czwartek, 13 lutego 2014

Zapłon

21 listopada 2013
Postanowiliśmy że trzeba będzie sprzedać samochód. Niestety, z kilku na raz powodów. Po pierwsze aby mieć kasę na przeżycie i na zmianę mieszkania na tańsze i lepiej położone (z punktu widzenia klientów). Po drugie - dlatego że w nowym miejscu nie będzie jak parkować. Po trzecie - bo od miesięcy go nie używam. I to właśnie był największy problem at the moment.

Bo trzeba było auto odpalić, umyć, trochę zatankować i przygotować do sprzedaży. Zeszliśmy więc do garażu. Miałem przedłużacze (w sumie potrzeba było około 40 metrów kabla do najbliższego gniazdka w garażu) i urządzenie do ładowania akumulatora i do rozruchu. Podłączyliśmy je, podładowaliśmy akumulator 15 minut, potem rozruch - i nic. Kolejna próba - nic. Więc zostałem na godzinę przy wozie, a Paweł poszedł do domu.

Byłem zadowolony, bo akumulator nieźle się podładuje (nastawiłem duży prąd ładowania). Wrócił Paweł. I co się okazało? Nie dopatrzyłem tego, że gdy opuszczałem maskę to uchwyty ześlizgnęły się ze styków akumulatora. Całe ładowanie poszło w kosmos. Przynajmniej moglem się uśmiać.Ładowałem akumulator jak prawdziwa ciota - w takim sensie, że jako człowiek kompletnie nierozgarnięty.

Ale generalnie nie było do śmiechu ze startowaniem auta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz