czwartek, 31 sierpnia 2017

Sweet gay film

Tygodnik "Polityka" informuje o tym, że animacja o miłości dwóch uczniów jest hitem Internetu. Faktycznie, filmik o nieodwzajemnionej początkowo miłości brzydkiego rudego ucznia do jego przystojnego kolegi bruneta, który początkowo jej nie odwzajemnia i nawet nie zauważa, chwyta za serce. Zresztą tak naprawdę nie wiadomo, czy w końcu brunet odwzajemnia uczucia rudego, czy po prostu zaczyna traktować go życzliwie jako przyjaciela. To niedopowiedzenie, podobnie jak cała koncepcja filmu sprawia, że jest to faktycznie bardzo fajny filmik, który stworzyli poświęcając na to aż półtora roku Beth David i Esteban Bravo.

Mnie osobiście wiele bardziej przypadł do muza serca spot reklamowy przygotowany przez Światową Organizację Zdrowia z okazji promowania korzystania z prezerwatyw. Temat wydaje się oklepany, a jednak potrafili zrobić genialną animacje na melodię Sugar Baby Love. Spod ten nie tylko jest wspaniały dlatego, że wręcz idealnie co do taktu jest dopasowany jest do melodii i dlatego, że pokazuje seks w bardzo kulturalny sposób, nieprzekraczający dobrego smaku. Jest przejmującą historią młodego geja, który został nieraz okrutnie potraktowany przez życie, ale w końcu znalazł swoją miłość. To coś o wiele bardziej przejmującego niż umizgi jednego (być może tylko znudzonego szkołą) ucznia do drugiego. Oczywiście z igły można zrobić widły i z nawet najbardziej skromnej szkolnej historii wspaniały filmik, ale moim zdaniem Sugar Baby Love przebija tamten filmik o całe długości.

Nie będę odkrywczy jeśli powiem, że wszystkie wzruszające historie bardzo wpływają na pozytywny odbiór ludzi. Może jeszcze to część naszego człowieczeństwa do końca nie zginęła. Mamy przecież wzruszające spoty które przygotowało Allegro - spot z dziadkiem uczącym się angielskiego i spot z mamą kupującą kostium na bal dla swojej córeczki. Oglądałem końcówkę tego drugiego spotu, żeby się upewnić, że końcówka również będzie pokazana i oczywiście się od razu się poryczałem. I może to jest pozytywne, że nadal jesteśmy ludźmi, potrafimy się wzruszać, potrafimy docenić dobro, potrafimy docenić pozytywne wartości. I to nawet pomimo propagandy, która nas otacza naokoło i która czasem usiłuje z negatywnych wartości robić pozytywne i na odwrót.

Bo tak długo, jak długo zachowamy nasze człowieczeństwo, będziemy ludźmi.

środa, 30 sierpnia 2017

Gwałt jak anal

Niesłychane są meandry myślenia lewackich polityków i aktywistów. Gdy kornik niszczy drzewa w Puszczy Białowieskiej, jest jak najbardziej w porządku, nie wolno tych chorych drzew wycinać. Niech kornik zniszczy całą puszczę, też będzie w porządku. Gdy wiatr wyrywa drzewa, to nie jest problem bo to przecież wszystko naturalne, niech sobie odrośnie. Jak się okazuje, nie jest problemem również gwałt na kobiecie, bo jak powiedział Abid Jee, współpracownik zajmującej się imigranckimi sprawami włoskiej organizacji Lai Momo: "najgorszy jest początek, później kobieta uspokaja się i cieszy cieszy się normalnym stosunkiem seksualnym".

Jak rozumiem najgorszy jest tylko początek gwałtu, potem kobieta z radością urodzi dziecko, które w wyniku gwałtu jest poczęte. Albo raczej z radością je usuwa, bo przecież lewactwo nie ma przed tym żadnych zahamowań. Dziecko do jedynie towar, w końcu dla kobiety najważniejsza jest jej macica. Tak przynajmniej można by sądzić po czarnych protestach, które odbywały się swego czasu w Polsce. Pan Abid Jee ma 24 lata, a już taki dojrzały jest do pouczania innych, w szczególności kobiet. Być może pan Abid jest gejem, a wtedy miałby realne prawo do pouczania tego rodzaju -  bo przecież u gejów jest tak, że w analu początkowo boli, a potem się czerpie z tego radość.

Mam jednak pewne przypuszczenie, którym podzielę się z czytelnikami. Otóż obawiam się, że większość kobiet nie jest gejami. Dlatego też niespecjalnie, jak mi się wydaje, polubią ten "najgorszy początek" jeśli po nim nastąpi "normalny stosunek seksualny". A tak już całkiem na poważnie, Abid Jee nie zapomniał o jednej bardzo ważnej rzeczy. O tym, że kobieta zgwałcona będzie miała traumę na resztę życia, że to bardzo negatywnie może odbić się na jej psychice, a rany, które wtedy powstaną, mogą być potem nie do zaleczenia. I naprawdę żadna radość z "normalnego stosunku seksualnego" nie wynagrodzi kobiecie tej traumy, której się nabawi nieodwracalnie z powodu gwałtu.

Jedyne zmartwienie, które w tym przypadku mam z migrantami jest takie, że nie ma wśród nich gejów, którzy mogliby zgwałcić pana Abida Jee, aby po chwili dramatu cieszył się "normalnym stosunkiem analnym".

wtorek, 29 sierpnia 2017

Parada debili

Dziś nieco lżejszy temat, o ile oczywiście ludzka głupota, czy debilizm, może być takim lżejszym tematem. Jednak ponieważ otoczeni jesteśmy codziennie przez debilizm polityków w Polsce i za granicą, to debilizm zwykłych ludzi być może będzie na ich tle przynajmniej wyglądał jako pewnego rodzaju sztuka. Dzisiaj napiszę o dwóch przypadkach debilizmu, z którymi zetknąłem się wczorajszego dnia. I oba są na swój sposób humorystyczne.

Pierwszym z nich była wiadomość, którą dostałem na telefon. Wiadomość ta pochodziła od potencjalnego klienta na masaż. Przepisał on w niej podane przeze mnie na stronie masażowej moje cyferki i dołączył pytanie o to, jaki jest mój rozmiar penisa. Przez chwilę zastanawiałam się, czy po prostu odpisać mu słowem "debil", ale po chwili poskromiłem w sobie taką chęć. Bo po prostu szkoda wydawać jakiekolwiek pieniądze na odpisywanie na taką wiadomość. Zastanawiałem się też przez chwilę, czy nie umieścić na stronie internetowej informacji o tym, że zapytanie o rozmiar penisa, szczególnie w przypadku masażysty, który penisa w swojej pracy nie używa, jest idiotyczne - ale stwierdziłem, że zaburzy to idealną równowagę na stronie (taka sama liczba linieje na każdej z podstron). Poza tym debilom i tak się nigdy nie wytłumaczy.

Drugi debilizm by już relatywnie znacznie lżejszy. W odpowiedzi na mój anons zamieszczony na jednym z portali ktoś napisał dosłownie "Napisz coś hej". Nie zastanawiałem się wiele Napisałem więc mu "Coś". Była ta z jednej strony gra słów, polegająca na tym, że dosłownie potraktowałem jego prośbę. A z drugiej strony demonstracja lekceważenia dla takiego zaczynania korespondencji. Jeśli mamy się poznać do poważniej relacji, to wypadałoby się jakoś przedstawić i zacząć rozmowę. Jeżeli ktoś próbuje się przedstawić i zacząć rozmowę, niezależnie od tego, czy zrobi to bardziej czy mniej zręcznie, to przynajmniej daje jakiś punkt zaczepienia. Jeśli ktoś zacznie pisać takie debilizmy, to znaczy, że sam nie ma nic do powiedzenia i nawet nie potrafi się poznać.

Niestety potwierdzili słowa Einsteina, że ludzka głupota jest nieskończona.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Polityczny Mleczko

Trudno znaleźć byłoby chyba kogoś, w jaki sposób nie wychował się na świetnych obrazkach Andrzeja Mleczki. Nadal Andrzej Mleczko robi swoje rysunki, obecnie już koloryzowane. Brzmi to może dwuznacznie, w tym również dwuznacznie politycznie, ale zarazem zabawnie, tak jak jego same rysunki są przecież zabawne. Tak więc Andrzej Mleczko, dosłownie a niekiedy także w przenośni, koloryzuje rzeczywistość. Ostatnio mogłem zobaczyć jego dwa bardzo śmieszne rysunki polityczne, nomen omen w tygodniku "Polityka".

Pierwszy rysunek skompromitował mnie pod względem politycznym. Jest na nim dwóch panów, jeden mówi do drugiego: Jestem za ochroną środowiska naturalnego. Moim środowiskiem naturalnym jest ministerstwo. Mówiący te słowa pan był trochę bardziej starannie narysowany niż jego słuchacz. Kompromitacja moja polegała zaś na tym, że dopiero za którymś z kolei oglądaniem rysunku zorientowałem się, że ten tak starannie wyrysowany mówca to minister Szyszko we własnej osobie. A zatem ogólnie dowcipny rysunek stał się dowcipnym rysunkiem stricte politycznym, mało tego - dotyczącym polityki jak najbardziej aktualnej. Drugi rysunek, ewidentnie również dotyczy aktualnej polityki. Przedstawia manifestację ludzi przed Sądem Najwyższym i dwie kobiety, które ze sobą rozmawiają. Jedna mówi do drugiej: Mówiłam ci, w dzisiejszych czasach uczciwych ludzi ze świecą szukać. Oczywiście obie trzymają manifestacyjne świeczki. W tym zakresie Andrzej mleczko stworzył rysunek zgodne z prawdą historyczną, oddając hołd astroturfingowi. Wszystkie świeczki trzymane w rękach przez demonstrantów na tym rysunku są bowiem dokładnie takie same, tak jak na tych rzekomo spontanicznych manifestacjach, w czasie których uczestnicy dziwnym trafem trzymali świeczki identycznego rodzaju. Przypomnimy także, że niektórzy uczestnicy tych spontanicznych manifestacji trzymali profesjonalnie wydrukowane grafiki (z napisem KONS-TY-TUC-JA), które dziwnym trafem idealnie pasowały do kreacji eksponowanej równolegle w niektórych ulicznych gablotach kampanii propagandowej.

Cieszę się że Andrzej Mleczko robi naprawdę świetne rysunki oparte na grze słów, które wyśmiewają naszą rzeczywistość polityczną, kompletnie niezależnie od tego, kogo on wyśmiewa. Wiadomo, że wyśmiewa rządzących, ponieważ bliżej mu do III Rzeczpospolitej, ale robi to w taki sposób, w jaki od niego należy oczekiwać, czyli jako prawdziwy niedościgniony w swoim fachu artysta. Testem na jakość rysunków Andrzeja Mleczki i jest dla mnie mój własny aparat gębowy. Jeśli oglądając jego rysunki uśmiecham się, lub wręcz zachichoczę, to znaczy że są naprawdę świetne. A to, czy mają być one szpilką wkładaną władzy czy też nie, jest zupełnie bez znaczenia. Takie jest prawo satyryków, że powinni atakować wszystkich zasługujących na atakowanie. Pamiętam przecież rysunek Andrzeja Mleczki z turystami, którzy zbulwersowani widokiem naturalnej tęczy zawieszonej nad krajobrazem mówią, że mają dosyć tej nachalnej propagandy homoseksualizmu :-) O ile gorzej wyglądają w tym zakresie różni politycy, którzy mając całkowicie poważne intencje robią de facto polityczny kabaret ze swoich wystąpień. Powinni brać przykład z Andrzeja Mleczki zakresie wyśmiewania się z rządzących.

Bo Andrzej Mleczko wykreśla (to gra słów) kanony polskiego humoru.

niedziela, 27 sierpnia 2017

Rozmowa naokoło

Niestety, nie zawsze udaje nam się dostosować otwarcie prowadzonej rozmowy, która ma na celu poznanie kogoś, do jego pojmowania. Ja mam taką wadę, że czasami usiłuje zbyt naokoło taką rozmowę zaczynać, a wtedy bardzo łatwo jestem niezrozumiany przez mojego rozmówcę. Łatwo przypisać mi zupełnie inne intencje, a zatem również poprowadzić zupełnie inaczej rozmowę, a przede wszystkim jej odmówić. Kiedy tak naprawdę najprostszą i zrozumiałą metodą byłoby zapytanie kogoś wprost, czy chce się poznać, to zaczynanie rozmowy naokoło może sprawić, że ktoś zupełnie inaczej odbierze nasz kontakt. Przykład tego problemu miałem ostatnio prowadząc korespondencję w odpowiedzi na pewien anons. Oto jej treść (on i ja).

- Hej, więcej cierpliwości, tu jest tak mało osób szukających jakiejkolwiek poważniejszej relacji, że tydzień to nic w porównaniu do czasu, który trzeba szukać. Ja się nie poddaję i pozostaję cierpliwy :) 
- Powodzenia. I idź naprawiać ludzi gdzie indziej. To jest moje ogłoszenie, i moja sprawa co w nim napisałem. A zapomniałem. Na tym portalu, każdy uwielbia się przypierdalać do każdego bez powodu. Żegnam.
- No problemo, szukaj sobie dalej po swojemu :)

Można powiedzieć samokrytycznie, że to ja ponoszę winę za fail tej rozmowy. Trzeba bowiem napisać w skrócie, jak wyglądało ogłoszenie tego człowieka. Otóż bardzo narzekał na to, że nie można kogoś znaleźć, a ogłoszenie zostawić miał przez równy tydzień, aby potem je zdjąć i obrazić się na cały świat, jeżeli do nich się do niego nie zgłosi. Był niestety najwyraźniej trochę zgorzkniały, a przede wszystkim strasznie przewrażliwiony na punkcie pouczania go przez ludzi. Wywodom na temat tego przewrażliwienia poświęcił chyba dwie trzecie albo trzy czwarte swojego anonsu. Ja rozumiem pouczanie przez kogoś z pozycji mentora, ale wydawało mi się że napisałem mu list, który nie jest takim pouczaniem, ale życzliwą uwagą, aby się nie poddawał i szukał dalej. To było coś w rodzaju takiego przyjaznego poklepania po ramieniu lub uśmiechnięcia się, a nie pouczania i walenia po głowie. Najwyraźniej źle, czyli po swojemu - w przewrażliwiony sposób, to zinterpretował.

Oczywiście w takiej sytuacji człowiek przestaje mieć chęć do jakiejkolwiek dalszej korespondencji. Z grzeczności odpisałem mu na to, co mi tak obcesowo wyprodukował. Nawet nie tłumaczyłem się już z tego, że chciałem go w ten sposób, być może niezbyt udanie zaczepić. Skoro człowiek jest tak mocno przewrażliwiony na punkcie innych ludzi, to jego poznawanie do ewentualnego związku będzie zapewne przypominało chodzenie po polu minowym - jeden przysłowiowy zły krok i wylatywałoby się w powietrze. Poznawanie kogoś nie powinno być zabawą w sapera. Ale cóż, na portalach anonsowych są różni ludzie, różne anonse produkują, a ja czasem po prostu za dużo myślę i kombinuję, zamiast pójść prostą najkrótszą i najbardziej zrozumiałą przez innych drogą.

Przynajmniej jednak potrafię prosto przyznać się do takiego błędu ;-)

sobota, 26 sierpnia 2017

Malowany prezydent

Proszę państwa, mamy malowanego prezydenta. Tyle że nie my. Mają go za to największy arbitrzy elegancji w całej Europie, czyli Francuzi. Prezydent Macron, najmłodsza głowa państwa, jak dowiedziały się media, od trzech miesięcy wydał głupie 26 tysięcy euro na makijaż. Tak przynajmniej pierdzi tygodnik "Le Point". Choć trzeba oddać sprawiedliwość, prezydent Macron wydaje na makijaż znacznie mniej pieniędzy niż poprzedni prezydent Hollande. Ten ostatni bowiem zatrudnił manikiurzystkę na etacie w Pałacu Elizejskim za jedyne 6 tysięcy euro miesięcznie. Do tego Hollande zatrudnił również fryzjera na etacie za 10 tysięcy euro miesięcznie. Można powiedzieć, że mają gest żabojady. No i dbają o wizerunek. Być może pragną dorównać w tym względzie Królowi Słońce.

Tyle że Ludwik XIV, Król Słońce, mawiał "l’État c’est moi" (państwo to ja). Natomiast pan prezydent Macron raczej tego o sobie powiedzieć nie może, a państwo, czyli w tym wypadku obywatele francuscy, coraz mniej mają do niego zaufania. Krzywa poparcia prezydenta Macrona pikuje bardziej niż Messerschmitt zestrzelony przez naszych lotników z Dywizjonu 303. Na dodatek "ci źli Polacy" zestrzelili firmę Whirlpool, która zamierza w Polsce otworzyć fabrykę. Bo jest taniej. A więc dla prezydenta Macrona oznacza to dumping socjalny. Ale gdy rząd francuski na siłę nacjonalizmie jakieś zakłady, aby pokrzyżować ich przejęcie komukolwiek z zagranicy, to nie jest żaden dumping ani żadne niegodne praktyki, tylko francuski protekcjonizm. Typowe dwójmyślenie.

Tymczasem poza profesjonalnym makijażem prezydent Macron prawdopodobnie nie ma specjalnie zbyt wiele zaoferowania dla swoich obywateli. Oferuje w związku z tym krytykę na przykład naszego kraju, usiłując w ten sposób zapunktować w Unii Europejskiej. Jednak nawet kanclerz Merkel nie jest chętna wstawienia Polski pod pręgierzem. Niemcy są po prostu bardziej pragmatyczni. Ich kraj zależy w znacznej mierze od eksportu, a załamanie się eksportu do tego lub innego kraju mogłoby wpędzić niemiecką gospodarkę w kłopot. Zresztą Niemcy mają wystarczająco wiele problemów u siebie we własnym kraju, ich policja półgębkiem przyznaje, że nie radzi sobie z imigrantami, aby otwierać kolejne fronty wojen. Praktyka obu wojen światowych pokazała, że walka na kilku frontach jest dla Niemiec zabójcza. W tym zakresie najwyraźniej prezydent Macron uważa siebie zapewne za co najmniej kolejnego Bonapartego.

O ile jednak Napoleon był niski jedynie pod względem wzrostu, a tyle prezydent Macron jest niski pod względem kwalifikacji.

piątek, 25 sierpnia 2017

Upierdliwa weryfikacja

Trafiły mi się wczoraj akurat dwie rozmowy, nawet w tym samym czasie, które miały identyczną, jak to nazwałem temacie dzisiejszego posta upierdliwą weryfikację. Dwie osoby, które miały jednocześnie podobnie upierdliwe podejście do kwestii przesyłanych na czacie zdjęć. Pierwszy rozmówca wykazał się nie lada myśleniem, bo gdy wysłałem mu swoją fotografie, prosił bym dosłał mu zrobione ad hoc mu zdjęcie z ze środkowym palcem do góry - czyli naśladującym ostatnio popularną reklamę napoju Tiger. Chodziło nie o zabawę na gęsty, ale o weryfikację tego, że to ja na pewno na tym zdjęciu, które wcześniej mu wysłałem. Dobrze, że nie kazał mi zakładać tych samych okularów do nowego zdjęcia.

Poradziłem mu, aby po prostu odpalił sobie jakiś komunikator posiadający opcję wideo-rozmów i zobaczył mnie na żywo na kamerce, bo to będzie wystarczający dowód na to, że ja to ja. Akurat nie miał takiego komunikatora, natomiast robienie tego rodzaje zdjęć uznałem za idiotyczne. Wytłumaczyłem mu dlaczego tak uważam - po prostu gdy poznajemy kogoś do związku, to wszelkiego rodzaju kłamstwo ma krótkie nogi. Nasz wygląd zostanie zweryfikowany na pierwszym spotkaniu. Informacje, które sobie podajemy, prędzej czy później także będą weryfikowane. To, co będzie budowane na kłamstwie, będzie w przyszłości obracać się przeciwko nam. Kłamstwo przy poznawaniu do związku się po prostu nie opłaca. A jeśli jest to już jakieś drobne, ale weryfikowalne przez rozmówcę kłamstwo taktyczne, to wypada się do niego jak najszybciej przyznać, gdy tylko będzie to możliwe. Choć ja nie jestem zwolennikiem tego rodzaju wykorzystującej małe kłamstwa taktyki.

Drugi rozmówca z kolei miał trochę inne, bardzo ciekawe pojęcie do robienia zdjęć. Mianowicie jako osiemnastolatek wychowany w obrazkowym stylu bardzo chętnie korzystał ze Snapchata, a przez to uważał za autentyczne tylko takie zdjęcia, które były robione w Snapchatowym stylu, czyli po prostu fotki pstrykane na prawo i lewo w realnym życiu. Zdjęcia na Snapchacie to zdjęcia o charakterze brulionowym, rejestrujące chwilę migawkowe fotki, nieplanowane i spontaniczne. To pewien rodzaj fotografii, który jak najbardziej ma rację bytu. Ja jednak wolę zdjęcia trochę bardziej przemyślane, czasem upozowane, czasem staranie skomponowane, chociaż robię je również bardzo szybko, bo bardzo szybko jestem w stanie je w głowie sobie ustawić i zaplanować, a następnie realizacyjnie sfotografować. Cenię staranniej przemyślane zdjęcia o charakterze fotografii artystycznej, portretowej lub tym podobnej, bo do takiej jestem przyzwyczajony. Snapchat rządzi się innymi prawami, a dla mojego drugiego rozmówcy zamieszczenie zdjęcia wykonanego w konwencji, do której sam jest przyzwyczajony, było po prostu autentyczne.

Jak widać można robić problem nawet z wysyłaniem zdjęć - do tego stopnia, że dziwnym trafem moi rozmówcy sami nie wysłali mi swoich zdjęć w zamian.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Biedna taniość

Dość pokraczny dzisiaj literacko tytuł w poście. Biedna taniość - to wszystko w nawiązaniu do takiego powiedzenia, że biednego nie stać na tanie zakupy. W pewnym sensie to prawda, czy to nie znaczy że biedny powinien kupować drogo. To oznacza że biedny, czyli ktoś, kto nie posiada zbyt wielu pieniędzy i nie może nimi szastać, powinien kupować starannie i unikać zazwyczaj kupowania rzeczy najtańszych. Najtańsze mogą być po prostu zbyt kiepskie, aby dało się je wystaw stosować. Miałem taki przypadek niedawno w swoim własnym życiu.

Kupowałem tani mikrofon, który łącznie z kosztem przesyłki był wart 7 złotych. Mikrofon bez kabelka bezpośrednio wpinany do gniazdka w notebooku - bardzo ciekawa i praktyczna rzecz. Potrzebowałem mikrofonu dlatego, że moje wbudowane w notebook mikrofony oczywiście nie są tak dobre jak mikrofon zewnętrzny, a praca moja polega na pisaniu tekstów, które dyktuję do komputera. A lepsza jakość nagrywania mojego głosu w czasie dyktowania oznaczać będzie lepsze rozpoznawanie tego co mówię, więc mniej poprawek, które potem będę musiał nanosić do tekstu. Ponieważ zaś add-on do Chrome (Speechnotes), który w tej chwili używam, pozwala na wklepywanie z klawiatury na przykład przecinków i kropek w trakcie dyktowania, więc mam teoretycznie szansę na to, że prawie nic nie będę poprawiać w podyktowanym przez siebie tekście. W praktyce oczywiście poprawki są, na pewno jest ich mniej i dzięki temu pisanie, a raczej dyktowanie zawodowe, będzie dla mnie o wiele bardziej komfortowe.

Mikrofon przyszedł do mnie, ale okazało się że jego wtyczka jest troszeczkę za luźna i dlatego mikrofon po prostu nie kontaktuje. Próbowałem wtyczkę nieco zgnieść kombinerkami aby mogła wreszcie złapać kontakt, ale przesadnie przyłożyłem się do tego i wtyczka się rozwaliła. Trudno, mikrofon kosztował tylko 7 złotych, ale niepotrzebnie zmarnowałem na to pieniądze. Potem kupiłem mikrofon za 35 zł, filmy Natec, kablowy, estardowy, z podstawką. Ma dużą główkę otoczoną metalową siateczką. Po pierwsze, podłączył się bez problemu, po drugie, zaczął bez problemu działać, po trzecie, faktycznie lepiej nagrywa niż wbudowany mikrofon do komputera. Oczywiście dyktuję na tyle szybko i niewyraźnie, że mimo wszystko czasem niektóre wyrazy nie są prawidłowo rozpoznane, ale to wina mojej szybkości dyktowania. Jednak gdybym dyktował bardzo powoli i bardzo dokładnie, to straciłbym to, co mój umysł w czasie rzeczywistym tworzy, czyli gotowy tekst. Wolę więc dyktować szybciej, byle nie stracić wątku.

Tak czy inaczej, nie opłacało się kupować najtaniej.

środa, 23 sierpnia 2017

Zmiana skosu

Czasem mają miejsce małe wydarzenia, które pozornie są bardzo mało istotne, ale napawają  mnie ogromnym smutkiem. Takim wydarzeniem była wczorajsza zmiana skosu, której dokonałem w kuchennym oknie znajdującym się w tej części mojego lokum, w której jest też moje biurko i codzienne miejsce pracy. Dla mnie centralnym punktem każdego domu jest bowiem biurko, przy którym znajduje się mój komputer. To moje królestwo i tam spędzam zdecydowanie najwięcej godzin dziennie dlatego, że przy komputerze zarówno gram, czytam wiadomości, oglądam filmy, jak i przede wszystkim pracuje. A pracuję w domu jako freelancer.

Oczywiście słowo "biurko" jest może trochę na wyrost, bo moim biurkiem jest stół kuchenny, którego nie wykorzystuję do celów kuchennych. Gabinetem zaś jest kuchnia w pomieszczeniu, które wynajmuję. Samo pomieszczenie ma bowiem prostokątny układ, w środku którego znajduje się łazienka. Obok niej przebiega korytarz z "salonu" do kuchni, a w tym korytarzu ustawiłem szafy i półki z ubraniami. Z tyłu znajduje się kuchnia, której praktycznie nie używam do gotowania, bo żywię się nie wymagającymi gotowania kanapkami, a moim ciepłym posiłkiem są ciepłe napoje, które praktycznie ciągle piję. Małe okienko wychodzące na drugą stronę, niż okna znajdujące się w "salonie", dostarcza mi światło dzienne i wentylację.

Moje kuchenne okno było do tej pory uchylone w górę. Teraz zaś zamknąłem je i otworzyłem normalnie, po czym przesunąłem otwarte do framugi. Jest tam na parapecie specjalna betonowa cegiełka, która ma zapobiegać otwieraniu się okna szerzej, niż je z jej pomocą docisnąłem. To improwizacja, bo inaczej okna nie da się w takim nieznacznym uchyleniu zablokować, blokuje się ono bowiem tylko przy uchyleniu w górę, natomiast uchylenie w górę powoduje większy prześwit i większy napływ powietrza. Niestety, wczoraj zacząłem już odczuwać skutki kilkunastostopniowej temperatury za oknem i zdecydowałem się zmniejszyć szparę właśnie poprzez likwidację skosu. Co to oznacza, skąd mój smutek?

Po prostu znaczy to, że zbliża się jesień pomimo, że mamy jeszcze ostatnie dziesięć dni wakacji.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Radykalne przedszkolaki

Europo wstań z kolan i przestań dawać się ruchać - jak to mówią niektórzy - islamonazistom. Premier Szydło apelowała o to (to znaczy nie w tych słowach oczywiście), ale nikt z tych zaślepionych poprawnością polityczną euro-idiotów jej nie słuchał, przynajmniej oficjalnie. Bo zapewne nieoficjalnie wielu polityków jednak zdaje sobie coraz bardziej sprawę z tego, że poprawność polityczna to ślepa uliczka. A tymczasem w Belgii mamy do czynienia z czymś, co przy ogromnej dozie fantazji i optymizmu życiowego można by nazwać pierwszą jaskółką belgijskiego przebudzenia się z okropnej nocy politycznej poprawności.

Przyczyną, lub jak kto woli pretekstem dopatrywania się do tego przebudzenia jest szokujący raport z radykalizacji belgijskich przedszkolaków. Otóż muzułmańskie dzieci w przedszkolu - oczywiście dla zabawy, ale w pewnym momencie życie już nie jest zabawą i łatwo przegapić tę granicę - groziły śmiercią i udawały podcinanie gardeł ich niewiernym kolegom. Mało tego, obrażały ich używając wulgarnych słów (akurat w Polsce i katolickie dzieci też mogłyby tak obrażać), nie chciały podawać ręki kolegom, nie przychodziły do szkoły w piątek motywując to zwyczajami religijnymi. Dodatkowo w czasie przerw - o zgrozo! - zamiast bawić się z innymi dziećmi, recytowały wersety z Koranu. Ciekawe co na to powiedzieliby publicyści Gazety Wyborczej, którzy naszych polskich chrześcijan nazywają katotalibami? Czy nazwaliby te dzieci talibami? Akurat w tym przypadku słowo "talib" jest adekwatne pod względem znaczenia i nie trzeba poprzedzać go przedrostkiem "kato". Nie, publicyści Gazety Wyborczej zaraz by się nad nimi pochylili i cmokali z zachwytu nad dojrzałością muzułmańskich dzieci.

A na czym polega to wypatrywane przeze mnie wspomniane wcześniej nieśmiałe belgijskie przebudzenie? Otóż z uwagi na to, że powiadomieni o tych zachowaniach swoich dzieci muzułmańscy rodzice nie widzieli w tym żadnego problemu, sporządzający raport pedagodzy powiadomili ekspertów z działającego programu Netwer Islamexperten, pomagającego zwalczać ewentualne ekstremistyczne postawy. Czyżbyśmy wreszcie dożyli takiej sytuacji, że te bogate pod względem liczebności (ale także otrzymywanych na pewno tłustych grantów) unijne lub lewackie programy do zwalczania nietolerancji, faszyzmu, ekstremizmu i tym podobnych izmów, zaczęły być wykorzystywane wreszcie zgodnie z rzeczywistym przeznaczeniem, a nie ideologiczną i zacietrzewioną polityczną poprawnością, która - jak boleśnie pokazuje już od pewnego czasu Europejska praktyka - jest ślepa na prawdziwe zagrożenia?

Europa być może się budzi, ale wszystko wskazuje na to, że i tak będzie to pobudka z ręką w nocniku.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Zaćmienie

Dziś ustawiłem sobie wyjątkowy budzik w telefonie. Ma mi przypomnieć o tym, że w Stanach Zjednoczonych zacznie się całkowite zaćmienie słońca. Będzie ono rozpoczynało się o godzinie 18:04 naszego czasu, a skończy się 22:03. NASA przygotowało specjalną stronę, która pozwoli na oglądanie zaćmienia na żywo przez internet. Zawsze byłem ciekaw, jak wygląda całkowite zaćmienie słońca. Potrafię sobie oczywiście je wyobrazić oczyma duszy czytając jego opisy, ale co innego zobaczyć film z zaćmieniem, a co innego wyobrażacie je sobie na sucho. Tym bardziej, że zaćmienie będzie po prostu transmitowane przez profesjonalną internetową stronę, która pokazywać będzie jego przebieg na mapie Ameryki.

NASA niewątpliwie przyłożyła się do internetowej oprawy zaćmienia. I to jedyny przypadek zaćmienia, które jestem w stanie w pełni zaakceptować, albo wręcz pochwalić. Mamy jednak inne zaćmienia, w przenośnym tego słowa znaczeniu, które dotyczą oczywiście klasy politycznej. Zarówno w Polsce, gdzie totalna opozycja nie wyrosła z dziecięcych krótkich majteczek i krytykuje wszystko na zasadzie "bo ponieważ", jak i w Europie Zachodniej, gdzie niemoc polityków powoduje rozprzestrzenianie się przemocy, która uderza w obywateli europejskich. Oby więc zaćmienie słońca w Ameryce, było ostatnim - oczywiście za naszego życia - całkowitym zaćmieniem w tym kraju. I oby jego (wszystkie) elity przejrzały na oczy i zorientowały się, że w dzisiejszym świecie bolszewicko-faszystowskie totalitarne ideologie, które bardzo wielu zacietrzewionych bojowników pokolenia 68 usiłuje wcielać w życie, powinny odejść do lamusa. Bo zaćmień politycznych elit nam nie potrzeba.

W Polsce, w naszej szerokości geograficznej nie mamy szczęścia do całkowitych zaćmień słońca (mielimy ich w naszej historii i na terenie obecnej Polski tylko siedemnaście) i kolejne zaćmienie będzie u nas 7 października 2135, ale obawiam się że tego nie dożyję. Nie sądzę również, żebym dożył najbliższego obrączkowego zaćmienia słońca, które u nas będzie 13 lipca 2075. Co prawda 12 sierpnia 2026 będzie całkowite zaćmienie słońca w Hiszpanii, ale to też odległa perspektywa. Mam jednak chociaż nadzieję, że do czasu, gdy w 2026 roku w Hiszpanii słońce na chwilę zostanie całkowicie przesłonione, kraj ten nadal będzie krajem europejskim, a nie znajdował się pod złowrogim wpływem wiecznie zakrzywionego niczym sierp Półksiężyca.

Bo zaćmienie Europy przez Półksiężyc odbywa się metodą pełzającą.

niedziela, 20 sierpnia 2017

Ludzie zjedli ZOO

Socjalizm to ustrój, który wymyka się naszym definicjom. Na płaszczyźnie książkowej, teoretycznej jest tak cudowny, że zaczadzają się nim kolejne pokolenia zachodnich intelektualistów (a także obecne unijne elity, któż trudno nazwać intelektualistami). W realnej postaci, którą w Polsce przerabialiśmy przez kilka dziesięcioleci, socjalizm jest okropny i nieludzki. Być może niektórzy pamiętają taki dowcip o socjalizmie - czym różni się socjalizm teoretyczny od socjalizmu realnego? Tym samym, czym krzesło normalne od krzesła elektrycznego. Nieodżałowanej  niepamięci polski intelektualista Stefan Kisielewski stworzył jednak najlepszą definicję socjalizmu, którą kiedykolwiek słyszałem: socjalizm to taki ustrój, w którym bohatersko rozwiązuje się problemy, nieznane w żadnym innym ustroju.

Dzisiejsze pokolenie dowiedziawszy się o tym, że w Wenezueli, kraju potencjalnie bogatym i posiadającym duże zasoby ropy naftowej, jest taki kryzys (spowodowany socjalizmem), że nie ma nawet w sklepach papieru toaletowego, może po prostu nie wierzyć w to, co słyszy. Ci ludzie nie wyobrażają sobie, żeby w sklepie nie było papieru toaletowego. A ja pamiętam, kiedy byłem młody, jak raz moja mama dała mi bojowe zadanie. Pojechałem przez połowę Warszawy po to, aby potajemnie kupić zaprzyjaźnionym kiosku całą torbę rolek papieru toaletowego. Tym razem jednak z Wenezueli przyszła jeszcze ciekawsza informacja, niż znany nam w Polsce w czasach socjalizmu brak papieru toaletowego. Otóż z parku zoologicznego, który był położony na granicy z Kolumbią, ukradziono pekariowce obrożne. Para tych zwierząt znajdowała się w ZOO. Nawiasem mówiąc, to gatunek zagrożony wyginięciem.

W przypadku ogrodu zoologicznego wyginął ewidentnie. Policja podejrzewa, że zwierzęta zostały po prostu ukradzione w celach konsumpcyjnych. Ludzie skradli je z ZOO i zjedli. W czasach socjalizmu w Polsce mogła być żywność na kartki i problemy zaopatrzeniowe, ale nie jest mi znany ani jeden przypadek, aby Polacy zjedli zwierzęta z ogrodu zoologicznego. Nie słyszałem także o czymś takim z innych krajów socjalistycznych, wyłączając być może Związek Radziecki. Ale tam w czasie Wielkiego Głodu czy oblężenia Leningradu mogły się dziać różne rzeczy. Skoro ludzie wykopywali wtedy i zjadali zwłoki ludzkie, to mogli równie dobrze zjeść zwierzęta z ZOO. Jednak w takiej sytuacji byłoby to zrozumiałe, natomiast Wenezuela jest dla mnie przykładem kolejnej porażki utopijnego socjalizmu. wprowadzonego przez kolejnych zaczadzonych nim politycznych ekstremistów.

W sumie jednak nie miałbym nic przeciwko, gdyby w Europie zjedzono całe ZOO, które w tej chwili znajduje się w Komisji Europejskiej :-)

sobota, 19 sierpnia 2017

Kopiuj wklej

Żyjemy we wspaniałym świecie. Europą rządzą światli ludzie, których determinacja ani na milimetr się nie zmniejszy pod wpływem ataku (jak to ciągle podkreślają) tchórzliwych terrorystów. Chyba bowiem powszechnie wiadomo, że tchórzem jest ten, kto poświęca własne życie w imię walki religijnej. Odważni, bezkompromisowi, patrzący w przyszłość przywódcy europejscy nie dadzą się zastraszyć. Ich determinacja będzie superaśna, maksymaśna i w ogóle będzie spoko. Europejscy przywódcy znów przekazali kondolencje i wyrazy współczucia, gładkie słówka, praktycznie na zasadzie kopiuj wklej. Wystarczy zmienić wystarczy tylko kraj oraz nazwę miasta i mamy gotowe kondolencje. Tak wygląda polityczna recepcja tego co dzieje się w Europie.

Swego czasu po którymś z zamachów Rafał Ziemkiewicz napisał, że Europa odpowie zdecydowanie: hahsztagami, marszami milczenia i apelami intelektualistów. Potem okazało się, że Europejczycy wymyślili straszną broń przeciwko państwu islamskiemu - rysowali kredkami po ulicach, a po zamachu w Liverpoolu tatuowali sobie pszczoły. Obecnie Europa wymyśliła jeszcze straszniejszą broń -  filmiki ośmieszające dżihadystów. Trzeba przyznać, że islamiści świetnie korzystają z sieci internetowej, wykorzystując ją do zdobywania nowych zwolenników, ale zapewne filmiki w sieci niewiele im przeszkadzają. Islamiści preferują bowiem zabijanie żywych ludzi, a nie zabijanie stron internetowych z filmikami. Dzisiejsza Europa, pod wpływem zamachu w Hiszpanii, a zresztą nie tylko Hiszpanii bo ataki nożowników miały miejsce także w Finlandii i Niemczech, pokazuje swój podział.

Z jednej strony mamy Europę tłustych spasionych lewackich kotów, którzy mając umysły przeżarte polityczną poprawnością nie są w stanie nawet prawidłowo zidentyfikować zagrożenia, z którym się stykają. Mieszkając w swoich przysłowiowych wieżach z kości słoniowej nie widzą tego, z jakimi problemami przychodzi żyć mieszkańcom Europy, gdy zaczynają codziennie bać się o swoje bezpieczeństwo. Te europejskie tłuste kocury opanowały za to do perfekcji sztukę wygłaszania gładkich formułek, które im częściej są wygłaszane z okazji zamachów, tym bardziej gładkie i wytarte się stają. Mamy jednocześnie takich przywódców, jak chociażby nasza pani premier, którzy zdolni są do zapytania Europy, choć obecnie niestety bardziej retorycznie, czy zechce ona wreszcie wstać z kolan. I może bardziej Europie przydałoby się, gdyby było więcej przywódców z jajami, prawdziwych mężczyzn w polityce, do których zaliczano swego czasu panią Margaret Thatcher, a obecnie można zaliczyć Beatę Szydło.

Europejski instynkt samozachowawczy śpi jak na razie głębokim snem, oby się nie obudził wtedy, gdy będzie już za późno

piątek, 18 sierpnia 2017

Zabójcze selfie

Media żyją zamachem w Barcelonie. Znowu furgonetka wjechała w tłum ludzi, 13 osób nie żyje, kilkanaście jest w stanie ciężkim, kilkadziesiąt ogólnie rannych. Ja przypominam sobie w takich momentach słowa premiera Leszka Millera, który napisał, że po prostu trwa wojna. A na wojnie straty są nieuniknione. Chciałem jednak dzisiaj napisać o innej śmierci, której akurat z łatwością można by uniknąć, a która jak zwykle spowodowana była ludzką głupotą. Jest to z pewnością śmierć bardziej nośna medialnie, bo wywołująca w nas uczucie współczucia niezależnie od poglądów politycznych. Chodzi o śmierć małego delfina na plaży w tym samym kraju, w którym był zamach, czyli w Hiszpanii.

Rzecz działa się na południu Hiszpanii, gdzie turyści przebywający na plaży wyciągnęli z wody bardzo małego delfina. Ten delfinek sądząc po zdjęciach miał jakieś pół metra długości, więc był naprawdę młodziutkim zwierzęciem. Uszczęśliwieni wczasowicze tak długo podawali go sobie z ręki do ręki, robili sobie selfie i zaczepiali go, że zwierzę zmarło ze stresu i wyczerpania, które jest ze stresem związane. Oczywiście rozsądni ludzie w takiej sytuacji mogliby postąpić na dwa sposoby: albo postarali by się delfina przenieść jak najdalej na pełne morze i wypuścić, albo nie zbliżaliby się do niego i zawiadomili odpowiednie służby, które fachowo wiedziałby co z delfinem zrobić. Jednak turyści woleli robić sobie selfie, nawet kosztem życia zwierzęcia. Typowa ludzka głupota. Doskonale rozumiem, czytając o tym wydarzeniu, dlaczego Albert Einstein miał wątpliwości tylko co do nieskończonego charakteru wszechświata, nie zaś ludzkiej głupoty.

Oczywiście to nie pierwszy i niestety, obawiam się, nie ostatni taki przypadek, gdy zadowoleni z siebie turyści, poprzez selfie zamęczą jakieś zwierzę na śmierć. Trochę winę za to ponosi również pewna kultura medialna, która obecnie panuje w świecie. Robienie sobie zdjęć pamiątkowych przy pomocy smartfonów jest łatwiejsze niż kiedykolwiek i - co grosza - dostępne także dla zupełnych laików, którzy najczęściej wykazują się brakiem taktu i kultury. Dawniej trzeba zrobić zdjęcie na tradycyjnej kliszy, wywołać film (najczęściej dopiero po powrocie z wakacji) i poczekać na wykonanie odbitki. Dziś dosłownie po chwili od zrobienia zdjęcia można umieścić je na Facebooku lub na innym profilu społecznościowym. To sprawia, że wiele osób ciągle robi sobie selfie i nie przepuści żadnej okazji, nawet takiej, która wiąże się z czyjąś śmiercią. Dzięki temu czasem co prawda mamy przejmujące zdjęcia. na przykład ofiar katastrof, które być może dotrą do naszego sumienia lepiej niż ocenzurowane zdjęcia agencyjne. Ale giną również przez te zdjęcia zwierzęta zamęczone po to, aby się z nimi sfotografować.

Przyszło mi do głowy takie brutalne porównanie - my ludzie zaczynamy traktować zwierzęta z taką samą nonszalancją, z jaką islamscy bojownicy traktują mieszkańców Zachodniej Europy przygotowując kolejne zamachy.

czwartek, 17 sierpnia 2017

Bóg tak chciał?

Tragedia, jaka miała miejsce w czasie strasznej burzy, która spowodowała śmierć dwóch nastoletnich harcerek przygniecionych drzewem w Suszku w Pomorskiem sprawiła, że różne osoby zaczęły w różny sposób to tłumaczyć. Można powiedzieć, że niektórzy sięgnęli po starą maksymę "Bóg tak chciał". Widocznie taka była wola Boga. To jednak mi bardziej przypomina film Ridleya Scotta "Królestwo Niebieskie" niż dzisiejsze klimaty współczesnej cywilizacji. Niektórzy ludzie zadają sobie pytanie, czy można było uniknąć takiej tragedii, która wydarzyła się w obozie harcerskim. Innymi słowy, czy można było by ostrzec opiekunów obozu harcerskiego odpowiednio wcześniej o grożącym niebezpieczeństwie po to, aby mogli wyprowadzić dzieci w bezpieczniejsze miejsce, z dala od drzew, które mogłyby padając spowodować ofiary śmiertelne.

Wydaje się że współczesna meteorologia bez problemu jest w stanie przewidzieć tego rodzaju zjawiska, a przynajmniej na kilka godzin przed ich wystąpieniem, a raczej nie tyle przed wystąpieniem, co uderzeniem konkretny rejon. Burze czy huragany mogą być przecież obserwowane przez satelity i radary meteorologiczne, które na bieżąco śledzą ich poruszanie się, prędkość i kierunek. Można z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć gdzie i z jaką siłą uderzy żywioł. Problem tylko taki, że powinno się o tym powiadomić ludzi. Bardzo dobry pomysł, o którym czytałem w tym zakresie, to wprowadzenie systemu automatycznego wysyłania wiadomości SMS do ludzi, którzy znajdują się na obszarze objętym zagrożeniem. W dzisiejszych czasach nie każdy ogląda telewizję lub słucha radia, ale praktycznie każdy posiada telefon komórkowy, i nawet jeśli go nie posiada, to gdzieś w pobliżu znajdą się osoby, które taki telefon mają i będą w stanie go ostrzec.

Mam nadzieję że to, co się stało w trakcie tej, jakby to można było określić burzy stulecia (przynajmniej polskie leśnictwo deklaruje, że jest ta największa katastrofa leśnicza w Polsce w dziejach, a być może nawet w Europie) będzie pretekstem do wprowadzenia takiego systemu ostrzegania obywateli przed niebezpiecznymi zjawiskami. Być może rządzący wyciągną wnioski z tej lekcji natury, i zamiast kontentować się, jak by to niektórzy chcieli, wolą Boga, której przewidzieć się nie da, zechcą jednak wprowadzić wolę człowieka, który mając współczesną technikę do dyspozycji, jest w stanie ostrzec innych ludzi przed zagrożeniami.

Obyśmy już nigdy więcej nie doczekali takich sytuacji, że obóz, który powinien być radością dla niewinnych, wchodzących dopiero swoje życie dzieci, staje się ich grobem.

środa, 16 sierpnia 2017

Świat wariuje?

Nasz kochany świat, w którym żyjemy, z pewnością coraz bardziej wariuje na różne sposoby. Nie mówię tutaj o wspaniałych ubogaceniach kulturowych w bombastyczny sposób w Zachodniej Europie, ale o czymś co pełzająco zawłaszcza nasze życie - także moje życie. Mianowicie o internecie. Jesteśmy praktycznie od niego uzależnieni. Ja uzależniony jestem od internetu w sumie na trzy sposoby. Po pierwsze, moja praca odbywa się przez Internet (formularz internetowy). Po drugie, w internecie czytam wszelkiego rodzaju newsy i informacje, a nawet sprawdzam pogodę. Po trzecie, gra w którą gram, oczywiście również jest tylko poprzez sieć (niże nie internet, ale sieć). Dlatego też spędzam w sieci, w ten lub inny sposób, większość czasu.

Tymczasem wiele osób na Zachodzie, ale również w Polsce, coraz bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że tak bardzo internet ich uzależnia. Doszło do takiej sytuacji, że we współczesnych czasach prawdziwie survivalowy obóz nie polega na tym, żeby w ekstremalnych warunkach funkcjonować, bez namiotu, bez jedzenia, bez środków do utrzymania się. Współczesny survival to po prostu wyjazd bez internetu i bez telefonu. Wystarczy odciąć od internetu i telefonu, zapewniając przy tym wszelkie inne normalne warunki, aby spora część ludzi współczesnych żyjących, czuła się właśnie jak na takim survivalowym wyjeździe. W Ameryce wyjazdy tego rodzaju kosztują po kilkaset dolarów za kilka dni, co jest na pewno ceną wysoką, ale płaci się za nimb nowości. O takich ciekawych przypadkach, za granicą w w Polsce, pisał ostatnio tygodnik "Polityka".

W sumie, można by powiedzieć, że wariactwo naszego świata jest na dwóch płaszczyznach. Na pierwszej płaszczyźnie jest to wariactwo łatwo dostrzegalne gołym okiem, czyli na przykład zamachy terrorystyczne, różnego rodzaju demonstracje polityczne, różnego rodzaju oficjalnie pokazywane zmiany obyczajowe i tak dalej. Z drugiej strony mamy zaś wariactwo, które powoli i stopniowo opanowuje nas "od kuchni". Korzystanie z komputerów, telefonów, internetu. Już dzisiaj smartfon jest urządzeniem, z którym się dosłownie nie rozstajemy. Trzymamy go przy łóżku (ja tak robię, bo mój smartfon to również budzik), idziemy z nim do toalety (czasem też tak robię, bo mam na smartfonie odpalonego czata zawodowego, na którym zagadują mnie potencjalni klienci), nie rozstajemy się z nim w ogóle wychodząc z domu. Komputer także jest urządzeniem, które bardzo chętnie wykorzystujemy. Bez tej całej elektroniki bylibyśmy zupełnie innymi ludźmi, a nawet byśmy się czyli byśmy się kompletnie zdekompletowani.

Módlmy się więc, żeby żaden wielki rozbłysk słoneczny nie zniszczył naszej elektroniki, bo wtedy nasza cywilizacja zamieni się w martwą - jak wyłączający się ekran zanurzonego w gorącym metalu Terminatora.

wtorek, 15 sierpnia 2017

Faszyści i woje

Jeśli we współczesnym świecie ktoś ściga faszystów aż po horyzont, to z bardzo dużym prawdopodobieństwem można założyć, że sam jest faszystą, lewackim spadkobiercą idei bolszewickich i nazistowskich. Oczywiście oficjalnie i deklaratywnie walczy z faszyzmem na wszystkich polach, ale jednocześnie sam promuje różnego rodzaju (ubrany w piękne słówka) faktyczny autorytaryzm, źle rozumiany elitaryzm, nietolerancję i podobne grzechy, które charakterystyczne były dla faszystowskiego lub bolszewickiego ustroju. Jednocześnie jako lewak stosuje obrotową prawdę, manipuluje faktami, kłamie bez tak zwanego sumienia (bolszewicy przecież uważali tradycyjne wartości za tak zwaną burżuazyjną moralność) i jest gotów zrobić wszystko, byle tylko jego cel został zrealizowany.

Dlatego zupełnie nie zdziwiła mnie, że tak zwani Obywatele RP (określani przez niektórych - bardziej adekwatnie - jako UBywatele RP) zamierzają protestować przeciwko "faszystowskiej paradzie" środowisk narodowych z okazji zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 roku. Obywatele RP są przekonani, że faszystowskie grupy narodowe będą wznosiły hasła pełne nienawiści w czasie tej parady. Sami Obywatele RP to oczywiście (jakby to by powiedział mój świętej pamięci ojciec) "Jezuski z ciepłymi dupkami" i są niewątpliwie białymi gołąbkami miłującym i pokój. Nigdy nie posunęli się do jakichkolwiek elementów mowy nienawiści, na przykład witając Jarosława Kaczyńskiego odwiedzającego grób swojego brata na Wawelu. Dlatego też z pewnością w zakresie oceny mowy nienawiści można przyjąć, że UBywatele RP pełnią rolę arbitra elegancji.

Są jednak także inni poszukiwacze i pogromcy nazistów, którzy zresztą genetycznie z nimi są związani w ten lub inny sposób, a mianowicie niemieckie media. Oni to doskonale wiedzą, już od czasów dziadka Goebbelsa, jak odróżnić faszyzm od niefaszyzmu. Dlatego też tygodnik "Der Spiegel" bije na alarm pisząc, że w Polsce mamy do czynienia z faszystami. Chodzi bowiem o to, że w czasie Festiwalu Słowian i Wikingów, który był organizowane na Wolinie, pojawili są faszyści, pod płaszczykiem rekonstrukcji historycznej. To woje słowiańscy z tarczą, na której jest namalowana swastyka. Oczywiście "Der Spiegel" nie raczył zauważyć tego, że była to swastyka słowiańska, wyglądająca zupełnie inaczej niż swastyka nazistowska, stosowana przez Słowian od wieków, na co jest oczywiście dokumentacja historyczna. Czyżby "Spieglowi" wszystko kojarzyło się z faszyzmem, tak jak przysłowiowemu sierżantowi z wojskowego kawału wszystko kojarzyło się z pierdoleniem?

Dlatego pewnie "Der Spiegel" pierdoli o faszyzmie.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Metoda Edisona

Jakiś czas temu czytałem o tym, że Thomas Alpha Edison, amerykański wynalazca, nie sypiał w tradycyjny dla nas sposób, ale jedynie wykonywał liczne drzemki w ciągu doby, dzięki czemu praktycznie pracować mógł non stop. Dlatego też postanowiłem tego rodzaju aktywność, która charakteryzuje się różnymi drzemkami w ciągu doby, a zarazem potencjalnie wydłużoną możliwością pracy, nazywać metodą Edisona. Starałem się stosować te również u siebie, ale z różnym skutkiem.

Problem z moją "metodą Edisona" jest taki, że jeśli krócej będę spał na przykład w ciągu nocy, to potem mogę mieć potrzebę zdrzemnięcia się w ciągu dnia, a to może przedłużyć się na kilkugodzinny sen, bo nie będę miał siły wstać po 30 lub 60 minutach drzemki. Dzięki takiemu dłuższemu spaniu oczywiście regeneruje siły, ale zarazem tracę cenne godziny dnia, w zassie których mógłbym wykonywać moją pracę. Praca moja jest na tyle specyficzna, że najlepiej płatna w określonych godzinach - a są to godziny dzienne. Często odsypiając z dnia nieprzespaną noc marnuje właśnie te najlepsze dla pracy godziny.

Ostatnio sporo się zastanawiałam nad tym, jak zoptymalizować mają metodę Edisona. Udaje mi się spać w nocy pięć-sześć godzin, więc nie marnuje o tej porze dnia zbyt wiele czasu. Chodzi jednak o to, by nie odsypiać tych kilku godzin w ciągu dnia. Ważnym elementem trenowania mojego rytmu pracy jest także granie. Muszę zastanowić się nad tym, jak ustawić czasowo moją aktywność w grze w porównaniu do pracy. Ostatnio postanowiłem sprawdzić nowy wariant. Kiedy wstaje rano, nie poświęcę na grę godzinę lub półtorej (a dawniej nawet trzy godziny), ale jedynie pół godziny na niezbędne początkowe czynności. Mam wykasowany też wczesny alarm dotyczący bossów w grze. Intencja jest taka, żeby od rana zacząć pracę jak najwcześniej, a dopiero około godziny 13 wejść to gry i pograć sobie do odpoczynku.

Być może dzięki temu uda mi się przepracować więcej niż wtedy, gdy pracę zaczynałem po 11.

niedziela, 13 sierpnia 2017

Bezpieczeństwo po holendersku

Holenderskie linie lotnicze KLM Royal Dutch Airlines cały zrobić ukłon w stronę środowiska LGBTQABC (jak to niektórzy złośliwie określają) i pokazać, są bardzo tolerancyjne i otwarte na ludzi o innej niż normalna orientacji seksualnej. Tu taka mała dygresja - we współczesnej Europie ciężko jest powiedzieć, jaka jest normalna orientacja seksualna. Dawniej było to jasno określone, normalna orientacja seksualna to była orientacja standardowa, czyli hetero. W dzisiejszych czasach w Europie jest taki zamęt, nie wiadomo w ogóle, jaka jest normalna rotacja, a kto wie, czy niedługo nie będzie tak, że normalna orientacja seksualna to brak orientacji seksualnej.

