wtorek, 5 lipca 2011

Gdzie tkwił błąd?

Zawsze kiedy poznaję kogoś i nie udaje się z nim - zastanawiam się gdzie tkwił mój błąd. I siebie obwiniam za porażkę. Dlaczego właśnie siebie? Dlatego, że mogę sobie zarzucić, że nie dość starannie rozpracowałem daną osobę. Nie dość starannie przekonałem się, że to jest to. I do siebie mogę mieć pretensje, bo mogłem postąpić inaczej. A nie postąpiłem. No i przy okazji - zarzucać coś samemu sobie, to nie jest wyżywanie się na kimś innym ;-)

Czasem jednak nie sposób jest przewidzieć że się nie uda. Poznaje się kogoś, miło z nim pisze i rozmawia przez telefon, wpatruje się w jego zdjęcie godzinami. Ale jednak gdy dochodzi do spotkania w realu - po prostu nie czuć bliskości.  Nie ma przyciągania. I nie wiadomo dlaczego. Po prostu nie ma.

Tego się nie ogranie rozumem, szkiełkiem i okiem, nie zmierzy się tego żadną linijką. To się czuje lub nie. I dlatego to się da jedynie wyczuć w bezpośredniej bliskości, a nie przez net, telefon, maile.

Kto nie próbuje, ten nie wygra. Można - o ile to możliwe w danej sytuacji - wyciągać wnioski z porażki. Ale nie da się zapobiec takim porażkom na przyszłość. Bo skoro nic nie zapowiadało porażki, to jak można ją przewidzieć? Nie można. 

Jedyne co się da zrobić, to postarać się sprawdzić jak najwięcej spraw. Upewnić się, że w potencjalnie rozwalających ewentualny związek kwestiach jest zgodność. Tyle można zrobić dla zachowania maksymalnej szansy na sukces.

A przede wszystkim szukać dalej. Do skutku :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz