sobota, 30 kwietnia 2016

A long time ago

A long time ago - ale nie in galaxy far, far away. Rzadko kiedy znaleźć można taki ciekawy na swój sposób anons, który jednocześnie potrafi zainteresować i zdumieć. W tym przypadku nie ma co tłumaczyć zbyt wiele na wstępie, wystarczy nadmienić jedynie, że autor tego anonsu ma (według tego co sam zadeklarował) 23 lata. Oto co napisał:

Kiedyś spotkaliśmy się i gadaliśmy na GG, było to z 2 late temu ale wyszło średnio bo okazało się że masz więcej lat niż mówiłeś, pracowałeś jakoś kucharz w centrum, ty blondyn i jak wspomniałem mieszkałeś niedaleko dworca żabieniec. Marcin o ile dobrze pamiętam. ;)

Może jestem przesadnie "higieniczny" w zakresie kontaktów międzyludzkich, ale mam tak, że jeśli zrywa mi się na czacie rozmowa (lub na GG), to prawie od razu zapominam o niej i oczyszczam z niej moją pamięć. Trudno mi sobie wyobrazić wspomnienie rozmowy sprzed miesiąca, nawet ciekawej i oryginalnej. A tu mamy do czynienia z dwuletnim terminem rozmowy, i do tego średnio ciekawej. Naprawdę zadziwiające, że po dwóch latach taką średnio ciekawą rozmowę ktokolwiek kojarzy. 

Ale jeszcze bardziej ciekawe jest to, że autor anonsu liczy na to, że po dwóch latach zdarzy się podwójny cud. Bo po pierwsze, liczy na to, że jego anons przeczyta tamta osoba, co już samo w sobie graniczy z nieprawdopodobieństwem. A po drugie, liczy na to, że jeśli przeczyta, to przypomni sobie, że to o niego mogło chodzić. Doprawdy, prawdziwa wiara w cuda. Ale zastanowiłem się chwilę i pomyślałem, na ile moje poznawanie do związku - w porównaniu do tamtego "swobodne i wygodne", z oczekiwaniem na poznanie kogoś, kto się okaże po prostu odpowiedni - nie jest taką samą wiarą w cuda?

Zapewne jest tylko nieznacznie mniejszą wiarą w cuda ;-)

piątek, 29 kwietnia 2016

Mam 6 cm

Przywykłem do tego, że na gej czatach ludzie piszą różne debilne lub czasem zabawne rzeczy. Ale niekiedy ich pomysłowość przekracza wszelkie oczekiwania. Tak było z kimś, kto na głównym oknie czata napisał następujące zdanie: mam 6 cm kto wyśmieje. Rozumiem fetysz niektórych osób do mierzenia fiuta i podniecana się jego długościami. Rozumiem, że dla wielu ludzi dłuższy penis równa się lepszy anal w jego wykonaniu. Ale czemu są tacy, którzy podniecają się małym penisem, do tego swoim własnym?

Bo zaproszenie do wyśmiewania własnego małego penisa to nic innego jak podniecanie się. Obojętnie, czy to podniecanie się na czysto, czy przez masochistyczne przeciwieństwo. Na pewno nikt normalny nie wyskakiwałby z taką informacją publicznie, a tym bardziej z propozycją wyśmiania samego siebie. Normalny człowiek nie lub być wyśmiewanym. Ale dla nienormalnego widocznie każdy pretekst jest dobry. Nawet krótki penis.

Technicznie rzecz biorąc i tak nie wiadomo, czy te 6 cm jest w spoczynku, czy we wzwodzie. Nie wiadomo więc czy śmiać się, czy nie śmiać - i w ogóle po co śmiać. Nawet jeśli to byłby penis we wzwodzie, to nie jest powód do śmiechu. Ludzie mają takie lub inne organy, niekiedy poza standardowymi wymiarami. I dlaczego mielibyśmy się z tego śmiać? Nawet jeśli ktoś sobie tego życzy. Czaty gejowskie nie przestają mnie zadziwiać, mimo że już nie pierwszy rok z nich korzystam.

Na czacie nikt tego rozmówcy nie wyśmiał - pewnie byli zbyt zajęci polowaniem na wielkie kutasy :-)

czwartek, 28 kwietnia 2016

Targowica 2.0

Trafiłem w sieci na ciekawy tekst, mówiący o tym dlaczego współczesna Targowica (jak to niektórzy uważają) czyli niedawne elity III RP rozpaczliwe szukające pomocy w Berlinie i Brukseli, wypada żenująco w porównaniu z tą oryginalną Targowicą z 1792 roku. A składają się na to trzy dość ciekawe powody natury poniekąd poza-politycznej.

Po pierwsze, targowiczanie byli przynajmniej (jako magnaci) mecenasami kultury i sztuki. Obecni - raczej nie są. Po drugie, choć sami targowiczanie może bohaterami nie byli, to pochodzili z bardzo zasłużonych rodów Rzeczypospolitej, które swego czasu wielu prawdziwych bohaterów wydały. A obecne elity III RP - pochodzą znikąd. I po trzecie, targowiczanie jako magnaci utrzymywali się sami, bez konieczności okradania państwa. A elity III RP raczej nie mają majątku z dziada pradziada - ale z niedawnych afer i tym podobnych sztuczek. 

Faktycznie, tak bardzo na psy zeszła nasza Rzeczypospolita, że nawet obecna Targowica 2.0 jest żałosną kpiną tamtej. Ale mamy przynajmniej dziejowe szczęście. Kanclerz Angela Merkel jest także żałosną kpiną Zofii Fryderyki Augusty von Anhalt-Zerbst, czyli carycy Katarzyny II. I Bruksela jest również żałosną kpiną dawnego europejskiego oświeconego absolutyzmu. Bruksela jest przykładem czegoś, co trudno nawet określić - może ciemnego idiotyzmu? I w takim idiotycznym świecie pływa nasza Targowica 2.0.

Jak tak dalej pójdzie, to zamiast rozbiorów zrobią teraz ubiory Polski :-)

środa, 27 kwietnia 2016

Nagi penis

Jazwari Saraqib, dżihadysta rekrutujący terrorystów w Wielkiej Brytanii, wysyłał między innymi kobietom swoje nagie selfie z trzymanym w dłoni penisem. I oto kobiety wyśmiały go z powodu małego penisa. Jak wiadomo, penis kawał sługi, nie zawsze jest długi ;-) Ale mnie osobiście zasmuciło w tym wydarzeniu coś innego. Otóż szkoda, że w innych dziedzinach polityki nie ma takiego "penisa" którego można by szybko ocenić i ewentualnie zdyskredytować. Choć coś takiego, po części, spotkałem w jednym memie dotyczącym listu trzech byłych prezydentów

Jakiś naprawdę przytomny i kreatywny internauta napisał tam, że Kwaśniewski jako magister napisze list, Komorowski sprawdzi ortografię, a Wałęsa doniesie. Idealne "prezydenckie penisy". Wiadomo, że z magisterką Kwaśniewskiego były - delikatnie mówiąc - kontrowersje, ortografia Komorowskiego przeszła do historii, zaś donoszenie (podobnie jak wygrane w Totolotka) to specjalność Lecha Wałęsy. Oczywiście, nigdy nie będzie zgodności co do takiego "penisa". Jednym wyda się za krótki, innym za długi. Jedni uwierzą w to, że Wałęsa donosił, inni nigdy się nie przekonają. 

Ale naprawdę wielka szkoda, że nie można w wielu sprawach sięgnąć po takiego "nagiego penisa" i szybko ustalić czy coś jest odpowiednie, czy nie - i przez to to godne wyśmiania. Dla wielu zakrzyczanych politycznych kurdupli (i nie mam tu wcale na myśli prezesa Kaczyńskiego, bo akurat on posiada polityczną klasę) może dzięki temu znalazłaby się adekwatna do ich podskakiwania ocena. Tymczasem jednak w Polsce większości krzykaczy nie chodzi o próbę obiektywnej oceny, a jedynie o wmuszenie swojej racji. 

No tak, bo rację łatwiej wmuszać niż samego penisa :-)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Gestapowska czujność

To, że na demonstracjach KOD wszyscy opluwają pewnego kurdupla i wieszają psy na pewnej określonej partii politycznej - nikogo już chyba nie dziwi. Ale to, że w czasie tych demonstracji zahukuje się i odbiera mikrofon osobom, które ośmielają się w swoich wystąpieniach choćby częściowo krytykować dorobek ostatnich ośmiu lat rządzącej wtedy Platformy Obywatelskiej - to już zakrawa na polityczny kabaret. Powiedziałbym nawet, że to jest taki nazistowski kabaret.

Gdyby ktoś w hitlerowskim Reichstagu ośmielił się krytykować rządy NSDAP, zapewne też od razu zostałby zahukany i wyprowadzony z sali przez dziarskich esesmanów. Tylko pytanie, czy ktokolwiek odważyłby się krytykować NSDAP w takim Reichstagu? Czy komukolwiek z brunatnych posłów przyszło by to do głowy? A zatem, skoro w Komitecie Obrony Demokracji są jednak (bardzo rzadko, ale trafiają się) osoby mające chęć krytykować "jedynie słuszny" dorobek Platformy - to czy jest to dowód na faktyczną demokrację w KOD-zie? Bo nie jest to wtedy monolit nazistowskiego typu.

Moim zdaniem nie jest to dowód na demokrację w KOD-zie. A raczej dowód na brak czystości ideologicznej, brak gestapowskiej organizacji i brak totalitarnego zniewolenia na sto procent (obecnie pewnie wynosi to jedynie 99 procent). Po prostu, wypadki zdarzają się każdemu, nawet w KOD-zie. Dopuszczają kogoś do głosu w dobrej wierze, a tu takie faux pas. Ale mają przynajmniej gestapowską czujność. Żaden niesłuszny pogląd przy mikrofonie na mównicy się tam nie uchowa. Monolit nazistowskiego typu może nie jest idealny, ale na pewno jest szczera wola aby go stworzyć. W końcu KOD ma bronić Demokracji. Bronić jej za wszelką cenę!!!

A jak wiadomo Demokracja jest tylko wtedy, gdy rządzi Platforma.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Z Bogiem panowie

Tymi słowami major Szendzielarz ps. "Łupaszka" pożegnał ostatnich życzliwych sobie ludzi - kolegów z celi mokotowskiego więzienia. Dalej byli już tylko ubeccy oprawcy. A potem pochówek, a raczej wrzucenie ciała do jamy, byle jak, twarzą do dołu. Typowe, bo w czasie komunizmu zaczną część narodu polskiego została tak ustawiona - twarzą do ziemi. Jedni po śmierci, inni za życia. Przyduszeni butem totalitaryzmu, przygnieceni ogromem zakłamania. Na długie dziesiątki lat. Niestety, to zakłamanie nie skończyło się wraz z oficjalnie otrąbionym upadkiem komunizmu w 1989 roku.

Trudno się temu dziwić. Wszak, jak teraz coraz bardziej to widać gołym okiem, wspaniała III RP jest tak naprawdę PRL 2.0, albo raczej PRL Plus. Taki PRL z wymienionymi niektórymi układami, ładniejszą obudową i przyjaźniejszy dla użytkownika. I tak samo wszystkożerny, a może nawet jeszcze bardziej moralnie nieekologiczny. W tym PRL Plus oczywiście prawie wszyscy żyjemy lepiej niż za komuny. Mamy kolorowe telewizory, zamiast pół miliona - kilkanaście milinów samochodów. To wszystko pięknie, ale też nic w tym nadzwyczajnego - cały świat naokoło też żyje lepiej. Prawdziwe pytanie jest jednak nie o narodowe ciało, lecz o narodową duszę

A w duszy niestety zachowało się wiele zgnilizny rodem z PRL. Wiele zakłamania. Ci, którzy PRL budowali i utrzymywali, nie rozpłynęli się po 1989 roku. Oni nadal czuwali nad III RP. Czuwali z korzyścią dla siebie i z pogardą dla nas - dla obywateli, dla Polaków. Tych gorszych, bo Polaków, a nie kosmopolitycznych jedynie-Europejczyków. Tych ciemnych, bo wierzących w Boga, a nie jedynie-postępowych lewicowych ateistów. I ta pogarda wylewa się nadal kubłami pomyj na każdego, kto ośmieli się przeciwstawiać opętanym lewicową polit-poprawnością "elitom" i ich mainstreamowemu propagandowemu "dziennikarstwu". Tyle, że - jak pokazał wczorajszy pogrzeb już pułkownika Łupaszki - naród coraz bardziej odkrywa swoją prawdziwą duszę, a nie ten przyszywany PRL-owski tandetny kubraczek. Warto przypomnieć to, co napisał kiedyś Mistrz Adam w "Odzie do młodości":

Pryskają nieczułe lody,
I przesądy, światło ćmiące…
Witaj jutrzenko swobody,
Zbawienia za tobą słońce!

I to w dniu pułkownika Łupaszki dedykuję nam wszystkim.

niedziela, 24 kwietnia 2016

Preludum korepsondencyjne

Aby nie był mój blog cały "polityką stojący", to dziś dla odmiany coś "a little fun" z anonsów. Na ogól anonse, które cytuję są na swój sposób smutne. To lub tamto jest w nich beznadziejne lub głupie. Ten anons jest zabawny z innego powodu. Ma on w sobie jakaś uroczą egzaltację. I chyba z definicji skazaną na porażkę. Ale oceńmy to sami. Oto treść tego egzaltowanego anonsu:

Wybitny filolog-lingwista, psychoanalityk, filozof, wzorowy absolwent najstarszej, największej i najlepszej uczelni północnej Polski, stypendysta Uniwersytetu Marcina Lutra (Niemcy), wydawca i tłumacz literatury pięknej oraz były wykładowca akademicki pozna człowieka (25-45 lat) do wspólnego zamieszkania w komfortowych warunkach w najbardziej przyjaznym mieszkańcom mieście Polski. Nie interesują mnie pedalskie miłości ani seksy. Cenię piękno wewnętrzne, na które składa się 5 elementów składowych: intelekt, charakter, określona wrażliwość, system wartości i głębia emocjonalna. Spotkanie musi poprzedzić długie preludium korespondencyjne. Podaj e-mail w teście odpowiedzi!

Przyznam szczerze, że jakoś mam dystans do wszelkich osób, które same siebie oceniają jako wybitnego takiego-lub-innego. Jakoś wydaje mi się, że o wybitności decydować powinni niezależni recenzenci. Mówienie o wybitności samodzielnie jest według mnie bardzo nieskromne. Wyliczanie swoich zalet w rodzaju czego-to-nie-robiłem także nie jest chyba w dobrym guście. Szczególnie, gdy szukamy kogoś od serca i do uczucia, a nie doktoranckiej polemiki. Wszystko to zniechęca.

Cóż, podnoszone przez autora piękno wewnętrzne to nawet ciekawa koncepcja. Obawiam się jednak, że poprzedzona tymi dość odpychającymi popisami samouwielbienia może brzmieć co najmniej lekko nieszczerze. Piękno wewnętrzne jest przede wszystkim w prostocie serca. W czymś może pozornie banalnym, ale głęboko przejmującym i zapadającym w duszę. To takie coś, jak piękno prostego ascetycznego krzyża, w porównaniu do jego prze-bogaconej barokowej karykatury. Obawiam się, że dziś prezentowany anons jest zaś zdecydowanie zbyt barokowy. Jedyna przyjazna nuta w nim - to właśnie owo preludium.

Ale tylko dlatego, że preludium skojarzyło mi się z muzyką Chopina :-)

sobota, 23 kwietnia 2016

Obrotowy język

Niedawno ktoś zestawił dwa tytuły znanej z dziennikarskiej rzetelności i bezstronności "Gazety Wyborczej". Tak, tej samej, o której pewien aktywista KOD napisał, że jest niezłomną obrończynią wolności. Otóż ta niezłomna obrończyni wolności w jednym artykule napisała o proteście działaczek feministycznych w czasie mszy w kościele św. Anny, a w drugim o profanacji katedry przez działaczy ONR. Jak widać, polityczna obecność w kościele dla "Gazety Wyborczej" różnie jest określana, w zależności od tego, czy to byli nasi czy ichni. Widocznie ci "ichni" nie są po myśli redaktora "Michni" - stąd taki obrotowy język. 

Przypadek smutny i żenujący Ale trudno się spodziewać innego podejścia po piśmie, które dawno przestało być gazetą w sensie dziennikarskim, a stało się monotematycznym szmatławcem propagandowym przebrzmiałych elit, które wściekają się obecnie z powodu utraty wpływów i apanaży. Jednak równie smutny przypadek obserwuję przy rozmowach na czatach i innej komunikacji wśród gejów. Tym razem nie chodzi jednak o wizyty w kościele. Ale o inne pole, na którym wykorzystywany jest przez gejów, i szczególnie bi, ten obrotowy język. I wykorzystywany jest bez żenady.

Obrotowy język polega na tym, że te same rzeczy różnie określamy, w zależności od nastawienia ideologicznego. Czyli nasz opis rzeczywistości jest nieobiektywny, jest stronniczy. Podobnie jest przy opisie na przykład związku u ludzi na czatach. Dla jednych związek to relacja uczuciowa i życie razem - czyli mają rozumienie związku, jak czegoś w rodzaju małżeństwa. A dla drugich to układ na seks. Tak samo jest z przyjaźnią. Dla jednych to relacja towarzyska, nie zawierająca naturalnie żadnej erotyki. Dla innych - także układ na seks. Mam wrażenie, że pod względem manipulacji językowej wielu gejów dorównuje "Gazecie Wyborczej". Pytanie tylko, czemu to robią?

Czyżby dlatego, że chcieliby wyrobić obrotowy język do oralu? ;-)

piątek, 22 kwietnia 2016

Nieludzko traktowany

Nawet o tym nie wiedziałem, ale jestem okrutnie, nieludzko traktowany przez życie. Mianowicie pijam często zimną kawę. Nie mam także nowoczesnego komputera ani najnowszych gier. I przede wszystkim nie jem (nawet zimnej) pizzy - a jedynie chleb z masłem. Prawdopodobnie mógłbym pod względem bycia nieludzko traktowanym współzawodniczyć z norweskim szaleńcem i mordercą Andresem Breivikiem. Z jednym wyjątkiem - posiadam dostęp do internetu i swobodę korespondencji. 

Ten prawicowy wariat zabójca 77 niewinnych ludzi, w tym znacznej większości bardzo młodych ofiar, otrzymał w Norwegii karę zaledwie 21 lat więzienia, bo w tym postępowym kraju więcej się nie da. No to posiedzi te 21 lat. Pytanie, czy posiedzi wygodnie. No cóż, przebywa w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Ma tam więc do dyspozycji jedynie mały apartament, komputer, gry, bieżnię do biegania. Warunki, w których odbywa karę w norweskim ostrym więzieniu są lepsze niż w polskich więzieniach o najbardziej złagodzonym rygorze. Czy to warunki sprawiedliwe jak na fanatycznego mordercę tylu niewianych osób? Oceńmy to sami. Ja uważam, że te warunki stanowią policzek dla ofiar i ich rodzin. Bardzo bolesny policzek.

Breivikowi przeszkadza jednak to, że nie może korzystać z internetu, korespondować ze swoimi wyznawcami (i hodować kolejnych seryjnych zabójców), a także zapewne jeść więcej eleganckich frykasów. No i nie ma jak zamieścić ogłoszenia matrymonialnego. To wielka dyskryminacja więźnia. Wytoczył proces państwu norweskiemu i po części go wygrał. Biedny Breivik - taki strasznie samotny, z okrutną zimną kawą. I z 77 zimnymi zwłokami ofiar. Ale zwłoki są pod ziemią, a kawa na stole. Kawa bliższa ciału niż zwłoki. Ciekawe, czy sprawiedliwość bliższa Norwegii, czy może bliższe jej jest piekło. Chyba zdecydowanie piekło - szczególnie dla rodzin ofiar.

Roald Amundsen, też Norweg, zdobył biegun południowy - Anders Breivik i norweski wymiar sprawiedliwości zdobyli biegun absurdu.

czwartek, 21 kwietnia 2016

Żonkilowy obciach

Rocznica bohaterskiego zrywu w Getcie Warszawskim była okazją nie tylko do skandalicznego i brudnego politycznego wiecowania w wykonaniu warszawskiej platformerskiej Bufetowej, ale także do innego, bardziej subtelnego idiotyzmu, w wykonaniu Muzeum Żydów Polskich. Chodzi o rozdawanie papierowych żonkili, które miały symbolizować opaski z gwiazdami Dawida. Z tego, co przeczytałem to jednak swego rodzaju żonkilowy obciach. Tak przynajmniej uważa Eli Barbur, wieloletni korespondent polskich mediów w Izraelu.

Napisał on w swoim tekście, że w tym roku, w przemówieniu prezydenta Dudy, po raz pierwszy nawiązano do walki, która w czasie powstania w Getcie prowadził także Żydowski Związek Wojskowy, który współpracował z Armią Krajową. Do tej pory hołubiono w propagandzie PRL i następnie III RP jedynie Żydowską Organizację Bojową, czyli lewicowe ugrupowanie Marka Edelmana. Dla lewicowej propagandy ŻZW po prostu nie istniał, bo nie był po jedynie słusznej, lewicowej ideologicznej stronie. Ten sam Marek Edelman, nienawidzący zresztą państwa Izrael, składał co roku pod pomnikiem bohaterów Getta żonkile. I dlatego muzeum Polin przejęło jego gest. 

Żonkile symbolizować mają żółte łaty noszone w Getcie. Problem tylko w tym, że żółtych lat tam podobno nie noszono - a jedynie białe opaski z gwiazdą Dawida. Niestety, takie drobne, ale na pewno zamierzone zakłamanie historii. Przez kogo? Najwyraźniej przez spadkobierców lewicowego myślenia Marka Edelmana. Nawiasem mówiąc, Eli Barbur napisał, że w czasie powstania w Getcie warszawskim nad sztabem Żydowskiego Związku Wojskowego na Muranowie powiewały dwie flagi - flaga polska i flaga z gwiazdą Dawida. Dlaczego nie wykorzystano tego we właściwy sposób do promowania dobrych stosunków polsko-izraelskich? To przecież wspaniały dowód na także polski patriotyzm bojowników Getta. Odpowiedź jest prosta - bo ten piękny, patriotyczny polski gest bojowników Żydowskiego Związku Wojskowego nie wpisywał się w kanon politycznej poprawności polskiej lewicy. 

Bo to właśnie lewica ciągle zapomina, że walczący w Getcie byli obywatelami polskimi żydowskiego pochodzenia i w znacznej części nadal, także w czasie swojej bohaterskiej walki, identyfikowali się z Polską.

środa, 20 kwietnia 2016

Lesbijski Franciszek

Papież Franciszek odwiedził imigrantów na (nomen omen) wyspie Lesbos. Tak, to ta sama wyspa, która dała swoją nazwę miłości lesbijskiej. Ale nie dlatego chcę o tym dziś napisać. Otóż papież Franciszek przygarnął tam kilkanaście osób, których sprowadził do Watykanu. Kilka rodzin, którym wspaniałomyślnie udzielił pomocy, dając przykład dobrego serca i miłosierdzia. Zadziwiające tylko, że nie zabrał ze sobą ani jednego chrześcijanina - a jedynie samych muzułmanów.

Jeszcze dziwniejsze było tłumaczenie papieża, gdy zapytano go o to, dlaczego nie wyciągnął ręki do żadnego chrześcijanina, a tacy również się znajdowali wśród uchodźców. Otóż papież przyjął rodziny muzułmańskie, bo te miały po prostu papiery w porządku. Chodziło o dokumenty imigracyjne. Zadziwiająca pedanteria z tymi papierami. Mnie nasunęło się może obrazoburcze porównanie z eksterminacją Żydów w hitlerowskich obozach zagłady. Tam też papiery były w porządku. Tyle, że papiery całych transportów.

Naturalnie nie sposób kwestionować dobrej woli miłosierdzia u papieża, ale i u niego widać chorobę lewicowego idealistycznego i zarazem szkodliwego dla świata myślenia. Wyszło bowiem tak, że papież zmieścił się w kanonie opętańczej lewicowej poprawności politycznej ratując tak wymuskanych przez lewicę muzułmańskich imigrantów. Chrześcijanie, których lewica europejska tak nienawidzi, dostali niejako rykoszetem po nosie. A muzułmanie z Państwa Islamskiego i tak mają te gesty papieża w dupie, i odbierać je będą wyłącznie jako kapitulację, a nie jako szlachetny dar serca.

Można powiedzieć, że lesbijskim papieżem kierowały dobre intencje - ale to piekło jest nimi wybrukowane.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Bez odpowiedzi

Anons, który się pisze po to aby (jak się do tego przyznaje w nim otwarcie) nie oczekiwać na niego odpowiedzi - to coś wyjątkowego. Można się domyślać, że taki anons pisze się po to, aby wykrzyczeć jakieś swoje pretensje do świata. Ale czy te pretensje nie są czasem prawdziwe? Oceńmy to sami - anons pochodzi od jakiegoś 44-latka:

Przepraszam, sam nie lubię takiego tonu, ale: czy zostali tutaj sami popaprańcy, debile, kurwy i zboczeńcy?! Nie jestem: "aktywny", "pasywny", "pozytywny", "zadbany, po siłce", "cwel", "dominujący", "sacerdos"... Nie "wyniucham", nie "wyliżę", nie "obciągnę z połykiem". Nie szukam: pracy, lokum, "wsparcia", dresa, "XXL", "układu", młodszego, księcia z bajki, dozgonnej miłości na pierwszej randce, oczywiście "bez wchodzenia sobie w życie". Nie spodziewam się odpowiedzi...
Najpierw postanowiłem wyliczyć sobie z iloma tam przytoczonymi określaniami sam się mógłbym identyfikować. Tak z ciekawości, aby ocenić, na ile grzęznę w tym gejowskim słowniku. Epitety na początku pominę :-) No, na pewno mógłbym napisać że jestem pasywny. Mniej już że aktywny, bo dawno tego nie ćwiczyłem (pasywnej roli zresztą też nie, ale w nią łatwiej się wdrożyć). Lubię wylizać, ale nie każdego i nie zawsze. Bo lizanie to element miłości, a nie gimnastyki seksualnej. Szukam młodszego, bo ode mnie starsi wyłączają mnie kompletnie emocjonalnie.

Za to z dozgonną miłością na pierwszej randce na pewno już się nie zgodzę. Kiedyś może łatwiej się zakochiwałem, bo byle mniej dojrzały i mniej znałem życie - i ludzi. A dziś wolę dmuchać na zimne niż raczej parzyć się gorącym. A za to nigdy nie szukałem związku "bez wchodzenia sobie w życie". Bo przecież związek polega na wchodzeniu sobie w życie! I to na wschodzeniu sobie w życie jak najbardziej!

Chyba nie jestem zatem przesadnie "usłownikowiony" :-)

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Szkoła rasizmu

A na koniec coś bardziej zabawnego. Zabawnie rozumiana szkoła rasizmu w poznawaniu partnera do związku. Tym razem co innego jest najważniejsze dla autora wspólnej życiowej drogi. Oto jego wyznanie:

Marek 25L pas szukam RUDEGO lub RUDYCH MIŚKA ciemnego Rudego, jasno Rudego, Łysego Rudego. A może ktoś zna :-) jak by co proszę o pomoc. To nie są żarty.

Faktycznie to nie żarty. Nie ma zmiłuj - nie jesteś rudy, nie ma cię. Jesteś rudy - jesteś wszystkim. Ba, nieważne nawet czy jesteś zwykłym rudym, czy rudym misiem. Ważne abyś był rudością samą w sobie. Możesz być ciemnym rudym, jasnym rudym, lub łysym rudym. Ta ostania kategoria daje jednak pewną nadzieję - na oszukanie. Wszak łysy jest bez włosów, a bezwłosie może być także bez-innego-niż-rudy-koloru. No chyba, że każą ci zapuścić na chwilę zarost na głowie, aby zbadać czy kolor włosów odpowiada wzorcowi poprawności rasy. 

I fajnie. Skoro ktoś lubi rudych, to niech znajdzie swój rudy ideał. Przynajmniej jest to sympatyczne kryterium. Szczególnie ten łysy rudy jest po prostu tak gładki, że aż słodki. No i równie ważne, że to jest szukanie na poważnie - a nie żarty. Może miało to być nieco śmieszne, ale nie jest. Bo faktycznie autor anonsu zwrócił uwagę na ważny fakt - większość anonsów z kategorii szukania do związku, to jednak są wolne żarty. I to pomimo tego, że ich autorzy myślą, że piszą je na poważnie.

Za to szukanie rudego, nawet łysego rudego, na szczęście żartem nie jest :-)

niedziela, 17 kwietnia 2016

Szkoła jebania

A teraz coś może bardziej głupiego niż podane wczoraj cyferki. A nawet coś uśmiechnięcie głupiego. Tęż krótki i dobitny, na swój sposób, anons szukającego do związku. Ale tym razem faux pas jest bardziej dobitne i głupsze niż we wczorajszym przykładzie. Oto anons:

Szukam męża na stałe. Ja lat 24, szczery, uśmiechnięty, inteligentny, wierny szukam męża z Wrocławia. Ja pasywny w analu. Nie szukam na sex tylko do związku faceta po wyżej 25 lat. Zapraszam do kontaktu.

Fajnie, że ktoś używa słowa męża. To słodkie i zarazem pokazuje, że powinien on rozumieć na czym polega związek. To nie układ, ale właśnie jakby małżeństwo. Nieważne czy formalnie i prawnie jest tak traktowane - ważne jak traktują się sami mężowie. I to jest duży plus tego autora. A minusem jest wylatywanie z rolą w analu. Trochę jakby zaśmierdziało otwartą dupą - za przeproszeniem. Choć niby też to można zrozumieć.

Wiele osób na czatach podkreśla, że seks w związku też jest ważny. Owszem. Ale ja akurat uważam, że zakochani poradzą sobie w praktycznie każdej analnej konfiguracji. Nawet tej najbardziej niedobranej. Bo jeśli we wszelkich innych obszarach życia jest im superaśnie dobrze, to czemu mają przekreślać ten dobrostan przez, znów za przeproszeniem, niedobranie chuja do dupy (żeby to brutalnie ale obrazowo określić)? Ja myślę, że gdy na szali jest szczęście reszty życia i reszty spraw w życiu, to każde analne niedobranie można załatać w taki lub inny sposób. Po co przekreślać idealnego pod każdym innym względem partnera z powodu penisa i dziurki?

Dlatego myślę, że autor anonsu przesadził z tym określaniem niezbędnych parametrów.

sobota, 16 kwietnia 2016

Szkoła arytmetyki

Ten anons z jednej strony jest głupszy na swój sposób od cytowanego wczoraj, a z drugiej - mimo wszystko mniej bulwersujący. Pokazuje on bowiem nie tyle brak woli szukania partnera, ale pewnego rodzaju głupotę, która jej towarzyszy. Może w sumie gorsza jednak jest taka głupota przy szukaniu partnera niż brak szukania partnera w ogóle, jak to było we wczorajszym anonsie. Oto więc anons miłośnika arytmetyki:

Szukam związku opartego na wierności szczerości i zaufaniu. Ja 23 lata 180 cm 72 kg. Szukam kogoś kto będzie chciał razem zamieszkać i stworzyć prawdziwy dom i rodzinę a nie tylko sex czy przygody jeśli jesteś zainteresowany odezwij się :) Zobaczysz naprawę warto nie liczą się km liczą się chęci :*

Przynajmniej wydaje się, że szuka związku, bo jak widać z treści ogłoszenia ma pojęcie na czym związek polega. Śmieszne i na swój sposób tragiczne jest to, że podaje cyferki, czyli wymiary. Na szczęście ograniczył się do wymiarowania, które nie zawiera długości penisa. Gdyby go podawał byłoby to żenujące. Co do reszty wymiarów - oczywiście dają one pojęcie o tym w jakim ktoś jest wieku, na ile wysoki w stosunku do nas i czy jest przy kości. To też się liczy na swój sposób. Ale nie trzeba tym walić po oczach zbyt nachalnie.

Trochę śmiesznie zabrzmiało to na początku anonsu. Na samym końcu byłoby takim bardziej logicznym, że tak powiem technicznym uzupełnieniem. Albo technicznym dopiskiem. W drugim zdaniu wygląda to na przesadną arytmetykę a la czat. Na czacie takie cyferkowanie to element dobierania się do szybkiej seks ustawki - wtedy trzeba precyzyjnie określić kto ma jakie wymiary i obowiązkowo kto komu wkłada. Bez tego skuteczna seks ustawka ani rusz. Ale do życia razem trzeba się "ustawić" nieco inaczej ;-)

W tym przypadku za szybkie cyferki to niezbyt wielki faux pas :-)

piątek, 15 kwietnia 2016

Szkoła lekceważenia

Dziś seria czterech postów na temat "szkoły" poznawania ludzi, wybranych z anonsów gejowskich na tym samym portalu. Cztery posty, cztery tematy i cztery różne wizje. Trzy według mnie głupie, a jedna radośnie zabawna, dla pokrzepienia serc. Zaczynamy oczywiście od tych głupich, w kolejności od najmniej głupiej. Na sam początek zatem szkoła poszukiwania pewnego bi, którą nazwałem szkołą lekceważenia z pewnego powodu. Oto jego anons:

36 lat, żonaty, bi, wysoki, atletyczna sylwetka, regularnie ćwiczący, zadbany, męski, przystojny, dyskretny, niepalący (uprzedzam, ze nie toleruje tego u innych). Uniwersalny! Mieszkam za granicą, mam swoje, pookładane życie i sprawy, Lubie konkretne męskie ruchanie: począwszy od namiętnych pocałunków, przez ostry oral aż po wzajemne posuwanie w tyłek... Szukam dyskretnej relacji, opartej na zaufaniu i założeniu, ze poza łóżkiem (albo innymi miejscami, w który to robimy) się nie znamy. Nie wchodzę nikomu w życie, nie dyktuje warunków i nie pozwalam na dyktowanie ich sobie. Nie obiecuję regularnych spotkań ale nie poszukuję jednorazowych uniesień. Dobrze gdyby Twoje ego nie uwierało Cię ani w krocze ani mózg. Jeśli się dogadamy to super, jeśli nie, idziemy w inna stronę.

W pewnym sensie to także szkoła uczciwości. Przynajmniej pan jest szczery. Ma żonę, jest bi, jego dupa swędzi go do ruchania i tylko na to (wraz z całą otoczką samego seksu) ma ochotę. A że jako bi udaje, że jest hetero i okłamuje żonę i rodzinę, to oczywiście nie wchodzi z nikim w życie. Wchodzi jedynie w samą dupę.

Dlaczego szkoła lekceważenia? Bo anons jest w kategorii szukania do związku, zaś idealnie pasuje do kategorii seks. Ale paradoksalnie można to panu bi wybaczyć, bo jest bi, bo nie orientuje się może w arkanach tego (zresztą pojebanego - dosłownie i w przenośni) gejowskiego środowiska. On tylko chce sobie poruchać (w tę lub w tamtą stronę, bez znaczenia w którą). Można to wybaczyć. W końcu co on może wiedzieć o szukaniu partnera, skoro go nie potrzebuje? Umieścił anons przez pomyłkę w złej kategorii, niech mu będzie :-)

Przynajmniej jest uczciwy :-)

czwartek, 14 kwietnia 2016

Jedno określenie

Czasem jedno zdanie, albo jedno określenie jest w danym anonsie bezcenne i skłania co bardziej inteligentnych czytelników do własnej zadumy i refleksji nad życiem. Tak było w przypadku dość długiego anonsu, na który niedawno trafiłem. Zamieszczony był on przez jakiegoś 41-latka. Oto jego treść.

Cześć, Szukam partnera do wspólnego życia, w takim rozumieniu, byśmy z upływem czasu mogli razem tworzyć rodzinę, razem. zamieszkać. By stało się to po prostu oczywiste. Tak, bycie w monogamicznym związku i wspólne konsumowanie codzienności jest moim celem. Ale po kolei: najpierw trzeba się poznać, zaprzyjaźnić. Zakochanie jest przyjemne ale to co najbardziej wartościowe przychodzi wraz z upływem miesięcy i lat. Mam 41 lat, uprawiam sport, ustabilizowane życie zawodowe, wiem czego chcę, potrafię o tym mówić i w tym kierunku zadziałać. Rozumiem związek jako partnerstwo i umiejętność dawania 2giej osobie przestrzeni tak by mogła rozwijać siebie a nie spełniać mniejsze czy większe oczekiwania swojego partnera Mam za sobą 2 wieloletnie monogamiczne związki. 3 słowa kluczowe dla mnie: monogamia, obecność, lojalność. Jeśli będziesz zainteresowany, dzieli nas nie więcej niż dekada w górę lub w dół - Napisz parę zdań o sobie i swoich oczekiwaniach. I pytaj, jeśli chciałbyś wiedzieć coś więcej. Dziękuję za to, że doczytałeś do samego końca :)

Pewnie każdy dopatrywałby się tego określenia w innej części anonsu. A tak naprawdę chodzi o coś, co przykuło moją uwagę nie w zakresie samego szukania kogoś, o czym niby ten anons mówi, ale w zakresie opisu tej relacji. Chodzi tu o określenie "konsumowanie codzienności". Nie trafiłem dotąd na tak zgrabne określenie życia razem. Bo faktycznie to jest konsumowanie codzienności, jak konsumowanie codziennego śniadania lub obiadu. Zjadanie życia krok po kroku, rozpuszczanie życiowych problemów niczym cukru w filiżance kawy lub herbaty.

Określenie zgrabne i bardzo plastyczne. Jedno z takich naprawdę genialnych określeń dotyczących życia, a w tym wypadku wspólnego życia (choć równie dobrze nadaje się ono do opisywania życia singla). Faktycznie, życie razem to codzienność, czasem rutynowa i niby nudna. Ale jednak mimo całej tej nudy - w jakiś sposób magiczna. To ją odróżnia od codzienności pojedynczego człowieka. Ta wspólna codzienność wcale nie musi przybijać, ona może inspirować i dawać siłę

A na razie ja mam w moim życiu tylko konsumowanie anonsów :-)

środa, 13 kwietnia 2016

Nie przemyślałem?

Niekiedy rozmowy prowadzone także w formie korespondencji na portalach anonsowych są po prostu zabawne i rozbrajające. Taka wymiana mali zdarzyła mi się całkiem niedawno. Przedstawiam ją tu jako rozmowę, co w sumie jest prawdą, bo korespondencja mailowa to także rozmowa, tylko, że nieco spowolniona w porównaniu do rozmowy na czacie. Oto zapis tej rozmowy ciekawej na swój sposób (on i ja):

- No nie wiem..... jak masz ochotę to przyjedź do mnie
- Sam byś do kogoś przyjechał na ślepo?
- Pewnie nie.....ale ja chcę tylko loda
- Mam 55 lat, nigdy nie byłem z facetem, przemyślałem to zaproszenie

- Nie przemyślałeś nic, albo mówimy innymi językami. Na przyszłość proszę zapamiętaj, że szukanie do związku to nie jest szukanie przygód w stylu przyjedź do mnie na loda. A skoro jesteś bi, bo gej w wieku 55 lat na pewno miałby już styczność z facetem, to tym bardziej propozycja złożona szukającego geja do związku gejowi jest po prostu komicznie niepoważna.
- Niczego nie przemyślałem,to prawda i nigdy facet nie robił mi loda ale to dla Ciebie problem, to sorrki
- Niezbyt mnie obchodzi czy ci robił loda. A w ogóle na lody będzie sezon w lecie. Polecam Algidę lub Zieloną Budkę

Zabawna to była konwersacja. Facet zaczyna od wyskoczenia niczym filip z konopi. Niby mam przyjechać, ale nie wiadomo nawet w jakim celu. Pomijam już to, że nie oferowałem się w anonsie z przyjeżdżaniem do kogokolwiek na seks. Potem okazuje się, że to propozycja przemyślana. A gdy to skrytykowałem, okazało się nagle, że on jednak niczego nie przemyślał

Już to samo w sobie byłoby zabawne, gdyby jeszcze nie tak jego pogoń za lodami. Śmieszna jak na 55 letniego faceta, który nagle obudził się z takim pragnieniem. I niestety ma typową dla bi arogancję. Myśli fiutem, a nie rozumem i to myślenie fiutem mu wszystko przesłania. Próbowałem mu coś odsłonić, ale pewnie fiut mu zaraz stanie i ponownie to zasłoni. 

No chyba, że stanie mu na tyle, że walnie go w łeb ;-)

wtorek, 12 kwietnia 2016

Nie myślę fiutem

Nareszcie znalazłem ciekawą ripostę w sytuacji, gdy rozmówca na czacie lub GG debilnie pyta mnie o rolę w analu - zarówno w sytuacji, gdy pyta o to wprost, jak też gdy zapytuje o konkretną rolę. Wkurzało mnie to bardzo, gdyż skoro szukam naprawdę pełnej życiowej relacji, a nie jedynie samego seksu, to zaczynanie od ról w analu jest tak samo zasadne, jak przymierzanie się do obiadu od rozpracowywania serwetki do ust. 

W trakcie pewnej rozmowy wkurzyłem się na rozmówcę, który jako pierwsze pytanie po przywitaniu mnie napisał "pasywny?". Tak między nami, to zdecydowanie łatwiej mi być pasywnym  niż aktywnym, ale podchwycenie tego by oznaczało akceptację dla jego stylu rozmowy z wywalaniem analu w pierwszym pytaniu. Napisałem więc prosto "nie myślę fiutem". Mój rozmówca musiał się tak głęboko po tym zamyślić, że zaniemówił. 

Tym bardziej taka z nim rozmowa jest kupą śmiechu. Mój nick wyraźnie sugerował, że szukam do związku, a nie do jakiś przygód. Wyskakiwanie z analem jest w takim przypadku zdecydowanie w bardzo złīm guście. Trudno jednak mieć pretensje do rozmówcy. Cały czat bowiem ma stylistkę zdecydowanie w bardzo złym guście :-)

Ale ja mam przynajmniej gotową ripostę na przyszłość :-)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Ponad standardy

Niekiedy anonse na gej portalach są prawdziwą kopalnią celnych myśli, które nawet wbrew intencjom ich autorów potrafią (przynajmniej co niektórych) skłonić do głębszej refleksji. Taki krótki, ale dobitny anons trafiłem niedawno. Zamieszczony jest on przez jakiegoś 28-latka. Oto jego treść:

Poznam do koleżeństwa i przyjaźni, docelowo do stałego związku sympatycznego, zdrowego, uczciwego faceta w wieku 30-40 lat, myślącego i zachowującego się ponad standardy tego środowiska.

I co w tym jest głęboką i zarazem bardzo smutną myślą? Naturalnie owe "zachowanie ponad standardy". Mnie się słowo "standardy" kojarzy z czymś pozytywnym, z profesjonalizmem, z zachowaniem właściwym, akceptowanym, porządnym, dobrym. Tymczasem standardy w środowisku gejowskim, to (jak pośrednio można się domyślić z tego anonsu) zjawiska negatywne. Można je wyliczać ad hoc - nieuczciwość, zdrada, dwulicowość, zakłamanie i tym podobne. Zaiste piękne standardy.

Jakie środowisko, takie standardy. Na szczęście nie dotyczą one wszystkich. Ale tam gdzie zaczyna się taka "standaryzacyjna zgnilizna" łatwo od niej się zarazić tymi "gejowskimi standardami". I łatwo przejąć takie negatywne wzorce od innych. Tak się dzieje na gej czatach, na których nawet rozsądni (jak się okazuje w rozmowie z nimi) ludzie przejmują idiotyczne zachowania ogółu. Czyli idiotyczne czatowe standardy.

Oby zatem trafiać na ludzi rzeczywiście ponad standardy - byle pozytywnie ;-)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Gejowski Smoleńsk

Dziś szósta rocznica tragedii smoleńskiej. Wypadało więc i mnie coś na ten temat napisać. Zacznę od osobistej refleksji. Tego dnia jechałem na całodzienną wycieczkę na Podkarpacie, po mojego ówczesnego chłopaka, a potem do Krynicy Górskiej. Około 9 kiedy następowała katastrofa w Smoleńsku ja przeżyłem moją małą katastrofę - policja załapała mnie na radar i musiałem przyjąć mandat. Gdybym tam przejeżdżał pół godziny później, nikt by się nie zajmował radarami i pomiarem prędkości. O wypadku prezydenckiego samolotu dowiedzieliśmy się od jakiegoś obcego pana, który spacerował po Jaworzynie Krynickiej. 

Ale tak naprawdę, gdy dziś myślę o smoleńskiej tragedii, widzę jak wiele każdy z nas przeżywa swoich wewnętrznych Smoleńsków. Ile katastrof duchowych i emocjonalnych ma miejsce w naszych życiach i jak często są one przedmiotem propagandowej lub politycznej rozgrywki. Bo polityka jest także w życiu pojedynczych osób. Niejeden z nas zetknął się w swoim życiu za taką polityką i propagandą w sprawach, na których mu fundamentalnie zależało. Zupełnie tak samo jak w przypadku smoleńskiej tragedii. Nie wiem jakie są przyczyny tej tragedii - ale wiem że skandalicznie rozegrano tę sprawę. Oddano sąd nad tym wydarzeniem stronie rosyjskiej, która na pewno nie byłaby zainteresowana ujawnianiem jakiejkolwiek negatywnej dla siebie prawdy.

Jaki rząd, takie śledztwo. Mieliśmy rząd w znacznej mierze bezwolny i tchórzliwy - takie śledztwo dostaliśmy od rosyjskich braci. I podobnie jest w naszym życiu. Może czasem na takie własne prywatne "smoleńskie tragedie" sami zasługujemy. A może to "zasługa" otoczenia pełnego ludzi zakłamanych i w zły sposób upartych. Ludzi, którzy wmawiają nam czasem, że czarne jest białe, a białe jest czarne. Warto jednak pamiętać o tym, że takie "osobiste samoloty" co i rusz rozbijają się w naszych własnych życiach. I że wiele osób tak samo niemrawo i żenująco zabiera się do wyjaśniania tych spraw. Smoleńskie tragedie ciągle nas otaczają w naszych własnych dziejach.

I wcale nie będzie łatwiej je rzetelnie wyjaśniać.

sobota, 9 kwietnia 2016

Piękne marzenia

Marzenia są piękne, ale niestety bywa, że latami mieszkają tylko w naszym sercu nie chcąc się za grosz spełnić, Coś o tym wiem z własnego doświadczenia :-) I oto przykład takiego anonsu, który można by określić jako wyraz pięknych marzeń:

Poznałem niezwykłego człowieka. Podszedł do mnie, gdy siedziałem nieco zagubiony na uboczu grupy i przyjaźnie zagadał. Nie było w nim cienia pozerstwa czy interesowności. Biła od niego świeżość wiosny i nieskazitelność dziecka Bożego. Zauroczył mnie dojrzałością swoich poglądów na kwestie społeczne i polityczne, ale najbardziej ujęła mnie głębia jego wiary w Boga i przywiązanie do tradycyjnych wartości. Owszem, jest bardzo inteligentny i niezwykle oczytany, ale takich ludzi jest stosunkowo wiele. On ma cechę, która jest na wymarciu - szlachetność. To jedyna cecha charakteru, której nie można udać, i jedyna, która uniemożliwia miłość. M. przypomniał mi, jak nieskończenie piękny jest człowiek, który pokłada nadzieję w Bogu, oraz to, że ja bardzo potrzebuję takiego człowieka. M. traktuje mnie jak przyjaciela i kolegę, mimo że jestem rówieśnikiem jego ojca. Z racji różnicy wieku nie może nas łączyć nic więcej. Pytam: dlaczego na świecie nie ma tak pięknych homoseksualistów? Gdy porównuję ich z tym dobrym, mądrym i czystym chłopcem, wszyscy, których znałem, wydają mi się karykatura człowieka. Jeśli w opisie Marcina zobaczyłeś siebie, napisz do mnie, bo jesteś tym, którego od 23 lat szukam. Podaj e-mail w tekście odpowiedzi, bo nie wyświetla się u mnie adres zwrotny!!! Dotyczy to również Ciebie, Mono!

Cóż, po pierwsze - jest już jakiś Mono, który będzie dla czytelnika tego anonsu potencjalną konkurencją. Not good :-) Po drugie, sam mógłbym powiedzieć o sobie to, że jak porównuję jednego lub dwóch moich byłych chłopaków do reszty, to ta reszta jest faktycznie karykaturą człowieka, czy raczej geja. Ale tak jest w świecie promującym miernotę. Wszędzie się ją promuje. Na Facebook królują zdjęcia nudne i bezwartościowe. Czyli miernota. Na czatach królują osoby szukające nie wiadomo czego. Czyli jak wyżej :-)

Tak naprawdę najbardziej stresujące w tym całym szukaniu nie jest to, że jest tyle miernoty w świecie. Takie ten świat już po prostu jest. Ale stresuje mnie co innego - że aby trafić na diament zagrzebany w tonach popiołu muszę mieć po prostu mega farta. A na mega farta (albo w ogóle na jakiegokolwiek farta) nie mam wpływu. Mogę poszukiwać całymi dniami i nikogo takiego nie znaleźć. A jeśli coś nie zależy ode mnie i mojej pracy, to czuje się na łasce losu.

No właśnie - oby przynajmniej na łasce ;-)

piątek, 8 kwietnia 2016

Pacz iPhone

Rozmowy czasem są zabawne ale niektóre są po prostu mega zabawne. Taka rozmowa trafiła mi się na GG. Zagadał mnie, jeśli wierzyć katalogowi użytkownika, jakiś piętnastolatek ze Świebodzina. W sumie, rozmowa ta była niczym kosmiczna transmisja. On mnie zagadał o godzinie 15, a ja mu odpisałem dopiero o 17, gdy włączyłem komputer. Oto zapis tej "kosmicznie prowadzonej" rozmowy (on i ja):

- Pacz
- Ja ci dam dupy a ty mi kupisz iPhone   
- Okej?   

- LOL
- Żegnam

W sumie trudno było mi odpisać. Bo nie wiedziałem, czy go wyśmiać, czy wdeptać, czy tłumaczyć mu cokolwiek cierpliwie. W końcu zwyciężyło poczucie obowiązku - miałem inną pracę do wykonania i nie chciałem bawić się w myślenie nad tą rozmową. Odpisałem więc  (jak widać) krótko i zwięźle. Ale jeśli chłopak myśli, że ktoś mu kupi iPhone za jednorazowy seks, to niech zobaczy sobie firm "Świnki". Tam, o ile pamiętam, skórzana kurtka chodziła za pięć numerków. Zaś iPhone kosztuje tyle, co trzy dobre skórzane kurtki. 

Zabawny znak czasu z tym chłopakiem. Rozumiem, że ktoś bierze za seks tyle kasy, że można za to kupić iPhone. Ale nie wyobrażam sobie w tej roli dzieciaka, który nie potrafi nawet pisać poprawnie po polsku. Rozumiem, że taką cenę może mieć chłopak escort o przepięknym, nienagannym wyglądzie i manierach, znający języki obce, obeznany w świecie mody i kultury, który wynajmowany jest przez zagranicznego biznesmena na noc. Ale za samo pojedyncze danie dupy, to co najwyżej iPhone mógłby dać jakiś szejk z Dubaju, bo dla niego to faktycznie byłoby tak, jak dla nas przysłowiowe trzy grosze. 

Paczcie jak ten świat potrafi być zabawny ;-)

czwartek, 7 kwietnia 2016

Daily Run

Lubiłem chodzić na spacery, ale moje spacery to nie było byle co - 10, 15 lub nawet 20 kilometrów marszu. Wiadomo, że nie zawsze jest to możliwe. A teraz wprowadziłem nowe zmiany dla zdrowia - spacer powinien być robiony codziennie. I co mi w tym pomoże - nowe oprogramowanie w telefonie. Nic mnie bowiem tak nie motywuje, jak rosnąca statystyka przechodzonych kilometrów i spalonych kalorii.

Używam na komputerze programu Garmin Training Center, który zapisuje wszystkie piesze i rowerowe trasy, a potem podlicza mi zrobione kilometry. Niestety, z zapisanych ścieżek z Runtastic nie przechodzą do programu Garmina spalone kalorie (może to tylko szukana darmowej wersji). Ważne jednak, że przechodzą zrobione kilometry. I mam moją ulubioną statystykę. 

Na początku chodziłem na te codzienne mające po 2,5-4 kilometry spacery rankiem. Ale potem uznałem, że to zły pomysł. Po spacerze (i po jedzeniu, bo spacer kończył się porannymi zakupami pieczywa) czułem się ociężały do pracy. Zrobiłem więc roszadę. Najpierw rano wykonuję pracę (2/3 dziennej normy), potem spacer (krótki lub długi, w zależności od potrzeb), a potem jedzenie, odpoczynek i dalsza 1/3 część pracy. I taki system chyba się sprawdzi. Bo wreszcie dobrze łączę pracę i spacer.

Czyżby wiosna u mnie miała być okresem zmian i porządków w życiu?

środa, 6 kwietnia 2016

OsmAnd

Skoro wprowadzam zmiany geograficzne, czy raczej nawigacyjne do moich urządzeń, to zmieniam też oprogramowanie. Na komputerze Mac zastąpiłem stary pogram Garmina do planowania i przeglądania tras, którego używałem (RoadTrip) nowym programem do tego samego celu - BaseCamp. Bez problemu przeniosłem z jednego do drugiego ponad sto zapisanych w ciągu ostatnich 6 lat tras wykonanych samochodem, rowerem lub pieszo. Ale rewolucyjna zmiana dokonała się w telefonie. 

Zainstalowałem tam wspaniały program OsmAnd, który wbrew swojej nazwie jest dostępny także na urządzenia iPhone i Windows Phone. Program ten ściąga mapę Open Street do urządzenia mobilnego (wersja darmowa może ściągnąć do 7 map). Na moim Androidzie ma on doskonałą nawigację do celu, na iPhone nie ma opcji samej nawigacji. Ale mnie on niepotrzebny do nawigowania. Postanowiłem go użyć do innego celu.

Dzięki programowi OsmAnd mam wreszcie z telefonu zrobiony profesjonalny mapnik. Mapa Open Street, którą mam w telefonie posiada dla Polski rozmiar 1,3 GB i faktycznie to widać (dla porównania - mapa Open Street w urządzeniu Garmin ma "jedynie" 600 MB). Sprawdziłem zarówno widok moich miejskich okolic, które znam, jak i miejsc w dalej położonym lesie - są znakomicie zobrazowane. Mama jest rewelacyjna i bardzo dokładna. A ja mam wreszcie mapę dostępną bez laski netowego połączenia. Przyda się na pewno do długich spacerów w nieznane rejony.

Oczywiście to nie koniec wiosennych zmian, które wprowadzam.

wtorek, 5 kwietnia 2016

Open Street Map

Runastic ma, jak już pisałem portal internetowy. A w nim można także przeglądać trasy zapisane przez nawigację Na komórce Runtastic używa map Google, które są bardzo kiepskie z prostego powodu. Wymagają ściągania z netu i nawet o ściągnięciu na telefon trzymane są tam tylko przez dwa tygodnie. Jeśli więc idziemy w nieznany dotąd teren i nie mamy połączenia mobilnego z internetem (a ja mam je wyłączone, aby nie tracić na to kasy), to mapy Google się nam nie ściągną i będziemy szli na ekranie telefonu po pustce bez mapy.

Na portalu Runtastic jest 5 map do wyboru jako tło. I zainteresowała mnie mapa zaznaczona jako OSM. Okazało się, że jet to Open Street Map. To doskonała darmowa mapa, podobno aktualizowana co 10 dni (dla porównania mapa Garmina jest aktualizowana tylko cztery razy do roku). Otóż znalazłem w internecie miejsce FTP, gdzie jest kolekcja map OSM dla dosłownie całego świata do urządzeń Garmin. Ściągnąłem dwie dostępne mapy Polski - drogową i rowerową, w dwóch wersjach. Jedna jest do oprogramowania Carmina na komputerze, a druga jako plik mapy do samego urządzenia Garmin. 

W moim poczciwym Oregonie nie było nawet mapy Garmina, ale GP Mapa - stara polska mapa dodawana w początkach obecności Garmina na naszym rynku, gdy jego własne mapy nie obejmowały Polski. Moja GP Mapa miała już 7 lat i była bardzo nieaktualna. Zamieniłem ją w Oregonie na mapę OSM, a ponadto zainstalowałem mapy OSM na komputerze, usuwając stare mapy Garmina. Jedynie GP Mapę zostawiłem na komputerze jako pamiątkę. Oregon ma więc aktualną mapę, ale powędrował do szuflady. Bo na razie nie będzie potrzebny. A ja mam na kompie mapy Open Street, które są naprawdę bardzo dobre.

Ale to nie koniec wprowadzanych zmian.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Runtastic

Miałem kiedyś trzy nawigacje Garmina - samochodową, rowerową i pieszą. Została mi ta ostatnia, Oregon. Napędzana paluszkami, czyli w moim przypadku oczywiście akumulatorkami. Miałem ich kiedyś nawet kilkadziesiąt, kupionych do latarek fotograficznych, ale powykruszały się z powodu utraty pojemności. I nagle zostało ich całkiem niewiele. Myślałem wiec juz o kupnie nowych do nawigacji, gdy nagle wpadłem na lepszy pomysł.

Przecież mój smartfon ma GPS i można go użyć jako nawigatora. Po kilku próbach doszedłem więc do rekomendowanego jako Editor's Choice oprogramowania Runtastic. To program fitness zapisujący przebyte trasy przy pomocy GPS. Próbowałem bowiem krokomierza, ale nie zapisuje on trasy i działa tylko przy włączonym ekranie (w moim telefonie przy wyłączonym ekranie nie pracuje akcelerometr, którego krokomierz używa). A do tego Runtastic liczy zużyte kalorie, co ma dobre znaczenie propagandowe. Wersja darmowa ma wystarczająco wiele zalet, a kiedyś można kupić pełną za 30 złotych. No i posiada się dostęp do portalu internetowego Runtastic, w którym są także dostępne wszystkie zapisane przez telefon trasy. 

Jedyna wada tego portalu jest taka, że ciągle się naprasza o zakup członkostwa Premium, w najlepszym wypadku po 4 z kawałkiem euro za miesiąc. Wolę wydać tą kasę na jedzenie. Abonament Premium nie ma nic super rewelacyjnego dla mnie. Ale portal ma jedną zaletę - pozwala eksportować zapisane trasy jako pliki GPX. A te z kolei są odbierane przez używane przeze mnie oprogramowanie Garmina. A w nim od 6 lat zapisuję moje trasy. Będę mógł więc robić to dalej, nawet wtedy, gdy nie używam nawigacji Garmina do ich nagrywania.

Ale to ne koniec zmian, których ostatnio dokonałem.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Gej-ankieta

Na Kumpello zobaczyłem okienko wyskakujące na moim profilu, które zachęcało mnie do wypełnienia ankiety związanej z aktywnością zawodową osób LGBT. Kliknąłem w link i przeszedłem do strony, która zachęcała do wypełnienia ankiety, zapewniając, że zajmie to kilka minut. No to zabrałem się za ankietę. Od razu uprzedzę, że wypełnianie potrwało nie kilka minut, ale kilkanaście - ale widocznie marketing sięgnął i do tekstu zachęcającego. 

Moja sytuacja zawodowa nie wygląda tak pięknie, jakbym tego chciał. Mam pracę, mimo że na wysokich jak na Polskę stawkach, to jednak sumarycznie słabo płatną. Innymi słowy, stawki mam dobre, ale zarówno prace, które wykonuję są niewielkie, jak i zapłata za nie jest szczupła. Trzeba wykonać wiele takich niewielkich prac, aby złożyła się owa przysłowiowa miarka z ziarnka do ziarnka. Specyfika tej pracy jest taka, że pracuję sobie w domu, całkowicie zdalnie, nie mam żadnego kontaktu osobistego z firmą. Zatem nikt mnie nie pogania i nie kontroluje - zarobię tyle ile wypracuję. Sam jestem sobie kontrolerem. Poza tym ta praca jest z dziedziny, którą lubię robić, czyli z dziedziny twórczego pisania.

I jak w tym kontekście odebrałem ankietę? Rozbawiła mnie trochę. Bardzo rozbudowana opcja wakacyjna - pytanie w jakich mniej lub bardziej egzotycznych krajach byłem, ile razy latałem samolotem, ile spędziłem nocy w hotelach. A ja na to - null, null, null, bo na razie nie stać mnie na takie luksusy. Potem wywiad na temat konsumpcji. Niby taka normalna ankieta, ale mnie bawi to, że usilnie w niej sondowali, na ile by mi na przykład przeszkadzało, że dana firma źle traktuje swoich pracowników LGBT. A nic by nie przeszkadzało - liczy się produkt tej firmy. Wreszcie dochodzę do mojego własnego poletka zatrudnienia. Czy zrobiłem coming out wobec firmy? Jak jestem w niej traktowany? Czy nie ma dyskryminacji? A ja tylko wybierałem takie odpowiedzi, aby wyszło na to, że mnie to po prostu nie dotyczy. W sumie nieźle się ubawiłem. Zabawna ta ankieta - z jednej strony rysuje gejów jako cieszących się życiem, latających za granicę samolotami, a z drugiej każe im przeżywać przypadki dyskryminacji w pracy i traumę nabywania produktów od firmy dyskryminującej pracowników LGBT.

Czy ta ankieta nie jest aby nieco przesadzona, jak cała napuszona ideologia gender?

sobota, 2 kwietnia 2016

Dwa trefle

Od dawna nie grałem w brydża, bo nie miałem z kim. Ale dwadzieścia pięć lat temu grywałem namiętnie i opracowywałem sobie swoje konwencje brydżowe, które rozpisywałem wtedy na maszynie do pisania i pracowicie foliowałem (metodą chałupniczą, bo o laminowaniu nikt wtedy nie słyszał). Ale miłość do brydża gdzieś się tli w sercu i czasem niespodziewanie się pojawia, jak w czasie tej rozmowy na czacie z panem o nicku AktywSzuka. Oto zapis jet rozmowy (on i ja):

- pass
- 2 trefle
- że co?
- licytujemy w brydża, prawda?

Biedak zamknął rozmowę. Zapewne nie wie co to jest brydż. A może wie, ale nie do końca skojarzył swoje "pass" z brydżowym "pas", które znaczy powstrzymanie się od licytacji. Jego "pass" miało naturalnie oznaczać zapytanie czy ja jestem pasywny, tylko że zapomniał dodać pytajnika na końcu. O tym często zapominają na czatach. Zrehabilitował się jednak w drugiej wypowiedzi, dodając pytajnik do "że co". Widocznie uznał, iż samo "że co" nie zostanie zrozumiane jako pytanie (podczas gdy samo "pass" będzie oczywiście prawidłowo rozpoznane).

A dlaczego otwarłem od razu dwoma treflami? No cóż, może oznaczać długie trefle, albo może to być sztuczne otwarcie, forsujące do dogranej. Przy okazji, przypomniało mi się zabawne brydżowe powiedzenie, które dla gejów może mieć specjalne znacznie - trefelek, ptaszyna niewielka :-) Jak wiadomo większość gejów to namiętni ornitolodzy.

W sumie wolałbym już namiętnego brydżystę ;-)

piątek, 1 kwietnia 2016

Matrix

Na prima aprilis chciałem coś zabawnie kłamliwego, ale okazało się, że to, co u nas kłamliwe wcale nie jest zabawne. Okazuje się, że wokół wizyty prezydenta Dudy w USA pojawił się cały matrix kłamstw, który pięknie pokazuje zakłamanie mediów uprawiających propagandę III Rzeczypospolitej. Śledziłem te informacje początkowo z zainteresowaniem (gdy nie wiedziałem, że to są manipulacje) a potem ze zdumieniem. Cóż bowiem nasze zakłamane media III RP wymyśliły?

Ano wymyśliły, że brak spotkania z prezydentem Obamą to afront dla polskiego prezydenta, oznaczający ochłodzenie stosunków. A tymczasem lider KOD będzie w USA przyjęty przez BógWieKogoWażnego. To wielki lider największego po "Solidarności" ruchu w wolnej Polsce - jak piszą media w USA, czym chwalą się zaKODowani. Propaganda wspaniała, tyle że nadęta jak bańka mydlana. W istocie Kijowski nie spotyka się z nikim tak ważnym jak media III RP malują, zaś Duda nie doznał żadnego afrontu. Chyba, że za afront traktować brak spotkań z Obamą także przywódców czołowych państw Unii. Czyżby zapowiadało się w ich relacjach z USA globalne zlodowacenie?

Naturalnie, że nie. Sprawa jest banalna – Obama spotyka się tylko z trzema przywódcami dalekowschodnimi. Nie ma żadnego afrontu. Tak było od dawna zaplanowane. No to pojawia się jako temat zastępczy kolacja – będą na niej Tusk i Duda. Mimo, że obaj będą na tej samej kolacji, to dla mediów III RP Tusk spotyka się z Obamą, a Duda już nie. To tak jakby jechali w tym samym autobusie, ale media uważają, że jednocześnie w dwóch różnych kierunkach. Czyżby autobus się rozdwoił? Nie - to rozdwoiło się poczucie rzeczywistości u tych dziennikarzy, albo raczej manipulatorów i propagandystów.

Dzięki nieświadomemu wsparciu Baracka Obamy Prima aprilis Anno Domini 2016 mamy całkiem na poważnie w mediach III RP :-)