środa, 31 maja 2017

Bóg tak chciał

Niedawno czytałem ciekawą wypowiedź o muzułmanach i ich mentalności, Jeśli w cywilizowanym towarzystwie muzułmaninowi wypadnie szklanka z ręki i rozbije się, to powie on do osób, które są na danym przyjęciu, że to wina grawitacji. Jednak w głębi ducha pomyśli sobie "Allah tak chciał" i to swemu Allahowi przypisze zbicie szklanki. Przypomniało mi się to dlatego, że ja bardzo często myślę w pewien sposób podobnie, ale nie przypisuję boskiemu interwencjonizmowi potencjalnego rozbijania szklanek o podłogę - w takim wypadku wiem, że szklanka spada w dół, bo to grawitacja. Natomiast boską rolę widzę nieco inaczej.

Staram się dopatrywać pozytywnych elementów w życiu, jeśli mogę je zauważyć. Czyli przysłowiowa szklanka jest do połowy pełna dla mnie, a nie do połowy pusta. Takie pozytywne nastawienie oczywiście na pewno pomoże w życiu bardziej czy nastawienie pesymistyczne. Dlatego też być może staram się również dopatrywać pozytywów rzeczach, które pozornie są negatywne. Na przykład chciałbym spotkać się z moim byłym chłopakiem, poznać na nowo, bardzo bym pragnął zobaczyć go na własne oczy jak najszybciej. Nie udaje nam się to od dwóch-trzech miesięcy. Jednak nie wkurzam się z tego powodu. Dopatruje się w tym czegoś pozytywnego. A czego?

Mam taką nadzieję, że coś pozytywnego dzięki temu będzie. Coś, czego w tej chwili nie potrafię  ściśle zdefiniować. Być może dzięki temu, że nasze spotkanie się ciągle przekłada, to inne elementy naszej życiowej układanki połączą się idealnie w momencie, gdy już się spotkamy. Być może z powodu, że do naszego spotkania dojdzie z opóźnieniem, uda nam się coś dodatkowo, czego nie byłoby wtedy, gdybyśmy spotkali się wcześniej. Słowem czuję, mam nadzieję, że być może będzie z tego coś bardzo pozytywnego, choć w tej chwili jeszcze cały ten plan nie ujawnił się. Wierzę jednak, że tak będzie i tego rodzaju pozytywne nastawienie do życia,  nawet takie a priori, warto stosować w życiu.

Kto wie, może wiara w coś dobrego potrafi dobro przyciągnąć?

wtorek, 30 maja 2017

Ślepota

Niedawno miałem ciekawą sytuację na czacie. Rozmawiałem z parą gejów - dlatego też ich nick łatwo zapamiętałem. Mało które pary są na czacie jako pary i do tego podają w nicku wiek i role w analu obu partnerów. Powiedziałem im naturalnie, że szukam związku - na co oni zapytali mnie o role w analu. Odezwali się zatem w maksymalnie kretyński sposób, w jaki tylko można sobie wyobrazić. Kiedy zamknęło się okno tej rozmowy pomyślałem sobie ex post, że można by zapytać ich retorycznie, czy każdego geja traktują jako kurwę, która puszcza się z kim popadnie, i dlatego tak propagują naokoło swoje analne role i pytają to każdego z kim rozmawiają. 

Pan Bóg okazał się na tyle łaskawy, że dał mi drugą szansę. Po mniej więcej pół godzinie para ta odezwała się do mnie ponownie i wtedy oczywiście zadałem im za swoje wcześniej wykoncypowane pytanie. Naturalnie zamknęli okno rozmowy, bo nie mieli nic wartościowego do powiedzenia, jednak nie o to chodzi. Zastanawiam się nad czymś innymi. Wile osób pewnie by się zachodziło w głowę nad tym,  dlaczego para szuka kogokolwiek do seksu, do trójkąta. Ale "para" nie musi znaczyć związku monogamicznego na wyłączność. Po prostu może to być seks układ, który dopuszcza nawet nawet dziesięciokąty. Mnie jednak zainteresowało coś innego.

Do tego, że pary mogą różne mieć potrzeby i wyrażać się o nich na czacie już się przyzwyczaiłem. Dlaczego jednak para, a w końcu jak to mawiają "co dwie głowy to nie jedna", miała tak krótką pamięć do nicków osób, z którymi już pisała i zgadała mnie ponownie. Ja nie należę do ludzi, którzy pamiętają wszystkie nicki, ale mimo wszystko potrafię już (w sytuacji, gdy ktoś zagaduje mnie ponownie) przypomnieć sobie, że z nim tego dnia gadałem. Dlaczego więc dwie osoby tego nie pamiętały? Skąd taka ślepota? Widocznie tak myślą o szukaniu seksu z kim popadnie, że nie pamiętają poprzednich rozmów. Zagadują na ślepo licząc na ślepy traf, zupełnie jak na loterii. 

Czyżby traktowali życie jak loterię?

poniedziałek, 29 maja 2017

Przyzwyczajenie drugą naturą

Od pewnego czasu, gdy jestem na czacie i szukam klientów na masaż stosuje bardzo prostą metodę, którą można nazwać autoresponderem, choć oczywiście nie jest to wiadomość generowana automatycznie, ale wklejana ręcznie ze schowka każdemu rozmówcy. W tej wiadomości przedstawiam się, krótko piszę o tym co oferuję oraz podaję moją stronę internetową i mój numer telefonu. Wychodzę z założenia, że poważny klient wejdzie na stronę lub zadzwoni. Niepoważny  zamknie okno rozmowy - ale właśnie niepoważnych mam tym autoresponderem odsiać. 

Wczoraj w niedzielę miałem klienta, który dość szybko zadzwonił, więc okazał się poważny. Pogadaliśmy chwilę i umówiłem się na masaż u niego. Musiałem więc przygotować się i wyjść. Spieszyłem się do autobusu, aby go nie przegapić - kolejny był za pół godziny. Okazało się, że kompletnie nie było to potrzebne. Mogłem za to zobaczyć, jak tworzy się korek samochodowy powracających z weekendu do Warszawy. Mieszkam akurat blisko atrakcyjnych rekreacyjnie terenów, więc wielu Warszawiaków tam wyjechało na weekend. 

Korek był widocznie na tyle skuteczny, że autobus, na który się tak spieszyłem, wypadł z rozkładu. Załapałem się dopiero na kolejny. Nie było to jednak problemem, gdyż na masaż umówiłem się z  grubsza, a nie na ściśle ustaloną godzinę. Co innego mnie zdziwiło. Kiedy pisałem SMS z klientem potwierdzając, że już jadę na masaż, on podał mi przez SMS swoje cyferki - wiek, wzrost i waga - tak, jak jest to praktykowane na czacie. Na szczęście nie podał już rozmiaru fiuta, ale i tak zdziwiło mnie to, bo do masażu jego cyferki są kompletnie zbędne. Widocznie przyzwyczajenie do podawania cyferek na czacie było silniejsze. 

Jak widać, przyzwyczajenie drugą naturą i czasem rodzi zabawne sytuacje.

niedziela, 28 maja 2017

Lewacki Hegel

Niedawno przeczytałem we "Wprost" o tym, jak w indonezyjskiej prowincji Aceh setki osób się zebrały po to, aby zobaczyć chłostę. Na kim wykonywaną? Oczywiście na skazanych za homoseksualne kontakty gejach. Pierwotnie "wyceniono ich" na 85 batów, ale po humanitarnym uwzględnieniu czasu spędzonego w areszcie zmniejszono to do 83 batów. Tak wygląda traktowanie gejów w jedynej indonezyjskiej prowincji, w której obowiązuje prawo szariatu. Zastanawiam się tylko, czy nasze wspaniałe europejskie lewackie elity przyjmują to do wiadomości. A może poprawność polityczna im nie pozwala?

Niemiecki filozof Hegel to idol totalitaryzmów. O nim krąży wiele opowiastek. Podobno, gdy pewnego razu ubierał się do wyjścia z domu, ktoś zwrócił mu uwagę, że ubiera się nieadekwatnie do pogody. Hegel miał na to odpowiedzieć - tym gorzej dla pogody. Europejskie i nie tylko europejskie lewactwo stosuje tę zasadę do wszystkiego, co nie pasuje w ich zabetonowanej i opętanej ideologicznie poprawności politycznej. Islam jest dla nich wyłącznie religią pokoju - jest super. Każdy, kto krytykuje muzułmanów jest islamofobem. Dlatego też zamykają oczy na chłostę ich równie ukochanych gejów.

Efekt jest taki, że mamy tragikomiczny konflikt. Lewactwo kocha gejów i kocha muzułmanów, a tu nagle muzułmanie naskakują na gejów - i to w cale nie po to, aby ich zerżnąć jak owieczkę lub kozę. Gdy lewactwo poprze gejów, to w jakiś sposób jest jednocześnie przeciw muzułmanom. Oczywiście działa to także w odwrotną stronę. Co gorsza, jeśli kalifat powstanie w Europie (a przy obecnej lewackiej polityce takie pytanie powinno brzmieć nie "jeśli", ale "kiedy") to islamiści w pierwszym rzędzie poderżną gardła lewakom - bo pogardzają bezbożnikami. Bogobojni chrześcijanie będą zaś żyć i płacić dżizję, czyli podatek od innowierców. A tymczasem ślepe na to lewactwo pragnie kochać i gejów, i muzułmanów - czyli  zjeść ciastko i mieć ciastko. Jak zatem poradzi sobie z tym? 

To żaden problem, bo w lewackim matriksie wszystko jest możliwe.

sobota, 27 maja 2017

Rewolucja na tapecie

Tapeta to element systemu operacyjnego który jest tłem dla pulpitu komputera. Niektóre osoby wykorzystują tapety, które standardowo proponuje im system. Nieprzypadkowo najczęściej używane i najbardziej rozpowszechnione zdjęcie świata to słynne zdjęcie kalifornijskiej winnicy, które stało się domyślną tapetą w Windows XP. Nota bene dziś to miejsce wygląda inaczej. Ja oczywiście, ponieważ moją pasją jest fotografia,  wykorzystuję jako tapety swoje własne, wykonane przez siebie zdjęcia - tyle że postanowiłem oddać im odpowiednie zrobione w Photoshopie filtry.

Swego czasu, podobnie jak większość użytkowników komputerów, wybierałem jako tapety zdjęcia nieprzerobione. Potem jednak postanowiłem, że wypadałoby w jakiś sposób je zmienić. Zastosowałem dwa filtry. Najpierw wybrałem Photoshopie filtr dający taki efekt, jak malowanie farbami, a następnie nałożyłem na teksturę płótna, dzięki czemu zdjęcie wyglądało jak obraz olejny na płótnie. Miał jednak taką wadę, że tekstura płótna w Photoshopie była kafelkowana, a ponieważ wzór na tym płótnie był dość duży i łatwy do ogarnięcia wzrokiem, kafelkowanie było bardzo dobrze widoczne - czyli innymi słowy widać było że jest to lipa, płótno "uszyte" z takich samych kawałków.

Potem zrezygnowałam z przerobienia samego zdjęcia na obraz i wyłącznie skupiłem się na zaopatrzeniu go w teksturę piaskowania. Dzięki temu zdjęcie wyglądało tak, jakby było nadrukowane na przykład na matowej podkładce pod myszkę.  Piaskowanie też jest kafelkowane, ale tak drobny ma wzór, że ledwo to kafelkowanie można zobaczyć, naprawdę wysilając wzrok. To sprawiało, że zdjęcie wyglądało na podkładkę na biurko. Takie tapety królowały u mnie na pulpicie przez około dwa lata. A w ich rogu umieściłem jako ikonkę podobiznę Ichigo Kurosakiego rysowaną prostą ażurową kreską. Wczoraj wpadłem na pomysł, żeby jednak wrócić do koncepcji obrazu. Wybrałem filtr, który zamienia zdjęcia na obraz malowany podobnie jak akwarele, bez żadnych tekstur. Obraz gładki i płaski jak akwarela na papierze. Oczywiście Ichigo Kurosaki został w niezmiennej postaci. Idealnie się sprawdza jako twarz obecna na każdej tapecie. Ciekawe, jak długo posłuży mi ta wersja tapet. Czasem warto zmienić swoje otoczenie, aby cieszyć jego nowym wyglądem.

I pewnie czasem pomaga to zmieniać także coś dodatkowego w życiu :-)

piątek, 26 maja 2017

Rasistowski penis

Ci, którzy zachowali trzeźwość myślenia zdają sobie sprawę z tego, jak szkodliwa i opętana jest ideologia politycznej poprawności, którą bardzo często można nadużywać wymagając politycznej poprawności w sposób wyrywkowy i bardzo stronniczy. To sprawia, że jest to żałosna farsa, zamiast szczytnej i uczciwie wszystkich obowiązującej zasady moralnej. Dzisiaj postanowiłem przytoczyć historię, która może stanąć ością w gardle miłośnikom politycznej poprawności. To historia o rasistowskim penisie, w całkowicie dosłownym tego słowa znaczeniu - czarnoskóremu mężczyźnie wszczepiono bowiem penisa pochodzącego od białego dawcy.

Wiemy, jak jak bardzo uczuleni są kapłani politycznej poprawności na segregacje według kolorów skóry. Czarnych trzeba hołubić za wszelką cenę, przecież są tak bardzo prześladowani. Białych walić można obuchem w łeb - to pzrecież rasiści, faszyści, czarnofoby, żóltofoby, zielonofoby, różowofoby i głupio-foby. A tak mamy tutaj zabieg medyczny, który w rzeczywistości może być uznany za kpinę z politycznej poprawności. Można więc zadać pytanie:

Kto za tym stoi i komu to służy, 
przedtem taki mały potem taki duży, 
taki duży niedawno, teraz taki mały, 
imają się lekarzy rasistowskie kawały.

Ale tak na poważnie, przedstawiciele religii politycznej poprawności mogą mieć problem, bowiem Murzyn dostał rasistowskiego, białego penisa. Nie można było poczekać na czarnego dawcę? No cóż, prawo medycznego popytu i podaży. A ja mam szacunek dla lekarzy - udało się taki zabieg przeprowadzić, bo przecież na pewno było to konieczne z powodów medycznych. Obdarowany  ma już pomysł na to, jak go przyciemnić - będzie poddawał się zabiegowi medycznego tatuażu i po pewnym czasie jego penis stanie się także czarny, a więc idealnie odpowiadający kanonowi politycznej poprawności.

Na koniec drobna uwaga - ten obdarowany nowym penisem mężczyzna jako jedyny na świecie ma prawo powiedzieć - na chuj mi polityczna poprawność :-)

czwartek, 25 maja 2017

Co lubisz w związku?

Wczoraj opisałem przepiękny wzruszający wpis wspomnienia o Zbigniewie Wodeckim na Facebooku zamieszczony przez Joannę Racewicz. Dziś dla "równowagi" - ponieważ przecież prowadzę blog gejowski - zamieszczę zapis idiotycznej rozmowy z czata, która na swój sposób jest pouczająca. Być może niektórzy z was domyślą się, w jakim zakresie jest pouczająca po jej przeczytaniu, a jeśli nie, to wyjaśnię co mam na myśli w kolejnym akapicie. Rozmówca, co ważne, ma nick z wiekiem, rolą w analu i tekstem "AktaTeraz". Oto zapis tej rozmowy (on i ja).

- cze
- szukasz związku?
- tak
- Paweł 33 177 72 16

- Maciek milo mi
- co lubisz w sexie
- zawsze podziwiam oosby szukające związku i mające nicki takie, jakby szukały szybkiego seksu
- nic nie lubię, co byłoby seksem dla seksu

Dalszej rozmowy nie było, ponieważ rozmówca zamknął okno priva. Co w tym jest pouczające? To, że rozmówca, którego nick wyraźnie pokazuje, że sztuka seksu na już, bo ma w nicku napisane "AktaTeraz", tak łatwo potwierdza, że szuka związku. Łatwo i oczywiście bezmyślnie. Może związek dla niego to stały układ na seks. A może związek to trzy spotkania, a nawet może jedno spotkanie, w czasie którego będzie się uprawiało seks. W końcu, gdy "AktTeraz" wsadzi mu w dupę kutasa, to będą połączeni w związku, prawda? No, oczywiście do momentu, gdy "AktTeraz" mu kutasa z dupy wyjmie ;-) 

Jednak nie ma się co dziwić. Na czacie większość ludzi albo rzeczywiście szuka szybkiego seksu, powodowana takimi lub innymi własnymi potrzebami, albo ulegając wszechobecnej komunikacji szukających szybkiego seksu podejmuje również podobny styl rozmowy nawet, jeśli szuka czegoś innego. To z jednej strony bardzo denerwujące wypaczenie, ale z drugiej pewnego rodzaju challenge, bo czasem trzeba się przebić przez tę idiotyczną czatową skorupę, aby dotrzeć do prawdziwego człowieka, który jest mądrzejszy, niż wydawało się początkowo ze standardowych czatowych wypowiedzi.

Czat jest jak otwieranie zgniłych małży po to, aby znaleźć w nich czasem perłę.

środa, 24 maja 2017

Kultura odejścia

Ostatnio mieliśmy do czynienia z kilkoma smutnymi i pouczającymi zdarzeniami. Najpierw okazało się, że Zbigniew Wodecki trafił do szpitala, potem przyszła informacja o jego śmierci, która ukazała się fake newsem. Bardzo źle to świadczy o zamieszczającym ją medium. Później niestety informacja o śmierci Zbigniewa Wodeckiego przyszła już ponownie, tym razem oficjalna. Zadzwonił do mnie mój były chłopak i przekazał mi tę wiadomość, a przy okazji zasłużył sobie na szacunek, bo nie spodziewałem się, że kojarzyć będzie Zbigniewa Wodeckiego. Pozytywnie mnie tym zaskoczył - mały promyk radości w tym smutnym dniu. Niedawno zaś przeczytałem artykuł o tym, jak Joanna Racewicz, która straciła w Smoleńsku męża będącego pracownikiem BOR, w bardzo wzruszającym stylu wspomniała Zbigniewa Wodeckiego. Napisała to na Facebooku.

Jak zawsze … Zbigniew Wodecki, mistrz, legenda, wielkie, przeogromne serce. Nie zapomnę, jak pięknie zagrałeś Ave Maria mojemu Janosikowi. Zadzwoniłam, spytałam z drżącym sercem i nie wahałeś się nawet sekundę. Dziękuję. Tak, jak Wtedy. Zagraj Mu Tam. Jeszcze raz. Też kiedyś wpadnę na koncert. Po drugiej stronie.

Świat od razu staje się piękniejszy, gdy widzimy, że nadal żyją w nim wspaniali ludzie pełni kultury, jak pani Joanna. Niestety, we współczesnym świecie kultura, klasa i szacunek dla drugiej osoby  schodzą często na drugi plan, w imię brutalnej walki politycznej, którą niektóre środowiska najwyraźniej koniecznie chcą wywołać - bo to jedyne paliwo, które umożliwia im istnienie. Skoro nadal nie mają wyraźnego, pozytywnego programu politycznego, to starają się żerować na nienawiści. A tak przy okazji walki politycznej - redaktor Lis, pierwszy wojownik medialny III RP, ostatnio zbłaźnił się. Lis zamieścił na Twitterze ikonkę śmiechu do łez komentując zamach w Manchesterze.  Napisał "Szok po przebudzeniu" - i faktycznie dostarczył szok z  innego powodu. Oczywiście była to pomyłka, ale zaorał się, co zresztą systematycznie ostatnio robi. Można powiedzieć - kultywuje, jak pragnąca zaorania gleba. 

Redaktor Lis z pewnością nie jest i nie będzie dżentelmenem, ale bez wątpienia był nim sir Roger Moore, doskonale znany ze wspaniałych kreacji Jamesa Bonda lub Simona Templara z serialu "Święty". Niestety również sir Roger odszedł od nas. Mówią o nim że, był Bondem posiadającym największe poczucie humoru, ale ja zapamiętałem go z innej strony. Kiedyś dowiedziałem się w czasie jednego z programów dokumentalnych, że sir Roger zawsze zamykał oczy w trakcie strzelania. Warto na to zwrócić uwagę, gdy będziemy oglądali go w akcji. Szkoda, że tak wspaniali ludzie odchodzą od nas, ale niestety takie jest życie. Oby jednak na ich miejsce pojawiły się nowe talenty. Być może i w Polsce tak się stanie, po wycofaniu się gwiazd i gwiazdeczek z Opola. Może, jak napisał  redaktor Ziemkiewicz, to szansa na wyrwanie się z zaklętego kręgu starych chałturszczyków.

Byle tylko nie zastąpili ich nowi chałturszczycy.

wtorek, 23 maja 2017

Gladiator

Gdy kiedyś oglądałem film Ridleya Scotta "Gladiator", to scena, w której Maximus spotyka swoją powieszoną żonę i synka nie była dla mnie specjalnie dramatyczna. Oglądałem wiele takich takich scen w filmach i byłem na nie odporny. Odkąd jednak sam jestem ojcem i mam ślicznego synka, bardzo przeżywałem tę scenę i wszystkie inne sceny w filmach, lub też rzeczywistości, w których dzieci giną lub cierpią. To bardzo mnie wkurza i reaguje bardzo mocno. Piszę o tym dlatego, że dzisiaj dowiedzieliśmy się o tragicznym zamachu w Manchesterze. Okazuje się że większość jego ofiar to niewinne dzieci, były uczestnikami koncertu Ariany Grande.

Na portalu Pikio trafiłem na wzruszającą stronę, która przedstawia zdjęcia dzieci, które zginęły lub lub też są poszukiwane przez zrozpaczonych rodziców. Mnie osobiście, i chyba każdego człowieka o normalnej wrażliwości, te zdjęcia po prostu rozwalają i skłaniają do płaczu. Tak jak płakała po zamachach w Brukseli pani komisarz Mogherini. Tylko mój płacz tym się różni od płaczu od pani komisarz, że nie jest jedyną reakcją. Jest czas na płacz i modlitwy za dusze zmarłych, na żałobę i rozpacz. Ale jest też czas na gniew i zdecydowaną akcję przeciwko tym, którzy sięgnęli po życie ofiar. Przeciwko terrorystom. To oni, i tylko oni, powinni się bać. Oni powinni płakać. Oni powinni być wytępieni jak szkodniki. Bo nimi są. Są szkodnikami cywilizacji szacunku dla życia i człowieczeństwa.

Terrorystom zależy na tym, abyśmy się bali i czuli się zapędzani do narożnika. Abyśmy żyli w beznadziei i poddali się ich dominacji. Ich kalifatowi i szariatowi. Ich porządkowi świata. Ale to oni powinni być wytępieni i to oni powinni się cofać. Bo oni zaatakowali nie tylko nas, ludzi Europy, ale także pewne uniwersalne wartości - szacunek dla ludzkiego życia, godności, człowieczeństwa. Cywilizacja radykalnego islamu to cywilizacja na wskroś barbarzyńska, bo sięga ona po barbarzyńskie metody, zarówno w zamachach, jak i w traktowaniu ludzi na terenie samego kalifatu. Aby przetrwać nasza cywilizacja musi z nimi walczyć - i pokonać ich. Jednak do walki potrzebna jest wola działania, wola obrony swoich wartości, swoich bliskich, swojego kraju. Takiej woli nie posiadają zblazowane europejskie elity, zgniłe i myślące kategoriami szatańskiej poprawności politycznej i multikulti. One jedynie swoją ślepotą i zacietrzewieniem otwierają wrota do tego barbarzyństwa najeżdżającego Europę.

Zawsze jednak jest nadzieja, że obywatele Europy, ci realni, a nie pomalowani, obudzą się i sięgną po adekwatne do sytuacji środki działania. 

poniedziałek, 22 maja 2017

Kopernik byłby wściekły

Kopernik była kobietą -  ten cytat z "Seksmisji" wszyscy doskonale znamy. Jednak nawet, gdyby Kopernik była kobietą, a kobiety są cierpliwe i wybaczają bardzo wiele, bo jak śpiewała przed wojną do tekstu Juliana Tuwima Hanka Ordonówna - miłość ci wszystko wybaczy, to jednak w tym przypadku Kopernik, nawet będąc kobietą, raczej nie wybaczyłby tunezyjskiemu doktorantowi udowodnienia tego, że ziemia jest płaska. Masz ci babo płaski placek! Faktycznie, Ziemia jest płaska, bo dowodzi tego Koran. Tak przynajmniej twierdzi tunezyjski doktorant.

Od razu przypomniało mi się to, co w Europie działo się w końcu średniowiecza. Wtedy także uczelni doktoranci i doktorzy wszelkich możliwych nauk powoływali się na Bardzo Ważne Pisma Wszelakie twierdzące, że ziemia jest płaska. I tylko Krzysztof Kolumb oraz nieliczni inni innomyśliciele wierzyli w to, że jednak jest okrągła. Po czym Kolumb wierząc w okrągłość ziemi pożeglował do Indii i lipa - bo odkrył tylko Amerykę. Tymczasem, jak się okazuje, Koran jest bardzo ważnym źródłem wiedzy naukowej. Pozwala nam lepiej spojrzeć na otaczający świat, a skoro ten jest płaski, to nic nie trzeba uwypuklać i wszystko jak na dłoni widać. Żarty na bok, ale faktycznie niektóre elementy nauki rozwijanej w krajach islamskich jako żywo przypominają nasze europejskie średniowiecze.

Nie wiem co prawda, jak wielbiciele multikulti oraz innych lewackich skrzywień zareagowaliby na pracę tego islamskiego doktoranta. No bo przecież lewacy (i zresztą cały cywilizowany świat) doskonale wiedzą, że ziemia jest okrągła. Mamy tego obraz dostarczany choćby na zdjęciach z kosmosu. Niemniej jednak przez tego doktoranta pojawia się pewien zgrzyt. Lewaccy postępowcy w imię terroru  poprawności politycznej, która nakazuje za wszelką cenę hołubić islam, nie bardzo mogą go krytykować. Ciężka sprawa, podobnie zresztą, jak z innymi "perełkami islamu", takimi jak pedofilia i zoofilia, stosunek do gejów, traktowanie kobiet i wiele innych. One wszystkie sprawiają, że radykalny, dżihadystyczny islam jest wyjątkowo antyhumanistyczny, a lewactwo udaje, że nic takiego nie ma miejsca.

Bo do tego, aby dostrzec prawdziwe zagrożenia radykalnego islamu, potrzeba pewnej głębi myślenia, zaś myślenie lewactwa jest tak samo płaskie jak Ziemia tunezyjskiego doktoranta.

niedziela, 21 maja 2017

Farmerem być

Farmer to pojęcie dzisiaj znane oczywiście wszystkim, ale rzadko kiedy używane i najczęściej stosowane w przypadku rolników amerykańskich. Tam jakoś z kulturowych powodów to się utrwaliło. Z drugiej strony faktem jest, że farmer amerykański często jest o wiele bogatszy w ziemię i rozmach swojej działalności niż jego europejski odpowiednik (nie mówiąc już o Polsce). Choć są też w Ameryce Amisze i inne grupy, które uprawiają pola w tradycyjny, naturalny sposób - i dobrze  z tego żyją, bo za zdrową naturalną żywność dobrze się w Ameryce płaci (i nie tylko zresztą w Ameryce). Stąd też szansa dla naszego rolnictwa - co prawda nie każdy polski rolnik wytwarza zdrową naturalną żywność, ale też nie uprawiamy roślin GMO i to może być nasz atut.

Jednak dziś o nieco innym farmerze. Dla wielu osób słowo farmer wykorzystywane w grach komputerowych oznacza graczy, którzy skupiają się na gromadzeniu różnego rodzaju zasobów i pieniędzy używanych w grze, a samą czynność gromadzenia nazywa się po prostu farmieniem albo z agnielska farmingiem.  Kiedy grałem w World of Warcraft farmienie było moją pasją, ale robiłem to w sposób profesjonalny. Przede wszystkim dawała mi ogromne zyski alchemia. Kupowałem tysiące ziół, gdy ich cena w domu aukcyjnym były odpowiednio niska. Wykonywałem z nich bardzo wiele mikstur i flaszek, które sprzedawałem za odpowiednio wysoką cenę. Potrafiłem bardzo dużo pieniędzy zarobić nie poświęcając temu za wiele czasu - bo nie musiałem długo i cierpliwie zbierać samych ziół. Niezłe więc było ze mnie ziółko :-)

W Guild Wars 2, w którą obecnie gram, jest zupełnie inaczej. Przede wszystkim opłaca się jedynie samodzielnie zbierać wszystkie (lub przynajmniej niektóre) surowce. Gdybyśmy chcieli coś wyprodukować z surowców kupowanych w całości i potem to sprzedać, to musielibyśmy do tej operacji dopłacić. Koszt kupnych materiałów będzie wyższy niż wytworzonego produktu, a dodatkowo część kasy zabierze nam prowizja trade postu. W Guild Wars 2 farmienie polega więc na tym, że albo zbieramy i sprzedajemy wyłącznie surowce, a zatem nie musimy inwestować w to nic poza własnym czasem, albo produkujemy pewne rzeczy z większości materiałów własnych. Zatem trzeba poświęcić znacznie więcej czasu na zbieranie materiałów i kluczem do sukcesu jest w tym momencie wiedzieć, gdzie zbierać, aby zabrać coś w miarę drogiego i poświęcając na to niezbyt dużo czasu. Taka optymalizacja pozyskiwania rzeczy na sprzedaż bardzo podoba mi się w tej grze, bo wiem, że muszę się ciągłe doskonalić.

Szkoda tylko, że w realnym życiu nie można tak wygodnie farmić.

sobota, 20 maja 2017

Picnic, Panic

W grze Guild Wars 2 używa się bardzo ciekawie stosowanych, podobnych w języku angielskim słów Picnic i Panic. Opisują one aktualny stan rzeczy, który ma miejsce, przede wszystkim w trakcie grupowych zmagań, takich jak walka z World Bossami. Wtedy trzeba czasem pewnej koordynacji. Zatem jeśli jest Picnic, to możemy grać na spokojnie i na luzie - wszystko jest OK. Ale jeśli jest Panic, to trzeba się spiąć, a czasem wykonywać zupełnie awaryjny plan. Jako w grze, tak i w życiu prywatnym też można by zastosować te słowa, bo są bardzo podobne do siebie i pokazują, jak niedaleko od sukcesu do porażki.

Gry komputerowe typu MMORPG są zresztą bardzo adekwatnym wycinkiem życia. Można grać w nie zanurzonym w ich zupełnie innych światach i okolicznościach przyrody, w fantastycznych krainach, ale jednak analogiczne jak w życiu realnym są pewne ludzkie zachowania przyzwyczajenia, nawyki a także demony, z którymi musimy się zmagać (i chodzi tu o demony drzemiące w nas samych, a nie postacie demonów w grze). Wiele cech charakteru potrzebnych w grze jest tak samo potrzebnych w życiu realnym. Dlatego też jestem zdania, że grając w gry MMORPG wyrabiamy w sobie pewne cechy charakteru i nawyki, które są idealnie przydatne w życiu: sumienność, pracowitość, gospodarność, oszczędność, wstrzemięźliwość, niepoddawanie się w sytuacji nietypowej, przytomna reakcja w sytuacji zagrożenia i wiele innych równie ważnych cnót.

Czasem warto się zastanowić, dlaczego w życiu czasem jest piknik, a czasem panika. W grze wiadomo, jaka jest mechanika danego zmagania się z World Bossem, więc jeśli robimy wszystko  jak należy, to jest piknik, a jeśli coś robimy nieodpowiednio - zaczyna się panika. W życiu nie jest tak prosto, bo trudno zdefiniować czasem sytuację i określić to, jak postępować, żeby zrobić coś dobrze i unikać błędów. Często niestety musimy dochodzić do tej wiedzy na zasadzie sondowania na ślepo, a także uczyć się metodą prób i błędów. Pamiętajmy jednak, że pierwsi gracze też musieli rozpoznawać sytuację w grze w taki sam sposób.

Budujmy zatem własne doświadczenia życiowe, nie popadajmy w zbędny stres, gdy jest panika, i nie rozleniwiajmy się zanadto, gdy jest piknik.

piątek, 19 maja 2017

Ja też

Niedawno miałem pewna rozmowę na czacie, która pokazuje pewne ciekawe mechanizmy zachowania ludzi na czatach. Zagadał mnie rozmówca o nicku "suczka konkreta". Dla niewtajemniczonych wyjaśnię: jego nick nie oznacza to, że jest osobą uległą i sztuka tak zwanego konkreta (nie lubię tego słowa jako takiego), czyli osobę umawiającą się na szybki seks bez zbędnego gadania. Ponieważ nie szukam czegoś takiego, więc napisałem mu, że szukam związku. Jest to z reguły wystarczające w takich przypadkach, aby rozmówca po prostu widząc, że nie szukamy tego samego zakończył rozmowę. Jakież było moje zdziwienie, aczkolwiek umiarkowane, gdy rozmówca napisał "ja też"

Umiarkowane zdziwienie, bo spotykałem się na czacie z wieloma niekonsekwencjami. Ludzie mieli innego nicka, a co innego pisali w rozmowie. W tym wypadku rozmowa potoczyła się jednak szybko. On napisał "25 lat Opole pasuje?", a ja mu napisałem, że skąd mam wiedzieć czy pasuje, bo szukając do związku szuka się całego człowieka. Dopiero wtedy mój szukający konkreta rozmówca się rozłączył. To pokazuje albo jego kretynizm, albo hipokryzję. Bezmyślnie potwierdza, że też szuka związku, a szuka jedynie szybkiej ustawki na seks - do której liczy się wiek, miejsce lub rola w analu.

Można się zastanowić, dlaczego się tak dzieje. Prawdopodobnie dlatego, że większość osób nie ma pojęcia co to związek, który lekkomyślnie deklaruje. Dla nich związek to po prostu seks układ bez zobowiązań. Ewentualnie w ogóle nie wiedzą co to jest związek, więc deklarują go na ślepo. Słowem bezmyślność, kretyństwo, hipokryzja - do wyboru, do koloru. A z mojej strony po prostu nuda - kolejny bezwartościowy dla mnie rozmówca, z którym tylko tracę czas. Na szczęście, kiedy jestem na czacie, to zawsze zajmuje się równoległe czymś pożytecznym.

Przynajmniej więc w praktyce nie tracę czasu.

czwartek, 18 maja 2017

Bakteryjne ubogacanie

Kiedy prezes Jarosław Kaczyński w publicznym przemówieniu powiedział, że imigranci przynoszą choroby i pasożyty, to wtedy całe nasze "postępowe dziennikarstwo" rzuciło się na niego z pazurami. Wyśmiewaniu się i drwinom nie było końca.  Jednak niedługo potem trafiłem na artykuł o niemieckich lekarzach, którzy alarmują o tym, że niestety ale napływ imigrantów wiąże się z napływem różnych chorób i pasożytów. W tym także chorób, które w Europie nie występują już od wielu lat. No cóż, można się było spodziewać tyle, że oficjalnie się o tym głośno nie mówi, bo to niepoprawne politycznie. Ale ostatnio trafiłem na dwie informacje w zakresie zdrowia imigrantów. Jedna jest przerażająca, druga kompletnie kuriozalna.

Zacznę od tej przerażającej, bo jest ona tragiczna w swojej wymowie, a jednocześnie niespecjalnie jest co w niej komentować. Niemieccy lekarze przyznają, że 20% imigrantów jest zarażonych gruźlicą i do tego nieznaną odmianą, odporną na leki, którą przywieziono do Europy z Somalii. W krajach europejskich tego rodzaju gruźlica uchodziła za wytępioną. Nic dodać, nic ująć. Druga wiadomość jest kompletnie kuriozalna i absurdalna - włoski dziennik "La Stampa" przekonuje nas, że  przybycie imigrantów, którzy przynoszą ze sobą grzyby, bakterie i mikroorganizmy ubogaca nasz kontynent. W efekcie tego ubogacania wątli i mało odporny Europejczycy zwiększa swoją naturalną odporność i staną się bardziej krzepcy i zdrowi.

Pomijam fakt, że ubogacanie kojarzy mi się z gwałtami, terroryzmem, rozjeżdżaniem niewinnych ludzi ciężarówką i tym podobnymi atrakcjami, które bynajmniej nie są zdrowe dla Europy. Wątpię również, żeby występowanie chorób, które spowodują cierpienia kolejnych tysięcy i milionów ludzi było korzystne dla zdrowia naszej populacji. Jeśli zaś chcemy być krzepcy i zdrowi, to przede wszystkim stosujmy mniej lekarstw, które wciskają nam na siłę koncerny farmaceutyczne. Część z nich jest zbędna. Starajmy się walczyć z naturalnymi przeziębieniem i innymi tego typu chorobami samą odpornością własnego organizmu. Nie zbijajmy na siłę gorączki - ona pomaga walczyć z infekcją. Pocierpmy na chwilę z chorobą, aby potem przez wiele miesięcy cieszyć się zdrowiem.  Prowadźmy w miarę zdrowy tryb życia i myślę, że to wystarczy, aby ubogacić się zdrowotne. Obejdzie się bez imigrantów oraz ich przysłowiowych chorób i pasożytów.

Pasożytami zaś są niewątpliwie chorzy na umyśle dziennikarze, którzy wmawiają nam, że choroby importowane do Europy są korzystne dla naszego zdrowia.

środa, 17 maja 2017

Faszystowskie metro

Amerykański dziennikarz zamieścił na Twitterze zdjęcie wnętrze pociągu warszawskiego metra, która przedstawia typową sytuację - ludzie siedzą sobie spokojnie w pociągu, ktoś czyta książkę, ktoś rozmawia przez telefon. Nic specjalnego się nie dzieje. Po prostu zwykła jazda metrem. Zdjęcie zostało podpisane w taki sposób: "To metro w Polsce. Zauważyliście coś szczególnego?". Zadziwiające i szokujące są odpowiedzi, które pod tym zdjęciem umieścili obcokrajowcy.

Jedni z nich dziwią się, że ludzie w Polsce w metrze są spokojni i normalni - uważają że to jest właśnie nienormalne. Inni nie potrafią zrozumieć, gdzie są śmieci i kałuże moczu, które najwyraźniej w metrze w innych krajach są standardem. Ktoś inny dziwi się, że tylko siedzą i nikt nie próbuje nikogo zabić, a potem zadaje pytanie, czy to na pewno na tej planecie. Ktoś inny dziwi się, że nie są agresywni. Wreszcie ktoś podsumował to metro w najlepszy sposób i napisał, że to metro przypomina paryskie sprzed 40 lat. Pokazuje to, jak daleko jesteśmy w tyle za postępowymi krajami Europy i świata, w których w metrze ludzie się zabijają, pełno jest moczu i kału, a jazda metrem jest (w przenośni) bez trzymanki (dosłownie zresztą może też, bo kto wie, czy i trzymanki ktoś nie urwał).

Jak widać cudzoziemcy mają nas za przybyszy z innej planety. Co jednak najdziwniejsze, podobnie widzi nas należąca do tego lepszego, pełnego apetycznego, postępowego moczu i kału świata, "Gazeta Wyborcza". Ona bowiem podkreśla, że niektórzy komentujący nazwali nasze metro czystym  rasizmem i faszyzmem na zdjęciu. Dlaczego? Ponieważ nie ma tam żadnej różnorodności - nie mamy na zdjęciu czarnoskórych, skośnookich, Arabów. A zatem jesteśmy ohydnymi rasistami i faszystami. Biedna "Gazeta Wyborcza" boleje nad tym, ale ja rozumiem ich cierpienia. Z tego co wiem, nie zatrudnia żadnego czarnoskórego u siebie. 

No chyba, że niektórzy jej dziennikarze za czarnoskórego się przemalują.

wtorek, 16 maja 2017

Mapa strachu

Przestępstwa są rzeczą spotykaną w każdym kraju, jednak czasem ich zestawienie robi piorunujące wrażenie. na stronie internetowej Refugee and Migrant Crime Map zobaczyłem umieszczony na niej licznik, który obecnie pokazuje ponad 26,6 tysiąca przestępstw rozmaitego typu popełnionych przez znajdujących się w krajach niemieckojęzycznych imigrantów i uchodźców. Czyli tych "dżentelmenów", których pani kanclerz Merkel tak pięknie zaprosiła do siebie i którzy tak pięknie odmawiają pracy, bo są jej gośćmi. Biorąc pod uwagę okoliczności, te prawie 27 tysięcy przestępstw zostało popełnionych zapewne w ciągu ostatnich dwóch lat, odkąd ruszyła fala imigrantów. Niezła eskalacja. Ale strona ta ujawnia jeszcze jedną ciekawą rzecz.

Mapa interaktywna ukazuje lokalizacje przestępstw (kolorując je w zależności od rodzaju przestępstwa) na terenie Niemiec, Austrii i Szwajcarii. Na terenie dawnej Republiki Federalnej Niemiec przestępstw jest tyle, że po prostu cały jej obszar jest nimi pokryty. Nieco wiele lepiej jest na terenie dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, gdzie zdarzają się nawet "łysinki" pozbawiony przestępczych miejsc. Obawiam się, że dzieje się tak wyłącznie dlatego, że poziom życia jestem tam nadal znacznie niższy niż w zachodniej części Niemiec i gorsze warunki. Imigranci nie bardzo chętnie się tam osiedlają, a raczej nie tyle osiedlają (bo to sugeruję wtapianie się w lokalną  społeczność i podjęcie pracy w celu zapuszczenia korzeni), ale po prostu koczują

Koczują i pasożytują. Doskonale orientują się w niemieckim systemie pomocy społecznej (czytałem o tym), za to nie orientują się w zakresie pracy, którą mogliby podjąć. No bo po co mieliby pracować, skoro są gośćmi? Trzeba było niestety stawiać inne warunki imigrantom - jeśli już na samym początku nie pracujesz, nie chcesz się integrować, to wypad z powrotem. No, ale ponieważ pani kanclerz Merkel (a za jej plecami także wieki animator nowoczesnego postępowego świata George Soros i jemu podobni) postanowili zalać Niemcy imigrantami, żeby ułatwić rozmontowywanie państw narodowych i wprowadzić swój ogólnoświatowy globalny kołchoz, mamy to, co mamy - darmozjadów i kryminalistów zalegających niegdyś porządne, zorganizowane i pracowite Niemcy. Byłoby to może po części tylko smutne opowiadanie z morałem, gdyby nie to że światli-inaczej przywódcy Unii Europejskiej zamierzają to szambo wylać także na teren naszego kraju. Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo wreszcie mamy rząd, który przynajmniej realnie dba o nasze bezpieczeństwo.

Tym bardziej dziwi, że rząd tak praworządnych i zorganizowanych Niemiec nie dba o bezpieczeństwo własnych obywateli.

poniedziałek, 15 maja 2017

Omijanie fakapu

Niedawno rozmawiałem z pewnym facetem i on zaproponował bardzo szybko spotkanie następnego dnia po południu, kiedy kończy pracę. Miał przyjechać do mnie rowerem, mieszka i pracuje w takiej odległości, że oszacował ten dystans jako taki, który rowerem można przejechać w mniej więcej godzinę. Teoretycznie powinienem się cieszyć ze spotkania się z kimś, kogo poznaję, ale tak naprawdę, kiedy bardziej się nad tym zastanowiłem, nie bardzo było się czym radować.

Nie czułem bowiem żadnej sympatii, żadnej pozytywnej ekscytacji - a nie mam tu na myśli ekscytacji będącej napaleniem erotycznym, ale ekscytacji serca i duszy. Nie cieszyłem się, że poznam kogoś, z kim fajnie spędzę czas. Wręcz przeciwnie - byłem obojętny, tak naprawdę w pewnym sensie nawet trochę zirytowany, burzyło mi to bowiem harmonogram pracy. Akurat musiałem pracować, żeby zarobić pieniądze na pilne wydatki życiowe. Skoro zaś miałem takie odczucia, to wszystko znaczy, że na 99% takie spotkanie byłoby fakapem.

Mieliśmy wymienione numery telefonów, ale ponieważ miałem bardzo szczupłe środki na koncie i nie bardzo mogłem doładować, więc oszczędzałem na pisaniu wiadomości. Dlatego też mój nowo poznawany rozmówca w pewnym momencie doszedł do wniosku, że olewam go i nie odzywam się, po czym napisał, że chyba z tej znajomości nic nie będzie. Oczywiście, gdybym chciał na siłę się z nim spotkać, to odpisałbym mu od razu, ale stwierdziłem, że jest to świetny pretekst, żeby faktycznie puścić w dryf to bezuczuciowe poznawanie się i doprowadzić do tego, że wieczorem się nie spotkamy. Po co bowiem tracić czas na poznawanie kogoś, do kogo się nic nie czuje? To po prostu tylko strata czasu, który można poświęcić na bardziej pożyteczne sprawy.

Warto ufać odczuciom serca oraz intuicji i jeśli one nie głosują za poznaniem kogoś, to lepiej to sobie odpuścić, chyba, że ktoś lubi tracić czas na próżno :-)

niedziela, 14 maja 2017

Ucieczka bajkopisarza

Niedziela, weekend, czas wolny dla większości osób, które mogą wykorzystać go na poznawanie ludzi i zawieranie nowych, ciekawych znajomości. Dla osób, które przyzwyczajone są do cyfrowego stylu życia bardzo dobrym kanałem poznawania nowych ludzi i komunikowania się z nimi jest internet. To czaty, komunikatory internetowe i inne tego rodzaju miejsca, w których można wymieniać myśli z ludźmi i poznawać się bez ruszania z domu. Niestety, w tych miejscach są też strasznie wkurzające i bardzo przeze mnie nielubiane postacie - czyli bajkopisarze.

Dziś zatem krótka instrukcja na temat rozpoznania bajkopisarza. Typowy przykład miałem niedawno na czacie. Gadałem z chłopakiem, który tak jak ja szukał związku. Tym razem to on powiedział najpierw o związku, a nie potwierdził to, co ja bym mu zadeklarował. Też bardzo ważna uwaga, bo bajkopisarze bardzo chętnie idą nam na rękę w czasie rozmowy. Jeżeli deklarujemy się z tym, że szukamy czegoś określonego, to bajkopisarze bardzo chętnie deklarują to samo, aby znaleźć pretekst do przedłużenia z nami rozmowy, na której im przecież wyłącznie zależy. Dlatego zawsze lepiej jest doprowadzić do tego, aby nasz rozmówca pierwszy zdradził czego szuka. Jeśli nie szuka czegoś innego niż my, to oszczędzi rozmowy z nim i wysłuchiwania jego bajek. Na uwagę zasługuje fakt że ten chłopak wysłał mi zdjęcie, które jest uniwersalne - widoczna jest na nim zarówno jego twarz, jak i penis. Napisał jednak, że jest naturystą, bardzo lubi chodzić nago po domu, więc takie nagie zdjęcie jest akurat logiczne w jego przypadku. Jednak myślę sobie, że on wysyła takie zdjęcie dlatego, aby przypodobać się każdemu, zarówno temu, kto patrzy na twarz, jak i temu, kto się podnieca się fiutem. 

Zaczęliśmy rozmawiać, wydawał się kimś na poziomie. Zaproponowałem mu przejście na komunikator z czata. W końcu bez końca na czacie nie będziemy pisać. Poza tym coś mi zaświtało w głowie, wydawało się, że z kimś podobnym (bo na swój sposób charakterystycznym) już kiedyś gadałem i okazał się bajkopisarzem. Zrobiłem więc test na wiarygodność, polegający na przejściu na jakiś stały, nie czatowy kanał komunikacji. On ten test oblał, wylogował się uciekając z rozmowy.  To dobry sposób, większość bajkopisarzy nie przechodzi bowiem na w jakiś sposób imienny kanał komunikacji (GG, Skype, WhatsApp, telefon, Facebook), trudno zaś wyobrazić sobie kogoś realnie szukającego związku, kto by nie zgodził się na takie przedłużenie komunikacji.

A zatem jeśli podejrzewacie o bajkopisarstwo, zmuszajcie kogoś do przejścia na imienny kanał komunikacji - większość bajkopisarzy tego nie przetrwa :-)

sobota, 13 maja 2017

Jak nie marnować żarła

Marnotrawstwo żywności jest prawdziwą plagą w rozwiniętych krajach, nie tylko Ameryce t w Europie, ale nawet w takich krajach, jak Indie lub Chiny. Dlatego też warto czasem, nawet odwołując się do pomocy nowoczesnej techniki, wymyślić sprytne sposoby na unikanie marnotrawienia żywności. Przeczytałem niedawno w tygodniku "Polityka" o trzech inspirujących pomysłach w tym zakresie. Przy okazji zaś możemy zrobić sami nasz mały rachunek sumienia i zastanowić się, ile żywności marnotrawi się w naszym domu. Ja doszedłem do takiej perfekcji (zresztą z zupełnie innego powodu, ponieważ kupuję mało jedzenia i wszystko zjadam), że nie marnuje się u mnie nic, ale znam ludzi, którzy "po europejsku" marnują sporą część swoich produktów żywnościowych.

Pierwszy pomysł idealnie pasuje do współczesnego super skomputeryzowanego świata i pochodzi od Massachusetts Institute of Technology. Pomysł jest banalny - umieszczona w kuchni kamera z uruchamiającym ją włącznikiem. Każdy, kto chce się podzielić żywnością ustawia ją na widoku, włącza kamerę i chętni zaraz się w kuchni zjawiają. Pracownicy przynoszą więc tam ciasta, kanapki i inne jedzenie, które zmarnowałoby się w ich domach. Nieco inna i bardziej zaawansowana idea pochodzi z Kanady. To aplikacja FlashFood, która prezentuje informacje o przecenionych i będących poza terminem do spożycia produktach, które normalnie trzeba by wyrzucić. W ten sposób można zamówić te produkty z dostawą do domu. Nie są one bezpłatne, ale dostępne są nieraz za połowę swojej pierwotnej ceny. Ponieważ pochodzą często z bardzo dobrych restauracji - jest to niezmiernie atrakcyjna oferta.

Trzeci pomysł jest najskromniejszy, a zarazem chyba najbardziej spektakularny. Nazywa się po indyjsku "nanma maram", czyli drzewo życia. Został on wymyślony przez właścicielkę restauracji w jednym z miast południowych Indiach. Ponieważ marnowało się u niej wiele żywności, którą musiała wyrzucać do śmietnika, a z kolei z tego śmietnika wybierali ją najbiedniejsi, więc pani Minu Pauline po prostu wystawiła przed restauracje zwyczajną lodówkę, którą właśnie nazwała drzewem życia, i to do niej wkłada niepotrzebną żywność, którą musiałaby wyrzucać do śmietnika. Biedni i głodni z godnością mogą ją sobie zabrać, bez potrzeby upokarzającego grzebania w śmieciach. 

I chyba ten trzeci, najprostszy, a zarazem przywracający biednym godność, jest najbardziej warty naśladowania na całym świecie.

piątek, 12 maja 2017

Idź spać

Miałem niedawno rozmowę z kimś na czacie. Oczywiście byłem tam po to, by szukać kogoś do poważniejszej, długotrwałej relacji. Wiele osób zapewne powie, że czat nie jest do tego odpowiednim miejscem, ja zaś odpowiem słowami Winstona Churchilla o demokracji - nie jest do tego odpowiednim miejscem, ale lepszego jeszcze nikt nie wymyślił. Jest to bowiem takie miejsce, w którym można dość szybko pogadać z daną osobą i zorientować się, czy faktycznie nam po drodze. Na czacie Interii Można oczywiście również wysyłać zdjęcia i właśnie takim zdjęciem mnie po chwili rozmowy uraczono.

Zdjęcie przedstawiało, że tak się wyrażę, środkową część ciała - fragment brzucha, fragment nóg i na środku zdjęcie apetycznego fiuta. Oczywiście żartuję pisząc o apetycznym, ale staram się wczuć się w rolę osób, które na czacie się znajdują. Większość z nich oglądając zdjęcia fiuta z pewnością jest bliska orgazmu. Mnie jednak takie zdjęcie nie tylko nie podnieca, ale z reguły po prostu nudzi. Jest beznadziejne w sensie artyzmu i kunsztu fotograficznego, nieciekawe, banalne. Gdy kogoś szukam i poznaję, a robię to do innej relacji niż szybki seks, to przede wszystkim ciekawi mnie jego twarz. Bo twarz jest wizytówką człowieka, w nią patrzymy kiedy z kimś rozmawiamy. Fiuta zaś oglądać można w sypialni lub innym miejscu, kiedy się kocha ze swoim partnerem, ale nawet wtedy raczej się go pieści, a nie ogląda.

A zatem napisałem mojemu rozmówcy, że zdjęcia fiuta mnie nie interesują i szukam związku, a on na to popisał się nie lada mądrością i zaproponował mi, abym poszedł spać. Stąd tytuł obecnego posta. Widocznie po prostu nie mieściło mu się w głowie, że mogą być na czacie ludzie, którzy szukają czegoś innego niż szybki seks i dla których zdjęcie fiuta (idealne dla dobierania się do szybkiego seksu) jest po prostu zbędne. Ale z drugiej strony to na swój sposób to zrozumiałe, z bardzo prostego (nomen omen) powodu.

Zapewne przywykł do tego, że coś prostego mieści mu się w dupie.

czwartek, 11 maja 2017

Wzruszenie z karaluchem

Karaluch oczywiście kojarzy się z bardzo nieprzyjemnym owadem domowym, który jest raczej niemile widzianym gościem i którego byśmy się chcieli pozbyć. Jednak karaluchy występują nie tylko w realnym świecie. Można je spotkać także w grach komputerowych. Przypomniałam sobie dzisiaj o tym, jak kiedyś zobaczyłem mojego kolegę, którego kilka dobrych lat temu zachęciłem do gry w World of Warcraft  - a i cała ta przypomniana sytuacja sprzed kilku ładnych lat pochodzi. Byłem wtedy w grze postacią po stronie Hordy i zobaczyłem go, gdy biegł sobie po jakieś krainie, a za nim podążał karaluch. Był to tak zwany non combat pet, czyli towarzyszące zwierzątko, maskotka którą można było nabyć w Undercity. Nie wiem czemu, ale to wspomnienie bardzo mnie wzruszyło.

Nie wzruszyło mnie samo wspomnienie tego że widziałem postać mojego kolegi. Wzruszył mnie ten podążający za nim karaluch. Jakby powiedział o nim Zagłoba - postać nikczemna, czyli niewielka i pospolita. I może dlatego  tak wzrusza afekt, który od takiej nikczemnej, pospolitej postaci mamy. Może to projekcja naszych własnych potrzeb bycia kochanym, wspieranym przez kogoś, kto będzie wiernym towarzyszem życia? A w danym konkretnym momencie myśli o kimś takim wyzwala właśnie wspomnienie owego niepozornego karalucha, biegnącego wiernie za postacią w grze. Takie niepozorne towarzyszące zwierzątka występują przecież także w literaturze, filmach, nie tylko grach. Choć akurat z innej gry pamiętam myszkę towarzyszącą uwięzionej księżniczce w Prince of Persia, ale już z filmu "Żelazny krzyż" pamiętam oswojonego przez kapitana Stranskyego niepozornego szarego szczura.

Życie nie zawsze jest mlekiem i miodem płynące. Najczęściej jest gorzkie i pełne niepowodzeń. Dlatego czasem nawet myśli, które niosą w sobie choćby odrobinę nadziei, radości i wzruszenia są takie pożądane. Wystarczy wspomnienie z jakiegoś wydarzenia i wzruszenie pojawia się pod byle pretekstem, nawet jeśli tym pretekstem jest widok małego niepozornego karalucha podążającego za postacią w grze. Zresztą, to dodatkowy element wzruszenia - postać oddalająca się od nas w dal, jak pod koniec niejednego filmu. Podobnie jak oddalenie się w dal Krzysia i Kubusia Puchatka pod koniec książki. Nie wstydzę się wzruszenia pot takim "nikczemnym" pretekstem. Cieszę się, że to tylko potwierdza posiadanie przeze mnie wrażliwości, która jest ważnym elementem naszego człowieczeństwa.

I nawet jeśli wrażliwość wydaje się w tym świecie niemodna, to zdecydowanie wolę ją mieć.

środa, 10 maja 2017

Piwne kłamstwa

Jest taki stary dowcip o tym, że na Placu Czerwonym rozdają za darmo samochody. Okazuje się, że nie na Placu Czerwonym, tylko w innym miejscu, nie samochody, tylko rowery, i nie rozdają, tylko kradną. Podobnie można powiedzieć o niektórych fake newsach, które pojawiają się od pewnego czasu w mediach zbliżonych do kręgów opozycyjnych. Pamiętamy aferę z rzekomo nie przyjętymi dziesięcioma sierotami z Aleppo, których tak naprawdę nigdy nie było. A wzruszająca wszystkich martwa wiewiórka, która nie leżała na ściętym pniu drzewa, lecz obciętej gałęzi - i nie na terenie objętym lex Szyszko, tylko pozostającym w gestii postępowych platformerskich władz Warszawy? Ostatnio jednak trafiłem na dwa nowe fake newsy, które przykuły moją uwagę.

W każdy z tych newsów uwierzyłbym na słowo, bo natura fejkowego newsa jest taka, że z łatwością można przyjąć, że jest on prawdziwy. Otóż jakiś czas temu przeczytałem, że w pewnym mieście trzeba zasypać robione na rynku wykopaliska archeologiczne dlatego, że przybywa tam delegacja Wysokiej Władzy. No cóż, pomyślałem sobie, nadgorliwość urzędników ze szkodą do archeologii. Okazuje się jednak że ten news był nieprawdziwy. Ostatnio zaś trafiłem na news o tym, że w Rzeszowie podobno na rynku mają być zlikwidowane ogródki piwne na czas wizyty prezydenta Dudy. Jednak okazało się że Kancelaria Prezydenta zdementowała te informacje, a poza tym prezydent nie wybiera się do Rzeszowa.
 
Trudno mi zresztą wyobrazić sobie likwidowanie ogródków piwnych na czas wizyty głowy państwa, najwyżej można byłoby je ze względów bezpieczeństwa czasowo zamknąć. Nasuwa się więc pytanie, czemu takie newsy pojawiają się od czasu do czasu? Autorka rzeszowskiego fake newsa jest znana z wrogości do obecnej władzy. Nie zdziwiłbym się, gdyby autorzy innych fake newsów stawiających rządzący PiS  w złym świetle byli ulepieni z tej samej gliny. Nie jestem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, ale politycznym planom często do spisków blisko. Wiadomo bowiem, że często polityczne, chłodno skalkulowane działania wyglądają właśnie jak spiski. Totalna opozycja jest totalna nie tylko z nazwy. Sięga one po wszelkie możliwe metody dokopania rządzącym, włącznie z fake newsami i fake sondażami. Bo co innego jej pozostało, jak zaklinanie rzeczywistości i wmawianie ludziom, że białe jest czarne, a czarne jest białe?
 
No ale i w tym zakresie totalna opozycja jest totalnie przeciw powszechnie znanemu i wyśmiewanemu przez nią przejęzyczeniu Kaczyńskiego.

wtorek, 9 maja 2017

Zalety Macrona

A więc mamy nowego prezydenta Francji. Współczesnego francuskiego odpowiednika Ryszarda Petru, czyli typowy twór marketingu politycznego. W sumie to był dla nas, Polaków, wybór między przysłowiową dżumą a cholerą. Oboje kandydaci nie spełniali naszych oczekiwań. Jeden z internautów stworzył siedmiopunktowe podsumowanie korzyści, które odniesiemy z powodu prezydentury Macrona. Niestety, są to korzyści z rodzaju takich, do których droga prowadzi poprzez cierpienie. Pozwolę więc sobie je krótko omówić.

Zacznę od korzyści, które są dla naszego kraju, a które będą wiązały się z wydarzeniami w samej Francji. A więc po pierwsze - wzrośnie liczba zamachów terrorystycznych, bo Macron się nie przeciwstawi terroryzmowi w zdecydowany sposób. Po drugie - Arabowie, których we Francji będzie coraz więcej, tak jak obecnie żyć będą głównie z zasiłków, co oczywiście coraz bardziej obciąży francuski system. Po trzecie - te dwa poprzednie czynniki spowodują, że nastroje we Francji zaczną się radykalizować w kierunku prawicy gospodarczej i światopoglądowej. A wreszcie po czwarte - coraz więcej Francuzów zacznie powracać na łono chrześcijaństwa i będą to najsilniejsze jednostki, które przetrwały nawałnicę islamską.

