sobota, 5 marca 2016

Odchodzenie po kawałku

Tak sobie pomyślałem, że napiszę refleksję na temat pewnego zjawiska, które obserwowałem w pewnej relacji partnerskiej. Nazwałbym to zjawisko odchodzeniem po kawałku. Wiadomo na czym polega odejście jednej osoby od drugiej. Ale odchodzenie po kawałku to nieco inny proces. Po pierwsze nie jest to proces tylko w jedną stronę. To raczej taka fala, raz pojawia się, a raz zanika. Ale być może w perspektywie doprowadzi kiedyś do prawdziwego rozstania. 

Odchodzenie po kawałku najlepiej zobrazować na przykładach. Dajmy na to partner ma gdzieś pojechać i coś załatwić. Nagle się okazuje że wyjedzie wcześniej niż planował, bo akurat powiększyła mu się troska o to aby się nie spóźnić. A może miał przyjechać do nas wieczorem i nagle zjawił się pół godziny później, bo coś mu tam wypadło. Tu drobny kęs wspólnego życia oderwany, tam kolejny. Aż te wspólne życie może zostać obgryzione do kości.

Pół biedy, jeśli cały związek się luzuje dzięki temu i pęka. Ból, ale potem można się podnieść (jeśli kto potrafi) i iść dalej (jeśli kto potrafi). Ale gorzej, jeśli w międzyczasie działają inne spoiwa - na przykład wspaniały seks. Związek się rozkleja - seks to skleja. I tak w kółko. Niby związek trwa, ale co się stanie, jeśli ten klej zacznie wysychać? Wtedy ani porządnie skleić, ani inaczej zabezpieczyć przed klapą. Co zatem robić? To już nie temat na ten post, w którym chciałem jedynie zasygnalizować samo zjawisko.

Smutne są jednak związki, w których uświadamiamy sobie, że jesteśmy świadkami odchodzenia po kawałku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz