Genialny cytat z odwiedzonego przeze mnie wczoraj pewnego profilu na Fellow:
Mówi się, że kapitałem prawdziwego człowieka jest: intelekt, hart ducha i uroda. Apel do 90% użytkowników: .... Dbajcie o urodę :-) Gdy ona przeminie, zostaniecie z niczym!
Chętnie podziwiam genialne w swoje prostocie i wymowie sformułowania, ale to było tak wspaniałe, że natchnęło mnie do napisania tego postu :-)
Zawsze uważałem, że uroda ma jednorazowe znaczenie przy zawieraniu znajomości, czy budowaniu związku. Uroda to element, który musi być w pewnym momencie zaakceptowany. Taki checkpoint. Akceptacja, klepnięte - załatwione. Nikt mi nie wmówi, że uroda się nie liczy - bo jeśli mam długie lata, a może nawet do końca życia, być z kimś, to chcę aby mnie nie straszył swoim wyglądem. To normalne. I oczywiście mój partner tego samo powinien oczekiwać ode mnie ;-)
Przeglądam wiele profili na Fellow. Wielu chłopaków prezentuje tam swoje super atrakcyjne ciała - czasem tylko ciachowate i urodziwe, a czasem też mające naprawdę urok i wdzięk (co się już zdarza znacznie rzadziej). Żal mi tego, że nie jestem na pewno (jak mi się wydaje) w ich typie - ale z moimi parametrami (mordka, ciałko, wiek, waga etc.) nie liczę na nic, poza ewentualnym cudem dobrania kogoś, komu się naprawdę spodobam, i to bardziej z mojego charakteru czy wariactwa, niż z wyglądu :-))
W końcu szukam w środowisku, które goni za majtkami od Kevina Kleina i za solarkami :-) W środowisku, które zabawnie i tragicznie pomieszało to, co najgorsze z kobiecego charakteru (choćby plotkarstwo i obsesję na punkcie wyglądu, sylwetki etc.) z tym co najgorsze u facetów (zawiść, złośliwość, brak zasad i słabiutki charakter). I mamy mutanty, w sam raz na rocznicę Czernobyla ;-)
Nie jest żadnym pocieszeniem wizja, przerażająca i okrutna - ale prawdziwa, że te cytowane 90% zostanie z niczym, gdy ich uroda się skończy. W sumie jednak to choroba całej naszej konsumpcyjnej kultury i marketingowej cywilizacji. Nie jesteśmy już sobą, tylko robią z nas kolorowe wydmuszki bez treści, bez kręgosłupa, bez oparcia. Póki fruwamy, wydaje nam się, że mamy świat w kieszeni. Gdy nam ciśnienie spada - opadamy na ziemię i crash, rozbijamy się.
A ja jestem inny. Brzydki, gruby, stary bombowiec. Leci z rykiem silników. I ma w dupie zmiany ciśnienia. Ani rozbicie się. Mogę sobie oglądać upadek innych. Jedyne co grozi mojej dupie - znaczy bombowcowi - to brak paliwa. Na szybowaniu niewiele mogę polegać. Dlatego szukam bezpiecznego lotniska, które pozwalałoby mi lądować, uzupełniać paliwo, dokonywać napraw. I mogę fruwać potem nad zgniłą ziemią, pełną roztrzaskanych skorupek, i podziwiać ten tęczowy, ale księżycowy krajobraz.
Ale ale - czy leci z nami pilot? ;-)
Tjaa,jak mówi mój znajomy prędzej czy później wszyscy skończymy (my,ciotki),czając się w krzakach i wabiąc małolatów słodyczami...
OdpowiedzUsuńTo straszne,co się porobiło z ludźmi w ogóle,a z nami w szczególności.
Przeglądam blogi innych gejów i wyobraź sobie,że faceci w wieku 30 lat potrafią przeżywać KRYZYS WIEKU ŚREDNIEGO i płakać,że poziom jebliwości leci im na pysk (więc zaczynają się maseczki,siłownie,solaria i pstrokate ciuchy).
Z drugiej strony np. na Cwellow na profilach chłopaków poniżej 20. można spotkać teksty "tylko chłopacy do 25 lat,dziadki spadać!".
Tak jakby oni mieli pozostać wiecznymi dziewiętnastkami...
Cóż pozostaje robić?
Chyba tylko nie dawać się i konsekwentnie ryć dalej swoje własne korytarze w łajnie życia.
Pozdrawiam Cię serdecznie!
KaJot Algoforos