31 grudnia 2011
Lissek poprosił byśmy wsiedli do auta. Mieliśmy pojechać do sklepu po alkohol. No cóż, nie ma sprawy. Odpaliłem auto. Ale okazało się, że Lissek liczy na to, że mam kasę. A nie mam. No to nici z zakupów i Lissek jest w kłopocie. Ten alkohol (4 piwa i wódka) który wczoraj kupił - za moje pieniądze - już poszedł, jako jego "wkupne". Zaś imprezowicze, jak mówił, są "materialistami" i należałoby kupić alkohol aby było to dobrze widziane. A ja kasy nie zabierałem, więc nic nie kupię. I mamy problem.
Szybko zdecydowałem, że w takiej sytuacji nie mam zamiaru iść na imprezę, aby świecić oczami. Decyzja przyszła mi łatwo, bo przecież poza Lisskiem nie znałem tam nikogo i pożegnałem się z myślą o imprezie bez żalu. W końcu jeśli miałbym tam być z laski - to wolę wracać do domu. Lissek miotał się. Chciał rzucić wszystko i jechać ze mną. Miał chyba wszystko, co jego, ze sobą więc nie musiał się wracać po rzeczy. Ale z drugiej strony to jego równi znajomi, których nie można wystawiać do wiatru. I zapytał mnie czy bym jutro po niego przyjechał. Odmówiłem, bo nie mam kasy na kolejne 250 km jazdy. I to w takich idiotycznych okolicznościach.
Lissek zasmucony zapytał mnie czy po tym wszystkim będę go jeszcze chciał. Powiedziałem mu, że szukam chłopaka do związku a nie sytuacji z Sylwestrem ;-) I Lissek powiedział mi, że sam jutro przyjedzie do Warszawy - choćby nie wiem co. Pojedzie autostopem bo nie ma kasy. Powiedziałem mu, że przyjadę po niego w obrębie Warszawy - niech mi po prostu da znać jak będzie. Pożegnaliśmy się i wyskoczył z powrotem. A ja zdjąłem kurtkę i nastawiłem nawigacje do domu. Oczywiście drogą, którą przyjechałem - bo jest wygodniejsza.
Dialektyczny Sylwester - niby jest, ale go nie ma ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz