piątek, 4 września 2015

Pokojowa tortura

Pokojowa tortura to określenie dwuznaczne. Wiem, że tak będzie odbierane, ale tym razem mam na myśli jego dosłowne znaczenie. Pokojowa czyli związana z pokojem, z miejscem zamieszkania, z pomieszczeniem, z mieszkaniem, z domem. Nie mam na myśli pokoju jako braku wojny, ani białego gołąbka a eko-gałązką w dzióbku. Jest to więc tortura, którą sprawia miejsce mieszkania. Ale mam tu na myśli torturę atakującą samą psychikę. Nie jest to więc kwestia przysłowiowego przeciekającego dachu. 

A kiedy miejsce zamieszkania atakuje naszą psychikę w tak dramatyczny sposób? Wtedy, gdy kojarzy się z czymś, co nas boli. Czasem może to być skojarzenie z przemocą jakiej tam doświadczyliśmy, albo z nieszczęściem życiowym, które nas tam spotkało (na przykład złe inwestycje na giełdzie i utrata kasy). Ale mam na myśli inną przyczynę - taką najbardziej osobistą. Chodzi oczywiście o miłość. Jeśli kogoś bardzo kochamy i mieszkamy z nim, lub spotykamy się, pod danym dachem - to miejsce to nasiąka niejako naszą miłością. Wkrótce wszystko może się kojarzyć z Ukochanym. Nie tylko łóżko czy prysznic, krzesło czy stół, ale nawet talerze i szklanki.

I co dzieje się wtedy, gdy nagle tej ukochanej osoby zabraknie, choćby na kilka dni? Wtedy nasze własne miejsce zamieszkania zaczyna nas torturować. Nie mam bowiem na myśli takiego "normalnego" kilkudniowego rozstania - gdy jest ciągły kontakt z Ukochanym. Wtedy wszystko w mieszkaniu kojarzy się pozytywnie. Kontakt z drugą polówką sprawia, że nie jesteśmy sami. Ale co będzie, gdy nieobecność Ukochanego łączy się z ubóstwem lub brakiem kontaktu? Z poczuciem porzucenia (nawet chwilowego) i opuszczenia? Wtedy całe nasze mieszkanie kojarzy się coraz bardziej boleśnie i negatywnie

Co wtedy robić, jak sobie poradzić? O tym jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz