Umówiłem się kiedyś na spotkanie z chłopakiem, który zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Mieszkał koło Opola, więc jest to trochę jazdy. Miałem spotkać się z nim w sobotę późnym wieczorem, po jego pracy. Postanowiłem pojechać w nocy, zajechać rano nad zalew koło Opola i fotografować ptaki.
Jak zaplanowałem tak zrobiłem. Nad zalewem byłem o 6.30, wypakowałem sprzęt i poszedłem na wał. I co? Porażka! Pogoda pochmurna, wiatr i zimno (12 stopni) a ja bez czapki. Myślałem, że mnie przewieje. Goła woda, goły brzeg, żadnych szuwarów jak na jeziorach, żadnych ptaków. Żadnych! Nawet mew. Zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć i uciekłem do auta, ścigany chłodem i wiatrem.
Pech. Podwójny. Nie dość, że nie mam zdjęć, na które liczyłem, to mam za dużo czasu. Około 16 godzin do spotkania. I co mam robić?
I nagle - ad hoc - przypomniał mi się Szczeliniec Wielki. Połączyłem się komórką z Wikipedią, znalazłem informację, potem ustawiłem odpowiednią miejscowość w nawigacji i zapuściłem silnik. Około 2 godzin jazdy, więc 2 godziny z głowy.
Jak się okazuje pechowi towarzyszą też farty. Przyjechałem na parking tak wcześnie, że nie pobrano ode mnie opłaty. W sumie zrobiłem miłą wycieczkę, około tysiąca zdjęć - bardzo dużo nawet jak na mnie, szybko pstrykającego. To było pozytywne. A jaki kolejny pech? Spadł deszcz :-) Ale potem fart - było piękne słońce i postanowiłem obfocić jeszcze raz drogę powrotną, bo za pierwszym razem nie było takiego światła. Kartę SanDisk zamieniłem na zapasową Pretec i - pech! Po około 30 zdjęciach karta zawiesiła się. Niestety nie pierwszy przypadek z Pretecem - głupi byłem, że nie wziąłem zapasowego SanDiska. Moja wina.
Zamieniłem aparaty obiektywami (w słabszym Nikonie miałem teleobiektyw na ptaki) bo ten mniejszy Nikon miał inną kartę pamięci, która działała. I pojechałem na wycieczkę do lasu. I jak tam jechałem to drogę przebiegł mi czarny kot, a niedługo potem widziałem psa z kulawą nogą. I zacząłem się zastanawiać jaki to znak. Spacer w lesie był miły, choć zdjęcia wyszły słabiej, bo i aparat słabszy.
Potem pojechałem już na spotkanie z tym chłopakiem. I tu wyszedł największy pech. Nie wyczułem z tym chłopakiem bliskości. Choć nic nie wskazywało, że tak będzie. Ale było. Największa porażka. Dobrze, że chociaż wycieczka fotograficzna bardzo miło się udała...
Zabrałem go do Warszawy, ale wiedziałem już że nic z tego nie będzie. Droga powrotna była męcząca, bo zasypiałem prawie nad kierownicą (w końcu przejechałem prawie całą poprzednią noc), a do tego nie było ożywionej ciepłej rozmowy, która by mnie ratowała przed snem.
I nagle w Częstochowie kolejny pech - wysiadła cewka w silniku. Silnik wpada w wibracje, trzęsie, ma mniejszą moc. Już to przerabiałem kilka razy, więc znam objawy. Co robić? Jechać dalej? Ryzyko uszkodzenia katalizatora. Zostać tu? Nie ma sensu. Jutro niedziela, nie znajdę warsztatu. To jadę do domu. Tyle, że na przekładni ręcznej, aby sztucznie zawyżać obroty silnika, bo wtedy nie wpada w takie wibracje. Oczywiście senność trochę przeszła.
Wreszcie dojechałem do domu. W niedzielę ten chłopak - a on też wyczuł, że nic nie będzie - poszukał u mnie na czacie kogoś, kto by mu za mnie pokazał Warszawę i pojechał na spotkanie z nim. A ja nocowałem sam. W poniedziałek odstawiłem auto do autoryzowanej stacji, bo najbliżej. I gdy kilka godzin później jechałem po jego odbiór to zastanawiałem się ile mi policzą za naprawę.
I tym razem był największy fart. Cudem trafiłem na promocję wymiany cewki gratis. O lol :-)
Jak widać Bóg nie szczędzi mi zarówno kopniaków, jak i pozytywnych gestów. Nieważne ile pechu jest w życiu. Ważne aby się wszystko, jak w tym przypadku, skończyło fartem :-)
A znaki tak zinterpretowałem - czarny kot: nie wyszło z chłopakiem, pies z kulawą nogą: kulawa cewka w silniku (czterocylindrowym)...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz