poniedziałek, 31 października 2016

Stary surdut

Na anons tego gościa trafiam już od czasu do czasu - a przynajmniej wydaje mi się, że to ta sama osoba, bo jest on tak pokręcony, że chyba może być to tylko jedna osoba na całą Polskę. Każdy oczywiście jest inny, każdy z nas jest na swój sposób zakręcony, ale ten człowiek jest zakręcony nie jak ruski słoik, ale jak ruska kilometrowa śruba. Zresztą oceńmy sami anons tego pana o nieokreślonym wieku (ja obstawiam z treści anonsu około 40-50 plus minus). Oto treść jego nie tyle anonsu, ale wręcz elaboratu.

Masz dość życia? Nic Cię nie trzyma tam, gdzie jesteś? Chcesz zacząć wszystko od nowa? Nie ma na świecie człowieka, na którego mógłbyś liczyć? W takim razie mam dla Ciebie propozycję. Oferuję Ci wygodny, przestronny apartament w najpiękniejszym mieście Polski. A co może dać Ci homoseksualista? Związeczki, seksy i miłostki, które trwają krótko i pozostawiają po sobie niesmak. Homoseksualiści niszczą siebie i tych, z którymi się zadają. Kogo nie bawi taka zabawa w dorosłość, powinien trzymać się od nich z daleka. Ja przynajmniej oferuję konkret w postaci luksusowych warunków mieszkaniowych. Mogę dać Ci dom nie na miesiąc czy rok, lecz na zawsze. Zbyt wiele osiągnąłem, aby narażać na szwank moją nieposzlakowana opinię, rozdając obietnice bez pokrycia. Ale nie dla psa kiełbasa. Uratuje jedną osobę - tę, która mnie przekona, że jest białym krukiem wśród homoseksualistów i nie zasługuje na dzielenie ich nędznego losu. Musi być moim duchowym bratem-bliźniakiem: znakomicie wykształconym, kulturalnym, wrażliwa, spragnionym rodzinnego ciepła i hermetyczno-symbiotycznej więzi, a nade wszystko CAŁKOWICIE SAMOTNYM i SAMYM na świecie. Podaj e-mail w tekście listu zapoznawczego, ten w rubrykach obowiązkowych nie wystarczy!

Dawniej bym się dziwił takiemu anonsowi, ale teraz patrzę na to nieco inaczej. Już kiedyś czytałem te jego wynurzenia o szukaniu kogoś całkiem samego i o tym (jak wyraźnie zaznacza luksusowym) apartamencie. Nie wiem, czy tym apartamentem chce leczyć własne kompleksy (bo dodatkowo mówi o swojej nieposzlakowanej opinii i osiągnięciach - zaś prawdziwie wielka osoba się tym nie chwali w tak prostacki sposób). Widzę w nim jednak coraz wyraźniej pełną goryczy pogardę dla naszego środowiska. I żenującą chęć sztucznego od niego dystansowania się i strojenia w piórka dziewicy orleańskiej w wersji homo.

Nie przypisywałbym tym nierealistycznie wysokim oczekiwaniom, które prezentuje w anonsie, chęci znalezienia kogoś na wysokim poziomie. Człowiek na autentycznie wysokim poziomie zachowuje swoje szczegółowe wymagania dla siebie, aby choćby nie obrażać innych naokoło. Tylko jakiś nowobogacki hrabia od siedmiu boleści może być takim arogantem w formułowaniu tego typu wyśrubowanych oczekiwań. Oczekiwań wręcz obraźliwych dla zwykłego człowieka, bo niejako a priori wdeptujących go w błoto. Przypomniała mi się dzięki temu anegdota o tym, że pewien nowo promowany hrabia zarzucał innemu hrabiemu przyjście na salonowe przyjęcie w starym surducie. Na to ów hrabia odparł - jestem starym hrabią, więc mogę mieć stary surdut, a pan jest nowym hrabią, więc musi pan mieć nowy. I nie chodziło mu o swój wiek, ale o pochodzenie z hrabiowskiej rodziny o długim rodowodzie. A jaki z tego morał dla nas?

Nie wstydźmy się tego, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy - bo tylko nuworysze muszą na siłę się wybijać ze swoich kompleksów niższości.

niedziela, 30 października 2016

Tata mnie

Taki nick, jak w tytule, miał pewien chłopak, jak się zapowiedział osiemnastoletni, z którym pisałem na czacie. Otóż ten tata jego podobno wykorzystywał seksualnie jak panienkę. Smutna sprawa, jeśli - oczywiście - jest prawdziwa. Taki chłopak byłby wtedy bardziej wartościowy. Bo skrzywdzony bardziej potrafiłby docenić w drugiej osobie dobro i uczucie, a przynajmniej ja tak idealistycznie wierzę. Jednak na czatach nigdy nic nie wiadomo. Czemu więc sądzę, że to nie była raczej prawda, a tylko bajka i kłamstwo? Wystarczy nieco logiki. 

Chłopak podobno także szukał związku. Chwalebne. Ale dziwne mi się wydało, że w rozmowie taką wagę przywiązywał do opisywania swoich fetyszy. Bo jak się okazuje bycie "nią" i uleganie facetowi to chyba jego fetysz. A ja mu napisałem, że gdy szuka się do związku, to najpierw sprawdza się ogólnie podobieństwo charakterów, a dopiero potem zastawia nad drugorzędnymi w tym kontekście fetyszami. Zaś mój rozmówca dalej swoje o tym, że lubi uległość. Czy taki zaślepiony w swoim fetyszu rozmówca naprawdę szuka związku? A szczególnie jeśli tata wykorzystywał go seksualnie?

Ja myślę, że gdyby tak było, to poza napomknięciem o tym wykorzystywaniu chłopak raczej by się z tym nie obnosił. I nie pisałby o swoich fetyszach. Tylko raczej starałby się upewnić, że trafił na kogoś, komu można zaufać. A skoro zamiast tego rozpisuje się o swych pragnieniach, to znaczy że jest kolejnym bajkopisarzem. I jak się potem okazało faktycznie nim był, bo skoro odmówiłem rozmowy z nim o fetyszach, to się po długim milczeniu rozłączył. Komuś szukającemu związku zależałoby na rozmowie dla poznania się, a nie dla pisania bajek o seksualnych upodobaniach. Ale na czatach wielu ludzi pisze jedynie dla pisania.

To chyba taka współczesna cyfrowa impotencja ;-)

sobota, 29 października 2016

Wierna żona

Robienie masaży ma taką zaletę (lub "zaletę"), że ma się kontakt z różnymi ludźmi. I taki kontakt niedawno mnie zaszczycił. Przez SMS. Pani, co domyśliłem się z pierwszej wiadomości, pytała mnie, czy masuję też piersi. Otóż raczej nie, bo masuje gładkie płaskie części ciała, po których dłonie mogą tańczyć. A tego rodzaju płaty skóry bez niepotrzebnych wzgórków, żeber lub kolan, nie mówiąc już o miejscach intymnych, są z tyłu. Ale takie pytanie jeszcze by nie dziwiło, każdy może zapytać. Dalej było już tylko ciekawiej.

Pani chciała wysłać zdjęcie piersi lub ciała z tyłu. I wysłała mi MMS, ale w moim telefonie aby go odebrać trzeba przełączyć transmisję danych na drugi numer, co mi się nie opłaca, więc robię to tylko wtedy, gdy to jest konieczne. Oczywiście na pewno nie jest to konieczne w przypadku takiej pani, która szafuje swoim rozebranym ciałem. Dalej było jeszcze lepiej - pani zadeklarowała, że jej mąż miał fantazję komuś zrobić loda. A potem mnie zapytała, czy wszedłbym w nią od tyłu w czasie masażu. Gdy udałem, że nie wiem o co chodzi, to sprecyzowała czy bym ją przeleciał.

Pewnie ją nieco zmartwiło, że jej odmówiłem. Zapytała więc, czy jak umówię jej męża to będzie mi mógł zrobić loda. Odesłałem ją do innych amatorów przygód. I zastanowiłem się przez chwilę nad tym, czy chciałbym mieć żonę (lub szerzej - drugą połówkę), która by takie deklaracja składała obcej osobie i rwała się do dawania dupy komu popadnie. Choć, jak pomyślałem sobie, jeśli to co ona pisała o swoim mężu jest prawdą, to chyba stanowią oni jakieś małżeństwo swingersów, które pieprzy się z kim popadnie. Z jednej strony daje to zgodę w rodzinie, z drugiej... Nie będę oceniał, każdy ma prawo robić co uważa za stosowne, ale to nie mój styl.

Oczywiście po mojej odmowie seksu jej ochota na masaż - poszła w pizdu ;-)

piątek, 28 października 2016

Tęczowy piątek

KPH organizuje dziś tęczowy piątek. Biedne sponiewierane homoseksualne dzieci mogą nareszcie rozwinąć skrzydła. Ale żarty na bok. Moim zdaniem nie jest to do końca właściwa koncepcja. Z jednej strony trzeba pracować nad tym, aby osoby o naszej orientacji miały lżej w życiu wszędzie tam, gdzie cierpią z powodu orientacji. To fakt. Tyle, że praca nad tym przypomina taniec słonia w składzie porcelany. A winne temu niestety - moim zdaniem - rządzące obecnie w znacznej części świata lewactwo. Ono swoim natrętnym i nieuczciwym działaniem sprawia, że wiele szczytnych idei, takich jak tolerancja wobec osób odmiennej orientacji, zaczyna wychodzić ludziom bokiem.

Gender to jeden ze sztandarów tego wściekle ideologicznego lewactwa. Gender, czyli między innymi nie do końca naukowo udowodnione sprawy związane z płcią w aspekcie prawa do jej swobodnej zmiany, co ostatnio jest lansowane (z przesadą godną Monty Pythona). W wielu zachodnioeuropejskich szkołach jest już w tym zakresie kabaret. Nie dziwię się, że w Polsce wielu rodziców obawia się "homopropagandy", nawet jeśli cała ta akcja nie miałaby jej w sobie. Ale niestety tam, gdzie lewactwo coś robi, można prawie bez pudła doszukiwać się właśnie nachalnej propagandy, zamiast naukowej i rzetelnej walki na argumenty.  Coraz bardziej nabieram przekonania, że w zakresie gender mamy także coraz więcej hałaśliwego wciskania kitu.

Naginanie pojęć do taktycznej zagrywki politycznej to narzędzie numer jeden tego nurtu. W efekcie cierpi język i pojęcia. Lewactwo dezawuuje wiele pojęć wycierając sobie nimi gębę lub dupę w zależności od chwilowej potrzeby. Pochylając się z stronniczy sposób nad gejami wyrządza im coraz większą krzywdę. Bo wiele osób dzięki temu kojarzy już gejów z gender a gender ze złem lewackiego szalonego planu budowy "Nowego Wspaniałego Świata", który gdziekolwiek próbują wznieść, to wali się z hukiem. Tak jak wspaniały socjalizm zawalił się w naszej części Europy. I teraz promując tolerancję wobec LGBTQ (ciekawe kiedy znów wydłużą ten przydługi skrót) mam wrażenie, że przynajmniej po części robią LGBTQ krzywdę. To zupełnie tak, jakby sowieccy enkawudziści nagle propagowali chrześcijańską miłość bliźniego. 

Genderowy diabeł ubrał się w ornat i ogonem na lekcję dzwoni.

czwartek, 27 października 2016

Ważny telefon

Rozmawiałem z kimś (a ściślej pisałem) na komunikatorze. Takie poznawanie kogoś być może do jakiejś głębszej relacji. I zeszliśmy na tematy telewizyjne, bo powiedziałem, że nie mam od kilku lat telewizora w domu i nie oglądam telewizji. Na to mój rozmówca napisał, że ogląda swój ulubiony TVN. No to nadarzyła się okazja do konfrontacji. Wyraziłem żal z powodu ilości manipulacji w TVN. Kiedyś miałem okazję oglądać go przez ramię współlokatora. A potem moglem porównywać "tefalenowskie rewelacje" z faktami i twardymi dokumentami źródłowymi. Jak na dłoni widać było ich manipulację.

Kiedy mój rozmówca napisał, że grozi nam monarchia i inkwizycja, to zapytałem go czy ze strony Putina, bo on ma rzeczywiście chyba ciągoty bycia carem. Okazało się, że ze strony "Kaczora". No to wyraziłem swój pogląd - Kaczyński ma wizję, wolę działania, determinację, wytrwałość, jest wyrazisty, skuteczny. To nie oznacza bynajmniej, że a priori musi być z tym wszystkim pozytywnie oceniany. Mówię tu jedynie o cechach charakteru polityka, a nie ocenie samego jego programu lub działania. A właśnie takie cechy charakteru polityk powinien posiadać, aby być skuteczny. A jakie cechy mają politycy opozycji? Elastyczność kurka na wieży, barwę kameleona i trwałość galarety. 

Kaczyńskiego można ocenić. Można go krytykować i rozliczać z tego co robi. Bo wiadomo co robi, wiadomo jakie ma cele. A politycy opozycji? Nie wiadomo kim są i jakie mają cele, bo zmieniają je jak rękawiczki. Tak jak im aktualnie wygodnie. Byle tylko mieć PR. Zresztą Kaczyński nie ma na razie z kim programowo przegrać, i to nie na własne życzenie, ale na życzenie całej jaśnie wielmożnej opozycji. I nikt mi nie wmówi, że opozycja jest galaretą bez kręgosłupa politycznego (i moralnego) z winy "Kaczora". Aż takiej omnipotencji on nie ma. A mój rozmówca? Nagle musiał kończyć rozmowę, bo miał ważny telefon. A potem już się - jak łatwo można obstawiać - nie odezwał. Mało tego - wieczorem mnie tam zablokował. Pewnie to był ważny telefon z TVN w którym mu to poradzili - dla zachowania pełnej kondycji i zdrowia leminga.

TVN manipuluje - leming dobrze się z tym czuje ;-)

środa, 26 października 2016

Matrymonialny fiut

Nie lubię słowa "matrymonialny", bo mi się to kojarzy z agencją matrymonialną, a to mi się z kolei kojarzy z nieudacznictwem w poszukiwaniu życiowej drugiej połówki. Choć oczywiście nie tylko nieudacznicy są klientami takich agencji. Bywa, że ludzie wielkiego zawodowego sukcesu też korzystają z ich usług, przenosząc castingowe zwyczaje z ich świetnie prosperujących firm do świata szukania męża lub żony. Ale tak naprawdę anonse w kategorii szukania partnera na portalach też można zaliczyć do kategorii potencjalnie matrymonialnych. 

Oczywiście nie wszystkie. Bo raczej nie są matrymonialne te filozoficzne rozważania, które czasem cytuję na moim blogu, ani gorzkie żale wypisywane w anonsach. I chyba nawet pisane we właściwym temacie zbyt długie tyrady też nie są - bo kto je przeczyta? Dziś jednak trafiłem na śmieszny anons matrymonialny, którego jednak cytować nie będę. Ot po prostu ktoś wprost pisze, że szuka do monogamicznego związku. W ogóle miodzio. Poprawnie i na temat. Z małym zgrzytem. Zamieszcza do tego anonsu zdjęcie fiuta

No nie tylko fiuta - na dalszym planie są rozmazane nogi. A raczej to, co zza grubawego fiuta wystaje. A więc mamy typowego fiuta matrymonialnego. Tyle, że z treścią adekwatną do działu szukania partnera. Nie byłoby sprawy, gdyby fiut towarzyszył pięknoduchowemu anonsowi erotycznemu. Można by pomyśleć, że ktoś pomylił (świadomie lub nieświadomie) kategorię. Ale tym razem fiut jest przynajmniej świadomie matrymonialny. W sumie to nie dziwi - po głębszym namyśle. Wszak dla wielu ludzi seks jest ważną częścią związku. A dla wielu gejów seks to po prostu anal. 

Oby tylko fiut nie przesłonił temu komuś życia z partnerem, tak jak na zdjęciu przesłonił mu własne nogi :-)

wtorek, 25 października 2016

Miła rozmowa

Miałem niedawno miłą rozmowę na jednym z komunikatorów z pewnym znajomym. Otóż była to o tyle ciekawa rozmowa, że ten znajomy rozstał się ze mną w dość przykrych okolicznościach i do tego nie uregulował pewnych należności, które uregulować powinien. To oczywiście fakap, ale także życie. Z drugiej strony miałem od niego spokój, co też miało swoje plusy. Jak to mawiają w życiu - coś za coś. Jednak pewien, bardzo delikatnie rzecz ujmując, niesmak po tym fakcie postał. 

A właśnie niedawno ten człowiek się jakby nigdy nic odzywa do mnie i, oczywiście nie tłumacząc się ze swojego uprzedniego zachowania, jakby nigdy nic pyta mnie o pewną sprawę - jak się okazuje już dawno nieaktualną. A przy tym zero wstydu czy tłumaczenia się z poprzedniego działania. Mało tego - chwali się nowymi zakupami i dodatkowym dochodem, w sytuacji gdy sam nie uregulował swoich należności. zabawne na swój sposób, ale znów można powiedzieć, że takie jest życie. Ja mu o tej należności nie przypominałem.

Po pierwsze dlatego, że chciałem być kulturalny. Po drugie zaś dlatego, że znam tego człowieka i wiem, że jest mistrzem propagandy i odwracania kota ogonem. To między innymi z tego powodu odetchnąłem po rozstaniu się z nim. Dlatego w takich sytuacjach stosuję zasadę - nie dotykać czegoś tam, bo śmierdzi. Pogadaliśmy sobie miło, byłem uprzejmy, udzieliłem mu nawet różnych wskazówek w temacie rozmowy, bo znałem się na tym. Ale ze swojej strony nie kierowałem rozmowy na dodatkowe tory, nie rozwijałem jej od siebie. I wygasła po pewnym czasie. Mam od niego spokój - na pewien czas lub może na zawsze. Za cenę nie uregulowania przez niego zaległej należności.

Czasem święty spokój więcej jest wart niż nikczemna cena ;-)

poniedziałek, 24 października 2016

Codzienne wybory

Życie płata figle. Dziś poniedziałek, początek nowego tygodnia. Wczoraj pracowicie naoliwiłem klawiaturę. Tak, wyjmowałem każdy klawisz i smarowałem jego podstawę smarem, aby wciskał się miękko i bez zacinania, gdy się palcem trafia na niego bardziej z ukosa. Jest różnica - pozytywna. A pisanie to moja praca, więc gładsze i bardziej miękkie pisanie, to więcej napisanych tekstów i więcej zarobku. I także mniej zmęczenia dla opuszków palców, które są obolałe gdy klawisze stawiają za duży opór.

Aby wstać wcześnie poszedłem spoć o północy, jednak nie mogłem zasnąć i w końcu wstałem, oglądałem film i poszedłem ostatecznie spać o 4. Budzik zadzwonił o 6, ale postanowiłem ustawić go na 7. Wstaję bez budzika - jest 9.30. A budzik jakimś cudem ustawiony na 6 kolejnego dnia. No to straciłem czas przeznaczany na codzienne rutynowe duperele. A do pracy się trzeba brać szybko, bo inaczej wygasną mi dobrze płatne teksty.

I trzeba wszystko planować od nowa. Nie idę teraz do sklepu, pójdę może po pracy. Albo dziś nic nie zjem, bo podobno zdrowo jest nic nie jeść raz w tygodniu, a ja tego nie praktykowałem ostatnio. Kawę posiadam, więc mam co pić. I pracę też mam, więc pora najpierw brać się do niej, bo kasę na kolejny czynsz tzreba zarobić. I w sumie nawet nie żałuję tego opóźnienia jeśli dzięki niemu dobrze miałaby mi upłynąć reszta dnia. Jak będzie, zobaczymy. Ważne, aby nie tracić głowy gdy się straciło (źle ustawiony) budzik.

W każdym razie warto pamiętać o tym, że codzienne życiowe wybory nie zawsze dają się zaplanować :-)

niedziela, 23 października 2016

Gruba sprawa

Na jednym z portali widzę co jakiś czas ogłoszenie raczej na pewno tej samej osoby. Poznaję je dzięki temu, że chłopak ten przyznaje iż jest puszysty, ale walczy z tym i odnosi sukcesy. Problem tylko w tym, że je na ten anons trafiam już od kilku dobrych miesięcy, może nawet już ponad pół roku albo jeszcze dłużej. Wiem, że odchudzanie to nie sprawa z miesiąca na miesiąc, ale mam wrażenie, że ten chłopak stał się już wiecznie puszysty i wiecznie odchudzający się.

Jak z nim jest naprawdę tego oczywiście nie wiem, ale na jego miejscu zrezygnowałbym z pisania o tej puszystości kiedy tylko moja waga już by na to pozwała. Czyli na przykład gdy ze 120 czy 110 kilo zszedłbym na 95 albo nawet 99. Bo z tego podkreślania sukcesów w walce z puszystością wnoszę, że autor tego anonsu wstydzi się swojej wagi. Nie będzie więc dla niego dobre, gdy także inne osoby skojarzą, że choć ciągle odnosi on sukcesy w swojej walce, to efekt nadal jest mierny - skoro jest wiecznie puszysty. 

Nie podejrzewam chłopaka w końcu młodego (około 20 lat) o wagę 160 lub 150 kilo. Bo z takiej wagi schodziłby może i rok. Dałbym mu góra 120, a najpewniej około 100-110 kilo, a to już nie jest taka waga, której nie można by poważnie nadszarpnąć w ciągu dwóch miesięcy diety (bo jak sam pisze odnosi on przecież sukcesy). Dlatego dziwię się jego upartemu wymachiwaniu tą wagą i dietą pod nosem. No, chyba, że spowodowane jest to po prostu zwykłym niedbalstwem - wpisał to zdanie jakiś czas temu i dotąd nie pomyślał o jego usunięciu. 

W każdym razie jak dotąd wychodzi z tego dosłownie gruba sprawa :-)

sobota, 22 października 2016

Stop ciekawości

No i obtarłem się dziś o ciekawość, ale nie uległem jej. Jedna z obserwowanych przeze mnie osób opublikowała wynik testu z jakiejś aplikacji Facebooka, na temat tego na kogo wygląda ze swojego zdjęcia profilowego. Wyszło, że na Australijczyka, podobnie jak jakiś inny znajomy tej osoby. Czyżby wszystkich tam jako Australijczyków oceniano? Postanowiłem z ciekawości to sprawdzić u mnie, ale jednak nie zrobiłem tego. Trzeba było się tam bowiem na tej stronie zalogować z Facebooka

No sorry, ale ja się loguję na Facebooku tylko na Facebooku i nigdzie indziej. Nie powierzę swego loginu i hasła jakiejś aplikacji czy stronie w zamian za błazeńskie napasanie, że wyglądam na Szkota, Australijczyka czy Maorysa. Dlaczego więc ten program czy strona nie pozwalają na prosty upload fotografii celem ich oceny? Mam co do tego banalnie prostą teorię. Bo są stworzone do wyłudzania dostępu do Facebooka dla jakiś celów marketingowych. Dlatego nie zależy im na robieniu tych "wróżb" za darmo, czyli z wgranych tam zdjęć. 

Nie pierwszy raz Facebook wykorzystują jakieś "ciekawe" lub nawet naprawdę ciekawe strony lub aplikacje, z których jednak nie korzystam, bo cenię swoją prywatność. Trzeba się pogodzić z tym, że takie (czasem nawet tylko efekciarsko ciekawe) treści są związane z "zapłatą" w postaci daniny z naszej prywatności. A ja staram się moją prywatność chronić i to dla mnie jest ważniejsza niż jakaś błazeńska analiza mojej fotografii. Zresztą pewnie są też jakieś autentycznie bez kosztowe strony analizujące zdjęcia po ich wgraniu. W każdym razie ten przykład pokazuje granicę między powagą a chciwym błazeństwem tego świata.

No cóż, złodzieje tożsamości także bywają pomysłowi :-)

piątek, 21 października 2016

Zysk czyli strata

Przeglądam sobie teksty na Wirtualnej Polsce. Poza Facebookiem, na którym prenumeruję media od "Polityki" po "wPolityce", to jedyny duży polski portal, który przeglądam. Od kiedy się dowiedziałem, że właścicielem Onetu jest Ringier Axel Springer to już tamtejszych newsów nie czytam, bo niestety są aż nadto skażone ich niewekowanego typu propagandą. I na WP, gdzie przynajmniej jest pewien pluralizm informacyjny (bo tak powinno być wszędzie) trafiam na tekst pod alarmującym tytułem "PiS z wielką przewagą? Jest dokładnie na odwrót". Jakiś czas omijałem go uśmiechając się jedynie, ale dziś postanowiłem się z nim zmierzyć. I co się okazało?

Autorem tekstu jest Jacek Żakowski, czyli jeden z głównych propagandystów III RP. Ale trzeba się dowiedzieć co ktoś - nawet taki propagandysta jak Żakowski - ma do powiedzenia, aby wydawać opinię. Więc spokojnie przebrnąłem przez jego tekst. Jest w nim niby jakaś logika. Pan Żakowski per analogiam zastanawia się bowiem nad wynikiem sondażowym PiS w rok po wyborach 2007 i dochodzi do wniosku, że w rok po obecnych wyborach PiS ma relatywnie znacznie groszy wynik niż wtedy. I to źle mu wróży w kolejnych wyborach. Malo tego, Żakowski dopatruje się, że stąd się biorą różne "nerwowe ruchy prezesa". Miał on rzekomo taki pierwotny plan, aby wybory robić w 2017 roku, w czasie sondażowej maksymalnej górki, aby uzyskać na fali wznoszącej się popularności większość konstytucyjną. A tu lipa, trzeba będzie dotrwać do końca kadencji, a nie ma gwarancji, że wtedy będzie się miało kolejną.

Zaiste szatański plan prezesa. Nie wiem czy Żakowski faktycznie zdemaskował prezesa, czy demaskował wirtualnego prezesa (faszystę, kurdupla itp.) którego ma w swojej głowie. Myślę jednak, że liczą się nieco inne rzeczy, o których pan redaktor nie wspomniał. Po pierwsze, Kaczyński - co by nie mówić - jest politycznym wizjonerem i graczem politycznej pierwszej ligi. Nie z nim takie proste numery. Gdyby nie był wytrawnym politykiem, nie wygrałby po tylu klęskach i zadeptywaniu go przez mainstream III RP. To nie jest taki głupi planista jak się panu redaktorowi wydaje. Po drugie, nie ma - jak na razie - z kim przegrać. Opozycja jest dziecinna, niepoważna, nie przedstawia sensownej alternatywy dla wyborców, poza tymi, którzy głosują przeciw PiS na zasadzie "bo ponieważ". A po trzecie - tym razem ten rząd może wiele zrobić dla Polski i Polaków (zarówno rozliczyć afery i błędy opozycji z przeszłości, jak i wprowadzić swoje programy typu 500+) i być może to będzie jego przepustka na kolejną (albo kolejne) kadencje. O tym oczywiście Żakowski nie wspomina w swoich per analogiam kalkulacjach.

Za to argumentacja Jacka Żakowskiego idealnie oddaje jego samego i mainstream III RP - ich wydumana wielkość okazała się polityczną klapą.

czwartek, 20 października 2016

Bezkurzowy

Takie słowo mi się nasunęło, gdy pomyślałem sobie o rozmowie z pewnym chłopakiem. Można powiedzieć, że to jest rozmówca właśnie bezkurzowy. Bo choćbym nawet miesiąc z nim nie zamieniał zdania, to nie pokrywa się on kurzem na liście moich rozmówców. Nie skasuję go z żadnego komunikatora i nie wykasuję historii rozmów z nim. Bo wiem, że jeśli się odezwie, jutro, za tydzień lub za miesiąc, to będzie się z nim tak sam fajnie gadało i tak samo ożywczo.

W sumie jednak wolę, aby te bezkurzowe rozmowy odbywały się codziennie. Bo one po prostu grzeją serce. Ale nie zawsze życie pozwala na taką komunikację. Lecz nawet jej przygaśnięcie nie przekreśla jej w żadnym stopniu, w przeciwieństwie do innych osób, a szczególnie tych kawalerów jednej rozmowy,  o których pisałem wczoraj. Oni są po jakimś czasie usuwani z mojej komunikacji i to bez większego ryzyka, że ponownie się pojawią i nie będę wiedział qui pro quo.

Mam jednego bezkurzowego rozmówcę grzejącego serce i może kilku rozmówców bezkurzowych o charakterze przyjacielskim. Więcej grzejących serce rozmówców nie trzeba posiadać. Wystarczy jeden, byle był skuteczny. No i nie pozwalał za długo czekać na słowo od siebie. A jeśli ten bezkurzowy rozmówca ma do tego fenomenalnie piękne oczy i uśmiech - to już cały świat się wydaje lepszy, mimo, że za oknem deszcz i zimno. 

Więc z tym bezkurzowym rozmowa jest dosłownie na piękne oczy :-)

środa, 19 października 2016

Meteory

Niektórych ludzi można porównać do meteorów - tak szybko przelatują przez nieboskłon, że nie zdążymy czegoś pomyśleć, a już ich nie ma. No oczywiście, to przesada. Gdyby tak szybko latali, to w ogóle nie można by ich poznać. Ale jest niewiele lepiej. Najpierw bowiem dumnie lecą nad horyzontem, czyli można z nimi odbyć nieraz kilkugodzinną rozmowę na przykład na Skype (czasem nawet rozmowę głosową, która ich bardziej uautentycznia). I odnosi się piękne wrażenie, że trafiło się na właściwą osobę do komunikacji.

A potem już tylko milczenie. Meteor nie odzywa się na Skype mimo, że był taki chętny na kolejną rozmowę. To są gwiazdy jednej rozmowy - coś bardziej ekspresowego niż muzyczne gwiazdy jednego sezonu. I niestety są to także gwiazdy rozbudzania nadziei. Nie da się ich poznać na pierwszy rzut oka, tak jak czatowych idiotów, ani po dłuższej chwili rozmowy - jak czatowych bajkopisarzy. I w efekcie łatwo na nich wpaść, poświęcić m czas - i stracić go niestety na marne.

Sam miałem do czynienia niedawno z takimi osobami. Są też - na szczęście - pseudo meteory, czyli ludzie, którzy jednak się odzywają, ale z opóźnieniem. Przykładowo dopiero kolejnego dnia wieczorem, bo po prostu dzień zajęty mieli pracą. Jeśli jednak w pierwszej rozmowie o tym nie uprzedzili, to myśli się, że trafiło na jednorazowego rozmówcę. Ale to mały problem, dzień w końcu minie i dana osoba się jednak odezwie, Gorzej z tymi rasowymi meteorami. 

Wobec rasowych meteorów trzeba zachować po prostu niebiański spokój.

wtorek, 18 października 2016

Noce i dnie

Jakoś nie bardzo umiem oglądać seriali. Wiec jeśli je oglądam u siebie na komputerze, to na skróty. Wybieram sceny, które wydają mi się najciekawsze i pomijam te, które zdają się być dłużyznami. Wyciskam z serialu samą esencję. Niedawno ściągnąłem sobie stare i klasyczne "Noce i dnie". Już sama warstwa filmowa sprawia, że czujemy się jak w starym kinie. Paprochów może takich nie ma jak na przedwojennych produkcjach, ale czuje się tą klasyczną taśmę filmową, a nie sterylny cyfrowy obraz wielu obecnych filmów. 

Ale nie dla podziwiania taśmy filmowej przejrzałem ten serial na skróty. Zaczęło się od tego, że ściągnąłem drugą cześć filmu (pierwszą miałem już chyba od roku), a potem idąc za ciosem cały dwunastoodcinkowy serial. I zauważyłem, że moja optyka się zmieniła. Wiele z tego, co było w tym serialu odniosłem bowiem, w ten czy inny, mniej lub bardziej dosłowny sposób, do mojego zarówno obecnego, jak i przeszłego życia. A w takim przypadku zupełnie inaczej ogląda się film lub serial, lub czyta książkę - człowiek jakby zanurza się w tym osobiście. 

Pomijam już genialny walc Waldemara Kazaneckiego, klasykę muzyki filmowej, który zresztą włączyłem do swojej kolekcji (a nie mam w niej zbyt wiele muzyki klasycznej, może 20% ogółu). Wszystko to jest nastrojowe - ale smutne. Bo serial "Noce i dnie" jest w gruncie rzeczy smutny. Mimo przebłysków słońca w życiu. Ale to właśnie jest życie. Na ogół smutne i monotonne. Choć uciekamy przed tym smutkiem, czasem w sensowną aktywność, a czasem w pustą zabawę. Dlatego wdzięczny jestem losowi lub Bogu (niepotrzebne skreślić) za to, że mnie skierował na ten serial. Mam on w sobie wiele smutku, ale także nieco optymizmu - bo pokazuje, że własną pracą i silną wolą można wiele w życiu pokonać.

A przede wszystkim, jest autentyczny o wiele bardziej niż dzisiejszy świat - piękny jak kolorowa, ale pusta w środku wydmuszka.

poniedziałek, 17 października 2016

Żart z tolerancji

Dziewiętnastoletni brytyjski student Daire Shaw będąc w stanie upojenia post imprezowego wysłał elektronicznie do swojej uczelni przerobione filtrem Snapchata zdjęcie do legitymacji. Wyglądana na nim jak jakiś gnom lub podobne stworzenie. Oczywiście student był pewny, że jego zdjęcie zostanie odrzucone przez kogoś sprawdzającego fotografie. O całej sprawie zapomniał do czasu, gdy pocztą otrzymał gnomiczną legitymację. Puścił zdjęcie w świat, ludzie zdumieli się i uśmiali, ja zresztą też. Zgłosił to do swojej uczelni i wyrobili mu nową legitymację z prawidłowym zdjęciem. A jaki z tego morał?

Student nieświadomie zadrwił z euro-tolerancji. Tak, tej wspaniałej lewackiej tolerancji, która dopuszcza wszelki aberracje. Gnom na uczelni? Czemu nie, może wyrwał się z kufra Ali Baby, zatem prawomyślny muzułmanin. No to ręce precz od gnoma. Trzeba wszystko tolerować, nawet najbardziej dziwaczne, bo to przecież Wielki Postęp. I dzięki temu żartu ze Snapchata nikt nie wytropił. Przypomina mi się zachwyt - według zasłyszanej anegdoty - pewnego krytyka sztuki nad pięknym obrazem, pokazującym na białym tle coraz bardziej zbiegające ku środkowi kropki. Taka mgławica kropek. Wspaniałe, minimalistyczne dzieło. Tylko potem się okazało, że to nie obraz, ale zakrywka kanału wentylacyjnego. 

Łatwo jest przeginać granice w sztuce, w organizacji społecznej, w moralności i innych dziedzinach. Ale trzeba mieć świadomość tego, że po przegięciu już nie do końca wszystko się ułoży tak, jak było. To tak samo jak z rozpychaniem butów czy innymi domowymi sposobami na "nową jakość". Ale najgorzej te rozpychające działania manifestują się wtedy, gdy w jakiś sposób rujnują nas społecznie. Być może brutalne filmy sprawiają, że nie reagujemy na brutalność w realnym świecie. Wszechobecne żarty sprawiają, że nie bierzemy na poważnie tego, co powinniśmy. Destrukcja naszego człowieczeństwa przez nachalne przeginanie jego granic sprawia, że sami po prostu coraz mniej stajemy się ludźmi.

I w sferze duchowej stajemy się właśnie takimi gnomami, jak ten z legitymacji Daire Shawa.

niedziela, 16 października 2016

Intercwaniacy

Wycwanili się posiadacze internetowych biznesów. W jednym serwisie ogłoszeniowym nie chcą mi zamieścić anonsu dopatrując się niezgodności z ich regulaminem. Postanowiłem więc sięgnąć po konto na jednym z bezpłatnych portali, aby z niego ponownie się zarejestrować, skoro mój normalny mail najwyraźniej zablokowali. Dawnej ten portal znany był z tego, że jego bezpłatna poczta miała ustawienie przekierowań - czyli w anonsie dawałem zupełnie nowy mail, ale na skutek przekierowania poczta trafiała do mojego starego maila, który w danym serwisie ogłoszeniowym już się im nie spodobał. 

A teraz - patrzę - wymagają zakupu konta płatnego, aby zrobić przekierowania. Na rok wychodzi to 12 zł, nie tak wiele. Ale co zrobię, jeśli tamtym Jaśnie Panom nie spodoba się mój kolejny mail? Kupować na rok konto czy jednak krócej? Cwani są mimo wszystko - widocznie za wiele osób zakładało konto dla samych przekierowań. Albo też dopatrzyli się nowej żyły złota w swoim internetowym biznesie - tak zwana optymalizacja przychodów. Jedni blokują konto, inni nie udostępniają przekierowania. Zabawny challenge. A ja się zastanawiam, czy bardziej mi się opłaca jakoś walczyć, czy olać ten portal z anonsami, z którego może w ciągu roku było 2 lub 3 kontakty i nie jestem pewien, czy w ogóle wypalił z nich choćby jeden klient. 

A ceną za te "sukcesy" było dobrze ponad tysiąc zamieszonych anonsów w ciągu ostatniego roku. Chyba oleję ten serwis ogłoszeniowy. Będzie mniej pracy przy anonsach. Taka moja optymalizacja wychodów. Na szczęście najcenniejszy dla mnie serwis, z którego miałem już wielu klientów lub zapytań, nie jest taki głupi jak te pozostałe. I nie muszę się obawiać, że im się znudzą dotychczasowe zasady. Życie jak widać optymalizuje nawet takie duperele, jak zamieszanie anonsów. Ale trzeba patrzeć na to pozytywnie - to jakieś 10 minut mniej pacy dziennie :-) I bardzo dobrze. Jesień idzie, zimno, smutno - czemu dawać sobie więcej pracy, skoro nie trzeba? ;-)

No i akurat za oknem zaświeciło słońce - aż strach pomyśleć co by było, gdyby ono się tak blokowało ;-)

sobota, 15 października 2016

Michnik nie żyje?

Stała się rzecz straszna - pan Adam Michnik, cudowny Redaktor cudownej Gazety - nie żyje. A ściślej - nie urodził się. Otóż okazało się, jak pan Adam powiedział w wywiadzie dla niemieckiego tygodnika "Der Spiegel", że jego rodzice zginęli w Holocauście. No to pan Adam się nie urodził. Bo rok jego narodzin to 1946, a urodziny ma za dwa dni. Z tego co wiem, Holocaust trwał co najwyżej do zakończenia II wojny światowej. Więc albo wojna się skończyła półtora roku później, albo pana Adama nie ma na świecie, albo - aż strach powiedzieć - pan Adam kłamie.

Zobaczymy co o jego rodzicach mówi nieśmiertelna Wikipedia - ta sama, która wnet po wypowiedzi o widelcach usunęła z informacji o Henryku Walezym fragment mówiący o tym, że w Polsce uczył się posługiwania owymi sztućcami. Cóż, Wikipedia stoi na wysokości zadania - ojciec pana Adama, przedwojenny komunista Ozjasz Szechter zmarł w 1982 roku, zaś matka, Helena Michnik (także wierna komunistka) zmarła w 1969 roku. Zatem co do matki pana Adama można by naciągać na siłę, że rok 1969 to też Holocaust, bo wtedy wyganiano żydowskich działaczy partii z PRL do Izraela. Ale jak podpiąć do Holocaustu rok 1982? Ani to orwellowski rok 1984, ani okres władzy następującego po Gomułce Gierka.

Co gorsza, rok 1982 to rządy Wojciecha Jaruzelskiego, którego - o ile się nie mylę - sam pan Adam zaszczycił mianem człowieka honoru. Jak więc pogodzić honor z Holocaustem? No, oba zaczynają się na H, podobnie zresztą jak nazwisko pewnego pana z wąsikiem, który ów Holocaust wymyślił i pchnął do realizacji. Ale na tym podobieństwa się kończą. I nijak tego Holocaustu do późnego PRL dosztukować się nie da. No to chyba prawdziwe okaże się najprostsze wytłumaczenie - że pan redaktor Michnik kłamie. Pytanie tylko, czy bezczelnie, czy może nieświadomie, w tak zwanej pomroczności jasnej. Obawiam się, że po tak inteligentnym człowieku jak pan Adam trudno oczekiwać byle jakiej pomroczności w tak banalnych sprawach jak kalendarzowa  arytmetyka. A więc kłamstwo - czyli sposób na życie elit III Rzeczypospolitej.

I to nie Najjaśniejszej III Rzeczypospolitej, tylko Najpomroczniejszej.

piątek, 14 października 2016

Smutne Andrzejki

Tak można by określić to, co się zdarzyło w ciągu ostatnich dni. Najpierw odszedł Andrzej Wajda, filar polskiego kina i wybitny reżyser o światowej rozpoznawalności. A teraz nie żyje Andrzej Kopiczyński, znany najbardziej jako Czterdziestolatek. Co do Andrzeja Wajdy, to niestety mamy smutne igrzyska, gdyż pewne media związane z pewną częścią sceny politycznej zapewne zastosują maksymę Katona Starszego - Ceterum censeo Karthaginem delendam esse - i nawet śmierć wybitnego Reżysera potraktują jako pretekst do propagandowej agitki przeciwko PiS. No bo Wajda za PiS przecież nie był.

Czy był za PiS czy nie - jakie ma to znaczenie, skoro był za filmem polskim. I to właśnie filmy, które nakręcił, mówią i będą za niego przemawiały. Na szczęście coraz mniej ludzi zastanawia się, na ile Wajda mógł mieć taki lub inny życiorys (w kontekście także jego nieuchronnej interakcji z rządzącymi PRL). Ważne jest to, co tworzył i co nam przekazał. A dorobek to niemały. Choć ja na przykład z mojej małej kolekcji Jego filmów najbardziej cenię "Pana Tadeusza". Wspaniała klasyka naszej literatury i równie wspaniała, doborowa realizacja. Podobnie cenię jego historycznego, polsko-francuskiego "Dantona". Dzieło i obecnie na czasie, bo odsłaniające pewne mechanizmy polityki i postaw polityków. Już pewnie co niektórzy Czytelnicy porównują przy tej okazji wzrost pewnego Prezesa do Roberspierre'a. 

Wielcy twórcy mają ten "luksus", że ich bieżącą polityczną aktywność zapomina się, a ich dzieła trwają ponad to. Kto dziś pamięta, że Adam Mickiewicz umarł w Konstantynopolu i nie pojechał tam bynajmniej na wczasy. Pamięta się wielkość twórczości Wieszcza Adama, a nie jego (patriotyczne zresztą) działania polityczne. Na szczęście filmy Wajdy bronią się same. Tak samo jak wielka kreacja Andrzeja Kopiczyńskiego, choć przecież to nie jedyna Jego rola. Być może Ich śmierć będzie dla niektórych za bardzo politycznych artystów pewną okazją do małej refleksji - czym byliby dziś Wajda i Kopiczyński gdyby nie ich wkład w polski film i kulturę? Ja długo pamięta się wielkich artystów, a jak krótko wiecowych krzykaczy? A co do Wajdy - dobrze, że zaczynał reżyserską karierę w PRL, gdy mimo wszystko nie bano się czerpać z klasyki polskiej literatury do ekranizacji.

Bo gdyby dziś ją zaczynał, to kto wie, może zamiast wiszącego do góry nogami Chrystusa w "Popiele i diamencie" kręciłby jedynie, zgodnie z "duchem czasu" Chrystusa gwałcącego muzułmanki.

czwartek, 13 października 2016

Kto rano wstaje...

Optymalizacja życia i pracy to ważne zadanie. Jeśli dzięki optymalizacji pracy można by więcej zarobić - nawet bardzo ważne. W moim przypadku "więcej" znaczyłoby łatwiejsze opłacanie czynszu i więcej kasy na życie - a wydaję na życie w tej chwili rekordowo niskie kwoty (i nawet jakoś nauczyłem się z tym bez problemu żyć). Niedawno czytałem o kilku sposobach na wczesne wstawanie. Bo to jest jedna z moich plag. Budzę się wcześnie, mam budzik, ale nie wstaję, tylko dalej śpię - i potem wstaję nieprzytomny.

A tymczasem lepiej jest wstać od razu. Bo wejście w kolejną fazę snu oznacza zbudzenie się w jej trakcie i potem uczucie niewyspania w ciągu dnia. Ja i tak stosuję "metodę Edisona" - kładę się na drzemkę lub dwie za dnia, kiedy jestem zmęczony. Z tymi drzemkami też można coś zoptymalizować. Kładę się po jedzeniu gdy czuję senność. A jeśli zjem mniej, na raty? Może położę się wtedy w innym czasie, gdy będę czuł autentyczne zmęczenie, a nie przejedzenie? 

Tak jak z rannym wstawaniem, plagą drzemki było przestawianie budzika i spanie dłużej niż początkowo zakładane półtorej godziny (kiedyś wyczytałem, że to optymalny czas na drzemkę). Być może z podzieleniem jedzenia i wprowadzeniem reguły dzielnego wstawania po pierwszym budziku uda się to jakoś ucywilizować. Bo bywały dni, gdy miałem cudowną energię do pracy i kompletne nie wiem czemu. A przydałoby się tak mieć codziennie. Trzeba więc eksperymentować z różnymi ustawieniami. Może te cudowne energetyczne dni były właśnie po takim dzielnym wstawaniu?

Jak mawiają nie bez powodu, że kto rano wstaje temu Pan Bóg daje :-)

środa, 12 października 2016

Gejowskie okna

Zabawne są czasem pewne nazwijmy to gejowskie przyzwyczajenia, choć w tym wypadku określanie ich mianem gejowskich jest bardzo na wyrost. To są po prostu moje przyzwyczajenia, dość nietypowe. Otóż mam talent do tego, że zajmuję się rzeczami mniej ważnymi a zarazem często nie dostrzegam rzeczy ważnych (dla innych ludzi). Nie przejmuję się tym, co inni uważają za tak istotne i zajmuję się tym, czego inni kompletnie nie dostrzegają i nie uznają za warte jakiejkolwiek uwagi. Podobnie było z tytułowymi oknami.

Idzie zima, będzie zimno. A w domu trzeba wietrzyć. Mam dwa okna. Przy aneksie kuchennym jest wąskie poziome okno otwierane jedynie w postaci pionowego uchylenia na jedną wysokość regulowaną ogranicznikiem. I tu pierwsza "gejowska" uwaga, związana z moim poczuciem estetyki. Specjalnie rozkręciłem mocowanie okna aby wstawić w szynę drugi z jego ograniczników. Bo było nieestetyczne dla mnie, że nie pracuje i spoczywa luzem. No to poświęciłem kwadrans na jego montaż. Zwykły człowiek by w ogóle o tym nie pomyślał, ale ja musiałem mieć wzorową estetykę w moim guście. Oba muszą działać aby było symetrycznie i estetycznie.

Drugie, podwójne okno jest na pełną wysokość na frontowej ścianie. Jedno z nich otwiera się na trzy strony włącznie z uchylaniem, drugie tylko otwiera się, bez uchylania. Przy uchyleniu czuję w domu cyrkulację już coraz bardziej zimnego powietrza. Więc te okna postanowiłem tylko rozszczelnić. Zaleta rozszczelnienia jest taka, że nie trzeba się do nich dotykać, przymykać i otwierać. Ale rozszczelnienie nie było takie proste. To mniej uchylne okno nie ma bowiem rozszczelnienia przy rączce ustawionej skośnie tak jak drugie (wtedy się już otwiera), trzeba więc rączkę ustawić nieco mniej skośnie. Z drugim oknem to byłoby niesymetrycznie - więc nieelegancko. Co robić? Ustawiłem w tym drugim uchylnym oknie rączkę do rozszczelnienia w innej pozycji, niejako odwrotne i symetrycznie w stosunku do pierwszej. I dopiero teraz jestem happy. Bo rączki są symetrycznie i estetycznie ustawione.

I nikt patrzący na to okno nie doceni tej mojej szalonej estetyki - ale taki już los ludzi stosujących w życiu zasadę Think Different ;-)

wtorek, 11 października 2016

Cameron i szafa

Dziś podobno, jak mi przypomniał Queer.pl jest Dzień Wychodzenia z Ukrycia (nawiasem mówiąc, jakoś strasznie irytuje mnie to wymuskane słowo "queer" - kojarzy się z najgorszym ciotowstwem). No i wychodzi z ukrycia także antygejowski Paul Cameron w Sejmie, ten spec od gejów tak znienawidzony przez środowiska aktywistów LGBT. I będzie swoje kontrowersyjne wystąpienie miał w polskim parlamencie. Lewactwo drży z wściekłości. A co ja o tym sądzę? A sądzę w typowy dla siebie sposób.

Nie śledziłem dokładnie wystąpień Paula Camerona ale wiem, że są kontrowersyjne. Będę się więc wypowiadał jako człowiek nie znający dokładnego meritum sprawy. I dlatego wypowiem się nie co do meritum, ale co do zasad. Być może niektóre tezy Camerona są naciągane lub fałszywe. Całkiem możliwe. Może nawet większość jego poglądów jest nienaukowa. Ale na pewno probierzem odniesienia do prawdy i naukowości nie są dla mnie poglądy lewackich działaczy LGBT. Niestety, ta lewacka strona polityczna już nie raz, a nawet nie sto lub tysiąc razy pokazała, że prawda jest dla niej niestety jedynie obrotowa

Czyli prawdą jest coś otrąbiane w sytuacji, gdy jest im na rękę. Ta sama prawda, a już nie raz tak bywało, nagle (w innej sytuacji) staje się kłamstwem. Dla mnie układem odniesienia jest ktoś, kto dochodzi prawdy dla samej prawdy i zmienia swoje zdanie jedynie pod wpływem merytorycznej argumentacji. A nie ktoś, kto wyciera sobie "prawdą" gębę w imię doraźnych politycznych korzyści, a za chwilę uznaje prawdę za kłamstwo lub odwrotnie. Nie wiem na ile Cameron rzetelnie i bezstronnie dochodzi prawdy. Wiem niestety, że zacietrzewione lewactwo traktuję prawdę jak kij do obijania. Jeśli nie pasuje im z jednej strony, to zaraz go odwracają i biją z drugiej. To dobre dla propagandy, ale nie dla naukowego dochodzenia swoich racji. 

Nie wiem na ile Cameron naukowo i rzetelnie dochodzi swoich racji, ale po lewackiej stronie nie ma on racjonalnych i rzeczowych oponentów.

poniedziałek, 10 października 2016

Seksmisja 2016?

"Od ponad 23 lat kobiety, osoby z doświadczeniem bycia kobietą i osoby z macicami są sprowadzane do roli ciała, które nie może samodzielnie podejmować decyzji o swojej rozrodczości" - tan napisali twórcy happeningu Bunt Ciał pod Sejmem, przepraszam - protestu. Buntują się przeciwko dyskryminacji kobiet i osób z macicami sprowadzającej się do robienia z nich - jak to pięknie ktoś kiedyś ujął - inkubatorów. A człowiek zasługuje na coś więcej niż bycie inkubatorem. Każdy człowiek - zarówno kobieta, jak i osoba z macicą - i nie tylko. Bo tylu ludzi mamy i tyle płci. Postanowiłem więc dokonać małego przeglądu stosownych bajek.

Europa jest bardzo nieśmiała - mieliśmy Królewnę Śnieżkę i jedynie dwunastu krasnoludków. Takie małe seks party. O wiele lepiej wypada sfera islamska - Ali Baba i czterdziestu rozbójników. Czyli gejowska orgia na całego. Zamiast szału macicy - sezamie otwórz się. Ale teraz nowoczesna Europa przebiła te obie baśnie razem wzięte. Jakiś czas temu deputowany Alternatywy dla Niemiec bodajże w czasie przemówienia w landtagu Brandenburgii w swojej inwokacji wymienił sześćdziesiąt płci. Lewactwo naprodukowało ich więcej niż byliby zdolni wymyślić satyrycy Monty Pythona - i to zupełnie na poważnie. W tym natłoku zdarzeń nie zdziwi już mężczyzna z macicą. Oto droga cywilizacji postępu - od damy z łasiczką do faceta z macicą. 

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie kobiece samouwielbieniowe autoponiżenie już gdzieś widziałem. Macice wyklęte i partenogeneza idealna. No jasne - toż to przecież nieśmiertelna "Seksmisja". Tam właśnie kobiety dały się wpuścić w podziemne maliny. A w końcu okazuje się, że rządzi nimi facet. Może jednak nie facet, ale jakaś trzecia lub trzydziesta trzecia płeć. Kobiety miały tam hasło - liga rządzi, liga radzi, liga nigdy was nie zdradzi. Może pora aby odświeżyć i to copy? Co by tu dać w zamian, aby było adekwatne do obecnych czasów? Może takie pasujące dla lewactwa - lewa broni, lewa leży, lewej zawsze się należy. Jednak to do końca nie takie proste, bo o ile w "Seksmisji" można było kategorycznie oświadczyć, że Kopernik była kobietą, to teraz nie wiadomo kim by była. Tyle płci do wyboru.

Jedyne więc, co można by spokojnie zostawić z filmu - to hasło  kurwa mać.

niedziela, 9 października 2016

Ojca już ma

Nic tak nie bawi, jak pewna trudna do zrozumienia niekonsekwencja. Odwiedza mnie niedawno na jednym z portali gejowskich młody chłopak, szukający kogoś w wieku co najwyżej studenckim. I co ma w swoim opisie? Otóż zaznacza skrupulatnie, że ojca już ma, dziadka też i także wujka. Po czym robi oko w stronę czytelnika, aby pojął aluzję. Dla tych, którzy nie pojmą ja wyjaśnię - chłopak nie szuka ani ojca, ani dziadka, ani wujka (w tym ostatnim przypadku pewnie chodziło mu także o wujka-sponsora). Bardzo to chwalebne. Tylko czemu mnie odwiedza?

Z łatwością mógłbym być jego ojcem. Ewentualnie wujkiem. Na dziadka na szczęście się nie załapię - no, chyba że chłopak miałby rok lub dwa, ale wtedy nie miałby profilu na tym portalu. Zatem jestem kompletnie poza jego grupą docelową. Podkreśla to w widełkach wiekowych i w opisie na profilu. Więc czemu mnie odwiedza? Przecież mnie nie szuka. A na moim profilu nie znajdzie - jak mi się wydaje - nic ciekawego, może poza adresem bloga. Tylko, że adresu bloga nie widać, gdy ogląda się zajawkę profilu w wynikach wyszukiwania. Trzeba się wczytać w profil, aby go znaleźć. Ktoś kto tego nie wie nie odwiedzi mnie zatem na pewno w celu znalezienia tego adresu. 

Więc dlaczego? Może spodobało mu się moje zdjęcie? Wątpię - skoro nie szuka nikogo w moim wieku. A chyba nie wyglądam na ćwierć wieku młodszego. Myślałem więc sobie - dla rozrywki - nad możliwymi innymi podwodami tych odwiedzin i tylko jeden, bardzo niedorzeczny (poza oczywiście ślepym trafem, którego tu nie biorę pod uwagę) mi przyszedł do głowy. A może chłopak jest przesiąknięty dogłębnie lewacką naturą? Bo to właśnie lewactwo znane jest z tego, że oficjalnie co innego deklaruje, a w praktyce co innego robi. I dlatego jego deklaracje nie są nic warte. Więc jak na potencjalnego lewaka postępuje ten chłopak racjonalnie - co innego głosi, za czym innym się ogląda.

Oczywiście to była taka żartobliwa diagnoza tego chłopaka, ale niestety już całkiem poważna diagnoza lewactwa.

sobota, 8 października 2016

Człowieczeństwo passé

Niedawno był, tak pięknie przez mainstreamowe lewicowe media i opozycję rozdmuchiwany Czarny Protest. Biedne kobiety, będą pozbawiana nawet tych ograniczonych praw do aborcji i zmuszane do bycia krowami. Bo kobieta radząca dzieci i wychowująca je to dla wielu lewackich feministek głupia krowa. One same są bowiem wyzwolone i wolne. A ja, po dłuższym zastanowieniu się, doszedłem do wniosku, że wolne na ślepo. Bo człowieczeństwo to wolność wyboru, ale w granicach rozsądku i sumienia - a nie ślepego ulegania instynktom i hedonizmowi. I zastanowiłem się, czy te bojowe feministki same byłyby w stanie podjąć czasem heroiczną decyzję wbrew wygodnictwu i myśleniu tylko o własnej dupie (lub - wzorem transparentów z protestu - macicy.

Nie są te feministki wolne od człowieczeństwa bynajmniej dlatego, że nawołują do bardziej liberalnej aborcji. Granice tego liberalizmu (lub odwrotnie - zaostrzenia) mogą być przecież różne. To bardzo trudny spór filozoficzny, moralny, światopoglądowy. I ciężki do komfortowego rozstrzygania. Przemyślałem sobie jednak trzy wyjątki od zakazu aborcji dopuszczane przez obecne prawo. Wyjątki, które feministki zapewne łapczywie by wykorzystały aby się wyskrobać. Są to zagrożenie życia lub (poważne) zagrożenie zdrowia matki, ciąża powstała w wyniku gwałtu i poważne wady rozwojowe płodu. Otóż w każdym z tych dziś dozwalających aborcję przypadków przypadków możliwe są różne decyzje, przede wszystkim podjęte przez same kobiety. Kobieta może na przykład zamiast aborcji donosić ciążę z gwałtu - a potem albo oddać dziecko do adopcji, albo sama je wychowywać. Może - to nie znaczy, że musi i że zawsze się na to zdecyduje. Ale może - to kwestia jej wyboru w zgodzie z jej sumieniem. To najprostszy przypadek. A dwa kolejne?

Kobieta może też poświęcić dobrowolnie swoje życie ratując życie dziecka, jeśli jest alternatywa albo-albo z zachowaniem jedynie czyjegoś życia. Niezgoda na aborcję skutkująca śmiercią kobiety i dziecka byłaby w przekonaniu większości ludzi głupotą, ale w sumie i ją wolno komuś świadomie wybrać. Podobnie z wadami - czytałem historie rodziców, którzy świadomie donosili beznadziejną ciążę, aby być ze swoim dzieckiem bodaj kilka godzin jego życia. I świadczą w swoich opowieściach o tym, że było to dla nich niesamowite doznanie i rozpaliło w nich wielki płomień dobra (a nie jakiejś złej traumy). Oczywiście nie każdy będzie to tak przeżywał, ale są i tego rodzaju przypadki. I nie każdy musi tak wybierać - ale może. Czemu więc nie mogliby ich wybierać? Ale w tych wszystkich wypadkach trzeba konsultować taki wybór z własnym sumieniem. Mam wrażenie, że dla współczesnych feministek sumienie jest dawno passé. A sumienie to, moim zdaniem, główny fundament człowieczeństwa, odróżniający nas od zwierząt.

Wygląda więc na to, że człowieczeństwo dla feministek też jest passé.

piątek, 7 października 2016

Siła tradycji?

Przekorny jest dziś tytuł tego posta. Pociągam nosem. Ale nie pociągam nosem nad tytułem posta. Coś mi się wydaje, że chyba się zaczynam przeziębiać. A pogoda idealna do tego - mokro, kilka stopni, wiatr. A wczoraj deszcz i dziś może też deszcz. Taka jesienna plucha i przeziębienie nie jest wtedy niczym specjalnym. A ja przeziębiam się dwa razy do roku, więc siła tradycji chyba zadziałała i zapowiada się właśnie takie rutynowe przeziębienie. Dlaczego więc chcę o tym napisać? Aby poradzić wam coś, co być może sami zastosujecie w swoim życiu.

Tradycją u mnie było zaziębianie się dwa razy do roku. Na jesień i na wiosnę. Wtedy, gdy pogoda się zmienia. Ale nie o samo przeziębienie chodzi. Otóż regularnie i od lat walczę z takim przeziębieniem - pozornie nic nie robiąc. Żadnych leków. Niech organizm sam się z tym upora. Jedyna niedogodność to smarkanie - w tym wypadku najbardziej praktyczny jest papier toaletowy. Tańszy i bardziej pojemny od chusteczek. Więc przez chorobę się przemęczam, ale za to potem przez pół roku nic mnie się nie ima. I o to właśnie chodzi. Ćwiczę w ten sposób swoją naturalną odporność, a efektem tego jest kilka miesięcy spokoju bez chorowania.

Takie jest życie. Trzeba cierpieć w jednym momencie, aby się cieszyć nim w drugim. Ale cywilizacja konsumpcyjna Zachodu nie przyjmuje tego do wiadomości. W tej cywilizacji wszystko jest polukrowane jak na reklamach. Na każdy ból jest jakaś pigułka. Każdą chorobę można wdeptać w ziemię. Tylko po co? Po to, aby chwilowo nie odczuwać dyskomfortu gorączki (której ja akurat nie mam przeziębiając się) lub smarkania w chusteczki? Ten komfort okupujemy jednak rozbijaniem naturalnej odporności organizmu. A to prowadzi nas do kolejnych infekcji, które znów leczymy lekami. Kto na tym korzysta? Nasze zdrowie? Nie. Korzystają na tym jedynie sprzedające nam leki koncerny farmaceutyczne

Pora uświadomić sobie, że polukrowany i "bezboleśnie szczęśliwy" świat Zachodu to jedynie parawan dla zysków, które ciągną nieliczni.

czwartek, 6 października 2016

Nice Fellow

Pamiętam Fellow z czasu gdy było na nim 9500 użytkowników. Tak, niecałe dziesięć tysięcy, a nie sto kilkadziesiąt tysięcy jak to jest teraz. Dawno temu to było. I ludzie wtedy byli inni - zdecydowane bardziej życzliwi i interesujący się sobą. To nie było takie targowisko próżności jakim jest dziś. I w tym dawnym Fellow faktycznie człowiek czuł się elementem społeczności. Bo w tym obecnym czuje się śmieciem na wysypisku. Choć i na wysypisku śmieci czasem znaleźć można perełki. 

Jednak ówczesne Fellow miało także jedną zaletę - nie zawieszało się tak jak teraz. Już przywykliśmy do tego, że Fellow wisi i nie działa. Ale niedawno miałem jeszcze ciekawszy przykład jego dysfunkcji. Otóż loguję się do Fellow, niby jestem zalogowany (pokazuje sie mój nick, status etc) ale tak naprawdę nie mogę nic zrobić, bo znów mam się zalogować. Takie dialektyczne logowanie się - działa i nie działa zarazem. Nawet próba resetu hasła nie niosła za sobą wygenerowania maila do mnie. Zatem system spieprzył się znów, ale tym razem po cichu.

Zaczynam się czasem zastanawiać czy to posiadanie profili na takich portalach jak Fellow ma sens. Teoretycznie ktoś może znaleźć mnie do kontaktu i poznania się nawet z takiego portalu - ale szansa na to jest minimalna. Z drugiej strony szansa na poznanie kogoś wartościowego na czacie lub przez anons jest tak samo minimalna. Nie jestem zaś zwierzątkiem klubowym abym miał sensowną opcję chodzenia do klubów w celu poznania tam partnera do życia. A poznawanie "partnera do darkroomu" mi nie jest potrzebne. Pozostaje więc cierpliwie czekać na moment gdy Fellow znów się naprawi.

Ten Fellow jest jak cały ten gender - niby taki wspaniały, a ciągle wadliwy.

środa, 5 października 2016

Jobs

Dziś mija kolejny rok od jego śmierci. Przypadkiem się o tym dowiedziałem przedwczoraj, gdy oglądałem drugi film jemu poświęcony - i moim zdaniem mniej ciekawy, bo za bardzo przegadany o sprawach rodziny i machinacji wewnątrz korporacyjnych. Nie każdy pragnie wgłębiać się w te psychologiczne zawiłości. Choć recenzenci na Filmwebie to właśnie nad nim pieją z zachwytu. Oni zawsze muszą włos dzielić na czworo. Ale przy okazji poczytałem o Jobsie w Wikipedii. I dowiedziałem się, że jego szefową od marketingu była córka naszego reżysera Jerzego Hoffmanna. Kolejny polski akcent w Apple. A poza tym pomyślałem sobie jak łatwo jest być wizjonerem, gdy ktoś inny, taki jak Steve Jobs, przetrze szlak - a jak trudno samemu go przecierać. 

Bo był wizjonerem. Potrafił odcisnąć swoje piętno na całej komputeryzacji. Nie zawsze bowiem wizjoner schlebia gustom publiki. Czasem idzie w poprzek oczekiwaniom, ale w sumie prezentuje coś słusznego, co sprawdzi się w praktyce i w końcu zwycięży. W tym sensie odciska on swoje piętno, bo to jego wola sprawia, że rozwój idzie w takim, a nie innym kierunku. To on popularyzuje idee, które potem stają się tak oczywiste, że nikt już nie wyobraża sobie bez nich życia. Pamiętam pierwszego Microsoft Worda, którego widziałem. Graficzne tam były dwie rzeczy - animowane logo na początku programu i podgląd dokumentu. Sam interfejs i pisanie były w trybie znakowym. 

Kto wie jak długo byśmy pracowali w trybie znakowym, gdyby nie zafascynowany zajęciami z kaligrafii Jobs. Bo to jego pasja do kaligrafii zaowocowała wymuszeniem stworzenia graficznego interfejsu użytkownika. Pasja i wola działania idą przed człowiekiem wielkim, który zmienia otoczenie, swój kraj, a nawet cały świat. I jedna refleksja polityczna - mało jest polityków z pasją i wolą działania. Mających wizję, do której konsekwentnie dążą. Oni wyciskają swoje piętno w społeczeństwie, w kraju, w Europie i na świecie. Z tego co widzę jest jeden taki polityk w Polsce. Można się z nim zgadzać lub nie, ale charyzmy, woli działania i wizji odmówić mu nie można. Reszta przy nim to polityczne błazny. 

Daje on szansę na zmianę - i miejmy nadzieję, że naprawdę dobrą zmianę.

wtorek, 4 października 2016

Jesień z pierwszej ręki

Zbliża się jesień. To nie tylko jesień w kalendarzu (już zresztą od dwóch tygodni istniejąca), ale także jesień w pogodzie. Deszcze, plucha, chłody, wiatry. Ale jakoś inaczej odczuwałem taką jesień wielkim mieście. Mimo wszystko człowiek miał chyba poczucie, że wielkie miasto go jakoś grzeje. I nie ma w tym wiele przesady. Ustawiłem sobie dwie miejscowości w widżecie pogodowym w telefonie - Warszawę i miasteczko najbliższe mojej obecnej lokalizacji. Ciekaw byłem, czy pogoda w nich się będzie w ogóle różniła.

I różni się. Nie tylko na zasadzie takiej, że tu deszcz a tam nie pada. W samej Warszawie bywało tak, że pada w jednej dzielnicy i nie pada w innej. Ale chodzi także o temperaturę. W Warszawie jest co najmniej o jeden stopień ciepłej. To normalne - miasto podnosi temperaturę. Grzeje tam masa obiektów, spaliny z samochodów, bloki tamują zbyt łatwe wywiewanie cieplejszego powietrza przez wiatry. W sumie jednak nie tylko temperatura różni mnie od Warszawy, Także to, że w nocy jest piękne rozgwieżdżone niebo i to, że zza okna nie ma jasnej łuny od ulicznych latarni.

A przede wszystkim to, że gdy otwieram drzwi od domu, to wychodzę od razu na dwór. Prosto na dwór. Dlatego często, nawet teraz na jesieni, chodzę po dworze na mikro spacer nad pobliski kanał tak ubrany, jak jestem w domu, czyli w klapkach na bosaka, w krótkich spodenkach - jedynie zakładam polar lub sweter dodatkowo. W domu uwielbiam krótkie spodenki - poco wycierać spodnie gdy nikt nie patrzy na mnie? Ale na zewnątrz wolę (nawet w najbardziej upalne dni) długie spodnie. A teraz wychodzę w krótkich, bo przecież nie będę ubierał spodni na kilkuminutowe przejście się dwieście metrów tam i z powrotem. 

Tyle że coraz częściej będzie to przejście po zimnie i mokrej ziemi - jesień widoczna z pierwszej ręki.

poniedziałek, 3 października 2016

Ślimaczenie a priori

Może jestem za starej daty człowiekiem, ale mnie ślimaczenie to kojarzy się z powolnością, taką koszmarną powolnością. Przy czym uzupełniane jest zwykle przez zaimek zwrotny "się". Ale tym razem w rozmowie na czacie pojawiło to się bez się. W rozmowie z jakimś chłopakiem, który mnie zapytał, czy lubię ślimaczenie bez celu. Domyśliłem się więc zatem, że chodziło o jakieś włóczenie się bez celu. Tym bardziej, że jako kierowca pracujący dla Ubera zaproponował mi przejażdżkę zapoznawczą autem, a wtedy to słowo jako włóczęga ma dodatkowy oczywisty sens. 

Ale na wszelki wypadek zapytałem go co znaczy według niego to ślimaczenie. I okazało się, że całowanie z języczkiem. No, warto było jednak zapytać. Wyjaśniłem mu więc, że średnio (czyli de facto minimalnie) zależy mi na seksie dla seksu. A on na to zaproponował ciekawy deal. Otóż jeśli spodobamy się sobie, to nie będziemy nic robili, szanując moje zasady. A jeśli się sobie nie spodobamy - to się właśnie poślimaczymy. No i zaniemówiłem. 

Bo rozumiem, że choć nie szukam kogoś na szybki seks, ale właśnie spodobamy się sobie, to można wtedy ten seks przyspieszyć. Ale jeśli się sobie nie spodobamy, to tym bardziej seksu nie będzie. Ślimaczenia też nie. Ubawiło mnie takie podejście, które zakłada seks a priori jeśli nie ma nadziei na cokolwiek bardziej wzniosłego. Oczywiście nie skorzystałem. Zresztą, w sercu i głowie mam innego chłopaka. Takiego, z którym poślimaczyłbym się bez wahania na wszelkie możliwe sposoby i z wszelkiej możliwej strony. A jeśli tego nie zrobiliśmy, to jedynie dlatego, że nieprędko los nam da możliwość spotkać się i poznać. O ile w ogóle to się stanie. 

Jak widać, poznawanie tego ostatniego chłopaka strasznie się ślimaczy ;-)

niedziela, 2 października 2016

Cywilizacja

Mówią, że cywilizacja jest głównie w miastach. A ja obserwuję paradoksalnie cywilizację wyższego lotu na wsi, gdzie teraz mieszkam. Wieś to co prawda umowna, taka suburbia raczej, ale zawsze to nie ona robi łunę na niebie, tylko łunę wdać na południu, gdzie jest Warszawa. Gdy mieszkałem w poprzednim lokum w Warszawie, w wielkim blokowisku na kilka tysięcy osób, to miałem przez ściany aż ośmiu sąsiadów. I sąsiedzi od lewej strony (oznaczając z pozycji, w której siedziałem przy biurku) co jakiś czas kłócili się i rzucali kurwami, a nawet tłukli jakieś przedmioty lub walili coś na podłogę. 

Teraz mieszkam w małym domku à la dacza letniskowa (tyle, że nie tak ładnym i nie z widokiem na piękne okoliczności przyrody) i mam tylko jednych sąsiadów, w doklejonym do mojego drugim domku. Też po lewej (jak widzę siedząc przy biurku). I też się kłócą. A to już wyższa kultura cywilizacyjna, bo kłócą się po angielsku. Jest tam bowiem Polka i jej partner, jakiś cudzoziemiec z kręgu Indii, Arabii czy tym podobnego. I nic nie kurwują, nie tłuką, co najwyżej kuksną w ścianę i mnie obudzą (gdy sam prawie już nie śpię). Ostatnio mnie tak obudzili o 4 w nocy. Ale to nie problem - spałem za dnia i wieczorem (od 16 do 20), byłem więc na tyle wyspany, że mogłem w ogóle wstać do życia. 

A planowałem właśnie tego dnia bardzo wczesne zakupy w sklepie. Tak około 7, po budziku. Wszystkiemu winny kątnik domowy. Taki wielki pająk, o rozpiętości nóg kilka centymetrów - u mnie wyszedł sukinsyn spod szafki na szybki spacerek. Bezczelnie na moich oczach. Jak uciekł pod nią i próbowałem go kijem od szczotki wyciągać, to pobiegł pod łóżko. Próbowałem go tam zatłuc, ale wskoczył wyżej, gdzieś do środka kanapy. Ktoś teraz powie, że to już nie cywilizacja - ale wieś. Poczekaj, poczekaj z taką opinią. Trzeba będzie przecież zastosować nazistowskie metody - a to też inna cywilizacja - i wytruć go. Dlatego idę kupić nie tylko chleba naszego powszedniego, ale także coś złowrogiego na pająki. Bo tak się składa, że małe pająki mi nie przeszkadzają, ale wielkie nadają się tylko do eksterminacji.

A eksterminacja to przecież także cywilizacyjne pojęcie.

sobota, 1 października 2016

Zrobieni w balona

Geje zrobieni w balona. Wróć. Osoby LGBTQ zrobione w balona. Jak informuje Quuer.pl organizacja Planting Peace wysłała właśnie do stratosfery (czyli nieomal w kosmos) balon z przypiętą tęczową flagą  - zatem niebo jest nasze. Teraz pisząc te słowa uzmysławiam sobie zamierzoną (lub przypadkową) ironię tego określenia. To tak jakby LGBTQ zamierzały odebrać niebo Bogu, aniołom i wierzącym w nie religijnym osobom. Chcą odebrać niebo wierzącym i muszą robić się w tym celu w balona. 

To oczywiście gra słów z tym robieniem w balona. Nie jest już grą słów zamierzona (lub jak wierzę przypadkowa) drwina z religii. Natomiast balonem jest dla mnie to dumne epatowanie skrótem LGBTQ. To tak, jakby mówiąc cokolwiek o kulturze od razu walić wszędzie po oczach skrótem UNESCO. Podobnie jak mało dorzeczny jest dla mnie wyraz queer, który dawna InnaStrona przejęła jako nazwę portalową. Queer kojarzy mi się bowiem (podobnie jak jeszcze bardziej śmierdzący polityką gender) z lewackim ideologizowaniem świata i niesionym przez nie konsekwentnie relatywizowaniem wartości oraz pogardą dla tego, co nie mieści się w lewackim punkcie widzenia. 

Innymi słowy - fajny happening z tym balonem z flagą tęczową. I kompletne nadęcie jeśli pisze się o fladze LGBTQ. Wszystko co fajne można zepsuć urzędową nowomową. A lewactwo w Unii i poza nią tego rodzaju nowomowę uwielbia i truje nam nią umysły od lat. Ze skutkiem coraz bardziej opłakanym. Z jednej strony wymuszono pewne przesunięcie się ciężaru akceptacji dla gejów, których już się nie zabija, tak jak to pokazano w Brokeback Mountain. To pozytywne. Ale z drugiej strony wpuszcza się do Europy radykalny islam, który całą tę wymuskaną queer, gender i LGBTQ literalnie zarżnie lub ukamienuje. A wszystko to przy zacietrzewionej ślepocie lewackich elit zwanej dla niepoznaki polityczną poprawnością. To zabójcze.

Oby tylko lewactwo zrobiło siebie w balona, a nas, gejów już nie.