Dla Polski bardziej bezpośrednie są trzy dodatkowe korzyści, które wynikają z omówionych przeze mnie czterech poprzednich zjawisk. A zatem, po piąte - więcej francuskich firm zjawi się w Polsce, uciekając ze swojego kraju. Po szóste - unijni komuniści, przerażeni kolejnymi zamachami terrorystycznymi, będą coraz mniej opowiadać bajek o zagrożeniu demokracji i faszyzmie w Polsce. A wreszcie po siódme - polska gospodarka zacznie zbliżać się szybciej do francuskiej, bo nasza gospodarka raczej będzie się dalej rozwijała (a kto wie, czy nie coraz szybciej|) a gospodarka francuska zacznie się po prostu zwijać. Obawiam się, że ten scenariusz faktycznie może się spełnić. Cieszy mnie to, że Polska na tym skorzysta, ale bardzo martwi mnie to, że za upadek Francji zapłacą Bogu ducha winni zwykli Francuzi. 

A powinni zapłacić debilni francuscy politycy.

poniedziałek, 8 maja 2017

Równouprawnione sikanie

Ja dziś wiadomo że pomysły lewackich środowisk bywają czasem zastanawiające. Pisałem już na blogu o szwedzkim równouprawnieniu w odśnieżaniu, które doprowadziło do paraliżu szwedzkiej stolicy. Potem jedna szwedzka pani minister Alice Bah Kuhnke wpadła na pomysł, aby powracający do Szwecji bojownicy Państwa Islamskiego byli w tym kraju odpowiednio wyposażani w mieszkania, zasiłki i tym podobne apanaże, aby integrować się ze społeczeństwem. Tak, jakby miało to natychmiast sprowadzić ich do laickości z ich islamskiego fanatyzmu i uczyniło ich praworządnymi obywatelami postępowej Szwecji. Tym razem jednak austriacka Partia Zielonych zrobiła coś, co może stać się przebojem roku.

Austriaccy Zieloni wpadli bowiem na pomysł, aby urządzić kurs sikania na stojąco dla kobiet. Jest to niby bardzo przydatne dla pań, które mogą zastosować ten rodzaj sikania w czasie różnego rodzaju imprez, zawodów sportowych, festiwali i tym podobnych wydarzeń, w czasie których nie zawsze są zapewniane toalety zachęcające do siadania na desce sedesowej. Oczywiście sikać na stojąco kobieta może przy pomocy dodatkowego urządzenia, które można zresztą może też samodzielnie wykonać jako jednorazowy przyrząd. Wymyślono nawet nazwę na takie urządzenie - Pibella bądź Urinella. 

Zadziwiające, jakie wspaniałe pomysły mają Zieloni. Idą z duchem pór roku - już nie ma co mówić o równouprawnionym odśnieżaniu, więc mamy równouprawnione sikanie. Ja po cichu obstawiam, że być może główna przyczyna nauki sikania na stojąco dla kobiet jest taka, że lewacy pragną na siłę zrównać kobiety i mężczyzn również w tym zakresie. No bo przecież wszystko ma być równe i równiejsze. Zatem niedługo chyba można spodziewać się kursu zachodzenia w ciążę i rodzenia dla panów. A ponieważ geje się kochają wiadomo jak, więc to my będziemy chyba dla postępowego lewactwa głównymi i najlepszymi kandydatami na przyszłe matki.

W końcu pod jednym względem wielu gejów dorównuje już kobietom - sikają zawsze na siedząco.

niedziela, 7 maja 2017

Wygenerowano automatycznie

Hejt w odpowiedzi na umieszczone w internecie na portalach anonse jest rzeczą czasem spotykaną. Tworzą go zapewne różni zgorzkniali panowie, którzy piszą równie gorzkie myśli pod adresem prawdopodobnie każdego, kto zamieszcza anons albo tylko takich, którzy zamieszczają anonse regularnie i których anonse kojarzą. Nie jestem psychologiem, aby zastanawiać się nad tym, jakie są powody takiego lub innego ich zachowania, natomiast czasem ich hejt jest wręcz uroczy w swojej głupocie. Taki przykład znalazłem dzisiaj w swojej skrzynce mailowej, jako odpowiedź na mój anons zamieszczony na jednym z portali. Oto ona.

a twoje wymiary, opis, zdjęcie ? myślisz że gwiazdą filmową jesteś i naiwnych szukasz ? pojebany debilu popierdolony jełopie porąbane masz w swojej mózgownicy jebnięty idioto, dupę osraną też będziesz lizać ? Odpowiedź wygenerowano automatycznie. Twój tęczowy portal Gejowo. 

Pisownia oryginalna - choć miałem ochotę powstawiać tam gdzie trzeba wielkie litery oraz skasować spacje przed znakami zapytania, których nie powinno być. Stwierdziłem jednak, że wtedy tekst wyglądałby zupełnie inaczej, a to właśnie jego niechlujstwo literackie oraz gramatyczne idą ze sobą w parze i stanowią o jego specjalnym kolorycie. Najzabawniejsze jest oczywiście to podszywanie się pod automatyczną odpowiedź Gejowa. Naturalnie wątpię, żeby jakikolwiek portal posuwał się do takiej hejtersko chamskiej odpowiedzi - ale trzeba przyznać, że autor tego hejtu miał w pewnym sensie poczucie humoru i być może dzięki temu o jego dziele piszę.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na coś innego. Zastanawiający jest początek tekstu. Autor oczekuje ode mnie podawania tradycyjnych wymiarów, zamieszkania zdjęcia - czyli innymi słowy zastosowania typowej konwencji gay czatu lub gej anonsów stosowanej do umawiania się na szybki seks.  Gdy mój anons jest nie po myśli autora, zaczyna on wyrzucać serię bluzgów w stylu ćwierć-inteligentnego kretyna, spotykaną zresztą czasem także wśród hejterów na czatach. Mam wrażenie, że ma to zamaskować jego irytację spowodowaną moim nie podporządkowaniem się "ustawkowej na seks" konwencji, której ode mnie oczekiwał. Podobnie reagują hejterzy na czacie, gdy się okazuje, że szukamy czegoś nie po ich myśli - nagle zaczynają bluzgać.

Tak czy owak - pewnie te jego myślenie też wygenerowano automatycznie :-)

sobota, 6 maja 2017

Ciężki wybór

Premier Ewa Kopacz dokonała heroicznego wręcz wyboru - zamiast majowego grillowania zapraszała na dzisiejszą manifestację w Warszawie. Naprawdę, dla posiadacza własnego grilla i  sporych pieniędzy (choć nie do końca być może zrobionych w uczciwy sposób) grillowanie jest o wiele przyjemniejsze niż manifestowanie. Szczególnie, jeśli każą skakać na zasadzie "kto nie skacze ten za PiS-em". Akurat na manify opozycji chodzą też resortowi emeryci, a dla nich nie zawsze podskakiwanie jest wskazane. 

Trudno jednak oczekiwać po kimś, kto przez całe lata (albo dziesięciolecia) poczuwał się do obrony ludowej władzy, aby sobie teraz zaniechał tego szczytnego obowiązku. Trzeba bronić kolejną ludową władzę odsuniętą od władzy przez faszystę Kaczora. Jak wiadomo z TVN, "Newsweeka" i "Gazety Wybiórczej" obecnie Polska jest krajem faszystowskim, pozbawionymi demokratycznych zasad. Dlatego też trzeba wziąć udział w demonstracji opozycji, szczególnie, że nie będzie ona rozpędzana przez policję, co jak wiadomo jest powszechną praktyką w ustrojach faszystowskich. I nie wmawiajcie mi, że brak rozpędzania manifestacji podważa tezę o faszystowskim ustroju PiS-owskiej Polski. Przecież tak uznały autorytety.

TVN jako obiektywna i zawsze przekazująca prawdziwe informacje stacja telewizyjna wysłała co najmniej dwa tiry do obsługi dzisiejszej manifestacji, a niektórzy internauci uchwycili też bardzo dziwny zbieg okoliczności, a mianowicie obecność TVN-owskiego tira w czasie budowy sceny na manifestację. Niektórzy złośliwi powiązani tira z pomocą TVN dla organizatorów manifestacji, ale oczywiście o żadnej pomocy nie ma mowy. TVN jest jaki wiadomo bezstronna i poświęca swoją uwagę jedynie tym, którym warto ją poświęcać. Oczywiście bez nawiązywania do katolickiego święcenia, bo jak wiadomo TVN jest stacją promującą laicki styl życia.

Jeśli więc poświęciliście laickiego grilla dla laickiej manifestacji, to pamiętajcie, aby po jej zakończeniu nie żegnać się, bo to też oznaka wiary :-)

piątek, 5 maja 2017

Kreatywny sędzia

Jeżeli komuś z nas kreatywna sprawiedliwość kojarzyła się z prezesem Rzeplińskim, napinającym przepisy do swoich politycznych układów, to okazuje się że zupełnie inaczej rozumie ją sędzia Michael Cicconetti z Ohio w USA. Wydaje on wyroki nietypowe, a zarazem zastanawiające i bardzo dobrze uświadamiające przestępcom, że coś przeskrobali. W amerykańskim systemie prawnym możliwe jest tworzenie takich kreatywnych wyroków. Szkoda że u nas nie jest to praktykowane. Przytoczę więc kilka najciekawszych wyroków sędziego, o których przeczytałem.

Para przyłapana na seksie parku musiała za karę nie tylko posprzątać cały park ze śmieci, szczególnie z prezerwatyw, ale także wykupić w prasie ogłoszenie, w którym przepraszali tych, którzy mogliby czuć się zgorszeni ich parkową miłością. Ciekawą karę dostała kobieta, która porzuciła 35 kociaków w lesie. Musiała spędzić listopadową noc samotnie w lesie bez jedzenia, wody i namiotu - być może wczuła się w to, co poczuły koty, które porzuciła. Dwóch nastolatków, którzy napisali na pomniku Jezusa szatańskie 666, zostało ukaranych ten sposób, że musieli przejść przez miasto przebrani za Maryję i Józefa i prowadzić za sobą osiołka. Ciekawe czy na taką karę wpadły u nas nawet ojciec Rydzyk? 

I wreszcie kara, która jak na polskie warunki chyba byłaby bardzo często stosowana. Mężczyzna prowadzący pod wpływem alkoholu samochód wysłany został do kostnicy, w której musiał obejrzeć z bliska ciała ofiar przejechanych po pijanemu przez kierowców. Faktycznie, jak się okazuje niekoniecznie trzeba trafić do aresztu lub płacić grzywnę, aby zostać ukarany w taki sposób, który będzie wystarczającą nauczką na resztę życia. Sam zostałem ukarany w podobny sposób przez krakowską policję. Zawróciłem na skrzyżowaniu, na którym sygnalizacja świetlna miała zieloną strzałkę w bok, a więc zabraniała zawracania i jedynie umożliwiała skręt. Policjanci pouczyli mnie przypominając stosowny przepis i dzięki tego pamiętam go doskonale do dziś, i na pewno drugi raz tego błędu nie popełnię.

Wątpię jednak, aby polscy sędziowie byli tak kreatywni - ale czego można oczekiwać od kasty, która (jak narzekała sędzia Gersdorf) nie umie żyć za 10 tysięcy złotych miesięcznie?

czwartek, 4 maja 2017

Kleszcze i żołędzie

Okazuje się, jak twierdzą polscy naukowcy z Uniwersytetu im Adama Mickiewicza, że istnieje bardzo wyraźne powiązanie pomiędzy ilością wrzucanych przez dęby żołędzi a występowaniem kleszczy. Oczywiście na pierwszy rzut oka wydaje się absurdem, bo te dwa zjawiska w potocznym odbiorze są zupełnie od siebie niezależne. Tymczasem faktycznie można to bardzo łatwo i racjonalnie wytłumaczyć, a przewidywanie na podstawie znajomości ilości zrzucanych przez dęby żołędzi inwazji kleszczy może być oczywiście bardzo użyteczne dla ludzi. Dzięki temu mogą się odpowiednio zabezpieczyć, bo przecież kleszcze przenoszą boreliozę.

Powiązanie to jest bardzo proste do wytłumaczenia. Wzrost liczby żołędzi zrzucanych przez dęby powoduje wzrost liczby żywiących się nimi myszy, a z kolei myszy to idealne nosiciele krętka boreliozy. Kleszcze i jako takie rodzą się zdrowe bez boreliozy, nawet gdy ich matka składająca jaja była zarażona. Boreliozę nabywają dopiero wtedy, gdy żywią się krwią na zarażonych myszach. Dlatego też wzrost liczby żołędzi to wzrost liczby myszy, a zatem także kleszczy żywiących się ich krwią - w tym także tych zakażonych boreliozą. Okazuje się jednak, że zjawisko to nie jest powiązane bezpośrednio w  czasie.

Wzrost zachorowań na boreliozę i wzrost liczby kleszczy następuje bowiem nie samych latach nasiennym, ale dwa lata po nich. Być może związane jest to z tym, że żołędzie muszą w jakiś sposób zostać przez naturę przerobione, aby myszy mogły je zjadać i wzrosła ich populacja. W każdym razie zjawisko to zostało idealnie powiązane. A ponieważ na rok 2016 był właśnie rokiem nasiennym wśród dębów, to możemy spodziewać się w przyszłym roku liczniejszych kleszczy i większego ryzyka zachorowania na boreliozę. 

Dlatego udając się do lasu za rok warto szczególnie zwracać uwagę na wszystkie małe pajączki spacerujące po nas, zanim się wkręcą w naszą skórę.

środa, 3 maja 2017

Milczenie jest złotem

Niedawno pisałem o bardzo ciekawym tekście z "Polityki" o cechach silnej osobowości, wśród których jest również niechęć dla tak zwanego small talk, czyli gadki szmatki, tak naprawdę o niczym. To rozmowy dotyczące jakiś dupereli, nie wnoszące nic wartościowego, strata czasu. Taką pustą konwersację uprawia wiele osób, które nie mają nic do powiedzenia, a usiłują na siłę "rozmawiać". Ale jak dla mnie prawdziwa rozmowa zawsze jest o czymś - niezależnie od tego, czy jej temat jest super ambitny, czy super banalny. Dla mnie zatem small talk to strata czasu. Ja akurat po ojcu mam taką cechę, że zawsze znajdę sobie coś do roboty. Dlatego włośnie to mam niechęć do zajmowania się pustą konwersacją, skoro zamiast tego mogę zrobić coś pożytecznego.

Wczoraj wieczorem znowu dzwonił do mnie mój były, czyli ten, który ma się ostatnimi miesiącami ze mną ciągle spotykać i ciągle mu nie wychodzi. Okazuje się, że od najbliższego poniedziałku zaczyna nową pracę. Teoretycznie mógłby więc wpaść do mnie na kilka dni, jeżeli oczywiście miałby wolę polityczną, ale on z góry uprzedził mnie, że nie przyjedzie. No bo przecież od poniedziałku zaczyna pracę, do której zresztą nie musi się w żaden specjalny sposób przygotowywać. Zatem te kilka dni bez najmniejszego problemu mógłby spędzić ze mną. Wykazał się więc popisowym wręcz brakiem woli działania w zakresie spotkania się ze mną, co oczywiście bardzo zawiodło moje oczekiwania.

Byłem wobec niego grzeczny w rozmowie telefonicznej, ale kiedy zorientowałem się, że tak naprawdę będzie ze mną gadał o niczym, a jednocześnie swoim postępowaniem kompletnie odwrócił się plecami do koncepcji spotkania ze mną, to powiedziałam mu wprost, że gadki szmatki mnie nie interesują. Jeśli nie ma nic wartościowego do zakomunikowania, to szkoda gadać. Oczywiście rozłączył się jak niepyszny, ale trudno, jego sprawa. Wystarczająco dużo czasu mi zmarnował. Zbyt wiele razy mnie zawiódł, a nawet naraził na życiowe niedogodności, które dzięki jego niespełnionym obietnicom mnie dotknęły. Mam więc prawo nie chcieć gadać z nim o duperelach. Skoro nie ma nic innego do zaoferowania, to niech skorzysta z prawa do tego, aby milczeć.

W końcu mowa jest srebrem, ale milczenie jest złotem.

wtorek, 2 maja 2017

Festiwal niemożności

Niedawno na blogu pisałem o tym, że po raz kolejny może się ziścić wizja spotkania z moim byłym chłopakiem, z którym umawiam się (już można wypowiedzieć) niezliczoną ilość razy i ciągle coś wypada. Nie pamiętam już kiedy o tym pisałem, nie pamiętam kiedy umawialiśmy się na spotkanie w sposób opisywany na blogu. W każdym razie od tego czasu znów kolejne spotkanie się nie udało. To już taka głupia rutyna.

Z jednej strony zawsze są jakieś preteksty, które mają ręce i nogi, nie są wymyślone taśmowo ciągle na zasadzie tego samego tematu, a więc mogą rzeczywiście być przynoszone przez życie. Z drugiej strony zaczyna być to śmieszne. Najważniejsze jest jednak to, że ja przestałem się tym przejmować i zaczęłam traktować to przymrużeniem oka. Nie nastawiam się na to i nawet specjalnie nie biorę tego pod uwagę. To tak, jak wygrana w Lotto. Jeśli się pojawi będzie super, ale i tak wiadomo, że jej nie będzie. Oczywiście w przypadku tego spotkania może jednak uda się je zrealizować. Pytanie tylko, kiedy?

W sumie dla mnie to bez różnicy ponieważ i tak planuję już wszystkie swoje działania nie uwzględniając tego elementu, a szczególności wszelkich jego pomocnych stron, które mogłyby się pojawić, gdyby spotkanie się ziściło. Muszę zatem liczyć tylko na siebie. Jeśli uda się w tym czasie jednak spotkać z moim byłym, będzie to jedynie bonus, ale nie nastawiam się na to. Dlatego też długi weekend zapowiada się wyjątkowo spokojnie. Dziś mija kolejny termin otwierający potencjalnie możliwość spotkania i znowu nie wierzę, żeby to się mogło ziścić. I pewnie się nie ziści. Jak zwykle.

A może po prostu Los szykuje mi zupełnie inną osobę, którą mam spotkać?

poniedziałek, 1 maja 2017

Silne osobowości

Niedawno w "Polityce" był pokaz slajdów przedstawiający 8 sygnałów, które mówią o tym, że się posiada silną osobowość. Z ciekawości postanowiłem sprawdzić, na ile moja osobowość jest silna i okazało się, że praktycznie wszystkie z tych sygnałów w jakiś sposób są również u mnie. Pierwsza cecha to nie przyjmowanie do wiadomości żadnych wymówek od innych. Ja posiadam ją najwyżej połowicznie dlatego, że staram się sprawiedliwie oceniać różne wydarzenia i właśnie przyjmować do wiadomości możliwe wytłumaczenia, które ktoś mógłby nazwać wymówkami. Nie jestem zatem "wymówkowym faszystą", który nie liczy się z wytłumaczeniem innych. A jak jest z pozostałymi cechami silnej osobowości?

Druga cecha silnej osobowości - męczy mnie tak zwany small talk, czyli gadki szmatki o niczym,  rozmowy, które nic nie wnoszą. Męczą mnie - i to jak! Ciągle o tym piszę na blogu. Trzecia cecha - nie potrzebuję pochwał od innych. Faktycznie nie potrzebuję, nie pracuję dla cudzego poklasku, wręcz przeciwnie, czasem nawet wbrew niemu. Czwarta cecha - męczy mnie niewrażliwość, ignorancja, głupota. Zdecydowanie tak, szczególnie na czatach (o czym zresztą na blogu także ciągle piszę). Piąta cecha - nie potrzebuję uwagi innych. Dokładnie, jestem w stanie spokojnie robić swoje będąc niezauważonym i nawet tak jest dla mnie o wiele wygodniej. Szósta cecha - potrafię słuchać. To podobno bardzo rzadka umiejętność, ale dla mnie oczywista. Szkoda tylko, że tak wiele osób nie ma nic wartościowego do powiedzenia.

Siódma cecha - jestem nieustraszony. Chodzi o to w tym sensie, że potrafię panować nad lękiem, zatem nie jestem nieustraszony na ślepo. Faktycznie bliżej mi zdecydowanie do osoby nieustraszonej niż lękliwej. I wreszcie ostatnia cecha silnej osobowości - chętnie wychodzę ze swojej bezpiecznej strefy w tym sensie, że doskonale zdaję sobie sprawę z moich wad i każdą okazję staram się wykorzystać, aby nad nimi pracować. Wychodzę poza swoje bezpieczne, ale krępujące ograniczenia, poszerzam, gdy tylko mogę, moje horyzonty.  Zatem według tygodnika "Polityka" mam silną osobowość i z tego powodu mogą ludzie się jej obawiać. No ale lepiej mieć już silną osobowość, niż słabą.

Łatwiej wtedy pracować wtedy nad swoim życiem - którą to myśl dedykuję dzisiejszemu Świętu Pracy :-)