poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Misterna sztuka zniechęcania

Oto bardzo nietypowy anons jaki pojawił się swego czasu w kategorii szukania partnera. Przytaczam go w całości.

Byłego męża poznałem dzięki mojemu artykułowi, który ukazał się w miesięczniku towarzyskim. Przez 2 miesiące listonosz przynosił mi paczki pełne listów. Jedne były długie, inne krótkie, jedne mądrzejsze, inne głupsze, jedne ciekawsze, inne nudne, jedne napisane poprawną polszczyzną, inne – „po polskiemu”. Gdy wyłowiłem z tej sterty list mojego przyszłego małżonka, mocniej zabiło mi serce. Jeszcze zanim otworzyłem kopertę, czułem jak gdyby szóstym zmysłem, że autor listu wywróci moje życie do góry nogami, a gdy zagłębiłem się w lekturze, wiedziałem już: ten albo żaden. Jego pierwszy list nie wyróżniał się niczym szczególnym, może poza jednym – perfekcyjnym językiem i bezbłędną interpunkcją. Nie był ani długi, ani krótki, ani bardzo mądry, ani głupi, ale był prawdziwy, szczery, ciepły, odrobinę melancholijny, okraszony szczyptą poczucia humoru, zdradzający ogromny potencjał intelektualny i emocjonalny autora – taki smutno-wesoły, jak scharakteryzował go potem sam Marcin. Tak naprawdę list sam się czytał!! Uszyma duszy słyszałem głos nadawcy – niski i aksamitny, męski i zarazem chłopięcy, typowo radiowy (później miało się okazać, że taki był w rzeczywistości). Ja zakochałem się w pierwszym jego liście do mnie – on w moim drugim do niego. Po wymianie kilku wiedzieliśmy, że nie możemy bez siebie żyć… Korespondowaliśmy intensywnie 8 miesięcy, by potem stanąć twarzą w twarz – nie po to, by ocenić swoją przydatność do związku (o tym, że chcemy być razem, zdecydowaliśmy po miesiącu pisania), lecz by okazać sobie całą tę miłość, która nagromadziła się w nas w czasie wymiany listów. Nie mieliśmy wrażenia, że spotykamy się po raz pierwszy, przeciwnie – czuliśmy się tak, jakbyśmy wrócili do siebie z dalekiej podróży, wszak dzięki listom wiedzieliśmy o sobie wszystko. Nasze pierwsze spotkanie było też pierwszym dniem naszego wspólnego życia. Na drugie przyjechałem z całym dobytkiem i zostałem - dopóki nas los nie rozłączył… Dzięki związkowi z Marcinem wiem, że jeśli nie zakocham się w pierwszym liście, nie zakocham się też w 51. Wiem też, że kto nie zachwyci mnie w korespondencji, ten nie dokona tego także na spotkaniu twarzą w twarz, a zatem spotkanie nie ma sensu, jeśli w trakcie pisania nie zrodzi się czyste i płomienne (wzajemne) uczucie. Nie wiem, czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, ale mam pewność, że istnieje miłość od pierwszego listu. To jednak zdarza się wyłącznie ludziom niezwykłym. Jeśli Ty też do nich należysz, czekam na Twój list. Ja: 80/192, intelektualista, wrażliwiec, samotnik, indywidualista do potęgi. Bądź sam jak ten kołek w płocie, bo tylko wtedy mnie zrozumiesz i zdołasz docenić moje oddanie. 

Ciekawy anons i nasuwa jedną refleksję. Ogromnie obszerny opis, którego większość ludzi nie będzie w stanie przeczytać, pokazuje proces poznawania "byłego męża". Pomijam już pytania jakie się mogą komuś nasunąć o to, że skro tak pięknie się poznawali - to czemu im nie wyszło. Ale tak naprawdę autor anonsu pokazuje jak wysokie ma oczekiwania wobec pierwszego kontaktu. Oczekuje listu wartego nieomal Nagrody Nobla. A komu by się chciało męczyć i siedzieć nad Pięknym Listem do Jaśnie Wielmożnego Pana Intelektualisty-Wrażliwca?

Chyba JWP I-W postawił zbyt wysoki mur naokoło swojej twierdzy. I mało kto ten mur będzie w stanie przeskoczyć. A poza tym mało kto jest "sam jak ten kołek w płocie" - więc takimi oczekiwaniami masakruje i tak mikroskopijne grono potencjalnych kandydatów. Niestety JWP I-W zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że pisze raczej w kosmos. Trzeba mieć bowiem tylko takie wymagania jakie są konieczne. Bo jeśli ma się ich za dużo, to można odrzucić kogoś z kim by się jednak udało.

A tak naprawdę błąd tkwi w myśleniu JWP I-W - nie zakochujemy się w liście, ale w człowieku ;-)

1 komentarz:

  1. Wydawało mi się, że mimo iż nie nalezysz do zbyt dojrzałych emocjonalnie i mentalnie, to jednak przynajmniej reprezentujesz jako taki poziom "inteligencji" i kultury (a przynajmniej na takiego próbujesz się kreować, choć marnie Ci to wychodzi). Jednak z tej Twojej opinii na temat tego anonsu ostatecznie potwierdziłeś, że nie rozumiesz najprostszych spraw emocjonalnych, o miłości już nie wspomnę! Jeśli ktoś naprawdę potrafi kochać i kierować się sercem, to bez trudu wie o czym autor pisze. Poza tym nie masz najmniejszego pojęcia czym jest prawdziwa samotność, to na pewno nie izolacja od świata i ludzi! A ponadto nie odróżniasz samotności od samotnictwa. Te dwa różne pojęcia dla Ciebie oznaczają to samo, stąd tyle idiotycznych bzdur wypisujesz na temat samotności, bo nie masz bladego pojęcia o czym ci ludzie, często bardzo wartościowi (przynajmniej "na pierwszy rzut oka") piszą! Posiadać wyższe wykształcenie, to wcale nie to samo co być wykształconym! Warto to sobie głęboko przemyśleć, by nabrać więcej pokory i nie szafować tak lekko powierzchownymi opiniami i pogardą, zwłaszcza wobec tych, których nie rozumiesz...

    OdpowiedzUsuń