika na inny brytyjski marsz wojskowy z XVIII wieku - British Grenadiers. To delikatna i rytmiczna melodia równie dobrze sprawdzająca się przy odgrywani od razu z pełną głośnością, jak i przy stopniowym jej zwiększaniu. Jest to też budzik bardziej subtelny i mniej "chamski" w przerywaniu ciszy snu. Przy okazji zmieniłem także melodię przypomnienia o world bossie w mojej grze - z ustawionego poprzednio cichego pikania na pogłaśniany Hohenfriedberger Marsch - skomponowany w XVIII wieku osobiście przez Fryderyka Wielkiego. Marsze wojskowe są bardzo fajnymi melodiami budzika - moim pierwszym takim marszem budzikowym był chyba najbardziej znany pruski marsz wojskowy Preußens Gloria.

A teraz pora na wielkanocny motyw w tych moich telefonicznych budzikach. Gdy o szóstej rano obudził mnie po raz pierwszy delikatny i subtelny British Grenadiers, wstałem i zacząłem szykować się jak zwykle do porannych czynności przy komputerze. Nagle zaczęły bić wszystkie dzwony w pobliskim kościele. Zacząłem się martwić. Wiedziałem, że jest Wielkanoc i podejrzewałem że to może być związane z Wielkanocą, ale bałem się, że również może być bicie na alarm z powodu atomowej wojny z Koreą Północną. Bo wojna może wybuchnąć lada chwila, a reżim Kima mógł użyć broni atomowej. Dlatego najpierw ze strachem sięgnąłem po newsy w Internecie. Okazało się, że faktycznie Korea wystrzeliła jakiś (oczywiście konwencjonalny) pocisk jako demonstrację siły, ale po chwili wybuchł - a więc była to wielka kompromitacja. Coś podobnie jak nasza totalna opozycja. Potem zaś przeczytałem w necie o tym, że w Polsce bardzo często ogłasza się Zmartwychwstanie Pańskie w kościele biciem w dzwony o poranku - więc się już uspokoiłem.

A zatem wszystkiego najlepszego w Dniu Zmartwychwstania Pańskiego - obyśmy w te święta nie powielali koreańskich kompromitacji :-)

sobota, 15 kwietnia 2017

Homo orzech do zgryzienia

My w Polsce emocjonujemy się być może sprawami Misiewicza, a tymczasem inni - w tym także również geje - mają gorzej, choć na szczęście w oddalonych od nas krajach. Niedawno przeczytałem informację o tym, że w Czeczenii stworzono obozy koncentracyjne dla homoseksualistów. Przewidziano w nich "atrakcje", których nie powstydziłyby się hitlerowskie pierwowzory - między innymi rażenie prądem i bicie. Niekiedy także zabijanie. W hitlerowskich obozach homoseksualistów oznaczano, z tego co pamiętam, różowymi trójkątami i (także z tego co pamiętam) głównie przetrzymywano ich w Dachau. To było na szczęście dawno temu i - mam nadzieję - w Europie się już nie powtórzy. Czeczenii to jednak, jak widać, nie dotyczy.

Zwróciłem oczywiście uwagę na ten artykuł dlatego, że dotyczy naszej orientacji. Rzecz jasna bulwersujące jest zakładanie obozów koncentracyjnych dla kogokolwiek, niezależnie od jego orientacji seksualnej, wyznania, narodowości i tym podobnych cech. W sumie można by wyrazić oburzenie i na tym zakończyć cały komentarz w tej sprawie. No bo co można zrobić więcej z poziomu zwykłego, małego człowieka, którym ja jestem. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedną, trochę paradoksalną sprawę, która pokazuje złowrogi znak naszych czasów. Otóż ciekawe, jak w tej sprawie wypowiedzą się lewaccy aktywiści, którzy tak bardzo hołubią z jednej strony homoseksualistów (lub inne ciekawe mniejszości) a z drugiej strony islam. Zatem islamskie obozy dla gejów to dla nich to przysłowiowy trudny orzech do zgryzienia.

Oczywiście w przypadku lewackich aktywistów wiem jak się zachowają -  po prostu nabiorą wody w usta i będą udawali, że nic się nie stało. To dla nich typowe. Gdy coś nie pasuje im do koncepcji to przeważnie nie mają odwagi na polemikę, po prostu starają się to ignorować lub odwracać kota ogonem. Jednak sprawa ta niestety pokazuje realne zagrożenie ze strony radykalnego islamu, a właśnie taki zagraża teraz Europie. To zagrożenie nie tylko dla homoseksualistów, ale praktycznie dla każdego, kto po prostu nie mieści się w islamskiej średniowiecznej moralności i obyczajowości. Mówię o średniowiecznej moralności nie ze złośliwości, tylko stwierdzam fakty, bo system moralny Islamu i jego podejście do wielu kwestii jest albo wprost średniowieczne, albo w najlepszym wypadku odpowiada moralności europejskiej końca XIX wieku. Zastanówmy się więc, czy głaskanie islamu za wszelką cenę w imię jakiejś opętańczej idei multikulti (która - przypomnijmy - skąpi tej swojej przereklamowanej tolerancji rodzimemu europejskiemu chrześcijaństwu) nie doprowadzi nas również w Europie do powrotu horroru, który do tej pory przerabialiśmy w czasach Hitlera i Stalina.

Oby ten horror nie wrócił w czasach Mahometa - bo to, że unicestwi wtedy ideę multikulti i europejskie lewactwo, będzie wtedy małym pocieszeniem.

piątek, 14 kwietnia 2017

Sprawa Bartłomieja M

Ostatnio przez media przetacza się "sprawa Bartłomieja M". Wiadomo oczywiście, że chodzi o przysłowiowego już Misiewicza. Jego nazwisko stało się synonimem podejrzanych działań obecnej władzy.  I nawet - w co raczej w tym przypadku nie wierzę - gdyby byłyby to działania z uczciwą intencją, to i tak przynoszą PiS-owi straty wizerunkowe. Niektórzy już je porównują do ośmiorniczek Platformy Obywatelskiej. Na szczęście mam nadzieję, że to potknięcia znacznie rzadziej występujące niż w czasie rządów PO, które - jak niestety coraz bardziej się przekonuję - były jednym wielkim przekrętem. To jednak nie powód, aby patrzyć na sprawę Misiewicza przez palce. Bo, jak powiedział Talleyrand, to gorsze niż zbrodnia - to błąd.

PiS jest bez wątpienia partią mającą ambitne zadanie przebudowy Polski. Oczywiście zawsze będą podzielone zdania co do tego, czy ta przebudowa idzie w dobrym kierunku. To naturalne. Nawet jeśli odsiejemy histeryczną negację a priori w wykonaniu tzw. totalnej opozycji, to można się spierać choćby o to, czy etatyzm i socjaldemokratyczne działania PiS są korzystne dla kraju, czy nie. Ale bez wątpienia PiS realizuje jakiś program, i plan polityczny. I w tej jego realizacji bardzo ważne jest zachowanie swego rodzaju czystości ducha. Unikanie tanich pokus skoku na kasę, na synekury, na władzę uderzającą jak woda sodowa do głowy. Misiewicz jest ewidentnym przykładem takiego szkodliwego zaczadzenia się władzą i towarzyszącej mu arogancji. Z tego punktu widzenia należało go politycznie zneutralizować, albo nawet skasować. 

Ale jest w tym coś jeszcze. Sprawa ministra Macierewicza. Mam co do niego ambiwalentne zdanie. Nie wiem, na ile pozytywnie zmienia armię, bo nie jestem ekspertem mogącym orzekać o tym, czy wymiana kadr za jego władzy może docelowo uzdrowić armię, czy ją pogrążyć. Na pewno ważne jest to w jego ocenie, co łatwo weryfikowalne - wydał na przykład pełny budżet na zbrojenia, czego się nie udawało jego poprzednikom. To na pewno plus. Ale dlaczego - do diabła - pan Antoni tak uparcie faworyzował Misiewicza? Kiedy już afera się pojawiła, to zamiast umieścić Misiewicza na cichym i niewidocznym dla mediów stanowisku, wstawiał go w takie miejsca, że trudno byłoby go nie zauważyć. Mnie bardzo dziwi i zniesmacza upór, z jakim go faworyzował. Oczywiście nikt nie jest idealny, ludzie popełniają błędy - ale mądrzy ludzie na błędach się uczą. Czyżby minister Macierewicz nie potrafił się uczyć na swoich błędach?

Oby ludzie, którzy teraz rządzą Polską potrafili się uczyć na swoich błędach.

czwartek, 13 kwietnia 2017

Naczelnik

Na "pechowy" dzień (prawie piątek trzynastego) - "pechowy" temat polityczny. O Naczelniku Państwa, czyli Piłsudskim, różnie mówią. Niektórzy uważają, że jego koncepcja zarządzania poprzez sterowanie z tylnego siedzenia była szkodliwa dla Polski. Tymczasem Jarosław Kaczyński wydaje się faktycznie kolejnym Naczelnikiem Państwa od czasu Józefa Piłsudskiego i jego obecna koncepcja zarządzania, niby z tylnego siedzenia, kto wie, może faktycznie ma sens. Nie wiem oczywiście na ile Kaczyński faktycznie wpływa na decyzje prezydenta, pani premier lub ministrów, a na ile jego wpływ jest jedynie mitologizowany, szczególnie przez opozycję. W końcu dla ich propagandy Pan Prezes to zawsze było samo zło. Chciałbym jednak skupić się w dzisiejszej krótkiej analizie na czymś nieco odmiennym niż zastanawianie się nad tym, jaka jest jego strefa wpływów i możliwości działania.

Zacznę od sprawy osobistej dotyczącej dzisiejszego Naczelnika.  Bez wątpienia Jarosław Kaczyński jest, pośród największych i najbardziej wpływowych polskich polityków, osobą najskromniejszą, jeśli chodzi o aspiracje materialne. Żyje w skromnym domu po rodzicach (porównajmy do niego  rezydencję Wałęsy lub Sikorskiego), nie posiada samochodu, nie ubiera się w drogie ubrania, nie jest gadżeciarzem, nie ma nawet konta w banku. Nie założył rodziny (jak brat) i poświęcił się w całości dla kariery politycznej. Niektórzy powiadają, że jest gejem - być może, może dlatego nie założył rodziny. Ale na pewno nie tłumaczy to jego (w porównaniu do innych polityków) nieomal ascetycznej skromności. Nie chcę go gloryfikować, zestawiam po prostu fakty, które są powszechnie znane.

I to sprawia, że mogę mu zaufać, jeśli faktycznie pełni funkcję Naczelnika Państwa, bo człowiek o takiej skromności, pozbawiony taniego parcia na zdobywanie fortuny jest (jak sądzę) najlepszym gwarantem uczciwości - jeśli sam jest w pewnym sensie politycznym idealistą, posiadającym swoją wizję linii politycznej i celów do realizacji, a nie koniunkturalnym oszustem, tak jak niestety większość polityków w Polsce i na świecie. Dlatego też ostatnie działanie Jarosława Kaczyńskiego polegające na dobraniu się Misiewicza oceniam bardzo pozytywnie. Kaczyński jest faktycznie wentylem bezpieczeństwa i reaguje w sytuacji, gdy rządzący popełniają błędy. Poprzednio reagował na przykład w sprawie ustawy Szyszki. Jednak w tym wszystkim istotne jest coś jeszcze - Kaczyński nie reaguje sam dla siebie. On wczuwa się w nastroje społeczne i wyczuwa społeczną irytację. Dzięki temu działa w interesie społecznym, w tym sensie, że wyraża społeczną ocenę korekty pewnych działań rządzących.

 Z pewnością w Polsce taki recenzent rządu szczególnie się przydaje.

środa, 12 kwietnia 2017

Wywrotek smoleński

A byłbym zapomniał, przecież była rocznica katastrofy smoleńskiej. Dla na mnie ta data ma znaczenie szczególne 10 kwietnia 2006 roku zacząłem grać w World of Warcraft. Natomiast w dniu 10 kwietnia 2010, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy samolot prezydencki spadał w Smoleńsku, mnie również spotkało małe lądowanie, ponieważ zatrzymał mnie policyjny patrol i musiałem płacić mandat. Gdybym jechał tą drogą dziesięć-piętnaście minut później, zapewne nikt by mnie nie zatrzymywał, bo wszyscy byliby już zajęci sprawą prezydenckiego samolotu. A ja załapałem się "na ostatnią chwilę" w tym zakresie.

Tymczasem ostatnio pojawiły się dwie bulwersujące sprawy związane ze Smoleńskiem, jeśli oczywiście nie liczyć rutynowego, zdziczałego protestu Obywateli RP. Pierwsza sprawa od kilku dni to parówkowa inscenizacja samolotu - śniadanie smoleńskie umieszczone na facebookowym profilu Antyradia. Druga sprawa to reklama milionerów TVN-u z pytaniem o wywrotka smoleńskiego. Nie obstawiałbym, że jest to rasa gołębia. Prywatnie uważałbym że jest odpowiedź D, czyli akrobacje na deskorolce, nazwane tak przez kogoś od katastrofy smoleńskiej. A jednak jest to faktycznie rasa gołębia pochodzącego z regionu smoleńskiego.
Na szczęście Antyradio przeprosiło za parówkowy samolot i odcięło się od tego. Bo ktoś tam to, wiecie rozumiecie, zamieścił. A teraz im przykro i przepraszają. Dobre i to - choć publika z lewej strony i od strony salonu III RP na pewno miała ubaw. Jednak z TVN to inna sprawa. W sumie pytanie mogłoby się pojawić w każdym momencie w Milionerach, ale - jak ktoś słusznie zauważył - gdyby było to w innej porze roku, nikt by na to nie zwracał uwagi. Niestety, umieszczenie tego pytania w zwiastunie świątecznych Milionerów można by uznać za niesmaczną manipulację aluzjami do smoleńskiej tragedii. Nawet jeśli to był głupi przypadek (a i takie się zdarzają) to wyszło jak wyszło.

No i lewacka publika i tak będzie miała w TVN ubaw po pachy - bo śmierć po "drugiej stronie" politycznej sceny nie jest dla nich sacrum.

wtorek, 11 kwietnia 2017

Złośliwy net

Złośliwość przedmiotów martwych jest przysłowiowa. Mnie przytrafiła się ostatnia złośliwość przedmiotów internetowych. Ze względu na opóźnione dotarcie na konto pieniędzy w równie opóźniony sposób zapłaciłem za abonament mojego bezprzewodowego internetu. Spodziewałem się płacąc w środku tygodnia, że pieniądze zostaną zaksięgowane u operatora najpóźniej w piątek. Tymczasem, choć z pewnością pieniądze były u niego na koncie następnego dnia, zostały one zaksięgowane dopiero we wtorek. W efekcie miałem nie tylko weekend, ale także poniedziałek bez internetu, bo założyli mi lejek z tak małym transferem danych, że nie dało się korzystać z sieci.

Na szczęście mam tutejszy internet w pomieszczeniu, które wynajmuję. Internet ten wygląda w ten sposób, że jest główny router, podłączony do niego dodatkowy router, a z niego kablem połączony końcowy router bezpośrednio u mnie w pokoju. Jest to zresztą mój stary router Asus z poprzedniego mieszkania, którym zastąpiłem jakiś tutejszy sprzęt. A teraz mi znów służy. Zatem połączenie internetowe jest od tego routera do routera pośredniego, a przez niego do routera właściwego. Łańcuszek routerów i efekty tego, jak można się spodziewać, są takie, że niekiedy w internecie strony w przeglądarkach nie potrafią się załadować, gdyż jest zbyt długi czas oczekiwania. Trzeba je ręcznie odświeżać i jest to bardzo niewygodne.

O ile jednak przypadku mojej pracy wykonywanej poprzez strony internetowe dało się to jakoś przeboleć, bo co najwyżej można było formularze na stronie pracy odświeżać, ale i tak praca szła do przodu, o tyle w przypadku gry było kompletnie tragicznie. Na routerze bezprzewodowym przeważnie loguję się bez problemu, rzadko zdarzają się kłopoty. Tu było dokładnie odwrotnie. Głównie nie mogłem się zalogować i dziennie traciłem godzinę lub więcej na bezowocne próby logowania powtarzane w kółko.  Gry zaś nie da się ręcznie odświeżyć jak strony w internetowej przeglądarce. Można ją tylko uruchamiać on nowa. Jak się okazuje, gra jest najlepszym testem sprawności połączenia internetowego. A z drugiej strony - wyzbyłem się obaw, że niepotrzebnie zainwestowałem we własny, niezależny internet LTE, bo jak widać jest ona zdecydowanie lepszy.

Przynajmniej teraz internet mogę zawsze łatwo zabrać ze sobą.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Nowe grzechy Kościoła

Lewacki aktywista zaraz powiedziałby że mam na myśli to, że grzechy sam Kościół popełnia. No bo oni się wszędzie dopatrują grzechów, byle tylko nie u nich samych. Można te słowa odnieść i do niektórych ludzi Kościoła, i do niektórych lewackich aktywistów.  Pod tym względem dobrali się jak w korcu maku. Jednak mnie zainteresował katalog nowych grzechów dopisanych do listy przez sam Kościół. Jest w nim też coś niecoś dla gejów.

Z punktu widzenia gejów, a raczej panów bi, grzechem jest oczywiście seks pozamałżeński z osobami tej samej płci. Widocznie wcześniej nie był dostrzegany. Dla gejów oczywiście również typowe grzechy to oglądanie pornografii, na szczęście mniej typowa pedofilia, oraz jeszcze mniej typowy (przytaczam go tytułem ciekawostki) seks ze zwierzętami. Za to z pewnością geje łapią się na seks z użyciem wibratora lub dmuchanej lalki (a raczej "lalkiego").  Grzechem jest tak samo sprzedawanie cnoty przez internet, chociaż wielu gejów już jej nie posiada. Są też inne ciekawe grzechy dla wszystkich, niezależnie od orientacji:  między nimi zanieczyszczanie środowiska, wyścig szczurów, a także nadmierne bogacenie się, produkcja niezdrowej żywności oraz przekręty finansowe. Grzechem jest też mobbing.

W sumie ciekawy to katalog grzechów i widać, że Kościół idzie z duchem czasu i potrafi poznawać nowe zagrożenia oraz ustosunkowywać się do nich. Najbardziej oczywiście podoba mi się jako grzech zanieczyszczanie środowiska. Podoba mi się również produkcja niezdrowej żywności oraz przekręty finansowe. Kto wie, czy Kościół nie powinien zacząć ponownie potępiać tak zwaną lichwę, czyli bogacenie się na pożyczaniu pieniędzy na zbyt duży procent, z którego słyną przecież Zachodnie instytucje finansowe. Mamy bowiem bankowość islamską, opartą na prawach szariatu, która nie zna lichwy ani spekulacji finansowych. Jest ona bardzo nowoczesną, humanistyczną formą bankowości nastawioną na wspieranie lokalnych społeczności, a nie na pompowanie finansowych banksterskich elit. Kto wie, czy podobna nie oparta na lichwie bankowość, nazwijmy ją roboczo bankowością chrześcijańską, nie powinna powstać również po naszej stronie wiary.

Być może czasy, także za sprawą Kościoła, zaczną się pozytywnie zmieniać.

PS z 15.04: Okazuje się, że ten news o nowych grzechach to był fejk. Ale moja opinia o tych zjawiskach przywoływanych jako grzechy pozostaje niezmienna :-)

niedziela, 9 kwietnia 2017

Pod Pseudonimem

Ostatnio piszę więcej o swoich sprawach lub o sprawach całego świata niż przytaczam perełki z serwisów zawierających ogłoszenia o szukaniu do związku i z tym podobnych miejsc. Zresztą znacznie rzadziej je odwiedzam. Jestem bowiem wyraźnie zwrócony w stronę pewnej osoby, z którą mam się spotkać i ciągle nie mogę, ale mam nadzieję że prędzej czy później ją zobaczę. Dlatego też inne ogłoszenia oraz inne osoby mniej mnie interesują. Tylko czas nam przeglądam rutynowo anonse, żeby zobaczyć, czy nie ma czegoś, co można by umieścić na blogu. Dziś trafiłem na anons pewnej osoby pod pseudonimem Pseudonim. Oto jego treść.

Jeśli jesteś tu po raz pierwszy i ostatni, to ogłoszenie jest dla Ciebie. Wyjątkowy dla wyjątkowego. Jestem na tym żałosnym targowisku próżności, ponieważ nie mogę się sklonować. Chcesz seksu? Proszę bardzo. Wystarczy, ze będziesz obłędnie przystojny. Nigdy tego nie robiłem i nie oddam dostępu do mojego ciała komuś, kto mnie nie zachwyci. Chcesz przyjaźni? To już trudniejsze. W takim wypadku nie musisz być młody ani przystojny. Wystarczy wewnętrzne piękno i błyskotliwy intelekt. Chcesz miłości? Wysoko mierzysz! Jeśli na tej planecie jest ktoś, kto zasługuje na moje uczucie, na pewno jest to egzemplarz pojedynczy, niemożliwy do podrobienia. Jakie warunki musi spełniać? Chyba nie sadzisz, ze zdradzę Ci szyfr otwierający moje serce. Podaj 3 razy adres. elektroniczny, inaczej nie odpowiem! 

Zabawna początkowa i nad wyraz aktualna uwaga do tego tekstu. Mężczyzna. który go napisał, w samokrytyczny sposób stwierdza że nie może się sklonować. Od razu przypomniała mi się afera ze zdjęciem Beaty Szydło i ze sklonowaniem dwóch stojących za nią polityków. Zresztą jak się okazuje, jak napisał Paweł Szefernaker, była to wina zatrudnionych jeszcze za czasów Platformy Obywatelskiej "specjalistów" z Programu 1 Polskiego Radia. Potem jednak robi się mniej ciekawie. Mamy bowiem - chyba bardzo egoistyczną - obietnicę seksu z kimś zabójczo przystojnym. Ja bym tego nie pożądał, bo taki seks to choćby nieświadome porównywanie się do tego przystojniaka. I w kontraście do niego jeszcze większa własna marność. Po co to komu? Niech model chodzi do łóżka z modelem. A modelem chyba autor tego anonsu nie jest, bo pewnie gdyby był, to by się od razu pochwalił.

Co do przyjaźni, to przynajmniej autor ma zdrowe podejście. Gorzej z opisanym dalej uczuciem, albowiem okazuje się, że trzeba zasługiwać na jego uczucia i być kimś wyjątkowym. Oczywiście piękno miłości polega na tym, że właśnie ktoś ukochamy jest super, stworzony tylko dla nas, jedyny na całej planecie - ale trick polega na tym, że ten super wyjątkowy dla nas wcale nie musi być wyjątkowy dla wszystkich. Tymczasem mam takie wrażenie, ze autor anonsu chce jakiegoś uczuciowego Supermena. A teraz zdradzę, co zwróciło moją uwagę w tym anonsie i sprawiło, że o nim napisałem. To banalna prośba o powtórzenie maila, z zastrzeżeniem, że inaczej nie odpowie. Już to kiedyś widziałem. A zatem to kolejna odsłona tego samego narcyza.

Mała wewnętrzna sprzeczność - czemu tak wyjątkowy człowiek jak on musi ciągle zmieniać anonse, skoro wystarczyłby mu jeden równie wyjątkowy?

sobota, 8 kwietnia 2017

Noc doładowań

Wczoraj pisałem o Nocy Konfesjonałów a dzisiaj żartobliwie o nocy doładowań. Wczoraj w nocy miałem taką sytuację, że o drugiej w nocy przyszedł do mnie SMS na numer telefonu, którego używam w ciągu miesiąca przeciętnie tyle, że wygadane mam 1-2 minuty i wysłanych podobną liczbę SMS. O czym mógł mówić SMS, który przyszedł tak późno w nocy i od kogo? Okazuje się, że akurat to SMS od operatora mówiący o tym, że straciłem możliwość wykonywania połączeń. Po prostu konto się wyczerpało.

Trzeba więc doładować telefon za minimum 5 złotych, aby przedłużyć ważność konta o kolejny rok. A ponieważ dzieje się to raz do roku, więc łatwo zapominam, kiedy to ma miejsce i potem mnie to zaskakuje. Zabawne jednak, że w tym samym momencie mój były chłopak, który od jakiegoś czasu ma się ze mną spotkać, tak samo musi podładować za co najmniej 5 złotych swoje konto w telefonie, aby dalej mieć bezpłatne rozmowy, w tym również do mnie. A w ich czasie dzwoni do mnie i jest transmijsa na żywo z tego, co aktualnie robi. On coś robi, ja coś robię, co jaklis czas zamieniamy ze sobą kilka słów - i tak ta "rozmowa" wygląda.

Prawdopodobnie jednak nie był w stanie doładować telefonu za te 5 złotych, bo się do mnie wczoraj  nie odzywał. I kolejny potencjalny termin jego przyjazdu minął. Ale to już rutyna i nawet mnie to nie wkurza. Raczej patrzę na to jako na ciekawostkę przyrodniczą. Zawsze się pojawiają jakieś zabawne problemy. A to wizyta w szpitalu, a to brak kasy. Akurat wierzę, że to wszystko prawda. Po prostu najwyraźniej Pan Bóg ma jakiś cel w tym, żeby go tak trzymać na dystans. Albo chce mi kogoś innego podsunąć, albo to taka szkoła cierpliwości. I najbardziej mnie konfunduje to, że nie wiem, która z tych dwóch opcji jest prawdziwa. Na szczęście mam na głowie inne, egzystencjalne sprawy, i dobrze, że mam co robić.

A przy okazji, muszę doładować cierpliwość za więcej niż 5 złotych ;-)

piątek, 7 kwietnia 2017

Noc Konfesjonałów

Od dawna  kojarzę inicjatywę, którą jest Noc Muzeów. Bardzo ciekawy pomysł darmowego udostępnienia wejść do muzeów przez jedną noc w roku. Niestety, jeszcze ani razu się nie załapałam, ale być może w tym roku, 20-21 maja nadrobię zaległości. Natomiast dzisiaj przeczytałem o Nocy Konfesjonałów, która pozwala ludziom mającym wiele różnych obowiązków i nie posiadającym zbyt dużo wolnego czasu wyspowiadać się przed Wielkanocą. I co najdziwniejsze odbywa się ona już od ośmiu lat, a ja dopiero dziś po raz pierwszy o niej się dowiedziałem.

Faktem jest, że dawno nie byłem u spowiedzi i raczej nie planuję, bo swoje osobiste relacje z Bogiem mam bezpośrednio i to wprost przed Nim się kajam za moje winy. Nie muszę w tym celu uciekać się do pośrednictwa żadnej kościelnej instytucji. Niemniej jednak wiąże się z tą informacją także inna bardzo smutna refleksja. W tym roku minie już kilka lat od momentu, gdy po raz ostatni spędziłem z rodziną święta. Po raz pierwszy ten bardzo nieprzyjemny kubeł zimnej wody został wylany na moją głowę w roku 2009. W sierpniu wynająłem mieszkanie, do którego się przeprowadziłem od rodziny, a po kilku miesiącach nie było już dla mnie miejsca przy wigilijnym stole z moją ówcześnie jeszcze nie byłą żoną, z dzieckiem oraz z rodziną. Od tej pory mogłem co najwyżej przyjść na drugi dzień świąt, żeby zjeść jakieś na resztki (dosłownie i w przenośni) ze świątecznego stołu.

Oczywiście jest to naturalna konsekwencja wyboru, który musiałem dokonać, gdy zorientowałem się, że jestem gejem. Postanowiłem wtedy dokonać wyboru i niestety odejść od rodziny. Niestety, bo nie zakładałem jej dla zabawy, ale po to, aby ułożyć życie z drugą osobą. I choć, jak czas pokazał, nie układało mi się z nią do końca dobrze, zresztą w ogóle nie z powodu orientacji, to jednak mimo wszystko bardzo mnie to smuci. Nadal na swój sposób kocham moją rodzinę i bardzo żałuję, że tak się stało. Zapewne z inną, lepiej dobraną kobietą udałoby mi się do końca życia nie zorientować się, że jestem gejem, ale stało się jak się stało. Pal diabli spędzanie świąt z rodziną byłej żony (moja bliska rodzina już nie żyje) - ale najbardziej mnie boli, że nie jestem wtedy z synkiem.

Taką mam widać życiową pokutę i muszę ją przyjąć z pokorą.

czwartek, 6 kwietnia 2017

Po co spotkanie?

Po co się spotykamy - jako ludzie z ludźmi? Moim zdaniem po to, aby się poznać. A poznajemy się w określonym celu - na przykład po to, żeby zatrudnić kogoś do pracy, albo po to, żeby poznać się do jakiejś relacji osobistej, żeby się zaprzyjaźnić lub docelowo zawrzeć związek. Możemy również poznać się po to, żeby uprawiać ze sobą seks. Jednak powód spotkania może czasem zaskoczyć. Tak było w przypadku korespondencji, którą miałem z pewnym równolatkiem na jednym z portali gejowskich. Korespondencję tradycyjnie przytaczam w postaci pokolorowanej rozmowy (on i ja).

- MOŻE SPOTKANIE?
- Witaj. Spotkanie w celu?
- SPOTKANIE W CELU SPOTKANIA SIĘ?
- Spotkanie jako takie jest spotkaniem się. Jeśli jest w celu spotkania się to jest de facto bez celu, prawda?
- MOŻE SEKS
- A po co seks z kimś nieznajomym, do którego nic się nie czuje?
- LEPIEJ SOBIE KONIA ZWALIĆ
- Jak chcesz to wal :) 

Jak widać celem spotkania jest spotkanie (się). Bardzo szczytny cel. A z tym waleniem konia to pewno miał być taki ironiczny żart, ale tak naprawdę faktycznie to ma sens - bo lepiej walić sobie konia, niż spotkać się z byle kim i byle jak. Mnie seks na silę z kimś, z kim nie czuję żadnych emocji, mało podnieca. Znacznie mniej niż walenie konia w czasie bardzo pozytywnego uczuciowego marzenia. Uczucia i związane z nimi emocje mnie uskrzydlają, zaś seks robiony dla samego seksu jest mdły. Ale widocznie mojemu rozmówcy (a raczej ROZMÓWCY, bo nie zna on małych liter, co zresztą bardzo denerwuje) to nie przeszkadza. 

Mnie to zdecydowanie przeszkadza. Miałem kilka miesięcy temu taki przypadek. Ktoś, do kogo miałem otwarte podejście, wydawało mi się, że być może uda się zbudować z nim jakąś emocjonalną relację, bardzo profesjonalnie mnie pieścił. A ja nie mogłem dojść.do orgazmu, bo nie było w tym emocji i uczuć. Dopiero po pewnym czasie, gdy zobaczyłem, że sprawa się niezręcznie przedłuża, zacząłem wyobrażać sobie jakieś emocjonalne fantazje i uczucie z jakimś abstrakcyjnym chłopakiem - i dopiero wtedy udało mi się dojść. Żenada kompletna, szkoda czasu na taką gimnastykę. Ale być może nie każdy o tym wie, bo nie każdy tak odbiera i odczuwa seks.

Tak jak nie każdy chce się spotkać w celu spotkania się :-)

środa, 5 kwietnia 2017

Bezsilność 2

Niedawno pisałem o bezsilności związanej z poznaniem mojego byłego chłopaka. Los potrafi pętać ręce i nogi, utrudnić spotkanie - są to różne rzeczy racjonalne, ważne, życiowe, które stają w poprzek tej drogi poznania się, ale odwracające moment ponownego poznania. Tym razem chciałbym napisać o zupełnie innej bezsilności (i zarazem bezczynności) związanej ze sprawami życiowymi. A ściślej rzecz biorąc ze sprawami zawodowymi i finansowymi.

Umówiłem się, że wpłacę określoną sumę do końca marca tytułem czynszu. Niestety, pieniądze które zadysponowałem do wypłaty, pomimo że kilka razy alarmowałem mailem o przyspieszenie tej wypłaty do firmy, z którą pracuję, nie doszły. Nadal, pomimo kolejnych alarmów, ciągle sprawa się przeciąga. Miały być w poniedziałek, miały być we wtorek i nie ma. Tak naprawdę, gdybym w ogóle nie alarmował w sprawie tych pieniędzy, to prawdopodobnie byłyby na moim koncie w czwartek. Jeśli więc dziś, w środę, przyjdą wcześniej z powodu tego, że alarmowałem, i wysłałem w tym celu kilkanaście maili, to raptem uda mi się zaoszczędzić jeden dzień.

A tymczasem sprawa jest bardzo stresująca, bo za niezapłacenie czynszu w terminie mogą grozić mi bardzo poważnie nieprzyjemności, stawiające mnie w trudnej sytuacji. Być może uda się je jakoś koło tego prześlizgnąć się bez rozbijania burty (jak to się zdarzyło "Titanicowi"), ale nawet w takim przypadku stresy, które przeżyłem i tak są już moje. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że pieniądze zostały zarobione, zadysponowane do wypłaty i to nie ode mnie zależy, kiedy przyjdą na konto. Ode mnie zależy jedynie wykonanie przelewu, który mam zrobić. Zajmie mi to ledwie minutę, ale do tego czasu muszę czekać i denerwować się bezczynnie i bezsilnie. Nie mam jak nawet zadzwonić, bo mam jedynie kontakt mailowy w tej zdalnej pracy. To urok i wada jej. Zostaje więc stres. 

Oby ostatni taki stres na moim koncie ;-)

wtorek, 4 kwietnia 2017

Broń Boże?

Ostatnio przeczytałem informację o tym, że według nieoficjalnych przecieków Prawo i Sprawiedliwość zamierza umożliwić Polakom znacznie bardziej swobodny dostęp do broni i dać im możliwość posiadania broni w domu, do obrony miru domowego. Już widzę pianę na ustach lewackich środowisk, które optują za rozbrojeniem i spacyfikowaniem społeczeństwa. Tymczasem posiadanie broni jest moim zdaniem jednym z praw człowieka, a prawo do obrony jest świętym prawem każdego z nas. 

Ci, którzy chcą spacyfikować społeczeństwo i pozbawić je możliwości obrony, tak naprawdę liczą na ochronę państwa, które zresztą - jak widać na zachodzie Europy - już raczej nie spełnia w satysfakcjonujący sposób swoich funkcji ochronnych. Terroryści lub bandyci zawsze znajdą broń. Dlaczego więc uczciwy obywatel ma iść jak baran na rzeź?  Oczywiście z drugiej strony jednak argumentuje się, że posiadanie broni może spowodować więcej wypadków śmiertelnych i zabójstw. Odpowiem na to prosto - tak naprawdę nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile niewinnych narzędzi, które posiadamy, potrafi zabić. A mimo tego bardzo mało osób korzysta z ich do pozbawienia kogoś życia. Podobnie będzie w przypadku broni. Zabijanie nie zależy bowiem od samego narzędzia, ale od woli człowieka, który chce zabić.

Rzecz jasna, zawsze znajdą się wyjątki potwierdzające regułę, ale nie należy z nich robić reguły, bo nie ma to żadnego sensu. Osobiście miałem do czynienia z bronią, ćwiczyłem z nią bardzo dużo swego czasu i wiem, jak zmienia się mentalność człowieka, który trzyma w ręku pistolet. To przede wszystkim ogromna lekcja pokory i odpowiedzialności. Nabywa się respekt do broni i wie, jakie szkody może wyrządzić. Taka szkoła życia i odpowiedzialności przyda się każdemu normalnemu obywatelowi. W Polsce od zawsze była tradycja posiadania broni. W dawnych wiekach miała ją nie tylko szlachta, ale i chłopi. I jakoś nikt specjalnie rzezi nie robił, a ewentualne zdarzenia tego rodzaju (na przykład bunt Szeli) były inspirowane przez zewnętrzne czynniki polityczne, a nie przez mentalność samych Polaków. Lewactwo jednak panicznie boi się uzbrojenia społeczeństwa. 

Wiadomo, barany wolą rządzić jedynie bezbronnymi owieczkami.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Porno prima aprilis

I trochę umknął mi fakt że pierwszego kwietnia był prima aprilis i można było dopatrywać się różnego rodzaju ciekawych oszustw. O najciekawszym i w jakiś sposób nawiązującym do naszego środowiska oszustwie primaaprilisowym przeczytałem jednak dopiero wczoraj. Otóż znany portal z wiadomo jaką treścią Pornhub postanowił nastraszyć w prima aprilis swoich odbiorców. Każdy, kto oglądał wtedy wiadomej treści materiał, otrzymywał okienko z podziękowaniem za to, że dzięki automatycznej funkcji dzieli się właśnie tym materiałem swoimi znajomymi na Facebooku.

Można sobie wyobrazić panikę, w którą wpadło wiele osób które na Pornhub oglądają różnego rodzaju materiały erotyczne, ale nie mają ochoty dzielić się tymi informacjami z kimkolwiek ze swoich znajomych na Facebooku, a szczególnie z rodzinami. Przypominamy sobie być może zabawną aferę rozpętaną przez redaktora Tomasza Lisa. Zarzucił on portalowi Niezalezna.pl wyświetlanie na nim reklam uroków ukraińskich wiadomo jakich dziewczyn. Problem tylko w tym, że była to reklama targetowana, związana ze stronami, które redaktor Lis wcześniej dobrowolnie sam odwiedził. 

Mega wtopa redaktora Lisa była jednak na jego własne życzenie. A w przypadku Pornhub to byłaby prawdziwa demaskacja - i to na globalną skalę. Na szczęście to tylko prima aprilisowy żart, ale być może spełni on także pożyteczną rolę. Kto wie, może kilka osób zastanowi się nad tym, czy takie wyszukiwanie materiałów porno w sieci przypadkiem kiedyś może się ujawnić - niekoniecznie poprzez propagowanie na Facebooku u znajomych, ale na przykład poprzez historię przeglądarki internetowej, w którą może nieopatrznie zajrzeć żona. Zawsze warto o tym pomyśleć, jeśli jest się szukającym w internecie pornografii "mężem gorszego sortu". 

Licho nie śpi - żona także ;-)

niedziela, 2 kwietnia 2017

Spadaj

Wczoraj było o spodniach, dziś o spadaniu. Zaczynają się na te same litery, ale tematy różne. Wczorajszy bardziej radosny temat to bardziej ciekawostka, która może wzbudzać śmiech. Dzisiejszy to ciekawostka dotycząca naszych obecnych czasów, opętanych przez elektroniczną komunikację i media społecznościowe - a to opętanie zaczyna ocierać się coraz bardziej o śmierć.

Nie mam tu na myśli niebieskiego wieloryba, to jest patologiczny przypadek, ale nie do końca pasuje do tego, o czym chcę dziś opowiedzieć. Swego czasu czytałem o małym delfinie, którego morze wyrzuciło na płycizny. Ludzie robili sobie z nim zdjęcia, a nikt nie pomyślał o tym, żeby ściągnąć go na głębszą wodę. Zwierzę nie przeżyło tej sesji fotograficznej.  Dziś czytałem artykuł o dziewczynie, która wisiała za oknem siódmego piętra budynku. Jej koledzy z pracy zamiast pomóc i wciągnąć ją do budynku po prostu wyciągnęli telefony i zaczęli wszystko filmować. Oni robili materiał na Facebooka, a kobieta spadła z siódmego piętra. Być może to tylko internetowy fake, ale nawet jeśli - to dotyka problemu, który niestety istnieje i coraz częściej daje o sobie znać.

Na tym filmiku jakimś wyjątkowym cudem przeżyła, ale ile może być podobnych sytuacji zakończonych śmiercią? Zamiast pomagać, filmujemy. Ostatnio doświadczył tego ex minister Radosław Sikorski, któremu jak sam przyznał instynkt dziennikarski kazał filmować ofiary ataku terrorystycznego w Londynie. W tym czasie jeden z brytyjskich ministrów osobiście udzielał pomocy rannemu policjantowi. Klasa Polaka z totalnej opozycji i klasa Brytyjczyka z cywilizowanego kraju. Zastanówmy się czasem, czy ważniejsze jest zrobienie zdjęcia lub nakręcenie filmu - czy pomoc komuś dramatycznie jej potrzebującemu. Wygląda na to, że media społecznościowe wypaliły nam tę część mózgu odpowiedzialną za współczucie i pomaganie innym.

Tak naprawdę media społecznościowe wypaliły nasze człowieczeństwo.

sobota, 1 kwietnia 2017

Spodnie

Dziś jest prima aprilis, ale opowieść nie będzie bynajmniej prima aprilisowa. W domu chodzę w cieplejszej porze roku w krótkich spodenkach, jedynie w zimie używałem długich spodni ze względu na niską temperaturę. Krótkie spodenki odpowiadają mi w domu po prostu dlatego, że czuje się w nich wygodnie, nie ocierają mi nóg. Obecna pora roku jest taka, że aby pójść do sklepu zakładam długie spodnie, szczególnie jeśli robię to wieczorem, gdy za oknem jest dziesięć stopni. Wczoraj po zakończonej pracy postanowiłem iść na zakupy. Szukam długich spodni na krześle obok łóżka, patrzę - a tam leżą moje krótkie spodenki.

A zatem długie spodnie mam na sobie i to mam je od samego rana, gdy założyłem je będąc najwyraźniej zamyślonym. Nie zauważyłem tego faktu w ciągu całego dnia mimo, że na przykład dwa razy korzystałem z toalety wykonując tak zwane dłuższe posiedzenie, w czasie którego spodnie się zdejmuje. Z pewnością mój wzrok padał wtedy na zdejmowane na spodnie, z pewnością widziałem, że są to długie spodnie - ale mimo to zupełnie nie przyjąłem tego faktu do wiadomości. Dlatego też, gdy wieczorem po całym dniu chodzenia w długich spodniach postanowiłem je oficjalnie założyć - wydało się moje piramidalne roztargnienie.

Nie tyle pojedyncze roztargnienie, jest to zapewne cały łańcuch roztargnień. Zaczęło się bowiem od tego, że machinalnie z roztargnienia założyłem długie spodnie rano, a potem kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, że w nich chodzę. Widziałem je, ale nie wiedziałem o nich. Czułem różnicę chodzenia w długich nogawkach - ale nie przyjmowałem tego do wiadomości. I tak przez cały roztargniony dzień. W sumie po prostu uśmiałem się w momencie, gdy okazało się, że nie muszę zakładać tych spodni do sklepu, bo już je mam na sobie.

I tylko w lustro zapomniałem spojrzeć, aby się przekonać, czy mam swoją głowę na szyi.