Tytuł jest oczywiście przeróbką Hemingwaya. Rozmawiałem na czacie z facetem w wieku 57 lat. Od razu zastrzegłem, że z osobą w tym wieku może się udać jedynie przyjaźń. I zaczęliśmy rozmawiać, najpierw o przyjaźni, potem o tym, że lepszy pewny przyjaciel niż niepewny partner. To było takie okrężne nawracanie do tematu związku przez tego faceta i sugerowanie między wierszami, że jest jednak odpowiednim partnerem. Sprytna socjotechnika i sam ją czasem też zapewne stosuję, choć raczej bardziej nieświadomie.
Rozmowa, generalnie, nie kleiła się jakoś specjalnie. Więc szansa na przyjaźń też była minimalna. I mój rozmówca nagle zaproponował kawę. Napisałem, jak zawsze, że kawa chętnie, gdy się bardziej poznamy i w naturalny sposób będziemy chcieli przenieść znajomość na realny, kawowy etap. Po to jest czat, aby w necie się poznać jak najlepiej i dopiero wtedy spotykać się z rozmówcą, mając uczciwe poczuciem, że komuś ufamy i chcemy go zobaczyć. Ale mój "stary człowiek" od razu kąśliwie zauważył, że jestem dzieckiem internetu.
Typowy argument. Wiele osób chce się szybko spotykać na kawę - ale po co robić to w ciemno? Może mają nadzieję, że nie wypadnie rozczarowanemu rozmówcy odwrócić się plecami i wyjść. Mają nadzieję, że rozmówca posiedzi i pogada. A ja bym w takiej sytuacji specjalnie przeprosił już na samym początku i pożegnał się. Po to, aby nieodpowiedzialny spotykacz zobaczył jak się czuje ktoś, kto przeżywa randkę w ciemno zakończoną bolesnym rozczarowaniem. No ale każdy ma prawo do takich lub innych wyborów ;-) Ja mam zaś prawo jego metodologię poznawania zaakceptować, lub nie.
W tym przypadku oczywiście nic nie wyszło - bo nawet netowa rozmowa się nie kleiła. Strach pomyśleć o kawie w takiej atmosferze :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz