środa, 20 września 2017

Koniec świata?

Huragany i trzęsienia ziemi jakoś ostatnio nas (czyli całą planetę) nie omijają. Kiedyś czytałem proroctwa dotyczące końca świata i niepokojące jest to, jak wiele z tych proroctw zaczyna się spełniać. Żyjemy w czasie nagromadzenia różnego rodzaju katastrof. Oczywiście nie uważam tego za dowód na koniec świata, a bardziej na serię przypadków. Kiedyś czytałem o tym, że huragany na przykład były na Atlantyku bardziej niszczycielskie niż dziś bodajże w XVII wieku, więc niekoniecznie obecne są dowodem na ocieplenie klimatu. Zapiski bodajże Shackletona wskazują na to, że na przełomie XIX i XX wieku lody na Antarktydzie były (z tego co pamiętam) nawet cieńsze niż dzisiaj, gdy podobno działa na nie globalne ocieplenie.

Nie ma zatem do końca pełnej jasności co do tego, czy ocieplenie klimatu postępuje w taki sposób, jaki chcieliby tego agresywni ekolodzy (jak niektórzy nazywają ekoterroryści), czy też być może jest to po prostu kwestia cyklicznych zmian klimatu, które miały miejsce także w ubiegłych stuleciach i tysiącleciach. Przecież w czasach historycznych bywały tak ostre zimy (z tego co pamiętam również w XVII wieku), że przez Bałtyk jeździło się do Szwecji saniami, a na środku Bałtyku na lodzie budowano karczmy. Niekoniecznie więc dzisiejsze zmiany klimatu muszą oznaczać efekt cieplarniany. Mogą być po prostu zmianami w pewnym sensie rutynowymi, do czego niewiele się jako ludzkość dokładamy. Oczywiście nie wiem, jak to jest w praktyce i tak naprawdę nikt tego nie wie. Faktem jest jednak, że mamy ostatnio prawdziwie dramatyczny klimat. Ja jednak obawiam się czegoś innego w przepowiedniach o końcu świata.

W różnych przepowiednia o końcu świata mowa jest także o wybuchach wulkanów. I to mnie szalenie martwi w kontekście naszej ukochanej Europy. Mało kto bowiem wie, że Neapol leży nie tylko koło Wezuwiusza. Po drugiej stronie Neapolu znajduje się bowiem wielki superwulkan Campi Flegrei, którego kaldera (czyli krater) ma średnicę kilkunastu kilometrów. Gdyby ten superwulkan wybuchł, to nie tylko spora część Europy byłaby zasypana popiołami, które jak wiadomo mogą niszczyć uprawy, zawalać dachy, a dostając się do płuc cementować je i powodować uduszenie. Przede wszystkim groziłaby nam tak zwana zima nuklearna, czyli obniżenie temperatury na kilka ładnych lat, zniszczenie upraw, głód i śmierć miliardów ludzi. To byłby prawdziwy koniec świata takiego, jaki obecnie znamy. I tego się można obawiać. A z superwulkanami tak jest, że wybuchnąć mogą nieomal w każdej chwili.

Przy tego rodzaju kataklizmie huragan Irma wspominalibyśmy jako piknik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz