środa, 31 sierpnia 2016

Klucze do seksu

Od pewnego czasu interesują się wynajmem nowego mieszkania, gdyż wynajem obecnego mi się niebawem kończy. I przeglądam także branżowe ogłoszenia w tym zakresie. Głównie są tam anonse związane z wynajmem pokoju a nie całego lokum, ale to też może być interesujące, nie tylko zresztą dla mnie. Trafiają się bowiem czasem i w tym dziale dość zabawne, ale można powiedzieć życiowe anonse. Jeden z nich śledziłem już od kilku dni, ale tym razem zwróciło uwagę jego dość pompatyczne zakończenie. Oto ten anons.

Mieszkanie dla pięknego chłopaka do lat 22 w zamian za seks. Do pałacu kultury odległość ca 450 m. Mieszkanie dostępne od 01.09.16. Tylko konkretne oferty. Żadnych odchyleń od warunków. Osobę wybraną powiadomię we wtorek 30.08 a klucze przekaże w dniu 31.08. Czekam na dalsze zgłoszenia.

Amatorem wynajmu za seks (i to bez żadnych odchyleń) jest pewien trzydziestokilkulatek. Nie komentuje samego pomysłu. Każdy orze jak może i każdy ma prawo takie warunki podać, jakie mu się podobają. Dlatego określiłem ten anons jako życiowy, a nie na przykład beznadziejny. Tym razem jednak rozbawiło mnie owo "przekazywanie kluczy". Nie wiem czemu, ale wyobraziłem sobie kogoś w jakimś żupanie i kontuszu, przekazującego wielki klucz, tak jak to się robi na niektórych uroczystościach w różnych miastach, przekazując symboliczne klucze od miejskich bram. 

Kompletnie nie mogłem sobie wyobrazić przekazania kluczy, które się mieszczą w kieszeni. Rozbawiło mnie to niezmiernie, bo fajnie jest tak sobie popuścić wodze fantazji - i to dosłownie tak kluczowej sprawie.  Zachodziłem tylko w głowę ile osób zgłosiło się na taki casting. Próbowałem to wywnioskować z treści anonsu. Czy owo oczekiwanie na dalsze zgłoszenia znaczy, że jest duże zainteresowanie? Czy może wręcz przeciwnie - że słabe? Lubię takie gry intelektualne i rozgryzanie cudzej komunikacji. Jej deszyfrację. Jedno mnie tylko żartobliwie zastanowiło.

Mianowicie to, czy wynajmujący bez odchyleń zaakceptowałby odchylenia w samym kanonie seksualnym ;-)

wtorek, 30 sierpnia 2016

Oczekiwanie

Mawiają, że jeśli coś może nie wyjść, to nie wyjdzie. Tako rzecze prawo Myrphy'ego. Ale w moim przypadku bardziej składam to na karb Opatrzności, która ma takie lub inne plany i daje mi takie lub inne znaki. Zadziwiające przy tym jest to, że te znaki na tyle zdumiewająco często się sprawdzają, że z racjonalnego punktu widzenia trudno wobec nich przejść obojętnie. Niedawno miałem taki znak. Szykowałem się do wypłaty kasy z bankomatu po to, aby mieć na zapłacenie kaucji i czynszu za mieszkanie, które miałem wynająć. 

Korzystam z pewnej karty płatniczej, która w moich obecnych okolicznościach życiowych jest "jedynie słuszna" z przyczyn technicznych, że tak się wyrażę. I aby uniknąć prowizji postanowiłem zrobić wypłatę w bankomacie macierzystego banku. Podchodzę tam przy okazji wyjścia na codzienne zakupy – a tu się okazuje, że bankomat nieczynny, podobnie jak zresztą cały oddział, który właśnie jest remontowany. Zachodziłem więc w głowę jakiego rodzaju to może być znak - o ile w ogóle jest. I wkrótce się to dość niemiło okazało jaki.

Tego dnia byłem już umówiony na spotkanie w sprawie nowego mieszkania, obejrzenie go i ewentualne podpisanie umowy wynajmu od ręki. Dzwonię do właściciela, a tu okazuje się, że - jak to sam ujął - jego sprawy się zdynamizowały. W praktyce oznacza to, że być może on sam będzie musiał zamieszkać w tym mieszkaniu, które wystawił do wynajmu. Ciekawe, czy to tania wymówka, czy faktycznie ma takie życiowe zdynamizowanie. Dla mnie oznacza to jednak nerwowe oczekiwanie być może kilka dni na rozwój wydarzeń. Bo niby za kilka dni mam się do niego odezwać, ale wiadomo, że w tym czasie muszę już szukać czegoś innego. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby dzięki temu zdynamizowaniu trafiło mi się coś jeszcze lepszego - Opatrzność lubi mi robić również takiego rodzaju nerwowe, ale  zbawienne numery.

I oby tym razem taki numer zrobiła, naprawdę by to się przydało :-)

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Doładowanie

Ciekawe są preteksty do tego, aby czegoś odmówić lub przeciągnąć w czasie. Z takim pretekstem postałem się na czacie. Rozmawiałem z kimś, kto chciał się umówić na spotkanie i bardzo prosił o podanie numeru telefonu, aby można było mieć kontakt. Podałem mu numer masażowy, bo on jest od tego aby go podawać każdemu kto chce. I okazało się, że mój rozmówca zaraz się odezwie, jak tylko doładuje swój telefon.

Nie miałem pojęcia jak bardzo długo trwają doładowania w Polsce, bo minęło wiele godzin i noc już się zaczęła, a on się jeszcze nie odezwał. Widocznie to doładowanie idzie do niego na piechotę. Oczywiście, żarty na bok. Wiadomo, że owo doładowanie było tylko wymówką. Każdy, komu naprawdę zależałoby na kontakcie i kto autentycznie nie miałby nic na koncie, mógłby choćby podać swój numer po to, abym do niego sam zadzwonił lub napisał. 

A jeśli miałby już zrobić doładowanie i sam oddzwonić, to można to zrobić błyskawicznie przez internet (płacąc kartą płatniczą) lub skoczyć do sklepu za rogiem i w kwadrans nabyć doładowanie za gotówkę. Można więc założyć, że jeśli nie odezwie się w ciągu góra godziny, to szkoda sobie już nim zawracać głowy. A tak naprawdę, to lepiej po prostu założyć, że się w ogóle nie odezwie. Takie założenie jest po prostu najpewniejsze.

Co najwyżej można się wtedy miło zdziwić, gdyby ktoś jednak się odezwał ;-)

niedziela, 28 sierpnia 2016

Pseudo agencje

Już się z nimi zetknąłem i odradzam korzystanie z ich usług - mowa o pseudo agencjach nieruchomości. To po prostu maszynki do naciągania klientów. A po czym je poznać? Okazuje się, że chyba nie jest to trudne. Przede wszystkim wyjaśnię na czym polega mechanizm ich oszukańczej działalności. Pobierają one dość niską prowizję (rzędu 240-300 złotych) ale zawsze z góry. Po czym dostarczają kiepskie oferty, bardzo często takie, które klient sam by wyszukał w internecie. Jednocześnie reklamują one wspaniałe mieszkania na wynajem w sieci, lecz te wspaniale oferty zawsze są nieaktualne z różnych powodów. Innymi słowy - zawsze oferują chłam, najczęściej mało użyteczny. 

Zdarza się, że właściciel mieszkania, które się z ich oferty odwiedza jest zdumiony tym, że kieruje nas do niego agencja, bo był przekonany, że umawia się z nim osoba prywatna. Sam takich przypadków doświadczyłem korzystając kiedyś z usług tych pseudo biur nieruchomości. A w internecie potem doczytałem, że nie bardzo jak jest ich ścigać. A to nie mają sensownej siedziby, a to działają na granicy prawa, czyli w teorii legalnie. Trzeba więc unikać jak ognia podpisywania umów na takie kwoty z góry - to strata kasy. Profesjonalna agencja pobiera prowizję dopiero po sfinalizowaniu umowy, czyli płaci się jedynie od sukcesu, a nie od (bezowocnych) poszukiwań.

Jeśli dodzwonimy się do agencji oferującej usługi po zapłaceniu im prowizji z góry, to już wiemy, że to taka pseudo agencja. Ale jak w ogóle starać się odsiać anonse internetowe dotyczące mieszkań, które te pseudo agencje na wabia zamieszczają? Myślę, że te anonse mają pewne cechy wspólne. Po pierwsze - mają zbyt piękne wnętrza na zdjęciach (w porównaniu do zbyt pięknie niskiej ceny). Mogą też ni mieć żadnych zdjęć. Często są to także mieszkania do wynajęcia bez kaucji. To też nienaturalne. Nieraz te anonse są też podobne treściowo, generowane z jakiegoś programu. Anonse autentyczne są zaś pisane w różny sposób, a poza tym mają często słabej jakości zdjęcia. 

Ale mimo tych słabych zdjęć i czasem słabej treści - są przynajmniej autentyczne :-)

sobota, 27 sierpnia 2016

Człowiek o dwóch procesorach

Niekiedy wśród anonsów spotyka się krytyczne myśli o postawie ludzi tworzących anonse, lub w ogóle o postawie całego środowiska. Czasem te krytyczne uwagi mają postać pewnej z pozoru zabawnej frustracji. Z pozoru jedynie zabawnej, bo niestety myśli te odzwierciedlają smutną rzeczywistość gejowskich anonsów. Oto przykład takiej krótkiej i rzeczowej krytyki w wykonaniu kogoś o nieokreślonym wieku z województwa z lubelskiego.

Siemano. Po chuj dajecie ogłoszenia. Że szukacie związku, kogoś normalnego, jacy to nie jesteście stabilni emocjonalnie, fajni itd. Jak to jest wszystko ściema szkoda gadać. Normalnych facetów z jajami brak. Nara.

Do anonsu dołączony mem z awanturującą się osobą (kierowca w pasach, pewnie swoją krytykę zgłasza do policji drogowej) z tekstem "I co się kurwa gapisz, weź spierdalaj". Ale przynajmniej twórca anonsu się przywitał. A to już bardzo wiele w tym pokręconym i nienormalnym świecie. Choć pokazuje to zarazem, jak niewiele zostało w nas ludzi na gej czatach lub w gej anonsach. Owszem, witamy się także na czatach - ale zraz potem trafiają pytania typu "aktyw?", "na co chęć?" (w domyśle - na jaki seks tym razem) i tym podobne. 

Ja też zastanawiam się na ile we mnie zostało człowieka, a na ile jakiegoś emocjonalnego zombi. Na ile wielkiego romantyka wierzącego w miłość (mocną i energetyzującą pozytywną energią, ale niekoniecznie od pierwszego wejrzenia), a na ile we mnie jest twardego racjonalisty, który boi się, że nie uda się w życiu znaleźć żadnej sensownej miłości. U mnie najgorsze (ale czasem i najlepsze) jest to, że obie te postawy mam w sobie - romantyka po matce i racjonalisty po ojcu. I one się wspierają. Romantyk wspiera racjonalistę przed załamaniem się, a racjonalista pomaga romantykowi racjonalnym planowaniem.

Dobrze jest być takim człowiekiem o dwóch procesorach ;-)

piątek, 26 sierpnia 2016

czwartek, 25 sierpnia 2016

Dojenie

A dziś napiszę o czymś, co mnie bulwersuje i co zarazem pokazuje jak nisko upadłem w tym postępowym świecie ;-) Ale to nie dotyczy polityki - choć poniekąd dotyczy, ale polityki sprzedaży. Wskaże więc palcem "winowajcę" - jest nim znana powszechnie dla fotografów firma Adobe. Jej sztandarowy program, Photoshop, znam od jakich dwudziestu lat. I tak się składa, że po zmianie dysku zwróciłem uwagę na ikonkę Adobe w pasku menu na moim Macu. A dalej potoczyło się jak to w życiu.

Najechanie kursorem na tę ikonkę powodowało pokazanie się kółeczka (czyli makowej klepsydry) - a uruchomienie monitora aktywności pokazało, że updater się zawiesił, więc go przymusowo wyłączyłem. Potem okazało się, że osobno uruchomiony nie mógł zainstalować dwóch update do mojego Photoshopa Elements wersja 9 (ho ho, obecnie jest wersja 14). Musiałem te uaktualnienia ściągnąć osobno i ręcznie zainstalować, ale poszło. I przy okazji uaktualniłem swój Adobe ID i pooglądałem co to nowego ma Adobe do zaoferowania. I zaniemówiłem.

Photoshop CC, flagowy program, jest dostępny wyłącznie w subskrypcji z Creative Cloud. Niestety - nazwa CC na to wskazuje, wiadomo, że to skrót od Creative Cloud właśnie. Innymi słowy Adobe znalazło sposób na dojenie klientów, regularnie, co miesiąc. A ja niestety tego nie pochwalam. Nie lubię takich abonamentów i wolę obrabiać zdjęcia i dokumenty lokalnie (samemu dbając o backup) niż w chmurze. Na szczęście lokalnie można korzystać nadal z Photoshopa Elements - ale wiadomo, że nie ma on wielu funkcji starszego brata. Inna sprawa, czy te funkcje dla zwykłego użytkownika są potrzebne. Wkurza mnie jednak to, że zamiast jednorazowego zakupu raz na kilka lat firma chce mnie doić na drobniejsze kwoty, ale w sumie, w czasie tych kilku lat wielokrotnie wyższe niż ów jednorazowy zakup. No pasaran!

W każdym razie może to ogólny trend, ale ja do światowego Matrixa chmurowego nie chcę się podłączać na tyle, na ile to tylko jest możliwe :-)

środa, 24 sierpnia 2016

Komputerowy cud

Niedawno zmieniałem parametry komputera. Zastąpiłem stary dysk talerzowy nowoczesnym i szybkim dyskiem SSD i rozbudowałem pamięć. Nie była to fanaberia, ale konieczność, bo liczę, że dzięki temu na szybkości pracy komputera oszczędzę godzinę, a może nawet dwie dziennie, które traciłem na czekanie na różne rzeczy, a także na zawieszania się programów lub systemu, które - jak mam podejrzenie - wynikały właśnie z kłopotów dysku twardego. Niby nie pokazuje on błędów, ale chyba już znacznie wolniej działa i gubi dane, stąd jego podejrzewam o te nagłe zawieszenia i resety. 

Za wcześnie jeszcze na to, aby ocenić jak pracuje komputer na nowych częściach, ale dziś chciałbym napisać o komputerowym cudzie. To taki specyficzny cud, informatyczny. Otóż na komputerze coś nie działa i nie wiemy dlaczego, a potem nagle działa - i też nie wiemy dlaczego. Teoretycznie możemy coś wiedzieć i obstawiać, jako przyczynę niedziałania i działania, ale tak naprawdę nie wiadomo tego do końca. W sumie to dywagacje dla filozofów - dla mnie liczy się to, czy coś w końcu zadziała. I czy nie zawiesi się w przyszłości.

Informatyka, jak ktoś kiedyś mi powiedział, to najtrudniejsza dziedzina inżynierii. Sam zresztą kiedyś jej liznąłem. Ale tak naprawdę jak się przypatrzeć z nieco większego dystansu, to także nasze życie też jest przykładem tak zaawansowanej i zawieszającej się co chwila inżynierii. W dodatku - zdaje się - robionej na ślepo, mimo, że wypatrujemy oczy idąc życiową drogą. I zapewne także w naszych życiach doświadczamy takiego samego rodzaju "komputerowych cudów", jakie mój komputer mi zafundował.

Tyle, że na komputerze od zawieszenia się do naprawy może minąć kilka minut lub godzin, a w życiu czasem nawet bardzo wiele lat ;-)

wtorek, 23 sierpnia 2016

Życiowe RPG

Ostatnio dziwne przytrafiają mi się koleje rzeczy. Nie mogę opędzić się od myśli, że czuwa nad tym jakaś Opatrzność. Pewne sprawy układają się tak dobrze, w tym całym nurcie niezbyt szczęśliwych wydarzeń który mnie ostatnio dotyka, że aż dziwię się, jak można się o centymetry prześlizgiwać od tej czy innej rafy. Ostatnio mam wrażenie, jakby moje (zupełnie z innego powodu) podejmowane działania, przy okazji załatwiały także kompletnie nie związane z nimi sprawy, a dla mnie też bardzo ważne, zaś niekiedy wręcz kluczowe.

Myliłby się jednak ten, ko by sadził, że mam w tym wielki komfort. Bo tak naprawdę stoję teraz nad wielką życiową układanką, której jedynie pewną część elementów mam widocznych, a wiele jest jeszcze nieodkrytych i kompletnie nieznanych, nie tylko co do wzoru na nich, ale nawet co do kształtu i wielkości. Bo to nie jest taka z góry znana układanka, ale coś, co nie ma granic i reguł. Nie wiadomo kiedy się ułoży.

W zasadzie takie życiowe układanki nigdy się nie układają do końca, bo ciągle życie dokłada do nich kolejne puzzle. Można po prostu mieć ułożony jakiś fragment, albo może się okazać, że gdzieś dotarło się do krawędzi, jak w grze RPG w której się eksploruje nieznany dungeon. Tu jest ślepy zaułek, a tam dungeon się ciągnie i pełno w nim potworów lub pułapek. I tak poruszam się w tym życiowym RPG. Jedyny problem jest taki, że ani zapisać stanu tej "gry", ani cofnąć się do poprzedniego zapisu, ani wskrzesić po śmieci ;-)

Ale dobre jest przynajmniej to, że życie się nie zawiesza jak komputer ;-)

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Obrotowa mowa nienawiści

Ostatnio namnożyło się tej krytyki "chamów" (czyli zwykłych ludzi) przez "elity" warszawskiego salonu. Owe "chamy" śmią jeździć nad morze, gdzie opijają się piwem, a ich dzieci wypróżniają się na wydmach, zamiast budować zamki z piasku jak nasza wspaniała opozycja. "Elita" musi dla odpoczynku przy ulubionej sojowej latte i wegańskiej diecie uciekać co najmniej w góry, lub za górami i lasami - czyli za granicę. Choć tam aż roi się od bombowych promocji, a to już nie każdemu odpowiada. Ale mnie zajmuje w tym wszystkim coś nieco innego.

Otóż gdyby ktoś ze środowisk skrajnie prawicowych lub nawet wszelkich innych popierających obecną władzę wystąpił z podobną krytyką warszawskich "elit" - to byłaby od razu potworna mowa nienawiści, szczególnie gdyby nie daj Boże skrytykował kogoś o odmiennej orientacji seksualnej. Ale gdy warszawska "elita" wylewa wiadra pomyj na "chamów", to jest tylko troska o dobro tych ludzi i całego kraju. Nie od dziś wiadomo, że lewicowo-liberalne środowiska stosują podwójne myślenie i podwójne standardy. Nazywa się to potocznie moralnością Kalego. 

Ja nazwałbym to w tym przypadku obrotową mową nienawiści. To tak, jakby mieć coś umieszczone na obrotowej osi i oświetlone z jednej strony. Jeśli obraca się to w jedną stronę, to mamy oświetlone, a jeśli w drugą - to zostaje niewidoczne w cieniu. "Elity" samowolnie przyznają sobie prawo do jedynie słusznej oceny i pouczania innych. To znana od lat choroba lewicy - ona musi pouczać innych, bo wie lepiej niż oni, co dla nich dobre. Na tym polegają przecież te opętańcze lewicowe eksperymenty społeczne - tworzenie nowego, wspaniałego świata, który dziwnym trafem jakoś nigdy się nie udaje. 

Biedna "elita" dopatrując się defekacji na wydmach nie zauważa jak bardzo odświeżony inaczej ma własny salon ;-)

niedziela, 21 sierpnia 2016

Telefon inaczej

A teraz zajmę się innym weekendowym tematem - moim telefonem. To akurat zwykły czterocalowy Samsung. Z ciekawości na Allegro zacząłem oglądać aukcje używanych smartfonów. Kto wie, może trafi się za sto złotych jakaś super okazja? Na razie nie trafiłem, oczywiście są telefony licytowane, ale póki licytacja nie zmierza do końca, to jest z reguły niemrawa. Chciałem jednak podzielić się dziś inną uwagą. 

Przy tych aukcjach są naturalnie zamieszczane zdjęcia telefonów. I jedno, co mnie uderzyło, to ich używany stan. A charakteryzuje się on rysami na szkle ekranu, porysowaną obudową, wyszczerbionymi bokami i tym podobnymi kwiatkami. I szczerze mówiąc ja tego nie rozumiem. Swój telefon mam już ponad trzy lata i bardzo intensywnie go używam. Ale pomimo tego nie mam absolutnie żadnej ryski na wyświetlaczu. Z boku jest tylko jeden odprysk lakieru od plastiku na odcinku około milimetra - gdy telefon wypadł mi z ręki na ostrą aluminiową krawędź. 

Podobnie dwa drobne odpryski lakieru są naokoło otworu podłączeniowego słuchawek. I to wszystko. A ja specjalnie się z telefonem nie cackam, nie noszę go w etui. Ale też nie noszę nigdy kluczy w tej samej kieszeni, w której leży telefon. I może dlatego od bardzo wielu lat niezmiernie dziwi mnie antytalent wielu ludzi do telefonów - i nie tylko telefonów. Gdy miałem firmę, to często oddawałem na własność swoje używane telefony pracownikom jako premie. I o ile po moim używaniu nie było na nich rys, to po pracowniczym - po prostu tragedia. Wytarte, rozklekotane, nawet włącznie z popękanymi i niedziałającymi wyświetlaczami. 

Czy naprawdę tak trudno jest mieć miękkie ręce do telefonu? ;-)

sobota, 20 sierpnia 2016

Komputer inaczej

Mam komputer z nadgryzionym jabłuszkiem w herbie, który w tym roku ma już siedem lat. I w sumie nadal trzyma się znakomicie, ale ma trzy wąskie gardła wydajności. Po pierwsze zepsuła mu się (zapewne na skutek nacisku spuchniętej baterii, która usunąłem) lepsza karta graficzna (na szczęście miał też drugą ekonomiczną, na której obecnie pracuję). To jednak widoczne byłoby przede wszystkim w grach, a ja ostatnio już miesiącami nie grywam, więc jakoś to można przeboleć. Ale dwa inne wąskie gardła są bardziej dokuczliwe

Pierwsze z nich to mała pamięć, tylko 4 GB RAM - a maksymalnie w tym modelu można mieć 8 GB. W systemie Snow Leopard to było w porządku, ale po przesiadce na 64 bitowe systemy widzę, że wszystko spowolniło, niektóre animacje są w skrajnych wypadkach prawie poklatkowe, czeka się na zbudowanie wyświetlenia niektórych okien (najpierw pojawia się to okna i po kilku sekundach jest jego zawartość). Podobne wąskie gardło to zwykły, choć 7200 rpm, dysk twardy. Komputer teraz znacznie więcej danych pobiera i zapisuje, ma na pewno sporą pamięć wirtualną, a dysk pracuje i pracuje - i chyba dość wolno. I co gorsza, obawiam się, że sam dysk zaczyna szwankować i coraz wolniej działa.

Koś kiedyś w rozmowie mi wskazał spowolnienie kompa jako możliwe z tej właśnie przyczyny i od tej pory uważnie obserwuję komputer. Może to autosugestia, ale wydaje mi się, że teraz wszystko uruchamia się tam znacznie wolniej niż kiedyś. Dlatego też gdy pojawiła się kasa z moich wyprzedaży, postanowiłem zainwestować w 8 GB RAM i dysk SSD 512 GB Samsunga. Nie zrobiłem tego dla zabawy, ale z praktycznego wyrachowania. Oceniam bowiem, że dzięki temu oszczędzę może godzinę albo nawet więcej dziennie na szybkiej pracy kompa i braku potrzeby czekania na to, aż się wszystko na kompie przewali na dysku. A to może oznaczać także o wiele wygodniejszą pracę i większy zarobek.

Nie zdziwiłbym się, gdyby szybsze działanie komputera spowodowało, że w ciągu pół roku wydatek na jego upgrade zwróciłby się z lepiej robionej pracy.

piątek, 19 sierpnia 2016

Praca inaczej

Od kilku dni zajmuje mnie praca inaczej. Porządkuję mieszkanie, wybieram rzeczy do wyprzedania z niego i wystawiam aukcje. Jedne schodzą, inne na ich miejsce wstawiam. Nawet kompresuję niektóre przedmioty w tej samej cenie do jednego ogłoszenia, bo w systemie OLX można mieć maksymalnie 50 ogłoszeń i właśnie tyle mniej więcej mam w linii. A warto pamiętać o tym, że zamieszczanie ogłoszeń (które trochę trwa, bo trzeba zrobić i obrobić zdjęcia, umieścić ten sam anons na 3 portalach) to nie wszystko.

Oczywiście usuwanie ogłoszeń od sprzedanych rzeczy to oczywista dodatkowa obsługa, ale nie tylko tym się muszę zajmować. Czasem trzeba obniżyć jakieś ceny a czasem - jeśli jest duże zainteresowanie jakimś przedmiotem, nawet je podnieść, gdy w negocjacjach z klientami uzyskuję podbicia ceny. A przy okazji opracowałem system czytania telefonem kodów QR z kwitów paczkowych i przesyłania ich do kompa po to, aby mieć i na swój użytek, i wysłać klientom mailem, linki do śledzenia ich paczek. 

Mam więc dużo zajęcia, ale zarabiam na tym o wiele lepiej niż na własnej regularnej pracy. Więc nie żal mi tego że teraz nie pracuję. Muszę jednak zadbać o to, aby sprzedać jak najwięcej rzeczy, bo im więcej sprzedam, tym więcej będę miał środków na dalsze życie. Z drugiej strony mam coraz mniej kolejnych rzeczy do wystawiania, więc w następnym tygodniu zacznę znów pracować, bo nie będę tyle wystawiał. 

W pewnym sensie mam jednak miłe poczucie, że coś w moim życiu zmieni się na lepsze - choć stuprocentowych podstaw na to oczywiście nie ma :-)

czwartek, 18 sierpnia 2016

Execute order 66

Darth Sidious, ciemny lord Sith w trzeciej części "Gwiezdnych wojen" rozkazywał klonom zabijać Jedi poprzez słynne "execute order sixty six". A mi trafiło się to w o wiele bardziej zabawny sposób w moim życiu prywatnym. Otóż zapisałem czyjś numer GG od osoby spotkanej na czacie. Powiedzmy że miał on postać XXX XXX. I miałem się odezwać na ten numer do niego. Więc odezwałem się - na numer XXX XXX 66. A jakże, był taki numer w katalogu. I napisałem do niego. 

Przywitałem się tam tylko. Dobrze, że nie napisałem nic innego. Bo nagle zagaduje mnie ta osoba z czata, z numeru XXX XXX. Co się więc stało? Po jego numerze napisałem "GG", a po chwili już się tak zdekoncentrowałem, że pomyłem te "GG" z "66". I miałem śmiechu na kilka minut. To nie pierwszy taki wypadek dekoncentracji. W poniedziałek poszedłem do Lidla po zakupy. Idę i patrzę - jakoś idealnie pusty parking. Ale co gorsza i sklep jakiś mało oblegany. Podchodzę bliżej - karteczka o zamknięciu sklepu.

No tak, przecież jest święto państwowe. Pokazywał to kalendarz w telefonie. Pokazywał też w komputerze, który synchronizuje się z telefonem (a telefon ma opcję polskich świąt, przepięknie pisanych po angielsku). Miałem więc Assumption of Mary. Zawsze to fajniej brzmi - i tak bardziej światowo. A ja chciałem mieć Assumption of working Lidl, ale mi się nie udało. Widocznie nie każde Assumption jest skuteczne ;-)

Takie są czasem skutki wpływu Sithów na nasze życie ;-)

środa, 17 sierpnia 2016

Fałszywy prorok

Jakieś półtora miesiąca temu miałem "zaszczyt" poznać chłopaka, co do którego miałem nadzieję widzieć w nim potencjalnego przyszłego partnera. Był sympatyczny, wydawał się zaradny życiowo i mający głowę na karku. Co prawda szybko wyszły jego wady - egoizm, arogancja, interesowność i brak empatii. Ale nie o nich mam zamiar dziś napisać. Okazuje się bowiem, że - na szczęście dla mnie - był on także fałszywym prorokiem

Otóż sygnalizowałem mu już wtedy, że będę musiał to i owo posprzedawać z wyposażenia mieszkania, bo zapewne będę musiał je opuścić i nie ma ani sensu, ani możliwości, aby brać ze sobą wiele rzeczy, które można za to sprzedać. I mój Genialny Doradca, za jakiego ów chłopak się sam uważał, zdradził mi Wielką Tajemnicę. Otóż jak będę wystawiał używane rzeczy na aukcjach, to nic się nie sprzeda. On tak próbował i nic mu się nie sprzedało. A więc gdy zacząłem wystawiać moje rzeczy, to miałem obawę w sercu, bo przecież Wielki Ekspert przewidział klapę. 

Jakież więc było moje zdziwienie, gdy zaczęły mi się jeden po drugim sprzedać przedmioty. Mało tego, odwiedzającym mnie klientom mogłem nawet czasem coś dodatkowo wcisnąć. A niektóre sprzęty sprzedałem 3-4 razy drożej niż pierwotnie planowałem. Być może praktykę dawała mi moja pasja do handlu w World of Warcraft. Zawsze to pewna kultura kupiecka. W każdym razie miło, że mój Wielki Doradca okazał się fałszywym i wielce marnym prorokiem. Nie żałuję jednak tej jego wady ani na milimetr. 

A jutro wystawiam kolejne aukcje zachęcony sukcesem.

wtorek, 16 sierpnia 2016

Optymalizacja inaczej

O ile moja optymalizacja, o której wczoraj pisałem, ma ręce i nogi, o tyle optymalizacja dokonana przez firmę, dla której pracuje ma ręce i nogi inaczej. I wygląda na to, że ja też maczałem w tym palce. Swego czasu zaproponowałem im bowiem taki system motywacyjny, w którym teksty uporczywie powtarzające się na liście do realizacji premiować wyższymi stawkami w celu zachęcenia copywriterów do ich napisania. Ale ci cwaniacy postąpili dokładnie odwrotnie. Można więc bez przesady powiedzieć, że w ich wykonaniu nastąpiła optymalizacja inaczej.

Dawniej ceny za teksty były stabilne - zawsze takie same, proporcjonalne do wielkości tekstu. Od pewnego czasu ceny wariują i są różne. Kompletnie różne, aż po najniższe i przez to najmniej opłacalne do pisania. Było to dla mnie mętlikiem, ale niedawno wreszcie rozgryzłem ten "sprytny inaczej" system. Otóż stare dobre (czyli najwyższe) ceny obowiązują w nim jedynie dla tekstów bliskich wygaśnięcia. Im zaś tekst ma dłuższy czas ważności, tym mniejsza cena. W miarę jak czas ważności tekstu się skraca, to cena za niego rośnie, aż do ceny maksymalnej, czyli takiej, które kiedyś była ceną dla wszystkich tekstów, niezależnie od czasu ich ważności. 

Oznacza to inny styl pracy. Zlecenia warto teraz pisać nie w dowolnym czasie, ale wtedy, gdy grupy tekstów wchodzą w swój schyłkowy (i najlepiej płatny) okres ważności. Ale jest w tym także niemiła pułapka. Dawniej teksty, których okres ważności się skończył wypadały z listy zaklepanych do realizacji. Obecnie zaś automatycznie resetują swój okres ważności, ale - resetują też cenę do minimalnej, czyli najmniej opłacalnej. I ta cena już nie rośnie wraz ze skracaniem się ważności tekstu. Odebrałem to jako subtelny prztyczek w nos dla copywriterów zwlekających z realizacją zamówień. Ale oznacza to także, że niebezpiecznie jest brać teraz teksty zbyt bliskie wygaśnięcia, bo nagle ich cena z najwyższej zamieni się w najniższą. 

Innymi słowy - wprowadzono do pracy moim zdaniem niezdrowy element kombinowania.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Optymalizacja

Zabawne jest, że perspektywa rychłego opuszczenia wynajmowanego od siedmiu lat mieszkania powoduje także to, że muszę myśleć o optymalizacji mojego dobytku. Przeprowadzka oznaczać będzie konieczność pozbycia się części wyposażenia. Co więcej, jeśli miałbym się przenosić na przykład do innego miasta, a jednocześnie nie miałbym żadnego transportu samochodowego, to musiałbym zastosować zasadę omnia mea mecum porto - czyli wszystko co mam, noszę przy sobie. A to oznacza jeszcze ściślejsze przebranie rzeczy. 

Przebieranie ubrań lub obuwia nie powinno nastręczać żadnych trudności - bo świadomie donaszam wiele z nich nawet przetartych lub zgoła dziurawych, które nie ma sensu brać ze sobą. Jednak są takie rzeczy z "wyposażenia harcerskiego: jak latarki, termosy, parasole, scyzoryki i tym podobne przedmioty, które warto przerzedzić. W tym zakresie będę musiał wystawić wiele przedmiotów na sprzedaż, aby się ich pozbyć choćby za drobną cenę. Podobnie muszę powystawiać kubki, szklanki, garnki i inne wyposażenie kuchenne, którego ze sobą nie zabiorę.

A na sam koniec sprzedam meble, których także nie wyniosę. Oczywiście sprzedanie tego czy owego wyposażenia nie jest rzeczą pewną. Nawet przy obniżonej cenie może się to okazać niewykonalne. Ale warto się starać, bo po co zostawiać takie elementy wyposażenia za darmo w mieszkaniu albo co gorsza je wyrzucać. Już kilka rzeczy mi się sprzedało, ale wystawię ze 30 lub 40 aukcji, więc to obecnie jeszcze jedynie ułamek tego, co ogólnie będę chciał sprzedać. Mam nadal trochę czasu do wyprowadzki, ale nie przesadnie wiele. Ciekawe, na ile to poratuje mój budżet.

Jak więc widać zaczynam u siebie wyprzedaż ;-)

niedziela, 14 sierpnia 2016

Słodki leń

Wszyscy znamy powiedzenie słodki leń - ale ono oznacza kogoś, kto z lenistwa uczynił praktycznie styl życia. A ja mam dziś do pokazania anons, w którym lenistwo wydaje się być słodki w sensie czegoś fajnie wyglądającego. Słodki leń czyli słodki leniwy chłopak. A chłopak ten mam 16 lat, jak wynika z anonsu. I tak pisze o sobie.

Poszukuję kogoś kto zaangażuje się w związek z dojrzałym jak na swój wiek chłopakiem, jestem osobą niezwykle czułą, łatwo kochliwą i bardzo angażującą się, często płacze z błahych powodów. Jestem także niestety bardzo leniwy. Najlepiej by było gdyby ta osoba była w stanie odwiedzać mnie co jakiś czas, o ile nam się uda.

W ogóle można powiedzieć, że cały anons jest na swój sposób słodki. Taki pocukrowany obrazek słodkiego młodziaka, "produktu" łatwo kochliwego i płaczącego z błahych powodów. I mającego samokrytyczną świadomość swojej wielkiej leniwości. Ludzie są tacy lub owacy, w tym także leniwi i nadaktywni. A powinni być po prostu sobą. A ten młody chłopak właśnie wydaje się być sobą. I dobrze!

Bycie sobą to tak trudne, aniby tak proste do osiągnięcia. Bo niby wystarczy być po prostu kimś naturalnie taki, jakim się jest. Okazuje się jednak, że nasza cywilizacyjna uprząż dla wielu stanowi nieprzekraczalny kierat w tym zakresie. I to, co wydaje się na papierze takie banalne i proste - jest Niagarą nie do przeskoczenia. Pamiętajmy o tym, gdy narzekamy na nasze życie. Być może nie jesteśmy po prostu sobą i nie wiemy tak naprawdę czego sami potrzebujemy. 

I czasem szesnastolatek może nas na to naprowadzić.

sobota, 13 sierpnia 2016

Pechowy mail

Skoro dziś trzynasty, to logiczne będzie napisanie o pechowym mailu. Ale to nie dotyczy na szczęście żadnego mojego maila ani komunikacji z innymi, no prawie nie dotyczy. Bo w sumie też i mnie dotyczy, ale o tym po przytoczeniu anonsu, który dziś przedstawiam. Jest on autorstwa jakiegoś "pana Edka" i wygląda tak.

Ludzie na litość boską nauczcie się swoich adresów mailowych! Podawajcie prawidłowe poprawne adresy mailowe, bo kontakt od razu się urywa! To jest analfabetyzm, nie wiem czy wtórny ale jak ktoś nie potrafi podać swojego adresu to co tu komentować... Szkoła podstawowa się kłania! Dorośli panowie nie znają swojego adresu a to kropka małpa i kilkanaście liter i cyfr...!

Ano pisałem, ze mnie to nie dotyczy. W pewnym sensie nie, bo swój mail do gejowskiej komunikacji mam tak prosty, że z łatwością sprawdzę, czy nie ma w nim błędu. Ale wiele razy zdarzało mi się odpisywać na ciekawe kontakty, które okazały się następnie zakończone przez demona pocztowego komunikatem o nieistniejącym mailu.  Faktycznie, jeśli zależy nam na poznaniu kogoś, to nie zaszkodzi sprawdzić, czy podajemy mu po prostu prawidłowo napisany mail. 

Czasem, ale tylko czasem udaje się zrekonstruować poprawny mail, kojarząc domenę pocztową lub rekonstruując dzięki logicznej dedukcji prawidłowy nick adresata. Ale to są jedynie wyjątki potwierdzające regułę. W większości przypadków błąd w mailu oznacza szlaban na dalszą komunikację - i to szlaban niezamierzony przez obie strony. Warto o tym pamiętać. 

Sprawdzenie maila to może pół minuty, a przegapienie szansy na kontakt to może być zmarnowanie następnego pół życia

piątek, 12 sierpnia 2016

M1

M1 można by zabawnie określić jako Motivation 1st. Ale formalnie to coś nieco innego, a mianowicie słuchawki Brainwavz M1. Doskonałe douszne słuchawki o ponadprzeciętnych osiągach w ekonomicznej (nadal) cenie. Poprzednie, bardzo dobre, douszne słuchawki Barinwavz Delta zostały mi ukradzione przez pewnego chłopaka. Przyszła wiec pora na znaczący upgrade jakości, w nieco ponad dwa razy wyższej cenie. Ale zdecydowanie było warto. Choć nie w pełni będę wykorzystywać ich potencjał. 

Podkręciłem muzykę na nich, ale muszę mieć też mieć jakieś pojęcie o tym co się dzieje naokoło - w sensie sygnałów na telefonie, dźwięków wiadomości lub połączeń. Te nowsze słuchawki mają wkładki tak dobrze izolujące od otoczenia ze ledwo słyszę klikanie klawiatury w czasie pisania na niej na komputerze. Zatem w codziennym użyciu nie będę mógł za głośno słuchać muzyki po to, aby nie tracić kontaktu ze światem i nie tracić własnych uszu. 

Ale czasem mogę podkręcić muzykę i wtedy słyszę znane dotąd utwory w zupełnie innym brzmieniu niż do tej pory. Wyraźniejszym, bardziej czystym i mniej zamulonym. I mogę zanurzyć się w kąpieli z muzyki aby odnaleźć w niej inny świat niż ten naokoło. Świat własnych marzeń i nadziei, świat piękna i elegancji brzmienia. A nawet gdy ten świat będzie nieco przyciszony w czasie zwykłej pracy, to nadal będzie piękny

Czasem piękno świata mieści się w uchu ;-)

czwartek, 11 sierpnia 2016

Łyżka dziegciu

Czasem anons jest jak miód, ale ma w sobie - jak w znanym przysłowiu - łyżkę dziegciu. Tego rodzaju anonsem był zamieszczony przez młodego 19-letniego chłopaka z Wielkopolski. Pewnie nieświadomie, ale w pierwszych zdaniach anonsu bardzo zaciekawia on czytelnika. Jednak prawdziwie mocne uderzenie jest na końcu. Oto ten anons.

Witam wszystkich serdecznie. Mam 19 lat. Ogromny bagaż złych doświadczeń. Kilka razy zraniony, wiele razy cierpiałem, to jest nieuniknione szukając kogoś o dobrym sercu. Życie jest i będzie trudne dla niektórych. Mam wiele zainteresować. W jakiś sposób czasem trzeba się oderwać od szarej rzeczywistości, która tak przytłacza. Mam 175 cm wzrostu i 65 kg wagi. Blondyn o podobno powalającym uśmiechu. Zawsze inaczej patrzyłem na otaczającą nas rzeczywistość, sposób niekonwencjonalny. Jestem wrażliwym, ciepłym, empatycznym, romantycznym chłopakiem. Obecnie mieszkam w okolicach Wrześni. W Przyszłości kto wie. Jak każdy borykam się z trudami codzienności. Radze sobie dobrze. Szukam kogoś podobnego. Szukam starszego faceta który wie czym jest miłość. Faceta, który będzie ze mną szczery i mnie pokocha. Nigdy nie zaznałem miłości, w domu rodzinnym tego nie było. Szukam ciepła, zrozumienia, miłości, troski. Szukam chłopaka do 30 lat. Nie toleruje otyłych facetów. Bądź przystojny, zadbany. Proszę napisz. Czekam. 

W sumie można powiedzieć, że każdy ma prawo mieć wymagania. To oczywiste. Ale cały prawie anons rysuje wrażenie autora uczuciowego, delikatnego, subtelnego, do tego "o powalającym uśmiechu" - a tu nagle zgrzyt związany z wymaganiami. "Nie toleruję" - to brzmi jak nieomal totalitarna selekcja. Można to byłoby wyrazić subtelniej. A potem jeszcze ma być ów wybranek przystojny i zadbany - i znów nie ma w tym wymaganiu nic złego, ale zabrzmiało ono w tym kontekście jak oczekiwanie księcia z bajki. 

Oczywiście ktoś powie, że się czepiam. Po prostu opisuję moją impresję po przeczytaniu tego anonsu. Wydawało mi się, że osoba, która wiele przecierpiała w życiu jest delikatniejsza i bardziej subtelna we wszystkim. I końcówka tego anonsu jest jak owa łyżka dziegciu w beczce miodu. Być może jej nie zepsuje, ale zawsze da choć gorzką nutę w słodkiej całości. Ale tak naprawdę na pocieszenie trzeba przyjąć coś innego - anons może być tak lub inaczej napisany, nie każdy umie czasem słodko wyrażać myśli. Jednak w ostatecznym rachunku decyduje to, jakim się jest człowiekiem

A człowieka poznaje się w życiu, a nie w anonsie ;-)

środa, 10 sierpnia 2016

Żarliwy Niemiec

Niemcy to porządny naród. Wstyd się przyznać, ale długo nie zrozumiałem mema pod tytułem "Niemiecki nieporządek". Były to cztery spinacze biurowe idealnie równo poukładane. Nieporządek polegał jedynie na tym (a dla Niemca na tym), że jeden z nich był idealnie do góry nogami. Więc taki porządny naród to wzór. I okazuje się, że u Niemców zamiłowanie do porządku może być nawet - nomen omen - żarliwe. Otóż jeden z Niemców chciał spalić użyty do nagłego zaspokojenia potrzeby w lesie papier toaletowy - i spalił pół wyspy

Ta pedanteria w pozbyciu się papieru toaletowego kosztowała cztery tysiące hektarów lasu piniowego na wyspie La Palmie, w archipelagu z Wysp Kanaryjskich. Niestety, kosztowała też życie jednego z ratowników. Kiedy czytałem tego newsa, który byłby humorystyczny - gdyby nie tak tragiczny, to pomyślałem sobie o powiedzeniu, które mi się bardzo podoba - nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Jak to dobrze, że Polacy nie są tacy pedantyczni. Kto wie, ile razy Polskę puściliby z dymem. 

Dziwne jednak, że ci pedantyczni i bardzo dobrze zorganizowani Niemcy wpuścili tak niechlujnie i bez żadnej kontroli ponad milion imigrantów do siebie. To kompletnie jest nie po niemiecku. Bardziej w nieporządnym stylu rosyjskim, gdzie mawiają, że ludzie jak trawa - odrosną. Rosjanie z życiem się nie liczyli, czego dowodem hekatomby ofiar w ich armii w czasie ostatniej wojny. Czyżby Niemcy ulegali jednak coraz większej putinizacji? Zaraz zaraz, a kogo to wskazują niemieckie osobistości na tak okrutnie puntinizowanego? Polaka jakiegoś?

Może zobaczyliby najpierw belkę w swoim oku zanim dopatrzą się źdźbła w cudzym :-)

wtorek, 9 sierpnia 2016

Naga Europa

Furorę w sieci robi zdjęcie z meczu piłki plażowej rozgrywanego w czasie olimpiady w Rio pomiędzy reprezentacjami Niemiec i Egiptu. Niemki wystąpiły w bikini, zaś Egipcjanki w zakrywających całe ciało strojach zgodnych z kulturą islamu - włącznie z zasłaniającymi głowy chustami al-amira, popularnymi w Egipcie. Pogoda w Rio tropikalna, plaża na pewno gorąca. Niemki plażowo ubrane, zaś Egipcjanki nie dość że całkiem zakryte, to mające spodnie i górne części rękawów czarne, czyli nagrzewające się najbardziej w taką pogodę. Tym razem nie żałuję, że Europa jest naga. 

Oczywiście relatywnie naga, choć i liczne europejskie "Chałupy welcome to" dałyby się znaleźć. Ale Europa też nie zawsze była naga. Sto lat temu obecne plażowe stroje budziłyby w niej grozę. Panowie kąpali się w strojach przypominających czy to piżamy, czy kreskówkowy pasiasty strój więźnia. W Europie też pracowicie zakrywano całe ciało. Ale to się zmieniło z biegiem czasu. Pytanie, czy to dobra zmiana. Myślę, że tak, bo przede wszystkim praktyczna. Ważne jednak jest to, aby Europa nie była naga tam, gdzie nie powinna. Nawet nie w sensie dosłownym, ale przenośnym. 

Ktoś powie z przekąsem, że i może kiedyś w Europie mszę świętą będzie się na golasa odprawiało. A jakże, Wojciech Cejrowski o tym opowiadał. Wśród południowoamerykańskich Indian, którzy całkiem nago chodzą w wiosce, polski ksiądz misjonarz też nago odprawił mszę. I było to naturalne w tej indiańskiej kulturze. Oni by pewnie nie chcieli aby na siłę ich ubierać. A wygląda na to, że w Europie niedługo ubieranie lub rozbieranie stanie się politycznym wyzwaniem. Islamscy radykałowie będą chcieli nas ubierać na plaży, Europejczycy zaś będą chcieli, aby muzułmanie korzystali z europejskich strojów plażowych. 

Jak na razie w meczu kultur w Rio Europejczycy wygrali 2:0 - a jak będzie w realnej dogrywce?

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Paranoja nienawiści

Tego by nie wymyślił nawet słynny z najwyższej próby (i często nadal do dziś obrazoburczego dowcipu) Monty Python - otóż 57-letni Thomas Salbey, odwracający uwagę zamachowca maskującego ludzi 23 lipca w Monachium, usłyszał skierowane przeciw sobie zarzuty o obrażanie terrorysty. Paranoja politycznej prawności sprawia, że sąd zastanawia się nad obrażaniem terrorysty przez Salbeya, zamiast zastanowić się nad tym, ilu osobom odciąganie uwagi terrorysty mogło uratować życie i umożliwić ukrycie się lub ucieczkę. Temida lewicowej Europy jest nie tylko ślepa, ale także ślepo głupia.

Paranoję politycznej poprawności można by jednak niebezpiecznie rozciągać. A może w imię politycznej poprawności i walki z mową nienawiści powinno się skazać wszystkich, którzy obrażali w czasie wojny pracowników Gestapo, albo też funkcjonariuszy z oddziałów Trupich Główek pełniących służbę wartowniczą w hitlerowskich obozach koncentracyjnych? Przecież wtedy też była realizowana pod ich adresem straszliwa mowa nienawiści, i to poparta nieraz krwawymi rękoczynami. Więc może my Polacy powinniśmy przeprosić gestapowców i esesmanów za tak niegodne postępowych Europejczyków zachowanie wobec nich w czasie wojny?

Pewnie każdy zdrowy na umyśle człowiek powie, że to paranoja. Że nazizm jest ścigany z mocy prawa jako zbrodnicza ideologia. Oczywiście islamski radykalizm nie jest tak ścigany. Czyli - idąc tropem pokracznej lewackiej logiki - powinien być dopieszczany. Bo to przecież taki wspaniały element multi-kulti. A życie ludzkie? Życie niewinnych Europejczyków zabijanych przez islamskich radykałów? No cóż, zdarza się. Takie życie. Lewica europejska już wie jak nad tym przejść do porządku dziennego - trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Zastanawia mnie tylko jedno - czy postępowa europejska lewica lubi europejskich Żydów? Dlaczego o to pytam? Bo gdyby wzorem lewicowych sugestii przyzwyczajono się do Holocaustu, to już tych Żydów by nie było.

Takie są niecodzienne konsekwencje zaczadzenia polit poprawnością.

niedziela, 7 sierpnia 2016

Zaginiony świat

Kiedyś trafiłem na przejmujący film, który nie tylko pokazał mi nostalgiczną podróż do mojego dzieciństwa, ale także może skłonić do refleksji na temat kondycji obecnego świata. Na szczęście nadal jest na YouTube i można zobaczyć go pod tym linkiem, jedynie jest teraz bez podkładu dźwiękowego (ach te prawa autorskie!). Ale mniejsza o podkład muzyczny, na szczęście nie wnosił nic merytorycznego. A obecna niema prezentacja jest nawet bardziej wymowna. Warto ją zobaczyć. Jeśli sami się wtedy wychowaliście - dla nostalgicznego przypomnienia. A jeśli te czasy znacie z opowieści - tym bardziej, dla fascynującej wyprawy w zaginiony świat.

Otóż w skrócie - ci, którzy dorastali w latach 80- i 90-tych, to według dzisiejszych przyzwyczajań aż dziw, że przeżyli. Nie było wtedy wszechobecnych zabezpieczeń, a jednak wcale nie było tyle wypadków. Żyło się w świecie toksycznych substancji i żenującej higieny - a jednak ludzie nie chorowali co chwila i nie mieli tylu alergii. Jadło się skrajnie niezdrowo - ale jakoś mało kto był otyły (bo się biegało po dworze). W szkole nie było ADHD, dyslektyków i masy innych patologii. Zamiast wirtualnego online miało się realną sieć przyjaciół. Słowem - świat pełen niebezpieczeństw lub dziwactw dziś u nas prawie niespotykanych, a jednak przeżyliśmy. I to bez trudu!

I być może był to świat pod wieloma względami lepszy od obecnego. Świat, w którym ubóstwo materialnych przedmiotów (na przykład zabawek) nakręcało naszą wyobraźnię i kreatywność. Świat, w którym ćwiczyliśmy realne relacje z ludźmi, a nie wirtualne cyber namiastki komunikacji i więzi międzyludzkich. Oczywiście, każde czasy niosą inne wyzwania oraz inne szanse. Tamte czasy budowały rzeczywiste relacje. Obecne sprzyjają szybkiemu rozprowadzaniu idei - co uwidacznia się choćby w spontanicznie wykonywanych eventach flash mob. Co więc byłoby, dla odmiany, pozytywne w obecnych czasach? Moim zdaniem, z dzisiejszych czasów na pewno powinniśmy docenić wolność myśli - dzięki internetowi żadna propaganda nie może już tak łatwo prać ludziom mózgów, a prawda się przebije przez skorupę kłamstwa. 

Ale jednak tamte rzekomo "niebezpieczne czasy" miały coś najwspanialszego - beztroski optymizm życia, który potrafił naprawdę góry przenosić ;-)

sobota, 6 sierpnia 2016

Al-Kichot

Na weekend (niewiele już wakacyjnych weekendów zostało niestety) coś zabawniejszego. Otóż w Finlandii doszło do niecodziennego zdarzenia. Muzułmański uchodźca walczył z ...koparką. Widocznie wziął ją za smoka, jak Don Kichot przysłowiowe wiatraki. Rzucał więc kamieniami, jak Jake Sully w "Avatarze". Straszny smok jednak wezwał policję i ta zajęła się dzielnym rycerzem. Narodził się nowy, muzułmański Al-Kichot.  I tym samym poprzeczka absurdu życiowego podniosła się znacznie wyżej, niż pamiętne wideo przedstawiające muzułmanina, który przeszedł przez szklane drzwi. Zadziwiają mnie niektórzy ludzie - niezależnie od wyznania czy koloru skóry. Są po prostu bezsennie nietypowi

Z drugiej strony gorzka refleksja nad kondycją obecnego świata - w tym świecie ludzie normalni stają się czasem białymi krukami do tego stopnia, że elementarne normalne zachowania trzeba opisywać. Choć ja też rozumiem pedagogikę takich narracji - pozytywne przykłady zawsze warto nagłaśniać, po prostu aby ludzie wiedzieli, że tak można i tak powinno się robić. Ktoś uratował zostawione lekkomyślnie dziecko w rozgrzanym samochodzie, ktoś inny uratował kogoś z płonącego samochodu (niedawno w naszym kraju jadący do pracy żołnierz wyciągnął z płonącego auta poszkodowane małżeństwo). O tym warto mówić bardziej niż o tanich sensacjach z TVN-u.

Tak sobie myślę, że mimo oczywistej propagandy i koloryzowania rzeczywistości, jaka była pokazywana w komiksach serii Kapitana Żbika, fajnym elementem były jednostronicowe czarno-białe mini komiksy o ratujących życie lub zdrowie i otrzymujących potem dziś już nieco zapomniane medale Za Ofiarność i Odwagę (nawiasem mówiąc - nadal przyznawane). I znowu kolejna gorzka refleksja o charakterze ogólnocywilizacyjnym - w tym totalitarnym PRL-u ludzie chyba byli bardziej normalni i życzliwi niż we współczesnym super liberalnym świecie.

Ale o tym napiszę jutro w osobnym poście.

piątek, 5 sierpnia 2016

Szalone choroby Europy

Jeden z publicystów narzekał, w swoiście czarno-humorzasty sposób, na "chorobę wściekłych imigrantów" która szaleje w Europie. Przenosi się ona przez noże, maczety, siekiery i inną broń. Żartować sobie można, ale oczywiście przez łzy - bo ta "choroba" kosztowała już życie setek Europejczyków. Choć tak naprawdę największa choroba w Europie, i to bez cydzysłowu, to choroba politycznej poprawności, na którą cierpią europejscy politycy i media. Ciężko uleczalna to choroba i straszne żniwo zbiera. Niszczy system odpornościowy społeczeństwa i wyłącza lub przyćmiewa jego instynkt samozachowawczy.

To ta choroba nie pozwala mówić jak jest i nazywać rzeczy po imieniu. To ta choroba w połączeniu z praktycznie realizowanym podejściem totalitarnym reprezentowanym przez rządzącą w Unii lewicę sprawia, że odwraca się kota ogonem. Rzeczową refleksję zastąpiła propaganda. To, co nie jest po myśli rządzących, nawet jeśli jest prawdziwe, uznaje się za fałsz - dla doraźnych politycznych celów. Lewica uwielbia bowiem relatywizować wartości w celu osiągania doraźnych politycznych korzyści. A jeśli nie nazywa się czarnego czarnym i białego białym, to może być tak, jak kiedyś wyszło prezesowi Kaczyńskiemu - nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne.

Kaczyński oczywiście się pomylił i cały mainstream rżał z tego latami. Kłopot w tym, że politycznie poprawna lewica niestety się nie pomyliła. I nie daje się przekonać, że czarne jest czarne. Dla niej czarne i białe jest coś niezależnie od koloru, ale wyłącznie od miejsca w lewicowym układzie odniesienia. To, co lewica uważa za korzystne dla siebie - jest automatycznie białe. To, co lewicy nie na rękę - automatycznie czarne. W efekcie tego podejścia w Zachodniej Europie ludzie, ogłupieni lewicową propagandą, często nie potrafią nawet odróżnić tego co dobre, od tego co złe. Czasem ociera się to wręcz o brak instynktu samozachowawczego, wypłukanego polityczną poprawnością.

Zaćma umysłu europejskich elit sprawia, że lecą jak ćmy do ognia.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Zero huku

Kontynuujemy temat zera, ale tym razem zero huku. Mianowicie poszło o zero huku w postaci ekranów dźwiękoszczelnych, które w latach 2008-2012 tak masowo instalowano przy polskich drogach. Według Najwyższej Izby Kontroli na zbędne inwestycje w tym zakresie wydano aż 2,5 miliarda złotych. A teraz Jan Szyszko, minister środowiska oraz Andrzej Adamczyk, minister infrastruktury i budownictwa kierują do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w związku z budową tych ekranów. O co więc tyle huku?

Ano o to, że istnieje wiele metod zmniejszania hałasu na drogach - nie tylko ekrany. Można budować wały ziemne, można zastosować inną nawierzchnię. Można też zasadzać odpowiednio dobraną zieleń lub wprowadzać ograniczenia prędkości samochodów. Zaś wydawanie kasy na ekrany wcale nie musi być  uzasadnione w konkretnych przypadkach, nie tylko z powodu możliwości zastosowania innych, tańszych rozwiązań. Zapewne w niektórych sytuacjach, w świetle obowiązujących przepisów prawa, nie istniała w ogóle konieczność budowania jakichkolwiek systemów ograniczania hałasu w danej lokalizacji. A mimo to je budowano. Po co?

Pytanie najważniejsze brzmi - czego ta sprawa dowodzi? A moim zdaniem niestety tego, że zapewne w wielu przypadkach budowa ekranów była jedynie pretekstem do przewałów na kasę. A jeśli tak, to na pewno nie było to bez wiedzy rządzących. I śmiem twierdzić, że na pewno nie było to bez posmarowania rządzącym ręki. Nie przy takich gigantycznych kwotach. Przypominam, że te dwa i pół miliarda to jedynie inwestycje uznane przez NIK za zbędne. A jak to jest w przypadku niezbędnych ekranów? Pewnie również jakaś kasa tam została przewalona. Koszty zawyżone i dodatkowy zysk ląduje w kieszeni biznesmena i polityków. Kolejny przykład republiki kolesiów, w której nawet realizacja szczytnych celów służy do wydojenia kasy z państwowego budżetu.

Bo jak mówiono w "Misiu" - prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.

środa, 3 sierpnia 2016

Zero profesjonalizmu

Niedawno rozmawiając na gej czasie w sprawie masażu dowiedziałem się, że moja oferta to zero profesjonalizmu. Postanowiłem więc o tym napisać, aby przybliżyć wam na czym to zero profesjonalizmu polega. Otóż po pierwsze, odmówiłem klientowi podania rozmiaru swego fiuta. Trudno by mu tłumaczyć, że w ogóle fiuta nie mierzę, bo mam na to wyjebane i uwielbiam być przeciw owczym pędom ogółu. Skoro ogół na czacie z mierzenia kutasa uczynił swoją quasi religię, to ja jestem w tym zakresie niewierzący. Ale dla klienta szukającego na masaż oczywiście rozmiar fiuta masażysty jest most important. Mimo, że masażysta masuje klienta dłońmi, a nie fiutem.

To jednak nie jedyny dowód na zero mojego profesjonalizmu. Odmówiłem bowiem pokazania fotki klientowi, argumentując w przerażający sposób, że masuję dłońmi, a nie wyglądem. Mogłem też obrazoburczo dodać, że w co najmniej 2/3 lub 3/4 masażu klient leży na brzuchu i trudno mu go mnie oglądać, chyba że posiada oczy z tyłu głowy. Ale profesjonalny masaż przecież wygląda inaczej - klient gapi się w masażystę modela i za chwilkę ssie mu obowiązkowo wielkiego kutasa, po czym masażysta rżnie go - profesjonalnie - na stole masażowym. Takie masaże są w filmach porno, wiec oczywiste, że to są masaże profesjonalne. A ja bym dodał, że owszem - ale jako profesjonalne porno-masaże lub seks-masaże

Ach, jeszcze jedna uwaga do pięknoduchów czytających mojego bloga i zasypujących go czasem komentarzami. Są tacy, którzy zarzekają się, że masaż to w ogóle powinien być intymnie bezdotykowy. Owszem, masaż czysto sportowy lub rehabilitacyjny są takiego niewinnego intymnie rodzaju. Ale ja robię świadomie masaż, który jest wyzwaniem. Na granicy erotyki, ale subtelnie. Bo uwielbiam subtelności i zarazem uwielbiam być kontra utartym schematom. Także schematom dotyczącym (chamsko i nachalnie wymuszanej) erotyki w masażu. Więc może z łaski swojej nie przykładajcie proszę swoich miarek masażu do tego co ja robię. Zarówno tej miarki od masażu klasycznego, lub leczniczego...

...jak i tej, którą niektórzy z takim nabożeństwem mierzą fiuta :-)

wtorek, 2 sierpnia 2016

Chuj wie

Zapis tej rozmowy, którą miałem na czacie jest może nieco długi, ale wart przeczytania. Bo ta rozmowa ma pewien koloryt i zarazem pokazuje debilizm czatowych poglądów. Rozmówca miał nick wzmiankujący o waleniu kutasa. To tak a propos :-) A rozmowa była następująca (on i ja):

- cze
- hej
- a czy p?
- chuj wie
- ja uni
- 21l
- ja od kilku lat niepraktykujący
- chciałbyś ruchać mój tyłeczek?
- czy dać swój?
- wiesz
- jaka dzielnica? ja Marki
- moje podejście do seksu jest takie
- nie ma znaczenia kto komu o robi
- ważne jaki jest klimat
- bliskość uczucie emocje itp

- to spoko
- opisz się
- 178 85
- Bemowo

- a kutas?
- nie wiem
- nie mierze kutasów i nie obchodzą mnie cudze

- ale tak pi x drzwi
- bekę mam z tego fetysza kutasowego na czacie
- pi razy drzwi to chciał chuja zmierzyć i po mu drzwi obcięły

- widzę z tobą spotkanie nie wyjdzie
- miłego poranka
- lol
- co za kretyństwo uzależniać spotkanie od mierzenia kutasa
- beka

- filozofy mnie nie interesują
- pa

Warto było wklejać pracowicie całą rozmowę do bloga. Dla równowagi ja się streszczę. Po pierwsze, mój młody rozmówca jest zafiksowany na punkcie długości kutasów i ról w analu. Dla niego istotą spotkania jest to czy ma ruchać, czy dać dupy. To się liczy. Ewentualnie także dzielnica, ze względu na dojazd. Inne sprawy są mało ważne. 

Ciekawe jest także to, co nota bene mnie bardzo wkurza, że niefortunnie używa on odpowiedzi "spoko". Ja piszę o sprawach z górnej uczuciowej półki - a on banalne, prostackie "spoko". Zawsze sobie wtedy wyobrażam taki dialog: wiesz, twój tata umarł - spoko. Ale takie kretyństwa, o których tu napisałem, są przecież solą gej czatów. 

I spoko ;-)

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Cywilizacja miłości

Patrząc na kończące się Światowe Dni Młodzieży mogę tylko powiedzieć, że ich organizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie tylko bałem się, jak pewnie wiele osób, że może przytrafić się w ich czasie coś złego - jakiś zamach. We Francji wystarczy bulwar z ludżmi, a w Niemczech nawet pociąg lub centrum handlowe aby pojawiały się ofiary śmiertelne. A w Polsce na trudnych do ochrony Błoniach, wśród ponad miliona osób? Toż to idealny cel dla islamskich terrorystów. Tymczasem - nie tylko nie było żadnego zamachu, ale cała ta impreza przebiegała w o wiele bardziej kulturalnie niż o znacznie mniej liczne koncerty, które się u nas co jakiś czas odbywają. 

I nie jestem wcale zdania, że kultura tej imprezy wynika z jakiegoś - jakby to może wyszydzały lewicowo liberalne media - kato-talibanu. Bynajmniej nie była to impreza smutnych fanatyków, ascetycznych talibów. To była impreza setek tysięcy rozradowanych młodych ludzi, na pewno nie tanich świętoszków, ale za to ludzi mających w sercu radość i życzliwość do innych. To była impreza organizowana przez cywilizację miłości, ale nie cywilizację rozpusty - rozumianej jako hedonistyczne i konsumpcjonistyczne podejście do świata, połączone z pustotą ideową i moralnym relatywizmem. Seks jest dla ludzi, zabawa jest dla ludzi, alkohol jest dla ludzi, nawet narkotyki są dla ludzi - jeśli potrafi się zachować umiar i proporcje. Ci ludzie właśnie potrafią. W przeciwieństwie do dziczy hodowanej przez cywilizację rozpusty.

Mam wrażenie, że nasz świat zwariował. Że chciwość globalnych imperialno-kapitalistcznych koncernów pcha świat do konsumpcjonizmu (w imię powiększania ich i tak globalnych zysków). Zaś marksistowsko-lewackie elity Unii Europejskiej i Ameryki tak naprawdę chodzą na pasku tych kapitalistów. Daleko mi do lewicy w poglądach, ale jeśli ja się wkurzam na ten wynaturzony kapitalizm, to naprawdę musi być źle. Świat zwariował na punkcie generowania zysków dla chciwych bankierów i kapitalistów i na punkcie realizacji urojonych wizji marksistowskich inżynierów społecznych. W tym idącym ku samozagładzie (zarówno wewnętrznej, jak i powodowanej przez starcie z wojującym islamem) świecie odtrutką może być właśnie cywilizacja miłości, której demo mieliśmy w czasie ŚDM. Ale cywilizacja miłości to nie infantylne rysowanie po ulicach kredkami. To radość z życia i radość ze wspólnoty, ale też pełna motywacja do jej obrony. Bo przetrwać może cywilizacja zarówno wewnętrznie żywotna, jak i krzepka w obronie

Czyżby taka cywilizacja rodziła się powoli nad Wisłą?