19 listopada 2011
Dziś coś niecoś o szczęściu w nieszczęściu. Miałem odwieźć żonę z dzieckiem na lotnisko, ale skończył mi się poprzedniego dnia termin ważności badania technicznego pojazdu. Pojechaliśmy więc z Rodim do zaprzyjaźnionej stacji diagnostycznej aż na prawobrzeżną Warszawę, kilka kilometrów od mojego zaprzyjaźnionego warsztatu, gdzie powinienem zrobić przegląd okresowy auta i zmienić wreszcie opony na zimowe. Co prawda śniegu jeszcze nie ma, ale co będzie gdy nagle spadnie? Do podwożenia rodziny zostało kilka godzin więc spakowaliśmy aparaty aby pojechać na zdjęcia.
Wracaliśmy tak jak przyjechaliśmy - Rodi za kierownicą. I przy wjeździe na Trasę Siekierkowską kazałem mu w ostatniej chwili odbić na wiadukt. I pojechaliśmy a ja - z pozycji pasażera - obserwowałem jak niepokojąco się zbliża krawężnik. I nagle bum! Zatrzymaliśmy się 100 metrów dalej. Wysiadłem z auta aby się zorientować w sytuacji. Dwa kola od strony pasażera skasowane. W felgach uszkodzenia od kontaktu z krawężnikiem, opony oczywiście rozwalone, z dziurami jak się patrzy.
Rodi się załamał a ja zadzwoniłem po assistance do ubezpieczyciela. Laweta przyjechała po pół godzinie. Pytanie gdzie jechać. Do "mojego" warsztatu? Ale jest sobota i warsztat nieczynny. Więc poprosiłem o jazdę gdzie indziej, mając nadzieję, że szybko założą nowe opony i jakoś uda się odjechać. No to pojechaliśmy. Pan w tym warsztacie zasugerował najpierw likwidację szkody z AC, ale zapytałem o prywatną naprawę. Wycenił wstępnie naprawę felg na 400 zł i 300 zł za robociznę. Czyli razem 700 złotych.
Już miałem się zdecydować ale postanowiłem zadzwonić do "mojego" warsztatu. I okazało się, że mogę awaryjnie wstawić tam auto - właściciel, którego znam, przyjedzie i wprowadzi je. No to pojechaliśmy tam. Zostawiliśmy auto, wypełniliśmy biurokrację z lawetą, rozliczaną przez ubezpieczyciela. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że gdybym nie miał właśnie zrobionego przeglądu technicznego, to nie przysługiwałoby mnie bezpłatne holowanie.
Musiałem odwołać podwiezienie żony. Co najwyżej odbiorę ją za tydzień, jeśli do tego czasu samochód będzie naprawiony. Na szczęście nie używam go prawie wcale, więc strata mnie nie dotknie - tylko, niestety, finansowo. A z finansami już nie jest u mnie tak dobrze jak kiedyś...
Była sobota. Zapowiadały się nerwy do poniedziałku, gdy warsztat miał zadzwonić w sprawie kosztów naprawy... A zamiast zdjęć gdzieś tam obfotografowaliśmy zepsute koła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz