Dziś kontynuacja wątku z poprzedniego tygodnia. Tym razem tolerancja i akceptacja. Para nie do końca identycznych znaczeniowo słów, choć potocznie często używanych zamiennie. Przedstawię zatem na czym, moim zdaniem, polega między nimi różnica.
Tolerancja jest czymś podstawowym. Jest też prawnie wymagana. Z czym się potocznie kojarzy? Z tolerowaniem kogoś - czyli postawą przymusowo neutralną, choć może być nawet wewnętrznie wroga. Tolerujemy przysłowiową teściową, choć utopilibyśmy ją najchętniej w szklance wody. Tolerujemy, czyli powstrzymujemy się od prawnie zakazanych czynności - od zabicia kogoś, pobicia, kradzieży lub dewastacji jego mienia. Tolerancja to minimum przyzwoitości wymagana przez prawo. Ale tolerancja nie musi oznaczać akceptacji.
Akceptacja jest czymś dodatkowym, czymś ekstra. Prawo nie może jej od nas wymagać. Bo akceptacja dotyczy naszego stosunku do kogoś lub czegoś, wynikającego z naszych przekonań - moralnych, religijnych, politycznych czy jakichkolwiek innych. Tolerujemy bo musimy, ale akceptujemy bo chcemy. Tylko dobrowolnie. Akceptacja to przywilej, a nie powinność. Na akceptację trzeba sobie zasłużyć.
Geje mogą się domagać tolerancji. Ale oczywiście nie mogą domagać się akceptacji. Mogą zabiegać o nią, starać się przekonać innych, że można geja zaakceptować. Ale to od innych ludzi zależy, czy nas zaakceptują, czy nie. Jeśli tego nie rozumiemy, to łatwo wchodzimy z butami w ich życie, żądając czegoś, czego żądać nie powinniśmy. I żądając, nieraz hałaśliwie, akceptacji - tylko się ośmieszamy.
Pamiętajmy, że nie należy nam się nic, na co musimy sobie zasłużyć. Lepiej więc zasłużmy sobie na to. Bo inaczej będziemy nadal tylko pośmiewiskiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz