czwartek, 10 marca 2016

Opowieść anonsowa

Czasem w anonsie można po prostu zaleźć opowieść - i to opowieść samą w sobie, a nie jako bardzo opowiastkowy anons. I dlatego teraz taką opowieść pragnę przytoczyć jako coś warte uwiecznienia (akapity wstawiłem w tym tekście sam, bo inaczej nie da się czytać):

Marcina poznałem dzięki mojemu artykułowi w prasie. Został on wybrany przez kolegium redakcyjne artykułem miesiąca, co wiązało się z nagrodą. Przez dwa miesiące listonosz przynosił mi naręcza listów z całej Polski. Pisali nie tylko geje, ale i dziewczyny, by podtrzymać mnie na duchu i pogratulować "wewnętrznego piękna i wrażliwości". Listy były różne: mądre i głupie, krótkie i długie, staranne i niechlujne, nudne i interesujące. Nie da się tego wyjaśnić, ale gdy wziąłem do ręki niebieską kopertę, mocno zabiło mi serce. Jeszcze przed jej otwarciem czułem, że list, który skrywa, odmieni moje życie na zawsze, a gdy zacząłem go czytać, wszystkie inne przestały mieć znaczenie. 
 
Nie był ani długi, ani krótki, ani szczególnie wydumany, ani pospolity, ale bardzo prostolinijny i ciepły. To, co go wyróżniało spośród innych, to staranna polszczyzna i perfekcyjna interpunkcja, która sprawiła, że... sam się czytał. Pewnie widziałeś taki zabieg na filmach, że adresat czyta list, a widz słyszy głos nadawcy. Ja miałem tak samo i choć napisałem w życiu kilka tysięcy papierowych listów i dostałem drugie tyle, nigdy wcześniej (ani nigdy później) mi się to nie zdarzyło. "Uszami wyobraźni" usłyszałem niezwykły głos - czysty i dźwięczny, młodzieńczy i aksamitny, a zarazem bardzo męski i wyrobiony. To był jeden z tych głosów, o których mówi się "radiowy" lub "medialny". W takim głosie można się zakochać od "pierwszego usłyszenia". Później okazało się, że dokładnie taki był w rzeczywistości. Autor pisał, że ma 18 lat (ja byłem wtedy świeżo upieczonym magistrem), mieszka w małym podwrocławskim miasteczku, gdzie czuje się bardzo samotny. Jako syn lekarza i prezes banku budzi niezdrowe zainteresowanie wszystkich, przez co jest jeszcze bardziej wyalienowany. 

Sytuację pogarsza fakt, że ma nadopiekuńczą i autorytarna matkę, która pilnuje go jak pies policyjny. Terror nasilił się, gdy w wieku 17 lat wyznał jej, że jest gejem i zamierza mieć męża, a nie żonę, więc powinna zacząć oswajać się z faktem, że nigdy nie da jej wnuków. Jest to dla niej tym bardziej bolesne, że żona drugiego syna nie może zajść w ciążę. Marcin marzy, by wyrwać się z tego toksycznego środowiska na studia do Wrocławia, ale musi najpierw zdać maturę. Dopóki to się nie stanie, będzie całkowicie zależny finansowo od matki, dlatego zaangażowanie w żaden związek nie jest możliwe, choć bardzo żałuje, bo bardzo chciałby mieć dla siebie tak mądrego i nietuzinkowego człowieka jak ja. Drugą przeszkodą jest odległość między nami (z artykułu wynikało, że mieszkam w Toruniu, ale gdy dostałem list od Marcina, byłem już na Górnym Śląsku, a więc dzieliło nas zaledwie ok. 200 km). Życzy mi, żebym się nie poddawał i znalazł kogoś, kto będzie mnie wart. 

Gdy przestałem czytać, obudziłem się w innej rzeczywistości. Mój smutny pokój wypełnił się przedziwna światłością. Odurzony powtarzałem: "Marcin, Marcinek, Marcinuś". I już wiedziałem ponad wszelką wątpliwość: albo on, albo żaden... Dwa lata później usłyszy o nas cały świat. Będą o nas mówić media od Warszawy po Sydney. Nasze wspólne dziecko zagości w tysiącach domów, przywracając ludziom nadzieję. Sejm RP pochyli się nad naszą inicjatywą. Żeby móc być razem na przekór wszystkim i wszystkiemu, wyrzekniemy się wszystkiego, co było dla nas ważne. Pewien Niemiec, wzruszony naszą desperacka walką o miłość, udzieli nam 80 tys. marek bezzwrotnej pożyczki. Znana Szwedka (kandydatka do nagrody Nobla) zrobi nam prezent wart kilka tysięcy dolarów. Przez pierwszy rok nasz związek będzie tak symbiotyczny, że nie stracimy się z oczu ani na minutę. Trzy lata później znakomity prozaik z Katowic napisze, że nigdy nie słyszał tak smutnej i pięknej historii jak nasza, a z wydawnictw posypia się propozycje opublikowania naszej miłosnej korespondencji... Podaj e-mail w tekście listu zwrotnego, inaczej nie odpowiem!!

Opowiadanie długie, więc mój komentarz będzie krótki. Cóż - anons to, czy opowiadanie? Jako opowiadanie byłoby całkiem niezłe, gdyby nie "wałęsowski" popis pychy pod koniec. Autor ma się w nim za pępek świata. A poza tym? Nie wiadomo co tak naprawdę autor miał na myśli. 

Może autor sam nie wiedział co pisze i w jakim celu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz