piątek, 22 lipca 2011

Parys Hilton?

Nie Paris ale Parys - bo ma być bohater gejowski ;-)

A nawiązanie jest do nazwy sieci hoteli - nieprzypadkowo. Bo o hotelach będzie mowa. Ale nie o hotelach jakie znamy - takich z portierami i recepcją...

Hotelem nazywam poznawanie chłopaka, które się sprowadza do goszczenia go, zupełnie jak w hotelu. Nocleg, pranie, wyżywienie... Żyć nie umierać - na cudzy koszt oczywiście... W pewnym sensie to jest pasożytowanie na kimś. Dlaczego zatem do niego dochodzi?

Jeśli ktoś ma ochotę fundować komuś nocleg i utrzymanie - jego sprawa. Ja nie mam na to ochoty, ale mnie też czasem się to zdarza. Po prostu poznaję kogoś, kto wydaje się odpowiedni, i wmawiam to sobie, a jednak tak nie jest. I de facto on u mnie mieszka jak w hotelu. Czasem był w tej sytuacji seks, czasem nie. Ale nawet seks to marna "zapłata" za takie mieszkanie. Nie chodzi mi bowiem o poznawanie dla seksu, ale o znalezienie partnera, z którym sobie ułożę życie.

Czasem bywało tak, że po prostu nie miałem woli aby szybciej usunąć hotelującą się osobę. Czyli moja wina i moja głupota, czasem kosztowna. A czasem trzeba było od razu wyczuć, że nic z tego nie będzie i podziękować pseudo kandydatowi o pierwszej godzinie poznawania go, albo po pierwszym noclegu - nie napiszę nawet nocy, bo noc sugeruje kochanie się, a nocleg jest hotelowo-bezosobowy.

Nie da się uniknąć oczywiście takich błędów w czasie poznawania ludzi, ale na błędach powinno się uczyć i wyciągać z nich wnioski. Pewnie jeszcze jakiś hotel przede mną - mimo najstaranniejszego wybierania kandydatów na męża. Ale ważne aby ten hotel nie przeciągał się, nie marnował czasu, nie utrudniał poznawania innych.

Najchętniej wywiesiłbym na drzwiach mojego "hotelu" tabliczkę z napisem - wolnych miejsc brak ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz