czwartek, 30 czerwca 2016

Całkiem zwariowany

Oto korespondencja, którą otrzymałem na serwisie, na którym mam umieszczony anons szukania do związku. Nadmienię, że wyraźnie tam piszę, iż szukam geja. Odpowiedź wysłał mi ktoś o męskim nicku - Mariusz S. W jego nicku jest nazwisko, ale naturalnie nie będę go podawał. Oto jak się ta krótka, ale zwariowana korespondencja przedstawia (on i ja). Pisownia oczywiście najwspanialej oryginalna.

- WITAM MAM 36 LAT JESTEM BLADYNKA BIUST 3KA NIEBUIESKIE OCZKA mARYSIA PRAGNE DAC MILOSC MOJEMU MEZCZYZNIE JAKIE KOBIETY LUBISZ
- Nie szukam kobiet.
- osz ty ty jest pedzio - ja wylapuje takich i zglaszam na policje bedziesz leczony obkajstrowany chemicznie

Od razu rzuca się w oczy nienagannie konsekwentna estetyka - najpierw same wersaliki (duże litery) a potem same małe litery. Prawie jak u Hitchcocka - najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Zadziwiające jednak, że pan Mariusz jest blondynką. Prawdziwą kobietą, pytającą mnie o to, jakie kobiety lubię. Niestety nie szukam kobiet. Jestem gejem. Ale grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zostanę zgłoszony na policję. 

Zanim będę leczony i obkajstrowany chemicznie (zapewne chodziło o wykastrowanie) - i mogę znacząco zmniejszyć bezpieczeństwo szczytu NATO w Warszawie, bo przecież moja skromna sprawa zaangażuje policję. A kto wie ile ta przemiła blondynka, pani Mariusz S. zgłosiła pedziów do obkajstrowania? Może miliony, a przynajmniej tysiące. A to może oznaczać całkowity paraliż polskiej policji w czasie szczytu NATO. Bo przecież do obkajstrownaia trzeba chyba większej policyjnej eskorty niż do zwykłego zatrzymania.

Czyżby pani Mariusz S. miała pomysł na to jak sparaliżować NATO? ;-)

środa, 29 czerwca 2016

Całkiem inny

Taki nick miał ktoś, z kim postanowiłem popisać na czacie, bo szukał on do czegoś więcej niż przygody, a to na czacie jest już samo w sobie pozytywnym ewenementem. Zacząłem więc z nim rozmowę. Ale od razu moja intuicja raka wyczula, że kiepska to będzie konwersacja. Mój rozmówca bowiem zaczął mnie dość obcesowo wypytywać. Nie było w tym życzliwości, jaką mają ludzie pragnący się poznać do jakiejś naprawdę głębokiej relacji. A to już katastrofalnie wróżyło dalszemu poznawaniu się.

A potem nastąpiły nie miej obcesowe pytania o moje doświadczenia - napisałem, że mam wystarczające, aby wiedzieć kogo nie szukać. Wreszcie ów obcesowy rozmówca zapytał mnie czy robiłem skoki w bok i umawiałem się na seks dla seksu. Napisałem zgodnie z prawdą, że nie robiłem skoków w bok i że się umówiłem kiedyś na seks dla seksu, aby przekonać się czy takie coś w ogóle ma sens. A mój panicz od razu zapienił się, napisał, że nie uznaje testowania ptakiem i zamknął z hukiem rozmowę. Nie doczytał widać tego, że nie chodziło o testowanie ptakiem, ale o przekonanie się czy w ogóle seks dla samego seksu ma z mojego puntu widzenia sens.

Śmieszne to było. Ale ułożył mi się w głowie jego obraz. Człowiek ten ma swoistą obsesję na punkcie swojej wydumanej inności i swojego przekonania o braku skoków w bok i jakiegokolwiek spotykania się dla seksu. O ile popieram brak skoków w bok, o tyle rozumne spotykanie się na seks uważam za niekiedy zasadne. Po pierwsze, seks jest dla ludzi, więc jeśli ktoś jest wolny, to może z niego korzystać. Po drugie sztuczne i bezwyjątkowe zamykanie się na taki seks nie jest (moim zdaniem) cnotą, ale dewiacją. Jest taką samą dewiacją, jak obsesyjne mycie rąk co chwila. Trzeba po prostu mieć swój rozum także w sprawie korzystania z seksu. A jego postawa rodzi obawy, że może mieć on podobnie skrzywione poglądy także w innych kwestiach życia, o wiele bardziej konfliktogennych niż seks, w którym jak się jest w związku i kocha partnera, to się nie skacze w bok.

Niestety, w życiu trzeba się dobrać zrozumieniem, a nie wykluczaniem się.

wtorek, 28 czerwca 2016

Niepewność

W życiu, jak w horrorze, najbardziej przeraża niepewność co do rozwoju wypadków, a nie sama akcja. Może dlatego, że niepewność paraliżuje, jest duszna, krępuje myśli i wolę - zaś akcja wymusza reakcję, działanie, myślenie. Nie ma wtedy czasu na rozpamiętywane i stresowanie się z góry, ale jest czas na bieżące ogarnianie sytuacji. W moim życiu często takie sytuacje wymagające akcji niosły ze sobą lepszą przyszłość. Mimo, że sama akcja wydawała się tragedią, to jednak jej negatywne skutki szybko parowały, a pozytywne na długo zostawały.

Niestety, nie ma nigdy gwarancji na to, że taka lepsza przyszłość do tej pory wiązana z cięższymi życiowymi wydarzeniami będzie dalej się powielać. I że kolejne życiowe ciężkie i stresujące próby tak naprawdę zostaną w pamięci tylko od ich pozytywnej strony. Nie ma na to gwarancji. Choć są pewne elementy - w moim życiowym przypadku - które mogłyby wskazywać na zasadność takiego oczekiwania. Otóż w moi życiu często spotykam się także z drobnymi kroczkami pozytywnych zmian. I to może być podstawą do wiary w optymistyczną przyszłość. Ale tylko wiary - a nie pewności.

Te drobno kroczkowe zmiany można porównać do zdobywania żywności przez głodnego człowieka. Potrzebny jest mu solidny obiad aby stanąć na nogi. Ale zanim ten obiad ewentualnie otrzyma, to znajduje tu i ówdzie jakieś drobne kawałki jedzenia, A to kanapka, a to cukierek, a to jakiś owoc. I choć to nie jest obiad, który go zbawi, choć nie zaspokoi to w pełni jego głodu, to jednak przynajmniej coś zje małymi kroczkami i ma poczucie, że może nie wszystko stracone i może w końcu albo zje ten obiad, albo znajdzie tyle tych drobniejszych porcji jedzenia, że one w sumie za obiad wystarczą. Czy uda się zjeść tyle ile trzeba - nie wiadomo. Ale wiadomo przynajmniej, że te lub kolejne drobne kęsy już się zjadło. A to jest jakiś drobny postęp dający podstawę do wiary w lepszą przyszłość.

Wiara jest ważna w życiu, ale nie zawsze gwarantuje, że zamiast jedzenia nie obejdziemy się smakiem.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Up and down

Mam czasem okazję śledzić losy pewnego związku, czy raczej relacji, czy może jednak związku - sam już nie wiem jak to określić. Może dobrym określeniem byłoby związek pulsujący lub - brzmi bardziej astronomicznie - pulsarowy. Można go też określić angielskimi słowami up and down. W gorę i w dół, taka huśtawka lub sinusoida. Może to być też związek sinusoidalny. Piękne matematyczno-astronomiczne określenia. A na czym ta jego sinusoida polega?

Na tym, że raz jest się w nim na wozie, a raz pod wozem. Raz wielka miłość i emocje, a raz wielkie kłótnie i coś w rodzaju pasywnych rozstań. Tak to określiłem, bo są to takie bardziej wewnętrzne emigracje niż faktyczne rozstania. Nie jest to pakowanie walizek, ale dlatego, że oni nie mieszkają na dobre razem, a jedynie jeden u drugiego czasem pomieszkuje, więc może od niego wyjść w każdej chwili z małą torbą na ramieniu. I czasem się tak dzieje. I najgorsze jest to, że z jednej strony coś ich przyciąga, a z drugiej często coś im wpada w tryby i zgrzyta.

To jak piękne buty, które obcierają przy chodzeniu. Pytanie tylko, czy zdołają się rozchodzić i przestaną obcierać, czy też zaczną coraz bardziej obcierać i trzeba będzie się ich pozbyć. Ja może jestem przeraźliwie nudny, ale wolałbym związek bardziej liniowy - nawet bez superanckich uniesień, ale też bez superanckich dołów. Taki złoty niehistoryczny okres w dziejach. Bo niehistoryczne były takie czasy, gdy ludzie żyli spokojnie i nic się ważnego nie działo - nie było wojen, klęsk lub innych historycznych wydarzeń. 

W sumie jednak taki brak historyczności nie jest niczym złym ;-)

niedziela, 26 czerwca 2016

Brukselscy BI

BI to jak wiadomo biseksualni, ale na użytek tego posta ukułem inne znaczenie tego określenia. BI to Brukselscy Intelektualiści. Czyli bardzo eufemistyczne określenie naszych wspaniałych unijnych polityków - komisarzy i innych niewybieralnych demokratycznie urzędników, którym umysły są przepełnione miłością do ludu i pragnieniem uczynienia dla niego świata idealnego. Tyle, że świat idealny nie istnieje. Lecz socjal utopiści z Brukseli tego nie wiedzą lub nie chcą wiedzieć. Ale w czym innym przypominają mi oni biseksów z gej czatów. I o tym chcę dziś napisać.

Biseksi z czata są bardzo stanowczy w swoich poglądach i nieprzemakalni w swoich koncepcjach. Tłumaczę im z uporem maniaka, że ich podchody do spotykania się z chłopakami za plecami nic nie wiedzących żon i rodzin mogą się skończyć tragicznie. Że może się to wydać, choćby zgodnie z prawami Murphy'ego, które mówią, że jeśli coś może nie wyjść, to nie wyjdzie. I w takiej sytuacji niefrasobliwemu bi grozi awantura i rozpad związku. Ale pan bi o tym nie myśli, on ma własną idée fixe - aby się spotkać z chłopakiem. za wszelką cenę. A po tym choćby potop.

I ten potop pewnie następuję w iluś przypadkach, ale zmywa on tak skutecznie pana bi, że  ten wypłukany jest z gej czata i swoim anty-sukcesem nie może się już pochwalić. A jak to wygląda w Unii Europejskiej? Mamy komisarzy zaklinających rzeczywistość i zbyt pewnych swoich racji. Ostatnio wyszedł im Brexit - ale to oczywiście nie ich wina, tylko ciemnych Brytoli. Jeśli wyjdzie potem Francja, Holandia, Grecja, Włochy lub Hiszpania - to też wina tych ciemniaków. A jeśli Polska i Węgry mają najwyższe w Europie udziały zwolenników pozostania w Unii - to też jesteśmy ciemniakami, bo nie rządzą nami lewaccy nawiedzeni. Wszędzie ciemniacy. Przypomina się tabliczka z napisem "ostatni wychodzący gasi światło".

Ale w Brukseli chyba światło zgasło zanim ktokolwiek z niej wyszedł :-)

sobota, 25 czerwca 2016

Wejdź we mnie

Poznawanie ludzi a czatach jest zabawne także z jednego powodu - rozmowa może odbywać się stosunkowo szybko i w dość krótkim czasie można mieć ciekawą wymianę zdań. A nawet ciekawą historię. I taką chcę dziś opowiedzieć. Zaczęło się od poznania kogoś deklarującego, że szuka do związku, a nie jednorazowej przygody. To bardzo chwalebne. Na czym więc rozmowa przy szukaniu do związku powinna polegać? Oczywiście na poznawaniu się. 

A w jakich sprawach należy się poznawać? We wszystkich - do Sasa do Lasa. W końcu życie razem, to wszystko, począwszy od spania, gotowania, prania, zarabiania i wydawania, sprzątania i lenistwa, a skończywszy na pasjach, hobby, seksie i tym podobnych. Mój rozmówca wybrał temat seksu. A jakiego mam penisa? A jakie mam wytryski? A ile razy w życiu spuściłem się we śnie? Bo on ostatnio dzisiejszej nocy. Zachodzę w głowę, dlaczego to takie ważne przy poznawaniu się do życia razem. Może dotyczy to planowanego rozmiaru wspólnego łóżka, aby było tam miejsce na spuszczanie się w nocy? ;-)

W pewnym momencie, nie zrażony tymi badanami kwestii penisa i nocnych wytrysków, zapytałem mojego rozmówcę o coś naprawdę ważnego, czyli GG lub Skype, na które można by przejść z czata z komunikacją. I mój wspaniały, szukający związku partner do rozmowy zdążył napisać tylko "wejdź we mnie" i zamknął okno priva. Wcześniej pochwalił się jeszcze swoim dużym penisem i coś tam dodatkowo o nim pisał. Być może fiut mu stanął na tyle, że coś kliknął na klawiaturze i okno rozmowy się zamknęło. Któż to wie :-)

Jak on szuka tego związku, to stwierdzę (analogicznie do przebiegu naszej rozmowy), że za chuj nie wiem ;-)

piątek, 24 czerwca 2016

Brexit, Uexit

A więc Brytyjczycy wychodzą z Unii. I bardzo dobrze! Wreszcie dostali po nosie wszyscy kretyni z Unii Europejskiej, wszyscy ci niewybierani demokratycznie komisarze i urzędnicy, którzy tak chętnie pouczają innych o demokracji. Ci specjaliści od multi-kulti, którzy nie mają pojęcia o rzeczywistej wielokulturowości. Ci dyletanci lewackiego pokolenia buntu 68 roku, którzy wierzą w socjalistyczną inżynierię społeczną. Chciałby się powiedzieć, że może wreszcie przyjdzie na nich otrzeźwienie - ale niestety w to wątpię.

Ci debile są mistrzami od odwracania kota ogonem, zaraz znajdą sobie milion pięknych wytłumaczeń dlaczego Brexit to nie ich wina, ale "tych drugich". Oni są jak dzieci, które zawsze zwalą winę na kogoś innego. A polityka to nie dziecinada i wymaga odpowiedzialności i refleksji. Kochani, spieprzyliśmy to, przegraliśmy - nasza wina. Trzeba wyciągnąć w nioski i nie popełnić tego samego błędu. Tak postępują profesjonalni politycy. Wyciągają wnioski z porażek. Tak potrafił wyciągać wnioski Kaczyński - i w końcu wygrał. A jak to się dzieje w przypadku rządzących Europą lewackich elit?

Próbkę ich politycznej dojrzałości mamy w Polsce. Opozycja ma tylko jeden argument "nie, bo nie". Albo "nie, bo ponieważ". A innymi słowy "nie, bo PiS". Cały ich program to ślepy anty PiS, bez żadnej sensownej alternatywy dla programu (takiego lub innego, ale jednak programu) rządzących. Opozycja w Polsce nie potrafiła przegrać demokratycznie, nie umie wyciągać wniosków. Umie jedynie z pazurami pchać się po władzę, szturmować utracone koryto. Nie łudźmy się, że inaczej będzie z Schulzami i Timmermansami. Oni też jedynie myślą o korycie. I póki się ich od niego nie odetnie, dopóty będą dalej sterowali Unią na kolejne rafy.

Unii w obecnym kształcie przydałby się Uexit - czyli wyjście z siebie samej :-)

czwartek, 23 czerwca 2016

Mój mały Brexit

Dziś referendum mieszkańców Wielkiej Brytanii w sprawie tak zwanego Brexitu. Unia Europejska robi w gacie. I powinna! Trzeba było lepiej traktować państwa unijne i unijne narody, a nie narzucać europejski socjalistyczny kołchoz. My w Polsce i środkowej Europie już socjalizm przerabialiśmy. Ale bogaci zachodni Europejczycy jeszcze nie. I stąd być może taka perwersyjna chęć lewackich euro elit do budowania tego, co (jak wiadomo już na starcie) będzie tylko kolejną socjalistyczną porażką. Bo ten ustrój się po prostu nie sprawdza. Na całym świecie socjalizm nie działa, jak niedawno ogłosił pewien wielki zwolennik socjalizmu po objechaniu 110 krajów.

Ja miałem taki "socjalizm" budowany w moim życiu osobistym. Próbowałem budować związek i życie razem, szczęście rodzinne. Ale w przeciwieństwie do unijnego socjalizmu nie uważam aby to była utopia. Po prostu mój "socjalizm" (który tak nazywam tylko dlatego, że po prostu się nie udał, a nie dlatego że jest niemożliwy do realizacji) został spróbowany z jak się okazało nie do końca odpowiednią osobą, a raczej osobami. Bo ja też nie byłem do końca odpowiedni i dojrzały do tego związku. W efekcie to nie wypaliło i zawaliło się, co bardzo mnie załamało. 

Gdybym teraz ponownie zaczynał tą samą drogę, to nie popełniłbym wielu błędów. Ale nie da się już cofnąć czasu. Można co najwyżej mieć swoją drugą szansę. I nie wiem czy łaskawość Boga mi ją kiedykolwiek da. A nawet jeśli da, to czy będę w stanie ją wykorzystać. Mam wiarę, że tak, ale sama wiara - choć jak mawiają góry przenosi - to jednak chyba u mnie nie dość silna jest, aby się to ziściło. Ale obym się mylił. W każdym razie mój mały Brexit, którego dokonałem przed kilku laty, jak na razie niesie za sobą pasmo pokuty. Ale jeśli ta pokuta ma być wstępem przed drugą szansą w życiu, to nie waham się przez nią przechodzić. No i przede wszystkim ja uczę się na błędach i wyciągam wnioski z przeszłości i wnioski na przyszłość. Mam nadzieję, że to mi pomoże ułożyć odpowiednio życie.

Niestety, nie jestem takim optymistą w zakresie wyciągania wniosków w stosunku do lewackich euro elit z Unii.

środa, 22 czerwca 2016

A kto ty?

Dziś o modelowym przypadku chybionej komunikacji w celu poznania kogoś do związku. Zaczęło się od jego odpowiedzi na mój anons, podał mi od razu numer telefonu, nie napisawszy nic o sobie. Trochę to chamskie, ale napisałem mu esemesa. Już w pierwszych wiadomościach napisał mi, że szuka "faceta aby obciągnąć". W zasadzie to już go skreślało, ale przyznał potem, że "może by i spróbował związku". Wielki łaskawca. No to dałem mu szansę.

Okazało się, że ma 30 lat i też jest z Warszawy. Ma skłonności trans. Ale nie to było najgorsze w jego komunikacji. Okazywały się w rozmowie inne negatywne skłonności - zbaczanie w stronę tematów seksualnych (a jakiego masz kutasa? a lubisz to czy tamto w seksie?) oraz nieco zbyt frywolne zwracanie się do mnie "kotku". Egzaltacja puszczalskiego, który szuka tylko seksu w stylu - kotku, przelecisz mnie? Popisaliśmy kilkadziesiąt esemesów i potem nastąpiła kilkugodzinna przerwa.

Wznowiliśmy potem pisanie, ale tym razem pracowałem. Gdy mój rozmówca zapytał mnie (oczywiście jako swojego "kotka") o to czy chciałbym wsadzić mu w tyłek - to odpisałem że nie i że mi przeszkadza w pracy. Zamilkł. Potem jednak miałem wolne okno czasowe i zapytałem go esemesem, czy chce się spotkać i poznać. A on mi napisał na to - a kto ty? Czyli skasował mnie z telefonu. Oczywiście napisałem mu "już nikt" i także wykasowałem go z telefonu. Gość wyraźnie szukał tylko seksu, a jego "może by i spróbowanie związku" było fikcją o kant stołu do potłuczenia. 

A wy jak sądzicie - czy warto było mu dawać jakąkolwiek szansę po tej wpadce na początku całej z nim komunikacji?

wtorek, 21 czerwca 2016

Polacy nic się nie stało

Dziś mecz Polska-Ukraina na Euro. Nie wiem oczywiście jaki będzie jego rezultat, ale obstawiam abyśmy wygrali, na co zresztą mamy ogromne szanse. Choć nie wolno zapominać o tym, o czym powiedział kiedyś wielki trener Górski - że piłka jest okrągła a bramki są dwie. Ja jednak chciałbym podzielić się dziś inną meczową refleksją. 

Dawniej, gdy nasza reprezentacja "bohatersko walczyła" w kolejnych "meczach ostatniej szansy" na wielu poprzednich mistrzostwach Europy i świata, to ulubionym powiedzeniem naszych kibiców było "Polacy nic się nie stało". I tak być zresztą powinno - nawet gdy nasi tracą bramki i partaczą spotkanie, to dołowanie ich nie polepszy sytuacji. Trzeba im dodać otuchy i wspierać. A nuż uda im się nawet w jakimś meczu ostatniej szansy strzelić  honorową bramkę... Na szczęście takiego żebractwa już nie ma.

A dziś? Może to zasługa naszych czasów i całej tej (niekoniecznie tylko pisowskiej) dobrej zmiany - że ludzie podnieśli głowy i stali się dumni i bardziej zmotywowani. I to samo można powiedzieć o naszych piłkarzach. Już nie gramy meczów ostatniej szansy. Już nie jesteśmy masakrowani przez mistrzów świata, ale możemy im zagrać na nosie. Już nie inni dyktują nam, kim mamy być. Sami jesteśmy tymi, kim chcemy zostać I stać nas na dumę, na wysiłek i na sukces, który po nich następuje. Oby ta dobra zmiana w sporcie (i nie tylko) trwała jak najdłużej. Dziś w zupełnie innym, nienerwowym znaczeniu można powiedzieć - Polacy nic się nie stało. Bo wreszcie nie stało się żadne meczowe partactwo. Nareszcie gracie tak, jak trzeba :-) I wygrajcie :-)

Bo nareszcie prowadzimy taką własną, narodową grę, nie tylko w sporcie, ale także w polityce, którą powinniśmy prowadzić od zawsze.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Zamienił stryjek...

Czasem życie przynosi wydarzenia, których nie dałoby się przewidzieć w najlepszym hollywoodzkim scenariuszu. Miałem takie wydarzenie niedawno. Spotkałem się ze znajomym, który narzekał na problemy ze swoim partnerem. Strasznie się z nim pokłócił. Były nawet małe rękoczyny przy okazji, ale wierze, że to nie mój znajomy pierwszy był ich sprawcą. On tylko się bronił przed agresją. Cóż, zdarza się. W sumie przykre, ale prawdziwe. Jest tylko w tym jeden szczegół, który nadaje się do filmu.

Gdy słuchałem relacji znajomego o tej "zaawansowanej realizacyjnie" sprzeczce z jego facetem, to układałem sobie w głowie obraz uczestnika tej opowieści, czyli drugiej strony sprzeczki. Czyli tego właśnie faceta - pana X. I wszystko się zgadzało, do momentu, gdy znajomy przytoczył jeden szczegół zachowania pana X, który do niego nie pasował. I nagle się okazało, że nie chodziło o pana X, ale o pana Y. Innego znajomego mojego znajomego. Po prostu ich pomyliłem. W sumie obaj są podobni, nawet w podobnym wieku. Można ich pomylić. Ale nie o tym chciałem dziś napisać.

Pan X to aktualny partner, zaś pan Y to były partner. Można powiedzieć, że ich podobieństwo ma swoją logikę - wszak na partnera szuka się ludzi o pewnych cechach, które się danej osobie podobają. Zatem kolejni partnerzy danej osoby mogą być do siebie wzajemnie podobni. Kłopot w tym, że obaj ci panowie partnerzy nie do końca życiowo odpowiadali ideałowi partnera jako takiego, czyli człowieka mówiąc oględnie bezkonfliktowego. Mój znajomy niejako zamienił nie do końca odpowiedniego partnera na kolejnego tak samo nie do końca odpowiedniego. Innymi słowy znów wpadł z deszczu pod rynnę. I dlatego problem z jednym partnerem można było tak łatwo pomylić jako problem z tym drugim. Czyżby zamienił stryjek siekierkę na kijek?

Nie - raczej zamienił stryjek kijek na kijek ;-)

niedziela, 19 czerwca 2016

Miłosny koktajl

Jest takie powiedzenie o upiciu się miłością. Albo jest też wiele powiedzeń alkoholowych związanych z życiem. I dlatego spodobał mi się literacko anons mieszający alkohol do... W sumie do niczego :-) Bo anons tak wyglądał.

Poznam konkretnego kumpla do piwa, whisky, wódki... po prostu poznam kogoś z kim się można od czasu do czasu upić i schlać...

W kategorii szukania partnera jest wiele anonsów nie na temat. I wiele anonsów nie mających nic wspólnego z szukaniem partnera, ale dotyczących szukania zwykłego, prostackiego seks układu. Ale jeśli anons nie dotyczy szukania partnera ale ma swój urok i wdzięk, to jest fajny. I dlatego spodobał mi się ten alkoholowy anons. Bo w sumie ma on swój urok, nawet takie schlanie się ma urok - jeśli, jak autor anonsu zaznacza, jest od czasu do czasu.

I aby miało to swój urok powinno być od dłuższego czasu do czasu, a nie od krótszego. Bo w tym ostatnim przypadku zahacza to już o alkoholizm i degrengoladę. A w tym pierwszym - jest ciekawym rodzynkiem w życiu. Szczególnie wtedy, gdy nie pije się do lustra. I wtedy picie jest radosne, a nie smutne dla utopienia trosk życia w samotnie pitym alkoholu.

Co napisawszy oddaję się piciu mojej ulubionej... kawy :-)

sobota, 18 czerwca 2016

Normalność

Normalność jest pojęciem względnym. Ale chyba czujemy intuicyjnie na czym ona polega. Na spełnianiu przeciętnych norm danej społeczności, czyli na znajdywaniu się gdzieś w okolicach środka jej krzywej Gaussa. Czasem jednak i w anonsie na portalu można trafić na całkiem ciekawe rozważania a temat anormalność. Oto one w wykonaniu 38-latka o (nomen omen) nicku Normalny.

Szukam "normalnego", chce "normalnego", ja "normalny.".. LUDZIE!!! Zlitujcie się i przestańcie nadużywać tego słowa!! Co znaczy normalny? Czy według heteryka pedał jest normalny? Kto dziś jest normalny i według jakich norm? Waszych?? Czyli jakich? Wytłumaczcie mi pisząc "normalny" co macie na myśli?? Normalny to taki co nie uprawia sexu z pierwszym poznanym facetem? A może nie chodzi na dyskotekę? A może wcale nie miał nigdy sexu? Lub nosi tylko czarne slipy? A może co najlepiej wcale nie oddycha bo to tez czasem może przeszkadzać. Skończcie z tym słowem. Również chciałbym poznać faceta na poziomie, z głową na karku, niezależnego i najlepiej w podobnym wieku do najlepiej zakochania - ale to czas zweryfikuje.. Nie musi jednak być normalny - niech po prostu będzie sobą bo to dziś dużo cenniejsze... Pozdrawiam.

Doskonale rozumiem, że nie ma jednego pojęcia normalności i może się ono różnić - jak mawiają, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ale jest też coś takiego jak intuicyjne wyczucie normalności. I tu nasuwa mi się głębsza refleksja - na takiej zasadzie się w ogóle poznajemy. Bardziej intuicyjnie. Nie mając jakiś gigantycznych ankiet personalnych ani linijek przymierzanych do drugiego człowieka (choć czatowi debile mierzą penisy). I dlatego nie zaślepiamy się takimi w gruncie rzeczy jałowymi rozważaniami (a raczej meta rozważaniami) o normalności jako takiej. 

Po prostu mniej więcej wyczuwamy kogo chcemy poznać. I jeśli te nasze wstępne wyczucia się sprawdzają pozytywnie, to staramy się wyczuć taką osobę głębiej, poznać ją bardziej szczegółowo, w bardziej drobiazgowych kwestiach. I albo nam się takie poznawanie coraz bardziej udaje, albo gdzieś się wykoleja lub napotyka na nieprzekraczalną ścianę. Ale jakkolwiek by się to rozwijało, to jest proste, intuicyjne i nie wymaga takiego teoretyzowania i jałowego zastanawiania się. A przez to, że jest proste i naturalne to jest także przyjemne i motywuje nas do rozwijania takiej znajomości.

Bo normalność to po prostu bycie sobą.

piątek, 17 czerwca 2016

Już jadę

Zabawne, jak niektórzy "cieszą się" na spotkanie z kimś nowo poznanym. Mam czasem takie dowody ich radości na czacie. Mianowicie niby chcą się spotkać i mogliby już wyjechać na takie spotkanie, ale oni ciągle jeszcze piszą. Ciągle o coś pytają. Niby już jadą, ale jednak nadal coś skrobną na czacie. I najśmieszniejsze jest to, że zadają pytania coraz bardziej idiotyczne

I takie właśnie coraz głupsze pytania sprawiają, że zaczyna się podejrzewać, że to bajkopisarze. Normalny człowiek widząc pewne możliwości spotkania się i poznania osobiście, starałby się od razu pojechać na takie spotkanie (jeśli już obgadano, że może się ono niebawem odbyć). Po co pisać na czacie skoro można spotkać się w realu i o wiele szybciej to ustnie obgadać? A jednocześnie już się cieszyć osobistym poznaniem kogoś. 

No właśnie po co? Skoro ktoś chce się poznać i chce się spotkać - to czemu się nie chce spotkać? Bo jeśli może przyjechać na spotkanie, ale zamiast tego wybiera pisanie o coraz głupszych sprawach - to zachowuje się coraz bardziej niepoważnie. Zupełnie jak nasza totalna opozycja. I po tym można właśnie poznać, że to jest bajkopisarz nastawiony tylko na pisanie, a nie na realne poznanie się. A jakby zatem brzmiała ta bajka owego bajkopisarza?

Może tak: Dawno, dawno temu byli dwaj geje, którzy się spotkali... ;-)

czwartek, 16 czerwca 2016

Bohater

Wiadomo nie od dziś, że niektóre anonse są celne i dobitne. W tym dzisiejszym przypadku anons jest ciekawy dzięki swojej stylistyce i ciekawej koncepcji myślowej. I przy tym wygodnie bardzo krótki, prawie jednozdaniowy. Autorem jest jakiś czterdziestolatek z Gdyni. Stworzył on prawdziwą anonsową perełkę. Oto ona.

Poszukiwany "bohater", na tyle odważny, by zdecydować się "wpakować" w coś trwałego, stałego. Może jakiś mundurowy?

W obecnej narracji społecznej tyle się mówi o Bohaterach, szczególnie o tych, których przez lata zapomniano i zasypywano o nich pamięć w bezimiennych mogiłach. Takie nawiązanie ma swój urok. Ale w tym anonsie to bohater, który jest jak najbrzydziej życiowy, na czasie. Bo musi się wpakować. Faktycznie, związek to wpakowanie się. Można o tym mówić żartem i serio. Ale faktycznie to jest deklaracja. I czyżby w tej poważnej życiowej sprawie, jak sugeruje autor anonsu, można już było liczyć tylko na mundurowych?

Chciałoby się wierzyć, że to tylko taki żart, gra językowa. Że jednak nie tylko mundurowe, wykonujące rozkazy służby są zdolne do odważnych bohaterskich decyzji. Bo życie razem to wyzwanie i takie małe bohaterstwo. Wyzwanie niekoniecznie w sensie samego wspólnego życia, bo wolałoby się je mieć bez problemu ułożone z drugą osobą. Choć zawsze są to kompromisy i zgody, a więc i jakieś wyzwanie. Ale to przede wszystkim wyzwanie z życiem, które taki związek naokoło otacza. I właśnie dlatego związku tak bardzo potrzeba, gdy ktoś czuje się przez życie osaczony. Jednak tak naprawdę, jak sobie pomyślałem, pierwszy bohater którego w takich poszukiwaniach potrzebujemy - to najzwyczajniej w świecie my sami

I wbrew pozorom - wcale nie tak łatwo go znaleźć w sobie :-)

środa, 15 czerwca 2016

Olrlando [*]

Wszyscy teraz stoją z Orlando. Pojawiają się takie tęczowo-amerykańskie wstążeczki i inne współczujące akcesoria. Bo jest czemu współczuć - 50 ofiar śmiertelnych i drugie tyle rannych. Choć sama liczba ofiar dla zwykłego człowieka to abstrakcja. Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiły opublikowane przez matkę jednej z ofiar SMS-y od jej trzydziestoletniego syna ukrytego w toalecie. Zaczyna się od "Mommy I love you" a kończy na "I'm gonna die". I niestety to było prorocze.

Tyle przynajmniej widać na zdjęciu ekranu telefonu mamy, które obiegło świat. Nie będę dziś pisał o tragediach, bo to puste słowa i mało kto umie się wczuć w ich sens. Ja nie umiem. Przerastają mnie takie tragedie. Napiszę tylko kilka swoich refleksji. Odczekałem z nimi kilka dni, aby były pełniejsze. To piękne, że jest ktoś na świecie, do kogo można zawsze napisać. Na przykład Matka. Niestety, moja Mama nie żyje od dawna - rak był bezlitosny i zbyt szybki. Mógłbym w podobnej sytuacji napisać do syna, ale to byłoby raczej po prostu pożegnanie. I obym nie musiał. Nie chodzi mi o zagrożenie ze strony innego terrorysty lub szaleńca - ale o największego terrorystę wszech czasów, czyli po prostu nasze wlasne życie

W sumie wielu z nas przeżywa w życiu takie swoje małe Orlando. I też są ofiary, ale o nich nikt nie wie i nie pamięta. Do kogo się wtedy zwracamy z prośbą o pomoc i opiekę? Bo Boga? Do ludzi? A co się z nami dzieje, gdy wyjdziemy bez szwanku z takich naszych małych Orland? Zapominamy o nich? A może uczymy się czegoś dzięki nim? Warto przystanąć nieco w pędzie życia i zastanowić się nad tym. U mnie w życiu właśnie się takie małe Orlando szykuje. Naturalnie nie tak tragiczne jak te oryginalne, ale dla mnie równie bolesne. Ale czy mam kogoś, do kogo mógłbym napisać, że go kocham? I kogoś, kto teraz mnie wesprze jak prawdziwy partner? Nie. Mam tylko Boga i syna, ale oni mogą wspierać na nieco innych zasadach.

Pytanie co zrobię, gdy będzie moje własne małe Orlando - ucieknę do mysiej dziury czy będę walczyć do końca?

wtorek, 14 czerwca 2016

Bajkofetysze

Pociągnę jeszcze dziś wątek bajkopisarstwa i opiszę przypadek, który niedawno miałem na czacie. Facet pisze na czacie ogólnym, że szuka związku, więc zagadałem do niego. Gadamy sobie i w pewnym momencie pyta mnie o opis, więc przesłałem mu zdjęcie, które lepiej mnie oddaje niż sam opis. Jemu się moje zdjęcie podoba, ale sam nie ma swojego. Mały zgrzyt. Ale, w kontekście bajkopisarstwa, standardowy - bo bajkopisarz nigdy nie wyśle swego zdjęcia (chyba, że jakieś ukradzione z netu) i zawsze to my się mu podobamy, aby miał pretekst do naciągania nas na rozmowę. 

Bo bajkopisanie to właśnie takie naciąganie na rozmowę. I było w tej rozmowie takie naciąganie. Okazało się jednak, że mamy podobne fetysze seksualne. Ale to nie było typowo bajkopisowe, bo to on wymienił swoje fetysze, które mi podpasowały, a nie na odwrót. Nie sztuką jest na ślepo potwierdzać fetysz rozmówcy, sztuką jest trafić swoim w jego upodobania. Ale normalny rozmówca, gdy poznaje kogoś z takimi samymi fetyszami powinien się cieszyć z tego powodu i tym bardziej pragnąć taką osobę poznać. 

A bajkopisarz nie chce się spotkać i poznać, więc gdy mu takie spotkanie zaproponowałem, to znajdywał kolejne wykręty. I to było dziwnie kontrastujące z entuzjazmem, jaki powinien żywić do poznania mnie. Wreszcie poprosił mnie o numer telefonu i nie dając swojego w zamian szybko się wylogował z czata. I to sprawiło, że nabrałem całkowitej pewności, że to bajkopisarz. Zwykły rozmówca na pewno podałby swój telefon lub pościł mi sygnał albo SMS. Upewniłby się też na czacie, czy sygnał dotarł, albo poczekał na moją odpowiedź. A nawet gdyby nie mógł podać numeru telefonu w danej chwili, to by przynajmniej pożegnał się i obiecał kontakt. 

Bajkopisarz zaś nie potrzebuje żadnego kontaktu - ale ucieczki przed zdemaskowaniem jego braku woli do spotkania się.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Owoce bajkopisarza

Dziś kolejne owoce, czyli refleksja o tak zwanych owocach bajkopisarza. To prawdziwy pech trafić na takiego, więc ustawiłem post o nim w pechowym dniu trzynastym. Dlaczego pech? Bo bajkopisarza tak się upodabnia do wartościowego człowieka, że wydaje się iż nim jest. Do czasu gdy okaże się być bajkopisarzem. Wtedy przekonujemy się, że cały wysiłek włożony w jego poznanie był zmarnowany

Niedawno trafiłem na takiego człowieka. Entuzjastyczna rozmowa to początek znajomości z bajkopisarzem. Niestety (w tym wypadku oczywiście niestety) była to rozmowa składna i fajna. Na ogół z niewłaściwymi osobami są na czacie po prostu niewłaściwe rozmowy, po których łatwo widać, że trafiliśmy na porażkę. Z bajkopisarzem jest to coś niby sprzecznego - realizacyjnie porażka, ale sama rozmowa na ogół wspaniała. I na tym właśnie porażka z bajkopisarzem polega.

A wracając do mojego przypadku poznania bajkopisarza. Dziwne było to, że okresy intensywnej wymiany SMS (po czacie wymieniliśmy się telefonami) przeplatał z całkowitym milczeniem. Umawiał się na spotkanie, ale zawsze potem coś mu wypadało. Później umawiał się na "100 procent" i nawet nie dawał znaku życia. I wtedy już wstępnie go skreśliłem, czyli puściłem w dryf tę znajomość. Teoretycznie każdemu mogą zdarzyć się takie przykłady niezorganizowania, które utrudniają poznanie się. Ale u bajkopisarza są one chroniczne

Bajkopisarz to zmarnowany czas, ale niestety na początku dobrze zamaskowany.

niedziela, 12 czerwca 2016

Owoce nudziarza

Po owocach poznaje się drzewo - jak mawia znane przysłowie. I dziś o owocach nudziarza, czyli dość upierdliwego rozmówcy na czacie. Upierdliwego to fakt, ale przynajmniej łatwo rozpoznawalnego już po kilku minutach rozmowy. A to oszczędza czasu na poznawanie się, który wyłudza inna kategoria negatywnego rozmówcy, czyli bajkopisarz.

Nudziarza można poznać po tym, że krąży z rozmową w pobocznych tematach. Rozprawia o sprawach nieistotnych. Ba, nawet szkodliwych. Niedawno miałem taki przypadek. Wypytywał mnie to poznawanie ludzi przeze mnie i kiedy mu napisałem, że wiele osób poznawałem w moim życiu, jak teraz widzę, nieodpowiednich - to on ciągnął ten temat. Kłopot w tym, że tak szczegółowa rozmowa o tym nie ma sensu (i przez to jedynie szkodzi), bo każdy przypadek jest inny i konkretne przypadki są zbyt szczegółową ilustracją, która jedynie zamazuje ogólne prawidła, zamiast je uwypuklać. 

A potem nudziarz zapytał mnie (co samo w sobie jest lekką dyskwalifikacją) o role w analu, więc wyjaśniłem mu, że nie wiem jakie mam, bo od kilku lat analu nie uprawiam. I wtedy zadał on mi pytanie, które mnie tak wkurzyło, że się uniosłem - dlaczego nie uprawiam analu? Odpisałem - a muszę??? Równie dobrze mógł mnie pytać czemu nie lubię flaków. Choć nie do końca - flaki to sprawa gustu. A nie uprawianie analu to sprawa okoliczności życia. Tak się po prostu mi ułożyło. Co w tym dziwnego? Czy to, że na czacie ciągle o tych rolach w analu piszą, to powód dla którego należy dopatrywać się analu jako "zestawu obowiązkowego" zamiast kawy i wuzetki z filmu "Miś"? Rozmawiałem z nim kwadrans i ani na jotę nie rozpoczęliśmy poznawania się wzajemnie. Na tym polega przypadłość nudziarza. 

Jedyne co w nudziarzu pozytywne - można go dość łatwo odkryć.

sobota, 11 czerwca 2016

Jajka na tróję

Wszyscy znamy Roberta Makłowicza - dla mnie jest on nie tylko wspaniałym popularyzatorem sztuki kulinarnej. Uwielbiam jego programy, choć z jego przepisów nic i tak nie zapamiętuję. Ale pociąga mnie u niego to, co także u Wojciecha Cejrowskiego - genialna prezentacja kultury i cywilizacji obecna w ich programach. Ciekawostki historyczne i cywilizacyjne, a nie samo gotowanie u Makłowicza. Ale dziś o czymś innym, o czym Makłowicz opowiedział, a co mnie szalenie zbulwersowało.

Otóż Robert Makłowicz opowiedział o przerażającym losie kur chowanych w systemie chowu klatkowego. Te jajka są oznaczone kodem 3 na opakowaniach. Kiedy zobaczyłem w jakich warunkach żyją te biedne kury, w jakich przerażających męczarniach znoszą te swoje jajka, to odechciało mi się od razu kupować jajek z trójką. Co prawda obecnie i tak nie kupuję jajek, ale przynajmniej zapamiętam to na przyszłość. Faktycznie, nie ma sensu kupować jajek wpierających tak nieludzkie traktowanie zwierząt. 

Kury biegające na farmie, żyjące w sporym zgęszczeniu, ale jednak całkiem opierzone i normalnie po kurzemu wyglądające - to są kury. A to, co żyje w tych strasznych klatkach, to są po prostu cienie kur. Nastroszone, obolałe, poranione, zmizerniałe. Aż dziw, że w ogóle są w stanie znosić jakiekolwiek jajka i to na taką skalę, aby opłacało się w takie kurze barbarzyństwo inwestować. Na pewno po obejrzeniu filmu towarzyszącego wypowiedzi Roberta Makłowicza nie kupowałbym już nigdy jajek z trojką. Żeby było jasne - nie jestem przesadnym ekologiem i pięknoduchem, ale są granice barbarzyństwa, których moim zdaniem nie wolno przekraczać. 

A jajka na tróję to coś, co truje naszą godność jako ludzi...

piątek, 10 czerwca 2016

Naturalnie naturalnego

Dziś anons, który jest bardzo ciepły i miły, co jest bardzo dużym wyróżnieniem na tle wielu anonsów pokazujących gejowską pychę lub arogancję. Pozytywne przykłady też jak najbardziej można podawać w moim blogu, choć nie ma ich tyle ile znajdzie się niestety przykładów negatywnych. Takie jest już gejowskie życie - i chyba nie tylko gejowskie. Autor anonsu ma 33 lata i pochodzi z Małopolski. Oto jego ogłoszenie. 

Naturalnie poszukuję... naturalnego faceta w ilości pojedynczej, z rozwiniętym intelektem emocjonalnym, z potrzebą autentyczności bycia człowiekiem, wpasowaniem się w układ Domu jako oazy, miejsca początku i końca, kanapy i katafalku. Byle żyć sobą, kochać siebie, kochać się, tworzyć, utwierdzać, być.

Fajne określenie - naturalnie naturalnego. Bardzo miła gra słów, a ja uwielbiam gry słów i kiedy tylko mogę stosuję je na tym blogu, jestem bowiem zapalonym graczem (to też jest zawierzona gra słów). Takie z pozoru drobne elementy mogą budować klimat anonsu. Szczerze mówiąc, mój anons w porównaniu do tego jest taki bardzo nudnie-rzeczowy. Przyznaję samokrytycznie, jest toporny pod względem lekkości literackiej, to znaczy szybowania słowem pod niebiosa

Oczywiście mój anons ma nienagannie skrojone zdania i jest maksymalnie logiczny, zwięzły i rzeczowy - ale na pewno brakuje w nim tej miłej fantazji, którą tutaj widać. I do stworzenia której na pewno trzeba posiadać chwilowe natchnienie poetyckie. Cóż, mi go do mojego anonsu na razie bardzo, ale może kiedyś to nadrobię. To dobry pomysł. Ten anons mógłby być pewnym wzorem. Tylko... Tylko po co autorowi w tym anonsie katafalk

Kanapa i katafalk to mi się kojarzy ze śmiercią w wyniku AIDS ;-)

czwartek, 9 czerwca 2016

Apel poległych

Dziś o apelu poległych - ale nie rozumianym jako patriotyczna post-wojenna uroczystość. To określenie ironiczne, a chodzi tu o apel dotyczący poległych, lecz nie w sensie utraty życia, lecz utraty kontaktu. A zatem chodzi o poległych w komunikacji. A ten apel poległych wystosował ktoś zamieszczający taki oto anons.

Błagam ludzie nauczcie się swoich poprawnych adresów mailowych! nauczcie się swoich numerów telefonów - to tylko dziewięć cyferek do zapamiętania! bo odpisuje kolejny pajac i otrzymuje komunikat, że nie ma takiego maila. wszystko jedno gdzie kropka, wszystko jedno, gdzie małpa, a to tak być nie może - musi się każda literka i kropka a adresie poczty elektronicznej zgadzać! analfabetyzm szaleje wśród 20-30-40 latków!

Nic dodać, nic ująć. Sam niejednokrotnie się stykałem z tym problemem. Odpisuję na miłą odpowiedź na mój anons - a tu lipa. Nie da się, bo jest komunikat demona poczty o tym, że adres pocztowy not found. Tyle, że mnie to nie irytowało, a raczej jedynie smuciło. Podchodzę do tego spokojnie. Takie jest po prostu życie. Niedawno sam się przekonałem o takim błędzie, bo miałem w stopce jednego z moich maili błąd w adresie. I ktoś wysyłając mi poprzez kliknięcie na ten mail ze stopki (a nie w inny sposób) ważną wiadomość z dokumentem do mojej lektury - nie mógł mi go dostarczyć. 

Ale z tymi mailami i telefonami to nie jest takie proste, jakby się na pozór wydawało. Bo żeby dobrze je napisać trzeba nie tylko uważać i sprawdzić to co się już napisało (by poprawić ewentualny błąd w locie). Najlepiej jeśli ma się zarówno numer telefonu, jak i adres mailowy proste do zapamiętania. Czyli tak zwany złoty lub srebrny numer telefonu lub logicznie brzmiący mail. Wtedy samemu się dobrze je pamięta i nie robi błędów wynikających z zapomnienia ich właściwej pisowni. Ale mało kto jest takim estetą, aby dbać o elegancki numer telefonu lub mail. 

Ja akurat w tym zakresie jestem - i to mi bardzo pomaga ;-)

środa, 8 czerwca 2016

Barry Lyndon

Jednym z moich ulubionych filmów jest "Barry Lyndon" Stanleya Kubricka. Obraz z 1975 roku i wciąż zachwyca swoim pięknem. To zasługa wręcz malarskiego klimatu XVIII wieku pięknie oddanego w tym dziele. Jako interesujący się ciekawostkami technicznymi doczytałem, że Stanley Kubrick zamówił specjalne obiektywy Zeissa dla umożliwienia mu filmowania przy naturalnym świetle świec (elektryczne reflektory tylko oświetlały w tym filmie okna z zewnątrz imitując światło słońca). Dlatego film ten ma taki niesamowity klimat epoki.

Są też dwa inne czynniki, które sprawiają, że film oddaje wspaniale realia XVIII wieku. Kubrick czasem wykonuje długie odjazdy kamery. Zaczyna od detalu a kończy na szerokiej panoramie - jak w wielkim obrazie. W filmie w wielu scenach są też pokazani śpiący ludzie, tak jak na obrazach z epoki, którymi zresztą Kubrick się kierował tworząc swój unikalny film. Ale "Barry Lyndon" to nie tylko filmowa opowieść, zresztą chwytająca za serce. To także wspaniała muzyka z epoki, na którą składają się dzieła Mozarta, Bacha, Haendla, Vivaldiego, Schuberta, Paisellego i utwory anonimowe.

I właśnie przypadkiem trafiłem wklejając komuś na Skype do rozmowy link z jednym utworem z Barrego Lyndona, którego używam jako budzika, na Hohenfriedberger March z tego właśnie filmu. Tytułem ciekawostki - skomponował go sam król Fryderyk Wielki po wygranej bitwie. Oczywiście dodałem go do mojej kolekcji muzycznej. A potem poszedłem za ciosem i w sumie umieściłem okrągły tuzin utworów z tego wspaniałego filmu. Mam więc klimat Europy XVIII wieku, od dalekiej Irlandii, poprzez łotrzykowski klimat Wojny Siedmioletniej z jej wspaniałymi marszami wojskowymi, aż po klimat salonowej muzyki tego stulecia.

Dzięki takiej muzyce chce się żyć :-)

wtorek, 7 czerwca 2016

Chuj, dupa i...

Jak to mawiają pewni ministrowie w pewnych rządach - chuj, dupa i kamieni kupa. Przy dzisiejszym temacie można być zapytać - a gdzie te kamienie? Bo chuj i dupa godnie w nim są. Zaczęło się na czacie. Ktoś mnie zagaduje, czuje się gejem, ale jeszcze nie próbował. Jest z miasta, które znam, niedaleko od Warszawy, bywałem tam wiele razy. A zatem automatycznie darzę tego człowieka pewną nieracjonalną sympatią. Wiek też ma dobry dla mnie, można powiedzieć, że nawet idealny - 24 lata, młody i jednocześnie jak mniemam już dojrzały. Gdzie więc te problem?

Chłopak proponuje mi (aby się poznać i zdecydować o tym, czy jesteśmy w swoim typie) abyśmy wymienili zdjęcie penisa i pupy! Nie twarzy, ale jedynie penisa i pupy. Po prostu zamówieniem. Zawsze w takiej sytuacji wyobrażam sobie randkę, na przykład w kawiarni, w czasie której spotykam się z człowiekiem mającym pupę lub fiuta zamiast głowy. Generalnie, wolę rozmawiać z twarzą, a nie z pupą czy fiutem, mimo, że fiut nawet trochę przypomina mikrofon. Twarz jednak zdecydowanie lepiej nadaje się do rozmowy - i jest bardziej twarzowa :-)

No i dla mnie człowiek co co najmniej 90% wyglądu to twarz. Kolejne procenty wyglądu dla mnie to dłonie i stopy. Może także nogi. Pupa i fiut są na jednych z ostatnich miejsc. Na Boga, człowiek to dla mnie ktoś, kogoś widzę na co dzień. Widzę twarz, sylwetkę, dłonie. Ale o innych zakrytych ubraniem częściach ciała mam jedyni mgliste pojęcie. Stopy, zakryte przecież normalnie butami, kręcą mnie, bo to mój słodki fetysz. Ale to wyjątek potwierdzający regułę, że to, co w ciele zakryte, nie ma dla nie wielkiego znaczenia przy poznawaniu do związku. Stopy też zresztą nie mają znaczenia, są jedynie rodzajem ciekawostki. Zatem nie oceniam człowieka po chuju i dupie. Po co więc mi one? Po nic.

Miłość ma dla mnie swoją twarz i oczy - a nie jest od chuja i do dupy ;-)

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Żałosne podsumowanie

A dziś przykład żałosnego podsumowania w anonsie. Ale żałosnego nie w sensie takim, że podsumowanie to jest niewłaściwe. Bo jest jak najbardziej właściwe. Żałosne jet po prostu to, o czym w tym podsumowaniu się mówi - stad taki mój karkołomny nieco skrót myślowy. Niektóre anonse w kategorii szukania do związku nie służą autorom do szukania związku, ale jedynie do wyrażenia swojej opinii o... Sami znaczmy.

Żałosne są te niektóre ogłoszenia. wcale nie mam na myśli tych wszystkich facetów, którzy w lepszy, lub gorszy sposób szukają swojego szczęścia, a myślę o tych wszystkich szukających aktywów do porządnej zabawy, ze zdjęciami wypiętych tyłków, panowie ogarnijcie się, to nie ta kategoria...

No właśnie. Słusznie autor zaznaczył, że szukać można swojego szczęścia w lepszy lub gorszy sposób. Bo nie ma w tym zakresie jakichś łatwych do skopiowania i zastosowania ideałów. Ale przynajmniej można tego szczęścia szukać. A jak określić postępowanie tych, którzy faktycznie wyskakują z dupami i penisami w anonsach? I z analogicznymi (zamierzona subtelna gra słów) tekstami? Bo niestety takie anonse faktycznie się często tu zjawiają, choć - jak autor słusznie zauważa - to nie ta kategoria.

Ale ogólnie poszukujący wszędzie seksu to jest także nie ta kategoria myślenia. I oni nie biorą w ogóle pod uwagę tego, że może zamieszczają swoje seksualne anonse w złej kategorii. Po prostu utarło się w gejowskim środowisku, że wiele osób uważa związek za taki sam seks układ jak inne, jedynie piękniej nazwany. Taki seks układ z ładniejszą przykrywką. Więc nie dziwi, że podobnie rozumieją kategorię szukania do związku w anonsach.

A ich gejowskie życie - można powiedzieć - jest całkowicie prowadzone pod seksualną przykrywką :-)

niedziela, 5 czerwca 2016

Zboczeniec z aparatem

Rzadko kiedy w anonsie można przeczytać czyjś życiorys lub historię czyjegoś związku. I niestety jeśli już można - to z reguły będzie w tym coś negatywnego. Tak jest w przypadku cytowanego dziś anonsu. Można go nazwać historią zboczeńca z aparatem. Oto ona.

Zna ktoś fajne miejsce w Legnicy gdzie można się poopalać na golasa w plenerku? Może ktoś się opala? :) Ostrzeżenie! To ogłoszenie zboczeńca w kategorii ogólne, który robi wam zdjęcia bez waszej wiedzy! Zboczeniec jeździ na rowerze z telefonem lub aparatem, może z wami się opalać ale najpierw was podgląda i robi wam zdjęcia z ukrycia! A...k był moim partnerem 35 lat 186 cm 90 kg. Będąc w Toruniu za każdym razem zachowywał się nienormalnie, już dawno to wiedziałem, że jest dewiantem, opalał się kładąc koło leżących na trawie zużytych prezerwatyw, fotografował z ukrycia facetów, robił zdjęcia facetom jeżdżącym na rowerze... Szczególnie ubranym w spodenkach z lycry. W związku targował się, że będzie wchodził do darkroomów aby sobie popatrzeć, a i sauną nie pogardzi. Nienormalny zboczeniec teraz pokazał swoje oblicze, będąc przez dwa lata ze mną, przez cały okres zakładał do zdrad swoje ogłoszenia na sexportalach! Poznał od jesieni chłopaka z Wrocławia, który ma pieska, chłopaka ze wsi, który posiada peugeota 307. Ile jeszcze rzeczy robił za moimi plecami, nikt pewnie już się nie dowie. Utrzymuje jednak o sobie jak najlepsze zdanie, że jest porządny, nie kurwi się i jest do monogamicznego związku! Oszust, psychicznie chory dewiant, podglądacz i łajdak, zakłamana gnida szukająca teraz miejsc pikiet, gdzie mnie pewnie zdradza, ludzka szmata, nic więcej!

Historia ciekawa. Z jednej strony nawet zabawna - bo zboczeniec z aparatem to bardziej kategoria soft dziwoląga niż prawdziwego zboka. Ale faktycznie kto go wie - co on tam robił z tymi fotografowanymi, a być może następnie poznawanymi ludźmi. To, że tacy ludzie mają o sobie piękne monogamiczne mniemanie - to niestety też standard, choć negatywny. A póki co widzimy, że zagrożeni są szczególne posiadacze piesków i peugeotów 307 :-)

Natomiast jedna rzecz mnie w tej dewiacji urzekła - opalanie się na trawie koło leżących zużytych prezerwatyw. Otóż zachodzę w głowę, gdzie jest takie miejsce pełne zużytych prezerwatyw akurat w trawie. I to na polanie umożliwiającej opalanie się. Bardziej mi się takie miejsca kojarzą z jakąś polanką przy drodze, gdzie parkują samochody z zakochanymi parami. Ale taka trawa do opalania kojarzy się raczej ze spokojnym nie odwiedzanym przez samochody bezdrożem. Ale może to taka prezerwatywowa licentia poetica.

A jaki z tego morał? Pamiętajmy - fotografowanie może być dewiacją ;-)

sobota, 4 czerwca 2016

Śmigiel

Nie ja go wypatrzyłem, zrobił to ktoś inny w sklepie zoologicznym mieszczącym się w pobliskim do mojego mieszkania markecie. I powiedział mi o szczurku dumbo (czyli mającym uszy w bok jak mysz), który ma śliczne szare futerko. A w odróżnieniu od mojego Rambo (który tez jest szczurem dumbo) ma futro gładkie (nie poskręcane, odmiany rex jak mój Rambo) i wąsy proste (a nie poskręcane). Wygląda więc z futra i wąsów jak mój drugi, zwykły szczur (Batman). Postanowiłem zatem go obejrzeć, bo i tak wybierałem się do tego sklepu po karmę. 

Faktycznie, były cztery szczury dumbo, już nieco podrośnięte, po 40 złotych, więc jak na sklep zoologiczny cena 2-3 razy większa niż zwykłego szczura. I jeden był szary jak jasny grafit. Poprosiłem aby mi go wyjęto, był cudowny gdy go trzymałem na rękach. Więc oczywiście go kupiłem. Poszła na to kasa przeznaczona na inne ważne wydatki, ale akurat nie jest to takie jej uszczuplenie, aby z tym rozpaczać. Mam trzeciego lokatora w szczurzej klatce. Pytanie tylko, jak dwaj zasiedleni w niej na niego zareagują. Zasugerowano mi nazwę Śmigiel dla niego, bo taki śmigający, i od razu ją przyjąłem.

Oczywiście było obwąchiwanie się i nawet czasem zgiełk, ale nie pogryzły się. Jutro pewnie będą już spały razem. Zawsze we trzech raźniej, niż we dwóch. Może to i dla mnie jest dobra wróżba. Nie chodzi oczywiście o trójkąty seksualne, ale o inne relacje. Na przykład zawodowe lub przyjacielskie. Czas pokaże, na ile moje własne życie może się zmieni, lub nie, w przyszłości. I nawet jeśli ma być takie szare jak futro Śmigla, to niech przynajmniej ma taki urok jak on ma :-)

W sumie to każde życie jest mniej lub bardziej szare, ale nie każde ma urok ;-)

PS Zasugerowano mi aby nazwać Batmana Gapcio, bo to gapa i senny leń, a nie przebojowy Batman.  Zatem przyjęte. Rambo zostaje ze swą nazwą - bo pcha się w kłopoty myszkując wszędzie w taki sposób, że idealnie pasuje do niego ta nazwa.

piątek, 3 czerwca 2016

W samo południe

Należę do pokolenia pamiętającego wybory 4 czerwca 1989 roku, w których zresztą sam głosowałem. Oczywiście wiadomo, że na Komitet Obywatelski "Solidarność", bo na kogo by innego? Przecież nie na komunę :-) Pamiętam ten plakat z Garym Cooperem, szeryfem z westernu "W samo południe", idącym ze znaczkiem Solidarności i kartką w ręce z napisem "Wybory". Czy wtedy w Polsce upadł komunizm? Po wyborach 4 czerwca 1989? Po części upadł, ale jak widać nie upadł w całości. Albo dokładniej - nie zniknął w całości z naszego obecnego życia: politycznego, gospodarczego, społecznego i tym podobnego.

Nie mam tu na myśli oczywistych pozostałości komunizmu, które zawsze u nas będą - w rodzinach, w domach, w miastach i wsiach. Podobnie w Niemczech jest i będzie pełno pozostałości po nazizmie - nawet w rodzaju rodzinnych pamiątek. Nie o takie pozostałości mi chodzi, ale o to, co złego zostało z komunizmu w naszym kraju i społeczeństwie. Chodzi mi więc o tych równych i równiejszych, o tych z układów i spoza nich, o tych, dla których była III RP i tych, których postawiono (jako protekcjonalnie traktowaną "ciemną masę") poza jej opieką. Bo widać już wyraźnie, że III RP nie była dla wszystkich Polaków, ale jedynie dla tych "równiejszych". A reszta Polaków mogła w niej co najwyżej mniej lub bardziej wegetować. Jeśli nawet nie w sensie ekonomicznym, to w moralnym, politycznym i patriotycznym.

Jutro też będzie 4 czerwca i niektóre "społeczne ruchy" zaczną wypełzać na ulice pod Wielkimi Hasłami. Marzy im się Wielka Zmiana na miarę 4 czerwca 1989, gdy naród dał żółtą kartkę ówczesnej komunistycznej władzy. Tylko żółtą, bo w kontraktowych wyborach nie mógł dać czerwonej. Jednak nasze "społeczne ruchy" zapomniały najwidoczniej, że ta analogia, owszem, miała miejsce i obecnie. Tak było w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych. To w nich nasza mała "komuna-bis", czyli koalicja PO-PSL (zamiast dawniejszej PZPR-ZSL) tym razem dostała żółtą kartkę. Zaś post pezetpeerowska po części lewica - czerwoną kartkę. To się już dokonało. I na pewno nic takiego nie dokona się jutro. Panowie zaKODowani - macie z tymi analogiami historycznymi nieco spóźniony refleks. Zamiast waszej teraźniejszej rewolucji wyjdzie po prostu happening

Ale to akurat będzie na czasie - bo cała Unia Europejska potrafi ostatnio rozwiązywać wszystkie polityczne problemy wyłącznie przy pomocy happeningów :-)

czwartek, 2 czerwca 2016

POPulizm

Dziś o drobiazgu, który kosztował mnie cały dzień pracy. Dzielony na dwie tury. Chodzi o POP3, czyli protokół poczty elektronicznej. Ten starszy i jak przekonuje wpis w internecie mniej nowoczesny niż IMAP. Używałem go latami. POP pozwala ściągać pocztę elektroniczną z serwera do komputera - z folderu poczty odebranej na serwerze do komputera lokalnego. I chwacit. Ale w pewnym momencie postanowiłem to zmienić na ten nowocześniejszy IMAP. On z kolei umożliwia synchronizację całej poczty z serwerem i ma sens przede wszystkim wtedy, gdy korzystamy z tego samego konta na wielu urządzeniach. Dzięki IMAP wszystkie będą miały taką samą pocztę, zarówno odebraną, jak i wysłaną, a także kosz, spam i inne foldery.

Nie było to takie proste z przechodzeniem na IMAP. Najpierw dla wygody zmniejszyłem liczbę używanych przez siebie kont mailowych. I tu będzie politycznie - usunąłem z programu mailowego trzy konta z Onetu. Żartem dlatego, że nie lubię tego zakłamanego medium należącego do Axela Springera. A poważnie dlatego, że były mniej wartościowe niż konta na Google Mail, zaś chciałem zmniejszyć liczbę kont mailowych - i zmniejszyłem z 11 do 7. Musiałem też uporządkować te konta, poprzenosić między nimi niektóre wiadomości, a przy okazji pousuwałem też ich duplikaty. Czyli IMAP zbiegł się także z optymalizacją poczty i wprowadzeniem w niej większego porządku.

Nie było to jednak warte wysiłku. Ściąganie poczty (czyli jej synchronizacja z serwerem) było znacznie dłuższe niż przy POP. Nawet wyświetlanie maili w poczcie trwało dłużej. Gdy więc pewnego dnia zrobiłem tak zwany rebuilding folderów pocztowych na komputerze (czyli ich odświeżenie i ewentualne naprawienie), to wściekłem się widząc, że mój program pocztowy usiłuje po tej operacji zsynchronizować moje 25 tysięcy maili z serwerami. I wróciłem do POP. Znów pół dnia przenoszenia wiadomości, nowego definiowania kont, ściągania kilku gigabajtów poczty. Ale działa tym razem bez zarzutu. I przede wszystkim bardzo szybko. Jeśli używacie maila tylko na jednym urządzeniu - POP3 w zupełności wystarczy.

Nie dajcie się wrobić w żadną Nowoczesną mailową bzdurę ;-)

środa, 1 czerwca 2016

Dziecinnie proste

Znam tego autora anonsów, kojarzy mi się dzięki pewnym wyrażanym w jego anonsach poglądom. Charakterystyczne jest to, że oczekuje wyjątkowego listu (w innym anonsie użył określenia "preludium korespondencyjne") i po tym mogę domniemywać, że chodzi o tę samą osobę. Być może jest to ów niedawno przywoływany filozof z wyboru. A może ktoś inny, ale równie postrzelony. Ten autor ma swojską pogardę dla ludzi, która przebija z jego anonsu. Oto jego manifest.

Poznam osobę do wspólnego zamieszkania. Nie interesuje mnie zabawa w życie, jaką prowadzi większość polskich homoseksualistów (wiązeczki, miłostki i inne formy ekspresji spaczonej emocjonalności). Interesuje mnie wyłącznie wiecznotrwały sojusz dla odpędzenia samotności i wspólnego budowania. Bardzo wiele oczekuję, bo bardzo wiele oferuję. Nie toleruje miernoty intelektualnej ani emocjonalnej płycizny. Nie trawię osobników płynących z prądem popkultury. Odpowiem tylko na wyjątkowy list - ten, który przekona mnie, że kryje się za nim prawdziwy arystokrata ducha. Podaj w liście e-mail, bo z mojego urządzenia nie mogę odpowiedzieć automatycznie.
 
Posiadanie wysokich wymagań nie jest niczym złym. Mnie a przykład wydaje się, że mam wymagania proste - szukam kogoś odpowiedniego, z kim uda się wzajemnie dobrać do życia. Staram się nie zakładać za wiele z góry, bo życie pisze scenariusze, których nie da się przewidzieć. Ale mam nadzieję, że moje założenia nie kryją w sobie takiej goryczy, która przebija z tego anonsu. Ciekawe czy to życie tak przycisnęło autora, że wylewa swoją żółć w opublikowanym przez siebie manifeście. 

Dlaczego zatytułowałem ten post "dziecinnie prostym"? Oczywiście to nawiązanie do Dnia Dziecka. A dziecinnie proste jest takie skrócone napisanie anonsu, bo jednak ten autor jakoś kojarzy mi się (może przez nawiązanie do niedawno cytowanego filozofa z wyboru, którym przecież nie musi być) z bardzo przegadanymi anonsami. To, co dziś popełnił może więc uchodzić przy tym jako wzór prostoty... 

Czyli dziecinnie prosta prostota ;-)