Temat specjalnie sformułowany w taki poplątany sposób. A chodzi o to, jaki stosunek do byłych chłopaków mają geje i jaki BI. Tak przynajmniej wynikało z rozmowy, jaką prowadziłem z jednym "hotelowanym" u mnie chłopakiem - czyli takim, z którym nic się nie udało, a jedynie mieszkał u mnie gościnnie kilka dni, bo nie miał się gdzie podziać. Wypijał moje piwo i przy piwie się toczyły rozmowy na różne tematy :-)
Otóż on przedstawił mi taki pogląd, z którym się nie zgadzam, a mianowicie, że prawdziwy gej nigdy nie zachowuje byłego w dobrej pamięci. Odcina się od niego, nienawidzi go, zadeptuje w sercu. Natomiast BI zachowuje się inaczej - szanuje przeważnie byłego i pamięta o nim. Zatem Bi ma niejako wyższą kulturę jeśli chodzi o jego stosunek do byłego chłopaka.
O tyle się z tym nie zgadzam, że czuję się 100% gejem a mam stosunek do byłych jak ów BI. Ale może to wynika z tego, że byłem dotąd jak hetero? Może to jest taki stosunek "normalnych" lub "pół-normalnych" (czyli BI) ludzi? Takie podejście z normalnego świata, w którym się zachowuje pamięć o osobach, które się znało i kochało. Przecież wielu rozwiedzionych małżonków ma ze sobą bardzo poprawne, życzliwe i przyjacielskie stosunki.
Mam nadzieję, że od tej reguły z gejami są jednak liczne wyjątki. Bo nie każdy były jest złem wcielonym. A to, jak szanujemy byłych, pokazuje nas samych.
A jak to jest u mnie? Traktuję przede wszystkim byłych jako bardzo cenne życiowe doświadczenie i choćby już za to bardzo ich cenię, nawet jeśli przynieśli mi szkody - ale mimo wszystko nauczyłem się czegoś bezcennego dzięki temu. Jeden były mnie naprawdę bardzo uraził i nie chcę go znać z a to, ale do innych nic nie mam. Po prostu z nimi nie wyszło...
Czy żałuję, że ich poznałem? Ostatniego chłopaka na pewno nie - bo znajomość z nim byla jakościowo lepsza od wszystkich poprzednich. Jeśli traktować te znajomości jako szkołę życia, fundowaną mi przez Pana Boga (a nie mogę się oprzeć takiemu wrażeniu, po tym jak to się niby przypadkiem - ciągle takim samym! - odbywa), to ostatni chłopak był w tej szkole życia maturą. A poprzednicy byli tylko lekcjami. Ale lekcje też są ważne, bez nich matury się nie zda ;-)
Można by teoretyzować, zastanawiać się, czy aż tyle i takich lekcji było potrzeba? Może ten "program" dałoby się przerobić mniejszym kosztem? Może tak, a może nie. Ważne jest tylko jedno - aby po zaliczeniu tej szkoły i zdaniu "boskiej matury" - znaleźć dokładnie to, czego się szuka w życiu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz