piątek, 3 czerwca 2011

Drugie rozstanie...

No i jestem po drugim rozstaniu z moim Chłopakiem... Poprzednio się rozstaliśmy w marcu, gdy wyjeżdżał na długo za granicę. Ale jednak już wrócił do kraju - na dobre. Więc oczywiście spotkaliśmy się, aby ustalić co z nami będzie.

Pojechałem po niego na Podkarpacie. Niestety, los nam nie sprzyjał - ale żadna to nowina. Okazało się bowiem, że zatrułem się śniadaniem i wracałem samochodem ledwo żywy. Dobrze, że mój Chłopak prowadził przez jakie dwie godziny. W Radomiu się zmieniliśmy i jakoś dotrwałem do Warszawy. Na tym sensacje się nie skończyły. Ja jeszcze następnego dnia byłem obolały, ale potem pora przyszła na Niego. On się z kolei czymś zatruł - i był kompletnie nie do życia przez trzy dni. To taka mała szkoła pokory dla nas ;-)

Część czasu, który moglibyśmy przeznaczyć dla siebie, przeznaczyliśmy na chorowanie.  Ale takie jest życie. Dopiero w czwartek zatrucia ustąpiły i mogliśmy spokojnie porozmawiać o naszej przyszłości.

Jest niewesoło. Mówiąc w skrócie, zapowiada się życie osobno przez najbliższy rok. Takie są nieubłagane okoliczności. Teoretycznie moglibyśmy mieszkać razem, ale dla Niego to byłoby niewskazane, w związku z kończeniem szkoły. Trzeba brać pod uwagę wszystkie czynniki. Zatem wracamy do punktu wyjścia - sytuacja podobna jak w czasie gdy mój Chłopak jechał za granicę, a jedyna różnica taka, że zostaje w Polsce. Moglibyśmy się widywać raz w miesiącu, ale to za mało jak na związek, którego potrzebujemy.

Zostajemy więc w życzliwej znajomości, z potencjalną opcją powrotu do siebie, jeśli okoliczności nam pozwolą.  Ale przynajmniej wiemy dokładnie jakie są okoliczności. Wszystkie za i przeciw, które przemyśleliśmy.

Tym razem żegnaliśmy się na Dworcu Centralnym, o 6.30 rano. Ale mam wrażenie, że jest lepiej. Że obaj wzmocniliśmy się po tym. Nawet chorowanie jest fajne, jeśli choruje się razem. Nie wiemy co los nam przyniesie. Ważne jednak, że zawsze będziemy przyjaciółmi, nawet jeśli byłoby pisane nam być partnerami.

Smutne jest pożegnanie, ale też jest nadzieja na nowe życie. Dla każdego z nas - razem lub osobno. Tak samo jak nadchodzący weekend daje nadzieję na piękne chwile, spacer lub wycieczkę rowerową z aparatem. Na zapomnienie o troskach tego okropnego świata...

Dziękuje Ci Kochanie, że mogliśmy być razem choćby przez te kilka dni. Myślę, że to nam bardzo pomogło :-)

2 komentarze:

  1. O matko i córko!
    To istnieje coś takiego jak przyjaźń pozwiązkowa?
    Ja zawsze sądziłem (parafrazując bodajże Hemingwaya),że tylko ci kochankowie są w stanie się przyjaźnić,którzy nie kochali się wystarczająco mocno,by się znienawidzić.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tato i synu! Istnieje takie coś ;-)

    Ale - mówiąc ogólnie, nie mam na myśli naszego przypadku - nie zawsze po związku ludzie chcą się przyjaźnić. Czasem zadali sobie takie rany, że nie chcą się znać ;-)

    OdpowiedzUsuń