Ostatnio namnożyło się tej krytyki "chamów" (czyli zwykłych ludzi) przez "elity" warszawskiego salonu. Owe "chamy" śmią jeździć nad morze, gdzie opijają się piwem, a ich dzieci wypróżniają się na wydmach, zamiast budować zamki z piasku jak nasza wspaniała opozycja. "Elita" musi dla odpoczynku przy ulubionej sojowej latte i wegańskiej diecie uciekać co najmniej w góry, lub za górami i lasami - czyli za granicę. Choć tam aż roi się od bombowych promocji, a to już nie każdemu odpowiada. Ale mnie zajmuje w tym wszystkim coś nieco innego.
Otóż gdyby ktoś ze środowisk skrajnie prawicowych lub nawet wszelkich innych popierających obecną władzę wystąpił z podobną krytyką warszawskich "elit" - to byłaby od razu potworna mowa nienawiści, szczególnie gdyby nie daj Boże skrytykował kogoś o odmiennej orientacji seksualnej. Ale gdy warszawska "elita" wylewa wiadra pomyj na "chamów", to jest tylko troska o dobro tych ludzi i całego kraju. Nie od dziś wiadomo, że lewicowo-liberalne środowiska stosują podwójne myślenie i podwójne standardy. Nazywa się to potocznie moralnością Kalego.
Ja nazwałbym to w tym przypadku obrotową mową nienawiści. To tak, jakby mieć coś umieszczone na obrotowej osi i oświetlone z jednej strony. Jeśli obraca się to w jedną stronę, to mamy oświetlone, a jeśli w drugą - to zostaje niewidoczne w cieniu. "Elity" samowolnie przyznają sobie prawo do jedynie słusznej oceny i pouczania innych. To znana od lat choroba lewicy - ona musi pouczać innych, bo wie lepiej niż oni, co dla nich dobre. Na tym polegają przecież te opętańcze lewicowe eksperymenty społeczne - tworzenie nowego, wspaniałego świata, który dziwnym trafem jakoś nigdy się nie udaje.
Biedna "elita" dopatrując się defekacji na wydmach nie zauważa jak bardzo odświeżony inaczej ma własny salon ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz