wtorek, 30 kwietnia 2013

Może eksperyment?

16 stycznia 2013
Postanowiłem być może zrobić ryzykowny eksperyment. Napisałem do Pawła SMS z informacją, że nie wierzę mu, że było tak jak mówił. Ale wstrzymałem się z jego wysłaniem póki nie dopatrzę się  jakiś innych znaków czy wskazówek, które mogłyby odwieść mnie od tego zamiaru. Niesłuszne posądzenie kogoś jest bowiem bardzo bolesne i może przynieść ogromne straty.

Poza tym chciałbym aby Paweł coś powiedział od siebie. Nie tknąłem jego batonika kupionego dla mnie. To znak, że jestem zdenerwowany. Nie odzywam się do niego pisząc coś na komputerze (on oczywiście nie wie że piszę bloga). Ale piszę z pasją, długo - bo pisanie kilku notek trochę zajmuje czasu. On powinien sam się martwić o moje zachowanie. A jego zmartwienie powinno być dla mnie cenną wskazówką, że mnie kocha.

Ale jeśli nie zobaczę takiej reakcji, to będę się raczej spodziewał, że moja negatywna interpretacja jest jednak słuszna. Właśnie Paweł wyszedł na papierosa, ale nic mi nie powiedział. Zobaczymy co będzie po papierosie. jeśli mi nic nie powie, to ja mu powiem co myślę o tej sytuacji. Nie wyślę mu SMS. Po prostu mu powiem. Tak będzie lepiej i zobaczę od razu jego pierwszą reakcję. A ta może być cenną wskazówką. Takie rzeczy trzeba wyjaśnić szybko. Albo sytuacja się przekonująco rozwiąże, albo będą narastały podejrzenia. I kiedy pisałem ten post, Paweł napisał mi jakiś SMS.

Ciekawe co mi napisał - tak czy owak powinniśmy zbliża się do wyjaśnienia tej sytuacji...

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Przekaz na żywo

16 stycznia 2013
Nigdy dotąd nie zdarzyło mi się abym relacjonował perypetie z kimś na żywo. W tym sensie, że piszę ten post w czasie gdy jest tuż po opisywanych przez ostatnie 3 dni wydarzeniach, a Paweł siedzi naprzeciw mnie i robi swoje rzeczy na komputerze. Czuję się jak w jakimś reality show.

Ale nie cieszy mnie to, że piszę o swoich obawach. A moje obawy narastają w lawinowym tempie. Specjalnie nic nie robię do Pawła, nie gadałem z nim o tej sprawie, aby wykorzystać czas na pisanie notek na blogu. Nie chodzi o to, że przedkładałem pisanie bloga nad rozmowę ze swoim chłopakiem (albo może już niedługo byłym chłopakiem). Oczywiście tak bym nie zrobił. 

Chodzi o to, że daję czas Pawłowi na przejęcie inicjatywy i zgadanie do mnie. Daję mu czas na wyjście mi naprzeciw, na jakieś wytłumaczenie się. Na okazanie miłości, przytulenie mnie. na spojrzenie mi w oczy. Na razie on ogarnia coś na Facebooku. Poczekam do przerwy i wyjścia na papierosa, gdy sam z siebie oderwie się od komputera. Może wtedy coś do mnie zagada. Skoro sytuacja jest niejasna - nie mogę zaniedbać żadnej okazji aby zbadać naturalną reakcję Pawła.

Potrzebuję bowiem więcej elementów do mojej układanki...

niedziela, 28 kwietnia 2013

Przekaz dla mnie

16 stycznia 2013
Podsumowałem to co wiedziałem - i można to nazwać przekazem dla mnie. Ale nie przekazem pieniężnym, tylko przekazem informacji. Paweł kupił dwa wafelki, w tym śmietankowy jakiego lubię. Ale nie tknąłem go. To był taki drobny znak, że nie wszystko jest w porządku po tym jego całonocnym wyjściu...

Tak naprawdę nic nie było w porządku. Najpierw zwlekał z informacją do mnie o tym jak tam jest. Nie wierzę aby szybko, w ciągu godziny od przybycia do klienta, nie znalazł minuty na napisanie szybkiego SMS. Potem wysłał do mnie SMS zbyt suchy, jakby nie pamiętał tym, że jesteśmy razem i że się denerwuję. Nie uprzedził mnie też o tym kiedy wraca. Nie przywitał się też ze mną jak ktoś kto się stęsknił za partnerem. Wciska mi historię o przekazaniu kasy mamie - ale nie ma potwierdzenia.

O czym to może świadczyć? O tym, że umówił się z kimś aby mnie zdradzić. Scenariusz jest okrutny, ale - mocno podkreślam - nie musi być prawdziwy. A więc zaczął się bujać w kimś innym, pojechał do niego spędzić upojną noc, o mnie zapomniał, wraca do mnie po tym jak do hotelu, sprzedaje mi kłamstwo o kasę dla mamy. A nie było żadnej kasy. Spotkał się na zdradę a nie na masaż.

Tak mogło być - ale nie musiało i oby nie było...

sobota, 27 kwietnia 2013

Przekaz dla mamy

16 stycznia 2013
Około 9 kiedy już bylem po kilku obudzeniach się i dwóch budzikach, usłyszałem krótki głos dzwonka domofonu. Paweł wraca. Od razu sprawdziłem telefon - czy nie napisał mi SMS z uprzedzeniem o powrocie - ale nic takiego nie było. Wstałem zatem aby otworzyć mu drzwi. Od progu zapytałem go jak poszło.

Powiedział mi, że nie do końca tak jak chciał - kwota za masaż była nie taka jak się jej spodziewał. I przekazał dodatkowo pieniądze dla mamy, aby nie miała dla niego pretensji, że jest w Warszawie. Zatem, jak podliczyłem, zarobił te obie kwoty. Dobre i to. Ale okazało się, że to tylko jedna kwota, która poszła do mamy w całości.

Nie byłoby w tym nic złego. Czasem człowiek się napracuje ale klient wyroluje go i zapłaci mniej. Problem był inny - zapytałem Pawła czy ma potwierdzenie nadania przekazu dla mamy. Nie miał. I to mnie bardzo mocno zaniepokoiło. Przekaz się robi na blankiecie i jest potwierdzenie. Głupi by go nie zostawił, przecież przekaz może nie dojść i trzeba go wtedy reklamować.

A Paweł nie miał potwierdzenia przekazu...

piątek, 26 kwietnia 2013

Cała noc

15 stycznia 2013
Paweł pojechał do kogoś na masaż. Mogłem więc trochę od niego "odetchnąć" - w końcu prawie cały czas jesteśmy razem i chwila samotności mi się też przyda dla odmiany. Paweł mnie od razu uprzedził, że to się może przeciągnąć na całą noc. Więc nie musiałem się martwić gdyby szybko nie wrócił. 

Ale się oczywiście martwiłem. Po pierwsze tym, że miał napisać w miarę szybko SMS z informacją o tym co i jak. W końcu napisał go, ale o godzinie 1.20 w nocy, po kilku ładnych godzinach. I napisał tylko "rano będę". Żadnego dodatkowego "kocham cię". Nie chodzi o to żebym był łasy na takie komplementy. Ale o to, że kochająca osoba - nawet jeśli pisze w biegu i nie ma czasu na pisanie wiadomości będąc czymś zajęta - właśnie napiszę te dwa słowa więcej, aby jej ukochany się nie denerwował.

Napisałem mu SMS o tym aby dał mi znać jak będzie wracał i o tym, że się denerwuję, ale już nic nie napisał. Miałem już różne negatywne doświadczenia z oszukującymi mnie chłopakami - i bardzo wyostrzył mi się wzrok na takie rzeczy. Oczywiście mogło to być najuczciwsze na świecie napisanie w biegu. Nie mogę z góry zakładać złej woli. Ale ta zła wola może być i pomarańczowa lampka zaczyna mi migać.

To nie jest czerwona lampka, ale też nie zielona...

czwartek, 25 kwietnia 2013

Gejowski czas

styczeń 2013
I stało się - mój zegarek (jak już pisałem) zaczął szwankować z powodu słabnącej baterii. I zdjąłem go - przy okazji przekonując się jak często na niego zerkam. Gdy się patrzy na zegarek i odczytuje cza - to nie pamięta się o tym. Ale gdy za każdym patrzeniem widzi się pusty przegub - wtedy odczuwa się brak zegarka. Lub gdy zamiast patrzyć na pusty nadgarstek wyciąga się telefon z kieszeni kurtki. Jednak zegarek na rękę jest najpraktyczniejszy ;-)

A mój zegarek nie jest byle jaki. Przy okazji to pierwszy zegarek jaki mam który idealnie mi pasuje. Z kilku powodów. Po pierwsze - ma idealnie dopasowany pasek - leży idealnie na ręce i nie rusza się. Po drugie - idealnie chodzi - w ciągu roku może sekunda czy dwie różnicy. Po trzecie - nie prószy się paprochami pod szkiełkiem na cyferblacie, a paprochy mnie wkurzają. Po czwarte - nie rysuje mu się szkiełko - a rysy na szkiełku mnie wkurzają. Po piąte - fosforyzuje w ciemności i w nocy wiem czy już się spodziewać budzika, czy jeszcze mogę pospać. I - last but not least - po prostu podoba mi się.

I jedyne co mi się w nim nie podobało, to konieczność wymiany baterii. Więc zapuściłem w internecie stronę producenta aby zobaczyć gdzie są autoryzowane punkty serwisowe. Pojechaliśmy do Złotych Tarasów. Taka gejowska mekka - stąd tytuł posta. Wymieniałem baterię jak pedał :-) Oj działo się przy tym. Po pierwsze - sklep wskazany jako autoryzowany serwis nie jest serwisem. Lol. Zegarmistrza wskazano nam kilka sklepów dalej. I faktycznie - zmienił baterię. Mnie nie chodziło nawet o samą wymianę, ale o komorę ciśnieniową do testowania zegarka po skręceniu - i taką komorę też miał. Więc zegarek przetestował. I mój portfel także - 50 złotych.

Słowem wymieniłem baterię jak gej - w drogim centrum handlowym, gdzie za byle usługę cena jest ze dwa razy wyższa. Po prostu nie widziadłem, że muszę szukać tylko dobrego zegarmistrza mającego tę komorę ciśnieniową. Ale niekoniecznie pracującego w tak snobistycznym centrum handlowym.

Mam więc nauczkę na przyszłość - ale dopiero za kilka lat, jak ta bateria się wyczerpie :-)

środa, 24 kwietnia 2013

Niewidzialni masują

styczeń 2013
Kolejna odsłona absurdalnego czata o masowaniu. Tym razem mamy invisible men. Ktoś nas nie widzi, jesteśmy niewidzialni. Ale tak naprawdę niewidzialny jest chyba jego mózg - tak mu też napisałem. W sumie niby zabawne, ale świadczy o pokładach kretyństwa na czacie. Ale opowiedzmy to po kolei...

Nasz masaż polega między innymi na tym, że jego funkcja relaksacyjna działa najlepiej gdy klient zamyka oczy. Skoro zamyka oczy (szczególnie gdy leży twarzą do dołu) - to naturalne że nie widzi osób masujących. Więc osoby masujące nie są niewidzialne, ale dla klienta ich widok nie ma znaczenia. Jednak nie widzieć kogoś dobrowolnie, a twierdzić, że ta osoba jest niewidzialna - to dramatyczna różnica.

Prawda była - jak sądzę - banalna. Pan oczekiwał masażu a la pornol. Czyli umięśniony przystojny atleta masujący go na stole, ale tak naprawdę tylko czekający na moment, gdy mu possa penisa lub sobie da possać. Tak to pokazują pornole. I potem ludzie tego oczekują. Nawet podświadomie. A kiedy się okazuje, że nasz masaż zupełnie nie pasuje do ich wyobrażeń - to nagle znajdują pretensje z księżyca. Jak małe dziecko.

Porównanie do małego dziecka jest bardzo na miejscu, bo ten rozmówca faktycznie zaczął wierzgać jak małe dziecko. Czepiał się wszystkiego, czego tylko mógł. Na sile chciał udowodnić, że nie jesteśmy nic warci - i szukał dziury w całym. Prosta reakcja na bolesny zawód w porno-marzeniach jakie miał i jakie mu nieświadomie podeptaliśmy.

Skoro więc drogi krytyku musisz mieć koniecznie otwarte czy - obejrzyj sobie jakiś masażyk w filmie porno ;-)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Geje masują

styczeń 2013
I zapuściłem czata z nickiem wskazującym, że masujemy. Nie będę podnosił faktu, że 9 na 10 osób oczekuje masażu erotycznego, a lwia cześć tych od erotycznego najwyraźniej seksu, bo zaczyna od pytania o opis, jakby się wzrostem, wagą i długością penisa masowało. No niby penisem można - ale to już seks nie masaż. A tak naprawdę masuje się dłońmi, może czasem ustami.

Rozśmieszył nas jeden rozmówca, który był święcie oburzony tym, że masują geje. Jak nam nie wstyd zdradzać się z tym, że jesteśmy gejami i jako geje masujemy? Pomijam fakt, że gadaliśmy na czacie gejowskim. Ale święte oburzenie naszego rozmówcy było tak święte, że aż komiczne. Mało tego, zignorowany wszedł pod innym nickiem i dalej się podniecał swoim oburzeniem.

Ta krytyka jest absurdalna, bo tak naprawdę co ma moja orientacja do masowania? Nie uzależniam od niej niczego związanego z masowaniem. A nick zawierający informację o gejach dałem zamiast nicka zwierającego słowo "para" bo na czacie gejowskim 9/10 rozmówców pytało czy to para hetero. To też świadczy o ich inteligencji.

Normalny człowiek mógłby skrytykować taki nick, okej. Ale zrobiłby to raz i krótko. Lecz jeśli ktoś rozwodzi się nad tym (w nieprzemakalny na tłumaczenie sposób), a potem wraca wywalony pod innym nickiem i znów swoje gorzkie żale wygaduje - to już ma nie po kolei z głową. To już nie jest racjonalna krytyka, ale zapiekłe wariactwo

Słowem kupa śmiechu z przewagą kupy ;-)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Podróż do Lwowa

styczeń 2013
Zaczęło się przez SMS. Napisał do nas 22-letni chłopak, wyraźnie z rosyjskimi naleciałościami językowymi. Pytanie czy autentycznymi, czy sztucznie udawanymi. Chyba jednak autentycznymi - bo w toku wymiany około 20 wiadomości, nieraz długich, był konsekwentny. To był Ukrainiec, przebywał we Wrocławiu, szukał kogoś kto by mu pomógł znaleźć pracę.

Potrzebowaliśmy kogoś do rozkręcenia masażu. Właśnie mieliśmy za sobą pierwszego klienta. Ale dodatkowa osoba do pomocy by się przydała. Więc zaczęliśmy z nim pisać. następnego dnia, gdy wcześniej wstępnie ustaliliśmy, że może przyjechać, on napisał nam niepokojącą wiadomość. Pytał czy możemy mu zapłacić za podróż do Lwowa gdyby nie udało się nam poznanie i zatrudnienie go. No bo przecież może się okazać jednak nieodpowiedni, uczciwe mu napisaliśmy, że nie możemy nic mu gwarantować.

Współpraca to nie tylko kwalifikacje, które można zresztą podnosić. To także uczciwość i zaufanie. A tego się nie sprawdzi przez SMS. Napisałem mu, że nie stać nas na takie gwarancje. Przecież sami ledwo mamy na życie. I zastanowiłem się czy to nie jest wyłudzacz kasy. Ale myślę, że tym razem jednak nie. Chyba, że to wyłudzacz bardzo sprytny, który naprawdę świetnie się maskuje. Mimo wszystko chłopak robił w korespondencji wrażenie uczciwego i naturalnego. Ale to wstępne wrażenie, na podstawie którego nikomu nie można obiecać współpracy, ani tym bardziej (dodatkowo nierealnej dla nas do zrealizowania) pomocy.

Przyszłość tej znajomości okazała się banalna - chłopak pożegnał się gdy nie otrzymał gwarancji. Zatem to wyłudzacz - każdy normalny chłopak napisałby, że w takim razie nie może przyjechać ale chętnie spotka się gdyby w przyszłości miał okazję być w Warszawie. Nawet sprytny oszust mógłby tak kłamliwie napisać, aby zakończyć znajomość wrażeniem, że jest uczciwy. Ten jednak czyhał na nasze pieniądze, a gdy znikły mu z horyzontu - on znikł także.

Zaleta oszusta - że gdy nie dopnie swego, to przynajmniej znika ;-)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Toro refleksyjne

13 stycznia 2013
Paweł powiedział mi, że tak naprawdę Toro po moim wyjściu zamieniło się w pasmo nieszczęść. Nie załatwił nic z tymi ludźmi, gdzieś się zapodziali. A potem stał długo w kolejce po ubranie do szatni - próbkę tego stania mieliśmy gdy ja swoje odbierałem. Ale ja się cieszę, bo z naszego pierwszego Toro można wysnuwać bardzo praktyczne i wartościowe wnioski.

Po pierwsze, Paweł znakomicie tańczy i powinien moc się w klubie wyszaleć. Może też indywidualnie poznawać ciekawych ludzi, z którymi znajomość może być dla nas wartościowa. Nigdy nie wiadomo kto może pomóc w życiu, a wiele osób da się łatwo poznać pojedynczemu, a nie parze. Geje to wzrokowcy i cudny tancerz łatwiej pasuje im do koncepcji, niż poznawanie kogoś z partnerem. Nie ukrywajmy, pewnie działa tu też magia słodkiego owocu, który wydaje się dostępny, bo jest samotny ;-) 

Ale ja niechętnie jestem w klubie pozostawiony sam sobie - mam urazy bycia samemu w warunkach, których nie planowałem. Więc dla milej atmosfery i dobrej zabawy trzeba do klubu iść paczką, wtedy ten kto chce tańczy lub poznaje ludzi samodzielnie, a inni mogą zajmować się sobą lub tańczyć osobno. Trzeba więc chodzić większą grupą. Przy grupie około 6-10 osób można nawet spokojnie zając i utrzymać jakiś stolik. Zawsze ktoś może tańczyć a ktoś gadać i grzać miejsce przy stoliku. I nie ma problemu, że ktoś jest sam i czeka aż inna osoba zakończy swoją pożyteczną misję. A wraca się wtedy razem, bez tych wszystkich przygód i spaceru kilka kilometrów po mrozie ;-)

W sumie to było nietypowe Toro - niby stresujące, ale jednak nie. Za to pełne pożytecznych wniosków ;-)

sobota, 20 kwietnia 2013

Toro niepokojące

13 stycznia 2013
Wyszedłem z Toro spokojnie, bez nerwów. I bardzo powoli udałem się w stronę Dworca Centralnego. Paweł miał mi dać znać, czy uda mu się szybko załatwić poznawanie tych dwóch osób, które mogłyby się okazać pomocne dla nas. Jeśli skończy to szybko, to wrócę po niego i razem pojedziemy do domu.

Nie było przez około kwadrans odpowiedzi, więc poszedłem normalnym krokiem. Zbliżała się jednak godzina pierwszego tramwaju, więc gdyby Paweł już swoje załatwił, to zgadałbym się z nim, aby podjechał tramwajem, a ja wsiądę na jakimś przystanku. W sumie napisał, że wychodzi, gdy byłem niedaleko dworca. Ale napisał mi, że jedzie autem. Może go ktoś podwiezie. Więc wsiadłem do pierwszego tramwaju. Pomyślałem sobie, że im będzie nowocześniejszy, tym bardziej uda się nam z Pawłem życie. I przyjechał ten najbardziej wypasiony ;-)

Potem, w ciepłym tramwaju, pisałem SMS z Pawłem. Wyjaśniło się nieporozumienie. Jechał nie autem osobowym, ale autobusem. Więc gdy dojechałem na miejsce postanowiłem poczekać na niego na przystanku. Ale autobus był dopiero za 20 minut, więc udałem się do domu. Nastawiłem w telefonie budzik aby zagrzać wodę na herbatę przed przyjściem Pawła. Ale on zjawił się na 5 minut przed czasem. I trochę zacząłem się niepokoić - czy nie oszukał mnie z tym autobusem? Może to był naprawdę samochód? I chciał t ukryć. A może po prostu autobus przyjechał wcześniej bo nie było ruchu.

Niepokoję się, bo mam urazy z przeszłości - ale moja intuicja się nie przejmuje, a to jest bardzo ważne i optymistyczne :-)

piątek, 19 kwietnia 2013

Toro przeklęte

12 stycznia 2013
Pojechaliśmy z Pawłem do Toro. Po raz pierwszy - byłem tam z nim. I było to inne Toro, niż dotychczasowe. Nie trzymaliśmy się za ręce aby nie odstępować na krok. Ale byliśmy razem. I widziałem Pawła w tańcu. On po prostu ma taniec we krwi - tak to można jedynie określić. Trudno mi nawet analizować jego wspaniale i płynne ruchy na parkiecie :-)

Ale były też niepokojące mnie akcenty. Paweł tańczył bardzo blisko z jedną a potem drugą osobą. A ja miałem w sercu i zazdrość, i obawę. Nie bylem o nikogo dotąd tak zazdrosny. I liczę to jako pozytyw. Paweł bardzo się dopytywał czy nie jestem na niego zły. Wyjaśniłem mu, że mam pewne urazy w tym zakresie - jego uczciwe postępowanie może przywoływać mi nieuczciwe postępowanie innych. I to jest właśnie przekleństwem :-)

W sumie to było inne Toro niż dotychczasowe. Bez sztucznej bliskości, ale z ogromną tęsknotą za chłopakiem. Swobodne, ale wyzwalające zdrową zazdrość. I powodujące moją walkę wewnętrzną. W końcu przegrałem ją sam ze sobą - walczyłem o to czy się nie "obrazić" na Pawła i nie wyjść. Zdecydowałem się wcześniej wyjść - więc  w pewnym sensie przegrałem z wolą wytrzymania w Toro do końca. Ale z bardziej banalnego powodu - byłem i naturalnie zmęczony (miałem pracowity dzień) i samemu nie chciało mi się nudzić. A Paweł nawiązywał dwie znajomości, które mogły nam potem zaprocentować - i nie chciałem aby ze mną jechać, jak od razu zadeklarował.

Zatem wyszedłem z Toro sam, ale na spokojnie i bez żadnego stresu :-)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Krótki romans z Mateuszem

styczeń 2013
Nie z jakimś zwykłym Mateuszem, ale z pomarańczowym. A nazywa się gaymateo.pl i jest nowym portalem randkowym - zapewne z ambicjami publicystycznymi - dla gejów. Reklamuje się między innymi w taki sposób, że nie zezwala na pokazywanie gołej dupy. No to założyłem tam konto w celach testowych - aby sprawdzić czy zamiast zakazu pokazywania gołej dupy nie jest przypadkiem dupa blada z samego portalu :-)

I wygląda na to, że jest. Pamiętam jak startował Kumpello i jak rosła mu liczba profili. A gaymateo miał ich około 8400 kiedy zakładałem na nim konto - i nadal miał ich tyle gdy kasowałem je po co najmniej dwóch miesiącach. Jedyne co się zmieniło, to doszło nieco artykułów na pierwszej stronie - ale rzadko zmienianych. Raczej na zasadzie zaślepek - prowizorka, która trwa wiecznie. I nic nie wskazywało na zmiany. 

Interfejs pomarańczowy, jak waza pomarańczowego soku, aż bije po oczach. I jakoś nie jest - intuicyjnie - przyjazny. Taki dziwoląg, stojący w miejscu pod względem liczby użytkowników. Pamiętam też pierwsze fale użytkowników na Kumpello - fotka profilowa była wtedy standardem, dopiero potem zaczęło być rożnie. A tutaj - fotka na profilu jest wyjątkiem od reguły. czyli profile tu zakładane są w znacznej mierze śmieciowate. Źle to wróży portalowi.

A kiedy już odwiedził mnie jeden z adminów profilu (zajrzałem do niego tylko dlatego że miał jako nieliczny fotkę profilową) i okazało się, że ma 18 lat - pomyślałem sobie, że nie bardzo mnie ciekawi profil administrowany przez dzieci. Ogólnie lubię traktuję młodych jako równorzędnych kumpli czy partnerów, a mój chłopak niewiele od tego admina jest starszy - ale w kontekście portalu jakoś wiek tego administratora wydał mi się dziecinny i niepoważny

Skasowałem więc swoje konto testowe i ciekaw jestem czy w dniu publikacji tej recenzji, kwartał później, cokolwiek zmieni się tam na plus :-)

środa, 17 kwietnia 2013

Jak masz na imię?

Przedstawianie się na początku rozmowy to coś bardzo miłego - i standardowego w poznawaniu ludzi w świecie realnym. Ale mało standardowe w rozmowach wirtualnych. W rozmowach wirtualnych mamy niestety szkodliwą odwrotność przedstawiania się - czyli obcesowe wypytywanie na początku rozmowy o nasze imię. W realnym świecie raczej nie wystartowalibyśmy tak do kogoś nieznajomego, ale kontakt internetowy dodaje odwagi. Niestety, bardzo szkodliwej i denerwującej innych odwagi.

Gdy ktoś sam się przedstawia, wtedy milo jest przedstawić się w zamian. Ale gdy wypytuje o nasze imię - jest po prostu bezczelny. Oczywiście mógłby tak zrobić wtrącając wyjaśnienie, na przykład "jak masz na imię, bo nie wiem czy napisałem na konto mojego kumpla, czy to może pomyłka?". Ale wypytywanie obcesowe, na dzień dobry, jest w złīm i niepotrzebnym guście. Niepotrzebnym, bo prościej i szybciej upewnić się najpierw czy rozmowa z kimś ma w ogóle sens. A potem martwić się jej resztą.

Ludzie rozmawiają na ślepo, mylą też grzeczność ze wścibstwem. Potrafią mylić też rozmowę z nawoływaniem się niczym zwierzęta w stadzie. A tymczasem rozmowa jest na temat - i najlepiej upewnić się od razu czy ten temat da się z kimś poruszyć. Jeśli nie - to po co na sile udawać, że się rozmawia? Chyba, że to krótka wymiana konwencjonalnych grzeczności na miarę genialnego amerykańskiego pomysłu: "How are you? I am fine".

Niestety, zgodnie z prawami Murphy'ego - jeśli sensowna rozmowa może nie udać się, to się na pewno nie uda ;-)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Gejowska tęsknota

styczeń 2013
Miałem okazję przekonać się jak piękna jest gejowska tęsknota. Nasz współlokator zostawił nam na chwilę telefon do podładowania baterii - ale źle wyliczył czas i już nie wrócił do domu po niego, lecz poszedł do pracy. Miał trudną sytuację rodzinną i prosił aby przeglądać SMS które przyjdą lub odbierać telefony od osób w kontaktach lub z numeru kierunkowego jego rodzinnej miejscowości.

W ciągu jakich 2 godzin przyszło 8 wiadomości - jedna od kogoś innego a pozostałe od geja, z którym nasz współlokator się wczoraj widział. Obserwowałem narastanie dramaturgii w tych wiadomościach. Najpierw pretensje, że komórkę trzeba nosić przy sobie, zupełnie jakby to była obroża. Potem życzenia udanej randki z kim innym - jakby brak kontaktu od geja oznaczał a priori, że randkuje on z inną osobą.

Mój chłopak dostał na Fellow wiadomość od tego geja, dobijającego się przez SMS. Zapewne nasz współlokator pokazał jego profil temu koledze. Więc była już komunikacja dwutorowa. Paweł tłumaczył mu cierpliwie, że telefon jest u nas i ląduje się. Ale tamten zaczął pisać coraz ciekawsze SMS-y. Włącznie z określeniem mojego chłopaka kurwą, szczylem, który kryje tamtego. Jakby zapomniał, że to my czytamy te wiadomości a nie adresat.

Nie życzyłbym nikomu takiej niedźwiedziej tęsknoty - nachalnej i wścibskiej :-)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Katharsis imienia?

6 stycznia 2013
Pod koniec października zakończyła się - jak potem czas pokazał - znajomość ze "świadomym skorpionem" o imieniu nomen omen takim jak imię mojego chłopaka (unikam słowa "obecnego" bo wolałbym aby ta "obecność" już się nie skończyła). I tak się złożyło, że dziś zauważyłem, że skasował on mój kontakt na Skype. I przypadkiem stało się to na dzień przed możliwym powrotem do mnie mojego chłopaka :-)

A może jest to także pewien znak od Boga - już przywykłem, że czasem pozornie drobne rzeczy mogą też mieć znaczenie. W każdym razie można to odbierać symbolicznie - chociaż nie jestem pewien czy mój Paweł przyjedzie jutro. Ale nie jest ważne, czy tamten Paweł skasował połączenie na Skype literalnie na dzień przed rzeczywistym przyjazdem mojego Pawła. Wystarczy że na dzień przed oczekiwanym przyjazdem. Chodzi tu bowiem o dzień poprzedzający, nawet jeśli fizycznie ta poprzedzalność się rozciągnie w czasie.

Znaki nie muszą być bowiem dosłowne, ale muszą po prostu poruszyć naszą wyobraźnię. Czyżby to skasowanie kontaktu przez jednego Pawła, który okazał się - co tu dużo mówić - tchórzliwym bajkopisarzem, jest jakby oczyszczeniem imienia Pawła jako mojego obecnego chłopaka? Takim katharsis imienia

Jeśli tak, to biorę to za zdecydowanie dobry znak na przyszłość :-)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Lubisz śmietankę?

Takie pytanie czasem się pojawia - i wiadomo o jaką śmietankę pytającym zbokom chodzi. Oczywiście nie ma nic złego w spijaniu tej śmietanki, może być to wspaniałym misterium miłości - albo widowiskowy fajerwerk seksu dla seksu. Ale poruszenie tego tematu może być przez mało wrażliwe lub mało kulturalne osoby zrobione w bardzo złym momencie. I zamiast czerwonego dywanu rodem z Hollywood mamy czerwone g... na chodniku ;-)

Nie o śmietankę jednak chodzi, ale o relację z innego typu rozmowy jaką miałem na GG. Zagadał mnie ktoś, kto - jak wiele osób - nie potrafił nawet zacząć rozmowy. Najpierw bowiem zadał nic nie znaczące, ale wkurzające pytanie "co tam?". Potem się także nie popisał kulturą wypytując mnie o imię - podczas gdy jemu jako pukającemu do mnie wypadałoby się przedstawić wprzódy. Ale po tym już jako tako się w rozmowie odnalazł - pisaliśmy o ewentualnej przyjacielskiej znajomości.

I nagle mój rozmówca pisze "zaraz tryskam". Zrobiło się w mgnieniu okaz bardzo niemiło. Przed oczami stanął mi zastęp onanistów bajkopisarzy, którzy gadają o wspaniałych rzeczach a tak naprawdę tylko walą konia przy komputerze. Może i ten chłopak nie miał takiego zamiaru, ale nagle wszelkie chęci gadania z nim rozpłynęły się. Mimo tego grzecznie mu napisałem aby się odezwał po zwaleniu. Dałem mu szansę. A w odpowiedzi on zadał mi tytułowe pytanie. Tego już było za wiele. 

Dostał bana za brak kultury - przynajmniej na GG można banować ;-)

sobota, 13 kwietnia 2013

Zero logowania

styczeń 2013
Wczoraj pisałem o Queer.pl, które borykało się z problemami przemiany z Innejstrony - a dziś o czymś zdecydowanie bulwersującym w zakresie portali, czyli o Gay.pl. Temat w sam raz na prawie-piątek trzynastego. Otóż ten zasłużony i - moim zdaniem najlepiej obsługiwany publicystycznie portal - od dawna borykał się bowiem z problemami technicznymi. Nie było webmastera i nie wiadomo kiedy mógłby być. Zupełnie jak statek, który dryfuje bez steru

Do tej pory szykanami było działanie w kartkę systemu e-maili generowanych przez portal, na przykład przy nadawaniu anonsów. Loteria - raz działa a raz nie. Ale później było już zdecydowanie tragicznie. Po prostu nie można się było zalogować na konto na portalu. Początkowo myślałem, że to tylko mj problem, ale kiedy zobaczyłem informację, że liczba zalogowanych wynosi 0 (słownie: zero) - nie miałem już wątpliwości, że to nie moja jedynie sprawa. 

Zabawne jest to, że po 90 dniach nie logowania się konta z portalu zostaną usunięte. Ciekawe więc co zrobi Sławek Starosta z kontami, którym w trakcie przymusowego zamknięcia logowania skończy się ów trzymiesięczny okres. Może odtworzy je z jakiejś kopii zapasowej? O ile webmaster taką zrobił. Albo wróci do jakiejś kopii sprzed roku i przywróci także te konta, które były czyszczone świadomie, jako nie używane od znacznie dłuższego czasu.

Znów nie mój problem - ale mój dyskomfort :-)

piątek, 12 kwietnia 2013

Queer pe el

styczeń 2013
Pod koniec poprzedniego roku wystartował Queer.pl - czyli nowa wersja Innejstrony. Szybką recenzję napisałem już 31 grudnia. Miałem negatywne odczucia - layout wydawał się zbyt szastający przestrzenią, a zarazem smutny i szary. Oczywiście nie działało wiele funkcji - na przykład anonse. Ale tego można by się spodziewać po tak karkołomnej pracy przy przenoszeniu istniejącego od kilkunastu lat portalu.

Nie jest to bowiem łatwa praca dla informatyków i redaktorów serwisu i należy oczekiwać, że nowy portal będzie odzyskiwał swoje funkcje stopniowo. Sam byłem ciekaw czy ten "rozrzutny" layout zostanie jakoś zagospodarowany, czy też wrażenie szastania miejscem na ekranie się pogłębi. I - jak to pisałem w pierwszej recenzji - pewne estetyczne drobiazgi mnie wkurzały.

Przy okazji ten post pokazuje jak wielki jest zapas materiału na moim własnym blogu - pisany był na początku stycznia a publikowany jest po trzech miesiącach. Z jednej strony taki zapas pozwala nie przejmować się bieżącym ukazywaniem bloga, a z drugiej trochę utrudnia szybkie publikowanie aktualnych informacji - chyba że zamieszcza się je jako drugie notki, albo przestawia notki w zapasie.

Tak czy inaczej - nie mam przynajmniej problemów jakie ma Queer.pl ;-)

czwartek, 11 kwietnia 2013

Lampka

styczeń 2013
Następnego dnia po tym dniu bez kontaktu miałem kolejny stres. Poprzedniego dnia zapaliłem lampkę, znicz zapachowy, i zostawiłem jego palenie się w nocy. A w nocy obudziły mnie trzaski. Najpierw popękał sam znicz,  polizany ogniem, a potem jeszcze pękł talerz na którym go położyłem. Strata materialnie nie jest duża, ale...

Ale nie chodzi i materialne wydatki, lecz o moje obawy z tym związane. Bałem się bowiem, że to popękanie znicza i pęknięcie na pół talerza może być jakimś negatywnym znakiem czegoś co się w przyszłości wydarzy. Z tego powodu takie zjawiska mnie niepokoją. A talerz służył tylko jako podstawa do świeczek i może nawet obecnie służyć dalej, bo stoi nieruchomo a nie nosi się go w ręce, więc pęknięcie nie jest aż tak istotne w jego przypadku.

Gorzej jednak gdyby faktycznie te nocne spękania było oznaką czegoś negatywnego, co miałoby wkrótce nastąpić. A potencjalnych scenariuszy akurat nie brakowało. Po pierwsze kłopot w ponownym spotkaniu się z Pawłem. Po drugie - kłopot z zebraniem kasy na czynsz, a już powinienem dano je wysłać właścicielowi mieszkania. Potencjalnych zmartwień jak widać nie brakowało.

Dlatego czekałem na jak najszybsze pozytywne zakończenie tych spraw - ale czekałem w nerwach...

środa, 10 kwietnia 2013

Dzień bez kontaktu

styczeń 2013
I trafił mi się dzień bez kontaktu z moim chłopakiem - kompletne zero odpowiedzi na kilka SMS jakie do niego napisałem. Czy dziwne, że w takiej sytuacji przychodzą do głowy najczarniejsze scenariusze rozwoju naszego związku? Albo równie czarne wytłumaczenia tego braku łączności. I oczywiście towarzyszą temu wielkie nerwy...

A jaki okazał się powód tego stanu rzeczy? banalny - jak w większości przypadków. Pawłowi skończyła się tygodniowa ważność konta (bo to było tydzień po naszym rozstaniu) i po prostu nie był w stanie mi odpisać. Mógłby zmienić taryfę w Play na rok ważności konta, ale wstrzymywał się z tym póki nie wyczerpie się miesięczny pakiet darmowych SMS, który by w tym momencie stracił.

Sam od dawna doradzałem ludziom, że w przypadku gdy wydaje się, że ktoś działa negatywnie, trzeba brać pod uwagę jak najprostsze wytłumaczenia tego "negatywnego" działania - na przykład braku kontaktu. Ale łatwiej komuś doradzać niż samemu to stosować do swojego życia. I dlatego najadłem się stresu po same uszy.

Ale to nie wina Pawła - lecz moja - i ważne że wszystko się dobrze wyjaśniło ;-)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Refleksja o naciąganiu

Pewnego razu postanowiłem sprawdzić czy jeden chłopak, który kilka dni przemieszkiwał u nas, śmieci swoimi anonsami - czyli nie usuwa niepotrzebnych ogłoszeń. Wyszukałem go po numerze telefonu jaki w tych anonsach podawał. Okazało się, że wyniki były bardzo ciekawe. Oczywiście śmiecił, ale anonse były umieszczane od przypadku do przypadku na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Ale było coś jeszcze...

Trafiłem na anons podpisany przez osobę która czuła się naciągana przez tego chłopaka. Zawierał on przestrogę dla innych przed tym chłopakiem i jego ówczesnym partnerem. Zarzucano mu tam - że naciągają na kasę, oferując m. in masaże lub pokazy seksu. A gdzie tu naciąganie? Jeśli z góry się uprzedza, że jakaś usługa jest za kasę?

Dla mnie naciąganie jest wtedy gdy wyłudza się pieniądze od kogoś kto nie był uprzedzony o tym, że musi za coś zapłacić. I zwykle kojarzy mi się to z tworzeniem historii, która ma kogoś wzruszyć i zagrać na jego uczuciach pomocy. Kłamliwe opisywanie nieszczęść, które mają kogoś zachęcić do udzielenia finansowego wsparcia. To jest naciąganie. A jeśli mamy do czynienia z płatną usługą - to naciąganiem jest mówienie o niej w kategorii naciągania.

Zapewne to pomówienie napisane przez zakłamanego "świętoszka" który spodziewał się, że dostanie coś za darmo - to raczej on chciał naciągnąć na darmową usługę ;-)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Siedem nieszczęść - pech w pożegnaniu

27 grudnia 2012
Odczekaliśmy więc te dwie godziny wyznaczone przez urząd, a w międzyczasie przełykaliśmy nasz smutek z tego nagłego rozstania. Dałem Pawłowi mój mały telefon, który nie był w użyciu - jego telefony się bowiem sypały. Miałem ten aparat wolny, bo do przynależnej mu karty SIM użyłem starego komunikatora Nokii. Dzięki temu miałem ten aparat w dyspozycji na wypadek takiej właśnie sytuacji. I moglem go szybko przekazać.

Poszliśmy do urzędu, załatwiłem sprawę i pojechaliśmy na miast załatwić jeszcze jedną. Zależało mi aby to załatwiać z Pawłem, bo nie chciałem gasić silnika auta, w obawie przed akumulatorem. I dlatego kiedy po załatwieniu sprawy odwoziłem Pawła na Dworzec Centralny, nie gasiłem silnika i nie mieliśmy nawet czasu się dobrze pożegnać. To było nasze siódme nieszczęście. I mam nadzieję, że już ostatnie.

Na szczęście, jak na razie, ostatnie. Paweł zostawił u mnie część swoich rzeczy aby nie brać ich ponownie. Więc symbolicznie już zapuszcza u mnie korzenie. Także kochamy się teraz jeszcze mocniej, bo rozstanie nas zbliżyło. I potem dostałem od niego informację, że może będzie już 31 grudnia z powrotem. Może uda się razem spędzić sylwestra, o ile nie będzie w żałobie po wujku. Oby tak się nie stało!

Oby te siedem nieszczęść wyczerpało ich pulę na długi czas :-)

niedziela, 7 kwietnia 2013

Siedem nieszczęść - pech w życiu

27 grudnia 2012
Poszliśmy z Pawłem na spacer, zaczepiliśmy u supermarket. A potem wróciliśmy przez urząd dzielnicy, w którym maiłem sprawę, którą spodziewałem się załatwić od ręki. I jak się okazuje nie było to możliwe - nie dość że musiałem pisać dwa podania, to załatwienie wyznaczyli mi za dwie godziny. To też można nazwać nieszczęściem - piątym z kolei.

Zmęczony po spacerze i urzędzie wróciłem z Pawłem do domu. A tam Paweł odkrył, że rodzina do niego się próbowała dodzwonić. Więc skontaktował się z nimi. I okazało się, że jego wujek miał poważny wypadek - niestety związany z wypiciem nie do końca bezpiecznego alkoholu - grozi mu nawet śmierć w szpitalu. Paweł musi pilnie wracać, aby pomóc przy gospodarstwie wujka (60 krów do oporządzenia), zanim rodzina wypracuje jakieś rozwiązanie.

I to było najtragiczniejsze, szóste, z naszych siedmiu nieszczęść. Dopiero co przyjechaliśmy aby ze sobą zamieszkać, a Paweł musi następnego dnia wyjechać. Po spędzonej razem noc, gdy spałem przytulony do ukochanego chłopaka. Gdy było nam ciepło i gdy byliśmy ze sobą szczęśliwi.

I co gorsza nie wiadomo kiedy Paweł będzie mógł do mnie wrócić :-(

sobota, 6 kwietnia 2013

Siedem nieszczęść - pech w domu

26-27 grudnia 2012
Pech nie opuszczał nas w domu. Zastrajkowała mi nawigacja piesza - nie bylem w stanie zgrać z niej nic do komputera, aby zobaczyć zapis trasy spaceru. Szukałem po necie rożnych rozwiązań ale niewiele znalazłem. Szkoda, że trasy tego spaceru nie włączę do mojej kolekcji.

Rano zadziałał budzik w moim flagowym telefonie, ale sam telefon nie chciał się włączyć. Jakby był zepsuty. Wystartował dopiero wtedy gdy podłączyłem go do lądowania. Potem zrozumiałem o co chodzi - jadąc po Pawła włączyłem muzykę w telefonie, nadawaną przez transmitter FM. Kiedy wyłączyłem radio samochodowe, telefon wciąż milcząco ją odtwarzał. I to wyczerpało po cichu jego baterię, której rezerwę zostawił sobie na budzik. Mądry telefon :-)

Nawigację pieszą podłączyłem przez inny kabel i udało mi się grać tę ścieżkę, ale dopiero ręcznie. Mam więc ją w mojej kolekcji. A co do samej nawigacji nie jestem pewien czy nie wróciła do jej niegdysiejszej usterki, polegającej na tym, że nie dawało się zgrać z niej śladów tras - tylko kilka początkowych węzłów się kopiowało do komputera. Wtedy pomogła aktualizacja firmware, ale teraz nie ma nowszego firmware.

Tak czy inaczej - trzecie i czwarte z siedmiu nieszczęść mam za sobą.

piątek, 5 kwietnia 2013

Siedem nieszczęść - pechowe spotkanie

26 grudnia 2012
Paweł już był przy swojej drodze więc ruszyłem z powrotem. Podjechałem w miejsce gdzie mieliśmy się spotkać, ale podjeżdżałem z drugiej strony. Zaparkowałem auto i wyłączyłem silnik. Przy drodze go nie było, ale około dwieście metrów przede mną zobaczyłem wiatę przystanku autobusowego i kogoś tam. Zacząłem wymieniać SMS-y z Pawłem i okazało się, że to on. No to postanowiłem podjechać po niego.

Zapalam silnik - a tu nic. Nie działa. Akumulator padł, bo widzę to po miganiu świateł w kabinie auta. Dziwne, że zapalił mi w lesie, a w ogóle był doładowany półtoragodzinną jazdą. A teraz nagle odmawia posłuszeństwa. Dobrze, że maiłem kable ze sobą. Pawłowi napisałem, że nie mogę odpalić, więc podszedł do mnie. Zatrzymałem przejeżdżające auto, jak się okazuje dalszych sąsiadów Pawła - obiecali wrócić większym samochodem aby mnie odpalić. 

Ale kiedy się nie pojawili, a czas mijał, zatrzymałem przejeżdżającego Jeepa. Odpalili mnie. Od tej pory już nie gasiłem samochodu aż do powrotu do domu i zaparkowania w garażu. Dobrze, że nie musiałem tankować auta. Stres miałem, ale na szczęście udało się bezpiecznie wrócić.

I tak ziściło się drugie z siedmiu nieszczęść :-)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Siedem nieszczęść - pechowy spacer

26 grudnia 2012
To co się zdarzyło w czasie mojego spotkania z Pawłem mogę górnolotnie określić jako siedem nieszczęść. Na szczęście żadne z nich nie dotyczy naszego związku - są to tak zwane przeszkody lub złośliwości martwych przedmiotów, obiektywne a nie lezące w naszej własnej relacji. Zaczęło się więc od pojechania po Pawła do jego miejscowości, około 90 kilometrów od Warszawy.

Postanowiłem zrobić sobie spacer fotograficzny po okolicy niezbyt daleko Pawła (las, niewielkie jezioro). Zabrałem więc lustrzankę i wyjechałem wcześniej. Aby mieć zapis wędrówki pieszej wziąłem ze sobą nawigację turystyczną. No i pojechałem wcześniej. I dojechałem na miejsce, zaparkowałem samochód w lesie i poszedłem - z nawigacyjną mapą w ręku - na spacer, po części drogą leśną, po części na przełaj.

Wyszedłem z lasu na pole, w oddali słyszałem ujadanie psów, więc bylem czujny obawiając się, że mogą być na luzie. Zabrnąłem w okolice jeziora i wtedy zobaczyłem dwa wilkowate psy, w odległości jakich pół kilometra. Nie miałem nic do obrony, ale one na szczęście chyba dotarły do swojej granicy, bo już nie szły dalej. Poszedłem szybkim krokiem w przeciwną stronę. Potem szybko przez las. I dotarłem do auta. Kawa z termosu, odpoczynek. Ale było warto - 170 zdjęć ze spaceru i wcześniej robionych w trasie.

Ale pierwsze z siedmiu nieszczęść - pechowy spacer - mam już za sobą.

środa, 3 kwietnia 2013

Żenujący przyjaciel

Miałem taką sytuację że na mój anons (nie związany z szukaniu przyjaciół) odpisał ktoś z innego regionu Polski, który właśnie szukał przyjaciela. Odpisał nie na temat, ale milo, że szuka przyjaźni, a nie seksu. No to zaczęliśmy wymieniać SMS. Akurat szedłem do domu, więc odpisałem mu na początku drogi, a potem ogarnąłem telefon po powrocie do domu. I już zastałem od niego ponaglającego SMS-a.

Takie niecierpliwe ponaglanie już jest w złym guście, ale napisałem mu spokojnie, że do telefonu nie jestem przyklejony i odpisuję wtedy, kiedy mam czas po zajęciu się innymi sprawami. Po czym ów przyjaciel podał swój wiek - okej. Podałem swój w odpowiedzi. I co dostałem od niego? Opis (czyli wzrost i wagę). Dobrze, że darował sobie rozmiar penisa, jaki się często w tych tzw. opisach podaje, bo to już byłby kompletny obciach. A tak jest tylko pół-obciach.

Napisałem mu więc zapytanie czemu podaje opis, skoro do przyjaźni nie jest potrzebny. Głupio się wytłumaczył, bo napisał, że podał bo "myślał, że będę chciał wiedzieć coś więcej". Na to jeszcze raz napisałem, że do przyjaźni wymiary są niepotrzebne. A on odpisał z genialnie głupią nieporadnością "No OK, a do czego byłyby wskazane? Do seksu?". Tym razem odbiłem sprytnie piłeczkę i odpisałem mu, że skoro ma wiedzę że się podaje cyferki, to nie wmówi mi, że nie wie w jakim się to robi celu. I mój "przyjaciel" ostatecznie zaniemówił.

Jak widać, żenujący to "przyjaciel" a tak naprawdę - poszukiwacz seksu ;-)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Błąd maila

Tak się czasem składa, że daje się dwa anonse w pokrewnych sprawach - i czasem otrzymuje się na oba odpowiedź od tej samej osoby. Już samo to jest ciekawe, a tym ciekawsze im bardziej te odpowiedzi są zróżnicowane. Czasem wręcz komicznie zróżnicowane, bo dana osoba przeczy sobie w oby odpowiedziach. Tu gra jedną rolę, tam przeciwną. Ale równie ciekawie jest gdy jej odpowiedzi (na inne w zakresie tematycznym anonse) są jednakowe.

Wtedy to oznacza tyle, że dana osoba odpowiada na ślepo, zapewne metodą kopiuj i wklej, na liczne anonse. I robi to na na tyle ślepo, że nie dostrzega subtelnych różnic zakresu treści. Innymi słowy, ktoś szuka mydła w jednym a powidła w drugim, a w odpowiedzi dostaje zapytanie o jedzenie na oba anonse. Albo o mydło ;-)

I tu pojawia się tytułowy błąd maila - ale żadna w nim wina komputera albo serwerów poczty. Wina jest całkowicie moja. Bo zdarza się że odpiszę - często obszerniej - na pierwszy taki mechaniczny respons, ale potem pokazuje się, że ta sama osoba tak samo odpisała na moje drugie ogłoszenie. Innymi słowy - skoro ona niepoważnie odpowiada, to czemu ja miałbym się z nią poważnie kontaktować?

Lepiej upewnić się, że nie mamy do czynienia z odpowiedzią od tej samej osoby na drugi anons, zanim odpiszemy z pierwszego ;-)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Nietypowy prima aprilis

Prima aprilis to święto kłamstwa, ale w tym dniu staramy się kłamać dla zabawy, żartobliwie - w odróżnieniu od kłamstw które robimy na poważnie przez resztę roku :-) Oto przykład innego "kłamstwa":

SPRÓBUJ TO PRZECZYTAĆ!!!!!!!!!!
Okydrcie - tkylo mdąrzy lduzie mgoą to przczyteać. Nie moegłm ueiwrzyć że waśłciiwe młgoem zozureimć co cztyam. Fenoemen słiy lukidzego mógzu. Weułdg odykcira na Uinerwtesycie Cmabrigde, nie wżane w jaiekj kleojonści ułżoone są lietry w wryazie. Najawżnjszeią rzczeą jset żbey peirtszwa i ...otsanita letria błya na waśłciywm meijcsu. Rszeta mżoe być uożołna gdizeklowiek a i tak wcąiż mżemoy to bez porbelmu perzytczać. Dzejie się tak daltgeo bo ldzuki mzóg nie cztya kadeżj poejdnczyej ltiery, ale słwoa jkao cłaśoć. Neiasmowtie? tak... Jak zwasze mśylaełm że otrogarfia jset wżana...! Jśeli mżeosz to prezcztyać, perzśilj daelj.

To jest naprawdę dobrym testem na mądrość - widziałem "mistrzów literatury" dukających na moich oczach czytane - bardzo zresztą proste teksty - literka po literce. Człowiek oczytany, i otrzaskany z językiem, po prostu ma w pamięci wzorce poprawnych słów, przede wszystkim z książek lub oficjalnych publikacji internetowych, które są poddawane korekcie.

A jak to się ma do mnie? Piszę bardzo szybko, jedynie dwoma palcami, i z tego powodu robię masę błędów w kategorii misstype - źle wstukane litery, złe  spacje między wyrazami itp. To nie ma nic wspólnego z nieznajomością ortografii, jest to po prostu pisanie bardzo niechlujne. W oficjalnych tekstach oczywiście to poprawiam (i jest to moja największa zmora pisania) ale w zgrubnej komunikacji (czat, GG, maile) na ogół nie robię poprawek - chyba że chcę komuś wyrazić szacunek (ale to raczej tylko w przypadku pisania maila).

Zabawne jest, gdy - chyba właśnie niedouczeni - ludzie uznają to za objaw braku wykształcenia. Tym bardziej zabawne, że to właśnie inteligentny człowiek umie odróżnić pisanie niechlujne od niegramatycznego. Można więc powiedzieć, że tym zarzutem sami okazują się niedouczeni ;-)

A zatem kończę pisać i zabieram się za korektę tego, co źle mi się wklepało ;-)