środa, 14 września 2016

Znak pokoju

Dziś o bardzo delikatnej sprawie, czyli o kampanii o przekazaniu sobie znaku pokoju. Lewicowe media pieją z zachwytu. No i podkreślają, że angażują się w to także środowiska katolickie. Fakt, że to jest "dyżurny katolicyzm" w stylu "Tygodnika Powszechnego", który - że tak świadomie złośliwie powiem - mógłby stać się katolickim dodatkiem do "Gazety Wyborczej", ale zawsze jacyś pokazowi katolicy to są. I kampania też jest pokazowa. Tylko pytanie, co ona pokazuje.

Środowiska lewackie nie raz i nie dwa pokazywały nam już, że nie przywiązują wagi do rzetelności i znaczenia - jeśli byłoby to w poprzek ich doraźnym politycznym celom. Mówiąc obrazowo - dla lewaków czarne jest czarne, albo czarne jest białe, albo czarne jest dowolnie inne - w zależności od chwilowej sytuacji. Oczywiście nie da się sensownie dyskutować lub spierać z kimś, kto poglądy zmienia jak obrazek w kalejdoskopie. Niestety, tak jest w przypadku zaczadzonych politycznie jedynie słusznych stróżów polit poprawności. 

Dlatego mam podejrzenie, oby tym razem błędne, że ta kampania jest jedynie pewnym taktycznym zagraniem. Akurat bowiem Wielcy Naprawiacze Świata uznali, że po drodze im poflirtować z wiarą i religią. Ale kto wie, jak będzie za miesiąc lub rok. To po pierwsze. A po drugie, lewacy uwielbiają wyrywać treści z kontekstu - znów według zasady, żeby je okroić tak, jak im wygodnie do taktycznych celów. A to oznacza, że nie można być pewnym tego, czy oni naprawdę wiedzą czym jest znak pokoju. Bo niestety możliwa jest także taka sytuacja, że to określenie zastosowali jedynie marketingowo - dla efektu, a raczej dla efekciarstwa

Niestety, lewacka polityka obliczona jest na efekciarstwo, a nie na efekt...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz