niedziela, 9 lutego 2014

Cud jasności

18 listopada 2013
Niekiedy przywiązuję, być może zbyt wielką, wagę do pewnych pozornie nic nie znaczących wydarzeń, pojmujące je jako ważne znaki, które mogą coś istotnego sygnalizować w moim życiu. I może byłoby to głupie, gdyby nie fakt, że takie znaki zdumiewająco często się sprawdzają. I jak tu nie być przesądnym?

Miałem największą latarkę, którą wykorzystywałem w fotografii. Wielka, na siedem diod, tysiąc lumenów. Kosztowała majątek - tysiąc kilkaset złotych. Zdecydowanie najdroższa latarka jaką kiedykolwiek kupiłem w życiu. I w niejednym bunkrze czy podziemiu zdała egzamin. I tą latarkę użyłem swego czasu w domu, gdzie mam stół ze szklanym matowym blatem, jako podświetlenie od dołu tego stołu w czasie imprezy. A po tej całej imprezie nie dało się jej uruchomić. Po prostu się zepsuła. Próbowałem z różnymi bateriami, ale nie udawało się. Żal.

Teraz w ramach porządków w domu i przeglądania rzeczy do wystawienia na aukcje znów się na nią natknąłem. I znów, ale bez wiary, wstawiłem do niej baterie. I zapaliła się! Po pierwsze ucieszīlem się, choć nieco po czasie - bo tak naprawdę nie mam teraz aparatu z którym tę latarkę mógłbym używać. Wszystkie już sprzedałem, został mi stary kompakt, który się słabo nadaje do zdjęć w ciemnych miejscach. Ale nie chodzi o zastosowania fotograficzne. Chodzi i znak.

Czyżby miał się stać jakiś cud jasności w moim obecnie ciemnym życiu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz