poniedziałek, 14 marca 2016

Piękny koniec

Czasem koniec jest wzruszający. Tak było ze szczurem, który dożywał swoich dni w klatce. Mój szczurek zdechł w połowie grudnia i nic nie wskazywało na to, że tak się stanie. A ten szczur przeżył go o prawie kwartał. Był już stary i widać było, że powoli gaśnie. U niego można się było spodziewać tego, że odejdzie. Byłem niestety przekonany że stanie się to tego właśnie dnia – 7 marca. I prawie mnie okpił.

Wieczorem zobaczyłem że biedak leży w klatce i łepek trzyma na misce porcelanowej. Ale pragnie wstać czy poruszyć się i kladzie łapkę na brzeg miski. Jednak nie miał już wiele siły i łapka się mu ześlizgiwała po krawędzi miski. Wyjąłem go delikatnie z klatki i położyłem na kolanach. Głaskałem go i mówiłem do niego. I co tu dużo mówić - płakałem. A Kurwoszałek był w stanie jeszcze odwrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. Potem kilka razie wzdrygnęło go jakby miał czkawkę i zgasł. 

Wydawało mi się, że jeszcze mu serce bije, ale nawet jeśli mu było, to już przestało. I leżał spokojnie mi na kolanach jak żywy, parząc na mnie swoimi czarnymi oczkami. Trochę takimi jakby wybałuszonymi. A ja się po prostu rozryczałem. Zasmarkałem oba rękawy swetra. Ale bylem szczęśliwy – że szczurek nie umierał sam. Że bylem przy nim do końca. I na pewno miał lżejszą śmierć. Byłem to mu winien, choć to nie był mój szczur. Ale opiekowałem się nim gdy został sam bez mojego Greyzola. Swojego nie pożegnałem, bo nie spodziewałem się że zdechnie. U tego zaś niestety było to do przewidzenia. 

Kurwoszałek odszedł o godzinie 23.44 - dla mnie ta godzina ma dodatkowe, symboliczne znaczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz