Czasem to, co nie do zaakceptowania, jest witane z radością jako odsiecz wybawienia. Tak mi się zdarzyło jakiś czas temu podczas rozmowy z chłopakiem ze Śląska, który miał w nicku zawarte określenie "związku" - zatem był dla mnie wymarzonym "targetem". Zacząłem z nim rozmowę. Okazało, że że jego wiek jest jak najbardziej odpowiedni (dwadzieścia kilka lat). Zadałem mu więc standardowe pytanie o wykształcenie - okazało się, że posiada średnie i to bez matury. Być może więc przerwał naukę, bo chyba nie ma normalnego wykształcenia średniego bez matury - ale mogę się tu mylić ;-)
Niestety, nie nastroiło to mnie do tej rozmowy aż tak optymistycznie jakbym chciał - okazało się potem, że ten chłopak ma pracę, która też nie "imponuje". Oczywiście nie chodzi tu o jakiś idiotyczny szpan - to słowo jest bardzo nieadekwatne, więc użyłem go w cudzysłowie. Chodzi o to, aby mieć poczucie, że wykonywana praca rozwija tego człowieka i sprawia, że można oczekiwać od niego szerszych horyzontów intelektualnych. Gdyby był on, na przykład, bardzo skromniutko opłacanym pracownikiem publicznej biblioteki, szarą bibliotekarską myszką - to wyobraziłbym sobie bezkresne wieczory spędzone na rozmowach o książkach i kulturze. Ale jego praca niestety nie dawała podstawy do takich marzeń...
Zacząłem pisać trudny dokument biznesowy, wymagający skupienia, zatem napisałem rozmówcy, że będę rozmawiał wolniej. Gadaliśmy jeszcze jakiś czas. I w pewnym momencie on mnie spytał czy nie przeszkadza mi to, że jest grubaskiem. Zamarłem - grubasek kojarzy mi się maksymalnie źle, bo nawet misio brzmi o niebo sympatyczniej. Napisałem mu, że tak jeśli jest ode mnie cięższy i podałem wagę. Od razu się pożegnał. A mnie ulżyło, że rozmowa zakończyła się w taki "delikatny" sposób.
Odsiecz przyszła z najmniej oczekiwanej strony ;-)