Patrząc na kończące się Światowe Dni Młodzieży mogę tylko powiedzieć, że ich organizacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Nie tylko bałem się, jak pewnie wiele osób, że może przytrafić się w ich czasie coś złego - jakiś zamach. We Francji wystarczy bulwar z ludżmi, a w Niemczech nawet pociąg lub centrum handlowe aby pojawiały się ofiary śmiertelne. A w Polsce na trudnych do ochrony Błoniach, wśród ponad miliona osób? Toż to idealny cel dla islamskich terrorystów. Tymczasem - nie tylko nie było żadnego zamachu, ale cała ta impreza przebiegała w o wiele bardziej kulturalnie niż o znacznie mniej liczne koncerty, które się u nas co jakiś czas odbywają.
I nie jestem wcale zdania, że kultura tej imprezy wynika z jakiegoś - jakby to może wyszydzały lewicowo liberalne media - kato-talibanu. Bynajmniej nie była to impreza smutnych fanatyków, ascetycznych talibów. To była impreza setek tysięcy rozradowanych młodych ludzi, na pewno nie tanich świętoszków, ale za to ludzi mających w sercu radość i życzliwość do innych. To była impreza organizowana przez cywilizację miłości, ale nie cywilizację rozpusty - rozumianej jako hedonistyczne i konsumpcjonistyczne podejście do świata, połączone z pustotą ideową i moralnym relatywizmem. Seks jest dla ludzi, zabawa jest dla ludzi, alkohol jest dla ludzi, nawet narkotyki są dla ludzi - jeśli potrafi się zachować umiar i proporcje. Ci ludzie właśnie potrafią. W przeciwieństwie do dziczy hodowanej przez cywilizację rozpusty.
Mam wrażenie, że nasz świat zwariował. Że chciwość globalnych imperialno-kapitalistcznych koncernów pcha świat do konsumpcjonizmu (w imię powiększania ich i tak globalnych zysków). Zaś marksistowsko-lewackie elity Unii Europejskiej i Ameryki tak naprawdę chodzą na pasku tych kapitalistów. Daleko mi do lewicy w poglądach, ale jeśli ja się wkurzam na ten wynaturzony kapitalizm, to naprawdę musi być źle. Świat zwariował na punkcie generowania zysków dla chciwych bankierów i kapitalistów i na punkcie realizacji urojonych wizji marksistowskich inżynierów społecznych. W tym idącym ku samozagładzie (zarówno wewnętrznej, jak i powodowanej przez starcie z wojującym islamem) świecie odtrutką może być właśnie cywilizacja miłości, której demo mieliśmy w czasie ŚDM. Ale cywilizacja miłości to nie infantylne rysowanie po ulicach kredkami. To radość z życia i radość ze wspólnoty, ale też pełna motywacja do jej obrony. Bo przetrwać może cywilizacja zarówno wewnętrznie żywotna, jak i krzepka w obronie.
Czyżby taka cywilizacja rodziła się powoli nad Wisłą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz