Nie mylić z aktywem w analu - bo niektórym tylko to słowo się kojarzy ;-)
Zagadnienie samo w sobie wspaniałe. Interesujące. W sam raz do aktywnego rozgryzania.
Tak naprawdę, na czym polega aktywność? Czy tylko na spalaniu kalorii? A seks? Czy tylko na kopulowaniu? Skoro człowieczeństwo dodaje do seksu głębsze znaczenie, wykraczające poza kopulację, to może człowieczeństwo powinno nadać głębsze znaczenie także aktywności? Zamiast jedynie spalania kalorii - może coś więcej?
Spalanie kalorii to pojęcie, które można filozoficznie stopniować. W dosłownym znaczeniu to może być na przykład poranne bieganie - jak to się pięknie mówi po polsku: dżoging. Kiedy chodzę rano odprowadzać dziecko do szkoły, widzę amatorów joggingu, biegających z obowiązkowymi słuchawkami na uszach. Muzyka nadaje rytm :-) Też kiedyś biegałem, ale przestałem. Bo po co mam sztucznie się męczyć, skoro mogę się przejść te 2 kilometry w jedną stronę (w sumie dziennie wychodzi 9 km, włącznie z drogą do samej szkoły) i nie spocić się, a zdobić coś pożytecznego? Bo idę dla zdrowia, nie spalam benzyny (jak ci amatorzy joggingu stojący potem autami w korku do pracy).
Na tej samej zasadzie nie lubię basenów. Po co pływać, kiedy można pojechać rowerem i zobaczyć kawałek świata, porobić zdjęcia? Wolę łączyć przyjemne z pożytecznym. Ale ludzie, cywilizacyjne zmuszani do prowadzenia tzw. aktywnego trybu życia, wolą metodę koszarową. Wszystko pod gwizdek wewnętrznego kaprala. Czas na bieganie, korki, pracę, jedzenie, toaletę. I całą masę innych, z góry zaplanowanych, lub z góry nie zaplanowanych, aktywności. Życie z zegarkiem w ręku, z niewidocznym notesem zamiast serca, służącym do odkreślania zadań na liście To-Do.
W szerszym znaczeniu spalanie kalorii to jest inna "politycznie poprawna" aktywność, najlepiej wpasowująca się w zwyczaje stada, do którego się należy. Koledzy z pracy jadą na grilla, to my też jedziemy. Cioteczki z Fellow idą do Toro - to ja się też zabieram, tylko spędzę krótką godzinkę aby się umalować i przymierzyć nowe ciuszki. Ganiamy w pracy od jednego zadania do drugiego, a potem spędzamy wolny czas biegnąc od jednej aktywności do drugiej...
Tylko czy to jest wolny czas? A może to jest czas zniewolony? Kaganiec, gorset, który sobie sami nałożyliśmy, albo daliśmy sobie założyć? To jest nasza heglowska wolność - jako uświadomiona konieczność tańczenia tak, jak zagra nam orkiestra naszej społeczności? To jest wolność marionetkowa. I tak samo można rzec - marionetkowa aktywność.
Prawdziwa aktywność powinna być naturalna, z wewnętrznej potrzeby. Jak miłość. Jak rozmowa w miłości - czasem wartka i mocna, a czasem równie piękna w swym milczeniu. Taką aktywność uwielbiam. Mogę się wypocić i zmęczyć, a mogę siedzieć i nic nie robić. Nie jestem cyrkową małpą, która tak biega jak jej każą. Sam decyduję kiedy moje życie jest cyrkiem, a kiedy jest klasztorem pełnym zadumy. Jestem sobą i chcę otaczać się ludźmi, którzy też będą sobą.
W naturalności siła, zaś w sztuczności - śmieszność. Aktywna śmieszność :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz