poniedziałek, 24 października 2011

Synek

24 lipca 2011
Pojechałem niespodziewanie na Mazury aby odwiedzić synka, który tam przebywał na wakacjach, i osobiście dać mu prezent, który mu kupiłem. Dojechałem na miejsce. Znalazłem pokój, w którym mieszkał mój synek z ciocią i babcią. Reakcja cioci - jakby zobaczyła upiora. Reakcja babci - ale się przestraszyłam! Reakcja żony (też była w odwiedzinach) - co ty tu robisz? I tylko dzieciak się ucieszył.

Dałem mu prezent, poszliśmy na pomost nad jezioro - niemiły zonk, pomostu nie ma. Zmienił się kierownik ośrodka, nowe porządki. W ogóle niemiło w tym ośrodku teraz. A dla mnie podwójnie niemiło, bo przyjęcie mam lodowate. Niedługo potem przyszła żona, więc nawet nie posiedziałem z dzieckiem in private. W ogóle to nocowanie tu jest problematyczne, bo choć w pokoju jest łóżko, to mnie tam nie chcą. Musiałbym wysłać e-maila do kierownika, bo on telefonu nie podaje. Pieprzona biurokracja. Odechciało mi się na siłę tu bukować - i na siłę tu być, w sytuacji gdy będę miał przeciw sobie rodzinę.

Wysikałem się więc i zebrałem do wyjazdu. Oczywiście jestem zaproszony w połowie sierpnia, na wyjazd, bo auto żony nie wystarczy, aby zabrać bagaże. Gdy potrzeba taksówki - to mogę jechać. Gdy potrzeba tylko serca - to nie.

Wyjechałem. Po kilku kilometrach zatrzymałem się i nalałem kawy z termosu. I rozpłakałem się.

Aha. Jeszcze ciekawostka. Po pierwsze, tuż przed dojazdem na miejsce sprawdziłem w telefonie, że mój synek ma urodziny jednak nie 24 ale 26 lipca ;-) Więc uniknąłem gafy. Zewnętrznie to nic dziwnego, że przyjechałem w niedzielę, a nie we wtorek. Zawsze można pomyśleć, że we wtorek pracuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz