poniedziałek, 31 lipca 2017

Nowy dyktat

Dzisiejszy post będzie dotyczył mojego świętej pamięci programu, o ściślej addona do przeglądarki Chrome, który odpowiadał za dyktowanie głosowe i przekształcanie mowy którą dyktowałem na plik tekstowy na komputerze. Stosowałem to przede wszystkim w pracy, w której piszę różnego rodzaju teksty i klepanie ich na klawiaturze byłoby po prostu bardzo niewygodne. W takim przypadku stosowanie systemu, który rozpoznaje mowę i pomaga zamienić wypowiadane słowa na pliki tekstowe jest bardzo komfortowe i szybkie. Dzięki temu jestem w stanie znacznie oszczędzić na pisaniu, a jedynie potem poprawiam z klawiatury wprowadzony tekst i mam już gotową pracę.

Tak się jednak złożyło, że kiedy dzisiaj uruchomiłem w osobnym okienku addon do Chrome, którego do tej pory używałem, to otrzymałem na jego ekranie formację o tym, że jest co w nim suspended i mam się skontaktować, tylko nie wiadomo z kim. Nie wiem, czy to jakiś wirus, czy też wyczerpanie się serwera, z którego dany addon korzystał. W każdym razie musiałem sprawdzić szybko, jakie są inne addony do przeglądarki Chrome i wgrałem sobie nowy, który ma taką wadę, a może i zaletę, że nie jest umieszczony w osobnym okienku, a jedynie w innej zakładce w przeglądarce. Poza tym może nie wygląda tak dobrze jak tamten, ponieważ idiotycznie pokazuje na początku wiadomość powitalną zamiast czystego ekranu, a rozpoznawany tekst w czasie dyktowania nakłada się na to. Wygląda to brzydko.

Jednak przypadku takiego addona nie jest istotne to, w jaki sposób on wygląda, ale to, w jaki sposób jest w stanie rozpoznać tekst i czy robi to z błędami, czy też bez błędu. W przypadku mojego nowego addonu bardzo ciekawą funkcją jest to, że mogę trakcie dyktowania z klawiatury wprowadzać na przykład znaki interpunkcyjne. To sprawia, że nie muszę potem ich dopisywać w trakcie poprawiania tekstu i mam o wiele mniej poprawek do wykonania. Dopisywanie znaków interpunkcyjnych było moją główną pracą poprawkową w przypadku poprzedniego addona, a to teraz będę musiał korygować jedynie błędnie rozpoznane wyrazy albo końcówki wyrazów. To wszystko sprawi, że jest pewnością moja praca będzie nieco szybciej przebiegała i być może okaże się, że ten nowy addon będzie zbawienny.

Kto wie, może dziś oszczędziłem sobie średnio 15-30 minut pracy dziennie.

niedziela, 30 lipca 2017

Seks ostry

Niekiedy bywa tak, że w rozmowach na czatach, które traktować chciałoby się poważnie, pojawia się coś kompletnie idiotycznego - i to w bardzo krótkim czasie. Co zresztą równie ciekawe, takie bardzo zabawne rozmowy często także bardzo szybko się kończą. Specyfika gej czatów jest taka, że zdecydowana większość osób, które tam rozmawiają, porusza się tylko po utartych schematach myślowych. Dlatego też, jeżeli ktoś ma bardziej naturalne podejście zdroworozsądkowe, to dla tych osób będzie ono całkowicie niezrozumiałe. Dobrze ilustrującą to rozmowę miałem niedawno (on i ja).

- Hej
- Cześć
- Jakiej relacji szukasz?
- Seks
- Ja czegoś więcej
- Seks ostry?
- Lol
- Związek, życie razem

I na tym rozmowa się oczywiście skończyła. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w rozmowie, którą prowadziłem, aby ktoś zupełnie na opak zinterpretował powiedzenie, że szukam czegoś więcej. Z reguły jest tak, że ludzie pomyślą, że coś więcej niż seks to stała relacja, przyjaźń, związek, uczucie i tym podobne dodatki. Mało kto zaś uważa, że czymś więcej od seksu to jest ostry seks. To po prostu kompletnie zabawne pojmowanie tych większościowych bonusów, ale jak widać i tacy ludzie na tym świecie istnieją.

Przeważnie, gdy trafiamy na kiepską rozmowę z kimś, kto nie będzie odpowiedni nawet do rozmowy, to możemy martwić się, że straciliśmy czas na próżno. Jednak niekiedy zdarza się takie zaskoczenie przebiegiem samej rozmowy, która jest na tyle ciekawa lub śmieszna, że to nam w pełni wynagradza jej bezpłodność. Tak było również w tym przypadku. Można powiedzieć, że ten gość ostro pojechał ze swoją koncepcją.

Czyli mówiąc w skrócie - ostro pojechał z tępym myśleniem :-)

sobota, 29 lipca 2017

Bajkowy wuefista

Pewnie dla wielu gejów wuefista to facet marzeń - umięśniony, przystojny i męsko owłosiony. A jeśli jeszcze lubi seks - to cud, miód, malina i orzeszki.  Trafił mi się taki na gej czacie. Wysłał mi swoje zdjęcie, bardzo fajny, takie ładne oczy i w ogóle. Piszemy sobie, piszemy. Akurat był środek nocy, ale spałem trochę w ciągu dnia i jakoś mi się w nocy nie chciało. Piszemy, poznajemy się, niby szukamy obaj do związku - choć on może z mniejszą determinacją. No to rozmowa się jakoś toczy, ale tymczasem czas mija.

Skoro niby szukamy razem do związku to logiczne, że powinniśmy jak najszybciej, jeśli tylko spodobamy się sobie (a na to rozmowa wskazywała) wymienić się kontaktami. Nie będziemy przecież czatowali w nieskończoność. A poza tym czaty się wieszają i wtedy szukaj wiatru w polu. Każdy normalny człowiek, który szuka do dłuższej relacji i trafia na kogoś, kto wydaje się odpowiednią osobą, będzie chciał złapać z nią kontakt po to, aby go nie stracić. Tymczasem mój rozmówca nie jest chętny do wymiany jakichkolwiek kontaktów i dalej rozmawia ze mną na czacie. Mało tego, zaczyna pytać mnie o to, co by było, gdyby mi rozpiął rozporek.

Ja mu tłumaczę, że takie teoretyzowanie nie ma sensu. Takie rzeczy dzieją się spontanicznie, jeżeli ludzie czują w realu chemię. A ten mi zarzuca, że gaszę tym jego podniecenie. W końcu, po kolejnym okresie rozmowy, postawiłem sprawę na ostrzu noża - czy wymieniamy jakieś kontakty? Na to mój rozmówca poprosił, żebym zostawił mu telefon. Sprytne. Powiedziałem,, że normalny człowiek wymienia telefony i przekazuje swój po to, żeby mieć kontakt w obie strony, a osoba która tego nie robi jest niewiarygodna jest bajkopisarzem. A co zrobił mój rozmówca? Oczywiście obraził się za to, że nazwałam go bajkopisarzem i zamknął okno rozmowy. I faktycznie był bajkopisarzem, bo bajkopisarze właśnie dokładnie tak robią jak on - unikają jak ognia wymiany kontaktu, a jedynie piszą bajeczki na czacie. 

Tyle że ja szukając do związku jestem z innej bajki ;-)

piątek, 28 lipca 2017

Shift czasowy

Nie ma nic gorszego niż shift czasowy w zakresie aktywności. Doświadczam tego teraz bardzo często. Zdarza się że idę spać o 3-4 rano. Budzik mam nastawiony na 6:00, ale i tak nie słyszę go w czasie spania. I w efekcie wstaję na przykład o 8.30 albo o 10. A potem co gorsza w ciągu dnia morzy mnie sen i śpię na przykład 3 lub 4 godziny. W efekcie cały dzień jest rozbity i stracony, bo trudno jest w takim dniu pracować.

Oczywiście nie trzeba nikogo przekonywać o tym, że utrudnienia w pracy przekładają się na mniejszy dochód i ogólnie problemy. Dlatego też muszę zastanowić się nad tym, jak wskoczyć znów na prawidłowy tor funkcjonowania. Przede wszystkim postaram się po prostu nie drzemać. W efekcie będę padał na ryj, ratował się kawą, która zresztą mnie działa i być może przetrwam jakoś do wieczora. Wtedy już zasnę znacznie szybciej. A rano może usłyszę budzik. 

Ostatnio nastawiałem go głośniej, ale mimo tego w czasie snu go nie słyszałem. Problem polega jednak nie na spaniu, ale na jego braku. Bo nawet wtedy, gdy kładę się do łóżka, to czasami upływa godzina zanim zasnę, a ta godzina jest tracona z ożywczego odpoczynku. Moim zdaniem najlepiej byłoby spać razem z partnerem - wtedy ogarnia nas poczucie bezpieczeństwa, fizyczne i emocjonalne ciepło. One sprawiają, że jesteśmy bardziej wypoczęci po śnie. Chwilowo niestety partnera nie posiadam i nie zanosi się na to, żebym miał możliwość szybko go poznać.

Wygląda na to, że moim partnerem w prostowaniu rytmu dnia może być dziś tylko silna wola.

czwartek, 27 lipca 2017

Profesjonalne gdybanie

Dzisiaj byłem bohaterski rano, bo w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych dni wstałem o 6 rano, czyli z budzikiem porannym. Ponieważ poszedłem spać około 2 i prawdopodobnie nawet do 3 przewracałem się na łóżku, więc spałem niewiele. Postanowiłem jednak zacząć w normalny sposób dzień, tak jak kiedyś zaplanowałem - że jeśli wstanę o 6, to mam półtorej godziny na granie, a dopiero po tym praca. Jednak tym razem nie ziściło mi się granie

Ale nie żałuję tego, bo rano postanowiłem założyć dodatkowy arkusz Excela, w którym rozpisałem swoje planowane na przyszłość różnego rodzaju możliwe wydatki. Dzięki temu jestem w stanie mieć jasność co do wszystkich potencjalnych finansowych wydatków i przychodów, a to sprawia, że mogę bardzo szybko podjąć decyzję jak postępować mając różne wydatki rozpisane. Ponieważ zaś podzieliłem wydatki według kategorii ważności, jest bardzo łatwo je zaplanować wiedząc jakimi środkami się dysponuje.

Przy okazji odrobiłem pracę domową sprawdzając ceny poszczególnych elementów i miejsca gdzie je kupić. W razie czego dokładnie wiem, gdzie czego szukać.  Brakuje tylko jednego elementu, niestety najważniejszego - realnie dostępnych środków. Jednak zawsze lepiej być przygotowanym żeby nie było takiej sytuacji, że gdyby takie środki się w końcu znalazły, to nie wiedzielibyśmy co kupić. Im dłużej się zastanawiam nad tym co należałoby kupić, w co zainwestować, tym bardziej nam to poukładane i przemyślane.

To tym większa szansa, że takie zakupy będą idealnie dobrane do potrzeb.

środa, 26 lipca 2017

Ściana

Ostatnio mam mało siły na wszystko, nawet na wstawanie rano do pracy lub chociażby proste  pisanie bloga. Od kilku dni nie wchodziłem do gry, nie mam siły i nawet chęci na granie. Wszystko dlatego, że po części jestem bardzo zmęczony, jak również ze względu na inne rzeczy, które obecnie robię.

Miałam przez ostatnie krótsze lub dłuższe miesiące bardzo ostry reżim, polegający na stosunkowo niewielkim spaniu, dużym wysiłku z pracą, a przy tym bardzo ubogim odżywianiu - a to wszystko w efekcie może wyczerpać organizm. Doszedłem więc do takiej "wewnętrznej ściany" i muszę trochę przystopować,a raczej mój organizm sam stopuje. Czytałem kiedyś o ludziach intensywnie pracujących - organizm im siada. Ale prawdziwa dodatkowa przyczyna tego, że ostatnio nie mam siły na wiele rzeczy, jest zupełnie inna.

Otóż wreszcie w moim życiu zaczyna pojawiać się, chociaż jeszcze nie na horyzoncie, ale tuż za horyzontem, perspektywa rozwiązania mojej sytuacji i możliwości zorganizowania życia w zupełnie inny sposób. Zacząłem po prostu zajmować się planowaniem tego, i zastanawiać nad możliwymi wariantami. Spędzałem czasem całe noce na czytaniu przez internet wielu informacji dotyczących kwestii prawnych i finansowych, organizacyjnych i tym podobnych. Dzięki temu odrabiam tak zwaną pracę domową, która przyda się przyszłości i gdy rzeczywiście coś się zmieni. Mam nadzieję, że  wtedy z kolei nie będę musiał nagle zacząć szukać różnych rozwiązań - będę miał je poukładane w głowie i gotowe do użycia.

A na razie pora pociągnąć się za kołnierz do codziennej pracy.

wtorek, 25 lipca 2017

Nowa Nadzieja?

Ostatnio piszę dość ogólnikowo, aby jak to się mówi nie zapeszyć, o różnych możliwościach, które się przede mną otwierają. Pytanie tylko, kiedy się one otworzą. Bo to, że się otwierają to jeszcze nie oznacza, że są już pewne. Z kolei jakiś czas temu była bardzo intensywna komunikacja z moim byłym chłopakiem przez telefon, a nawet poszukiwanie ewentualnego powrotu do życia z nim razem. Została ona jednak przekreślona.

Mój były chłopak powiedział mi bowiem, że przyjeżdża do niego ktoś, z kim będą razem mieszkali, a więc partner. Oczywiste więc było, że nie mogę iść zakochanym w paradę i stąd nasz kontakt ze sobą przygasł. Wykreśliłem go z listy potencjalnych zainteresowanych. Niedawno zagaduje on do mnie na Gadu Gadu chwaląc się, że już tydzień bez papierosa. a to jest bardzo pozytywne, bo może rzuci palenie. Przy okazji pytam go, jak szczęście życia razem. Okazuje się, że mieszka z kimś, ale nie jest to jego partner, tylko jedynie współlokator.

To oczywiście zmienia postać rzeczy. Co prawda ten współlokator nie jest do końca seksualnie neutralny, ale mimo wszystko seks ze współlokatorem to co innego niż tekst z partnerem. Seks ze współlokatorem należy do kategorii seksu niezobowiązującego, na który każdy, kto jest wolny, może sobie pozwolić, jeśli ma taką potrzebę. Czyżbym miał więc znowu zacząć uwzględniać mojego byłego chłopaka na liście potencjalnych? A wszystko po to, by to przy otwierającym się przede mną nowym horyzontem miało być wreszcie ukoronowane jakimś sensownym i spójnym zakończeniem, w którym wszystkie elementy poukładają się w najpiękniejszą układankę?

Czyży faktycznie zaczynała być w moim życiu Nowa Nadzieja? ;-)

poniedziałek, 24 lipca 2017

Życiowy las

Im dalej w las, tym więcej drzew - jak głosi znane powiedzenie. Podobnie było w moim życiu. Niedawno zacząłem się zastanawiać  nad zorganizowaniem mojego życia warunkowo w odpowiedzi na pewien plan, który (jak jestem pewien) prędzej czy później się powiedzie. Pytanie tylko, czy prędzej, czy później i w jakim zakresie ilościowym. W sumie jest to dość istotne, bo gdy się wreszcie powiedzie, to trzeba wiedzieć co zrobić, kiedy już ta korzysta dla mnie sytuacja nastąpi. Wtedy trzeba będzie podjąć liczne działania, które bardzo dobrze jest zawczasu przemyśleć.

Oczywiście trudno przemyśleć je zawczasu w bardzo szczegółowym zakresie, bo przede wszystkim i tak będzie to zależało od zakresu zmian w moim życiu. A to są różnego rodzaju warianty ilościowe. Chodzi jednak także o to, aby przemyśleć to wielowariantowo i aby myśląc odpowiednio wcześniej nad tymi zmianami mieć możliwość także przedyskutować je samemu ze sobą i ewentualnie zacząć wymyślać różne dodatkowe pomysły, które mogą towarzyszyć realizacji. Trzeba też zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami również w aspektach formalno-prawnych.

Zmiany, które mają się wydarzyć w moim życiu będą miały taką właściwość, że pozwolą mi swoje życie pod wieloma względami zmienić - egzystencjalne, zawodowo, społecznie. Może to być kompletny zwrot w moim życiu. Bardzo dobrze byłoby już zacząć odpowiednio wcześniej myśleć nad tym jakie wybory są możliwe po to, aby przewidzieć też wiele różnych kwestii, które mogą się z tym wiązać. Można bowiem na przykład przewidywać zupełnie nowa aktywność zawodową, ale nie uwzględnić wszystkich jej uwarunkowań na przykład podatkowych, które sprawią, że proste na papierze plany znacznie się w życiu skomplikują. Odpowiednio wczesne zaczęcie myślenia nad tym daje szansę, aby to wszystko przewidzieć

A wtedy można naprawdę szybko i skutecznie zmienić swoje życie.

niedziela, 23 lipca 2017

Okienko możliwości

Niedawno pisałem na blogu o tym, że w moim życiu mają miejsce różne przełomy i że coś takiego w najbliższym czasie chciałbym się spodziewać w pewnej sprawie, jednak nie zdradzę o co chodzi, aby nie zapeszać. Zabawne jest to, że ta sprawa ma coraz to kolejne odsłony, polegające na tym, że początkowe proste rozwiązania zaczynają się robić coraz bardziej skomplikowane i ciekawe.

Już mi się bowiem wydawało że dokładnie zaplanowałem sobie co i jak zrealizować, kiedy pojawiły się kolejne pomysły, a potem jeszcze więcej coraz ciekawszych koncepcji. Ciekawszych realizacyjnie i życiowo. Oczywiście wszystko to jest na etapie planowania i zastanawiam się co by było, gdyby to się spełniło. To jest całkiem realistyczne tylko, że wszystko zależy od jednego czynnika, który akurat nie jest w mojej bezpośredniej mocy. Mam nadzieję jednak że jest on w pełni realny i wtedy wszystkie moje kalkulacje, zastanawiania się i przymiarki będą mogły stać się realne.

Dla zwykłych ludzi sezon ogórkowy jest pewnie milutki, ale nie dla mnie. W tym przypadku jest raczej okresem zdenerwowania dlatego, że sezon ogórkowy z pewnością wpływa na opóźnienie planów, których powodzenie warunkuje powodzenie wszystkich moich ostatnich kalkulacji, zastanowień się i planów życiowych, ale prędzej czy później powinno to się ziścić i można będzie zrealizować ten plan. Teraz jest bowiem kilka wspaniałych możliwości jego realizacji, które mogą się już nie powtórzyć potem.

Oby więc wszystko pojawiło się na czas.

sobota, 22 lipca 2017

Rzut kamieniem

Swego czasu popularny był z spor PiS-u "mordo ty moja, wracamy do gry". Niestety, praktycznie jego treści sprawdziła się po wygraniu wyborów w 2007 roku przez Platformę Obywatelską. Ostatnio jednak Kaczyński odwoływał się znów do mord w czasie, gdy mówił to do ludzi wyprowadzających do z równowagi w związku z powołaniem się na pamięć jego brata.  Przeczytałem ciekawy komentarz do tego wystąpienia. Jest to bowiem relacja z przedwojennej rozprawy sądowej w czasie której osądzano kogoś, kto był garbatym kaleką wyśmiewanym przez otoczenie. Raz rzucił on  kamieniem w kogoś, kto go wyśmiewał i przypadkiem go zabił. Adwokat tego nieszczęśnika ciekawie go bronił w sądzie. 

Przemawiając do sądu adwokat wyjął zegarek i zaczął od "wysoki sądzie" po czym zamilkł. Po kilku minutach sędzia poprosił go żeby kontynuował. Adwokat znów zachował się tak samo. Kolejny raz sędzia wezwał go do mówienia, ale tym razem już zagroził usunięciem z sali uważając, że adwokat kpi z niego. Sędzia nie wytrzymał milczenia adwokata, zaś adwokat wtedy zwrócił uwagę na to, że do wyprowadzania statecznego i spokojnego sędziego z równowagi wystarczyło 11 minut. Jego klient zaś cierpliwie znosił wszelkie szykany i docinki przez 40 lat i dopiero pierwszy raz od czterdziestu lat nie wytrzymał, rzucił kamieniem i akurat nieszczęśliwie kogoś zabił. Nie trzeba chyba dodawać, że po takiej lekcji wysoki sąd zrozumiał na czym polegała sytuacja kaleki i skazał go na niezbyt wysoki wyrok za zabójstwo w afekcie. 

Piszę o tym dlatego, że obserwuje zabawną, chociaż tak naprawdę skandaliczną niesymetryczność narracji, którą realizują media III RP. Gdy posłanka Pawłowicz jadła sałatkę na sali sejmowej - wszyscy mieli z niej wielką bekę. Gdy premier Ewa Kopacz również coś spoczywała na sali sejmowej - nikt nawet przez chwilę nie zająknął się i nie miał do niej o to pretensji. Gdy Adam Michnik bluzga niesamowicie na wspomnienie swego brata, lub też inni opozycyjni politycy używają ostrych słów i obrażają używają przeciwników - nikt się nie burzy. Ale gdy Kaczyński powiedział kilka słów w odpowiedzi na sączone mu przez miesiące i lata jadowite docinki - wszyscy nagle drą szaty i uważają się za stróżów moralności.

Chyba za stróżów moralności w burdelu :-)

piątek, 21 lipca 2017

Świadek papuga

Do ciekawego choć tragicznego wydarzenia doszło w Ameryce. Okazuje się bowiem, że w sądzie zeznawać może papuga. Co prawda w polskim slangu więziennym papuga oznacza adwokata, a ci oczywiście w sądzie się wypowiadają, ale w tym przypadku chodziło o ptaka. I nie jako adwokata, ale - oskarżyciela posiłkowego lub świadka zbrodni. Sprawa miała miejsce w 2015 r w Sand Lake w stanie Michigan.

Policja przyjechała do domu, w którym była strzelanina. W jej wyniku zginął mężczyzna a jego żona została ciężko ranna. Przyjęto, że był to napad rabunkowy. Jednak wszystko zmieniło się, gdy odnaleziono list pożegnalny, który przygotowała zraniona żona, oraz gdy wygadała się papuga jej zabitego męża, którą zaopiekowała się jego poprzednia partnerka życiowa.

Papuga, afrykańska żako, jest doskonałym naśladowcą głosów i od niej była żona zabitego usłyszała słowa "nie strzelaj". Oczywiście można pomyśleć, że strzelać mógł przecież jakiś bandyta, ale policja powiązała to z listem pożegnalnym i stwierdziła, że to aktualna żona zastrzeliła swojego męża, a potem usiłowała popełnić samobójstwo. 

Pamiętajcie więc, że dziś i zwierzęta mogą zeznawać w sądzie.

czwartek, 20 lipca 2017

Powtórka z rozrywki

Czasem życie płata nie lada figle. Niedawno miałem taki przypadek. Spotkałem kogoś, z kim rozmawiam na czacie. Pokazał mi swoje zdjęcie, on nie był do końca w moim typie, ale ponieważ bardzo chciał się spotkać, więc postanowiłem wyjść mu naprzeciw, tym bardziej, że to on przyjechał do mnie, więc sam nie musiałam się nigdzie fatygować. Machnąłem ręką na to, że przedwcześnie się z nim spotykam.

Kiedy się spotkaliśmy stwierdziłam, że nie jest raczej w moim typie, ale mimo to poszliśmy do mnie i pogadaliśmy. W miarę jak rozmawiałem z nim, to zacząłem sobie uświadamiać, że jego twarz jest mi znajoma. I nagle przypomniałem sobie, że kilka lat wcześniej spotykał się on z moim współlokatorem, ale wtedy mną się nie interesował. Jednocześnie opowiadał o sobie niestworzone rzeczy, które nie miały pokrycia w faktach. Zidentyfikowaliśmy go wtedy jako kogoś, kto delikatnie mówiąc oszukuje i mydli oczy. Na zdjęciu jednak wyglądał inaczej niż wtedy i dlatego nie poznałem go z fotografii.

Oczywiście sprawiło to, że straciłem ochotę na poznawanie go. Zręcznie natomiast udawałem, że nie przypominam sobie jego wcześniejszych wizyt u nas i dlatego wyciągnąłem od niego kilka dodatkowych informacji o jego rzekomej karierze życiowej - notabene kompletnie sprzecznych z tym, co mówił wtedy. A to oznacza, że albo wtedy kłamał, albo teraz kłamie, albo kłamie w obu tych przypadkach naraz. Tak czy inaczej podkreślił tylko to, że jest niewiarygodny

Jak mawiają historia powtarza się jako farsa - w tym przypadku była to raczej powtórka z rozrywki.

środa, 19 lipca 2017

Egzaltowany

Miałem niedawno taką rozmowę, która mnie denerwowała. Zagadał do mnie na czacie ktoś o bardzo pięknym romantycznym nicku, ale od razu rozmawiając ze mną powiedział do mnie per "kochanie", a ja na to zacząłem racjonalnie tłumaczyć mu, że to jeszcze za wcześnie z takimi deklaracjami wyskakiwać. Niestety mam taką wadę - rozum przeplata się u mnie z sercem i czasem za bardzo coś rozumowo analizuję. On się obruszył, że chciał dobrze i w ogóle się zmartwił - i w końcu ja go przepraszałem za to, że tak to wszystko rozbijałem na atomy. Ale zaczęliśmy dalej pisać.

Potem wysłał mi zdjęcie, na którym była jego twarz i nagi tors bez koszulki. I znowu zacząłem się czepiać mówiąc o tym, że tylko twarz mnie interesuje, a potem zreflektowałem się, że znowu popłynąłem za bardzo w dzielnie włosa na czworo. Przeprosiłem go ponownie i zapytałem, czy on mi wybaczy. Ale tym razem powiedział że nie i zamknął okno rozmowy. Wkurzyło mnie to, bo jednak wkładałem też serce w tą rozmowę, ale niestety jak widać nieudolnie. Jednak nie wahałem się przeprosić go dwa razy. Nie waham się przepraszać, jeśli czuję moją winę. Ale wkurza mnie to, gdy po drugiej stronie trafiam na zbyt egzaltowanego i małostkowego rozmówcę.

To oczywiście moja wina z tym zbytnim analizowaniem wszystkiego. On miał prawo wkurzyć się z tego powodu. Tyle, że też nie świadczy to o nim dobrze. A nie świadczy o nim dobrze dlatego, że jeśli ktoś szuka do związku, to powinien skupić się na poznawaniu drugiej osoby, a nie na rozpamiętywaniu ewentualnych niezręczności, które po jednej lub drugiej strony mogą zawsze pojawić się na początku rozmowy. Trzeba było po prostu powiedzieć "dobra, zapomnijmy o tym, poznajmy się dalej" - on zaś nadmiernie skupiał się na tych elementach rozmawiając ze mną o nich i rozpamiętując je bez przerwy. Ja się mu tłumaczyłem i kręciliśmy się w kółko z rozmową o niczym. To niestety pokazało, że tak naprawdę jest on trochę zbyt małostkowy jak na poznawanie kogoś (być może) na całe życie.  Z drugiej strony ja uświadomiłem sobie, że często popadam w małostkowe analizy - i tego też powinienem unikać.Przynajmniej taka korzyść z tego fakapu. 

Tak przy okazji - śliczny chłopak z wyglądu, ale co po wyglądzie, jeśli jest aż tak przewrażliwiony?

wtorek, 18 lipca 2017

250 dziewic

Jakiś czas temu przeczytałam we "Wprost" ciekawy artykuł mówiący o tym, że w Polsce żyje już 250 konsekrowanych dziewic, czyli o 30 więcej niż w roku ubiegłym. Są to więc kobiety, które ślubowały zachować dziewictwo aż do śmierci. Oczywiście jest to związane z poddaniem się różnego rodzaju wymaganiom wystawianym przez Kościół, bo wszystko to dotyczy oczywiście osób głęboko wierzących. Chyba zresztą trudno byłoby znaleźć inną wspólnotę ludzką, która by dziś żądała dziewictwa na całe życie. Wszak rzymskich Westalek już nie ma.

Już wyobrażam sobie, jak ustosunkowałoby się do tego lewactwo, wyśmiewające instytucję konsekrowanego dziewictwa. Zapewne wpadliby na pomysł, aby pożartować z tego, że księża będą się bawili w ginekologów i sprawdzali co jakiś czas, czy dziewica nadal jest dziewicą. Ale księża tego robić nie będą. Dlaczego? Bo ufają tym kobietom. A zaufanie dla lewaka to coś niebywałego. On uważa, że tam, gdzie tylko się da, trzeba wszystko kontrolować urzędowo. Bo lewak z reguły nie wierzy ludziom. Stąd też jego pogarda dla wiary, także tej będącej wiarą w ludzi jako takich.  

Możemy czegoś nie zaakceptować i uważać na dziwaczne, ale w końcu każdy człowiek ma prawo tak żyć, jak chce. Jeśli tym życiem nie przeszkadza innym ludziom, to nie mamy prawa go zmuszać do tego, aby przyjmował inne poglądy, nawet jeśli uznajemy je za słuszne. Takie jest przynajmniej moje zdanie. Wolność wyboru, podobnie jak sumienie, to filary człowieczeństwa i pozbawianie człowieka wolności wyboru, to pozbawianie go właśnie człowieczeństwa jako takiego. Dlatego też uważam, że powinniśmy zastanowić się, zanim będziemy próbować narzucać komuś swoje własne poglądy.

Ale dziwić się cudzym wyborom zawsze możemy :-)

poniedziałek, 17 lipca 2017

Łańcuch korzyści

Czasem zdarza się, że pewne wydarzenia, którym podlegamy w życiu, powodują inne wydarzenia, które mogą się dla nas dla nas korzystne. Na tym to właśnie polega - że te wydarzenia przynoszą nam zawsze wielkie korzyści (różnorako rozumiane). Ponieważ teraz jest za wcześnie, aby oceniać dzień przed zachodem słońca. więc nie opiszę tego wprost, ale zaczynam mieć podejrzenia, że tego rodzaju wydarzenia mogą mieć właśnie teraz miejsce w moim życiu. Dlatego też będę pisał na razie ogólnikowo, żeby nie zdradzać o co chodzi, ale aby pokazać pewien mechanizm, z którym się spotykałem w moim życiu, nie po raz pierwszy zresztą.

Mechanizm działa następująco. Z jakiegoś powodu pod jakimś pretekstem jesteśmy zachęcani do wykonania określonej akcji, na przykład rozmawiamy z kimś na czacie i rozmowa schodzi na temat dajmy na to telefonów i telekomunikacji. Pod wpływem tej rozmowy oglądamy sobie, dajmy na to na Allegro, różne telefony i nagle okazuje się, że jest tam dostępny taki, który idealnie spełnia nasze wymagania i dostępny jest w idealnej cenie. Dzięki takiej rozmowie mogliśmy kupić (lub czasem załatwić) coś, na czym bardzo nam zależało, w idealny dla nas sposób. To może dotyczyć zarówno małych, jak i wielkich rzeczy. To może dotyczyć kupowania czegoś, ale może to dotyczyć  także na przykład szukania pracy. Może to dotyczyć wielu różnych elementów życia, ale wspólne w tym wszystkim jest to, że zdajemy sobie sprawę z tego, że ktoś nas jakoś popchnął do realizacji danej sprawy. 

Dlaczego o tym piszę? Bo zaczynam mieć podejrzenia, że w moim życiu właśnie coś takiego zaczyna mieć miejsce. Dotyczy to nie ja kupna jakiegoś telefonu, ale o wiele bardziej poważnych i o wiele bardziej wpływających na całe przyszłe życie spraw. W takim przypadku zarówno oszczędności w kwestiach finansowych mogą być ważne, ale liczą się także ewentualne pozytywne zmiany w całym przyszłym życiu, które za takim a nie innym wyborem postępują. Niestety, za wcześnie jest jeszcze, aby o wszystkim przesądzać, bo być może jest to po prostu przypadek. O istnieniu tego rodzaju splotów okoliczności będzie można mówić dopiero wtedy, kiedy tego rodzaju działania przyniosą konkretne rezultaty, w postaci na przykład kupna czegoś lub załatwienia jakiejś sprawy. Do momentu, gdy to się nie stanie, jesteśmy bowiem tylko w świecie gdybań.

Ale nawet w tym świecie gdy my możemy mieć poczucie, że Ktoś na Górze się nami opiekuje i kieruje naszym działaniem.

niedziela, 16 lipca 2017

Pippi and gentlemen

Gdy byłem małym brzdącem, moja mama zabierała mnie zawsze na celebrację świąt Bożego Narodzenia, ponieważ był tam Święty Mikołaj wręczający prezenty, organizowaną przez jej zakład pracy. To było jeszcze w czasach socjalizmu. Zawsze puszczano nam wtedy jakiś film z nieśmiertelną Pippi Langstrumpf w roli głównej. Dzięki temu doskonale kojarzę tą rudą dziewczynę z charakterystycznymi kucykami po bokach głowy. Zawsze miała ona jakieś ciekawe przygody. Okazuje się jednak, że obecnie ma przygody jeszcze ciekawsze. Książki o niej, na których pokolenia dzieci się wychowały, są w Szwecji palone. Dlaczego? Odkryto w nich rasizm.

Pomijam już absurdalność palenia książek jako takiego. Kojarzy mi się ono z jakąś inkwizycją lub też hitlerowcami, którzy palili książki niewygodnych dla siebie autorów. Zawsze palenie książek uważałbym za szczyt barbarzyństwa, ale tym wypadku jednak jest to barbarzyństwo podwójne, ponieważ powód jest po prostu idiotyczny. Otóż piewcom politycznej poprawności nie spodobało się to, że w dziele znanej szwedzkiej pisarki Astrid Lindgren znalazło się sformułowanie "król Murzynów" tak, jakby to określenie było naprawdę obraźliwe. O mój Boże! Gdyby było tam określenie "król czarnuchów" to ja rozumiem, choć też trzeba by wziąć pod uwagę kontekst - może to byłby na przykład cytat wypowiedzi kogoś, kto Murzynów nienawidzi.  Ale król Murzynów? Na miłość boską to tak, jakby powiedzieć król Żydów i uznano by to za antysemityzm.

Drugi ciekawy przykład i równie bulwersujący mamy z Wielkiej Brytanii, gdzie wprowadzono nowe powitanie pasażerów metra. Zamiast tradycyjnego "ladies and gentlemen" teraz będzie słyszane "hello everyone". Można by żartem powiedzieć, że dobrze nie jest to "hello world", które było kiedyś używane jako przykład w książkach o programowaniu. Ale żarty na bok. Zaczynamy po prostu wariować ze względu na to, że ktoś nie chce kogoś urazić. I to kogoś, kto jest wręcz przewrażliwiony na punkcie własnej wyjątkowości do tego stopnia, że trzeba zmieniać stosowane od wieków wyrażenia tylko po to, aby zaspokoić jego przewrażliwione oczekiwania. Niestety przewrażliwione na swoim punkcie jest nasze środowisko gejowskie, przynajmniej środowisko oficjalnych działaczy (jak to słusznie z przekąsem niektórzy piszą) LGBTQWERTY.

Poprawność polityczna zaczyna zjadać swój własny ogon - ciekawe, kiedy nim się zadławi.

sobota, 15 lipca 2017

Anatomia arogancji

Czasem odwiedzić można profil na jakimś portalu gejowskim, którego właściciel prezentuje opis pełen arogancji i pogardy dla innych. Tak to odebrałem w moim subiektywnym przekonaniu, z którym, oczywiście nie każdy musi się zgodzić. Ale zabawię się dziś w przeczulonego politpoprawnościowego i antydyskryminacyjnego lewaka i krytycznie ten profil prześwietlę. Dlatego wypunktuję ten opis, żeby każdy mógł przekonać się, jakie są w tej arogancji i pychy oznaki. Pan jest mężczyzną w średnim wieku, światowcem jeżdżącym po Europie. Jego opis tego można by streścić w kilku punktach.

Po pierwsze, nie odpisuje nikomu bez zdjęcia twarzy i uważa, że takie chłopaki mają jakiś PROBLEM (pisownia wielkimi literami oryginalna). Faktycznie ktoś, kto nie zamieszcza zdjęcia twarzy, może mieć jakiś problem z jego publikowaniem, ale tego typu postawienie sprawy sugeruje, że jest to jakiś problem rozumiany jako negatywna osobowość takiego kogoś - pustota, arogancja i tym podobne. A tymczasem mogą to być na przykład tak zwane ważne powody społeczne, dla których ktoś nie może zmieścić zdjęcia (ale wstawia je pod hasłem). Nie zawsze brak zdjęcia twarzy oznacza pustotę. Kolejna "zachęta" ze strony autora jest taka: "napisz, pierwszy nie zaczepiam".  Trudno żeby po takiej "zachęcie" ktoś miał ochotę do niego pisać, ale wyjątki zawsze się zdarzają.

Dalej zaznacza czytelnikowi, że w życiu ufa tylko dwóm osobom, z czego pierwsza to on, a drugą na pewno nie będzie czytelnik. Jest w tym oczywiście lepszy od Józefa Stalina, który mawiał, że nie ufa nawet samemu sobie. I znów nie sądzę, żeby była to jego pozytywna reklama, mile odbierana przez innych. Po co bowiem pisać do kogoś, kto nigdy sam się nie odezwie i jeszcze na pewno nam nie zaufa? Dalej jest już tylko gorzej, bo nie podobają mu się "mędrkowie z portalu, szczególnie ci  samotni udzielający dobrych rad". Zdarzają się tacy faktycznie, ale cóż - widocznie mają taką potrzebę. Można po prostu z politowaniem się nad nimi uśmiechnąć, ale czy od razu należy ich obrażać? Na końcu jest jeszcze cytat z Einsteina. o tym, że nieskończony jest wszechświat i ludzka głupota. 

O ile jednak w ustach Einsteina brzmiało to sensownie, to w ustach tego pana brzmi to jak hipokryzja.

piątek, 14 lipca 2017

Szczery Hartman

Coś niesamowitego się w naszym świecie. Można by powiedzieć żartem, że zbliżają się święta Bożego Narodzenia, bo wtedy nawet zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a to przecież rzecz będąca cudem. Co prawda tym razem chodzi nie o zwierzęta, ale o pana profesora Jana Hartmana znanego ze swojej zapiekłej nienawiści do obsmarowywania rządzącej polską formacji na wszystkie możliwe sposoby, a co za tym idzie, także do bezkrytycznego gloryfikowania totalnej opozycji. Tym razem profesor Hartman napisał notkę na swoim blogu w "Polityce", która zwróciła moją uwagę tytułem ("Żegnajcie kontrmiesięcznice! Czerwona kartka dla Frasyniuka"). Gdy ją przeczytałem, to nie mogłem wyjść z  pozytywnego szoku.

Takiej uczciwości przekazu i szczerości u profesora Hartmana jeszcze nigdy nie widziałem. Takiego dystansu do środowiska opozycyjnego, krytycznej jego oceny (ale autentycznie krytycznej postawy, nie zaś propagandowej retoryki) próżno szukać innych piewców totalnej opozycji. Przy okazji dowiedziałem się ciekawych smaczków, jeśli chodzi o kontrmanifestację smoleńską - a mianowicie Władek Frasyniuk poprowadził marsz z Placu Zamkowego aż do hotelu Victoria (do którego zmierzał). Jak profesor Hartman wyraźnie napisał,  ludzie oczekiwali, że Władek skręci na  Krakowskie Przedmieście, aby podejść z drugiej strony na smoleńskiej manifestacji. Innym smaczkiem jest to, że profesor Hartman po całej nieudanej kontrmanifestacji udał się ("a jakże" - jak sam napisał) do knajpy. Mamy więc, jak to niektórzy mówią, dosłownie kawiarnianą opozycję.

Smaczki smaczkami, ale analiza całej kontrmanifestacji smoleńskiej pióra profesora Hartmana jest naprawdę przejmująca. Ten człowiek nagle dostrzegł fakty - mizerię totalnej opozycji, która nie jest w stanie przeciwstawić się obecnie rządzącym w żaden racjonalny sposób i zabrnęła w ślepą uliczkę, zresztą na własne życzenie. Nie spodziewałem się, żeby profesor Jan Hartman, ikona lewackiej, bardzo zajadłej i miejscami nawet  bardzo obraźliwej i napastliwej publicystyki politycznej, zaczął wreszcie widzieć na oczy to, jak faktycznie wygląda sytuacja, a nie to, co widzi lewactwo w swoim własnym Matrixie. Czas pokaże, czy to stały trend, ale ze zdumienia wyjść nie mogę. Nie tylko ja, zdumione komentarze przeczytałem na portalach prawicowych. Być może mamy wreszcie pierwszą jaskółkę przebudzenia.

Czyżby u profesora Hartmana nastąpiło Przebudzenie Mocy?

czwartek, 13 lipca 2017

Zbytek luksusu

Poznawanie ludzi do związku bardzo często wymaga pomocy losu, albo jak kto woli Pana Boga, bo nie zawsze jesteśmy w stanie we właściwym miejscu i właściwym czasie trafić na właściwą osobę. Oczywiście sam fakt tego, że możemy się starać a i tak los nie będzie nam sprzyjał i nie trafimy na kogoś odpowiedniego, jest już frustrujący. A to oznacza, że tak naprawdę wszystko jest w ręku farta, bo nasz wysiłek, który wkładamy w poznawanie ludzi, na przykład rozmawianie na czacie, wcale nie musi się zakończyć sukcesem, jeśli nie trafimy przypadkiem na właściwą osobę. Jest jednak także coś cdodatkowo frustrującego w poznawaniu ludzi, co można by określić zbytkiem luksusu.

Ten zbytek luksusu to kolejna złośliwość ze strony losu, polegająca na tym, że poznawanie ludzi czasem przybiera formę którą na morzu nazywa się dziewiątą falą. Przez długi czas nikogo nie poznajemy, a tu nagle trafiamy na dwie, trzy, cztery osoby naraz i trzeba będzie się zastanawiać, która będzie lepsza, na którą warto postawić i którą warto poznać głębiej, a wreszcie z którą warto się spotkać. Tworzy się więc tak zwana shortlista - to pojęcie marketingowe, oznacza krótką listę firm wybranych wstępnie do rozstrzygnięcia jakiegoś przetargu. Ze shortlisty wybiera się ostatecznego zwycięzcę. Problem tylko taki, że z shortlistami w poznawaniu ludzi jest niekiedy bardzo złośliwie - często się zdarza, że tak naprawdę to robią tylko nadzieję na poznanie kogoś, a potem okazuje się, że nikt z tych, którzy na tej liście się znaleźli, nie będzie odpowiedni.

Mnie jednak zadziwia w tym coś innego. Okazuje się, że czasem jest o wiele większe prawdopodobieństwo tego, że dwie osoby zagadają mnie naraz niż to, że będzie to rozłożone w czasie. Podobnie jak wielokrotnie miałam sytuację taką, że gdy z kimś rozmawiam przez telefon, to ktoś inny akurat w tym czasie się do mnie dobijał tak, jakby nie mógł zadzwonić minutę po zakończeniu przeze mnie poprzedniej rozmowy. Takie sztuczne nagromadzenie ludzi lub rozmów telefonicznych nie jest może naturalne, ale na pewno nie jest zbyt komfortowe. W przypadku ludzi z reguły okazuje się że obie te osoby odpadną, a w przypadku rozmów telefonicznych trzeba samemu się odzywać do tej drugiej osoby.

Od zbytku luksusu jak widać głowa czasem boli :-)

środa, 12 lipca 2017

Lesbijki umierają

Proszę państwa staje się rzecz straszna - "Lesbijki umierają w serialach na potęgę. W ostatnim czasie uśmiercono 62 bohaterki. Aktywiści alarmują - ten trend powinien się wreszcie skończyć". Tak głosi tytuł artykułu w "Polityce". Aktywiści... Zabrzmiało to prawie tak, jak stachanowcy, przodownicy pracy, luminarze walki o komunistyczne lepsze jutro. I luminarze tolerancji wciskanej polit poprawnym bejsbolem oraz akceptacji wymuszanej na siłę. Mierzący z linijką w ręku nie fiuty (jak ludzie na gej czatach), ale śmierci "postępowych" bohaterek. 

I okazuje się że umierają, na bardzo różne sposoby. Jedne zabite, inne na raka mózgu, inne to pod prysznicem, inne przez wypadnięcie z balkonu, a jeszcze inne przez wypadek samochodowy. Tak, jakby zwykli ludzie nie umierali w ten sposób.  Zadziwiające może jest jednak to (dla aktywistów), że te śmierci się mnożą. Czyżby po wygranej Trumpa scenarzyści chcieli się pozbywać lewicowych bohaterów a raczej idoli? Bo nie każda lesbijka z serialu odgrywa rolę pierwszoplanową, głównej bohaterki. Wątpię, żeby w trakcie trwania serialu uśmiercano głównych bohaterów. To jest nagminne pod koniec serii, gdy aktorzy nie chcą grać w kolejnej - i nagle się ich trzeba pozbyć. Na tej zasadzie trzeba było zabić postać graną przez Jana Englerta w pierwszej serii "Czasu honoru". Jego obowiązki zawodowe nie pozwalały mu na granie w kolejnej części.

Zadziwia mnie tak po prostu, że aktywiści gejowscy tak bardzo monitorują wszystko pod kątem ich mierzonej linijką (zapewne tą samą, której używają prywatnie do mierzenia fiuta) poprawności polityczno-serialowo-obasdowej. Zadziwiające, że nikt się nie zastanawia, ile na przykład w serialach jest pokazywanych osób głęboko wierzących. Ale poprawność polityczna lewactwa działa tylko w jedną stronę. Tu nie chodzi o rzeczywisty pluralizm, ale wciskanie na siłę swojej wizji świata. Totalitarna lewica zawsze taka była - od Rewolucji Francuskiej począwszy, przez Hitlera i Stalina, po obecną, w wersji soft (lub jak kto woli - historii wracającej jako farsa). Moim zdaniem lewacy powinni skupić się teraz na trochę innych zadaniach. Wiele wskazuje na to, że na całym świecie preferencje wyborców się powoli ale nieuchronnie zmieniają i niedługo ich kamraci odpadną od władzy. Warto zatroszczyć się o kasę, bo będą kończyć się hojnie rozdawane granty ze strony różnych instytucji do tej pory opanowanych przez lewackich kolegów. 

Jeśli w porę o tym nie pomyślą, to będą jak "Gazeta Wyborcza" mieli poważne finansowe problemy.

wtorek, 11 lipca 2017

Masaż fakapów

Wczoraj miałem taką sytuację, że praktycznie kończyły mi się pieniądze i musiałem podjąć decyzję, czy wypłata środków, które miałem zaliczone do pozyskania w firmie, z którą pracuję przy pisaniu tekstów, powinna być teraz zgłoszona. Naturalnie nie były to środki wielkie, ale wystarczyłyby na życie, gdy po około 6-10 dniach przyszłyby na konto (a przy moich obecnych środkach w portfelu ledwo bym do tego czasu w najskromniejszych warunkach przeżył).  Alternatywą było zarobienie czegoś od razu na masażu, ale nie trafił mi się taki w weekend, ani w poniedziałek. Poszedłem wieczorem na godzinną drzemkę i gdy wstałem  okazało się, że jest w telefonie SMS od mojego klienta, u którego już byłem z zapytaniem, czy dziś może być masaż. Jednak podjęcie decyzji o masażu nie było takie proste, jak się wydaje.

Zaczynała się bowiem czarna dziura komunikacyjna. Klient, zresztą bardzo miły cudzoziemiec, mieszkał w centrum Warszawy. Dojechać do niego jeszcze mogłem, miałem ostatnio autobusy, ale przyjechać od niego mógłbym dopiero w środku nocy. Na 2 godziny byłbym uziemiony w Warszawie, czekając na pierwszy z możliwych autobusów - straciłbym 2/3 nocy. Zdecydowałem się jednak na masaż - bo i potrzeba kasy, która spada jak z nieba (i to według najwyższej, wyjazdowo-nocnej stawki!), bo klient bardzo sympatyczny, bo wreszcie chciałem po raz pierwszy przetestować wariant przeczekania w centrum Warszawy po masażu. Nie spodziewałem się że będzie to masaż fakapów. Pierwszy fakap zdarzył się już wtedy, gdy wyszedłem z domu. Okazało się, że w pośpiechu przygotowań zapomniałem umyć zębów. Trzeba będzie przepłukać je u klienta w czasie mycia rąk. Potem musiałem biec do przystanku, bo już bardzo mało czasu. Gdy dobiegałem ledwie zipiąc, ujrzałem autobus na drodze - katastrofa, spóźniłem się. Ale mimo to dzielnie szedłem dalej.  Popatrzyłem ponownie - nikogo. Autobus widmo, z moich myśli, czyli drugi fakap. Okazało się, że ten właściwy nadjechał dwie minuty potem, wsiadłem na spokojnie.

Przesiadka na wiadukcie - wbiegłem na schody udać się na przystanek, ale wbiegłem nie na ten co trzeba. To trzeci fakap. Autobus ma zmienioną trasę ze względu na miesięcznicę smoleńską - wysiadam przez pomyłkę na złym przystanku - czwarty fakap. Nie trafiam na właściwą ulicę i muszę iść z nawigacją w telefonie - piaty fakap. Docieram do domu, dzwonię domofonem, ale to nie ten dom - obudziłem kogoś niewinnego. To szósty fakap.  Właściwy dom był nieco dalej, co ustaliłem z klientem dzwoniąc do niego. Masaż odbył się już bez problemu. Wróciłem na Dworzec Centralny, kupiłem jedzenie w McDonald's i siadłem tam, aby po jedzeniu wejść na czata z telefonu. Z WiFI McDonalda i PKP się nie da - siódmy fakap. Muszę uruchamiać własną transmisję danych, na szczęście mam dobrą taryfę. Niestety bateria już niska, nie miałem czasu jej w pełni przed wyjazdem podładować, a nie mam ładowarki ze sobą (w McDonaldzie są gdzieniegdzie gniazdka przy stolikach) - ósmy fakap. Musiałem więc nudzić się godzinę zamiast czatowania, bo bateria już zdychała. Dobrze, że starczyła mi na słuchanie w tym czasie muzyki. Wróciłem już normalnie.

I natychmiast po powrocie wstawiłem ładowarkę do torby z masażowymi akcesoriami.

poniedziałek, 10 lipca 2017

Najlepsza krytyka PiS

Pamiętamy zapewne przepychanki przed Sejmem trakcie próby jego blokady i wywołania przesilenia przez totalną opozycję. Być może niektórzy z nas pamiętają biednego pobitego demonstranta. który tak rozpaczliwie leżał na ulicy i dziewczynę, która sprawdza na puls. Zaprzyjaźnione zachodnie media na pewno rozpropagowały to szeroko po świecie. Platforma umieściła to w swoim spocie. Jednak nie tylko zaprzyjaźnione media filmują w czasie tego rodzaju wydarzeń. Internauci nakręcili film i wrzucili do sieci. Internauci rozpoznali także tego biednego człowieka - to Wojciech Diduszko, mąż Agaty Diduszko-Zyglewskiej, publicystki i animatorki kultury z lewackiej Krytyki Politycznej. Internauci nakręcili również to, czego już zaprzyjaźnione media zapomniały - jak biedny, pobity pan Diduszko wstaje sobie jakby nigdy nic i po chwili dzwoni do kogoś przez telefon, zapewne eleganckiego iPhone, ulubionego smartfonu kawiorowej lewicy, telefonu sędziego Rzeplińskiego i Mateusza Kijowskiego. W tym ostatnim przypadku był to zapewne najsłynniejszy aferalny iPhone kupowany w Polsce. Czemu jednak o tym piszę?

Tak tytułem ciekawostki powiem, że podbiegnięcie do lezącego i sprawdzanie mu pulsu było wzorowane na autentycznym wydarzeniu tego rodzaju, które miało miejsce w Niemczech, w czasie demonstracji. Inscenizatorzy z Warszawy skopiowali ten pomysł. Ale w Niemczech był autentyczny poszkodowany, u nas - partacz, który nawet nie potrafił odegrać swojej roli i wyszła z niej błazenada. Cóż jaka opozycja, taka nieudolność. Masówka, którą Platforma zrobiła w czasie odbywania się kongresu PiS w Przyszusze, w czasie którego PiS rzeczywiście mówił o jakiejś wizji rozwoju kraju (można się z nią zgadzać lub nie, ale przynajmniej ta wizja istnieje) pełna była jedynie antypisowskiej retoryki. Totalna opozycja w Polsce tak naprawdę płynie jedynie na dwóch torach - po pierwsze na anty-PiS, a po drugie - na marzeniu o tym, aby było tak, jak było. W profesjonalnej polityce to za mało, żeby wygrać kolejne wybory. Prywatnie dziwię się, że totalna opozycja jest aż tak bardzo zaślepiona i zaczadzona swoim zaślepieniem, że tej elementarnej prawdy nie rozumie.

Nie wypaliła jej dotąd ulica i zagranica, więc totalna opozycja stara się znaleźć jakiekolwiek punkty zapalne, które można by rozdmuchiwać, jakiekolwiek rany, które można by rozdrapywać - tylko po to, żeby Polska chybotała się jak kajak, w którym Ryszard Petru niedawno chciał (jak żartują bezlitośnie internauci) "płynąć na Maderę". Totalopozycja jest bezsilna i wściekła i dlatego możemy się spodziewać dziś kolejnych występów gościnnych w czasie miesięcznicy smoleńskiej. Totalopozycja marzy o prawdziwych męczennikach, pobitych, a najlepiej zabitych przez "pisowski reżym". Tylko to, poza codziennymi insynuacjami i jałowym krytykanctwem, im zostało. W tym natłoku krytykanctwa zapomnieli zaś o najlepszej krytyce PiS jaka jest pod słońcem - pozytywnym programie wyborczym. Śmiałej, alternatywnej dla PiS wizji rozwoju Polski. Być może dlatego Lech Wałęsa, nagle położył się do szpitala. Donald Trump uhonorował go przywitaniem w czasie swojego, dziejowego już przemówienia, co podpompowało ego Lecha i zapewne nie chce teraz swego ego rozmieniać na drobne z naszą totalnie nieudolną opozycją. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że po stronie tych, którzy na Krakowskie Przedmieście przyszli pomodlić się i czcić pamięć poległych, nie znajdą się chętni do odpowiadania na inwektywy i prowokacje siłą.

Bo tylko pozytywna siła spokoju, a nie odpychanie siły siłą, może sprawić, że opozycja zgaśnie jak  świeczka w swoim zaczadzeniu.

niedziela, 9 lipca 2017

Powtóka z rozrywki

Niedawno rozmawiałem z moim znajomym, z którym kiedyś znałam się bliżej przez kilka lat. Zainteresował mnie jego wpis na jednym z portali internetowych, w którym narzekał na swój los, ponieważ trafił znowu na nieodpowiedniego faceta. Niestety, już z tego postu wywnioskowałem, że ten nieodpowiedni facet, którego trafił to w pewnym sensie kopia poprzednich nieudanych znajomości, które miał z kilkoma facetami.  Można by tych facetów policzyć na palcach jednej ręki. To dla większości ludzi wydaje się bardzo mało, ale w przypadku nieudanych prób życia razem jest liczbą więc ogromną.
 
Nie zapominajmy powiem, że budowanie życia razem to działanie, które jest obliczone być może na resztę naszego życia. Angażujemy się w to emocjonalnie, planujemy, inwestujemy swoje serce i uczucia drugą osobę, otwieramy się na nią. To nie jest po prostu coś takiego, jak kupno batonika w sklepie. Jeśli więc trafimy na osobę nieodpowiednia, to przeżywamy strasznie rozstanie z nią. Załamujemy się. A w przypadku mojego znajomego to załamanie musiało być kompletne, ponieważ ten typ ludzi jak on jeśli kocha, to na zabój, ale jak ktoś go zawiedzie w miłości, to go szczerze nienawidzi. Ludzie takiego rodzaju jak on właśnie w ten sposób postępują. To bardzo piękne, jeżeli ich partner odwzajemnia ich prawdziwą miłość dlatego, że wtedy miłość ta płonie niczym wielki ogień. Ale jeśli partner coś zepsuje, to miłość zamienia się w koszmar. Widziałem to w jego przypadku na własne oczy.

I właśnie ten człowiek, który potrafi tak bardzo mocno kochać, potrafi tak mocno się poświęcać dla partnera, zmienia swoje życie dla niego, wykonuje poświęcenia, których wielu ludzi nie byłoby w stanie zrobić, ten człowiek znów został wystawiony do wiatru przez kolejną osobę. A do tego jeszcze jest to wystawienie do wiatru na złość ten sam sposób, w jaki wystawiali go poprzedni partnerzy. Najbardziej boli to coś takiego, jak rozdrapywanie ciągle tej samej rany. Wyobrażam sobie co czuje. Jedyne, czego sobie nie wyobrażam, to coś zupełnie innego. Otwórz jako naprawdę inteligentna osoba ten chłopak ten powinien być zdolny rozpoznawać takich trefnych partnerów już na wczesnym etapie zawierania z nimi znajomości. Ma przecież w kontaktach z nimi niestety spore doświadczenie. Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego nie był w stanie już wcześniej zorientować się, że z tego związku nic nie wyjdzie, zanim wpakował się w niego na dobre?

No cóż odpowiedź jest banalna - jak to mawiają, miłość jest ślepa.

sobota, 8 lipca 2017

Warszawa-Hamburg 1:0

Obrazki z Hamburga, przepięknego dwumilionowego miasta przypominają, jak niektórzy sugerują, obrazki z Warszawy z września 1939. Ogień i dym nad miastem. Na ulicach brakuje tylko czołgów, są za to armatki wodne. No i oczywiście nad miastem nie latają samoloty, jak nad Warszawą we wrześniu 1939. Mimo tego analogia jest wyraźna, a kontrast z obecną Warszawą wręcz kolosalny. Faktem jest bowiem, że w dniach szczytu G20 miasto jest po prostu w ruinie. Nie chodzi tutaj oczywiście o ruiny dosłowne, pomimo wybijania szyb i palenia samochodów, w tym dwunastu porsche (symboliczna liczba - tyle gwiazdek jest na fladze UE). To są ruiny moralne i polityczne, które nabierają szczególnego znaczenia po wizycie, którą Donald Trump rozpoczął w Polsce.

Ktoś powie, że to przecież normalne, że protesty lewackich antyglobalistów towarzyszące spotkaniu  państw najzamożniejszych to tradycja. Pamiętam, gdy kiedyś w Warszawie organizowana była taka konferencja, to McDonalds koło Dworca Centralnego był prewencyjnie zabity deskami. Zamieszki to nic dziwnego. Chodzi jednak o coś co, w kontekście warszawskiego przemówienia Donalda Trumpa nabiera tu zupełnie innego znaczenia. Trump mówił w Warszawie nie tylko polskiej historii, ale przede wszystkim o tym, co sprawia że Europa była, częściowo jest i może być silna - o pewnych wartościach, takich jak umiłowanie wolności, rodziny, kraju, Boga.  Polski naród posiada te wartości i był za to wyśmiewany w "postępowej Europie". W Niemczech te wartości giną. I dlatego pojawia się wszelki ekstremizm, nie uznający kulturowego i moralnego tabu. Na podobnej zasadzie ludzie nie uznający kulturowych i moralnych zasad stworzyli gułagi i obozy koncentracyjne. Zamieszki w Hamburgu i - uwaga - bezsilność niemieckiej policji (słynne już wideo, jak policjanci uciekają przed anarchistami) to wyraźna oznaka dekadencji Zachodniej Europy.

Trudno sobie wyobrazić lepszy prezent, który Zachodnia Europa dała prezydentowi USA przylatującemu z Warszawy do Hamburga. To kompletnie odmienny świat, jak pokazują na Twitterze nie tylko Polacy, ale również cudzoziemcy, który porównują zdjęcia z Hamburga i z Warszawy. Wdziałem też na Twitterze porównanie czterech miast: Hamburga (zamieszki), Paryża (śmieci i imigranci na ulicach) oraz Warszawy i Pragi (starówki pełne spokojnie spacerujących ludzi). W porównaniu do Zachodniej Europy to właśnie Warszawa i Praga po prostu są cywilizowane. W istocie tu jest cywilizacja zachodnia - cywilizacja piękna, harmonii, kultury, pokoju. Nawet najostrzejszy jazgot polskiej opozycji totalnej mimo wszystko znajduje ujście w (mniej lub bardziej) kulturalnych demonstracjach. Nawet Obywatele RP blokujący smoleńską miesięcznicę nie palą samochodów i nie wybijają szyb w sklepach. Nic tak dobrze nie przyczyni się do utrwalenia w pamięci Donalda Trumpa tego niestety istniejącego podziału  na Europę Zachodnią, dekadencką, pozbawioną wartości i upadającą i Europę Środkową - prężną, pewną swojej tożsamości i swoich wartości, zwycięską. To właśnie my stoimy na straży tradycyjnych europejskich wartości - tych prawdziwych, a nie tych przyszywanych przez lewackie pokolenie 68 (kieszonkowych rewolucjonistów, ostatnich piewców bezmyślnego socjalizmu, bolszewizmu i ogólnie totalitaryzmu) które są kompletnie kulturowo obce Europie.  

Na Mistrzostwach Świata w Cywilizacji Warszawa pokonała Hamburg 1:0.

piątek, 7 lipca 2017

Morał dla świata Zachodu

Bez dwóch zdań najważniejszym wydarzeniem w Polsce i zapewne na świecie wczorajszego dnia było przemówienie Donalda Trumpa na Placu Krasińskich w Warszawie. Wysłuchałem go najpierw w tłumaczeniem na żywo w Polsacie online, następnie na stronie Wirtualnej Polski wysłuchałem tego przemówienia w oryginale, a potem przeczytałem je w oryginale dostępnym pod tym linkiem. Byłem pod wrażeniem tego, że prezydent USA, który przez lewackie media i elity uważany był za nieomal idiotę, tak doskonale odrobił lekcję z polskiej historii. Ale nie to zadecydowało o wręcz epokowym wymiarze tego przemówienia. Prezydent Trump mówił bowiem o wartościach całej zachodniej cywilizacji oraz zagrożeniach, które są dla niej we współczesnym świecie. To było bardzo jasne przesłanie dla Polski, Europy i w ogóle całego świata. Trafiła mi się też jedna ciekawostka dotycząca tego przemówienia, ale o niej na końcu.

Prezydent Trump odrobił lekcję z Polskiej historii, ale widać w jego przemówieniu coś znacznie ważniejszego. Myślę, że on naszą historię po prostu zrozumiał. Prezydent największego supermocarstwa doskonale zrozumiał naszą wolę walki, nasze umiłowanie wolności, niezłomność i patriotyzm, umiłowanie i szacunek dla tradycji i dla naszej własnej tożsamości. Zrozumiał to, bo sam reprezentuje naród, który szczyci się podobnymi wartościami, choć nie ma tak długiej historii jak nasz kraj. To nie było jakieś plastikowe przemówienie unijnego pierdzistołka, pełne pustych frazesów, ale przemówienie kogoś, kto wie o czym mówi i kto mówi o tym, co ma w sercu, a nie wyłącznie na (często bardzo kłamliwych w przypadku wielu innych polityków) ustach. Świat zmienia się, być może nasza cywilizacja Zachodu jednak przetrwa. Być może nie damy się kolejnym zbrodniarzom i totalitaryzmom, które chcą nas zniszczyć - zarówno fanatykom religijnym, jak i fanatykom ideologicznym. Jest jeszcze jakaś nadzieja dla tego świata, bo póki mamy w sobie wolę walki, wiemy kim jesteśmy, to wygramy. Dotyczy to zarówno Europy, Polski, jak i każdego z nas. Każdy z nas w swoim codziennym życiu też prowadzi taką walkę. To na szczęście nie jest walka z fizyczną agresją czy terrorem,  ale z własnymi słabościami i przeciwnościami losu. I w tym przypadku przemówienie prezydenta Trumpa jest ważne dla każdego z nas. Jeśli mamy w sobie wolę działania, jeśli wiemy kim jesteśmy i kim chcemy być, to również nie damy się złamać i pokonamy przeciwności, jeśli tylko to będzie to fizycznie możliwe.

A na koniec ciekawostka - opinia lewicowego, nieprzyjaznego obecnemu rządowi publicysty z "Polityki" - Daniela Passenta. Całkiem uczciwie (co i tak jest nietypowe, jak na skłonności antyrządowej propagandy) streścił przemówienie Donalda Trumpa wygłoszone na placu Krasińskich. Dopatrzył się nawet jego krótkiej wzmianki o Holokauście i o Powstaniu w Getcie Warszawskim (która stanowiła połowę jednego zdania w przemówieniu). Zapomniał jednak napisać o tym, że prezydent Trump bardzo dużo mówił o Powstaniu Warszawskim. Daniel Passent zaznacza, że "piszę to wszystko z odręcznych notatek, więc to i owo pominąłem" - przynajmniej jest szczery. Zadałem sobie trud obliczenia, że wzmianka o Pomniku Powstania (i wspomnienie 150 tysięcy ofiar mieszkańców Warszawy) oraz opowieść o samym Powstaniu Warszawskim zajęły dokładnie 14,3% przemówienia Donalda Trumpa. Daniel Passent zapewne tego po prostu nie zauważył. Ot, głupia jedna szósta przemówienia, nie to co pół zdania o Holocauście. A była to jedna szósta przemówienia, wygłoszona nie tylko w hołdzie historii, ale także po to, aby pokazać na tym przykładzie, jak niezłomna wola walki potrafi zwyciężyć, co jest morałem dla całego świata Zachodu

Daniel Passent wybierał z przemówienia prezydenta USA to, co mu smakowało, tak jak minister Sikorski wybierał ośmiorniczki w restauracji Sowa i Przyjaciele.

czwartek, 6 lipca 2017

Dwa centymetry

Czasem tak niewiele trzeba, aby być szczęśliwym i to nawet nie z powodu szczęścia płynącego zaspokojenie moralnych lub emocjonalnych potrzeb, ale z powodu szczęścia o charakterze to czysto technicznym lub techniczno-organizacyjnym. Niedawno miałem taką sytuację, że zaczął się odklejać termometr za oknem. Pierwotnie był przylepiony na puszystym plastrze podwójnym, w który był zaopatrzony fabrycznie. Musiałam go jednak przenieść na inne okno. Postanowiłem więc na Allegro kupić taki tam obustronny i puszysty plaster. Był on jednak zbyt kosztowny. Kupiłem więc plaster cienki, nie mający w sobie żadnej pianki, bo był tańszy i w moim zasięgu finansowym. Niestety, w tych czasach nawet kilka złotych różnicy było dla mnie bardzo ważne, bo zdecydowaną większość pieniędzy przeznaczałem na czynsz i inne opłaty, więc żyłem z tego, co dosłownie było końcówką wypłaty. Dlatego też kilka złotych mniej lub więcej na plaster było istotne.

Kiedy plaster przyszedł do mnie pocztą, mogłem przykleić termometr na nowym oknie. Oczywiście dzięki temu mogłem wygodnie sprawdzać temperaturę, jednak po jakimś czasie termometr się odkleił. Na szczęście nie zbił się. Przykleiłem go ponownie. Mam też kilka innych rzeczy, które mogłem umieścić na meblach i one też co jakiś czas (kilka miesięcy) odklejały się i odpadały. Okazuje się, że zbyt płaski plaster za mało łapał. Gdyby sklejał idealnie gładkie powierzchnie - byłoby inaczej. Ale sklejał powierzchnie czasem trochę porowate. I dlatego kleił jedynie na części swojej powierzchni, a to sprawiało, że po jakimś czasie wszystko odpadało. W pewnym momencie przylepiałem termometr dwoma plastrami, drugim dodatkowo z zewnątrz, ale i to przestawało pomagać. Odwiedziłem więc ponownie Allegro. Tym razem plaster gąbczasty był tani i zamówiłem go.

Kiedy w końcu to mój nowy nabytek przyszedł pocztą, mogłem przylepić termometr oraz inne urządzenie na swoich miejscach. Przez szybę zobaczyłem, że termometr przylepiony jest znacznie mocniej niż poprzednim plastrem, a od stuprocentowego przylepienia powstrzymuje go jedynie bańka powietrza, która utworzyła się w miejscu tego przyklejenia. Myślę, że ten termometr przez wiele miesięcy, a może nawet lat, będzie przylepiony do szyby i nie odpadnie/ Po prostu użyłem właściwego plastra, dopasowanego do powierzchni i dlatego lepiej trzymającego. Wystarczyło zaledwie 2 centymetry z 10 metrowej rolki, aby zlikwidować moje problemy. Podobnie czasem w życiu - tema dobrać właściwą osobę do tego, aby budować z nią relację. Wtedy wystarczy bardzo niewiele, aby stać się szczęśliwym. 

Jeśli jednak zdecydujemy się na kogoś, kto nie jest odpowiedni, to możemy przylepiać się do niego, ale i tak po kilku miesiącach odpadniemy.

środa, 5 lipca 2017

Nożyce Trumpa

Jest takie powiedzenie "uderz w stół, a nożyce się odezwą". Dzisiaj około godziny 22 do Polski przylatuje prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump. Pozwolę sobie napisać jego nazwisko w oryginalnym brzmieniu i nie będę go spolszczał na "Tramp", jak to zrobił ktoś z urzędników władzy. Owszem jest taka agencja turystyczna, ale nie ma takiego prezydenta. Ale do rzeczy. Jak się okazuje, jego przyjazd jest bardzo piękną ilustracją podziału polskiej klasy politycznej. Dla mnie w pełni oczywiste i logiczne jest to, że dla każdego obserwatora sceny politycznej wizyta prezydenta największego supermocarstwa świata w Polsce powinna być wielkim wydarzeniem. Okazuje się jednak, że nie wszyscy podzielają ten punkt widzenia.

O ile wpadka obozu władzy polega na zapraszaniu prezydenta Trampa, o tyle wpadki obozu totalnej opozycji w tym zakresie są po prostu nieskończone. Totalna opozycja poucza prezydenta Trumpa w "New York Timesie" słowami dziennikarza Gazety Wyborczej o tym, że powinien wskazać na ich zdaniem zagrożenia demokracji w Polsce. A poza tym totalna opozycja wydaje się być zdania, że generalnie ta wizyta jest w sumie mało istotna. Na przykład pewien poseł PO woli zaproszenie na działkę zamiast uczestniczenia w tej wizycie. No tak, lepszy grill węglowy na działce niż grillowanie przez prezydenta USA, które być może (pośrednio) pojawi się w jego przemówieniu na Placu Krasińskich.  Trudno o większą średnicą małostkowość opozycji, ale przede wszystkim jest w tym coś, co jest znacznie gorsze.

Tematami, które mają być poruszane w czasie wizyty prezydenta Trumpa w Polsce mają być kwestie bezpieczeństwa militarnego i energetycznego Polski, w tym dostaw amerykańskiego gazu do naszego kraju. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć jak niebezpieczne jest uzależnienie od odstaw gazu głównie z Rosji, która uwielbia straszyć zakręceniem kurka, jak to miało miejsce kilka dni temu, gdy gaz był zbyt wilgotny. Warto zwrócić uwagę na to, że Niemcy mają instalacje do osuszania takiego gazu a Polska nie - bo Rosja tego zabroniła. Układa się to w jasną koncepcję. Rosja ma gazową pałkę na Polskę i dostawy gazu z USA mogą jej tę pałkę wytrącić z ręki. A tego nie chce Putin i jego przyjaciółka Merkel. Okazuje się, że obecny stan, który nie leży w interesie Polski - leży jednak w interesie totalnej opozycji. Czyżby ta opozycja nie kierowała się interesem Polski, a jedynie własnym? Pół biedy, jeśli robi to z wrodzonego antyPiS-u, który sprawia, że z urzędu krytykuje wszystko, co PiS robi.

Ale jeśli robi to dlatego, że ma też materialny interes w dominacji Rosji i Niemiec nad Polską - to z pewnością nie jest żadną polską opozycją, a jedynie polskojęzyczną.

wtorek, 4 lipca 2017

Ewenement

Ponieważ dodatkowo zajmuje się także niszowymi masażami, więc czasem szukam klientów na takie masaże, również na czatach. Wypracowałem sobie w ciągu kilku lat pracy pewną praktykę kontaktu z klientami, która pozwala mi unikać różnego rodzaju pułapek narażających mnie na zbędny wysiłek nie uwieńczony realizacją usługi. Oczywiście nigdy nie ma pewności, czy masaż się uda, ale  zawsze jest znacznie większa szansa na to, jeśli stosuje się różnego rodzaju procedury. Dzięki nim liczba nieudanych przypadków jest ograniczona do minimum. O jednym z takich zabezpieczeń chciałem dzisiaj napisać.

Ten element, stosowany z resztą przeze mnie także moich prywatnych telefonach, to blokada numerów zastrzeżonych, a więc takich, które nie wyświetlają się odbierającej telefon osobie. Zatem nikt z zastrzeżonego numeru nie może po prostu do mnie się dodzwonić. Zastosowanie tej blokady w przypadku telefonu masażowego jest oczywistą praktyką. Mając kontakt do klienta mogę w każdej chwili zapytać go o potwierdzenie masażu, dzięki czemu unika się przygotowywania go na ślepo, jak również skontaktować się z nim we wszelkich sytuacjach awaryjnych. Nie wyobrażam sobie pracy bez takiego kontaktu. Poza tym klient dzwoniący lub piszący z konkretnego numeru jest w jakiś sposób wiarygodny. Zaś klient piszący na anonimowym czacie taki wiarygodny nie jest.

Miałem właśnie niedawno taką rozmowę. Klient chciał do mnie zadzwonić, bo łatwiej było mu omówić sprawę masażu przez telefon, niż pisać na czacie. Okazało się jednak, że ma numer zastrzeżony i nie może się do mnie dodzwonić. Podobno był to jego telefon służbowy. Powiedziałem mu, że i tak by zamówić masaż musi do mnie skontaktować się z numeru jawnego. Klient oburzony napisał na czacie, żebym takim razie porozmawiał z jego pracodawcą, w domyśle w celu zniesienia zastrzeżenia jego służbowego numeru. Kiedy już rozmowa się zakończyła uświadomiłem sobie jedną zabawną rzecz. Ten klient to prawdziwy ewenement, który posiada wyłącznie służbowy telefon komórkowy. Zadziwiające, że nie ma prywatnego telefonu, z którego mógłby pogadać. Oczywiście na pewno go posiada, tylko po prostu chciał pójść po najmniejszej linii oporu i zadzwonić ze służbowego. Ciekawe czemu - dla redukcji kosztów? 

A może żona cenzuruje mu wszystko, co ma na prywatnym telefonie?

poniedziałek, 3 lipca 2017

Strusie dwa

Poznawanie ludzi to nie tylko poznawanie kogoś do jakiejkolwiek relacji, ale także stykanie się z różnymi rodzajami ściem albo wybiegów, które niektórzy ludzie stosują tylko po to, aby się właśnie od poznania wymigać. Takie przynajmniej mam wrażenie, obserwując rozmowy z niektórymi osobami, na przykład na czacie. Oczywiście deklaratywnie ludzie ci także szukają związku i są bardzo zainteresowani tym, aby się poznać, jednak są pewne specyficzne oznaki, które wskazują na to, że tak naprawdę nie zależy im na poznaniu się. Miałem niedawno dwie takie rozmowy jednego dnia, dlatego tytuł dzisiejszego postu mówi o dwóch strusiach. Obaj rozmówcy, szukający niby związku, w istocie chowali głowy w piasek.

Pierwszy z rozmówców wydawał się ciekawym człowiekiem, posłał nawet mi swoje zdjęcie, rozmawialiśmy ze sobą dość ciekawie. W pewnym momencie (bo akurat było późno w nocy) powiedział, że jest już zmęczony i idzie spać. Zaprosił mnie do kontynuacji rozmowy następnego dnia na czacie, po czym zamknął okno rozmowy. Ponieważ miałem jednak drugiego rozmówcę na czacie  i pogadałem z nimi jeszcze około godzinę, to sam nie wyszedłem z czata tak szybko. Kiedy jednak zamykałem czata i szedłem spać, to z ciekawości sprawdziłem mojego poprzedniego rozmówcę. Okazało się, że nadal jest na czacie. Albo ciągle rozmawiał z innymi, okłamując mnie w zakresie pójścia spać, albo poszedł spać nie wylogowując się z czata. Tak czy owak, na wiarygodności nie zyskał, a jego "zaśnięcie" w czasie rozmowy ze mną odebrałem raczej jako ucieczkę od rozmowy. Ktoś, kto by się chciał naprawdę poznać, zadbałby jednak o wymianę jakiegokolwiek awaryjnego kontaktu poza czatem.

O wiele subtelniejszy był drugi rozmówca, który sprawił że jeszcze posiedziałem na czacie godzinę. Ten rozmówca z kolei był bardzo chętny do poznawania się i rozmawiania. To ja zakończyłem rozmowę, bo już po prostu szedłem spać. Pod względem utrzymywania rozmowy był wzorowy. Co innego mnie jednak zastanowiło. Po pierwsze, gdy ja pokazałem zdjęcie, to on jeszcze mi nie pokazał swojego tłumacząc się, że ma zdjęcie, ale za wcześnie na jego pokazanie. Teoretycznie miał prawo tak uważać. Jednak druga rzecz, która potem nastąpiła, była już cięższego kalibru. Nie zdecydował się on na wymianę kontaktów w postaci WhatsApp, który posiadał, a który można by od razu sprawdzić i przećwiczyć w komunikacji. Poprosił mnie o numer Gadu-Gadu obiecując, że sam założy je i odezwie się do mnie. Szczerze mówiąc, po zakończeniu rozmowy z nim nie wierzyłem, że się odezwie. Wyczułem, że to chyba jednak bajkopisarz, który dużo mówi o poznaniu, ale nic w tym kierunku nie robi. 

Jaki z tego morał - gdy rozmawia się z takimi strusiami, to będą jaja.

niedziela, 2 lipca 2017

Tele morele

Czasem zdarza się poznawanie kogoś do potencjalnego związku w trakcie rozmowy telefonicznej, która jak okazuje się przekazuje o wiele więcej informacji,, niż wyglądałoby to z samej treści. Taki przypadek miałem niedawno. Napisał do mnie w odpowiedzi na anons ktoś, kto podał swój numer telefonu. Odpisałem mu podając numer telefonu, który używam zawodowych i napisałem dodatkowo, że nie mam tam wiele środków na koncie, ponieważ to klienci do mnie dzwonią, a nie ja do nich - wiec nie muszę posiadać wysokiego stanu konta. Czekałem kilka godzin, aż ten człowiek do mnie zadzwoni. Akurat zadzwonił wieczorem, gdy oglądałem film. Zastosowałem więc film i pogadałem.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy (a raczej w uszy) w trakcie tej rozmowy, to nieoznaczony głos rozmówcy. Nie byłem w stanie stwierdzić, ile mniej więcej ma lat. Może 30, 40, 50, może 60... Nie był to jednak głos kogoś młodego. Ale co gorsza nie był to głos pełen ciepła i pozytywnych wibracji. Raczej głos mi uczuciowo obojętny, może nawet lekko potencjalnie irytujący. Zaczęliśmy od wyjaśnienia jednego zdania, którego rozmówca nie zrozumiał z anonsu. Potem powiedziałem mu, że niespecjalnie chętnie rozmawiam przez telefon w trakcie poznawania się, bo zazwyczaj muszę robić rzeczy w czasie pracy, przy których rozmowa głosowa mnie rozprasza. Dlatego też praktyczniej jest w moim przypadku pisać na jakimś komunikatorze, do którego mam podzielną uwagę.

Rozmówca zaś powiedział, że dla niego głosowa rozmowa jest jakby autoidentyfikacją osoby poznawanej, która sprawia, że mamy poczucie rozmawiania z kimś z krwi i kości. W pełni się z tym zgadzam, ale do tego wystarczy pojedyncza rozmowa przez telefon. Nie trzeba bez przerwy takich rozmów prowadzić, szczególnie jeśli jedna ze stron na tym cierpi, bo rozmowa dekoncentruje ją do innej aktywności. Sama rozmowa zresztą dreptała w miejscu, nie przerzuciła się na żadne ciekawe tematy, nie było widać między nami iskry sympatii, chemii, zaczynało to być powoli coraz bardziej nużące. W pewnym momencie powiedziałem coś, co mój rozmówca zinterpretował źle i pomyślał sobie, że nie chcę z nim rozmawiać. Obraził się i pożegnał ze mną. Nawet nie próbowałem oponować, bo wiedziałem że nie warto rozwijać tej głosowej komunikacji, która zamiast ciekawej rozmowy zapoznawczej była jakimś nudnym trele morele, czy raczej tele morele.

A wtedy byle pretekst kończący rozmowę jest zbawieniem.

sobota, 1 lipca 2017

Spoko rozmowa

Rzadko kiedy rozmowa podczas poznawania kogoś do potencjalnego związku lub podobnego rodzaju relacji jest taka, jak ta dzisiaj zacytowana. Formalnie to korespondencja na portalu anonsowym w odpowiedzi na mój anons, jednak prościej podać ją jako rozmowę. W końcu nią jest, choć w porównaniu do rozmowy twarzą w twarz lub na czacie toczy się o wiele wolniej. Nie jest to rozmowa zbyt obszerna, ale faktycznie właśnie taką miałem. Nic nie wiem o osobie, która do mnie napisała. Z jej nicka nic nie można było wydedukować, a z rozmowy... Oceńcie sami. Oto zapis tej rozmowy (on i ja).

- Hej
- Hej
- Co tam
- Nic
- Aha spoko

Zapis rozmowy nie oddaje oczywiście mojego podejścia do niej. Dlatego tutaj je opiszę. Po otrzymaniu pierwszego jednowyrazowego maila zastanawiałem się, co napisać. Myślałem, że może naprowadzę mojego rozmówcę - zapytam go dokładnie jakiej relacji szuka, czego oczekuje od poznawanej oosby i tak dalej - ale w końcu zdecydowałam się na lustrzane powtórzenie jego przywitania. Może się zreflektuje i w kolejnym mailu napisze już coś konkretnego. Po otrzymaniu drugiego maila, który zawierał pytanie należące do repertuaru takich, które mnie wkurzają, bo są  kompletnie bezwartościowe, postanowiłem odpowiedzieć w najbardziej lakoniczny sposób, poprzez jedno słowo. W odpowiedzi otrzymałem również wkurzające mnie maksymalnie "aha", ubogacone kulturowo poprzez równie idiotyczne "spoko".

W tym momencie zastanawiałem się po raz trzeci i ostatni. Mogłem jeszcze dać szansę temu człowiekowi poprzez napisanie do niego kilku zdań. Ponieważ jednak w trzech kolejnych mailach wysłanych do mnie wykazał się kompletną bezmyślnością i nieumiejętnością nawiązania jakiejkolwiek rozmowy, to pomyślałem sobie, że byłby to wysiłek daremny. Ktoś, kto ma choćby częściową inteligencję i pomyślunek napisałby innego maila, choćby nie wiem jak nieporadnego, ale wartościowego komunikacyjnie. Ten człowiek po prostu nie ma pojęcia o czym pisać. To typowy informatyczny analfabeta ery internetu, który podobnie jak wielu zaczepiających mnie na komunikatorach ludzi nie ma nic ciekawego do powiedzenia i marnuje swój i mój czas.

Z takim człowiekiem nie warto marnować życia.