Czasem zastanawiam się gdzie przebiega granica między miłością jako uczuciem od serca, a miłością jako traktowaniem kogoś jak kochanka, a nie partnera. Teoretycznie łatwo to rozdzielić. Ale co innego wygodna teoria "przy herbacie", zaś co innego - realne życie. Najgorzej zaś próbować to określić gdy się samemu zakochało w kimś, praktycznie dosłownie do szaleństwa. Wtedy ciężko pogodzić się z opcją, która kłoci się z tym, czego pragnęłoby serce.
Ja myślę, że probierzem prawdziwej miłości (czyli tej od serca) jest wychodzenie sobie naprzeciw. Można się w życiu spierać, kłócić, być na siebie nawet obrażonym. Ale ludzie naprawdę zakochani prędzej czy później wrócą do siebie, podadzą sobie ręce, padną sobie w ramiona. I oni wiedzą, że tak będzie. Że po każdej nocy przyjdzie dla nich dzień. Dlatego nie boją się wspólnej przyszłości, bo wiedzą, że zawsze będą walczyć o swoje. I zawsze będą się wspierać.
Być może kiedyś im się nie uda. Być może jednak się okaże, że nie są wystarczająco do siebie dobrani aby iść razem przez życie. Ale nawet wtedy, gdy będą musieli rozstać się jako partnerzy - będą zawsze ku sobie, otwarci, wspierający się nawet w rozstaniu. I zawsze zostaną im w głowie mile wspomnienia, nawet jeśli się nie uda.
Gdy więc brakuje tego otwarcia się i wspierania, to niestety - mimo wszelkich słownych deklaracji - mamy relację kochanków, a nie prawdziwych partnerów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz