środa, 31 stycznia 2018

Komunikacja (nie)doskonała

Ostatnio blog wraca do formy, którą powinien posiadać jako blog gejowski dlatego, że coraz więcej piszę o różnych ciekawych i często negatywnych aspektach gejowskiej komunikacji. Ale oczywiście życie dostarcza mi tematów do bloga i to dostarcza każdego dnia. Ostatnio w ciągu jednego dnia zderzyły się dwa wydarzenia, które na blogu opisuję - o jednym, czyli o telefonującym bajkopisarzu, wspomniałem we wczorajszej nocce. Pora opisać inny bulwersujący dla mnie temat komunikacji (nie)doskonałej.

Na jednym z portali, na którym zamieściłem swoje ogłoszenie, odpisał mi facet nieco ode mnie starszy, a więc taki, który ze względu na moje widełki wiekowe i praktykę poznawania ludzi powinien być skreślony z góry. Jest bowiem bardzo duża szansa na to, że w tym jego wieku będzie mnie blokował emocjonalnie. Tymczasem z człowiekiem tym świetnie się zaczęło pisać nie tyle dlatego, że mieliśmy wiele ciekawych rzeczy do obgadania, ale dlatego, że on bardzo starannie odpisywał i uczepił się mnie z tą komunikacja jak rzep psiego ogona. Okazało się że posiada również mój ulubiony WhatsApp i tam mogliśmy przejść z wymianą myśli.

I tu się zaczęła komunikacja (nie)doskonała. Facet bowiem odzywał się bardzo często i rzeczywiście wzorowo komunikował się ze mną wykazując chęć podtrzymywania kontaktu. Gdy jednak doszło do wymiany zdjęć wiedziałem już, że nie jest w moim typie. Odtąd im komunikacja z nim była staranniej realizowana i podtrzymywana, tym bardziej mnie po prostu irytowała. Wiedziałem bowiem, że tak naprawdę tracę czas na rozmowę z kimś, z kim ani sama rozmowa nie była ciekawa i porywająca merytorycznie, ani też nie wiązała z tą osobą zbyt wiele nadziei. A ściślej - nie wiązała żadnych nadziei.

Jednak Pan Bóg ma poczucie humoru, bo czasem kompletnie stawia na głowie to, czego oczekiwałbym od życia - taka komunikacja byłaby wymarzona z autentycznym kandydatem na partnera.

wtorek, 30 stycznia 2018

Teraz tele

Właśnie pod takim wspaniałym nickiem zagadał mnie na czacie chłopak w odpowiedzi na mój głos o tym, że szukam partnera do związku. Przyznam się, że to dość nietypowe, aby człowiek mający nick wskazujący jedynie na chęć telefonowania w danej chwili szukał długotrwałej relacji. Okazuje się, że jednak jest to chłopak podobno szukający związku i bardzo chętnie chcący właśnie zadzwonić w celu obgadania tej sprawy.

Zapytałem go więc rutynowo o to, czy posiada WhatsApp na swoim numerze telefonu. Gdyby posiadał WhatsApp, to podałbym oczywiście swój numer, z którego korzystam także przy WhatsApp. Jednak nie posiadał tego komunikatora, więc podałem mu mój zwyczajny numer masażowy, który rozdaję bardzo chętnie każdemu, kto tylko o niego poprosi. Trochę potrwało, zanim on do mnie zadzwonił, ze względu na różne okoliczności techniczne, ale w końcu mogłem odebrać telefon.

Nie była to jakaś rozmowa wyraźnie ukierunkowana na seks, choć również o temacie erotycznym się rozmawiało. Co stosunkowo mnie zdziwiło to fakt, że kilka razy w trakcie tej rozmowy się rozłączał. W sumie do niczego sensownego żeśmy nie dotarli i w końcu po ostatnim jego rozłączeniu nie odezwał się już. Coś mi się wydaje, że jednak to był bajkopisarz, który pragnął po prostu zwalić sobie konia w trakcie rozmowy telefonicznej pomimo, że rozmowa nie była jakoś nadmiernie erotyczna. Być może on jednak po prostu walił konia rozmawiając ze mną, a rozłączał się wtedy, gdy musiał zintensyfikować walenie.

Niestety, z takim jego nickiem na czacie trudno znajdywać inne wytłumaczenie.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

Afgański chart

Czasem trafiają się w czasie rozmów na czacie nie lada interesujące pogawędki. Jakiś czas temu poznałem na czacie zodiakalnego skorpiona, co z naturalnych względów mnie bardzo elektryzowało dlatego, że skorpion jest znakiem zodiaku który mnie najbardziej nakręca. Ten chłopak był żołnierzem i służył w jednostce wojskowej w pewnym polskim mieście. Jednak okazało się, że w praktyce znajomość z nim się nie udała, bo po prostu urwał się kontakt.

Niedawno miałem znowu rozmowę z chłopakiem, który okazał się zodiakalnym skorpionem i przesłał mi zdjęcie w mundurze. Wydawało mi się, że jest podobny do tamtego chłopaka i faktycznie okazało się, że służył w tym samym mieście. Jednak tym razem dostąpił nie lada zaszczytu, ponieważ (jak sam napisał) służy w naszej jednostce w Afganistanie. Oczywiście nie uwierzyłem kompletnie, bo zastanawiałam się, w jaki sposób siedziałby na czacie będąc w afgańskiej bazie - choć na pewno mają tam WiFi i jest to możliwe, ale kto by tam zaprzątał sobie głowę czatem? Wątpię, czy tam się czatuje i to na gej czatach.

Poprosiłem go więc o udowodnienie tego, że służy w Afganistanie. A udowodnić to może posyłając swoje zdjęcie tej części świata. On najpierw protestował mówiąc, że to wszystko jest tajne, więc odpisałem mu, że zdjęcie z jakiejś nietajnej części bazy lub cywilnej miejscowości, w których nie obowiązuje zakaz fotografowania, nie jest trudno wykonać. Wreszcie przysłał mi jakieś zdjęcie, w którym oczywiście nie można go było rozpoznać. Bardzo szybko sprawdziłem w Google, że jest to fotografia wzięta z netu, wykorzystywana zresztą w kilku polskich serwisach informacyjnych. A zatem definitywnie chłopak jest kłamcą i bajkopisarzem. Bo poprzednio był tylko bajkopisarzem.

Po raz pierwszy jednak miałem do czynienia z bajkopisarzem afgańskim :-)

niedziela, 28 stycznia 2018

Praca

Słowo "praca" ostatnio ma u mnie dwa znaczenia. Po pierwsze oczywiście jest to praca zawodowa, która w moim przypadku ostatnio była to praca bardzo zakurzona, bo niewiele jej wykonywałem. Miałem bowiem inne rzeczy na głowie i musiałem bardzo wiele spraw przemyśleć, wyszukiwać, sprawdzać i porównywać - a to wszystko wiąże się dziejącymi się w moim życiu przegrupowaniami. Jednak również tego typu (jak to pięknie się nazywa w środowiskach marketingowych) research może być uznany za pracę, tylko oczywiście pracę innego rodzaju. W końcu siedzi się nad tym wiele godzin, a w moim przypadku ostatnio także aż dwie noce pod rząd.

Dzisiaj jednak postanowiłem zasiąść po raz pierwszy od wielu dni także do mojej regularnej pracy po to, aby zarobić dodatkowe pieniądze. Oczywiście nie muszę tłumaczyć tego, dlaczego zarabia się pieniądze. Każdy doskonale wie, że są one potrzebne do różnych rzeczy. W moim przypadku chodzi także o to, żeby zebrać jakąś kwotę pieniędzy, którą będzie można wypłacić pod koniec stycznia. Oczywiście nie zbierze się zbyt wiele kasy przez zaledwie trzy lub cztery dni, ale zawsze na przysłowiowe waciki może wystarczyć.

Mam nadzieję, że ostatnie wydarzenia sprawią, że pomimo "zardzewienia" (ze względu na praktyczne niewykonywanie mojej normalnej pracy de facto od początku roku, czyli przez niemal cały miesiąc) będę miał energię i przede wszystkim głowę do jej realizacji dzisiaj i w najbliższych dniach. W końcu moja praca polega na kreatywności, a tego nie da się w żaden sposób zadekretować. Jeżeli będę miał odpowiednie pozytywne nastawienie, to w takiej sytuacji powrót do mojej pracy może być całkiem naturalny. I mam nadzieję, że właśnie takie pozytywne nastawienie mi się dzisiaj trafi.

Tym bardziej, że właśnie zobaczyłem, iż pozytywnie rozwiązała się kolejna z moich spraw.

sobota, 27 stycznia 2018

Dylematy

Kolejna noc nieprzespana, a to przez rozpatrywanie różnych opcji i dylematów związanych z planowaniem dalszych posunięć. Tym razem jednak byłem o tyle lepszy w porównaniu do wczorajszej nocy, że poszedłem spać około 21 i przespałem trzy-cztery godziny zanim wstałem i ponownie zacząłem być aktywny. Zresztą nie planowałem wstać w nocy, ale po prostu tak się złożyło. Z powodu tego wyspania pomimo, że jest ranek, nie czuje się tak zmęczony i mogę dalej funkcjonować.

Cóż, trzeba podejmować pewne ważne decyzje, które trzeba oczywiście wcześniej przemyśleć i skupić się w tym przemyśleniu w stosunkowo krótkim czasie. W porównaniu do tego poprzednie podejmowanie analogicznych decyzji i planowanie rozłożone było na wiele miesięcy. Okazuje się jednak, że pewne rzeczy przeze mnie zaplanowane wcześniej raczej nie będą mogły być zrealizowane i dlatego muszę planować wszystko zupełnie od nowa, i to w kompletnie innej konfiguracji.

Może jednak wyjdzie mi to zdecydowanie na dobre i okaże się, że warto było czekać po to, aby potem wszystko spokojnie - i mam nadzieję optymalnie - ustawić. Idę więc zaraz na zakupy, zjem coś, odpocznę, a potem wrócę do dalszych poszukiwań i przemyśleń, bo być może już niedługo trzeba będzie zamieniać plany w czyny. A ja czekam na to od dobrych kilku miesięcy.

A przy okazji - może wreszcie pojawi się też ciepła pora roku.

piątek, 26 stycznia 2018

Przyspieszenie

Ostatnio wydarzenia związane z moim życiem, które wcześniej niemrawo toczyły się przez kilka miesięcy, uległy przyspieszeniu. W pierwszym rzędzie bardzo się przestraszyłem z tego powodu, że mogą przyciągnąć się o kilka miesięcy ze względu na pewne czynności związane z tymi planowanymi wydarzeniami - a to wszystko ugotowałoby mnie pod różnymi względami w mojej obecnej sytuacji. Na szczęście okazuje się, że tego opóźnienia nie będzie, ponieważ załatwianie tych czynności będzie szło zupełnie inną drogą, omijającą te pułapki, które jak się okazuje nie tylko dla mnie były nie do przyjęcia.

Jednak moja radość nie trwała zbyt długo bo okazało się, że pewne upatrzone przeze mnie już od kilku miesięcy rozwiązania i uważane za znakomite zostały niejako sprzątnięte mi sprzed nosa. A przynajmniej są na najlepszej drodze do tego, aby tak się stało. Dlatego wczorajszą noc spędziłem w całości przy komputerze, poszukując nowych rozwiązań i nowych opcji. Przy okazji zupełnie inaczej zacząłem podchodzić do pewnych swojej koncepcji z tym związanych, a to może skutkować bardzo znacznymi zmianami w moich planach, zmianami o zupełnie nieprzewidywalnym wcześniej charakterze.

I szczerze mówiąc, zaczynam coraz bardziej przychylać się właśnie do tych zmian, które dzięki zawirowaniom związanym z moimi sprawami będę się musiał dokonać. Może plany, które miałem wcześniej, nie były najlepsze dla mnie i dla mojego życia. Być może Ten na Górze postanowił wstrzymać na chwilę różne sprawy i odwrócić moją uwagę w stronę załatwienia wszystkich spraw w zupełnie innym stylu, który okazałby się dla mnie jednak znacznie bardziej korzystny. Mam nadzieję, że najbliższe dni lub tygodnie pokażą, że tego typu zmiany faktycznie okazałyby się o wiele lepsze niż te, które sobie tak starannie (ale być może nie do końca optymalnie) od wielu miesięcy zaplanowałem.

Czasem warto bowiem zatrzymać się na początku drogi niż żałować podjętej decyzji przez resztę życia.

czwartek, 25 stycznia 2018

Zakurzony

Od pewnego czasu mam problem z ustosunkowanie się do wszechobecnego na czatach (i nie tylko na czatach) pytania o rolę w analu. Każdy, kto kiedykolwiek uczestniczył w gejowskich czatach, wie z jakim wielkim nabożeństwem i przesadnym przereklamowaniem podchodzi to środowisko do określenia się po magicznej stronie A, P lub Uni. Tymczasem ja bardzo lubię być przeciwko tego rodzaju owczym pędom i uwielbiam je kontestować szczególnie wtedy, gdy mam mocne poczucie swojej racji. Nieraz bowiem przekonałem się, jak bardzo umowne i sztuczne są te analne podziały.

W mojej sytuacji dodatkowo ważne jest to, że od dawna nie uprawiałem analu w obu rolach i w związku z czym wypadłem z wprawy. Jak więc odpowiadać na pytanie o rolę w analu, aby jednocześnie pokazać stan faktyczny i dodatkowo podkreślić moje dystansowanie się od tego rodzaju sztucznych podziałów? Niedawno wpadłem na pomysł, aby mówić że jestem zakurzony - czyli że moje role w analu są zakurzone dlatego, iż nie uprawiam go od swego czasu. Okazuje się jednak, że dla wielu moich rozmówców tego typu metafora jest zbyt trudna do przełknięcia i nie do końca wiedzą o co chodzi - a to oznacza, że trzeba im wszystko cierpliwie tłumaczyć,

Dlatego niedawno wpadłem na jeszcze lepsze rozwiązanie, które co prawda mieści się nie w jednym, lecz w trzech słowach, ale za to jest o wiele bardziej zrozumiałe. Odpowiadam w takiej sytuacji że wypadłem z ról - po prostu nie jestem ani aktywny, ani pasywny, ani uniwersalny. To oczywiście nie gwarantuje zrozumienia ze strony moich rozmówców, a wręcz przeciwnie - w większości przypadków kolejne głupie pytania, przebijające swoją głupotą pierwotne pytanie o rolę w analu. Ale takie niestety idiotyczne są czaty gejowskie i podejście ich rozmówców do seksu i życia.

Pod względem myślenia większość osób na gej czatach tak jest bowiem niewątpliwie głęboko pasywna :-)

środa, 24 stycznia 2018

Debil-00

Przeogromny mamy obecnie urodzaj debili. Wczoraj debilem byłem ja, ponieważ popłynąłem w rozmowie w idiotyczny sposób i zniechęciłem tym samym kogoś - to moja wina i tylko ja za to ponoszę odpowiedzialność. Dziś dla równowagi i mamy debila, którym jest ktoś inny, ale za to debil z niego pierwszorzędny pod pewnym względem - zresztą ocenicie sami. Rozmawiam z kimś na czacie i poznajemy się, być może do związku. W takiej sytuacji wysyłam swoje zdjęcie, aby druga osoba mogła ocenić, czy jestem w jego typie. Uważam to za rzecz całkowicie oczywistą, a poza tym pragmatyczną, bo jeśli nie jestem z czyimś typie, to oszczędzam sobie dalszej rozmowy.

Tym razem widocznie byłem w typie mojego rozmówcy, ale okazało się, że mój rozmówca nie posiada zdjęcia, które mógłby wysłać. No cóż, bardzo przykre. Niezbyt lubię ludzi nie wychodzących naprzeciw przy poznawaniu się. Oczywiście rozmówca powoływał się na moją wcześniejszą rozmowę, w której podkreślałem, że liczy się głównie charakter. Podałem mu więc swoją skalę - wygląd 1% wartości człowieka, urok osobisty 9%, charakter 90%. Ale nawet ten 1% może zepsuć wszystko, prawda? W sumie wybaczyłem mu ten brak zdjęcia. Jeśli chce się spotkać, to nie ma problemu, ale musi przyjechać do mnie, bo ja nie fatyguję się do osób anonimowych z twarzy. Jeśli one chcą ryzykować, to niech same przyjeżdżają.

Podałem mojemu rozmówcy numer telefonu celem umówienia się na spotkanie. A ten odpowiada mi, że nie podaje na tym etapie numeru telefonu i będzie umawiał się mailem. Tym razem już się wpieniłem. Napisałem mu, że nie spotykam się z kimś, kto umawia się maila, chcę mieć bowiem bezpośredni kontakt do niego, bo w każdej chwili coś może wypaść, nawet na ostatnią chwilę, a wtedy email nie wystarczy do odwołania spotkania. Brak zdjęcia można wybaczyć, jeśli ktoś chce zaryzykować przyjazd do mnie. Ale umawianie się na spotkanie mailem jest po prostu obraźliwe. Nie muszę tłumaczyć, że nic z tego spotkania nie wyszło. Nazywam to syndromem obiadowym - ktoś mówi, że niby jest bardzo głodny, ale gdy zapraszamy go na obiad, to okazuje się, że głód wcale mu nie doskwiera. Podobnie z tymi ludźmi, którzy rzekomo szukają do związku, ale tak naprawdę nie zależy im na wyjściu naprzeciw w poznawaniu się.

Czyli debil-00, zero realnej chęci do poznania się.

wtorek, 23 stycznia 2018

Debil-24

Rzadko kiedy mogę napisać o takim przykładzie debilizmu na czacie, z jakim miałem do czynienia wczoraj. Tym razem jednak debilem byłem ja sam, dlatego napiszę samokrytycznie o idiotyzmie, który zrobiłem. Zagaduję na głównym kanale i mówię że szukam chłopaka z całej Polski. Oczywiście jeszcze nie debilizm :-) Odpowiada mi chłopak mający 23 lata i być może szukający do związku. Być może dlatego, że jeszcze nie zdążyliśmy tego obgadać, ale on napisał, że woli starszych od siebie i sam ma 23 lata.

A ja mu napisałem swoim debilnym żartem, że szkoda iż nie ma 24 lat, bo ta liczba jest podzielna przez 12, 8, 6, 4, 3 i 2. Faktycznie, bardzo podoba mi się babilońska liczba 24, ze swoją estetyką, symetrią i podzielnością, ale oczywiście nie jest to powód do tego, żeby komuś o tym od razu na początku rozmowy pisać. Rocznikowo tamten miał 24 lata, ja zaś zacząłem mu wyjaśniać, że po prostu mam pewne dziwne podejście do niektórych liczb. Niestety widocznie znudziła mu się taka rozmowa o liczbach, bo zamknął okno rozmowy.

Niestety, nie po raz pierwszy zdarza się, że niepotrzebnie odlatuję w rozmowie na jakiś poboczny temat, w niezbyt zrozumiały żart, w jakąś poplątaną metaforę i tym podobne "kwiatki". W efekcie rozmówca się gubi i stwierdza, że rozmowa jest nieciekawa i ją kończy. Powinienem tego typu rzeczy trzymać głęboko w szufladzie mojego umysłu, a rozmowy zaczynać w bardziej ludzki, zwykły sposób i dopiero wtedy, gdy bardzo dobrze się poznamy, można będzie o takich trzecio- i pięciorzędnych w sumie duperelach rozmawiać. A póki tego nie wypraktykuję, to niestety grożą mi właśnie takie debilizmy.

Tym razem występowałem jako Debil-24 :-)

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Kutas w ryj

Niejednokrotnie już przekonałem się o tym, że na czatach ludzie kompletnie nie znają pojęć, ne które się tak bezmyślnie powołują. Przekonałem się o tym niedawno w czasie rozmowy na czacie, gdy zaznaczyłam komuś (mającemu nick wskazujący raczej na to, że szuka do seksu w hotelu, w którym się prawdopodobnie znajduje), że szukam partnera do związku - czyli w domyśle nie szukam żadnych przygód. No to mój rozmówca ku mojemu zdziwieniu napisał, że chętnie go to interesuje. Już wydawało się, być może to sensowna osoba.

Jednak chwilę potem mój rozmówca zapytał mnie oczywiście o to co lubię. Nieśmiertelne i kretyńskie pytanie pojawiające się na czacie. Jeśli chcę zrobić sobie jaja odpowiadam, że lubię kawę. Tym razem odpisałem na poważnie - że lubię bliskość emocjonalną i uczucie. Bo faktycznie to lubię, w przeciwieństwie do tego, co odpowiadają zazwyczaj inni - że na przykład lubią anal w takiej pozycji lub oral w innej. Tymczasem facet napisał mi, że od niego to jedynie kutas w ryj. Zatem mój rozmówca najwyraźniej tak rozumie pojęcie związku. Polega to po prostu na odpowiednim zadokowaniu kutasem do ryja drugiej osoby :-)

Nie dziwmy się więc, że rozmawiając z kimkolwiek na czatach możemy być bardzo sceptyczni co do wszelkich deklaracji albo potwierdzeń ze strony naszych rozmówców. Cóż bowiem z tego, jeśli ktoś potwierdzi, że on również szuka związku, gdy okaże się po chwili, że w jego rozumieniu związek to zupełnie coś innego. Dlatego jakiekolwiek deklaracje ze strony rozmówców dotyczące tego, czego oni szukają, są dla mnie jedynie nic nie znaczącymi słowami, dopóki rzeczywiste czyny mojego rozmówcy nie upewnią mnie o tym, że on dokładnie wie o czym mówi.

Tymczasem jak mój rozmówca wali się na ryj - bez kutasa :-)

niedziela, 21 stycznia 2018

Takie buty

Mawiają, że wspólne fetysze seksualne bardzo zbliżają ludzi. Naturalnie podobne fetysze w seksie mogą bardzo pozytywnie wpływać na postrzeganie czyjejś osoby, o czym niejednokrotnie przekonałem się. Nie zawsze jednak to działa i czasem powoduje wręcz irytację. Miałem jakiś czas temu taką rozmowę na czacie. Zagadał mnie chłopak, który również szukał do związku i mieliśmy wspólną pasję do stóp. Samo w sobie mogło to być dobrą płaszczyzną do udanej relacji intymnej. Ale oczywiście udało się to zepsuć.

Ten chłopak miał bowiem miłość również do butów. Wysłał mi zdjęcia czterech par butów z prośbą, aby wskazał te, które mi się najbardziej podobają. Otóż nie podobały mi się kompletnie żadne - wszystkie były rodzajami butów garniturowych lub podobnych, katujących moim zdaniem stopy swoim niezbyt ergonomicznym kształtem. Ja zdecydowanie wolę u chłopaka trampki lub buty sportowe, w których stopa czuje się swobodnie i nie jest w ucisku. Wszystkie buty typu garniturowego, które kojarzą się z deformacją stóp, są dla mnie niekomfortowe - również jeśli chodzi o oglądanie ich na nogach innych osób.

Jednak nieopatrznie zdradziłem mojemu rozmówcy, że sam posiadam też jedną parę butów do garnituru, których zresztą prawie wcale nie używałem. On poprosił mnie, abym zrobił ich zdjęcie. Nie chciało mi się zdejmować ich z szafy i fotografować, więc odmówiłem. Wyraźnie powiedziałem mu, że tego rodzaju buty mnie nie kręcą. Dlatego noszę je tylko wtedy, gdy jest to absolutnie niezbędne - a na szczęście ostatnio garnituru nie muszę nosić. On jednak upierał się z wysłaniem zdjęcia tych butów, bo go takie buty strasznie kręciły. Coraz bardziej irytowało mnie to podejście i w błyskawicznym tempie traciłem do niego sympatię. W pewnym momencie, gdy po raz kolejny postawił sprawę na ostrzu noża, odmówiłem mu - a on się pożegnał. Tym razem odetchnąłem z ulgą.

Jak widać, sam fetysz nie sklei znajomości.

sobota, 20 stycznia 2018

Mały Brat

Od dawna określa się mianem Power Usera komputerowego, czyli kogoś posiadającego wystarczająco dużą wiedzę umożliwiającą mu walkę ze sprzętem komputerowym, a więc na przykład jego zaawansowaną konfigurację i usuwanie problemów. W końcu z komputerami mam do czynienia już od ponad 30 lat. Dlatego bardzo wkurza mnie sytuacja, gdy nie jestem w stanie poradzić sobie z komputerem i muszę się poddać. Jakiś czas temu miałem taką porażkę właśnie u rodziny. A poszło o "Małego Brata" - czyli niewielką drukarkę Brother.

Ta drukarka kupiona była specjalnie jako urządzenie wielofunkcyjne posiadające opcję WiFi. I okazało się, że to WiFi w jakiś sposób nim nie działa. Próbowałem to zainstalować, ale w końcu poddałem się. Wczoraj zostałem za wezwany do rodziny po to, żeby wydrukować i podpisać pewne dokumenty niezbędne do realizowanych ostatnio czynności. Musiałem więc zainstalować drukarkę Brother po to, aby móc te wydruki wykonać. Zainstalowałem ją oczywiście najpierw poprzez kabel USB i w ten sposób udało się ją podłączyć się do notebooka. Kiedyś instalowałem ją wcześniej na tym notebooku, ale od tego czasu był on w serwisie i na pewno wyczyszczono mu wszystko.

Przez kabel USB udało się wydrukować dokumenty, na których mi zależało. Problem jednak polegał na tym, że chciałem umożliwić pewnej osobie wykonywanie wydruków bezpośrednio z jej telefonu komórkowego. I postanowiłem ponownie podejść do instalacji drukarki pod WiFi. Tym razem dodatkowym smaczkiem było to, że musiałem odzyskać hasło do WiFi z rejestru systemowego po to, aby móc je wpisać zarówno u siebie w nowym telefonie, jak i w urządzeniu wielofunkcyjnym. I okazało się, że faktycznie wszystko zaskoczyło. Zainstalowałem na tamtym telefonie apkę firmy Brother i dzięki niej był on w stanie nie tylko drukować, ale również skanować zdalnie z tego urządzenia. Odniosłem więc spóźnione, ale zasłużone zwycięstwo.

Nawiasem mówiąc, typowe zwycięstwo komputerowe dlatego, że kompletnie nie mam pojęcia z jakiego powodu wcześniej nie udało się jej skonfigurować :-)

piątek, 19 stycznia 2018

Nieprzewidywalne elementy

Wczoraj miałem robić masaż, ale oczywiście klient nie wypalił. Tak się czasami zdarza i jest to bynajmniej bardzo demotywujące. Akurat niewiele pracowałem, bo nie miałem siły ani możliwości i dzień mógł być przekreślony jako kompletnie nieudany. Poszedłem na spacer, kupiłem jedzenie, zjadłem i zdrzemnąłem się. I wtedy odezwał się inny klient, który umówił się na wieczór.

Jak się okazuje, chwilowa porażka wcale nie musi oznaczać porażki całkowitej. Z jednym klientem nie wyszło, ale za to przyjechał drugi, o wiele fajniejszy i bardziej sensowny. Chciałoby się wierzyć, że będzie to również dobra wróżba na całą najbliższą przyszłość w związku z załatwianiem ważnych w moim życiu spraw. Nawet jeśli chwilowo wyda się, że nie uda się ich odpowiednio szybko załatwić, to mam nadzieję że jednak wszystko zostanie dopięte w taki sposób, abym na tym nie ucierpiał i jakoś prześlizgnął się nad rafami.

Poszedłem wczoraj spać o północy, aby przetestować wariant spania przez 6 godzin i wstanie rano. Niestety słabo się to udało dlatego, że zasnąłem dopiero około 2 lub 3 w nocy. W efekcie wszystko się nieco poprzesuwało. Tym razem poszedłem spać prawidłowo, ale po prostu nie byłem w stanie prawidłowo zasnąć. Jak się okazuje, w życiu czasem nieprzewidywalne są elementy, o których byśmy kompletnie nie pomyśleli, że mogą się nie udać.

Oby w moim życiu te nieprzewidywalne elementy okazały się pozytywne.

czwartek, 18 stycznia 2018

Private gallery

Niedawno otrzymałem ciekawą korespondencję od kogoś na jednym z portali gejowskich. Były to dwie wiadomości, a jedna z nich była prywatną galerią udostępnioną przez piszącego do mnie użytkownika portalu. Już po miniaturkach zdjęć zorientowałem się bardzo łatwo, że są tam jedynie "urocze portrety penisa". Akurat jednak zupełnie mi na nich nie zależało, dlatego zapytałem mojego korespondenta, po co mi zdjęcia jego fiuta.

On zaś zdziwił się i odpisał mi, że myślał, że zdjęcia jego fiuta mi się spodobają. Zaraz potem pożegnał się, ale jeszcze zapytałem go (pisząc o tym, że szukam nie fiuta, lecz partnera), jak można było sądzić, że w takiej sytuacji zależy mi jedynie na samych fiutach? Wydawało mi się bowiem, że chociażby w samym opisie na moim profilu wyraźnie napisałem czego szukam i na czym mi zależy. Prosta, elementarna inteligencja pozwala wydedukować, że na penisach jako takich mi nie zależy w ogóle.

W tym zakresie jednak mój rozmówca jak się okazuje nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie i tylko potwierdził, że jest "luzik" przestając się odzywać. Rozumiem, że jego inteligencja jest wystarczająca do wysłania specjalnej galerii dla użytkowników portalu, ale niewystarczająca dla zastanowienia się nad tym, czy ta galeria będzie na nich interesująca do oglądania, czy nie. Nie od dziś wiadomo, że większa część użytkowników gejowskich portali myśli fiutem. W sumie nie powinienem się dziwić, ale zawsze wydawało mi się, że naprawdę nie jest problemem zorientować się w tym, że ja samych fiutów nie szukam.

Widocznie jeśli ktoś za bardzo myśli fiutem, to nawet takiej prostej logiki nie jest w stanie ogarnąć :-)

środa, 17 stycznia 2018

Najgorsza pora roku

Zaczyna się kolejny dzień z szansą na to, że będzie to wreszcie dzień pracy. W tym sensie, że będzie to praca nieprzerwana i nierozwalona przez jakieś załatwianie ważnych spraw lub też inne kwestie, takie jak na przykład brak sił i motywacji. Ostatnio bardzo cierpiałem na to, ale nikomu na moim miejscu pewnie nie byłoby łatwiej. Nie dość że jestem zmęczony przyciągającymi się różnymi sprawami, to jeszcze jest coś, o czym na szczęście na co dzień zapominam.

A tym czymś jest najgorsza pora roku. Nie dość że jest zimno, a ostatnio coraz bardziej zimno, to jeszcze przez sporą część dnia mamy półmrok lub kompletną noc. Trudno jest w takiej sytuacji dobrze funkcjonować choćby na czysto biologicznej płaszczyźnie. Ostatnio zaś spadł piękny zimowy śnieg i przynajmniej jest nadzieja biały krajobraz - może przez dzień lub dwa dni. Pójdę chyba niedługo na spacer i do sklepu, zrobię zimowe zdjęcia, bo mam nadzieję, że ten śnieg dość szybko stopnieje - choć pogoda sprawdzana w internecie raczej na to nie wskazuje.

Wczoraj załatwiłem pewne sprawy związane z moimi wydarzeniami, ale po części był to cios w próżnię. Nie załatwiłem dokładnie tego, na co miałem nadzieję. Pozostaje jednak nadzieja na to, że wszystkie elementy niezbędne do ułożenia tej układanki zostaną szybko skompletowane. Póki to się nie stanie, nie pozostaje nic innego, jak spokojna praca i krzątanie się wokół swoich spraw tak, jakby nic nie było, i jakby za oknem było piękne lato. Termometr mam coraz bardziej wiarygodny, bo przeniesiony na inne okno i pokazujący adekwatną temperaturę. Widocznie na oknie, na którym był do tej pory umieszczony, znajdował się w ciągu ciepłego powietrza wydostającego się z mojego mieszkania i dlatego jego wyniki były takie zawyżone.

Szkoda, że takie zawyżone wyniki temperatury nie były w realnym świecie :-)

wtorek, 16 stycznia 2018

Zielona Wyspa

Można powiedzieć, że w tej chwili mam już tylko wyścig z czasem. I tak nie będę w stanie zarobić wystarczająco dużo pieniędzy na wydatki, więc liczyć mogę tylko na inne rzeczy, która niedługo mają się zdarzyć. Dlatego, gdy otrzymałem informację o tym, aby przyjechać do Warszawy i załatwić pewną sprawę związaną z obecnie następującym ciągiem wydarzeń, natychmiast postanowiłem podjechać w pierwszym wolnym terminie, czyli kolejnego dnia rano.

Mam nadzieję że uda się wszystko tak pozałatwiać, a być może potem będę w stanie spokojnie popracować, choć oczywiście nie zbiorę wystarczająco pieniędzy na moje wydatki. Jednak mam pewne inne atuty w ręku, które mam nadzieję pozwolą mi przetrwać do czasu, gdy sytuacja się powinna lepiej rozwinąć. A tymczasem muszę się po prostu ciepło ubrać, bo niestety pogoda ostatnio nie rozpieszcza. Kiedy wychodzę na dwór i jest bardzo zimno, to przypominam sobie o tym, że przecież jesteśmy obecnie w najgorszej dla mnie porze roku - pełnej krótkich dni i zimnej aury.

Wiąże się tym pewna zabawna sytuacja - widżety na komputerze i w telefonie pokazują mi ostatnimi dniami spore temperatury ujemne, kilka stopni poniżej zera. Tymczasem mój termometr za oknem pokazuje mi o kilka stopni więcej. Zastanawiałem się nad tym, czy termometr jest zepsuty, czy może został umieszczony w takim miejscu, w którym faktycznie jest jakaś termiczna Zielona Wyspa. Nie byłoby to bynajmniej nic dziwnego, ponieważ termometr znajduje się na oknie w miejscu kompletnie osłoniętym od wiatru, możliwe więc, że temperatura tam (przy samym oknie) jest troszeczkę wyższa.

Tak czy owak, na pewno w czasie mojego dzisiejszego służbowego spaceru temperaturę poczuję na własnej skórze.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Półmetek

No i mamy połowę miesiąca. O tej porze bardzo denerwowałbym się w zakresie niedostatecznej ilości pieniędzy wypracowanych na kolejny czynsz. Ale tym razem mam trochę inne zmartwienia i problemy na głowie. Nie są one tak bardzo jednoznaczne. Z jednej strony rysują za sobą bardzo dobrą przyszłość, ale z drugiej strony, póki ta przyszłość nie nastąpi, związane są oczywiście z pewnym bieżącym stresem i niepewnością. Wczoraj jednak wykonałem pewien telefon i uspokoiłem się w sprawie, która niepewnością mnie napawała.

Mam zatem całkiem dobre perspektywy i mogę zająć się pewnymi bardziej przyjemnymi kwestiami, co oczywiście nie zwalnia mnie to także z konieczności pracy. Ostatnio jednak mam z tym problemy. Myślę, że winę za to ponosi kilka czynników. Po pierwsze, zmęczenie całym życiem dotychczasowym, który od wielu miesięcy jednak poddaje mnie presji, a poza tym najgorsza pora roku - jeszcze stosunkowo ciemne dni i ostatnio spore mrozy. Gdyby nie mały, ale bardzo wydajny grzejnik elektryczny, który kupiłem równolegle z telefonem, to nie wiem, jak bym był w stanie przeżyć w tych warunkach.

Na szczęście mam też troszkę rzeczy do rozplanowania w przyjemniejszych kwestiach i to zdecydowanie poprawia mi humor, mimo braku na przykład sukcesów w zarabianiu pieniędzy do czynszu w takiej wysokości, w jakiej to sobie zaplanowałem. W tym miesiącu nie jestem w stanie tego w żaden sposób zrealizować. Czasem jednak jest tak, że z istotnych i ważnych powodów możemy zmienić priorytety w danym czasie i zająć się czymś o wiele bardziej istotnym niż przyziemne zbieranie pieniędzy na kolejne czynsz, który oczywiście jest ważny, ale być może w danym momencie akurat jednak nie najważniejszy.

A jeśli sprawy wreszcie ruszam z miejsca, dalej potoczą się - jak przystało na zimową porę roku - z lawinową prędkością.

niedziela, 14 stycznia 2018

Na poziomie

Próba poznawania ludzi na czacie czasem sprawia, że możemy pokusić się o pewną refleksję nad cudzym lub też naszym własnym życiem. Taką zabawną i pouczającą historię miałem wczoraj, gdy wlazłem sobie na czata leżąc w łóżku i odpaliłem czat równolegle do brydża granego na telefonie komórkowym. Szczerze mówiąc, nie bardzo mi w tym brydżu przeszkadzał. Zauważyłem w głównym oknie rozmowy czata pewnego chłopaka, który anonsował, że szuka do związku. Dlatego zaciekawiło mnie, gdy do mnie zagadał.

Jednak bardzo szybko rozmowa zaczęła być ciekawa z innego powodu. On zapytał mnie czym zajmuje się zawodowo, a sam powiedział, że jest fryzjerem i ma własny salon. Ponieważ w nicku miał wypisany wiek 23 lata, więc logiczne wydało mi się zapytanie go o to, czy ma bogatych rodziców. Bo raczej wątpię, żeby ktoś dorobił się jako fryzjer i w ciągu trzech-czterech lat był w stanie stworzyć własny salon. Może jednak się mylę - ciężka praca, niewielkie koszty wynajmu pomieszczenia, zaczynanie ze skromnym początkowym wyposażeniem być może wystarczy.

W sumie podobno takich zamożnych rodziców nie miał. Ale bardzo szybko skompromitował się czymś innym - zapytał mnie o to, czy jestem zamożny. Nie chodzi tu o to, że (jak to się mówi) dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Chodzi o to, że takie pytanie wprost sugeruje, że chce się być czymś utrzymankiem, lub szuka się tylko kogoś do układanki pod względem finansowym i pokazowym. Zapytał mnie też o to, czy żyję na poziomie - a więc w domyśle, czy mam przysłowiową skórę, furę i komórę. Zadeklarował też, że fajnie jest wydawać kasę. A ja odpowiedziałem mu na to zgodnie z prawdą, że życie w ciągu ostatnich lat nauczyło mnie wiele i że zamożność mam w dupie, bo przekonałem się z własnego doświadczenia, że pieniądze szczęścia nie dadzą (choć oczywiście napomknąłem, że lepiej je mieć) - a miałem kiedyś pieniędzy full, więc wiem co mówię.

Mój rozmówca już nic więcej nie napisał, ani nie zamknął okna priva - widocznie przy całej swojej zamożności zapomniał zainwestować w szare komórki ;-)

sobota, 13 stycznia 2018

Nieszczęścia chodzą parami

Ponieważ jakiś czas temu musiałem zresetować swój telefon, o czym zresztą pisałem na blogu, bo miałem nadzieję naprawienia pewnego błędu z kalendarzem, automatycznie zresetował się także zestaw statystyk grania w brydża. Od tego czasu zacząłem grać na nową statystykę, ale w pewnym momencie chciałem sobie zrobić wróżbę ze statystyki brydża i zapuściłem zbyt wiele automatycznie rozgrywanych partii. Skasowałem więc ją jako fikcyjną. Zacząłem grać ponownie, ale popełniłem kilka rażących błędów i znów statystyka strasznie się obniżyła. Wczoraj wieczorem usunąłem ją po raz trzeci.

Dziś rano, tradycyjnie po podniesieniu się z łóżka, ale jeszcze przed wstaniem z niego, postanowiłem rozegrać jedną partie brydża. Zacząłem oczywiście od obejrzenia statystyki - i nieco mnie zdziwiło, że jest ona zerowa. Po prostu zapomniałem mojego wczorajszego jej skasowania. Pomyślałem sobie, że będzie to dobra wróżba na dzisiejszy pechowy 13 stycznia. Gra zaczęła się całkiem normalnie. Udało się ubrać 4 kiery - co prawda na styk, ale czy to ważne? Potem było niby dramatycznie - przeciwnicy wylicytowali 4 piki, ale polegli bez dwóch. Nadal całkiem nieźle. Potem przeciwnicy licytowali i ugrali 4 kiery - widocznie kiery przynoszą dziś szczęście.

I wreszcie doszło do kolejnego rozdania, w którym miałem aż 9 pików. Przeciwnicy wylicytowanej 4 bez atu, a ja to skontrowałem. Jeśli teraz po partii będą mieli kilka wpadek, to nieźle popłyną. Niestety, zapomniałem tylko o jednym - to nie ja wistowałem w tej partii. A mój komputerowy partner nie zawistował w piki, tylko w inny kolor i w efekcie przeciwnicy ugrali swoje 4 bez atu z nadróbką, a ja moje wspaniałe piki dorzucałem jak śmiecie do innych lew. I znów się załamałem, ale na szczęście nie dopisało im się aż tak wiele punktów i gdy kolejne rozdanie myśmy zrobili - to w sumie wygraliśmy całego robra. Mała pociecha, bo średni wynik po 6 zdaniach to zaledwie 3,3 punkty na plusie.

Ponieważ nieszczęścia chodzą parami, postanowiłam rozegrać jeszcze jednego robra i wtedy podejrzeć statystykę - nie, lepiej jej nie cytować :-)

piątek, 12 stycznia 2018

Pozytywna blokada

Tworzenie tapet na telefon to dla mnie bardzo duże wyzwanie dlatego, że tapety muszą być pod każdym względem perfekcyjne. Mając przez 4,5 roku Samsunga kilka razy zmieniałem w nim tapety. Ale na Samsungu było ich w użyciu cztery - po jednej na ekran blokady i po jednej na ekran telefonu dla każdej z obu kart SIM. W przypadku mojego Asusa wystarczą dwie tapety - na ekran blokady i do telefonu. Nie są rozróżniane tapety w zależności od kart SIM będących w użyciu. To oczywiście ułatwia mi nieco zadanie. Ale nadal obowiązuje mnie w tym zakresie bezwzględny perfekcjonizm. Pod pewnymi względami tapety umieszczone na Asusie są jeszcze lepiej wykonane niż tapety na Samsungu, mogłem bowiem ulepszyć do perfekcji pewnie ich detale.

Zaś co do tematów samych tapet... Początkowo przygotowywałem do telefonu tapety z moimi obrazkami z kolekcji yaoi. Na Samsungu poza tematami yaoi miałem też własne zdjęcia z Mazur lub inne. Czasem koncepcja tapet była podzielona - jedna karta SIM miała tapetę z yaoi, a druga z jakiegoś mojego zdjęcia. Na Asusie postawiłem od razu na zupełnie inny temat, którego do tej pory nie wykorzystywałem - czyli moje ulubione Star Wars. Początkowo planowałem umieścić jako główną tapetę stojącego bokiem Lorda Vadera, ale w końcu trafiła ona na ekran blokady. Tapetą na samym telefonie był przepięknie upozowany Mistrz Yoda, patrzący gdzieś w zadumie.

To idealnie perfekcyjna tapeta dlatego, nie tylko Yoda jest tak umieszczony, iż na większości ekranów jego twarz jest odsłonięta, ale również dlatego, że tapeta ściemnia się do czerni na brzegach, przez co bardzo elegancko komponuje się z czarnym przodem telefonu (niekiedy nie widać nawet tego, gdzie się kończy tapeta i zaczyna ramka telefonu). Wczoraj postanowiłem jednak zmienić ekran blokady - wydawało się, że Lorda Vadera zastąpi Lich King z World of Warcraft. Niestety, nie do końca spełnił moje oczekiwania. A to nie był zbyt ostry, a to nie był ściemniany do czerni na rogach. I tak idealną tapetą blokady okazał się jakiś anonimowy portret szturmowca z czerwonymi oczami ze Star Wars Battlefront II. Podobnie jak Lord Vader jest on widoczny bokiem, ale jego tapeta jest bardziej kolorystycznie przyciemniona i przez to o wiele bardziej elegancka na ekranie blokady.

I tak wczorajszy dzień dobrze się skończył, a dzisiejszy dobrze zaczął ze względu na nowy ekran blokowania telefonu - to normalny przykład typowego dla mnie odchyłu:-)

czwartek, 11 stycznia 2018

11.1

Dzisiejsza data to 11 stycznia, czyli cyfrowo 11.1 - i te jedynki swoją symetrią i estetyką przypomniały mi coś bardzo smutnego, co wydarzyło się wczoraj. Mianowicie wczoraj był dopiero pierwszy dzień w 2018 roku, gdy dokładnie zrealizowałem urobek dnia (akurat co do jednej sztuki), który sobie zaplanowałem. Wyliczyłem sobie skrupulatnie dzisiaj rano podsumowując wczorajszy dzień pracy, że w porównaniu do tego, co powinienem zarobić od początku stycznia (a raczej co powinienem wypracować do zarobienia) zrealizowałem jedynie 28%. Na pewno nie jest to wynik imponujący.

Tym bardziej nie jest to wynik imponujący, że akurat te pozostałe 72% bardzo by się przydało do dyspozycji. A raczej nic nie wskazuje na to, żebym był w stanie za bardzo to odpracować do końca miesiąca. Musiałabym bowiem pracować na 150% normy, to jest oczywiście kompletnie niemożliwe biorąc pod uwagę fakt, że i tak normę jeszcze bardziej podniosłem i jest ona szalenie wyśrubowana, jak na moje możliwości. Miejmy tylko nadzieję, że do końca miesiąca ten prawidłowy trend w pracy zostanie utrzymany.

Ale tak naprawdę spokojnie będzie dopiero wtedy, gdy uda się troszkę dorobić masażami lub jakimiś innymi pozytywnymi życiowymi wydarzeniami, które już niedługo mają mieć miejsce w moim życiu. Nie wiadomo niestety jednak, czy nastąpią one w styczniu, czy nieco później. W każdym razie mam powody do optymizmu i wreszcie po raz pierwszy siadam dzisiaj do pracy mając świadomość, że poprzedni dzień nie został przeze mnie pod względem zawodowym zmarnowany. Być może okaże się, że tego typu świadomość jest doskonałą motywacją, choć z pozoru wygląda niepozornie.

Motywacja musi jednak motywować, a nie wyglądać :-)

środa, 10 stycznia 2018

Apollo 13

Jest taka scena w znakomitym filmie "Apollo 13", w czasie której kosmonauci wracając już na Ziemię odpalają na chwilę silniki pojazdu kosmicznego, w którym się znajdują po to, aby nakierować się na odpowiedni kurs. Pojazd tańczy w kosmosie i wydaje się, że zapanowanie nad nim będzie niemożliwe. Dopiero potem zaczynają oni jakoś nad nim panować, aż wreszcie ustawiają kurs na Ziemię widoczną jednym z iluminatorów. Kiedy ogląda się ten film, wydaje się to bardzo abstrakcyjne, ale inaczej jest wtedy, gdy prawie ma się możliwość robić to osobiście.

Oczywiście nie lecę żadnym statkiem kosmicznym i nie mam możliwości trzymać kosmicznego joysticka sterującego silniczkami manewrującymi. Mam jednak wrażenie, że ostatnimi miesiącami moje życie rozchybotało się niczym taki statek kosmiczny, i wykorzystując różnego rodzaju silniczki manewrujące napędzane paliwem motywacyjnym (lub też innymi rodzajami paliwa) muszę ten mój pojazd jakoś unormować na sensownym kursie. O ile mniej więcej wiem, w którym kierunku nawigować, o tyle mam jeszcze często problem z ustawieniem pojazdu we właściwą stronę i wyrwaniem go z różnych pętli oraz beczek, które ciągle wykręca.

Czuję się więc po części jak taki życiowy astronauta, tym bardziej, że nadal mam problem z utrzymaniem swego pojazdu na kursie i z technicznym doprowadzeniem go do spokojnego lotu. Mam jednak nadzieję, że to wszystko da się ogarnąć samodzielnie, albo - co jest prawdopodobne, ale nie jest pewne - pojawi się jakiś zaprzyjaźniony statek kosmiczny i weźmie mnie na kosmiczny hol, pozbawiając mnie niedogodności korygowania lotu własnym silnikiem. Tak czy owak, czeka mnie dużo pracy i mało wytchnienia chyba, że od razu zostanę wzięty na hol i będę mógł troszeczkę odpocząć.

Wracam zatem do mojej kosmicznej przestrzeni i kosmicznych problemów (oczywiście relatywnie do mojej własnej skali).

wtorek, 9 stycznia 2018

Bumerang

Komputery nie przestały mnie wkurzać, ale akurat w tym razem trafiło nie na komputer stacjonarny (w sensie notebooka będącego w domu), ale na komputer będący moim smartfonem. Wczoraj po raz trzeci instalowałem aplikację mobilną do konta bankowego. Jak mawiają, do trzech razy sztuka. I nie chodziło o tym razem bynajmniej o to, że aplikacja jako taka nie działała. Zresztą przećwiczyłem już jej instalację na tyle, że mogę to wszystko zrobić i aktywować bez konieczności dzwonienia na infolinię, ale mimo to dzwoniłem dwa razy.

Wczoraj, po reinstalacji systemu na telefonie musiałem ponownie zainstalować aplikację do obsługi konta bankowego. Żadna to obsługa w moim przypadku, bo na koncie są blokady i póki się ich nie usunie, to korzystanie z konta jest mocno ograniczone. Ale trzeba być przygotowanym. Problem tylko taki, że za pierwszym razem aplikacja była najlepiej skonfigurowana. Teraz zaczął mi się pokazywać reklamowy baner, który zachęcał do skorzystania z jednej z usług. Fajna sprawa, ale dla mnie nieużyteczna - zaś baner uparcie mnie zachęca.

Próbowałem ten banner usunąć, nie dało się. Dzwoniłem wczoraj na infolinię, odznaczyli mi zgody na otrzymywanie komunikacji marketingowej, ale to też nie działa. Dzisiaj sprawdzałem, zgody niby odznaczone, ale funkcjonują w podsumowaniu. Okazuje się, że póki nie zmienią mojego dowodu osobistego na aktualny, również zgody nie będą aktualne. A zmiana dowodu, zgłoszona kilka dni temu, potrwa. Zaś co do banera reklamowego, potrafię go skasować, ale ciągle wraca jak bumerang. Będę musiał się chyba na razie do niego przyzwyczaić i potraktować to jako elegancki element estetyczny. Jeśli wytłumaczę sobie coś w tak racjonalny sposób (choć w tym wypadku raczej jest to racjonalny-inaczej), to będę w stanie z tym funkcjonować.

Zdecydowanie trudniej mi racjonalnie wytłumaczyć to, jak przy zaległościach pracy w styczniu zebrać na czynsz :-)

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Ku wkurwieniu

Strasznie wkurwia mnie sytuacja, a miewam ją najczęściej z telefonami lub komputerami,  polegająca na tym, że urządzenia te robią coś wbrew mojej woli. Ostatnio moje wkurzanie na telefon sięgnęło zenitu. Z początkiem nowego roku rutynowo usnąłem część kontaktów z mojego telefonu, dotyczących klientów z przedostatniego roku - czyli z roku 2016. Ponieważ było mniej kontaktów w telefonie, postanowiłem zrobić rewolucyjną zmianę - przejść z kontaktami telefonicznymi z pamięci samego telefonu do Kontaktów Google. Kalendarza Google używam już od ponad trzech lat, teraz pora na dołączenie do aplikacji Kontaktów Google. Dzięki temu możliwe będzie bezproblemowe ich oglądanie na każdym moim urządzeniu i ściąganie ich do każdego nowego telefonu.

Niedawno postanowiłem ręcznie dodać do Kontaktów Google około 20 kontaktów z mojego drugiego aparatu telefonicznego. Jest tam karta SIM, której obecnie (z niezależnych od niej przyczyn) nie używam, ale docelowo zastąpi ona jedną z kart w moim dwusimowym Asusie. Dlatego już dzisiaj postanowiłem zadbać o to, aby umieścić w Kontaktach Google wszystkie kontakty z tego drugiego aparatu telefonicznego, które kiedyś mogą się przydać. W dwóch kontaktach rodzinnych umieściłem także daty urodzin. U mojego synka niestety w Kalendarzu Google pojawiły się widmowe urodziny - nie linkujące do jego kontaktu i nie wyposażone w jego zdjęcie znajdujące się w kontakcie.

Próbowałem wszystkiego, co tylko mogłem, ale nie udało się tej notki widmo wyciąć. Wczoraj sięgnąłem po opcję atomową - przywrócenia telefonu do stanu fabrycznego i reinstalacji całego oprogramowania. Spędziłem nad tym sześć godzin, a widmo dalej istnieje. Tym razem podejrzewam już, co jest tego przyczyną. Zapewne mój kalendarz w telefonie odczytuje także skasowane już dane z Kalendarza Google znajdujące się w Undo Google. Jeśli w ciągu 30 dni (przechowywania danych w Undo Google) problemy same znikną, to okaże się, że miałem rację. Jeśli zaś nie znikną, to winę ponosić będzie niezbyt udane przywrócenie kalendarza z backupu wykonanego na moim poprzednim Samsungu, które zrobiłem na początku skorzystania z telefonu. A ponieważ od tego czasu nadpisałem Androida 6.0 Androidem 7.1.1, więc obawiam się, że będzie problem z ręcznym tego usunięciem.

Tak czy owak, czeka mnie co najmniej miesiąc wkurzania się na telefon w tym jednym drobnym zakresie - na szczęście na pamiątkę po przywracaniu systemu udało mi się nieco zoptymalizować telefon w innych kwestiach i wygląda on o wiele fajniej :-)

niedziela, 7 stycznia 2018

Ku motywacji

Szukanie motywacji to wspaniała przygoda życiowa, ale przygoda kojarzy się najbardziej z czymś fascynującym, robionym dobrowolnie i z czymś wykonywanym z przymusu egzystencjalnego. Poszukiwanie motywacji to przede wszystkim metoda na zwarcie szeregów i przystosowanie się do nowych wymagań otoczenia (albo też starych wymagań, których po prostu nadal nie jesteśmy w stanie spełnić w satysfakcjonujący dla nas sposób). Jest w tym wiele fascynujących rzeczy, ale chciałoby się mieć tę fascynację za sobą i motywację wzorowo rozkręconą.

Oczywiście nie ma tak łatwo. Jak powiedział pewien zapalony myśliwy wiele lat temu (akurat jego myśliwska pasja być może niewiele ma tutaj do tego powiedzenia) - cóż by było warte życie, gdyby nie było w nim kłopotów? Pewnie niewiele i byłoby rozpaczliwie nudne. Na szczęście, a może raczej na "szczęście", życie bez ustanku dba o to, aby nie było w nim ani grama nudy, natomiast stres jest w nim racjonowany zupełnie bez ograniczeń. Trzeba jednak czasem znaleźć takiego swojego świętego Graala i napełnić go jakimś eliksirem pozytywnej energii, dającym motywację i siłę do działania.

Po części ostatnimi czasy ratowałam się w zakresie motywacji różnymi prezentami, które sobie zrobiłem. Prawie cały poprzedni rok, z wyjątkiem swojej końcówki, nie był w ogóle jakiekolwiek w zakupy tego rodzaju wyposażony. Przez tez bezzakupowy okres życie było niczym zwyczajna wegetacja. Teraz zaczyna ono nabierać rumieńców - również z zupełnie innych powodów, o których niedawno pisałem. Muszę jednak mimo wszystko podciągnąć także to, co jest codziennym trudem rozkręcania machiny życiowej. To zarabianie pieniędzy na bieżące wydatki, a być może niedługo na dodatkowe zakupy.

 Kończę więc pisać bloga i biorę się do pracy, być może z lepszą motywacją ;-)

sobota, 6 stycznia 2018

Duża pokora

Wczoraj przyszła do mnie ostatnia przesyłka z tych pod koniec zeszłego roku kupionych i zamówionych do otrzymania. Tym razem było to wotum dla Kogoś na Górze za opiekę nade mną. Kupiłem sobie coś bardzo starannie wybranego. Co prawda wybrałem sobie nieco inną rzecz na początku, a nieco inną musiałem kupić, bo ta wybrana początkowo, nie była chwilowo dostępna. Ale niezależnie od tego drobnego odstępstwa od pierwotnie powziętego planu ucieszyłem się, gdy wreszcie przesyłka do mnie dotarła.

Jednak zacząłem trochę kręcić nosem po jej rozpakowaniu, bo nie do końca to, co kupiłem odpowiadało moim wyobrażeniem pod pewnymi względami. Częściowo można powiedzieć, że zawiodłem się na tym co kupiłem. Jednak w pewnym momencie uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz, która mnie szalenie zawstydziła. Nie mogę wybrzydzać. Powinienem nauczyć się trochę więcej pokory. Chciałem podziękować za opiekę nade mną, a tymczasem zachowuje się jak idiota perfekcjonista, który dopatruje się tego, że coś jest nie do końca idealnie wykonane.

Tak naprawdę perfekcyjne powinno być nasze życie pod względem tego, w jaki sposób będziemy postępowali i czy będziemy czynić dobro. Perfekcyjne powinno być nasze trzymanie się pewnych zasad moralnych i życiowych. Perfekcyjna powinna być nasza otwartość na krytykę i chęć doskonalenia się. Ale zupełnie nie musi być perfekcyjne coś, co kupujemy ze szczerego serca po to, żeby komuś wynagrodzić trud - niezależnie od tego, czy kupujemy to najbliższej osobie, komuś mniej związanemu z nami emocjonalnie, czy też jest to kupione po to, aby podziękować Komuś Wyżej.

I tak naprawdę ta cenna życiowa nauka była dla mnie ważniejsza od przedmiotu, który otrzymałem.

piątek, 5 stycznia 2018

Małe szpilki

Niejednokrotnie przekonywałem się w moim życiu o tym, że jest nade mną czyjaś Opieka z Góry. Jednak dla równowagi, żebym za bardzo wie wpędził się w pychę i dumę ze względu na tę opiekę, która nieraz o centymetry u chroni mnie przed rozbiciem się o nieprzyjazne życiowe rafy, mam z drugiej strony bardzo wiele szpilek wtykanych w drobniejszych sprawach. Klasycznym przykładem istnienia takich szpilek jest odbieranie przesyłek, które niedawno do mnie przyszły. Miałem tego dnia do odebrania sześć przesyłek - trzy od kurierów i trzy z paczkomatu. W obu przypadkach pojawiły się niezawodne szykany.

Najpierw skontaktował się ze mną kurier z DPD, więc wyszedłem po przesyłkę. Miał dla mnie dwie przesyłki, co mnie nie zdziwiło, bo spodziewałam się w sumie trzech. Nawet nie kwitował ich odbioru, sprawdziłem tylko to, czy są do mnie adresowane i zabrałem. W domu okazało się, że tak naprawdę brakuje tej przesyłki, której najbardziej się spodziewałem, czyli właśnie z DPD. Odebrane paczki były z InPost. Też na nie czekałem, ale kurier z DPD powinien przede wszystkim dostarczyć mi przesyłkę z DPD. Na dodatek pół godziny później. kiedy podglądałem status przesyłki z DPD, ze zdziwieniem stwierdziłem adnotację o jej doręczeniu. Zadzwoniłem wreszcie do kuriera i okazało się, że owszem miał tę przesyłkę, ale zostawił ją przed drzwiami właściciela domu, w którym wynajmuję pokój. Poszedłem tam i na szczęście nadal była - ale co się martwiłem, to typowa Szpilka z Góry.

Ponieważ kurier dostarczył mi przesyłki InPost, pomyślałem sobie, że niedługo pojawią się informacje o zapakowanych do paczkomatu trzech przesyłkach, których oczekiwałem. Faktycznie,  kilka minut później pojawił się jeden SMS, a potem drugi. A gdzie trzecia przesyłka? Nie ma jej. Zabrałam się za swoje prace, ale po pewnym czasie postanowiłem nie czekając na trzecią przesyłkę iść na zakupy i potem odwiedzić paczkomat. Wyjąłem obie przesyłki i wróciłem do domu. Dosłownie wtedy, gdy już wchodziłem do bramy posesji, przyszedł SMS z informacją o trzeciej przesyłce. Tak jak się spodziewałem, musiał ją dostarczyć inny samochód. Wróciłem do domu i wyładowałem to, co miałem w torbie (łącznie z zakupami) i spokojnie wróciłem spacerkiem po ostatnią paczkę. Kolejna typowa Szpilka z Góry.

Jako podsumowanie dnia powiem, że mimo wszystko wolę już mieć szpilki w drobnych sprawach, ale za to wielkie szczęście w ważnych, niż na odwrót :-)

czwartek, 4 stycznia 2018

English

Gdy zaczynałem moją przygodę z komputerami systemem operacyjnym był DOS i wszystkie komendy wpisywało się z klawiatury. Później korzystało się z takich programów jak Xtree lub Norton Commander. Zresztą Xtree posiadam nadal u siebie w kolekcji, oczywiście teraz może on uruchomić się jedynie pod emulatorem DOS. Później dopiero zaczął wchodzić Windows 3.0, a o polskich programach prawie się nie słyszało. Tak naprawdę pierwsze polskie programy, z którymi się zetknąłem to te, które sam napisałem. Przyzwyczajony byłem więc zatem do tego, że język angielski jest językiem interfejsu komputerów, którymi się posługiwałem.

Potem pojawiły się już polskie wersje systemów operacyjnych i oprogramowania, ale ja wciąż wolałem korzystać z wersji angielskiej. Dotyczy to tak samo telefonu i innych urządzeń. Nawyk ten został mi to dzisiaj. Nie chodzi tutaj o przyzwyczajenie. Język angielski jest po prostu o wiele bardziej zwięzły, a także o wiele bardziej czytelnie wszystko jest w nim opisane niż po polsku. Dlatego zdecydowanie wolę dalej używać języka angielskiego posługując się różnymi urządzeniami. Dotyczy to także oprogramowania takiego jak Office.

Niedawno instalowałem update tego oprogramowania. Musiałem je odinstalować i zainstalować ponownie. Korzystam sobie z niego, otwieram dokumenty, pliki Worda i Excela, pracuje dzień po dniu i dopiero dziesiątego dnia zauważyłem. że Office, który mam zainstalowany, jest po polsku! Po prostu zapomniałem doinstalować język angielski żeby zmienić interfejs programu. Uśmiałem się z siebie do łez. Zagapić się przez godzinę lub dwie każdy może, ale przez dziesięć dni? Akurat nadarzyła się okazja, aby porównać wygląd programu z językiem polskim  i stwierdziłem, że jednak angielski jest lepszy, wracając do niego.

A więc muszę Run przeglądarkę, Open Bookmark ze stroną firmową i Search nowe zlecenia w pracy :-)

środa, 3 stycznia 2018

Gówniany brydż

Tym razem postanowiłem zapuścić na dwa pierwsze dni mojej pracy w nowym roku dwa lekkie, łatwe i przyjemne tematy, będące ciekawostkami z mojego życia i to dosyć zabawnymi. Skoro będę musiał pracować i wejść już na obroty zawodowe, przynajmniej na blogu pisać będę o czymś bardziej zabawnym. Pierwszy temat to oczywiście gówniany brydż i to jak najbardziej dosłownie. Chodziło o brydża, którego zapuściłem sobie na telefonie w czasie pierwszego w nowym roku toaletowego posiedzenia w wiadomej sprawie, stąd jego nazwa.

Pomyślałem sobie, że pierwszy w nowym roku brydż będzie zarazem taką noworoczną wróżbą. Ciekawe zatem, jak ten brydż się uda. No i udał się. Z góry uprzedzam, że dla mało znających się na tej grze reszta tego akapitu będzie bełkotliwa. A zatem pierwsze rozdanie - wylicytowaliśmy 3 bez atu, a wyszedł szlemik. Drugie rozdanie - oni zadecydowali 5 trefli, zastanawiałam się nad kontrą i w końcu nie skontrowałem, a oni zakończyli z 4 wpadkami. Trzecie rozdanie - wylicytowaliśmy 4 kiery, a wyszedł szlem. W efekcie pobiliśmy przeciwników 1240 do zera. A gdybyśmy wylicytowali szlemik i szlem oraz skontrolowali środkową grę - mielibyśmy rekordowy wynik 3840 do zera!

Jaka z tego wynika wróżba? Sprytna to wróżba, dana mi przez Pana Boga lub Los dlatego, że nie jest ona jednoznaczna i wiele zostawia mojej własnej pracowitości oraz energii. Generalnie i tak w nowym roku powinno być dobrze, ale jeśli się odpowiednio postaram, to powinno być wręcz rewelacyjnie lepiej. Zawsze ktoś może powiedzieć, że jest to wróżba z rodzaju "na dwoje babka wróżyła". Tym razem jednak mamy do wyboru dobre i jeszcze lepsze, a nie dobre lub złe - a to już jest ogromny sukces.

A poza tym nie babka wróżyła, ale gówniany brydż ;-)

wtorek, 2 stycznia 2018

Szachy

A zatem powoli zaczynam brać rozbieg. W czasie świąt nie pracowałem. Odpoczywałem, potem pojawiły się nowe wyzwania, dzięki którym pracowałem, ale nie zawodowo, lecz zajmując się swoimi prywatnymi sprawami. Tego rodzaju prace będę musiał kontynuować dalej w najbliższym czasie. Ale także pora zabrać się także za pracę zawodową po to, żeby zarobić na kolejny czynsz. Muszę więc pogodzić bieżącą pracę i wydatki z planowaniem przyszłości. Dorzucam więc do kotła, podgrzewam parę i puszczam powoli w tłoki.

Tak naprawdę uświadomiłam sobie, że załatwianie spraw będzie przypominało z mojej strony partię szachów. Teoretycznie nie powinienem bezpośrednio zajmować się planowaniem zbyt głęboko, bo trzeba odpowiadać ruch po ruchu. Oczywiście dobry szachista (a ja akurat nim nie jestem, bo nigdy nie lubiłem analizować posunięć w szachach) planuje na wiele ruchów do przodu i na różne warianty. Idealnie wychodzi mi to jednak przy planowaniu życiowym, zresztą w porównaniu do szachów jest bardziej skomplikowanym, bo nie wymaga wyłącznie przewidywania ruchów, ale także kosztów wszelkiego rodzaju i tym podobnych czynników.

Zabieram się zatem stopniowo za planowanie w miarę oczywiście ujawniania się kolejnych elementów mojej życiowej układanki. Pewne rzeczy planować będę tylko bardzo ogólnie jeśli chodzi o kierunek, inne będę już planował bardziej szczegółowo. A potem będę robił to, co najbardziej mi się podoba - i chyba pod tym względem nie jestem odosobniony - to znaczy wykreślał już zrealizowane czynności. Na razie trzeba zająć się także zwykłymi życiowymi czynnościami i ruszyć silnik w mojej codziennej pracy, a to też nie będzie takie proste po około dziesięciu dniach niezajmowania się nią.

Cóż, para buch, koła w ruch - ale przynajmniej mam nadzieję, że tym razem nic się nie wykolei :-)

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Pracowity Nowy Rok

No to mamy nowy rok 2018. Jak obchodziłem sylwestra? W czasie, gdy nowy rok się pojawiał, sprawdzałem pewne rzeczy, które mnie bardzo zainteresowały, bo dotyczyły mojego przyszłego życia. Było to tak autentycznie fascynujące i wciągające, i tak dla mnie ważne, że kompletnie zignorowałem fajerwerki i pojawienie się nowego roku. Zupełnie tego nie celebrowałem i zupełnie nawet nie miałem na to żadnej szczerej ochoty. Po prostu działania, które już od kilku dni bardziej intensywnie podejmuję, są dla mnie na tyle ciekawe i istotne, że żadna celebracja noworoczna nie stanie przebić ich atrakcyjnością.

Wczoraj byłem na wycieczce w celu załatwienia pewnej sprawy, nie udało mi się jej załatwić, więc teoretycznie jest to jedna wielka porażka finansowa - bo kilkadziesiąt złotych straciłem bezsensownie na dojazd. Ale nie żałuję tego. Żartem powiem, że to była taka drobna nutka szaleństwa, na którą sobie pozwoliłem. Tak naprawdę zaś liczyło się nie załatwienie tamtej stosunkowo drobnej sprawy, ale długi telefon, który wczoraj miałem w ważnych życiowych sprawach. Rozmowa trwała około godziny i byłem w stanie dzięki niej wiele rzeczy sobie uporządkować i należycie przygotować się do dalszych moich przemyśleń i planów.

Wydarzenia mające miejsce od kilku ostatnich dni, a wstępnie, w (mniej galopującym natężeniu) od kilku miesięcy, są dla mnie po prostu o wiele ważniejsze dla mnie do działania (oraz zwyczajnie interesujące) niż jakiekolwiek celebracje lub imprezy i tym podobne rzeczy. Dlatego noworoczną noc spędziłem wysypiać się po nieprzespanej wczorajszej nocy, ale wstałem już stosunkowo wcześnie i zabieram się za pracowite robienie różnego rodzaju przemyśleń i innych ciekawych zajęć. O wiele bardziej mnie to motywuje i ciekawi niż wylegiwanie się w łóżku i celebrowanie Nowego Roku poprzez leczenie sylwestrowego kaca - swoją drogą zresztą nie mam go, ponieważ nie piłem nawet kropli alkoholu.

Mam zatem pracowity Nowy Rok i szczerze z tego cieszę :-)