poniedziałek, 17 lutego 2014

Powrót

21 listopada 2013
Wróciłem do domu zadowolony. Idąc już na osiedlu sięgnąłem do kieszeni kurtki aby wyjąć klucz do mieszkania. I nie trafiłem na niego. No to poszukałem głębiej - nic. Przeszukałem kieszenie - nic. zaczęło się robić nieciekawie. Miałem na szczęście pilota do garażu więc zszedłem do samochodu. Tam jeszcze raz przeszukałem kurtkę i torbę - ani śladu klucza. Czyżbym go zgubił?

Samego klucza nie bardzo mi było żal - bo niedługo mieliśmy się i tak wyprowadzać z mieszkania, ale bardziej żal mi było latarki Phoenix jaką miałem doczepioną jako breloczek, a która świeciła mi przez wiele godzin w różnych miejscach - na schodach w domu i w czasie drogi bezdrożami do Tesco (aby omijać w jej świetle psie kupy albo błoto po deszczu). Tą latarką lubiłem szczególnie świecić po klatce schodowej - czułem się wtedy jak eksplorator w bunkrze. Czyżbym miał już jej nigdy nie odzyskać?

Myślałem aby zadzwonić do klienta, ale postanowiłem nie robić alarmu póki nie trzeba. Napisałem do Pawła, odpisał mi że nie może od razu wrócić i że był pewny, że gdy wychodził z mieszkania miał zamknięte drzwi - a zatem zamykałem je na swój klucz. Czyżbym go zgubił? Pomyślałem jednak, że może nie brałem w ogóle klucza z domu. Bo zostawiałem w nim Pawła przed jego wyjściem. I być może klucz nie wypadł mi u klienta, bo byłoby to słychać. Zatem pozostaje mi czekać, to już pokuta za moje zachowanie.

Ale, jak się wkrótce miało okazać, nie ostatnia pokuta...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz