czwartek, 28 lutego 2013

Beznamiętne marznięcie

7 grudnia 2012
Jestem na dworcu ale pociąg nie nadjeżdżał. Opóźniony 60 minut. Poszedłem więc do McDonalda w przejściu podziemnym. Zjadłem sobie zestaw z kanapką drwala - wreszcie dają bardziej sensowne kanapki niż te big- czy wieśmaki - ale nie podziwiałem coli z lodem, bo lodowato było na dworze. W każdym razie poza samym jedzeniem zjadłem także kawałek czasu. I poszedłem na czas na dworzec. Ale pociąg zwiększył opóźnienie do 75 minut, a potem do 95 minut i 115 minut.

Wyjąłem kawę z plecaka i nalałem sobie. Zmierzyłem też temperaturę - miałem ze sobą swój "zestaw harcerski". W etui scyzoryk Victorinox, latarka Maglite i linijka z kompasem, lupą oraz analogowym termometrem. I termometr pokazał 4 stopnie na peronie. No to pijemy kawę z termosu. Będzie cieplej. I dziękujemy Bogu, że mam ciepła buty i skarpety - a nie jakieś imprezowe pantofelki.

A potem spacerowałem po peronie i od czasu do czasu robiłem z komórki zdjęcie wyświetlacza z informacją o opóźnieniu pociągu. Tak dla dokumentacji historycznej. O ile potem się okaże że coś sensownego na tych zdjęciach widać. Okazało się potem, że tej informacji o opóźnieniu nie widać, jedynie widać porównanie czasu rzeczywistego na zegarze kolejowym i godziny odjazdu pociągu na wyświetlaczu. Ale przynajmniej się nie nudziłem.

Pomarzłem na dworcu aż doczekałem się informacji o przyjeździe pociągu ;-)

środa, 27 lutego 2013

Namiętne oczekiwanie

7 grudnia 2012
Najpierw czekałem na informację od Pawła dotyczącą jego ewentualnego udziału w naszym "szalonym weekendzie" jaki planowaliśmy. Jego udział nie był przesądzony, bo dopiero co wrócił do domu po dwudniowej nieobecności - a rodzinie powiedział chyba że idzie na spacer. Fakt, że miał wcześniej lepsze spontany tego typu (najdłuższy "spacer" trwał chyba dwa tygodnie), ale to nie oznaczało pewności że będzie tym razem.

Potem wysłał mi informację, że niestety w weekend mają prace w domu do wykonania - rodzice mu podłożyli świnię. Całkiem dosłownie. Będą bić swojego świniaka i oczywiście dużo pracy przy jego obróbce i domowym robieniu wędlin. Więc pojadę sam. Spakowałem się ubierając nie pod kątem wizyty w klubie, ale podróży. A więc ciepłe buty, ciepła odzież. Zabrałem aparat, termos z kawą i drobiazgi.

Oczywiście pojechałem później, bo nie planowałem wizyty w Toro. Nocny spóźnił się 5 minut, przyjechał 10 minut po czasie na dworzec. Pobiegłem do kasy, ale tym razem czekałem jaką minutę. Zatem w sumie miałem nagle co najmniej 15 minut spokoju - do odjazdu pociągu. Ale pociąg - jak się okazało - był opóźniony o godzinę.

W pewnym sensie - nie było po co się spieszyć ;-)

wtorek, 26 lutego 2013

Beznamiętne planowanie trasy

7 grudnia 2012
Klient dopisał wczesnym popołudniem i sprzedałem swoje urządzenie. Szkoda było się go pozbywać, ale mówiąc prawdę mało z niego korzystałem a było kupione stanowczo  na zbyt duży zapas - włącznie ze zbyt dużą wagą około 40 kilogramów. No i mam pewną kwotę - i listę wydatków do poniesienia. Chyba wszystko pójdzie na te opłaty - zwyczajne i nadzwyczajne.

Odprowadziłem Pawła na dworzec, kupiliśmy bilet do jego miejscowości. Potem ustaliliśmy że będziemy się kontaktować. Docelowo Paweł - jeśli by się wyrwał z domu - przyjechałby do Warszawy jeszcze dziś. Spotkalibyśmy się na dworcu, ja bym zabrał bagaż, zostawilibyśmy go w skrytce i pojechalibyśmy na dwie godziny do Toro. A potem na dworzec i w pociąg do naszej miejscowości gdzie czeka na mnie mój samochód.

Po odebraniu auta pojechalibyśmy na wycieczkę po pięknej okolicy, a potem do jednego z większych miast - gdzie w sobotę wieczorem byśmy skoczyli do tamtejszego klubu gejowskiego. I potem w niedzielę rano powrót do Warszawy. Dzięki koledze który "uronił" auto mielibyśmy całkiem ciekawy, choć zabiegany weekend.

Zatem wracam do domu szykować się do drogi i czekać na kontakt od Pawła :-)

poniedziałek, 25 lutego 2013

Beznamiętny brak auta

6 grudnia 2012
Mam odwieźć Pawła do niego, jak mu obiecałem. Ale mojego kumpla z autem nie było. Pewnie zaspał, zdarza się, szczególnie gdyby w nocy balował. Czasu jeszcze trochę było, ale na wszelki wypadek napisałem mu SMS. Ale nie skontaktował się ze mną. Czyżby nie miał nic na koncie w telefonie?

A potem dzwonił do mnie ktoś z komendy policji w Pewnej Miejscowości i powiedział, że mój kierowca został zatrzymany, a samochód jest na parkingu policyjnym. Nie uwierzyłem więc znalazłem adres tej komendy i zadzwoniłem tam - potwierdzili. I mam problem - trzeba zebrać jakie 600 zł na opłacenie kosztu holowania i parkingu.

Znów znak od Boga - zadzwonił klient na urządzenie którego nie mogłem sprzedać od 3 miesięcy. Umówiłem się na następny dzień na jego oglądanie i ew sprzedaż. I zacząłem się zastanawiać co podkusiło mojego współlokatora aby jechał bez mojej wiedzy i zgody tak daleko. Nie wspominając już o tym czemu policja go zatrzymała. 

Zapowiada się ciekawy weekend - a dziś Paweł nie wrócił do siebie, spaliśmy razem :-)

niedziela, 24 lutego 2013

Namiętny brak ciśnienia

5/6 grudnia 2012
Przyjechaliśmy do domu. Mój kolega przejął auto, bo miał jechać do Wyszkowa załatwiać sprawy i wrócić jutro. A jutro mam odwieźć Pawła do domu. Benzyny starczy na wszystkie te wojaże. Tym razem auto naprawdę miało porządny zasięg ;-)

A my zostaliśmy z Pawłem w domu. I dalej wszystko było bez ciśnienia. I kochaliśmy się. Też bez ciśnienia. Pieściliśmy znaczy, bo formalnie nie było ani jednego wytrysku. Ale namiętność była mimo tego większa niż w czasie seksu jaki dotąd miałem z innymi. To było fenomenalne. I nadal było to spokojne, bez ciśnienia. Nie w sensie braku namiętności, ale braku napalenia się na oral, anal, wytrysk. A wierzcie mi, inni geje po zobaczeniu arsenału, którym dysponuje Paweł, od razu by kwiczeli z napalenia ;-)

Nie wiem gdzie i kiedy zaczęliśmy się kochać. Ledo pamiętam na który łóżku spaliśmy. Poza tym nie wiem nic - i tak powinno wyglądać pierwsze kochanie się z chłopakiem. Wiem tylko tyle, że złamaliśmy barierę intymną w popisowy sposób. A wszystko to na luzie, bez napinania się, bez ciśnienia. Jak można namiętnie, niepohamowanie się kochać - a zarazem nie mieć ciśnienia na wytrysk? 

Można. Ale trzeba się chyba fenomenalnie dobrać do siebie ;-)

sobota, 23 lutego 2013

Bez ciśnienia

5 grudnia 2012
Pojechaliśmy sobie kilometr czy dwa dalej i zjechaliśmy w małą drogę, a potem z niej w las. Ciemno, droga leśna - jak wiadomo - kręta i wąska. Trochę stresująca, szczególnie gdy ocierały się o auto gałęzie. Ale Paweł znał drogę, zresztą ten las był też w części własnością jego rodziny, więc był na swoim. Niedawno wycinali drzewo a opał. Dojechałem do małej polanki, wykręciłem i zaparkowałem. Nie włączyłem oświetlenia kabiny, aby nie wyczerpywać akumulatora - poświeciła nam nawigacja.

Rozmowa zaczęła się jakoś mało płynnie. To nie było terkotanie bez naoliwienia. Ale uderzyło mnie coś zupełnie innego. Ogromny spokój i absolutny brak ciśnienia, bo obu stronach. Brak ciśnienia na seks, na emocjonalne napalenie się. Bardzo pozytywny brak ciśnienia. Taki ogromny, kojący spokój.

Nie wiem jak długo gadaliśmy i o czym. Po prostu wiem, że gadaliśmy bez ciśnienia. A potem postanowiliśmy że Paweł pojedzie ze mną do Warszawy. Wpadł do domu po torbę, bez żadnych ubrań, bo obiecałem mu, że odwiozę go jutro do domu. I pojechaliśmy do mnie. Też bez ciśnienia. 

Jeszcze nigdy nie spotkałem się z kimś na takim ogromnym, spokojnym luzie :-)

piątek, 22 lutego 2013

Dwie kreski

5 grudnia 2012
Jak się okazuje, Bóg istnieje. Znowu dał o sobie znać sprytną pomocą dla mnie. Mój kolega dostał zamówienie na zabranie rodziny do Ciechanowa. W zamian miał zatankować auto pod korek na ich koszt. Zabrał ich tak skutecznie, że zatankował dopiero po powrocie do Warszawy. W efekcie miałem auto zatankowane do pełna - po raz pierwszy od pół roku co najmniej ;-)

Zapytałem Pawła czy chce się spotkać. Tak! No to pojechałem do niego, kiedy tylko auto było odstawione. Dojechałem na miejsce, dzwoniąc od czasu do czasu do niego. Nie moglem pisać mu SMS, bo nie wykupiłem pakietu darmowych SMS do wszystkich sieci, a na koncie miałem ledwie kilkadziesiąt groszy. Miałem za to nabite minuty do wszystkich sieci powstałe w czasie dzwonienia do mnie, więc mogłem dzwonić i gadać.

Dojechałem na miejsce i nie byłem pewny, czy to właściwy punkt. Przystanek PKS przy drodze, ale w miejscowości są dwa. I nie wiem czy to ten drugi - niby tak, ale kto wie czy poprzedni nie był w jakiejś innej miejscowości a ja go wziąłem za tutejszy. A chłopak miał być lada chwila i nie ma go. 

Sprawdzałem coś w nawigacji i odkryłem dwie cienkie kreski złych pikseli, czarnych, które śmieciły na ekranie. Uszkodzenie wyświetlacza. Ciekawe dlaczego. Sam  raczej bym do tego nie doprowadził, ale aby uszkodzić wyświetlacz trzeba się chyba nieźle postarać. Dziwne. Tak samo jak dziwne było to, że nie ma chłopaka. Już zacząłem myśleć, że mnie wystawił. Nie odbierał telefonu.

Potem się okazało, że po prostu zatrzymały go koleżanki. Puścił sygnał, oddzwoniłem. Powiedział mi, że już widzi światła mojego auta...

czwartek, 21 lutego 2013

Czemu Pan mnie odwiedza?

2 grudnia 2012
Prowadzę na Fellow kampanię odwiedzania profili i zagadywania do interesujących osób - ale czasem się bardzo rzadko zdarza, że to inna osoba do mnie zagaduje pierwsza. I tak było z pewnym 21-letnim chłopakiem z miejscowości położonej około 80 km od Warszawy. Napisał mi maila z jednym zdaniem: Czemu Pan mnie tak często odwiedza?

Odwiedzanie mogło być z kilku powodów - bo mi się podobał i chciałem go jeszcze raz zobaczyć, bo zapomniałem, że już go odwiedziłem, bo przypadkiem otworzyłem jego profil jeszcze raz. Sam już nie wiem co odpisałem w odpowiedzi na ten mail. Bo zaczęliśmy ze sobą tak intensywnie korespondować, że po kilku dniach, kiedy chciałem sprawdzić początek naszej korespondencji, nie było już tych pierwszych wiadomości zapamiętanych na Fellow - przepchały się zastąpione kolejnymi.

Bardzo szybko okazało się, że mamy wspólny język. Podobne fale, podobne częstotliwości, podobne potrzeby. Jesteśmy podobni w wielu kwestiach i jesteśmy obaj rakami. A Paweł ma cechy zarówno numerologicznej trójki którą jest, jak i szóstki, którą ja jestem. Zaczęło mi się to wszystko coraz bardziej podobać.

Coraz bardziej zacząłem się zastanawiać czy się z nim nie spotkać - ale nie miałem benzyny w baku auta, a szansa na zarobienie na zatankowanie była bardzo mała...

środa, 20 lutego 2013

Rozgadany struś

Miałem jakiś czas temu zabawną korespondencję z jednym chłopakiem z Fellow. Zaczęło się jak zawsze rutynowo - od jakiegoś maila którym go zaczepiłem. Ale nietypowa była odpowiedź - bardzo obszerna na około 10 linijek. Można powiedzieć, że to ogromna uprzejmość ze strony tego chłopaka tak obszernie odpowiedzieć, na Fellow to raczej rzadko spotykane. Zacząłem więc z nim korespondencję.

Wymienialiśmy obszerne - jak na Fellow - maile, w tempie około 1-2 dziennie. Nawet zaproponował mi on spotkanie, ale akurat niestety załatwiałem wtedy sprawę urzędową i nie mogłem przyjąć terminu. Pewnego dnia napisałem do niego kolejny mail, ale nie dostałem odpowiedzi. Normalne, mogło go nie być. Ale potem okazywało się, że bywa online - a mój mail nie był nawet przeczytany.

Myślałem, że może to "wina" korzystania przez niego z mobilnego Fellow - może uruchamiał się w tle pokazując, że mój korespondent jest online, a on tak naprawdę nic nie przeglądał. Może. Ale dni mijały a wiadomość ciągle nie była odczytana. Zacząłem myśleć o tym, że po prostu chłopak schował głowę w piasek niczym struś - nie przeczytał maila udając że go nie ma. I dlatego nie dopisuje.

Powstaje pytanie czemu pisał tak obszernie. Może po prostu ma taki styl bajdurzenia całymi linijkami, ale tak naprawdę nie jest zdolny do rzeczywistego działania i rozwijania kontaktu. Ludzie mają rożne powody dla których nie kontynuują korespondencji. 

Dla mnie to obojętne - w sumie liczy się efekt, a nie powód ;-)

wtorek, 19 lutego 2013

Zadziwiające odciążenie

Dziś o zadziwiającym odciążeniu jakie sobie zafundowałem. Wziąłem do mieszkania które wynajmuję dwóch kumpli (oczywiście gejów) na współlokatorów. Dla obniżenia kosztów czynszu i życia. Mądre posunięcie w sytuacji gdy ciężko z zarabianiem kasy. A przy okazji jest raźniej. Więc jest to odciążenie. A dlaczego jest takie zadziwiające?

Otóż gdy na czatach rozmawiam z ludźmi i mówię im, że mieszkam z dwoma gejami, to absolutna większość z nich gratuluje mi ciągłego sex party w mieszkaniu. Taka jakbym nic innego nie robił, jak tylko seks grupowy z moimi lokatorami. A właśnie to jest najfajniejsze w mieszkaniu z nimi, że mieszkamy kompletnie na luzie - z możliwością robienia czego chcemy - a jednocześnie wzorowo po kumpelsku, bez napinania się na seks.

Zadziwiające jest to, że ludzie oczekują od gejów seksualnego wyuzdania a priori. Skoro mieszka ich trzech, to od razu układ śniadanie-jebanie i kolacja-kopulacja. A tu zonk. Spokojne, choć kompletnie na luzie życie. Można robić co się chce - i nie ma ciśnienia na seks. Nie mam piękniejszego życia z kimś niż normalne, ludzkie życie, bez napisania się na siłę na coś tylko dlatego - że wiele osób oczekuje iż takie napinanie się będzie maiło miejsce.

My wyluzowaliśmy - teraz pora aby wyluzowali panowie z czata, którzy wyobrażają sobie deczko za dużo ;-)

poniedziałek, 18 lutego 2013

Śmiecenie anonsami

Dziś o temacie podwójnie rozumianym - śmiecenia anonsami. Tym razem można to rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy jest równie negatywny jak opisywane wczoraj śmiecenie nickami - ludzie zamieszczają anonse pod różnymi nickami i różnymi danymi (wiek, miejsce zmieszania etc.), a tak naprawdę potem odpisuje ta sama osoba. I najczęściej odpisuje jadowicie, bo taką praktykę stosują głównie ludzie niezrównoważeni, którzy nie wiadomo czego szukają - i dlatego nie wiadomo kim w anonsach są ;-)

Drugie rozumienie tego pojęcia jest bardziej "recyklingowe". Śmiecenie jest bowiem jak najbardziej dosłowne i polega po prostu na tym, że dana osoba zamieszcza cyklicznie swoje anonse, a nie usuwa starszych. W efekcie jej anonse "straszą" co chwila - tym łatwiejsze do skojarzenia jeśli towarzyszy im takie samo zdjęcie. Oczywiście, ktoś powie, dzięki temu taki anons jest bardziej widoczny. Tak, ale jeśli zamieszcza się go w kategorii szukania partnera (czy jak kto woli związku), to wtedy powstaje wrażenie negatywne - czyjejś desperacji. A kto chce szukać desperata do związku?

Ja stosuję inną metodę. Zamieszczam anonse regularnie, ale kasuję stare. W efekcie tylko jeden anons jest w danym czasie na danym portalu. Ale ponieważ używam tego samego zdjęcia i treści, więc mój anons można po jakimś czasie skojarzyć. A więc z jednej strony wydaje się znajomy, a z drugiej - nie śmiecę nim. Zresztą zamieszczam go w innej kategorii niż szukanie partnera i tam ciągłe odnawianie nie jest powszechną praktyką. 

Zawsze lepiej po sobie sprzątać - powstaje wtedy lepsze wrażenie ;-)

niedziela, 17 lutego 2013

Śmiecenie nickami

Śmiecenie to jest coś negatywnie postrzeganego - nie tylko wtedy gdy rzucamy na ziemię papierek, ogryzek czy niedopałek papierosa. Śmiecić można także w Internecie - i to na różne sposoby. I może nawet łatwiej śmiecić w sieci niż w realnym świecie - bo nie trzeba nawet ruszać się  w tym celu z fotela ;-)

Dziś kilka słów o śmieceniu nickami na czacie. To dość rzadki przypadek. I specyficzny. Znam kilka zaledwie osób, które tak robią. Polega to na tym, że dana osoba używa różnych nicków - zatem można na nią wielokrotnie trafić, biorąc ją za kogoś innego. Pół biedy jeśli to ktoś obcy, ale gorzej jeśli nie chcielibyśmy na tę osobę trafiać - a z konieczności trafiamy.

Co skłania ludzi do takiej żonglerki nickami? Być może ukrywają się, uciekają od nicka do nicka. Albo mają jakieś niecne cele i chcą za każdym razem być postrzegani jako ktoś inny. Tak czy inaczej, wydaje się że zagadujemy do kogoś nowego, a tu się okazuje że ten "nowy" mówi, że już kilka raz z nami rozmawiał. Bo my używamy tego samego nicka, a on zmienia nicki niczym kameleon kolory.

Monotonia na czacie to kiepska rzecz - ale taka jej zmiana jest jeszcze bardziej kiepska ;-)

sobota, 16 lutego 2013

Spór o miętę

Miałem zabawna korespondencję z pewnym chłopakiem, który napisał na swoim profilu że jak poczuje miętę to będzie pragnienie seksu i bliskości. Napisałem mu swoje rozważania na temat mięty. A pod koniec, w typowy dla mnie sposób, z moim nie zawsze zrozumiałym ekscentrycznym poczuciem humoru napisałem, że na miętę niestety nie pomoże herbatka miętowa. Taka gra słów zestawiona ad hoc.

W odpowiedzi dostałem maila wzorowanego akapitowo na moim, widać więc że piszący włożył trud aby żartobliwie nawiązać do mojej narracji - ale nawiązywał w sposób nieprzychylny, zarzucając mi głupotę i niezrozumienie tematu, a już kompletnie nie kojarzył ostatniego zdania z ową miętową herbatką. Musiałem więc tłumaczyć że to był żart. A co do mięty to napisałem, że dla mnie poczcie mięty to poczucie nadawania na tych samych falach.

Oczywiście mój złośliwy korespondent nie omieszkał zaznaczyć, że dla niego mięta to coś zupełnie innego. I napisał: Lubie gdy ktoś gra mądrzejszego niż jest poczucie mięty do kogoś to poczucie czegoś świeżego nowego nie spotkanego wcześniej dotąd a nie jakieś nadawanie na tych samych falach ot co... I cóż, każdy może mieć inne poczucie znaczenia tego określenia. Tylko czemu wiąże się to czasem z takim wylewaniem na kogoś gorzkiego żalu? Gość naprawdę się przyłożył do pisania, sklecił kilka dobrych akapitów. Po co taki wysiłek, skoro nie zależało mu na poznaniu mnie? Po to aby mi dokopywać? Tak dla sportu? 

Cóż, każdy uprawia taki sport jaki lubi - mnie nie chciałoby się tak misternie kombinować. Ale widać że nie czuję mięty ;-)

piątek, 15 lutego 2013

Tani bilet

Prowadziłem na Gayromeo korespondencję z pewnym ciachowato przystojnym 28-letnim Rumunem z Bukaresztu. Napisał mi, że ładnie wyglądam, to wziąłem za dobry żart - ale gdy zobaczyłem, że ma napisane iż szuka powyżej 34 lat to w pewnym sensie mogło być to szczerym wyznaniem z jego strony. Pisaliśmy sobie po angielsku lista za listem, i chłopak chciał przyjechać do Warszawy. A raczej przylecieć.

Zaproponował mi pokrycie połowy kosztów biletu lotniczego - a ten kosztuje 250 euro. Niby ma tanie dojścia na lotnisku. Napisałem mu że tanie bilety bywają po 50 euro. Ale potem sprawdziłem ofertę w Internecie i faktycznie maił rację - widać tanie loty są prędzej do Paryża czy Londynu. Tyle że gdyby miał tanie dojścia, to pewnie miałby bilet w cenie innej niż dostępna z ulicy ;-)

Ale i tak 125 euro to była kwota dla mnie w tym momencie nieosiągalna. Nie na taką inwestycję. Miałem ważniejsze wydatki. I tak mu napisałem. I nagle strumyczek korespondencji skończył się jakby niewidzialna ręka zakręciła kurek. A była to niewątpliwie niewidzialna ręka rynku. Oszust nie znalazł ofiary, więc zaczął mamić kolejną osobę chęcią  sfinansowania biletu - który zapewne nie zostałby nigdy kupiony.

A potem szukaj wiatru w polu - czyli w Bukareszcie ;-)

czwartek, 14 lutego 2013

Kocham Cię :-*

14.02.2013 14:02
Dla Tego, którego nie ma jeszcze na blogu - a będzie za kilka miesięcy dopiero, bo na blogu jest tak wielki zapas napisanego materiału - w Dniu św. Walentego, najprostsze wyznanie pod słońcem...

__Kocham Cię :-*__

I zaaranżowane ad hoc zdjęcie walentynkowego serduszka, które rano narysowałem, starannie wyciąłem i po cichu położyłem na ubranie śpiącego jeszcze mojego chłopaka...

Po chuj chuja?

Czasem rozmowa na czacie jest tak zabawna, że dziwię się iż wcześniej nawet nie przypuszczałem że taki trick jest możliwy. Ale jest - bo ludzka głupota - jak powiedział już Albert Einstein - jest nieskończona. Oto rozmowa z pasywem... 

Gość miał zapisane w nicku że jest pasywny, więc od razu mu napisałem iż ja też - aby zakończył rozmowę jeśli mu się to nie spodoba. Ale on chyba tego nie zauważył bo wyskoczył z opisywaniem się. To się opisałem, wiadomo że bez wymiaru penisa, bo po co pasywnemu go mierzyć skoro nim nie rucha? Jak widać - bez wymiaru pena nie ma o czym rozmawiać ;-)

Może pan po drugiej stronie czata po prostu przysnął mentalnie i nie obudził się do końca rozmowy - automatyka oczekiwania wymiaru penisa jako pasywowi przesłoniła mu wszystko inne, w tym także to że z innym pasywem właśnie rozmawia ;-)

Zamieni się widać z chujem na rozum - zatem wiele IQ mu się w nim nie zmieściło ;-)

środa, 13 lutego 2013

Nie pisać na ślepo

Coś w sam raz na trzynasty - choć najlepiej na piątek trzynastego. Ale nawet pech nie bywa idealny ;-) Otóż, w czasie rutynowego przeglądania profili na Fellow, trafiłem na profil o ciekawym nicku, sugerującym szukanie związku. I postanowiłem do niego napisać, ustosunkowując się do tego, że autor profilu tracił już nadzieję na znalezienie kogoś mającego potrzebę uczucia i bliskości. I napisałem do niego.

Napisałem, że w sprawie bliskości i uczucia trzeba trafić na kogoś, kto ma naturalne potrzeby w tym zakresie. Nie na zasadzie deklaracji ale życia którego do tego "zmusza". Wtedy ma się pewność ze jego potrzeba miłości i bliskości jest ze środka, a nie z przywdzianego płaszcza, który w każdej chwili może zrzucić gdy mu się znudzi.  Stworzyłem zgrabne porównanie.  A przy okazji napisałem mu, że potwierdza złośliwą regule ze im ciekawsze osoby tym dalej, nawet poza granice kraju.

Chłopak był bowiem ze Śląska i UK. Wysłałem mail. I wtedy wlazłem do galerii, gdzie było niewyraźne, konturowe zdjęcie. I nagle sobie uświadomiłem, że piszę do osoby, której nie lubię i która zostawiła w moim życiu niemile wspomnienia. Ładna wpadka - akurat do niego nie chciałbym pisać ;-)

Niestety, dobrą zasada to obejrzeć galerię przed pisaniem - ale ta zabawna wpadka mnie nauczyła ;-)

wtorek, 12 lutego 2013

Anons krytyczny

A dziś przykład anonsu krytycznego - nie umieszczonego w celu reklamowania czyjejś osoby, ale po to aby krytykować określone zachowania w innych anonsach. Komuś widać przebrała się miarka goryczy i postanowił ten anons umieścić. I wypunktował w nim grzechy towarzyszące innym anonsom :-)

Faktycznie, wiele osób stawia wysokie wymagania przyszłemu partnerowi - zarówno w anonsach jak i na profilach. Nie ma nic złego w tych wymaganiach, problem tylko w tym aby nie przedobrzyć na starcie i nie zniechęcić. Takie same wymagania można stopniowo wprowadzać i sprawdzać. Ciekawe ile z tak wymagających osób zdaje sobie sprawę z tego jak cudowny odstraszacz tworzy. Pomijam już kwestię tego na ile sami te swoje wymagania spełniają ;-)

Drugi zarzut dotyczy komunikacji i kultury. I po części jest drwiną z tych wygórowanych wymagań - bo faktycznie głupio gdy ktoś wymaga Bóg wie czego, a sam nie umie sklecić porządnego zdania. No i niewątpliwie wkurzające jest gdy ludzie urywają kontakt bez znaku życia. Ale ten ostatni zarzut jest najmniej celny - bo takie urywanie kontaktu może być po prostu spowodowane tym, że ktoś może się krępować odmówieniem komuś wprost. Nie zawsze ma się ku temu odwagę. Ja w takiej sytuacji staram się tak wymanewrować komunikacją aby ktoś sam się do mnie zniechęcił :-)

Ogólnie z wymaganiami jest tak, że aby wiele wymagać trzeba być tego godnym ;-)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Anons negatywny

Nietrudno jest wskazać negatywne anonse w kategorii szukania związku. Na ogól są to de facto anonse seksualne, ale przez nieodgadnioną mądrość autorów wepchnięte nie do tej co trzeba kategorii. Zdarzają się jednak zabawne perełki tej niekompetencji. Oto taki przykład. 

Anons sam w sobie jest bardzo ambitny - mowa w nim wprost o "głębokim, metafizycznym dialogu, a nie pospolitym bla bla" - proszę zwrócić uwagę na prawidłową interpunkcję, to też rzadkość. Ale cale to piękne wrażenie niweczy fotografia prostackiego penisa. Jaka metafizyka tkwi w tak ujętym penisie - źle skomponowanym, dotykającym rogu szafki? Jak można spokojnie i metafizycznie "przegadywać całe święta" gdy w tyle głowy majaczy wciąć ten rozmazany penis? ;-)

Nieodparcie nasuwa się cytat z Norwida - ideał sięgnął bruku ;-)

niedziela, 10 lutego 2013

Pumeks

Czasem jest tak, że pisząc do kogoś maila na portalu randkowym tworzę ad hoc sentencję, która warta jest umieszczenia na moim profilu jako złota myśl. I tak było z myślą o pumeksie. Nie pamiętam już dlaczego pumeks mi przyszedł do głowy, ale myśl owa brzmiała (po jej rozszerzeniu na użytek portalowego opisu) następująco:

Środowisko gejowskie przypomina plugawą lawę która pieniąc się zastyga w pumeks - można się wtedy o nie ocierać, ale czy można w nim normalnie żyć?

Nasuwa się oczywiście świadome porównanie do myśli Wysockiego w Dziadach Mickiewicza. Tyle, że tam skorupa skrywała przez sto lat nie wyziębioną głębię - a w mojej myśli piana zastyga w pumeks, o który można się ocierać. Tak jak to jest z pumeksem w łazience, do ścierania zrogowaciałego naskórka. A samo ocieranie się kojarzy się z ocieraniem się o jakieś gwiazdy czy VIP-ów - a w środowisku gejowskim wiele jest przegiętych gwiazdeczek przecież.

I tak skromny list stworzył kolejną złotą myśl ;-)

Głuchy anons

A oto przykład anonsu, który kretyni mogliby uznać za zabawny, bo napisany bardzo nieporadnie. Ale już drugi wyraz wszystko tłumaczy. I trzeba raczej wyrazić uznanie dla kogoś, kto mimo swojej sytuacji był zdolny taki anons zamieścić. Dlatego postanowiłem go przedrukować, aby pokazać czyjąś determinację :-) Oto jego treść (pisownia oryginalna):

witam cie 
jestem nieslyszacy,a nie przeszkadzam mi.tak powaznego moze byc jest czysty cialo i zapachu.nie wazne latek i dobry serca.jestem kulturalny,mily,spokojny,uczciwy i szczery.nie znosze plotkarzy,oszustow i zlodziezi.poznam tylko do zwiazku,zamieszkania i zycia razem.nie pale i pije z okazjne.jak chcesz przyjedziesz do mnie na noc a masz samochodu.czekam na MMS-y i SMS-y z plusa i twarza.nie rob wiecej sygnaly tylko tak odpisze sms.milego wieczoru

Nasuwa się jedynie taka refleksja - dla mniej niż przeciętnie inteligentnej osoby (a takich niestety w necie jest pełno) ten anons może się okazać niezrozumiały. Mało kto ma w sobie tyle energii aby go "odszyfrować". I na tym polega - ogólniej zresztą rozumiany, nie tylko w tym konkretnym przypadku - kłopot szukających bardziej wartościowych relacji. 

Po prostu chcą dobrze, ale trudno im dotrzeć do świadomości potencjalnych partnerów...

sobota, 9 lutego 2013

A penis opadł...

Oto na jaki wspaniały anons trafiłem na Gejowie. Był na tyle ciekawy, że dla udowodnienia zamieściłem zrzut ekranu. Smaczku dodaje jeszcze przypadkowo wygenerowana reklama z napisem "zlokalizuj przyjaciela" :-)

Ciekawe co autor chciał o sobie powiedzieć. Myśląc logicznie, skoro adresata jego anonsu nie pociągają ani rówieśnicy, ani starsi - to autor powinien był młodszy. Formanie nawet mogłoby go nie być gdyby adresatem anonsu był 18-latek - bo wtedy autor musiałby być niepełnoletni a tacy nie mogą zamieszczać ogłoszeń ;-) 

Ale czemu młody chłopak miałby kryć się z wiekiem i wymiarami? Tak się raczej ukrywają starsi, a szczególnie ci - których tak plastycznie opisuje - z łysiną i brzuchem. I oczywiście wielokrotnie używani ;-) Czyżby opluwał sam siebie, udając, że jest kimś kim nie jest? Nieważne kim jest - ważne że anons jest zabawny. Zabawne jest połączenie zwisającego penisa z opowieścią dziwnej treści, w której tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi. 

Ale może dlatego penis na załączonym zdjęciu opadł ;-)

piątek, 8 lutego 2013

Profilowe strusie

Zadziwiające zjawisko zaobserwowałem na Fellow kiedy wykonywałem operację masowego odwiedzania profili i tam gdzie mogłem pisałem maile do ludzi, zaczepiając ich i szukając osób z którymi się da korespondować a docelowo może uda się coś więcej niż korespondencja. Otóż niektóre osoby nagle chowały zdjęcia profilowe, albo do galerii, albo wręcz pod hasło. Nazwałem ich profilowymi strusiami, chowającymi jakby wirtualnie głowy w piasek ;-)

Wygląda to dobitnie gdy się odwiedza wyłącznie profile z fotkami. Wszystkie maile były napisane do takich profili. A po pół godziny czy godzinie widać jak część zdjęć profilowych zastąpiona została szarymi zaślepkami. W przypadku niektórych profili, w których zapamiętałem zdjęcie i nazwę użytkownika, moglem potem stwierdzić, że po dalszym czasie zdjęcie zostało przywrócone. Czyli struś głowę z piasku wyjął ;-)

Ciekawe co takie strusie chcą osiągnąć? Zniechęcenie mnie do kontaktu? Wystarczyło zablokować - jak to niektórzy czynią. Ale widać za leniwe są cioteczki na blokowanie. Może myślą, że jeśli ich chwilowo nie widać to napisany przeze mnie list zniknie? A niekiedy nawet listu nie było napisanego - myślą więc że nie będę ich odwiedzał ponownie? A właśnie odwiedzę, aby zobaczyć czy zdjęcie profilowe trafiło do galerii czy na hasło :-)

Najlepszą metodą aby unikać ponownych odwiedzin jest po prostu nic nie robić, aniżeli zwracać uwagę w tak hałaśliwy sposób ;-)

czwartek, 7 lutego 2013

Mistrz kierownicy (nie)przybiega

To miała być druga cześć wczoraj opisywanej historii - i w zamierzeniu raczej z happy endem. Z "mistrzem kierownicy" omówiłem się następnego dnia na spotkanie, w celu odebrania od niego tych 150 złotych żeby wpłacić je na konto stacji benzynowej. Ale mistrz się o umówionej porze nie zjawił.

Dałem mu czas do wieczora, bo na policji bylem umówiony bardzo późno. Ale nie zjawił się. Lecz przed upływem czasu jaki mu dałem przysłał mi SMS ze wspaniałą informacją, że już sam załatwia na stacji benzynowej wszystko i że mogę podać jego dane na policji, bo "sprawa już dzisiaj nie będzie aktualna". Szlachetne to z jego strony, że mnie wyręcza :-)

Nie bardzo mu jednak dowierzałem. Skontaktowałem się ze stacją. Oddzwonili dosłownie na pięć minut przed moją wizytą na policji - po upewnieniu się, że mój kierowca się nie zjawił. A więc - niestety typowe dla niego - obiecanki-cacanki. Nie miałem więc żadnego moralnego wahania - złożyłem swoje zeznania a policja na podstawie danych które podałem zidentyfikowała naszego bohatera - bo przecież dowodu osobistego mi nie pokazywał :-) I sprawa poszła dalej swoją drogą.

W jednym kierowca miał rację - sprawa już dziś nie będzie aktualna, ale dla mnie. Teraz on się z tym będzie woził ;-)

środa, 6 lutego 2013

Mistrz kierownicy ucieka

Ta historia jest tak zaskakująca, że nie wymyśliłby jej łatwo nawet hollywoodzki scenarzysta. A wiec po pierwsze, pewien kolega "pożyczył" mój samochód - bez mojej wiedzy i bez dowodu rejestracyjnego (bo tylko kluczyki były na stole). Formalnie to jest kradzież, oczywiście wiedziałem że wróci nim, bo po po prostu pojechał robić jakąś usługę informatyczną. A oczywiście wiedział, że mu auta nie udostępnię, więc je zakosił. I faktycznie potem wrócił - ale na tym się nie skończyło...

Po 2 tygodniach rodzina mnie alarmuje że w miejscu mojego zameldowania szuka mnie ... policja! I do tego nie chce powiedzieć w jakiej sprawie! A ja nie mam pojęcia o co chodzi. Aż wreszcie wykoncypowałem, że o pewną formalno-prawną zaległość, która teoretycznie może być zagrożona jakąś karą. Postanowiłem zadzwonić na podany przez dzielnicowego numer i wziąć odważnie wyzwanie na klatę...

I zadzwoniłem. Oczywiście musiałem się przedstawiać adresem zameldowania, bo po nazwisku nie skojarzył - na pewno ma wiele spraw. I kiedy się okazało w czym rzecz - nie moglem wyjść ze zdumienia. Ktoś zatankował paliwo na stacji, około 150 km od Warszawy i nie zapłacił. Afera za 150 złotych. I wiadomo kto nie zapłacił.

Tak się złożyło, że ten kolega miał wobec mnie inne należności do uregulowania. I nagle dostałem do ręki pistolet. Mogę go wskazać jako nie tylko osobę, która nie zapłaciła za paliwo, ale także jako złodzieja. A za to grozi mu co nieco.

Pistolet pistoletem, ale straty moralne ja poniosłem...

wtorek, 5 lutego 2013

Mistrz imprezy dopieka

Zrobiliśmy kiedyś taką imprezę - jak zawsze ze spontanicznym naborem uczestników z internetu. A to oznacza kolosalne ryzyko wpadki na rożne sposoby. Po pierwsze, wiele osób będzie piało z zachwytu deklarując przyjście - a potem nie przyjdzie. czyli grozi pustka na imprezie. A po drugie - nie wiadomo nigdy kto się zjawi i jak się będzie zachowywał. Jeśli się danej osoby nie poznało wcześniej oczywiście, a przy internetowej "łapance" na imprezkę z reguły się zaprasza nieznajomych :-)

I raz tak się złożyło, że zaprosiłem na imprezę chłopaka, który już sam w sobie zaimponował mi zdecydowaniem - przejechał bowiem jedną czwartą Polski aby na tę imprezę do Warszawy dotrzeć. A ludzie kilometr ode mnie mieszkający nie ruszyli dupy aby się zjawić. Gratulacje dla tego pana. Naprawdę imponujące ;-)

Ale jego zachowanie imponujące nie było. Impreza zaczęła się rozkręcać nieomal jak salon literacki - rozmowy o sztuce, kulturze, polityce. A ten chłopak zadaje prostackie pytania o przyziemne sprawy nie mające nic wspólnego z milą rozmową, puszcza jakieś kawałki muzyki dsco-polo i w ogóle nie pasuje do reszty, mimo że też nie awanturuje się jakoś i nie robi burdy. Czyli nie jest bardzo źle, jest "tylko" źle.

Kilka razy brałem go na stronę i tłumaczyłem żeby nie odzywał się jak nie może się dołączyć do rozmowy, aby nie robił wiochy. Ale on pił i robił wiochę (faktem jest że wódki i popitki przyniósł trochę, więc pić miał moralne prawo). Ale gościom coraz bardziej przeszkadzał i goście zaczęli się ulatniać

Przebolałbym to, gdyby przynajmniej można było z nim się kochać namiętnie - bo miałem ochotę na seks po kilku dniach pełnych meczących i stresujących wydarzeń. Ale seks okazał się niemożliwy - bo chłopak przyznał uczciwie że jest nosicielem HIV. Niestety, jednemu - pod wpływem alkoholu - seks się też spodobał i była obawa że zrobi go z zaskoczenia bez zabezpieczeń. Musiałem więc go wyprosić z domu. Nie trzeba było wymyślać pretekstu - autentycznie rozwalił imprezę.

Nie dość że rozwalił imprezę to jeszcze nawet nie można z nim było się kochać - podwójny niefart ;-)

poniedziałek, 4 lutego 2013

Czat - rozbieżność

A dziś zgoła inna rozmowa - podałem ją specjalnie w poniedziałek, bo to pierwszy dzień roboczy tygodnia. I w tym dniu idziemy do pracy - albo do szkoły. A o szkole ten fragment rozmowy właśnie jest. Rozmowa toczyła się z trzydziestoletnim facetem, a od takich ludzi wymagam znajomości ortografii. Jeśli więc trzydziestolatek pisze niegramatycznie mam go za nieomal kretyna. Jak sądzę, przebieg rozmowy niestety utwierdza taką ocenę (moje wypowiedzi na czerwono) :-)

Ja o jednym, on o drugim. Ja pytam o szkołę, on pisze o seksie - a wcześniej deklarował że też szuka związku. Zatem okazuje się na ile szuka związku, a na ile tylko seks mu w głowie. A mnie generalne jest trudni wkurzyć - ale tym razem udało mu się to na tyle, że rozmowę zamknąłem :-)

BTW konia z rzędem temu, kto wyjaśni słowo masteter jako typ kończonej przez niego szkoły ;-)

niedziela, 3 lutego 2013

Czat - zbieżność

Czasem czat jest po prostu zaskakująco zabawny. Ale zamiast to opisywać trzeba to pokazać. Nie ma nic przyjemniejszego niż trafienie na czacie na osobę która, jak się wydaje, szuka podobnie do nas. Liczymy na ciekawą rozmowę, na poznanie kogoś z kim może udać się znajomość, a nawet być może wspólne życie. Nie nakręcam się już co prawda na widok takiej rozmowy, bo wiele już widziałem. Ale mimo tego taki kwiatek jak prezentowany dzisiaj i mnie potrafi zaskoczyć (mój tekst na czerwono) ;-)

Można zawsze przypuszczać, że owo wylogowanie się nie było - jak się sądzi na pierwszy rzut oka - tchórzliwą ucieczką. Może faktycznie internet mu padł. Ale odczekałem trochę czasu i nie pojawił się ponownie. Może nie zapamiętał mojego nicka. W porządku. Może ten przypadek był inny. Ale miałem takich przypadków wiele - i na pewno nie były one wszystkie spowodowane obiektywnymi przeszkodami techniczno-internetowymi :-)

Tchórzliwość na czacie dorównuje jedynie czatowej głupocie ;-)

sobota, 2 lutego 2013

Milczenie baranów

listopad 2012
Dyrektor powraca. Po tygodniu. Wcześniej nie dawał prawie znaku życia. Ale dzielnie do nas przybył. Zapukał do naszych wrót. Windą lub schodami dostał się na górę i już puka do naszych drzwi. jak ksiądz proboszcz z piosenki - ale wódka nie czeka w lodowce. To znaczy czeka, ale nie na niego - ot po prostu została z ostatniej imprezy i jeszcze nie wyparowała :-)

Wizyta pana dyrektora (oczywiście mówię o nim z przekąsem) była poprzedzana korespondencją poprzez jego profil na Fellow. Niestety nie doczytał już ostatniej informacji ode mnie - w której napisałem, że ma dziś ostatnią szansę na to aby się uwiarygodnić. Innymi słowy, oczekujemy od niego jakiegoś kroku w naszą stronę. Jakiego - to już obojętne. Byle tylko negatywne wrażenie tego, że jest on naciągaczem i oszustem zostało zastopowane. Bo jak do tej pory - to wrażenie jedynie narasta

I nawet bez jakiejś specjalnej zachęty zachowaliśmy się jak milczące owce - nawiązanie, żartem, do znanego filmu. Ale napisałem w tytule posta o baranach - bo na obietnice oszusta może się nabrać tylko baran, nie owca ;-) A pan dyrektor nie uwiarygodnił się w żadne sposób, Pewnie liczył na to, że posiedzi, podupczy - i popasożytuje. A tu nas trzech siedzi przy kompach, robi swoje prace i nie zauważa go. Skupiona robota. Dyrektor w odstawce. Nikt go nie zauważa.

Nie trzeba było 10 minut aby pan dyrektor się nie zwinął. Ubrał się i wyszedł. Kumpel, do którego pan dyrektor się tak zalecał, zapytał go czemu już idzie - a ten odparł mu, że nie będzie tu sam siedział. I poszedł - a na naszych twarzach zagościły uśmieszki. Wyszliśmy potem na balkon na fajkę i obserwowaliśmy jak to stworzenie idzie - jakby trochę przygarbione. Biedactwo, pasożyt odpadł od żywiciela.

Jedyna korzyść jest taka, że od kolejnego Opowiadacza Wspaniałych Nowin będziemy wymagali znacznie szybszej autoryzacji - kto wie czy już nie na pierwszym spotkaniu ;-)

piątek, 1 lutego 2013

Dyrektor

listopad 2012
Po Chomiku, który u nas mieszkał, poznaliśmy Dyrektora. Tak go nazwaliśmy, choć na 99% żadnym dyrektorem nie był. A kreował się na dyrektora w jednej z sieci hoteli w Polsce. Teoretycznie mógł być tym dyrektorem, ale jakoś nigdy nie potrafił tego udowodnić, a po kilku dniach same jego obiecanki niewiele już znaczyły.

A naobiecywał nam masę rzeczy - włącznie z pomocą w płaceniu czynszu i znalezieniu pracy. Jednak nie poszły za tym żadne czyny. Układał z nami długą listę zakupów w IKEI różnego sprzętu (za jakie kilkaset złotych) ale nigdy na te zakupi nie pojechaliśmy. Miał skombinować kasę na czynsz i nie było jej widać. Miał nam pomoc robić imprezę - ale zawiódł.

Najciekawsze, że było gdy minął kolejny zapowiedziany przez niego termin udzielenia nam pomocy i zapytaliśmy go SMS-ami o to kiedy można się jej spodziewać. Daliśmy mu zarazem do zrozumienia że nie wierzymy w prawdziwość jego opowieści o tym kim jest i co może nam zaoferować - a on zaczął obrażać się przez SMS na nas. Nie napisałem mu tego aby nie dawać mu podpowiedzi - ale to typowa reakcja oszusta, który chce się oderwać od oszukiwanego, właśnie udając obrażenie.

Jedyny pozytyw, że pan Dyrektor nie kosztował nas nic - po prostu kilka nocy przesiedział i uprawiał seks z jednym z kumpli. Przynajmniej więc nie straciliśmy kasy ani też nie ukradł nam niczego. Po prostu miśkowaty facet, który by nie maił może za wielkiego powodzenia na dzień dobry i mami innych opowieściami kim jest i jakie złote góry może oferować.

Przynajmniej wyszło to bezkosztowo jeśli nie liczyć zużytych gumek ;-)