wtorek, 14 lutego 2017

Syndrom świąteczny

Jak się okazuje, a tego nie wiedziałem, święty Walenty to patron i orędownik przede wszystkim psychicznie chorych - na epilepsję, cierpiących na choroby nerwowe. Czyżby miłość mogła zostać zaliczona do podobnej takim chorobom? A może nie sama miłość, ale nachalny marketing coraz bardziej związany z tak zwanymi Walentynkami? Bo faktycznie, marketing ów przybiera chyba coraz bardziej rozmiar choroby ogarniającej ludzi. I dotyka wszystkiego, co chciałby - wzorek króla Midasa - przemienić w złoto.

Podobnie zresztą jak marketing towarzyszący wszelkim innym świętom. Celebrowany przede wszystkim w Świątyniach Marketingu, czyli centrach handlowych. Obchodzony hucznie już na wiele dni przed danym świętem. I przeliczany na coś nadmiernie przyziemnego - czyli oczywiście pieniądze. Może to i dobrze, że mieszkam teraz w takiej okolicy, w której sklepy nie są tak przesadnie marketingowo sformatowane. A gdyby nie niecki ludzi na czatach, to nie przypomniałbym sobie o tym święcie. Choć na pewno newsy, które codziennie czytam, przypominałyby mi oo tym także. 

Zawsze zadziwia mnie pewien syndrom świąteczny. Polega on na tym, że w dniu święta (lub niekiedy także w jego okolicy) robimy wielkie halo. Ale poza tym terminem mamy to wszystko w dupie. A wiele świąt niesie przesłanie uniwersalne, na cały rok - a nie tylko od święta. Okazujmy sobie miłość cały rok, nie tylko w Walentynki. Myślmy o bliskich, którzy odeszli cały rok, nie tylko we Wszystkich Świętych. I bądźmy dla siebie życzliwi też cały rok, nie tylko w Boże Narodzenie.Widocznie jednak nasza karlejąca cywilizacja zaczyna być we właściwych proporcjach już tylko od święta. Bo w zwykłe dni na przyzwoitość nie starcza nam czasu

Czyżbyśmy tak bardzo kochali życiową tandetę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz