niedziela, 26 listopada 2017

Full joke

Wczoraj pisałem o farcie, które trudno dla mnie nazwać fartem, bo spotykam się z jego przykładami zbyt często w życiu, aby uważać je wyłącznie za kwestię czystej probabilistyki bez żadnego drugiego dna. Ale to oczywiście moje subiektywne odczucie w tej sprawie. Dzisiaj napiszę o tym, co przydarzyło mi się w piątek. To był oczywiście dzień, gdy postanowiłem odebrać pieniądze i pojechać po odbiór telefonu. Warto zatem opisać moje wrażenia z tej wyprawy.

Zacznę od tego, że najpierw chciałam przyjechać nieco przed 16, aby sprawdzić, czy już pieniądze będą na koncie. Jeżeli tak, to znaczy, że zostały wysłane wcześnie w piątek lub czwartek po południu. Jeśli nie, to poczekam na nie po 16 i jeśli pieniądze będą, to znaczy, że zostały wysłane pomiędzy 9 a 12 tego dnia. Nie mam niestety internetowego ani telefonicznego dostępu do sprawdzania stanu konta, dlatego tego typu eksperymenty są niezbędne, abym zorientował się w jakim zakresie można liczyć na przypływ pieniędzy. Pech jednak chciał, że komunikacja mi nie dopisała i byłem już po 16, sprawdziłem zatem stan konta kilka minut po niej - ale pieniędzy nie było.

Nie zmartwiłem się jeszcze, bo wiem, że pieniądze czasem pojawią się kilkanaście lub dłużej minut po zakończeniu sesji Elixir. Zrobiłem więc spacer po okolicznych uliczkach. Wróciłem jakiś czas potem i ponownie sprawdziłam konto - nadal nic. No niestety, w piątek pieniądze nie dopisały. Oczywiście, cały plan odbierania telefonu spalił na panewce. Wróciłem sobie spokojnie spacerkiem, ponad 3 kilometry dlatego, że akurat w momencie, gdy chciałem udać się na przystanek, przejechał mi koło nosa autobus. Nawiasem mówiąc autobus, który według rozkładu jazdy miał się pojawić za około 7 minut. Jak widać, cała moja wyprawa po telefon zakończyła się jako jeden wielki full joke.

Pan Bóg ma jak widać kompleksowe poczucie humoru - nie tylko zadrwił sobie ze mnie przy bankomacie, ale również pod względem dojazdu :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz