czwartek, 2 listopada 2017

Dzień zadyszny

Wczoraj miałem (na blogu jako temat) Hallowoon, czyli przykład kolejnej idiotyczny próby poznawania się z kimś, kto ma amnezję polegającą na kontaktowaniu się ponownie ze mną na ślepo po zarzuceniu uprzednio rozpoczętej komunikacji. Tymczasem wczoraj w rzeczywistości miałem Wszystkich Świętych (nie używam określenia święto zmarłych) i oczywiście pojechałem na cmentarz. Tradycyjnie pojechałem z moim synkiem. Ale była to jedna wielka epopeja. Częściowo zadyszna - stąd dzisiejsza gra słów w tytule posta, bowiem dziś przypada Dzień Zaduszny, wczoraj zaś był to dla mnie prawdziwy dzień zadyszny.

Najpierw musiałem się trochę przebiec do autobusu, bo postanowiłem pojechać pół godziny wcześniej niż planowałem pierwotnie. Przebiegłem się, nieco dyszałem (pierwsza zadyszka), a tymczasem autobus spóźnię się kilka minut - nie warto było biec. Bądź tu mądry i wiedz to z wyprzedzeniem. Dojechałem na miejsce, pół godziny za wcześnie, więc poszedłem na spacer śladami mojego dawnego wynajmowania mieszkania w Warszawie. Włączyłem nawigację w telefonie, odwiedziłem stare kąty i zarejestrowałem około 5 km spaceru. Potem nie wyłączyłem nawigacji, gdy przyszedłem do dziecka, zabraliśmy znicze i inne rzeczy, i wyszliśmy z domu. Próbowaliśmy kupić bilet w biletomacie, ale nie zaakceptował nam banknotu, poszliśmy na drugiego biletomatu, tak samo. Odwiedziliśmy trzy sklepy i wreszcie udało się kupić bilety, kolejna "zadyszka" - 2 kilometry chodzenia za biletami. Dojechaliśmy na cmentarz.

Odpaliłem tam znowu rejestrację trasy zapisywanej przez nawigację w telefonie i zaczęliśmy zaliczać groby rodzinne na Powązkach - których odwiedzamy zawsze cztery. Trzy groby zaliczyliśmy bez problemu, porobiłem kilka zdjęć telefonem. Weszliśmy wreszcie do ostatniego grobu moich rodziców. Również udało mi się się zrobić kilka zdjęć telefonem, ale w pewnym momencie w czasie ich robienia telefon po prostu się wyłączył. Po kolejnym włączeniu okazało się, że bateria jest w stanie krytycznym. Oczywiście zapisywana w tym roku (ciekawa zresztą i chyba trochę nietypowa) ścieżka naszego spaceru po cmentarzu przepadła. Mój wysłużony, leciwy Samsung ma najwyraźniej coraz bardziej słabnącą baterię i zdarza mu się, że za szybko ulega na wyczerpaniu. W tym przypadku zawinił także 5 kilometrowy spacer przed cmentarzem, a także pozostawienie włączonego GPS na ponad godzinę w czasie, gdy nie był potrzebny. W efekcie dzięki telefonowi mam trochę zdjęć, ale nie mam zapisu najważniejszego tego dnia spaceru.

Prawdziwy dzień zadyszny, dzięki uprzejmości firmy Samsung.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz