wtorek, 31 stycznia 2017

Samokrytyka

Gry komputerowe są niewyczerpanym rezerwuarem różnego rodzaju życiowych mądrości lub doświadczeń, które bardzo pięknie dadzą się przenieść także na zastosowanie praktycznie, poza grą. Takie doświadczenie miałem niedawno, gdy zostałem zaproszony w gildii na wspólną misję w kilka osób. Poszliśmy potem na tak zwane puzzle, instancję w której trzeba dość dużo skakać i przeskakiwać. Instancja na czas, więc, nerwy, timing, deadline. Skakanie samo w sobie że nie jest aż takie trudne, ale najgorzej jest wtedy, kiedy trzeba przeskoczyć na belkę. To trudne, ponieważ wystarczy skoczyć trochę za krótko lub trochę za długo i belka się po prostu mija. Trzeba potem wejść z powrotem, skakać jeszcze raz, a inni się denerwują. W dodatku mesmer postawił nam portal, przez który mogłem przejść, ale nie zauważyłem go w tych nerwach i wyszedłem z gry.

Oczywiście to być może uznane za aspołeczne zachowanie. Następnego dnia ktoś z oficerów mnie zagaduje. Odpisałem od razu, że gotów jestem ponieść konsekwencje. Okazuje się jednak, że jest odwrotnie, w pewnym sensie konsekwencje powinien ponieść Guild Master, który narzucił takie tempo. Oficer pyta mnie, czy chciałbym potrenować na spokojnie kiedyś te puzzle w wolnym czasie. Odpowiedziałem, że oczywiście chętnie. To podejście bardzo mi się spodobało. Zamiast pruskiego reżimu i stresu - rzeczywista pomoc.

Patrząc na ten przykład mogę tylko martwić się tym, że w realnym świecie życiu tak rzadko mamy do czynienia z tego rodzaju samokrytycznym podejściem, ale nie jest tajemnicą od dawna, że do samokrytyki zdolni są jedynie ci ludzie, którzy mają najwyższy poziom intelektualny. Tylko oni są w stanie wznieść się ponad banalne, odruchowe dążenie do udowadniania wszystkim naokoło, że jedynie oni mają rację. Tylko oni są w stanie dostrzec w tym co robią błąd i przyznać się do niego, a potem starać się go naprawić. Szkoda, że wiele osób - szczególnie polityków - nie posiada tego typu osobowości i nie umie przyznać się do błędów. A co najważniejsze, nie próbuje uniknąć ich ponownego popełniania.

Widocznie życiu wiele brakuje do zwykłej gry.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Arbeit Macht Frei

Ludzie jako jednostki i zbiorowości nie przestają mnie zaskakiwać, i pewno zresztą nie tylko mnie. Zachowują się sposób nieraz bardzo dziwaczny i nieprzewidywalny. Przykładem takiego zachowania było to, co przytoczyłem się jak w tytule posta, Otóż jeden chłopak, z którym pisałem na komunikatorze dowiedziawszy się, że akurat pracuję i zajmuje się czynnościami zawodowymi napisał mi "Arbeit Macht Frei". Rozumiem, że chciał w ten sposób nawiązać do jakiejś pozytywistycznej filozofii pracy u podstaw albo może protestanckiego etosu dorabiania się, lub miał jakąś inną podobną intencję wysokich lotów, ale wyszło  bardzo zgrzytliwie i wszyscy (albo prawie wszyscy) doskonale wiemy dlaczego.

A jednak ten przykład, wydawałoby się tak spektakularny, został w kilka dni później przelicytowany przez zupełnie innego chłopaka, który pisał ze mną na jednym z portali i szukał również związku. Otóż chłopak ten zaczął od bardzo frywolnej erotycznej propozycji, skierowanej przez system dobierania na tym portalu, co świadczyłoby o tym, że chciał poznać mnie głęboko do różnych celów i korespondował potem ze mną pisząc o szukaniu do związku. Nagle zupełnie niespodziewanie zablokował mnie na tym portalu. Co prawda rozumiem, że mógłby tak zrobić w sytuacji, gdyby się na mnie obraził lub został jakoś przeze mnie strasznie zawstydzony. Ale tak bez racjonalnego powodu?

Każda wpadka, niezręczność lub głupota, którą zaliczają osoby, z którymi się kontaktujemy oczywiście sprawia, że nasze zaufanie do racjonalności zachowania ludzi jako takiej zaczyna podupadać, a wtedy kolejne osoby, które mogą się okazać wartościowe, są przez nas traktowane bardziej sceptycznie na początku, niż by na to zasługiwały. Podobnie jest ze złodziejami, których działania w naszym życiu sprawiają, że osoby uczciwe są traktowane przez nas większą rezerwą, niż na to zasługują. Cierpią niewinni, szaleją nieodpowiedni i nieprzewidywalni. I pozostaje mieć nadzieję, że jednak ten świat będzie bardziej racjonalny.

Bo na razie życie często funduje nam jakiś kabaret moralnego niepokoju ;-)

niedziela, 29 stycznia 2017

Rytm Tequatla

Tequatl the Sunless, to smok który, jest jednym czempionów Zhaitana i stał się inspiracją dla mnie na  rozplanowanie dnia w moim życiu prywatnym. Dlaczego wybrałem dokładnie Tequilę (jak go potocznie nazywam)? Dlatego że jest (relatywnie dla mnie, walczącego z dystansu) bardzo łatwy w pokonaniu (przez łącznie kilkadziesiąt osób, z których cześć w tym czasie pada) i posiada poza tym szansę na  najlepsze łupy, dorównujące tym ze znacznie trudniejszej do realizacji (i także o wiele dłużej trwającej) aktywności w grze. Stanowi więc swoistą loterię z potencjalnie wspaniałymi nagrodami do wygrania.

Tequatl spawnuje się 6 razy w ciągu doby. Zaczyna o 1.00 w nocy potem o 4.00, 8.00, 12.30, 17.00 i wreszcie o 20.00. W związku z tym postanowiłem, że jego pojawienia się że mogą stanowić pewien rytm dla mojej organizacji dnia. I tak zaczynam modelowo dzień (jeśli uda mi się wstać) o 6 rano. Zajmuje się swoimi sprawami, po czym o godzinie 8.00 walczę z Tequatlem, a po walce z nim (która trwa około 10-15 minut) zabieram się za pracę. W trakcie pracy o 12.30 walczę z nim ponownie, a następnie pracuję do godziny 17.00, kiedy zaliczę kolejną walkę. Prawdopodobnie później jeszcze wracam do pracy, ale raczej najpóźniej do 20.00  (czyli następnej walki) powinienem już być wolny i robić różne swoje rzeczy, a o 1:00 w nocy udaję się na ostatnią walkę i potem idę spać. Oczywiście walkę o 4 rano odpuszczam sobie.

W ten sposób połączyć można przyjemne z pożytecznym. Walki stanowią przerywnik dnia i oderwanie się na przykład od pracy, i pozwolą na chwilę odpocząć, a jednocześnie dają bardzo dobre zyski w grze. Z drugiej strony dyscyplinuje to w pewnym sensie rozkład dnia i pozwala podzielić go na części prywatną i zawodową. Zobaczymy jak to w praktyce się sprawdzi. Oczywiście ten system nie będzie działał każdego dnia, mogą być bowiem takie dni kiedy na przykład pół dnia spędzę na spacerze. 

To kolejny dowód na to, że gry mogą pomagać w życiu poza komputerem.

sobota, 28 stycznia 2017

Podwójny test

Wczoraj życie umożliwiło mi wykonanie tego, co można by określić mianem podwójnego testu. Z jednej strony zostałem w grze i rozmawiałem z kolegą graczem, z którym zaczęliśmy konwersować na temat grania, a potem skończyliśmy na tematach związane z naszym i ogólnym życiem. Rozmowa się zaczęła o północy a trwała do 4 rano. Można powiedzieć, że to był dla mnie test tego, jak jestem odbierany przez innych ludzi, i to wcale nie gejów, bo o to trudno kolegę z gildii posądzać. Choć oczywiście nigdy nic nie wiadomo ;-)

Czemu zaś taki test miałby mieć szczególną wartość? Dlatego, że rozmawianie z różnymi osobami na czacie lub portalu gejowskim może być skażone jakby takim wirusem branżowym, czyli rozmowy mogą być troszeczkę wypaczone, ponieważ wiemy, że łączy nas podobna orientacja, a to nas z góry  może jakoś do siebie zbliżać. Myślę, że rozmowa z kimś zupełnie innym, kto rozmawia z nami bez żadnego w tym interesu (u gejów to pojęcie jest zabawnie dwuznaczne), to szansa na bezstronną recenzję naszej osoby.

No to mamy recenzję, ale jaki był ten drugi test z podwójnej pary? Troszkę bardziej ryzykowny, albowiem kładąc się spać o czwartej rano ryzykuję to, że dzisiejszy dzień będę miał rozwalony i nie będę w stanie wypracować założonej przez ciebie normy. A to bardzo pokrzyżuje mi plany finansowe. Ciekawe więc, czy będę w stanie mimo takiego zarwania nocy skutecznie stanąć na wysokości zadania (i znów u gejów to pojęcie jest zabawnie dwuznaczne). Będzie to po prostu test mojej produktywności i - że tak nawiążę do okrętowego budownictwa - test mojej "dzielności zawodowej", analogicznie do dzielności morskiej statku lub okrętu. 

A skoro już przy marynistyce zostajemy, to pora postawić żagle i popłynąć w zawodowy rejs.

piątek, 27 stycznia 2017

Nie lubisz seksu?

Zadziwiające jest zdziwienie niektórych ludzi, gdy rozmawiając ze mną na czacie lub też jakimś komunikatorze, na którym mnie zazwyczaj zagadali, konstatują oni, że nie lubię seksu i zastanawiają się z troską, dlaczego. Faktycznie, bardzo dziwne jest takie nie lubienie seksu u geja. To tak, jakby kucharz nie lubił jedzenia albo fryzjer nie lubił posiadania coraz to nowych, wspaniałych fryzur i malowania włosów raz w miesiącu. Zastanówmy się zatem, skąd takie dziwaczne zachowanie.

Prawda, jak bardzo często bywa, jest banalna. To nie tak, że nie lubię seksu. Nie lubię seksu bez sensu. Nie lubię seksu dla seksu. Być może niektórzy czytają tak szybko i tak pobieżnie, że gdy napiszę "nie lubię z seksu dla seksu", to oba seksy zlewają się w jeden seks i myślą, że nie lubię SEKSU, a to nieprawda. Lubię seks, ale taki, który jest czymś więcej niż beznamiętną gimnastyką, robioną bez ciekawszego celu, niż jedynie fizyczne dochodzenie do wytrysku. 

Być może niektórzy dziwią się, dlaczego nie lubię seksu z jakąś osobą, który polegałby jedynie na wytrysku. Przecież wytrysk też jest fajny. No oczywiście, jest fajnie przez chwilę, tylko jak jest to wytrysk zrobiony beznamiętnie, gdy nie łączy nas nic więcej niż seksualna gimnastyka, to taki wytrysk niewiele lepszy jest od tego, który możemy sobie zafundować dosłownie na własną rękę. Jeśli jest seks z drugą osobą, to powinien to być seks, który po prostu będzie zajebisty, taki, z którego radości i spełnienia nie da się osiągnąć na własną rękę. Ale być może takie tłumaczenie wielu osób jest zbyt wysokich lotów.

Bo aby czuć największą radość z seksu trzeba mieć głowę w chmurach ;-)

czwartek, 26 stycznia 2017

Sztuka wtrwałości

Czasem jest tak, że pójdę spać to ci wcześniej i wstanę w środku nocy by posiedzieć godzinę lub dwie przy komputerze. W dawnych czasach ludzie też wstawali w środku nocy, ale wtedy siedzieli nie przy komputerze, ale przy świeczkach. Tego typu nocna przerwa zdarzyła mi się także dzisiejszej nocy i postanowiłem pograć sobie trochę. Trafiłem na quest z tak zwanej personalnej linii, którą warto robić, bo w pewnym sensie awansuje postać i ma dobre nagrody. Tym razem w moim queście był element, którego bardzo nie lubię - zręcznościówka na czas

Trzeba było skakać przelatywać, posługując się specjalnymi umiejętnościami, które dawało noszone jajo specjalnej troski. Zatem dosłownie i w przenośni były to jaja. Kilka razy próbowałem to przejść, nawet zobaczyłem na YouTube jak należy skakać, ale w końcu się wkurzyłem i z tego questu wyszedłem. Byłem tak wściekły, że chciałem nawet skasować postać i porzucić grę. Pomyślałem sobie jednak, że histeria to zły doradca. Widać to zresztą doskonale na przykładzie naszej opozycji. Nie ma sensu niepotrzebne awanturować się, nie służy to budowaniu pomyślności,  tak samo w grze, jak i w życiu. 

Dlaczego mam się denerwować, skoro nic mi to nie da, a jedynie tylko bardziej zdołuje? Zamiast tego idę spać, odpocznę, zajmie się także innymi rzeczami, a potem znowu spróbuję i będę próbował na spokojnie aż mi się uda. I w ten sposób, krok po kroku, bez nerwów, bez napinania się, bez histerii uda mi się wszystko. Bo gra to dobry przykład również na to, że warto działać spokojnie i wytrwale, bez chaosu i histerii. Spokojna praca, ale wytrwała i nieustępliwa - w końcu przyniesie sukces. I zdobywając sukcesy krok po kroku można dziękować grze, że daje wskazówki także na realne życie. 

A co do opozycji - chyba nie gra w takie gry ;-)

środa, 25 stycznia 2017

Podziemna dyskryminacja

Goebbels mówił, że gdy słyszy słowo kultura, odbezpiecza rewolwer. Ja mógłbym parafrazować te jego powiedzenie i powiedzieć, że gdy słyszę słowo "dyskryminacja", odbezpieczam myślenie. Dlatego, że w dzisiejszych czasach dyskryminacja coraz częściej nie jest rzeczywiście (tak jak powinna) procesem, który odbiera jakimś grupom należne im prawa, lecz bardzo często ideologicznym, bardzo zacietrzewionym etykietowaniem czegoś, co często z dyskryminacją niewiele ma wspólnego, lub w jego przypadku dyskryminacja jest bardzo mocno naciągana. Podobny, wydumany przykład dyskryminacji przedstawiła ostatnio partia Razem.

Otóż partia Razem pochyliła się nad losem wszystkich biednych, szczególnie starszych ludzi i stwierdziła, że dyskryminujące dla nich są zarówno przejścia podziemne, jak i kładki dla pieszych dlatego, że zmuszają ich do poruszania się na różnych poziomach, a windy, w które ewentualnie są wyposażone, nie zawsze funkcjonują. To wszystko sprawia, że (można by pomyśleć) mamy tu do czynienia chyba z jakaś zadziwiającą spiskową akcją zwolenników samochodów na szkodę biednych pieszych. Gdy ktoś chce tego, to zjawisko dyskryminacji może znaleźć we wszystkim. Ktoś umieszczony  na drugim miejscu jest dyskryminowany dlatego, że nie jest na pierwszym. Ktoś umieszczony na pierwszym miejscu jest dyskryminowany dlatego, że szkodliwie się go eksponuje. W sumie w każdej sytuacji będzie dyskryminacja, jeśli tylko jest wola, aby się jej za wszelką cenę dopatrywać

Natomiast co do przejść dla pieszych, to oczywiście starsi ludzie mogą mieć problem z korzystaniem z nich, ale równie dobrze starsza osoba może mieć problem z przejściem przez piekło zwykłej ulicy. Był taki przykład ostatnio w Legnicy. Starsza kobieta nie była w stanie przejść przez oblodzoną ulicę i dopiero ktoś ulitował się nad nią i przeprowadził. Teraz szukają tej osoby, bo prezydent miasta  chciałby jej osobiście podziękować za tę pomoc. Tak między nami, gdyby tam było przejście dla pieszych, to raczej nie byłoby oblodzone i starsza pani pewnie sama by przez nie przeszła, mimo tego, że musiałaby schodzić i wchodzić po schodach. Natomiast jeśli, moim zdaniem, dane przejście dla pieszych lub kładka  powoduje, że uniknie się choćby jednego wypadku śmiertelnego, to już spełnia swoje zadanie. Ale o takiej roli kładek i przejść podziemnych partia Razem chyba zapomniała, bo polowanie na dyskryminację to ulubione zajęcie lewactwa, nie dostrzegającego drugiej strony medalu. 

Może czas dla partii Razem zejść do podziemia, aby Razem znalazło Rozum?

wtorek, 24 stycznia 2017

Lekarze i traktory

Podobno, według dawnej legendy, w Chinach istniał kiedyś taki system, że ludzie płacili lekarzom składkę zdrowotną tylko wtedy, gdy byli zdrowi, a nie płacili jej, gdy byli chorzy. Dlatego lekarzom opłacało się dbać o zdrowie ludzi, a gdy byli chorzy - jak najszybciej ich z tego zachorowania wyleczyć po to, żeby mogli znów płacić lekarzom składki. Inną opowieść czytałem o traktorach w pewnym komunistycznym radzieckim kołchozie. Psuły się niemiłosiernie i prawie bez przerwy nie działały. Pewien dyrektor wprowadził więc zupełnie nową zasady - zaczął płacić mechanikom nie od godziny pracy przy naprawianiu traktorów, ale od godziny pracy sprawnego traktora. Nagle okazało się, że wszystkie traktory zaczęły działać  A gdy któryś się psuł, to mechanicy błyskawicznie go naprawiali, żeby jak najszybciej zacząć zarabiać na tym, że działa. Niestety, dyrektor został usunięty, ponieważ działał niezgodnie z zasadami socjalizmu.

Napoleon powiedział kiedyś że ludźmi kierują dwie rzeczy: strach i interes osobisty. I faktycznie, interes osobisty to najlepsza gwarancja tego, że ktoś będzie dobrze pracował. Ideologiczne formułki dobre są dla mediów lub ideologów, dla propagandy, ale realnie w świecie i dla ludzi potrzebna jest kasa. Jeśli dostają kasę za jakąś pracę, to będą prace wykonywali. Jeśli za brak czegoś płaci im się, to będą starali się, aby to coś nie występowało. Zastanawiam się, dlaczego w świecie tak mało osób sprawujących władzę stosuje tą zasadę i wystawia ludziom tę najlepszą możliwą marchewkę.

Stefan Kisielewski powiedział kiedyś, że "socjalizm jest to ustrój, w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju". To wręcz genialne spostrzeżenie - faktycznie socjalizm bohatersko pokonuje wszelkie trudności. Zresztą język wojenny w socjalizmie był bardzo chętnie używany. Mówiliśmy o walce z trudnościami, kampanii cukrowniczej, zwycięstwie na takim lub innym froncie. Militarna frazeologia świetnie oddawała specjalistyczną propagandę ustroju będącego oblężoną twierdzą, w której trzeba ciągle walczyć o coś lub przeciw komuś. Zupełnie jak w "Roku 1984" Orwella, w którym sprowadzono świętą ideologiczną wojnę z sąsiednimi mocarstwami, która sankcjonowała kolejną obniżkę racji czekolady.

Socjalizm miał być słodkim ustrojem, a stawał się realnie coraz bardziej gorzki - pamiętajmy o tym, gdy marzymy o socjalistycznym cukierku. 

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Szkoła cierpliwości

Cierpliwość to cecha bardzo przydatna w życiu. Bez cierpliwości czasem nie uda się osiągnąć spraw, które wymagają po prostu czasu, a niekiedy również długiej pracy. Bardzo dobry przykład tego rodzaju szkoły życia zawierają komputerowe gry MMORPG. W takich grach aby do czegoś dojść, trzeba pracować ciężko całymi miesiącami, a niekiedy nawet latami, tak jak w rzeczywistym życiu.

Moją pasją World of Warcraft było handlowanie i zarabianie pieniędzy. W Guild Wars 2, w którą obecnie gram, nie jest już to takie proste. Ciężko zarabiać pieniądze wytwarzając jakieś dobra, gdyż nie są one tak bardzo chodliwe -dostaje się za nie grosze. Sprzedawanie różnego rodzaju surowców czy przedmiotów, które zdobywamy w czasie zwykłej gry także nie jest aż tak dochodowe. Jedynie dochodowe jest sprzedawanie przedmiotów, które trzeba uzyskać znacznie większym nakładem pracy i dla gracza na moim obecnym poziomie jest to w tej chwili nierealne. A zatem zarabianie pieniędzy w grze jest obecnie powolne.

Z drugiej strony mam pewną listę wydatków, które chcę ponieść za tak zwane gemy, za które w grze można kupować różnego rodzaju przedmioty lub też uaktualnienia. Kłopot z tym że, gemy kupuje się za realne pieniądze w sklepie gry. Ewentualnie można je kupić za golda zarobionego w grze w kantorze wymiany walut, w którym inni gracze posiadający gramy wystawiają je za golda właśnie. Aby jednak kupić potrzebne mi gemy trzeba tyle golda, że zbieranie go może potrwać nawet kilka miesięcy. Trzeba będzie więc sporo cierpliwości zanim będę mógł kupić wszystkie ułatwienia i przedmioty, które sobie upatrzyłem. 

I bardzo dobrze - bo w życiu rzadko kiedy wszystko jest od ręki :-)

niedziela, 22 stycznia 2017

Nie jest tak źle?

Przeczytałem dziś ciekawy artykuł internetowym wydaniu "Wprost" o tym, że jedna na pięć młodych budzi się w nocy po to żeby zerknąć na Facebooka. Tak bardzo są przywiązani do swojego medium społecznościowego, że poszukują wieści także w środku nocy. Co najciekawsze, wiąże się z tym potem uczucie przemęczenia ogólnie, a i ja czasem także takie uczucie posiadam u siebie i przyznaje się, że niekiedy budzę się w nocy, aby zerknąć na Facebooka. Czyżbym był młody?

Czuję się młody w środku. Tyle, że ja inaczej korzystam z Facebooka niż te osoby, których badali walijscy uczeni. Dla mnie Facebook to miejsce, które dostarcza przegląd artykułów z ulubionych przeze mnie mediów. Jest to więc pewien strumień artykułów medialnych i praktycznie nie ma w nim żadnych postów od osób znajomych, które na Facebooku posiadam. Nie przeglądam więc na Facebooku tego, co pisze krąg moich znajomych. Szukam tego, co piszą różnego rodzaju media o różnych sprawach z kraju i ze świata. Poszukuje zatem typowych newsów, ale i tak rzadko kiedy w nocy spoglądam na Facebooka. Prędzej wchodzę do gry i wykonuję rutynowy spacerek zbierając surowce.

Nie bronię się przed wstawaniem w środku nocy z łóżka. Czytałem, że kiedyś w czasach średniowiecza i innych historycznych epokach ludzie wstawali na dwie godziny w nocy, a potem dopiero kładli się ponownie spać. Jeśli więc nie mogę spać, to zamiast przekręcać się z boku na bok w łóżku wolę wstać i zająć się czymś, a potem pójść spać dalej. Gorzej, że w takich sytuacjach czasem ten kolejny sen jest znacznie dłuższy i nie wstaję tak wcześnie rano, jak bym tego chciał, a w ciągu dnia jestem potem przemęczony. Nie byłem w stanie jeszcze dotąd ustalić sobie dobrego cyklu zasypiania i wstawania tak, aby optymalnie wykorzystać moje siły. Staram się jednak eksperymentować w tym zakresie i mam nadzieję, że mi się uda coś wypraktykować.

Jeśli wstajecie w nocy  i wchodzicie na Facebooka, nie obawiacie się - jesteście po prostu młodzi ;-)

sobota, 21 stycznia 2017

Chwalić się?

Generalnie jestem przeciwny chwaleniu się. Kilka razy sam się sparzyłam na tym, że chwaliłem się, albo raczej propagowałem informację, która okazała się przedwczesna. Potem trzeba się było z niej wycofywać, no i w efekcie człowiek może być uznany za mało wiarygodnego. Nie za bardzo jestem też skłonny chwalić się tym, że coś osiągnąłem. Na przykład w grach ludzie czasem linkują itemy, której wypadły im szczęśliwie jako łupy. Ja, gdybym dostał jakieś dobre itemy, to bym ich nie linkował na czacie gildii. Chyba, że podawałbym je w rozmowie jako przykład wyposażenia. Nie wiedziałem jednak, że kwestia chwalenia się zostanie podniesiona w pewnej ciekawej-inaczej rozmowie.

Napisałem bowiem do pewnego chłopaka, który odwiedził mój profil na jednym z portali gejowskich. Wydawał się interesujący i szukający związku. Napisał o tym bardzo piękny opis. Dlatego zacząłem z nim pisać, najpierw poprzez maila na portalu, a następnie przeszliśmy na inny komunikator. I w pewnym momencie on napisał, że się teraz bawi. Udałem głupiego i zapytałam go o co mu chodzi. Choć domyślałem się, że chodzi o zabawę fiutem. Wydało mi się jednak dziwne, że ktoś szukający związku może być tak obleśnym, że pisać będzie o masturbowaniu na tym etapie poznawania się. I okazało się, że faktycznie  bawi się fiutem, a nawet wysłał mi zdjęcie swoich spodenek. Dobrze, że nie kutasa!

Jednak pewien niesmak pozostał. Nie widzę nic zdrożnego w pisaniu o tym, że się bawi fiutem, ale w sytuacji, gdy znam kogoś lepiej, rozmowa jest bardzo swobodna, potrafimy pisać o wszystkim, również o seksie. Wtedy jest to nawet swoistą miłą i zalotną pikanterią. Można bowiem kogoś nawet skomplementować - pisząc na przykład, że się bawi fiutem myśląc o nim. Kiepski to komplement, ale typowo pedalski. Tymczasem mój rozmówca odpysknął mi w dalszej części rozmowy, a tego nie lubię - odpyskiwanie gasi moją chęć konwersacji, więc go miło pożegnałem. Nie znaczy to, że już nie pogadamy, ale to on będzie musiał się ponownie odezwać w takiej sytuacji.

Czasem poznawanie kogoś, wydawałoby się odpowiedniego, to zimny prysznic.

piątek, 20 stycznia 2017

Kalendarz

Robiłem zakupy w moim pobliskim wiejskim markecie, takie zwykłe codzienne zakupy i kiedy już płaciłem przy kasie, pani kasjerka pyta mnie, czy chcę dostać kalendarz. Patrzę - kalendarz malutki, wielkości małego notatnika, ale obawiam się że jest dostępny za dodatkowe pieniądze, więc odmówiłem. Stojący za mną w kolejce pan dostał więc ten kalendarz i bardzo się ucieszył, zaś pani stojąca z nami w kolejce chciała ten kalendarz również dostać, ale to był już ostatni egzemplarz. Można więc powiedzieć, że dzięki mojej odmowie pan został uszczęśliwiony. A ja zapytałem kasjerkę przy okazji z ciekawości tylko, czy ten jest kalendarz darmowy. Nie odpowiedziała mi na to.

Zapłaciłem, zapakowałem rzeczy i zacząłem odchodzić od kasy, gdy pani kasjerka zapyta zapytała mnie ponownie, czy chcę kalendarz. Odwróciłem się zapytałem, czy darmowy, nie odpowiadając dała mi, wziąłem i wyszedłem. W domu i zapoznałem się z jego treścią. Kalendarz dwa razy większy od tamtego i ładniejszy. Idealny do powieszenia na ścianie i tak zrobiony, że można coś nawet notować przy dniach.  Kiedy zaś rozpakowałem go przekonałem się w miesiącu styczniu, że 61% hipsterów wybrało smak Pepsi. Z ciekawości obejrzałem inne miesiące na wyrywki: okazuje się że 60% saperów wybrało  smak Pepsi, 69% plażowiczów również, a także 55% rycerzy. Wszyscy wybierają smak Pepsi.

To bardzo podnosi na duchu. Szczególnie, że jest to idealny przekrój społeczeństwa - od hipsterów i plażowiczów do saperów i rycerzy. Powiesiłem więc kalendarz na ścianie, wymagało to pewnych ekwilibrystycznych czynności w celu stworzenia haczyka do wieszania go. I mam przynajmniej pogląd na najbliższy miesiąc dostępny od ręki, o wiele lepszy niż kalendarz na komputerze, który trzeba uruchamiać. A przy okazji mogę nawet też na tym kalendarzu coś zanotować, choć generalnie jestem przyzwyczajony do notowania w kalendarzu elektronicznym wszelkiego rodzaju spotkań dlatego, że kalendarz elektroniczny mi po prostu w odpowiednim momencie przypomni, a  kalendarz ścienny niestety jest w tym zakresie niemy.

Tak czy inaczej wybrałem kalendarz nie wybierając Pepsi :-)

czwartek, 19 stycznia 2017

Biznesowy horror

Straszne sny kojarzą się z jakimiś horrorami typu filmowego - wampiry, demony i tym podobne elementy. Tymczasem miałem dzisiaj straszny sen o charakterze stricte biznesowym. Śniło mi się bowiem, że wypadła mi prezentacja dla jakiejś bardzo ważnej firmy, miałem świetny pomysł i chciałem przedstawić odpowiednio go na ekranie - i nie byłem w stanie tego zrobić. Zamiast przepięknej prezentacji, wykonanej w najnowocześniejszej biznesowej estetyce, wyszedł biznesowy gniot. I to był współczesny horror, którego doświadczyłem dzisiaj w nocy.

Najbardziej zabawne w tym wszystkim jest to, że moja obecna praca zupełnie nie przypomina tego biznesowego horroru. Nie ma w niej przygotowywania prezentacji dla klientów i stresów z tego powodu, są zaś stresy z zupełnie innych przyczyn, o których moim śnie nie było wspomniane. A zatem sen, który miałem, był horrorem, ale z zupełnie innej - można by żartobliwie powiedzieć - równoległej biznesowej rzeczywistości.

Zastanawiałem się po przebudzeniu dlaczego miałam taki, a nie inny horror biznesowy. Myślę że dlatego, że w ten sposób pojawiają się reminiscencje z moich dawniejszych prac, które bardziej były podobne do przedstawionej we śnie. Innymi słowy, mój umysł i wyrzuca od siebie stresy, które były związane z pracami dawno, dawno temu zakończonymi. I bardzo dobrze, bo gdyby śniło mi się coś związane z aktualną pracą, to miałbym poczucie, że osacza mnie ona również w nocy.

A tak wiem, że w nocy miałem zamiast aktualnego horroru jedynie stare kino :-)

środa, 18 stycznia 2017

Sztuka zwyciężania

Nie jest sztuką pokonać kogoś. Największa sztuką pokonać samego siebie, pokonać własne słabości i ograniczenia, brak woli do działania, brak siły. Nie jest to takie proste. Jak się okazuje nie tylko życie potrafi tworzyć warunki do pokonywania własnych słabości. Może to być również w grze w którą aktualnie gram. Zacząłem się o tym przekonywać wtedy, gdy od dwóch dni gram na pełnoprawnym dodatku.

Maguma Jungle to świat kompletnie inny od tego, który znałem do tej pory. Zdecydowanie bardziej mroczny i trudny, nawet do samego poruszania się. Są tam duże różnice wysokości, przepaście i podobne kwiatki (nawiasem mówiąc, określenie "kwiatki" jak ulał pasuje do dżungli). Te warunki sprawiają, że nie jest tak łatwo dotrzeć do określonych miejsc, bo wiemy niestety, czy dany punkt jest na mapie na naszej wysokości, czy wysoko nad nami, lub też głęboko pod nami. Dlatego też nabyć trzeba umiejętności szybowania i doskonalić ją, aby móc dotrzeć szybowaniem w niedostępne miejsca gry. A ja przecież uczę się poruszania myszką, co dodatkowo mi utrudnia zadanie.

Nietrudno w czasie grania w takich zupełnie nowych warunkach i w bardzo mrocznym, odpychającym klimacie załamywać się, a nawet myśleć o zakończeniu grania w ogóle. To normalne w czasie walki ze swoimi własnymi słabościami, z samym sobą. Tym większa jest radość wtedy, gdy udaje nam się że słabości zwalczyć krok po kroku, choćby powoli, ale nieustępliwe. Gra pokazuje nam jak walczyć ze swoją słabością także w realnym życiu. W nim również nie warto się poddawać i warto iść do przodu. 

Choćby drobnymi, lecz nieustępliwymi krokami - ale do przodu.

wtorek, 17 stycznia 2017

Myszką do przodu

No i wreszcie udało mi się zebrać dodatkowe pieniądze i zakupić Heart of Thorns, czyli dodatek do Guild Wars 2, dzięki któremu odblokowałam wszystkie funkcje w grze. Czy rzeczywiście wszystkie? Troszeczkę się sparzyłem, ale tylko troszeczkę i na krótko. Okazuje się bowiem, że tak naprawdę część interesujących mnie funkcji nadal jest zablokowana, gdyż moje konto wymaga jeszcze weryfikacji. A to zajmie (jak gra podaje) cztery dni. Jeśli więc dzisiaj po południu, kiedy minie 24 godziny od zarejestrowania konta, liczba dni pozostających do zweryfikowanie zmniejszy się do trzech, to przynajmniej będę wiedział, że za trzy dni rzeczywiście wszystkie funkcje się odblokują.

Oczywiście dostęp do nowego contentu gry, czyli dodatkowych lokalizacji do grania i możliwości doskonalenia postaci (system punktów Mastery), oraz tym podobnych funkcji (na przykład bonusu przy codziennym logowaniu) dostałem od razu. Natomiast to, na czym zależało mi najbardziej, czyli dostęp do handlowania i sprzedawania (oraz kupowania) bez ograniczeń wszelkich itemów wymaga jeszcze weryfikacji konta. Na sprzedawaniu wszystkich itemów zależało mi najbardziej, potrzebuję w w grze zarobić dużo pieniędzy po to, żeby kupić gemy, za które z kolei chce kupić użyteczne rzeczy - na przykład rozbudować przestrzeń do przechowywania produktów, kupić odpowiednie elementy wyposażenia postaci itp.

Najważniejsze jednak, że moja Gildia okazała się pomocna i od razu pomogli mi w rozpoczęciu przygody w nowych przestrzeniach gry oraz zrobieniu podstawowej umiejętności, czyli sfruwania. Inna zmiana okazała się jednak przełomowa - wyszło na jaw, że moje poruszanie postacią przez klawiaturę jest w stylu gry nieodpowiednie. Bardziej zaleca się poruszanie postacią za pomocą myszki, a to wymaga oczywiście przećwiczenia w celu wytworzenia odpowiednich odruchów.  Kierując postacią postacią za pomocą myszki będę w stanie odnaleźć się w najtrudniejszych wyzwaniach w grze, wymagających bardzo płynnych ruchów, których nie zapewni mi sterowanie z klawiatury, do którego od lat przywykłem. Okazuje się więc, że zakup Heart of Thorns oznacza dla mnie kompletne przedefiniowanie stylu grania, ale cóż życiu trzeba się doskonalić. 

Ale to właśnie doskonalenie się sprawia mi najwięcej radości :-)

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Wielka Orkiestra?

Nie ma chyba w Polsce człowieka, który nie słyszał by o Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Ja uznawałem ją za pokaz wiarygodności w porównaniu do naszych opozycyjnych polityków lub też Komitetu Obrony Demokracji. Rządy się zmieniają, a Owsiak ciągle zbiera na szlachetne medyczne cele. Jest wiarygodny, bo robi to konsekwentnie, niezależnie od tego, kto w danym momencie rządzi. Nie jest stosującym podwójną moralność politykiem lub kodziarzem, który inaczej ocenia to samo robione przez PiS, a inaczej robione przez PO w czasie, gdy sama rządziła.  Jednak ta wiarygodność nie do końca jest taka, jak myślałem.

WOŚP niewątpliwie zbiera pieniądze na cele medyczne. Miałem styczność z nią, kiedy widziałem sprzęt sygnowany logo Wielkiej Orkiestry w szpitalach. Jednak, jak czytałem, finanse Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie są do końca przejrzyste i nie do końca również jest przejrzyste finansowanie Przystanku Woodstock. Można  mieć więc podejrzenie, że zbyt duża część pieniędzy zbieranych na szlachetny cel wydawana jest nie do końca tak, jakbyśmy tego chcieli. Po drugie, jak zauważyli niektórzy publicyści, Jurek Owsiak jest pewnym produktem marketingu także politycznego, rozumianego jako marketing światopoglądowy - i w tym zakresie politycznie można go krytykować, kompletnie niezależnie od tego, jaką dobroczynną działalność przy okazji prowadzi, tak konsekwentnie od wielu lat.

Jednak tak naprawdę Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest kompletną kompromitacją Polski, mimo całego swojego sukcesu i może przede wszystkim dzięki niemu. Ta kompromitacja jest z zupełnie innego powodu, niż moglibyśmy sądzić. Otóż jest kompromitacją kolejnych rządów, które sprawiały, że służba zdrowia w Polsce jest niedoinwestowana i musi być w wspomagana taką protezą jak WOŚP. Gdyby nasze państwo było lepiej zarządzane, gdyby nie rozkradano lub marnotrawiono tylu pieniędzy w ciągu minionych 25 lat, to być może nasza służba zdrowia byłaby na tyle wyposażona, że obyła by się bez pomocy Jurka Owsiaka, a on mógłby zajmować się wyłącznie Przystankiem Woodstock. Niestety, jeszcze przez wiele lat Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy będzie potrzebna, bo państwo nie jest w stanie wywiązać się z opieki nad służbą zdrowia.

Pozostaje mieć nadzieję, że jednak w końcu to się zacznie zmieniać - ale to kamyczek obecnie do ogródka PiS-u.

niedziela, 15 stycznia 2017

Jedyny w swoim rodzaju

Niekiedy trafia się na ogłoszenie, które prawdopodobnie pochodzi od tej samej osoby. Poznaję go po niektórych sformułowaniach, których dana osoba używa w swoim anonsie. I tego rodzaju anons, o którym pisałem już kilka razy, to na przykład anons o poszukiwaniu człowieka z blizną. Zaś drugi, o którym już kilka razy pisałem, to anons o osobie  mającej (moim zdaniem) zbyt wygórowane  oczekiwania. Na ogół umieszczała ona całkiem długie eseje, tym razem jednak osiągnęła mistrzostwo w zakresie krótkości wypowiedzi. Oto ten anons:

Jestem pasywnym homoemocjonalistą. Szukam aktywnego homoemocjonalisty lub homoseksualisty, bo moja intuicja i bogate doświadczenie mi mówi że jestem jedynym homoemocjonalistą w Polsce i być może na świecie. 

Skromności nie można autorowi zarzucić. Uważanie się za jedynego na całym świecie to oczywiście powód do dumy, ale taka duma lubi wpadać w pychę. W sumie każdy z nas jest jedyny w swoim rodzaju na całym świecie, ale tu chodzi nie o człowieka jako indywidualność, ale o rodzaj, typ człowieka, a to już powinno być coś bardziej reprezentowanego i bardziej powszechnego. Z pewnością można jednak powiedzieć, że ów homoemocjonalista jest jedyny w swoim rodzaju na portalu ogłoszeniowym, na którym widziałem jego anons. 

Tym, którzy nie czytali wcześniej o tym panu przypomnę, że jest to osoba o bardzo wyśrubowanej (w swoim mniemaniu) i wysokiej kulturze osobistej, wiedzy, wspaniałym charakterze i innych cechach. Taki książę z bajki. Oczywiście wymaga on partnera dorównującego mu klasą. Zabawne więc jest to, że tak wyśrubowanie wysoka osobowość zderzyła się w tym anonsie ze straszliwie niskiego lotu banalnością. Okazuje się bowiem, że cały ten anons kręci się tak naprawdę wokół prymitywnego szukania aktywa przez pasywa.

A to na pewno nie jest jedyne na świecie :-)

sobota, 14 stycznia 2017

Przerąbane do perfekcji

Gry komputerowe stanowią często nauczkę dla rzeczywistości i to niekoniecznie w sposób, który nam się dosłownie wydaje. Miałem takie coś niedawno z grą Guild Wars 2, w którą obecnie grywam z tego powodu, że jest darmowa, a poza tym podoba mi się także. Moją ulubioną i jedyną postacią w tej grze jest ranger, który po pierwsze chodzi i walczy ze współtowarzyszem (swoim oswojonym zwierzęciem), a po drugie walczy z dystansu. Lubię bowiem walczyć z dystansu i nie bardzo podoba mi się walka w zwarciu, dlatego też używam krótkiego łuku do walki bezpośredniej, bliskiej i długiego łuku do walki z dużej odległości. Wykorzystuję także jako towarzysza niedźwiedzia, który miał najwięcej życia, choć zadaje co prawda mało obrażeń, ale trzyma przeciwników przy sobie.  

Walka z misiem w drużynie to drużyna w pigułce. Miś trzyma przeciwników, dostaje ciosy, zadaje skromne obrażenia, ja strzelam łukiem z dystansu, leczę nas obu i jakoś to powoli idzie. Tymczasem osiągnąłem poziom 80 (końcowy) i jeden z kolegów z gildii zapytał mnie, czy wykonałem już przydział talentów dla mojego rangera. Wykonałem od dawna i zmieniałem go nawet tego samego dnia. Mój gildyjny kolega nie dość, że przeprowadził mnie do południowych krain do miejsca, gdzie sprzedają najlepsze zbroje w grze (dostępne za walutę gry),  to jeszcze kupił mi bronie i runy do zbroi, które miałem sobie u tego kupca kupić. Tyle, że zamiast dwóch łuków kupił mi łuk i dwie siekierki. Wiedziałem że są buildy, czyli specjalizacje, w których ranger biega z dwuręcznym mieczem lub siekierami, były też talenty siekierowe, na które się natknąłem się, ale ponieważ nie lubię walki w zwarciu, więc unikałem tych broni i nawet nigdy nie przetestowałem ich. Tymczasem okazało się, że siekierki są po prostu idealne. 

Większość walki siekierkami polega na tym że rzuca się nimi, a więc tak naprawdę walczy się tak samo z mojego ulubionego dystansu, natomiast gdy walczy się z przeciwnikiem w zwarciu (bo on do nas podbiega), to odpalić można swój ostateczny talent siekierkowy, który polega na robieniu nimi młócki, niczym tornado. W efekcie siekierki kupione przez niego gildyjnego kolegę zadawały kilkakrotnie większe obrażenia niż mój noszony poprzednio krótki łuk. Zakochałem się więc w siekierkach od razu i mogę powiedzieć coś, co jest świadomą  grą słów, że od tej pory każdy przeciwnik ma przerąbane. A jaki z tego morał? W "grze" naszego życia bardzo często poruszamy się po utartych ścieżka i schematach myślowych i nie chcemy spróbować czegoś innego, bo uważamy, że jest to niepotrzebne. Ja tak niestety mam. Lubię doprowadzać do perfekcji to, co już znam, a nie dostrzegam czasem, że można wybrać coś innego, lepszego, co jest tuż obok. Tymczasem może okazać się, że zmiana - nawet bardzo drobna - może znacząco odmienić całe nasze życie tak, jak odmieniła moje życie w grze. 

Czasem warto zrzucić klapki na oczach, aby nie dać się życiu robić w konia :-)

piątek, 13 stycznia 2017

Filozoficzny żart

Piątek trzynastego, pierwszy w tym roku, to okazja do napisania o czymś ponurym. Jednak dzisiaj mam do opisania coś, co może być uznane za ponury żart, choć nim nie jest. Otóż związek studentów studiów orientalnych, afrykańskich i Bliskiego Wschodu (SOAS) z jednego z uniwersytetów w Londynie żąda, aby z zajęć filozoficznych wykreśleni zostali przykładowo tacy filozofowie, jak Platon, Kant lub Kartezjusz. Powód? Są biali, a zatem kojarzą się z kolonizacją i kolonializmem, zaś studenci chcą "dekolonizacji", także w zakresie nauczanej filozofii.
 
Doskonale wiem że byli filozofowie skośnoocy, z Dalekiego Wschodu, wnieśli wielki wkład w światową filozofię. Byli śniadzi filozofowie ze starożytnych w swej tradycji Indii. Byli również filozofowie arabscy, w czasie złotego wieku Kalifatu - nieprzypadkowo dział matematyki nazywa się z arabska algebrą, zaś indyjskie cyfry arabskimi. Arabowie też mieli wkład w filozofię, naukę i kulturę. Za to, przepraszam za wyrażenie, nie kojarzę żadnych filozofów murzyńskich, a o nich zapewne głównie chodziłoby - gdy w ofensywie jest tak zwana polityczna poprawność.

Na ponury żart, którym także wcale nie był, zakrawać może to, że gdy restauracja wracała do Włoch, po zakończeniu w nich epoki napoleońskiej, to przywrócone monarchistyczne rządy wycofały wszystkie napoleońskie zarządzenia, włącznie z takimi nowatorskimi i postępowymi, jak szczepienia na ospę. Rojaliści uznali, że nawet postęp w medycynie jest niebezpieczny, ponieważ jest postępem z epoki napoleońskiej. Na tej samej zasadzie obecnie co niektórzy jak widać usiłują ograniczać filozofię posługując się dziwacznym kryterium rasowym, podczas gdy w dziedzinie filozofii i nauki powinno się posługiwać kryteriami merytorycznymi. 

Wkraczanie poprawności politycznej do edukacji ma zawsze charakter działań ciemnego słonia w składzie białej porcelany - dwuznaczność językowa jak najbardziej zamierzona.

czwartek, 12 stycznia 2017

Zakłamany smog

Niedawno pisałem o bezpłatnym smogu, ale to było tylko przy okazji, bo tak naprawdę chodziło o komunikację miejską za darmo jako coś, co spadło mi jak dar z nieba. Teraz postanowiłem skreślić kilka zdań o smogu, o którym tak głośno w Polsce ostatnich dniach było. Czytałem na ten temat trochę artykułów i pozwolę sobie na kilka własnych przemyśleń. Histeria, która została rozpętana naokoło polskiego smogu jest bowiem ciekawa do tego stopnia, że można zastanawiać się, kto za tym stoi i komu to służy. Wiem, że to komunistyczny zwyczaj, oni się dopatrywali kogoś za kulisami pociągającego za sznurki, ale w tym przypadku może to być na rzeczy. 

Przede wszystkim należałoby zauważyć, że ta pojawiająca się nagle histeria była sztucznie podkręcana. Znaleziono sensację dnia, a tymczasem smog istnieje w Polsce wielu lat i pod tym względem nic radykalnego się w ostatnim czasie (czytaj: w czasie rządów PiS) nie zmieniło, ani na lepsze, ani na gorsze. Jeśli ktoś więc myślał, że smog to wina polityki PiS, to się prze-myślał. I może też o to niektórym redakcjom na fali walki politycznej chodziło. Poza tym smog to zjawisko skomplikowane, zanieczyszczenie powietrza może być różnymi substancjami. Jedne mogą przekraczać normę znacznie, inne nieznacznie - a media mogą wyciągnąć pomiary dotyczące tylko jednego elementu smogu, które są dramatycznie przekroczone, jako obraz całości. 

Za smog odpowiadają nie samochody, które wielu z nas ma na uwadze, ale systemy ogrzewania w domach indywidualnych, w których pali się różnego rodzaju śmieciami, w tym także plastikiem wydzielających szkodliwe substancje oraz bardzo niskiej jakości węglem. To wszystko spowodowane jest prostym czynnikiem ekonomicznym - ludzi po prostu nie stać na lepszy opał lub lepsze piece. Zmienić to może jedynie naturalne bogacenie się społeczeństwa. Wystarczy kilka dni bezwietrznej i nadmiernie zimnej pogody, aby wydawało się niektórym przemądrzałym, że smog jest u nas zawsze i wszędzie. A na razie zapewne smogową histerię podkręcają także lobbyści różnych zagranicznych firm, którzy chcieliby, abyśmy przy okazji smogu kupowali nowe (być może niemieckie) samochody lub panele fotowoltaiczne. 

Ci lobbyści nadal uważają, że Polska jest neokolonialnym bantustanem, któremu można wciskać pod każdym pretekstem kolejne szklane paciorki.

środa, 11 stycznia 2017

Czas pokarze

Potencjalna zadyma, którą totalna (a raczej totalnie ośmieszona) opozycja zapowiadała, miała się dziś rozpocząć w Sejmie i być może się rozpoczęła. Nie czytałem jeszcze aktualnych newsów. Ale chciałem dziś napisać o innych zadymach, po cichu trwających od lat na portalach - czyli o zadymie analfabetyzmu na kilku płaszczyznach. Symbolem tego jest tytuł dzisiejszego posta ze specjalnie zrobionym błędem ortograficznym - specjalnie przeze mnie, ale niespecjalnie przez autora tego tekstu. To cytat opisu na pewnym profilu, którego dzisiaj miałam "zaszczyt" oglądać. Cały jego opis to właśnie te słowa. 

Dwa słowa i jeden błąd. Tym razem jednak błąd zabawny, bo to brzmi całkiem na czasie - czas ma ukarać. Pierwszy błąd analfabetyzmu to oczywiście pisanie niezgodnie z regułami języka, czyli błędy ortograficzne. To nie jednak nie jedyny błąd analfabetyzm, który obserwuję na portalach. Ilustracją drugiego jest ten sam cytowany dziś opis - tutaj analfabetyzm to nieumiejętność wyrażania swoich myśli. Za krótki tekst, nic nie mówiący, będący namiastką opisu - tak, jakby chciał przekazać, że zamieszczająca go osoba jest namiastką człowieka.

Faktycznie, przeglądając profile mam wrażenie, że to tak naprawdę wizytówki namiastek ludzi, których jedyne człowieczeństwo w cudzysłowie to rażąco niepełne opisy i ewentualnie przekombinowane mniej lub bardziej zdjęcia (lub odwrotnie - ich brak lub ukrycie pod hasłem). Ale biorąc pod uwagę, że większość osób na portalach szuka kochanka lub się lansuje - to najwyraźniej takie profile im wystarczą. Choć czasem zastanawiam się też nad inną sprawą - po prostu Internet pokazuje, że mało kto dorósł do publikowania czegokolwiek. Bo praca publikacyjna to pomysł, redakcja, korekta - a nie wklepanie czegoś na żywioł.

Publikować każdy może, czasem lepiej, czasem gorzej ;-)

wtorek, 10 stycznia 2017

Lepszy pedał

Zakładając rangera rasy ludzkiej w grze Guild Wars 2 byłem przekonany, że jest najbardziej pedalski z wyglądu. Oczywiście nie było moim celem zakładanie postaci aby wyglądała jak pedał, ale fajnie było założyć sobie postać o wyglądzie przyjemnego chłopaczka. Potem jednak w trakcie story w grze trafiłem na rasę Sylvari i postanowiłem założyć sobie rangera z tej rasy. Sylvari to jakby drzewne elfy, ludzie o wyglądzie częściowo drzew (mają na przykład fryzurę z liści, a nie włosów). Na czym więc polega urok i wdzięk rangera Sylvari?

Właśnie na owym uroku w praktyce. Sylvari nie stoi sztywno jak human, rzuca ciekawie oczami, ma przyjemniejszą minę, jest bardziej naturalny i wyluzowany. A do tego ciekawie wygląda, ma niebieską skórę i czuprynę z liści - niezły styl. Po prostu aż przyjemnie na niego poparzyć. I uroku dodają mu zwykłe białka oczu na tyle tej niebieskiej skóry - a już byłem blisko od zrobienia mu brzoskwiniowych oczu, ale na szczęście zrezygnowałem.

Nauka z tej gry jest taka, że o uroku postaci nie decyduje jedynie wygląd, ale także naturalność i zachowanie się. To samo można powiedzieć o ludziach w naszym realnym świecie. Nie piękna facjata czyni urokliwego geja, ale ciekawość i błysk w oku, uśmiech, naturalność zachowania się. Najpiękniejsze ciacho będzie jedynie sztywnym queerowym pomnikiem, a nie ciepłym człowiekiem, z którym chce się żyć. Bo z pomnikiem się żyć nie chce, pomnik się tylko ogląda. 

Zabawne, jak czasem gra nieświadomie nawiązuje do realnego życia.

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Bezpłatny smog

Od pewnego czasu potrzebowałbym pojechać do Tesco na małe zakupy, bo są tam rzeczy tańsze niż w moich położonych na wsi sklepach. Ale to kosztuje - co najmniej jeden bilet półtoragodzinny (w teorii możliwe jest dojechanie tam z pięcioma przesiadkami w obie strony łącznie). A tu się nagle okazuje, że dziś akurat mogę sobie tam bezpłatnie pojechać, bo z powodu warszawskiego smogu komunikacja miejska jest dziś darmowa

Przy okazji, przeczytałem interesujący tekst w internecie o tym, że być może te nagle pojawiające się informacje o smogu i zanieczyszczeniu powierza są może efektem działania jakichś lobbystów chcących znów coś naszemu krajowi lub społeczeństwu sprzedać. Na przykład nowe samochody spełniające normy emisji zanieczyszczeń. Któż to wie, choć badający smog zarzekają się, że istnieje on od dawna, ale po prostu wcześniej o nim nie mówiono. 

Tak czy inaczej, byłoby grzechem nie wykorzystać tej okazji do bezpłatnego przejazdu. Zatem pakuję się zaraz, bo niedługo mam autobus z tej rzekomo błyskawicznej serii. Zobaczymy w praktyce jak to działa. Ciekawe, czy moje teoretyczne wyliczenia się sprawdzą. Jest tylko mały minus tego przedsięwzięcia, czyli minus osiem stopni za oknem. Ale jakoś to przetrzymam. 

Na pewno dzięki temu będę mógł na chłodno ocenić przydatność tego planu ;-)

niedziela, 8 stycznia 2017

Senne loty

Dziś nie było pracy, ponieważ wykończyły się zlecenia, mogłem zatem pospać dłużej i oczywiście znowu śniło mi się coś ciekawego i także w temacie królewskim.  Nie był to co prawda napoleoński penis, ale królowa brytyjska. Śniło mi się bowiem, że miałem zostać pilotem, który miał prowadzić samolot z królową brytyjską, a ponieważ nie miałem wystarczającego doświadczenia lotniczego, martwiłem się, czy mi się to uda.

A potem śniło mi się że byłem z jakąś dziewczyną (zadziwiające jak na geja), mieliśmy znaleźć jakąś informację w skomputeryzowanej bibliotece szkolnej. Brzmi to banalnie, ale we śnie było kompletnie idiotyczne, choć potrafię przytoczyć to tylko w zarysie. Jednak inny motyw był najpiękniejszym widokiem we śnie. W małym samolocie siedziało dwóch ludzi, chyba jeden z nich był murzynem, jakimś znanym amerykańskim aktorem. Być może był to Morgan Freeman, którego widziałam ostatnio na filmie "Oblivion". Siedzieli oni w samolocie, ziemia była do góry nogami (jakby na suficie) a ten samolot oderwał się od ziemi, jakby opad w dół, i poszybował w kosmos razem z nimi. I poszybowali w taką wieczną kosmiczną przygodę, pełną spokoju. Trudno to opisywać, brzmi to banalnie, ale we śnie było to naprawdę romantyczne i miało inną wagę.

Nie od dziś wiadomo, że kiedy śpię to u mnie umysł produkuje różne historie, a ponieważ bardzo często trenuję wymyślanie różnego rodzaju historii, chociażby pisząc od dawna, więc nie dziwne, że mój umysł wytwarza te historie również we śnie. Na szczęście ze snu mogę się obudzić. Gorzej z naszą rzeczywistością, która dla wielu rzekomo  jest koszmarem. Jedni uważają rządy obecne za koszmar, a inni opozycję. Ja jednak jestem bardziej klasyczny w poglądach i uważam za koszmar jedynie sytuacje wtedy, gdy przy minus 15 stopniach na dworze muszę lekko ubrany iść kilometr do sklepu. 

To jest faktycznie koszmar, niezależnie od poglądów politycznych,

sobota, 7 stycznia 2017

Napoleoński penis

Czy można mieć szalone sny? Ja mam prawie zawsze szalone sny. A dzisiejszej nocy śniło mi się coś niebywałego, między innymi to, że moja była klasa ze szkoły średniej kupiła mi za sto tysięcy złotych w komisie nie lada podarunek. W kartonie był tam bowiem sztuczny penis zrobiony z plastiku dla samego Napoleona Bonaparte. Otóż ten sztuczny penis tak naprawdę nie był sztucznym penisem, ale takim jakby plastikowym obramowaniem na penisa, które miało zabezpieczać penis przed wzwodem, albo zejściem ze wzwodu, albo nie wiem przed czym innym.
 
Co do penisa nie wiem jak to było z jego przeznaczeniem, ale w każdym razie bardzo się przeraziłem, gdy okazało się że od tego podarunku mojej klasy wyrzuciłem pudełko. A co do tego napoleońskiego sztucznego penisa, stwierdziłem że będzie to jakaś taka maskotka na biurko, ale w sumie nie spodobała mi się ona, bo jej nie można było dobrze postawić. I nagle się okazuje, że kasa założyła za niego te sto tysięcy złotych i trzeba to im oddać. A zatem szybko iść do administracji osiedla po to, żeby odzyskać ze zsypu na śmieci oryginalne pudełko i oddać i wszystko nienaruszone. Bo we śnie mieszkałem w bloku ze zsypem na śmieci.

Na szczęście nie musiałem nic oddawać, ani odzyskiwać ze zsypu.  Po prostu się obudziłem. Kiedy się budzę z takiego snu, to nie żałuję, że żyje w zupełnie innym świecie, w którym nie istnieją takie kosztowne prezenty zamawiane na nasz własny koszt. Zawsze dziwi mnie jednak to, że mój umysł produkuje tego rodzaju komiczne, tragiczne, zadziwiające historie. Ale tak się dzieje wtedy, gdy umysł bryka w nocy swobodnie i nie ma nic innego do roboty. Ja się jednak z tego snu obudziłem.

A nasza opozycja się chyba nadal nie zbudziła i ciągle jest jak dzieci we śnie.

piątek, 6 stycznia 2017

Medialny parasol

Mieliśmy około tygodnia temu protest polegający na okupacji sali sejmowej, który przekształcił się w noworoczną farsę, a raczej noworoczną szopkę z bydłem, jak to określił Paweł Kukiz. Faktycznie, wtedy symbolem wspieranej przez KOD Wigilii był pasztet, pojawił się także nagrobny znicz, a nawet świeczka w kształcie penisa. Idealna europejska wigilia, w stylu nowoczesnej laickiej Europy, Nikt jednak nie przypuszczał, że rozwój wydarzeń, który już sam w sobie byłby scenariuszem dla niejednego kabaretu, może posunąć się do jeszcze ciekawszych kontynuacji. Boski Rysiek Petru poleciał do Portugalii, zaś Mateusz Kijowski okazał się człowiekiem, którego co prawda utrzymuje rodzina, ale wystawiał faktury na 90 tysięcy zł za lipne usługi dla Komitetu Obrony Demokracji, a ten posłusznie mu je płacił.

Jednak moim zdaniem Mateusz Kijowski nie kłamał mówiąc o tym, że utrzymuje go rodzina. Co prawda 90 tysięcy zł trafiło do firmy, której współudziałowcem jest Mateusz Kijowski, ale jego żona posiada tam 95% udziałów. Trudno więc sądzić, że pan Mateusz utrzyma się z tych marnych pięciu procent od sumy 90 tysięcy, które dostał w ramach faktur za lipne, świadczone przez siebie dla KOD usługi informatyczne. Okazało się bowiem, że są one albo zbyt drogie, albo wręcz dotyczą usług, które na ogół świadczone są darmowo. Pomijając jednak merytoryczną zasadność jego faktur trzeba przyznać, że tłumaczenie, iż utrzymuje go rodzina, w tym wypadku jak najbardziej ma ręce i nogi. Problem jednak w tym, że ujawnienie tych faktur bardzo mocno nadszarpnęło zaufanie niektórych działaczy i członków KOD-u do Kijowskiego, a społeczeństwa ogólnie do KOD-u. 

Zadziwiające jednak, jak ujawnił to należący do Ringier Axel Springer portal Onet, że informacje o tych lewych fakturach Kijowskiego posiadała już jakiś czas temu między nimi Gazeta Wyborcza i nie zrobiła z nimi nic. Sprawdza się to, co można było od dawna przypuszczać - nad politykami opozycji, takimi jak Ryszard Petru i Mateusz Kijowski, którzy delikatnie mówiąc nie do końca odnajdywali się, był rozwinięty medialny parasol po to, żeby ich chronić i za wszelką cenę utrzymać, a nie pogrążać. Dlatego TVN zamiast afery portugalskiej Petru, podawał informacje o jakichś duperelach. Najwyraźniej jednak cierpliwość Grupy Trzymającej Opozycję (byłej Grupy Trzymającej Władzę, jak to kiedyś określił Lew Rywin w rozmowie z Adamem Michnikiem) wyczerpała się i ktoś stwierdził, że z tych ludzi już nic nie będzie. I dlatego medialny parasol zdjęto, wystawiając ich na medialne pożarcie. 

To pokazuje jak zakłamane są również nasze liberalno lewicowe media, które nie interesują się docieraniem do prawdy i prezentowania faktów, ale tak naprawdę uprawiają propagandę na żądanie.

czwartek, 5 stycznia 2017

Potęga złota

Ostatnio miałem śmieszną sytuację. Dzwonił do mnie ktoś, kogo poznawałem, a więc wobec kogo byłem otwarty i życzliwy, a jednocześnie już jakiś sposób go znałem. Rozmawiał ze mną przez telefon, pogadaliśmy sobie o aktualnych sprawach przez dwie lub trzy minuty. Po tym osoba ta zapytała mnie co jeszcze powiem i to mnie wkurzyło. Powiedziałem mu więc, że jeśli dzwoni do mnie, to powinien mieć jakiś racjonalny powód do rozmowy, a nie oczekiwać ode mnie gadki szmatki. Oczywiście mój rozmówca się obraził i zakończył połączenie.
 
Jest takie bardzo mądre powiedzenie, że mowa jest srebrem a milczenie jest złotem i to złoto może być rzeczywiście cenne. Nie zawsze trzeba gadać, a przede wszystkim nie zawsze  gadać z przymusu, na siłę, dla samego gadania (lub pisania, bo rozmowy pisanej to także dotyczy). Z czasem można też pomilczeć. Ale milczenie nie jest złe. Można wykorzystać ten czas milczenia aby zebrać myśli, choćby po to, żeby kolejne rozmowy były ciekawe. Natomiast żądanie od kogoś, żeby o nas gadał na siłę, jest beznadziejne.

Ludzie po prostu nie rozumieją tego, że komunikacja, podobnie jak inne rzeczy, powinna czemuś służyć. Jeśli jemy po to, żeby zaspokoić głód, to nie ma w tym nic złego. Jeśli obżeramy dla obżerania, to jedynie utyjemy. Z rozmawianiem jest tak samo. Robiona z sensem rozmowa czyni z nas ludzi, bo tylko ludzie mają tak rozwinięty język i kod porozumiewania się. Ale jeśli gadamy dla samego gadania, na siłę, to jesteśmy tylko zwierzętami, które tokują.

Zamiast nagadania mamy hau hau, mru mru, bee bee, muu muu lub kukuryku.

środa, 4 stycznia 2017

Tylko 650

Niedawno przeczytałem w internecie tekst o tym, że władze francuskie są zadowolone ze spokojnego przebiegu Sylwestra we Francji - spalono bowiem tylko 650 samochodów w trakcie sylwestrowej nocy. W Polsce takie coś mogłoby wywołać szok, bo z tego co wiem nie spłonął nas choćby jeden samochód ale we Francji taka jest rozróbowa sylwestrowa tradycja.

Niestety, odkąd imigranci tak bardzo zagościli we Francji płoną tam nie tylko samochody w Sylwestra. Pamiętamy wszyscy dżunglę pod Calais. Niestety, podobnych dżungli, choć nie tak bardzo medialnych. na pewno jest tam więcej. W sumie nie żałuję tego, że my w Polsce jesteśmy w miarę jednorodni, choć przyjęliśmy ponad milion imigrantów, głównie z Ukrainy, a jednak mimo to nie czuć u nas  swądu palonych aut.

Gdy robię zakupy w miejscowym sklepie, średniej wielkości markecie należącym do polskiej sieci, widzę, że zatrudnione są tam bardzo często kasjerki z Ukrainy, mówiące z przepięknym kresowym akcentem. U nas w Polsce na szczęście imigranci pracują, na zachodzie po prostu próżnują, kontaktując się wysokimi zasiłkami społecznymi. Dlatego nie wróżę dobrze przyszłości krajów Europy zachodniej przyjmujących imigrantów bez ładu i składu i dających się im doić. 

Na próżnowaniu nie buduje się bowiem potęgi społeczeństw.

wtorek, 3 stycznia 2017

Na korki

W języku potocznym korki to zwyczajowe określenie korepetycji - sposobu poszerzania swojej wiedzy. To wspaniała usługa dostępna jest przede wszystkim dla uczniów i studentów, zarówno dla tych, którzy korzystają z nich, jak i tych, którzy ją oferują. Jednak jak się okazuje w Polsce niektórzy politycy mogliby spokojnie udać się na wszechstronne korepetycje. Im bardziej ktoś plecie głupstwa i wykazuje się czasem elementarną niewiedzą, tym bardziej ktoś zasługuje na korepetycje, czyli tak zwane korki. Byłyby dla niego przydatne lub wręcz niezbędne. Ciekawe, czy obstawiacie tak samo jak ja, który z polityków polskich zdecydowanie najbardziej zasługuje na korki?

Pewno większość ludzi obstawia, podobnie jak i ja, że politykiem najbardziej zasługującym na korki jest w Polsce Ryszard Petru. Boski Rysiek, czyli król memów polskiego internetu. Przyznam szczerze, że mnie nie raz doprowadził prawie do łez, oczywiście nie z powodu rozpaczy, ale śmiechu. I cóż mogę o nim powiedzieć? Ostatnio pan Ryszard najwyraźniej poszedł po rozum do głowy i poleciał sobie na korki. A dlaczego na korki? A bo Portugalia jest chyba największym producentem korka na świecie. Ha ha, pan Ryszard jak zawsze chciał dobrze, a wyszło komicznie. Korki, a raczej korek, potraktował bowiem zbyt dosłownie.

Od dawna już widać, że rozpaczliwy opozycyjny protest w Sejmie coraz bardziej zamienia się w noworoczną szopkę. A teraz pan Ryszard Petru, Niezłomny Bojownik o Demokrację i Niezłomny Okupant Sejmu, wyleciał z tobie na z góry zaplanowany (i zarazem kompletnie nieplanowany - według początkowych deklaracji innych polityków Nowoczesnej, którzy nie wiedzieli gdzie jest Boski Rysiek) polityczny urlop, aby z pewną posłanką załatwiać "wewnętrzne sprawy partii". Ciekawe, czy te wewnętrzne sprawy partii są oralne, analne lub waginalne. Nie wchodzimy jednak w sprawy osobiste, jak zadeklarował przewodniczący Schetyna. Magdalena Ogórek wyśmiała Ryszarda Petru porównując go do kapitana Schettino uciekającego z "Costa Concordii". Z powodu zbieżności nazwisk tego do typu porównania najbardziej byłby adekwatny Grzegorz Schetyna, ale on stoi na wysokości zadania i kapitana Schettino nie przypomina. 

Widocznie Boski Rysio znów pomylił role.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

I po świętach

Jak to mawiają - święta, święta i po świętach. Dla ludzi, którzy obchodzą święta we wspaniałej atmosferze kończenie się ich jest na pewno przykre. Dla mnie było to mniej bolesne. Święta tak naprawdę przemknęły mi obok, jako abstrakcja. Zamiast nich były wartościowe spotkania erotyczne, ale zakończyły się abstrakcyjną porażką, której jednak nie żałuję. A w same święta ani nie miałem możliwości, ani nawet chęci w jakiś specjalny sposób je celebrować. Doskonałym tego przykładem był Sylwester - spędziłem go spokojnie w domu robiąc różne rzeczy na kompie. Kiedy zaczął się Nowy Rok, otworzyłem kupioną specjalnie w pogardzie dla celebracji butelkę zwykłej oranżady. Nowy Rok 2017 to po prostu zmiana w kalendarzu - tak naprawdę nic innego i noc wymagającego celebracji dla  mnie.

To właśnie tak powinno być, że świętem jest dla nas każdy udany dzień i celebrujemy go  z radością. Bo jeśli ograniczymy się tylko do celebracji świąt oficjalnych, wyróżnionych na czerwono w kalendarzu, to tak naprawdę nasze życie staje się wydmuszką. Dlatego też postanowiłem zmienić w nowym roku trochę rzeczy, związanych z moim życiem, ale nie są to jakieś hurra zmiany zapowiadane przez wielu na początku nowego roku, tylko logiczne konsekwencje różnych przemyśleń i doświadczeń, które ostatnio miałem. Są to zmiany wprowadzone na spokojnie, na luzie, bez żadnego napinania się i dzięki temu są robione z powodzeniem. Bo tak naprawdę te zmiany już działają, a nie czekają na jakieś abstrakcyjne wprowadzenie w przyszłości.

Zamiast jakiegoś pustego i hucznego świętowania mam w moim życiu realne zmiany, które się dokonują, realną pracę w naturalnym życiu, coś, co może przynieść realne skutki, a nie pompatyczne i rozpływające się w powietrzu. I tak bez sztucznych, rozdętych celebracji zaczynam nowy 2017 rok.  Konkretnie, a nie jak głupek zadowalający się pustymi gestami. I oby w 2017 roku i w kolejnych latach nie zabrakło mi tej prostej, naturalnej pracy nad sobą. Ona jest o wiele lepsza od celebracji odwracających uwagę od rzeczy codziennych.

No to do roboty :-)

niedziela, 1 stycznia 2017

Efekt motyla

Mieliśmy spędzić z tym moim poznawanym facetem Sylwestra i przenocować razem, ale wszystko spaliło na panewce dwa dni przed końcem roku. Okazało się bowiem wtedy, że po prostu się rozstaliśmy. On zaproponował mi, żebyśmy byli tylko znajomi i że nie będziemy budować nic razem. Do takich wniosków doszedł. Każdy może dojść do takich lub innych wniosków. To naturalne, więc nie robię z tego dramatu. Sam może niepotrzebnie poddałem się w tym zakresie emocjom. Ale to były emocje z dobrego serca, szlachetne, więc ich nie żałuję. Z lenistwa zostawiłem natomiast napisane na blog dwa posty na ostatnie dni roku. Po co je zmieniać? Opatrzyłem je tylko dyskretną notatką na końcu, że są nieaktualne ;-)

Ale można powiedzieć, że nastąpił pewien efekt motyla. Świadomie użyłem tego określenia, bo z tym facetem słowo "motylek" miało pewne specyficzne znacznie, które mu nadaliśmy. Stąd efekt motyla brzmi w tym kontekście zgrabnie. Nie chodzi tu przecież o motylka skaczącego z kwiatka na kwiatek. Wnioski wyciągnięte z tego i pewna zmiana nastawienia, którą dokonałem, na pewno ulepszą moje podejście do poznawania ludzi i stworzą lepsze warunki do poznawania w przyszłości. Mam taki charakter, że z reguły w takich sytuacjach uczę się na błędach, nie tracę nadziei i dopatruję się wtedy tego, co dobre, a nie tego, co negatywne. To naprawdę działa :-)

W takiej sytuacji reakcja moja była typowa dla mnie, choć być może mniej zrozumiała dla innych. I tak dosłownie w ciągu minuty byłem w stanie kompletnie zmienić postępowanie. Zamiast rozpaczać i pozostawać w szoku natychmiast zająłem się (na spokojnie!) praktycznymi czynnościami, które musiałem z pewnych technicznych powodów wykonać w tej sytuacji. Moje postępowanie stało się takie dlatego, że błyskawicznie przełączyłem pracę procesora emocji, który został zastąpiony przez procesor rozumu. Ten pierwszy mam w sercu po matce, ten drugi w głowie po ojcu. Dzięki temu jestem w stanie błyskawicznie zapanować nad sobą i nie straciłem rezonu, choć sercem będę cierpiał. Ale w tym czasie poprowadzi mnie znacznie spokojniejszy umysł.

Ważne, że skorygowałem kurs - bo liczy się przyszłość, a nie teraźniejszość.