Wracając jednak do rzeczy, holenderskie linie lotnicze zamieściły reklamę na Twitterze, w której przedstawiono trzy paski zapięć lotniczych mające zresztą kolorystykę gejowską (tęcza sześciu barw). Podpisano to zdjęcie taki sposób, że nie jest ważne z kim się łączy. Użyto słowa "click" ponieważ paski lotnicze zapina się, czemu towarzyszy dźwięk klikania. Reklama jako taka jest bardzo fajna, ponieważ pokazuje najpierw dwa paski z gniazdkami, potem dwa paski z wtyczkami, a następnie pasek z wtyczką i gniazdkiem. Można to bardzo ładnie (i dziecinnie prosto) interpretować jako pary (odpowiednio) lesbijek, gejów i hetero, przy założeniu, że wtyczka to symbol męski, a gniazdko żeński.

O ile sama reklama jest naprawdę bardzo fajna, o tyle internauci bardzo szybko zwrócili uwagę na to, że paski reprezentujące (jak to się pięknie mówi) pary jednopłciowe są po prostu bezużyteczne pod względem bezpieczeństwa. Nie da się bowiem zapiąć paska, w którym są dwie wtyczki lub też dwa gniazdka. Zapiąć można jedynie pasek w którym (nomen omen) wtyczka wchodzi do gniazdka. Dlatego też, pomimo że reklama holenderskich linii lotniczych miała dobre intencje, wyszła jako pośmiewisko, pokazując że pary jednopłciowe są pod pewnymi względami ułomne. Faktycznie są ułomne, gdyż biologicznie nie mogą mieć ze sobą dzieci (co może w tej reklamie symbolizować wejście wtyczki do gniazdka, zaś zapięcie paska może symbolizować na przykład kontynuację pokoleń). Niestety nie da się jeść ciastka i mieć ciastka. Jeśli serce i nasza orientacja sprawia, że chcemy wiązać się z osobą tej samej płci, to będą się z tym wiązały pewne konsekwencje także biologiczne i społeczne. Gdybym ja był organizatorem tego rodzaju kampanii, postawiłbym raczej na promocję pasków mających we wszystkich przypadkach wtyczki i gniazdka, ale oznaczonych symbolami płci.

Nikt wtedy nie narzekałby, że takie paski nie mogą się zapiąć.

sobota, 12 sierpnia 2017

Anatomia shortlisty

Być może wielu z nas spotkało się z określeniem marynistycznym "dziewiąta fala ". Nazywa się w ten sposób bardzo dużą fale, która powstaje czasem na morzach i oceanach, przebierając nieraz ekstremalne rozmiary. Taka dziewiąta fala zdarza się także w komunikacji, kiedy jednocześnie zagaduje nas kilka osób, co powoduje sztuczne spiętrzenie rozmów. Przy poznawaniu ludzi jest to z jednej strony zabawne, bo zazwyczaj przez długi czas nikt się nie odzywa, a tu nagle kilka osób naraz. Z drugiej strony, jest to trochę denerwujące, bo trzeba komunikować się naraz z różnymi osobami (choć niekoniecznie oznacza to, że komunikuję się z nimi w tym samym czasie - naraz może bowiem oznaczać na przykład tego samego dnia).

Jednak w przypadku poznania kilku osób tworzy się tak zwana "shortlista", czyli krótka lista kandydatów, spośród których można wybrać osobę, którą by się chciało poznawać najbardziej. Shortlista to termin zapożyczony z marketingu. Oznacza krótką listę firm (przeważnie agencji reklamowych) wybranych do drugiej fazy przetargu na obsługę (w przypadku agencji medialną lub reklamową) jakiejś firmy. Pierwsza selekcja ma na celu właśnie wybranie kilku agencji, z którymi będą prowadzone dalsze rozmowy. W przypadku poznawania ludzi jest inaczej. Shortlista pojawia się wtedy, gdy po prostu kilka osób naraz (w tym samym czasie, lub też w krótkim okresie, na przykład jednego lub kilku dni) do nas zagaduje.

Najgorsze w przypadku shortlisty jest to, że bardzo często jest ona szalenie złośliwa na swój wyrafinowany sposób. Mianowicie z jednej strony cieszymy się z tego po, że mamy kilka osób do wyboru, wydaje się że na pewno znajdziemy wśród nich odpowiednią. Jednak z drugiej strony bardzo często okazuje się, że te poszczególne osoby jakby blokują się nawzajem, trudno jest jedną z drugą poznawać, a w końcu wychodzi po prostu na to, że wszystkie się wykruszają i nikt nie zostaje w polu widzenia. Czyli okazuje się na złość, że tym razem i tak nam nie wyszło.

I z shortlisty robi się pustolista.

piątek, 11 sierpnia 2017

Odpowiedź której nie było

Czasem ktoś pisze do nas list, na który odpowiadamy - ale nie jemu, tylko samemu sobie albo też, jak kto woli, Panu Bogu. Czasem bowiem nie warto odpowiadać autorowi na jego list. Warto jednak podzielić się z innymi ludźmi swoimi przemyśleniami na temat jakieś epistoły, która do nas trafiła. Taki przypadek miałem wczoraj. Trafiły do mnie dwa listy w odpowiedzi na mój anons i ta mini seria stała się pretekstem do komentarza, który chciałbym napisać.

Pierwszy list wyrażał zdziwienie - co jest takiego dziwnego w tym, że od miesięcy nie mogę kogoś spotkać. Zadano mi też pytanie, czy mam za wysokie wymagania. Odpowiedz na pytanie, dlaczego nie mogę od miesięcy kogoś spotkać, jest banalna. Wszędzie, na czatach, portalach internetowych, systemach anonosowych, jest cała masa ludzi szukających szybkiego seksu i tym podobnych przygód. Ludzi szukających poważniejszych relacji jest bardzo niewielu. Dla tak niewielkiej grupy osób jest zupełnie naturalne, że ciężko się ze sobą dobrać. Nie jest więc niczym dziwnym to, że można szukać kogoś miesiącami i nie znaleźć. Podaż potencjalnie odpowiednich osób jest bardzo szczupła i trudno znaleźć właściwego partnera.

Drugi list był w innym tonie. Otóż zarzucał mi to, że jest chore, że z uporem daję ogłoszenie o zbliżonej lub takiej samej treści. Uśmiałem się z tego powodu, bo raczej byłbym skłonny przypuszczać że chore byłoby umieszczanie co chwila zupełnie innego ogłoszenia. Jeśli szuka się kogoś w określonym celu, to naturalne jest że ogłoszenie, które się zamieszcza, powinno być konsekwentnie takie samo lub też podobne, jeśli zmieniamy je i udoskonalamy. Ale zmiany i udoskonalenia nie dzieją się z anonsu na anons, lecz co jakiś czas. Ogłoszenia zamieszczam regularnie, ale jednocześnie kasuję poprzednie, bo nie śmiecę wieloma ogłoszeniami naraz. Można odnieść wrażenie, trafiając codziennie na moje anonse, że jest ich pełno - ale to jedynie wrażenie.

Ja mam zaś wrażenie, że autorzy obu listów czepiając się (bezinteresownie!) mnie mają chyba jakieś własne utajone kompleksy - tylko jakie?

czwartek, 10 sierpnia 2017

Islamska Conchita

Od razu widać że bojownicy islamscy nie odrobił lekcji z " postępowego " europejskiego lewackiego genderyzmu. Gdy bowiem próbowali oni uciekać z Mosulu, postanowili zakamuflować się jako kobiety, wykonali nawet ostry makijaż, aby upodobnić się do płci pięknej. Ten fragment genderowej lekcji drag queen odrobili. Nie byli jednak wystarczająco pilni. Zapomnieli bowiem o tym, żeby zgolić wąsy i brodę. W efekcie przebili nawet pod względem wyglądu znaną Conchitę Wurst. O całej historii napisał tygodnik "Polityka".

Armia iracka opublikowała zdjęcia islamskich bojowników w kobiecych ciuszkach. Ich kobiecy makijaż faktycznie śmieszy. Trudno jest znaleźć lepszy obrazowy przykład upadku Państwa Islamskiego, przynajmniej na jego terenach bliskowschodnich. Obawiam się jednak, że Państwo Islamskie na terenie Europy będzie miało się coraz lepiej. Nie mam tu oczywiście na myśli jakiejkolwiek formalnej organizacji państwowej, ale rzeszę sympatyków i żołnierzy Państwa Islamskiego, która już w Europie się zadomowiła i (jak czytałem w innym artykule) tylko czeka  na sygnał do ataku, kolejnego terrorystycznego uderzenia.

Oczywiście bojownicy Państwa Islamskiego nie odrobili lekcji z upodabniania się do kobiet, ale Państwo Islamskie w wielu dziedzinach jest bardzo nowoczesne i stawia na nowoczesne technologie, szczególnie na technologie informatyczne, media społecznościowe i docieranie do swoich zwolenników poprzez internetową sieć. Byłoby błędem uznanie bojowników islamskich za wziętych żywcem ze średniowiecznego eposu. To ludzie, którzy potrafią posługiwać się nowoczesnymi technologiami i robią z nich śmiertelny użytek. Możemy pośmiać się z nieudanego kobiecego kamuflażu, ale niestety nie możemy śmiać się z nich aktywności, która do tej pory miała miejsce i która (a przykro to stwierdzić) jeszcze będzie się pojawiała.

Na szczęście w Polsce jesteśmy względnie bezpieczni, lecz nie zazdroszczę w tym względzie zachodnim Europejczykom, mającym tak ślepe na islamskie zagrożenie rządy i elity.

środa, 9 sierpnia 2017

Nawiedzony 2

Przedwczoraj pisałem o panu Nawiedzonym, który zadzwonił do mnie w sprawie masażu używając przesadnie barokowego stylu rozmowy, co sprawiało, że rozmowa ta toczyła się bardzo długo, była mało wyraźna, a zarazem nie doprowadziła do żadnych konkluzji, bo osoba ta nie była w Warszawie i nie miała możliwości umówić się na konkretny termin. Wczoraj miałem ciekawe zdarzenie. Otóż nietypowo położyłem się spać po 20, bo chciałem przespać się trochę ze względu na to, nie miałem nic do roboty na komputerze. Zupełnie nietypowo serwery mojej gry MMORPG się zawiesiły, więc nawet nie mogłem pograć. Następnie chciałem wstać być może o północy lub nieco później i zająć się robotą w nocy. Trwało trochę, zanim zasnąłem, a kiedy już zasnąłem i nieco sobie pospałem, zbudził mnie około 22 telefon. Numer był nieznany, więc początkowo nie odebrałem, ale potem po chwili rozbudzenia się napisałem esemesa z zapytaniem, czym mogę służyć.

Tak jak się spodziewałem, ta dzwoniąca do mnie osoba ponownie zadzwoniła, więc mogłem odebrać telefon i pogadać z nią. Ucieszyłem się nawet, że potencjalnie będę mógł robić masaż, bo akurat pieniądze by się przydały. Jednak już pierwsze zdania wypowiedziane przez tę osobę sprawiły, że przypomniałem sobie, iż jest to mój pan Nawiedzony. Oczywiście od razu radość z komunikacji spadła do zera. Po pierwsze, wiedziałem że będzie to rozmowa przewlekła, niekonkretna. Po drugie, mała jest szansa, że akurat dzwoni po to, by umówić się na konkretny termin. Byłem tak wściekły z tego powodu i zmęczony, że zapytałam go wprost, czy chce dzisiaj się umówić na masaż. Ponieważ nie chciał, więc powiedziałam mu że idę spać i wyłączyłem telefon. Mogłem sobie pozwolić na taką bezczelność, bo w przypadku tego rodzaju bajkopisarzy używających barokowego języka rzadko kiedy uda się jakikolwiek masaż.

Zająłem się potem konfigurowaniem telefonu, interesowało mnie to, czy używanie polskich znaków zmniejsza objętość esemesa. Niedawno to włączyłem, ale kiedyś czytałem, że takie ustawienie skraca wiadomości. Teraz doczytałem na ten temat w internecie i w efekcie cofnąłem konfigurację z używaniem polskich liter. Akurat, gdy się z tym wszystkim ogarnąłem, przyszedł do mnie, mający prawie tysiąc znaków, wielki esemes od pana Nawiedzonego. Równie rozwlekły i pogmatwany jak jego rozmowy. Nawet nie czytałem go w całości. Odpisałem mu tylko tyle, że bardzo przepraszam, ale klienci umawiający się na masaż są konkretni i rzeczowi. Rozmawiają krótko, zwięźle i na temat. Jeżeli mój rozmówca zamierza w ten sposób komunikować się, to zapraszam do kontaktu. Wątpię, by pan Nawiedzony był w stanie komunikować się krótko, zwięźle i do rzeczy, więc nie spodziewam się, aby został kiedykolwiek moim klientem. Ale proszę mi wybaczyć, nie zależy mi na klientach, z którymi rozmowa przez telefon przed masażem trwać będzie dłużej niż sam masaż. A niestety w przypadku tego pana Nawiedzonego wszystko na to wskazuje. Nawet jego esemes był karykaturą esemesów wysyłanych przez innych klientów. 

I stał się taką małą ironią losu, potwierdzającą moją diagnozę.

wtorek, 8 sierpnia 2017

Poeta dyktator

Hel odpłynął. Co prawda nadal jest jeszcze półwyspem i przynależy do Polski, ale odpłynął w sposób zadziwiający. A wszystko Poprzez chęć patriotycznego upamiętnienia znanego powstańczego poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, który zginął w pierwszych dniach Powstania. Rozwieszono na Helu plakaty, które informowały o obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Wydarzenie to miało nazwę Gloria Victis (chwała zwyciężonym) i miało być ilustrowane zdjęciem poety. Złośliwy traf chciał, że zamiast Baczyńskiego na plakatach pojawił się młody Józef Stalin.

Młody Stalin brzydki nie był, ale Krzysztof Kamil Baczyński to przy nim prawdziwe ciacho. Trudno pomylić tych dwóch młodych mężczyzn, którzy wyglądają zupełnie inaczej. Rozumiem, że ktoś mógł pomylić wizerunek dorosłego Józefa Stalina z wizerunkiem generała Nikołaja Przewalskiego, którego w środowiskach rewolucjonistów uważana powszechnie za nieformalnego ojca gruzińskiego dyktatora, jednak różnica wyglądu pomiędzy Stalinem a Baczyńskim jest aż nadto wyraźna.

Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że o ile na plakacie zamieszczonym przez miasto na Facebooku zdjęcie Baczyńskiego było umieszczone prawidłowo, to o tyle na wersji drukowanej zostało zamienione ze Stalinem. Podobno plakat, który poszedł do druku, był jedynie pierwotną wersją, na którą naniesiono w urzędzie miasta poprawki. Widocznie pomylono ją do druku. Oczywiście wybuch skandal, władze Helu musiałby przepraszać i sprawdzać, czy wszystkie plakaty z Józefem Stalinem-Baczyńskim zostały zdjęte. Internauci mniej jednak używanie i ja się uśmiałam do łez, gdy zobaczyłem dyktatora jako powstańczego poetę.

Stalin co prawda był genialnym politykiem i zbrodniarzem, ale o talent poetycki bym go nie podejrzewał :-)

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Nawiedzony

Przyznam się szczerze, że wiele rozmów miałem z ludźmi, którzy dzwonili zapisując mnie o masaż, ale pierwszy raz trafiła mi się rozmowa z kimś, kogo mógłbym nazywać nawiedzonym. Ta osoba miała zupełnie specyficzny styl rozmawiania i w pewnym momencie zastanawiałam się nawet, czy nie jest to ktoś, kto po prostu robi sobie jaja. Słownictwo używane przez tę osobę było bowiem dosyć staromodne, sposób wypowiadania się dość pokrętny, natomiast cele rozmowy w miarę śmieszne.

Oczywiście, jak nietrudno się domyślać, osoba nawiedzona była w starszym wieku, co można było stwierdzić po jej głosie. Trudno zresztą bowiem, żeby ktoś młody w naturalny sposób korzystał ze staromodnego języka i udawał na siłę osobę na swój sposób nawiedzoną. Jak wiadomo, starsze osoby nie podniecają mnie erotycznie, dlatego też jestem masażystą, który profesjonalnie nie ulega podnieceniu robiąc im usługi masażu. Myślę że dla każdego, kto potrzebuję masażu, a nie jakiegoś udawanego masażo-seksu, tego typu podejście jest jak najbardziej korzystne.

Tymczasem wszystko wskazuje na to, o ile mogłem zrozumieć trochę pokrętną narrację w staromodnym stylu, że ta osoba miała ochotę na jakieś dodatkowe usługi erotyczne, wykraczające poza ewentualny masaż miejsc intymnych, który traktuję jako usługę grzecznościową robioną wyłącznie na życzenie klienta i niejako z konieczności. Rozumiem bowiem to, że niektórzy klienci nie wybrali by w ogóle masażu, ryby odmówić im tej grzecznościowej usługi. Tymczasem mój nawiedzony rozmówca być może miał jakieś niezaspokojone seksualne marzenia, które pragnął ziścić. Tak czy inaczej przekonamy się, jeśli faktycznie kiedykolwiek zgłosi się po masaż. Na razie, jak zdążyłem się zorientować, jest poza Warszawą i oczywiście nie może tego zrobić.

Jak widać umawianie na masaż lub rozmawianie o masażu także może być niekiedy zabawne.

niedziela, 6 sierpnia 2017

Praworządny kat

Być może mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale w obecnych dniach mamy niestety bardzo bolesną rocznicę tak zwanej rzezi Woli, która wykonywana była szczególnie okrutnie właśnie w dniach od 5 do 7 sierpnia 1944 roku. Mordowanie mieszkańców tej warszawskiej dzielnicy początkowo odbywało się chaotycznie, potem jednak zaczęło być robione bardziej standardowo i schematycznie. Za kata Woli uznaje się powszechnie  SS-Gruppenführea Heinza Reinefartha, który telefonując do generała von Vormanna narzekał na to, że ma więcej zatrzymanych Warszawiaków niż amunicji do ich rozstrzelania.

To zaiste typowy przykład bezdusznej niemieckiej pedanterii. Tej, którą przerabialiśmy w Polsce, między innymi w trakcie najrozmaitszych egzekucji ulicznych, deportacji jak również której ucieleśnieniem były fabryki śmierci, czyli hitlerowskie obozy zagłady. Rzeź Woli była prawdopodobnie największą w trakcie drugiej wojny światowej pojedynczą rzezią mieszkańców jakiegoś miasta. Szacuje się, że zginęło wtedy w egzekucjach i bestialsko zostało zabitych w trakcie walki od 30 do 50-65 tysięcy osób. Jeśli więc będziemy załatwiali jakiejkolwiek sprawy w Warszawie, a szczególnie na Woli, warto byłoby spojrzeć na tamtejsze okolice troszkę innym okiem. Przypomnijmy sobie to, że kilkadziesiąt lat temu bestialsko mordowano tam ludzi, niewinnych cywilnych mieszkańców, którzy rozkazem Adolfa Hitlera mieli być zabici jako zastraszający przykład dla całej Europy.

Za te niewyobrażalne zbrodnie dowodzący jednostkami, które wsławiły się rzezią Woli SS-Gruppenführer i Generalleutnant der Waffen-SS Heinz Reinefarth otrzymał od Adolfa Hitlera Liście Dębowe do swego Krzyża Żelaznego. Przeżył wojnę i uniknął odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Mieszkał na urokliwej wysepce Sylt nad Morzem Północnym, którą odbudował ze zniszczeń wojennych i rozwinął jako turystyczny kurort. Jako wzorowy i praworządny obywatel, zaangażowany w sprawy mieszkańców, pełnił urząd burmistrza miasta Westerland na tej wyspie. W przeciwieństwie do swoich ofiar umarł spokojnie we własnym łóżku. Dopiero w 2014 roku parlamentarzyści Szlezwiku-Holsztynu wyrazili ubolewanie z tego powodu, że ten zbrodniarz wojenny był posłem ich landtagu i poprosili ofiary o wybaczenie. W tym samym roku odsłonięto również tablicę pamiątkową na ratuszu miasta Westerland, poświęconą zbrodniom Reinefartha w czasie Powstania Warszawskiego. Ostatnie zdanie na tej tablicy brzmi: zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie.

Pamiętajmy to, gdy Niemcy będą chcieli nas pouczać o tym, jak mamy żyć.

sobota, 5 sierpnia 2017

Niebogaty gra na raty

Jest takie brydżowe przysłowie, że niebogaty gra na raty. Oznacza to, że ktoś kto ma słabą kartę, to nie licytuję zbyt wysoko i woli zadowolić się mniejszą wygraną, dzięki czemu pogra może dłużej, ale skutecznie. W sumie nie jest istotne, czy gra się więcej, czy mniej razy. Ważne jest, aby ugrać robra. Podobnie jest jeśli chodzi o dokonywanie zakupów, o czym mogłem przekonać się w dwóch przypadkach, które chciałbym opisać.

Pierwszy przypadek miał miejsce niedawno. Zamówiłem mikrofon wpinany do gniazda mikrofonowego w notebooku po to, aby dzięki niemu można było wyraźniej nagrywać teksty, które dyktuje w czasie pracy. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, że wyraźniejsze dyktowanie tekstu w to mniej błędów, a co za tym idzie szybsza robota. Kłopot jednak polegał na tym, że mikrofon który przyszedł, posiadał nieco luźniejsze wtyczkę i nie do końca dobrze kontaktował z gniazdkiem. W praktyce oznaczało to że po prostu nie działał. Próbowałem poprawić wtyczkę troszeczkę ją ściskając, ale tylko wszystko zepsułem i w sumie mikrofon był do wyrzucenia. Nie była to może wielka strata, bo tylko kilka złotych, ale wydane na próżno. Znalazłem na aukcji Allegro inny mikrofon w cenie około 30 złotych, z pewnością o wiele lepszy. Niestety, nie mam w tej chwili pieniędzy żeby go kupić (bo jestem na końcówce finansowej) i będę musiał trochę z tym poczekać.

Drugi przypadek to było kupno huba i kabla USB, aby jednocześnie podłączyć mój komórkowy router do komputera kablem danych, a zarazem podłączyć do niego kabel od ładowarki sieciowej. Wszystko było pięknie obmyślone, ale nie wpadłem na to, że niestety system Windows 10 nie rozpozna samego huba. Perfekcyjny zakup, też za kilka złotych, okazał się bezsensowny. Na szczęście zupełnie przypadkiem znalazłem u siebie (w przewodach przeznaczonych do wyrzucenia!) inny kabel, który posiada z jednej strony gniazdko USB, z drugiej strony dwie wtyczki USB. Dzięki temu mogłem jedną wtyczkę podłączyć do komputera, zaś drugą do zasilacza i osiągnąłem swój efekt. W sumie nie straciłem może zbyt wiele pieniędzy na tych nieudanych zakupach, ale zawsze są to nauczki, o których warto pamiętać w przyszłym życiu. Czasem lepiej kupić coś nieco droższego, lepszej jakości, niż kupować coś bardzo tanie, które potem okaże się kiepskie.

Niebogaty nie tylko gra, ale także kupuje na raty.

piątek, 4 sierpnia 2017

Burkini farsa

Lewackie środowiska w Polsce i zapewne również w Europie, a także w Ameryce, nie lubią prawicowych środowisk, szczególnie narodowych, czyli - jak oni to mówią - nacjonalistycznych, faszystowskich i w ogóle samych złych. Nie dziwi więc, że wszelkie wpadki narodowców są z pewnością bezlitośnie przez nich wyśmiewane. Zdarzyło się, że w Norwegii tamtejsi narodowcy pomylili puste siedzenia w autobusie z muzułmańskimi kobietami w burkini. Według mnie mogli się pomylić, bo sam początkowo wziąłem te ciemne fotele za kobiety w chustach na głowie. Nie dziwiło mnie to, że są to jednakowo ubrane "osoby", w ciemnej tonacji. Muzułmanki się tak najczęściej ubierają. Tymczasem okazuje się że to jedynie puste fotele przypominające muzułmańskie kobiety kształtem.

Całość opisał tygodnik "Wprost". Ktoś wrzucił tego rodzaju zdjęcie na forum narodowej grupy norweskiej i zapytał, co sądzą o fotografii. Reakcje były takie, że wiele osób było pewnych, że autobus jest pełny kobiet muzułmańskich, które być może są terrorystkami i przenoszą broń lub materiały wybuchowe. Narzekano, że to wielkie zagrożenie i tak dalej, i tak dalej. Zrobiło się z tego wszystkiego straszno i dramatycznie, a tymczasem ci, którzy na tym (stosunkowo niewyraźnym) zdjęciu nieprawidłowo rozpoznali puste fotele tylko się ośmieszyli. Wyszła więc z tego pomylenia pustych foteli z kobietami w burkini istna (nawiązując do afrykańskiego państwa Burkina Faso) burkini farsa.

Z tego co zrozumiałem z artykułu, autor tego prowokacyjnego listu chciał sprawdzić, jak ludzie narodowych grup reagują na zdjęcie, które pozornie przypomina muzułmańskie kobiety. Zdziwiony był on "przejawami nienawiści" wobec muzułmanów. Sęk w tym, że wcześniej cytowane przez "Wprost" wypowiedzi z forum nie wskazywały na nienawiść, ale na obawę o bezpieczeństwo. Nie cytowano tam wyzwisk wobec tych "kobiet", ale obawy o to, że mogą być one terrorystkami. Widać tu jak na dłoni dramatyczną różnice w myśleniu. Lewactwo dopatruje się wszędzie islamofobii, nietolerancji lub rasizmu, a w tym wypadku norwescy narodowcy bali się po prostu o swoje lub innych Norwegów bezpieczeństwo. Wyrażali obawy, że tak znaczna liczba muzułmańskich kobiet w autobusie może stanowić zagrożenie.

Od kiedy zaś obawa o bezpieczeństwo swoje lub współobywateli jest rasizmem?

czwartek, 3 sierpnia 2017

Anatomia żartu

Dawniej nie wierzyłem w Pana Boga, bo myślałem, jest to zarezerwowane dla małych dzieci i moherów. Przekonałem się jednak bardzo szybko o tym, że w moim życiu dzieje się tyle uporządkowanych i jakby zaplanowanych sytuacji, że przypisywanie to jedynie ślepemu trafowi jest po prostu matematycznie coraz mniej prawdopodobne i przede wszystkim coraz mniej racjonalne. A zatem, z punktu widzenia mojego racjonalizmu, bardziej racjonalna jest wiara w Boga. Dlatego też głęboko jestem przekonany o istnieniu Boga w moim życiu i o pomocy którą mi wielu sytuacjach oferuje. 

Obserwuję jednak także zaskakujące poczucie humoru ze strony Pana Boga. Specyficzne poczucie humoru, którego ciągle doświadczam. Dziś chciałbym opisać przypadek, który niedawno miał miejsce. Pojechałem do miejscowości gminnej, która znajduje się w pobliżu mojego miejsca zamieszkania, aby wybrać pieniądze z bankomatu i zlecić dwa przelewy w postaci papierowej, gdyż nie mam możliwości realizowania ich przez internet. Okazało się, że bankomat bezpłatnego dla mnie banku jest nieczynny. Musiałem udać się zatem do znajdującego się po drugiej stronie ulicy bankomatu Euronetu i wypłacić pieniądze. Kiedy sprawdziłem saldo po tej transakcji okazało się, że bankomat Euronetu pobrał około 7 złotych prowizji. Smutne, ale niestety takie jest życie. Potem robienie przelewów poszło już gładko.

Jadąc do tej miejscowości zauważyłem w połowie drogi oddział pewnego banku i postanowiłem sobie sprawdzić po powrocie do domu jego taryfę opłat i prowizji, bo być może taniej zlecę w nim przelewy. Kiedy wróciłem do domu, uzupełniłem kwotami arkusz Excela, w którym z powodu braku internetowego podglądu na koncie muszę starannie zapisywać wszystkie transakcje. Wtedy zauważyłem, że wiem skąd się wzięło te 7 złotych - to był zakup na Allegro, za który zapłaciłem kartą! A więc bankomat był bezpłatny, a jedynie zapomniałem w Excelu umieścić transakcji z Allegro. Potem zaś okazało się, że oddział banku, który chciałem sprawdzić, jest nieczynny, ponieważ bank ten ogłasza upadłość. Pan Bóg ma naprawdę poczucie humoru. Najpierw straszy mnie prowizją z bankomatu, potem okazuje się, że prowizji nie było, a na dodatek oddział, który chciałam sprawdzić, jest zamknięty.

I to zamknięty na amen.

środa, 2 sierpnia 2017

Anatomia kretynizmu 2

Wczoraj umieściłem informację zatytułowaną "Anatomia kretynizmu", ale nie spodziewałem się, że również wczorajszy dzień przyniesie mi kolejny temat, który można nazwać "Anatomią kretynizmu 2". Ten sequel jest nieco mniej zaskakujący, ale dający się wytłumaczyć nawiedzającą ostatnio Polskę falą wysokich upałów. Po prostu być może komuś przegrzał się mózg i czegoś nie dopatrzył. Technicznie była to korespondencja w odpowiedzi na mój anons. Ponieważ ta korespondencja jest specyficzna, więc przytoczę ją tutaj jako rozmowę (on i ja). 

- Twoje wykształcenie?
- Zainteresowania?
- Wyższe. Na przykład MMORPG, historia, fotografia.
- Do bólu konkretnie.
- 39 lat 183/89 szatyn.
- Żonaty
- Szukam uległego przyjaciela na stały układ lub znajomość jak wolisz.

- Również wyższe. Jaki kierunek skończyłeś?
- Konkretnie analogicznie do twego listu. Nie wiem czy zauważyłeś, ale szukam związku. Myślę, że pisanie do mnie przez żonatego faceta w takiej sytuacji to jakiś żart, prawda?
- Myślałem ze szukasz relacji. Forma była drugorzędną kwestią.
- Rozumiem, że twoje małżeństwo jako forma jest też dla ciebie drugorzędną kwestią?
- Dobre.
 
I na tym zakończyłem korespondencję. Pomijam to, że jeżeli się szuka do związku, to nie szuka się żonatego, który z gejem w związku nigdy być nie może. Dziwne jest to, jak ten człowiek zaczął korespondencję. Nawet się nie przywitał, a zaczął mnie obcesowo dopytywać. Było to jak casting, a nie nawiązywanie (jak to później ujął) relacji. Widocznie, tak jak forma relacji jest dla niego drugorzędna, tak samo forma poznawania się jest kwestią mniej istotną. Nie dość więc, że był z definicji nieodpowiedni do tego, aby szukać związku, to jeszcze dodatkowo zniechęcił stylem swojego komunikowania się.

Wszystko rozumiem. Rozumiem to, że biseksualny żonaty może szukać jakieś relacji. Ale dalibóg czemu ludzie nie czytają anonsów ze zrozumieniem? Jeśli się wyraźnie w nich pisze, że związek polega na życiu razem i uczuciu, to każdy, kto szuka relacji opartej jedynie na seksie, nie powinien do takiego ogłoszenia startować. Najwyraźniej jednak ludzie są tak zaślepieni tym, czego sami szukają (w domyśle seksu), że zostawiają swoją inteligencję daleko z tyłu.

Czyżby tak się przyzwyczaili do analu, że wszystko muszą zostawiać z tyłu?

wtorek, 1 sierpnia 2017

Anatomia kretynizmu

Rzadko kiedy udaje się w czasie pojedynczej rozmowy na czacie spotkać z aż dwoma przypadkami kretynizmu, które teoretycznie powinny wkurzać, ale tak naprawdę bardziej śmieszą niż denerwują. Miałem taki przypadek z chłopakiem, który posiadał imię idealnie mi odpowiadające i wiek 30 lat, a więc taki, w którym człowiek jest zarazem młody i dojrzały. Byłby to więc potencjalnie idealny partner, oczywiście gdyby nasze charaktery okazały się odpowiednio dobrane. Jednak w czasie rozmowy zdążył się aż dwa razy skompromitować.

Początek rozmowy nie zapowiadał późniejszej tragedii. Na pytanie o to, jakiej relacji sztuka, mój rozmówca odpowiedział, że związku lub spotkań. To przynajmniej sensowna alternatywa. Oczywiście odpowiedziałam mu, że zdecydowanie wolę związek, ponieważ stałe spotkania mnie do końca nie uszczęśliwią. I w tym momencie mój rozmówca pozwolił sobie na faux pas. Zapytał mnie, czy byłbym w stanie nas utrzymać. Rozumiem, że tego rodzaju pytanie byłoby na ustach osiemnastolatka, który jeszcze się uczy i sam nie może pracować, ale takie pytanie od osoby trzydziestoletniej, która już powinna mieć własny dochód, jest po prostu porażające.

Wytłumaczyłem jednak cierpliwie mojemu rozmówcy, że oczekuję tego, że będziemy obaj dokładali się do kosztów życia. Oczywiście uważam tego rodzaju rozwiązanie za jedyne sensowne w przypadku poważnego związku, nie jestem jakimś potentatem biznesowym, którego stać na utrzymywanie kogokolwiek. Mój rozmówca zdawał się przyjąć do wiadomości tę koncepcję, ale kolejne pytanie, które mi zadał, decydowanie pozbawiło mnie chęci rozmawiania z nim. Spytał mnie dosłownie - pokażesz pałę misiu? W tym momencie wygarnąłem mu, co sądzę o takich pytaniach. Oczywiście zamknął okno rozmowy.

Jak widać, nie wystarczy mieć idealne imię i wiek - trzeba także myśleć głową, a nie główką.