wtorek, 31 października 2017

Mała śmierć

Jutro Wszystkich Świętych, a dziś chciałbym opowiedzieć o małej śmierci, która wydarzyła się dokładnie rok temu. Specyficznej i wzruszającej śmierci. Zresztą, nawiasem mówiąc, podwójnej. Dokładnie rok temu, rano 31 października pracowałem na moim starym, wysłużonym siedmioletnim notebooku makowym. Potem zamknąłem go i pojechałem na cmentarz z moim synkiem. Kiedy wróciłem do domu, nie mogłem już komputera dobudzić - okazało się że umarł śmiercią naturalną. Zepsuł mu się chipset systemowy na płycie głównej. Pożyczyłem więc od mojej rodziny mój stary wysłużony notebook Fujitsu Siemens (z jednym gigabajtem pamięci), który posłużył mi do pracy na czas obecności Maca w naprawie.

Okazało się po mniej więcej miesiącu, że zupełnie nie opłaca się naprawiać tego Macintosha, koszt naprawy byłoby bowiem znaczny i nie byłoby gwarancji tego, że po dokonaniu naprawy po kilku miesiącach komputer nie rozkraczyłby się ponownie. Bardziej opłacało się więc zapożyczyć i kupić zupełnie nowego notebooka, co zresztą zrobiłem. Dokładnie tego samego dnia, kiedy przyniosłem nowo zakupionego notebooka do domu, umarł mój stary notebook Fujitsu Siemens. Również on nie był w stanie się dobudzić, i prawdopodobnie również zepsuł mu się chipset systemowy. To symboliczna śmierć dwóch notebooków, która tak długo były używane. W obu przypadkach wymontowałem z nich dyski twarde. Zakupiony (zaledwie na dwa miesiące przed śmiercią) dysk twardy SSD znajdujący się w Macu poszedł do nowego notebooka, którego teraz używam. Natomiast dysk twardy w notebooku Fujitsu Siemens wrócił do rodziny ze znajdującymi się tam danymi.

Smutna to rocznica. Wiem, że sprzęt komputerowy to tylko sprzęt komputerowy, ale jeśli komputer wiernie służy przez siedem długich lat, to traktować go można prawie jak członka rodziny. Jego śmierć też jest przeżyciem. Niestety niekiedy również finansowym szokiem, gdy trzeba nagle zebrać pieniądze na kolejny sprzęt. Dlatego już podjąłem decyzję o tym, że gdybym w przyszłości miał dodatkowe pieniądze do wydania, to zainwestował bym w komputer stacjonarny jako mój główny komputer. W takim bowiem przypadku, nawet gdyby zepsuł się tam chip systemowy, to z reguły wystarczyłoby wymienić jedynie samą płytę główną, a wszystkie inne elementy można by bardzo łatwo przenieść do niej. W przeciwieństwie do komputera stacjonarnego notebook ma płytę główną zawsze dostosowaną do konkretnego modelu, a po kilku latach wymiana jej na nową jest już tylko marzeniem ściętej głowy. O ile marzenie ściętej głowy kojarzyć się może z bezgłowym jeźdźcem - który na przykład "straszy" w grze Hearthstone w obecnym czasie - o tyle, gdy przyjdzie nam zmierzyć się z awarią notebooka, jest już nam do śmiechu.

Jutro znowu pojadę na cmentarz, ale tym razem nie będę się martwił o to, że komputer po powrocie nie zadziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz