wtorek, 31 lipca 2012

Lady Gaga

Kuba dostał od tego swojego "wujka" - czyli przyjaciela domu - dwupłytowy album "Born this Way" Lady Gagi. I zgrałem sobie do iTunes wszystkie jej piosenki, w sumie jest ich 22. Jedyna "przykrość" była taka, że piosenkę "Bloody Mary" którą wcześniej ściągnąłem z netu i przesłuchałem ponad 1600 razy, skasowałem z iTunes zastępując ją wersją zgraną z płyty - przez co licznik jej odtworzeń się wyzerował.

Do tej pory najwięcej utworów mam Kraftwerku, ale nie dziwne, skoro zgrałem ich pełną ośmiopłytową dyskografię do iTunes - w sumie mam Kraftwerku 71 piosenek, z tego kilka poza tym albumem - trafiłem na nie w necie i nie skasowałem bo by mi ich brakowało. W sumie mam w iTunes 249 piosenek, czyli - jak pracowicie wyliczył ten program - 1,13 GB i ļ.

Teraz więc mam fazę na słuchanie Lady gagi, ale najbardziej podoba mi się nie "Bloody Mary" ale "Judas". Zatem swoim zwyczajem słucham w kółko, w kółko i ciągle w kółko tego co mi się aktualnie podoba. Lubię tak słuchać w kółko jednego utworu.

A przy okazji się cieszę bo nabija mi się licznik odtworzeń - cecha która mi się szczególnie podoba w iTunes ;-)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Obrączki 8.0

14 lutego 2012
Dzień przed Walentynkami robiliśmy obiad dla znajomych u nas w domu i kolega poprosił mnie abym sprawdził na Allegro obrączki, bo chciałby być może zamówić dla siebie i chłopaka jakieś. I wtedy zobaczyłem ciekawe pozłacane obrączki, wykonane z wolframu. Podobno to bardzo twardy metal odporny na zarysowania - a takie codzienne obrączki bardzo by nam się przydały. A przy okazji są eleganckie i proste. I z możliwością wygrawerowania napisu.

W dzień walentynek zamówiłem więc parę takich obrączek z napisani "Kuba dla Maćka" oraz "Maciek dla Kuby". Byłem tak zakręcony tym zamawianiem, że - po raz pierwszy w życiu - zapomniałem podać w tym zamówieniu naszych rozmiarów. Ale to nic dziwnego, w kontekście poznawania Kuby, bo jego poznawania obfituje w takie zupełnie nietypowe - jak dotąd w moim życiu - skróty lub "spontany w spontanie".


A przy okazji zamówiłem też stalowo-kauczukowe bransoletki z takimi samymi dedykacjami. Oczywiście z tej samej firmy, więc będzie jedna przesyłka. Kuba długo się mocował zanim odkrył jak się fikuśnie zapinają.


No to mamy ósmą parę obrączek (z dodatkiem bransoletek). I ewentualnie widzę jeszcze jedną parę dla nas na przyszłość. Ale już zupełnie inną parę - złotą, ślubną, znacznie droższą. Wymyśliłem nawet projekt takich obrączek - ale byłyby bardzo kosztowne. Na razie więc tego "problemu" nie mamy. Ale kto wie jak się życie potoczy - może kiedyś będzie nas na to stać :-)

Tak naprawdę, te obrączki zawierają w sobie nieomal wszystko to co było w poprzednich parach, może z wyjątkiem pierwszej (bursztynowej) - która i tak jest wyjątkowa, bo przechodnia. Natomiast mają elementy tych par, które były dekompletowane lub zniszczone. Z drugą parą mają wspólną szerokość i wypukły kształt. Z trzecią i czwartą parą mają wspólne wygrawerowanie. Z piątą, szóstą i siódmą zaś to, że są wykonane z innego niż srebro metalu. Ale w tym zakresie są też wyjątkowe - bo żadne poprzednie nie były zrobione z wolframu.

Oby każda kolejna para, jeśli taka będzie, była już robiona jedynie dla nas.

niedziela, 29 lipca 2012

After Toro

12 lutego 2012
Tym razem przygotowałem się na wyjście profesjonalnie. Miałem już nową ciepłą kurtkę, miałem kaptur, miałem też sweter do założenia na czas wyjścia na dwór. I poszedłem sobie spokojnie, nie musiałem biec, na plac Konstytucji. Ale tam właśnie uciekł mi sprzed nosa nocny autobus. Koksownika już nie było. Temperatura zaledwie kilka kresek poniżej zera. Poszedłem więc spokojnie na Dworzec Centralny i udało mi się wsiąść do autobusu dosłownie na chwilę przed jego wyjazdem.

Sprawdzałem telefon, ale nie było żadnego sygnału od Kuby. Nie pomyślałem jednak, że może on mieć wyczerpane środki na rozmowy. Gdybym zadzwonił dowiedziałbym się, że wyszedł z Toro niedługo po mnie i siedział samotnie na krawężniku. Miałbym okazję puścić się biegiem i przybiec do niego. To byłoby takie romantyczne, niczym z teledysku. Ale niestety, przepuściłem taką okazję. Przynajmniej wiem, że na przyszłość muszę się dwa razy upewnić czy mój chłopak zostaje czy wychodzi niedługo po mnie. 

Potem się dowiedziałem, że Kuba z kolegą szarpali się tam w Toro z obsługą i dostali zakaz wstępu. Ja postanowiłem zrezygnować z chodzenia do Toro dobrowolnie, a oni mają podobno zakaz. Tak czy siak, postępowanie obsługi Toro było żenujące. To nie była impreza na 500 osób aby obsługa reagowała nerwowo. Raczej pozbyli się dzięki temu ludzi, którzy mogli potencjalnie animować niedzielne imprezy i naganiać im klientów. 

Nie pierwszy raz się okazuje, że do prowadzenia lokalu nie wystarczy mieć piwo i kufle - trzeba także trochę gospodarskiej charyzmy :-)

sobota, 28 lipca 2012

Toro last?

12 lutego 2012
Pojechaliśmy do Toro na niedzielną imprezę - wstęp za 20 zeta i picie piwa do woli. Nawet było całkiem sporo osób, jak na niedzielne warunki, bo kilkanaście (razem z nami). Ale tym razem nie była to impreza udana. Najpierw jeden z pracowników (przemilczę litościwie kto) wydarł się na Kubę w toalecie, zarzucając mu zbyt głośne zachowanie się. Tak jakby rozkręcanie przez Kubę imprezy było czymś złym. Mnie to zniechęciło do tańca i dalszej zabawy. Siedziałem ponuro.

Piwa się napiliśmy, ale potem wyskoczyłem po fajki na stację benzynową Orlenu i przy okazji kupiłem batona oraz orzeszki. Batona zjedliśmy w czasie powrotu. Ale orzeszki otworzyłem dopiero w Toro. I gruby ochroniarz od razu wyskoczył do mnie z tekstem, że się nie je cudzej żywności. Oczywiście miał rację, bo takie są zasady. Ale tym razem odebrałem to jako czepianie się. Zszedłem na dół do palarni, a tam gadając z ludźmi wkurzyłem się (już nie pamiętam na co) i cisnąłem paczkę orzeszków na ziemię. Na szczęście potem się dowiedziałem, że koledzy spałaszowali zawartość :-)

Poszedłem do szatni po ubranie - szczęśliwie tak się złożyło, że moja kurtka wisiała samodzielnie. Kuba przyszedł i powiedziałem mu, że już do Toro nie wrócę. Ponieważ Kuba poszedł potem, więc pomyślałem sobie, że będzie się jeszcze bawił do zamknięcia lokalu. Słyszałem jak ten facet z obsługi, który przedtem miał pretensje do Kuby o głośne zachowanie, teraz w rozmowie z szatniarzem mówi o jakimś "chamstwie". Nieważne do kogo to odnosił, ale nie mam zamiaru być w lokalu, w którym obsługa ma pańskie wymagania i ocenia klientów z góry. Żenująca amatorka.

Wyszedłem z tego być może ostatniego Toro w ciemną noc...

piątek, 27 lipca 2012

Imieniny w Toro

5 lutego 2012
Tym razem daliśmy jeszcze lepszy popis w Toro. W niedzielę wstęp za 20 zeta i piwo w cenie. Tym razem nie piłem żadnego Stronga. Kuba obchodził dziś imieniny, bo kolega mu zwrócił uwagę, że są. Na Kumpello, za moją trochę ryzykowną radą, Kuba napisał o imprezie w Toro i podał numer telefonu do siebie. Baliśmy się jakiegoś spamu na telefon, ale na szczęście się obyło. Kilka osób oczywiście hucznie się zapowiedziało. Więc była okazja aby sprawdzić jak to z tymi obietnicami u gejów bywa.

A bywa tak, że nikt jakoś nie przyszedł. Jeden nie odbiera nagle telefonu, innemu niby się auto zepsuło. Zabawne to życie, choć ja auto rozumiem - wczoraj też miałem awarię odpalenia auta. Ale kto ma determinację, to sobie poradzi. A determinacji chyba zabrakło. Więc w sumie przyjęliśmy inną taktykę - po prostu zgarnęliśmy do zabawy praktycznie wszystkie osoby jakie były w klubie - 10 osób. Albo przynajmniej z nimi się poznaliśmy. I było całkiem milo, choć dość samotnie.

Wnioski są proste - wystarczyło mieć 10 czy 20 pewnych osób i można było mieć de facto cały klub na wyłączność. I tak jest już lepiej niż tydzień temu - bo było nas czterech i wkręciliśmy inne osoby. Opłaca się mieć własną obsadę - bo jak widać środowisko wcale nie jet takie zabawowe jakby się wydawało. Środowisko jest jak wilgotny węgiel - trzeba się natrudzić aby zapłonął ogień. Niby wszyscy tacy zapaleni, ale tylko na ekranie komputera. W realu pustki. 

Wniosek prosty - aby przyszło 10 osób zapewne trzeba umówić 100 ;-)

czwartek, 26 lipca 2012

Toro i "podwójna śmierć"

4 lutego 2012
Tym razem byliśmy w Toro czteroosobową paczką i było znacznie fajniej, bo zawsze raźniej. O tyle jednak nie było raźniej, że kupiliśmy piwo przed imprezą i wypiliśmy, a ja dopiłem resztki z innych puszek. A to była Warka Strong dwusłodowa, piwo, którego jakiś czas temu trzy wypite puszki doprowadziły mnie do kaca. Kiedyś bardzo lubiłem warkę Strong, ale ta dwusłodowa zaczyna mnie przerażać. I zapewne to ona mnie dobiła w Toro :-)

Napiłem się tam chyba jednego piwa, tańczyłem, ale potem zacząłem czuć coraz większe działania alkoholu - to był chyba ten Strong. Albo przynajmniej grał w tym pierwsze skrzypce. W sumie, jak się potem dowiedziałem, mówiłem rzeczy których już kompletnie nie pamiętam. A to znaczy, że było ze mną źle. Aż wreszcie pora była ruszać. Ja wcześniej poszedłem do auta i zapuściłem silnik aby je rozgrzać. Kupiłem też colę i batoniki.

I potem przyszła reszta towarzystwa. Ja siadłem z tyłu. Przedtem jeszcze zdążyłem dokonać "inspekcji" samochodu z zewnątrz, połączonej ze zwracaniem na chodnik zawartości mojego wnętrza. I byłem umierający". Ale jak się okazuje - nie ja jeden. Umarł bowiem akumulator. Kolega nie potrafił odpalić silnika. Siadłem na miejscu kierowcy, ale tylko się przekonałem, że faktycznie się nie da. Na szczęście był taksówkarz o ludzkim sercu i kolega mu wyjaśnił, że spłukaliśmy się z kasy w klubie - a on mimo to się zgodził odpalić auto. Wypchnęli więc mnie w samochodzie na ulicę i podłączyliśmy kable, które miałem szczęśliwie w bagażniku - i silnik zaskoczył.

Do domu już ja prowadziłem - za kółkiem mam inny tryb i zmęczenie mija. Dojechaliśmy bezpiecznie :-)

środa, 25 lipca 2012

Ewolucja nicków

1 lutego 2012
Ciekawe były ewolucje nicków na czacie. Odkąd poznałem Kubę wchodzę na czata jako para, a Kuba wchodzi jako osiemnastolatek. Jego zagadują z racji wieku, a mnie z racji bycia parą. Mieliśmy nicka "WawaParaBemowo" ale ten nick się nie sprawdził. Po pierwsze, dopytywali nasz czy jesteśmy parą K+M czy M+M. A po drugie oczywiście oferowali seks - prawie wszyscy bez wyjątku. Postanowiłem więc zmienić nicka.

Wybrałem nick "WawaBemParaQmpli" - akurat tyle liter w nicku się zmieściło na Czaterii. Wydawało się, że jest idealny, bo pokazuje, że szukamy kumpli. Ale inteligentnych-inaczej na czatach nie brakuje i od razu nas brali za parę kumpli, a nie parę szukającą kumpli. Zatem kolejny niewypał.

No to wpadłem na pomysł ostatecznego nicka i stworzyłem kompilację "WawaBemParaNoSX". I ten chyba jest najlepszy. Nie przesądza jaka z nas para, ale pokazuje - dla inteligentnych oczywiście, że nie szukamy seksu. A debile i tak będą rozmawiali, niezależnie od tego jaki nick będziemy mieli.

Mam nadzieję, że ten nick się sprawdzi :-)

wtorek, 24 lipca 2012

No sex? Wiem, że sex!

Debile oczywiście potrafią wszystko opacznie zrozumieć. Angielskie określenie "no sex" znaczy "nie seks" albo najlepiej "bez seksu". Ale douczeni-inaczej interpretują "no" po polsku - tak jak w zdaniu "no to machniom". I myślą, że "no sex" znaczy "no to machniom sex". Czasem trzeba im więc to tłumaczyć, niczym dziecku w szkole. Ale "najmądrzejsi" sami przyznają, że wiedzą, że szukamy seksu. Oto dowód:

Nie wiem, ale od życiowo doświadczonego 42-latka oczekiwałbym większego pomyślunku. Chyba, że oderwano go od przysłowiowego kilofa czy łopaty. Bo inteligencją się zdecydowanie nie popisał. 

A ja zacząłem się zastanawiać nad zmianą nicka na czacie :-)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Zmiany techniczne

1 lutego 2012
Zmieniłem responder na Gadu-Gadu. Zrobiłem responder pary, zresztą już taki miałem wcześniej, kiedy bylem z moim najlepszym dotąd chłopakiem. Teraz dostosowałem responder do mojej obecnej estetyki, każde zdanie w osobnej linijce, dwukropek na górze (dzięki czemu systemowo dopisane słowo "(Autoreply)" jest zakończone dwukropkiem), wielokropek na dole. Całość wygląda tak:

 (Autoreply) :
Jesteśmy parą zakręconych gejów - obaj szaleni na swój sposób;-)
Szukamy kumpli, przyjaciół albo nawet czysto netowych znajomych :-)
Nie szukamy seks przygód! I bardzo prosimy rozmówców - miej mózg ;-)
...

Mam nadzieję, że rozmówcy będą mieć mózgi :-) W stanie opisowym GG jest zaś napisane: Para gejów szuka kumpli, przyjaciół, netowych znajomych :-) Nie szukamy seksu!

Zmieniłem też oczywiście timer na pokazujący czas naszego bycia razem. Ale przy okazji przypadkiem wykasowałem timer "obrączkowy" - został tylko "zegarowy". I tak też jest w porządku, bo czas naszego poznania się i zamieszkania jest praktycznie identyczny. Ponieważ skasowanie tamtego drugiego timera nie było zamierzone, ale przypadkowe - potraktowałem je jako znak, że nam się uda.

Miałem tylko kłopot ze wpisaniem litery "ś" w nicku "Kubuś" w timerze. Nokia N900 nie obsługuje standardowo wszystkich polskich znaków. W końcu po prostu skopiowałem tę literkę z treści SMS-a z życzeniami świątecznymi. I timer jest już ustawiony jak należy ;-)

I jak zwykle wyrażę życzenie, oby te ustawienia już nie musiały być zmieniane - szczególnie timera ;-)

niedziela, 22 lipca 2012

A może piesek?

1 lutego 2012
Dzwoniłem do Kuby i potwierdził, że jutro wraca do Warszawy. Jego "wujek", przyjaciel domu, u którego był, zawozi go jutro do jego miejscowości, a potem on pojedzie autobusem do Warszawy i odbiorę go z Dworca Zachodniego. I Kuba mnie spytał czy może wziąć do mnie swojego przyjaciela, jamnikowatego pieska. A ja też się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że taki piesek byłby moim sprzymierzeńcem, bo wracalibyśmy wcześniej z imprez ;-)

Jak do tej pory raz był tu chłopak z psem, ale gościnnie i nie nocował. Zresztą wyłudził ode mnie pieniądze. A teraz wszystko wskazuje na to, że może się tu pojawić psi lokator. O swoich obawach dotyczących zwierząt pisałem w innym poście. Ale pamiętny tego już wcześniej, kiedy rozmawialiśmy z Kubą o jego psie, wypytałem go szczegółowo o jego zwyczaje, gubienie sierści i tym podobne sprawy.

A dla mnie to jest bardzo ważny dodatkowy sygnał, że Kuba myśli poważnie o byciu ze mną. Bo osiemnastoletni lekkoduch nie przywoziłby psa ze sobą.  Ale osiemnastolatek naprawdę szukający uczucia - jak najbardziej chce się z nim przeprowadzić. I oby się nam udało z tą przeprowadzką do nowego życia.

A poza tym, może z psem nasze życie stanie się mniej "pieskie" ;-)


sobota, 21 lipca 2012

Znak ratownika

1 lutego 2012
Siedzę na czacie jako para i szukam znajomych. Jestem sam, bo Kuba pojechał załatwić sprawy. Tym razem stosuję kompletnie pasywne podejście do czata - nie zaczepiam ludzi, ale czekam aż mnie zaczepiają. Ale zrobiłem wyjątek dla chłopaka o nicku "smutny 19". Pogadałem z nim. Bardzo fajny chłopak, wrażliwy, pomiatany przez zaborczego partnera, zodiakalny skorpion (więc mój ulubiony znak) a jednocześnie mający imię mojego chłopaka :-) Gadaliśmy, ja poszedłem zjeść kolację, ale kiedy wróciłem on się już wylogował.

Być może wrócił jego facet. A może to był tylko znak od Boga - jakie często miewam w życiu. Tym razem był to znak stopu. Abym nie poznawał ludzi, którzy mogą mi pomieszać myśli. Ten chłopak byłby może kandydatem na idealnego partnera tydzień temu. I może po rozmowie pojechałbym po niego do Wadowic, skąd pochodzi, aby zabrać go od jego tyrana do Warszawy. Ale teraz mam już chłopaka, z którym się podwójnie zaręczyłem - na początku poznania i teraz, po naszej ożywczej kłótni. A zamówione w Ameryce obrączki już do nas jadą i polecą przez ocean :-)

W tej sytuacji Bóg, jak to interpretuję, dał mi wyraźny znak. Koniec dopatrywania się w kimkolwiek poznanym choćby próby innego wariantu układania sobie życia. Układam je z jednym chłopakiem. I tak zostanie, chyba, że wolą Boga miało być inaczej. Ale póki "inaczej" nie jest - ja myślę o nas. 

Zresztą, już się takim myśleniem wykazałem. Wadowicki Kuba poprosił - co ludzkie - abym go przytulił, na czacie. Przytulenie na czacie to tylko słowa napisane na ekranie komputera. A ja co mu odpisałem? Że go otulę ciepłym kocem i podam kubek kawy czy herbaty. Zachowałem się jak ratownik. Bo jestem w związku i nie przytulam. Choć oczywiście zrobię to chętnie, jeśli to komuś pomoże psychicznie. Ale jedynie za zgodą i wiedzą mojego partnera. Tak jak ratownik też może przytulić ofiarę katastrofy.

I tak sobie myślę, że to było najważniejsze znaczenie tego znaku od Boga - ukazanie mi, że jestem już jedynie ratownikiem dla innych :-)

piątek, 20 lipca 2012

A to kurwa!

Po niedawno publikowanych dramatycznych opisach mojego i Kubusia "rozstania" - które naprawdę było dla nas traumatycznym, choć bardzo ożywczym i mega pozytywnym doświadczeniem - dziś nieco rozrywki, jakiej dostarcza gratis gejowskie życie. Otóż dowiedziałem się jakiś czas temu, że jeden z moich poprzednich chłopaków jest gejowską kurwą, zatrudnioną w agencji towarzyskiej. 

Na szczęście nie miałem z nim za wiele do czynienia, także intymnie. Ale niesmak pozostał. I do tego ten chłopak jest przegiętą ciotą. Słusznie mi się pewne jego działania wydawały podejrzane. Teraz mam pewność, że to dziwka... Wyglądał na ciotę, zachowywał się jak przegięta i rozkapryszona ciota - a okazuje się, że jest ciotą dupodajką. Zatem jego deklaracje o szukaniu ze mną miłości można spokojnie potraktować z przymrużeniem oka. Nawet gdyby miał szczere intencje, to musiałby długo pracować ina swoje uwiarygodnienie. Niestety, takie życie :-)

Oczywiście nie napiszę kto to jest i skąd o tym wiem, gdyż obowiązuje mnie w tym zakresie zrozumiała dyskrecja. Ale wiem. Traktuję to po prostu jako temat na bloga. A błędów w poznawaniu ludzi nie popełnia jedynie ten, który nic nie robi. Ale przynajmniej znów mam temat na bloga :-)

Nieważne są błędy przeszłości z innymi, ale bezbłędna przyszłość z moim chłopakiem :-)

czwartek, 19 lipca 2012

Patent na samotność

31 stycznia 2012
A więc czekają mnie trzy noce bez Kuby. I wiecie na jaki pomysł wpadłem? Wziąłem od niego choć trochę znoszoną koszulkę i nanizałem ją na poduszkę w łóżku. Aby móc się do "niego" przytulić i choć trochę czuć jego cudowny zapach. Bo zapach Kuby jest cudowny - każdy zapach. Nawet gdy jest zmęczony i spocony, jest po prostu cudownie pachnącym chłopakiem. I mam ochotę go całego wylizać. A na razie będę się jedynie przytulał do jego poduszki:

Rozstania z ukochanym potrafią prowadzić do powstawania całkiem interesujących rozwiązań. I takie rozwiązanie właśnie przerabiamy. A raczej ja je przerabiam ;-) W sumie przerobiłem pomysł - śpię z głową na "jego" poduszce po prostu. Dzięki temu nie muszę się sztucznie przytulać :-)

Ale przynajmniej mam się do "kogo" przytulić :-)

środa, 18 lipca 2012

Mroźna noc

31 stycznia 2012
Nie zdążyłem ogarnąć się z profilami gdy zadzwonił domofon. Odebrałem. Kuba zapytał czy może wejść, bo na dworze jest zimno. Oczywiście, że go wpuściłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiem już co mówiłem, nigdy nie przerabiałem takiej sytuacji. Ale wyjaśniłem mu o co biegało, on mi wyjaśnił od siebie. Popełniliśmy błąd, bo nie gadaliśmy ze sobą o pewnych sprawach i stąd narosły kompletne nieporozumienia. Przeprosiłem Kubę, ale nie chodzi o słowa, ale o to aby zrozumieć cały kontekst.

A potem zapytałem go czy mnie kocha i czy chce być ze mną. Tak, chce. A czy ja chcę być z nim. Tak, chcę. Nałożyłem mu moją obrączkę, którą zdjął wychodząc. A potem on wszedł mi na kolana i przytuliliśmy się. A potem się kochaliśmy jak nigdy dotąd. Bardzo mocno i namiętnie. Bo Kuba mnie opuszczał. Po pierwsze dlatego, że już wezwał kogoś z rodziny samochodem. A po drugie dlatego, że i tak musiał na 3 dni pojechać załatwiać sprawy, a następnie spakować się z rzeczami. Przyjechał bowiem do mnie z jedną reklamówką.

W pewnym sensie to Bóg życzliwie sprawił, że się pokłóciliśmy, bo dzięki temu on wróci w czwartek i spędzimy weekend. I to odetkało nam kanał porozumiewania się. Czasem trzeba taki kanał przepłukać. Jedno jest pewne - ta rozsypana sól przyniosła szczęście. Ale to też było widoczne gdy się rozsypała. Bo oprócz niej rozsypał się także słodzik :-) Już wtedy wydało mi się to dziwne, bo jakby się równoważące. I patrzcie - jak dokładnie ten znak się okazał proroczy... Proroczy nie po raz pierwszy w moim życiu - mam wiele takich przypadków ;-)

Najważniejsze, że jesteśmy razem - i niech tak zostanie. A wpisy na profilach szybko wycofałem do poprzedniego stanu ;-)

wtorek, 17 lipca 2012

Rozsypana sól

31 stycznia 2012
Kiedy już Kuba zamieszkał u mnie, niedługo potem otwierałem siłowo pojemnik z tabletkami słodzika, aby jego zawartość przesypać do szklanego słoiczka. I oderwałem gałkę od tego pojemnika, która uderzyła w miseczkę z solą i rozsypała ją na stole. A rozsypana sól to zły znak. I dziś to się ziściło. Przyszedłem do domu wieczorem, w kiepskim humorze, potrzebujący wsparcia i przytulenia, a Kuba zajmował się swoimi sprawami. Czekałem aż się zorientuje że coś nie tak ale to nie nastąpiło. Aż w pewnym momencie klasnąłem w dłonie i zawołałem "pakuj się!"

Z tego co sobie o nim wyobrażałem, zachowanie Kuby zaczynało mnie degenerować i stąd ten nagły niekontrolowany wybuch. W momencie wybuchu nie byłem już sobą i nie panowałem nad sobą. A Kuba zaczął się od razu pakować, co mnie wewnętrznie wkurzyło. No bo skoro się pakuje, to znaczy że od dawna mnie lekceważył i moje polecenie trafiło na podatny grunt u niego. Próbowałem go zatrzymać i przepraszałem za mój wybuch - ale na próżno. Kuba wyszedł trzaskając dosłownie drzwiami.

Załamałem się i - co u mnie typowe - natychmiast włączył się automat czyszczący. Zacząłem pisać inną treść na profil, przerwałem nasze powiązanie na Kumpello. I zacząłem się zastanawiać czy poznam kogoś tak miłego, fajnego, o takich oczach pełnych blasku, o takich stopach i przepysznych owłosionych łydkach. O takiej pupie, słoniach, szyi, ustach i piersi. Kogoś kogo chcę non stop lizać i tulić.

Chyba już nie poznam. Straciłem życiową szansę :-(

poniedziałek, 16 lipca 2012

Może zawodówka?

Oto jak zostaliśmy zdemaskowani jako posiadający jedynie zasadnicze wykształcenie zawodowe. I zrobił to nie lada geniusz, który nie był w stanie odcyfrować tajemniczego kodu jaki napisałem mu na początku rozmowy: no sx jbc. Czyli - no sex jakby co. Chyba nie muszę tłumaczyć nikomu co znaczy po angielsku no sex, bo to chyba wie każdy, nawet jeśli nie zna tego języka... Ale nasz geniusz rozgryzał słowo "no" i zastanawiał się czy aby nie znaczy "na".

Gdyby był nieco bardziej lotny, zobaczyłby jaki dystans na klawiaturze dzieli literki O i A - i chyba nie miałby wątpliwości co do tego, że "no" nie było przez pomyłkę napisanym "na" (tak jak zamiast "na" mogłoby być "ns"). W końcu jednak udało mu się to wytłumaczyć. Kiedy jednak zadałem mu zagadkę jaka para może być najłatwiej na gej czacie - zostaliśmy wyzwani od absolwentów zawodówki :-) Było to tak rozkoszne, że zrobiłem zrzut okna rozmowy:

Zadziwiające, że osoba, której siła kojarzenia zbliża się właśnie do poziomu nawet nie zawodówki, ale niepełnej szkoły podstawowej, pozwala sobie na takie, nawet nie obraźliwe ale zabawne, komentarze. czyżby to była źle skrywana wściekłość z tego powodu, że trafił na kogoś kto nie szuka jego wymarzonego seksu?

Nie spodziewałem się, że rozmawianie na czacie jako para może generować tyle zabawnych sytuacji ;-)

niedziela, 15 lipca 2012

Sarkazm

styczeń 2012
Powoli przywykam do tego, że na czacie naszą parę traktują jako szukających z definicji do trójkąta. Jacy ludzie, taki czat i takie oczekiwania. Ale tym razem ktoś się w tym trójkątowym zakresie naprawdę popisał, co widać na załączonym obrazku:

Widać był tak głęboko niewierzący w brak innej niż geometria seksualna możliwości szukania czegokolwiek na czacie przez parę, że uznał moje zaprzeczenie za sarkazm. Pytanie tylko, czy to było takie nie do końca zamaskowane okazanie irytacji z powodu zawiedzenia jego seksualnych oczekiwań, czy naprawdę było to jego kosmiczne zdziwienie :-)

Wszystko jedno - a nawiązując do końca rozmowy - wybaczamy ;-)

sobota, 14 lipca 2012

Kapcie gościnne

31 stycznia 2012
Zrobiliśmy w domu porządki i do tej pory wiedziałem, że są dwie pary kapci, których nie używam. W japonkach chodził Kuba, drugie na znacznie większą stopę, stały nieużywane. Ale porządek ujawnił jeszcze dwie pary japonek. A ponieważ Kubie spodobały się moje japonki-fakirki jakie miałem (będące poza tym wyliczeniem), więc okazało się że mamy 3 pary japonek i jedną klapek - dla naszych potencjalnych gości. 

Ciekawych rzeczy można się doszukać gdy się sprząta dłużej nie sprzątane mieszkanie. Znalazłem zapalniczkę, która przeleżana dwa lata na podłodze pod oknem w sypialni, bynajmniej nie zastawiona żadnym meblem - ale zasłonięta zasłoną sięgającą do ziemi. I trochę innych rzeczy też znaleźliśmy. Poznajemy nasze mieszkanie od nowa. Nie ogarniemy się z porządkiem w jeden czy wa dni, ale w tydzień powinno być już po wszystkim. W końcu w niektóry fragmentach mieszkania nie było sprzątane od dłuższego czasu, a do różnych pudel czy zakamarków się po prostu nie zaglądało...

A ja się zastanawiam czy takie przykładanie się Kuby do robienia porządku jest oznaką jego chęci postania ze mną na poważnie. Ktoś może powiedzieć, że co to za związek kiedy się nie ma pewności. A ja odpowiem, że to najpoważniejsza ze spontanicznie zaczynanych prób związku, jakie miałem do tej pory. Nie powiem, że najpoważniejszy ze związków, bo do tej pory tylko jedną znajomość jaką miałem mógłbym z pełną odpowiedzialnością nazwać związkiem. Reszta znajomości to były próby, które nie doprowadziły do powstania takiej relacji, jakiej szukam.

Mam nadzieję, że z Kubą uda się stworzyć związek, który się sprawdzi i przetrwa. Będzie to zresztą widoczne już w momencie publikacji tego tekstu, która przypada nieomal pół roku po dniu napisania tej notki. Na razie więc, ponieważ dopiero się poznajemy, choć już mieszkamy i żyjemy razem, muszę pośrednio dopatrywać się jego nastawienia do naszego związku, po tym jak w tym budowanym związku postępuje.

Czystość intencji mojego chłopaka sprawdzana jest w czystości jaką zaprowadza w mieszkaniu ;-)

piątek, 13 lipca 2012

Nowe porządki

30 stycznia 2012
Kuba wprowadza Nowego Ducha do mieszkania. Robiliśmy porządki w kuchni. Przy okazji rozeznaliśmy się co tam jest. Na przykład okazało się, że przyprawy były kupowane po 2-3 torebki tej samej i otwierane. I nie ja to robiłem, bo się do nich mało co dotykam. Tylko kolejni "kucharze" nie zniżyli się do zrobienia remanentu przed kupowaniem kolejnych torebek :-) Poza tym znaleźliśmy różne inne rzeczy. Do niektórych zakamarków nie zbliżałem się od roku czy dłużej...

Poprzenosiliśmy w szafkach niektóre rzeczy, a cześć usunęliśmy. Zrobiło się nagle więcej miejsca i zwolniła jedna półka. A równolegle zrobiliśmy pranie, także zasłon - i na nowo je zawiesiliśmy. Ciężkie nieprzezroczyste kotary poszły z sypialni, gdzie stale zasłaniały okno, do salonu, gdzie obramowały firanki po obu stronach dużego okna. W sypialni zostały cienkie firanki, przez które wszystko widać w nocy, jeśli pali się światło. Czyli przy świetle trzeba być tam grzecznym ;-) Za to rano i za dnia jest przyjemnie, bo nie ma półmroku.

I tak nie byliśmy w stanie ogarnąć całego mieszkania, ale już sporo uporządkowaliśmy. Czyżby nastawały nowe porządki, w pozytywnym sensie tego słowa? Miejmy nadzieję, że nie tylko mieszkaniu, ale także w całym życiu - i też w pozytywnym tego słowa znaczeniu ;-)

Najśmieszniejsze, że typowe wiosenne porządki robimy w zimie ;-)

czwartek, 12 lipca 2012

Obrączki 7.0

29 stycznia 2012
Spontanu ciąg dalszy. Postanowiłem kupić dla nas parę obrączek, choć przecież nadal się poznajemy, znamy się dopiero kilka dni, i nie wiemy jeszcze na pewno czy nam się razem uda. Ale może właśnie się uda dlatego, że jesteśmy tacy spontaniczni. I zamówiłem tym razem obrączki, po raz pierwszy, za granicą, w amerykańskim sklepie. Przez to są mniej charakterystyczne niż te dostępne w Polsce.

Wybraliśmy parę satynowych obrączek z symbolem Marsa i z cyrkonią. Akurat, co też jest pierwsze w czasie zamawiania przeze mnie obrączek, mamy podobny rozmiar palca na lewej ręce - więc kupiliśmy dwie identyczne. W sumie to ja mam oprócz tych obrączek tylko jedną, pierwszą parę - srebrnych z bursztynem. Trzy pary się rozeszły, a z dwóch kolejnych zostało po jednej - ja noszę tę z kamykami a Kuba tę z symbolami Marsa.

Więc traktujemy te niekompletne już nie jako obrączki, ale jako sygnety. I formalnie nimi są, bo tak były opisane w Prideshopie gdzie je kupowałem. A obrączki przyszły po mniej więcej tygodniu. Teraz, gdy mamy te satynowe na co dzień, a bursztynowe dodatkowo na imprezy. Jedną obrączkę, nawet taką zagraniczną, mógłby mieć ktoś inny, ale dwóch rożnych na raz - już raczej nikt.

środa, 11 lipca 2012

NIE !!

Kuba poznaje nowych ludzi, którzy zapraszają go na Fellow lub Kumpello do znajomych. I dzięki temu może oglądać ich zdjęcia (na Kumpello) które są tylko dla znajomych, lub ogólnie dostaje hasło do fotek. No i oglądaliśmy razem u niego na kompie takiego bardzo sympatycznego chłopaka - przynajmniej z wyglądu. Więc napisałem mu na Kumpello (gdzie jego zdjęcia oglądaliśmy) czy mogę go dodać do znajomych. Otrzymałem na to odpowiedź - "NIE !!"

Poczułem się dotknięty. Kultura by wymagała aby napisać to może trochę uprzejmiej. A tu krzyk - czyli wersaliki - i jeszcze dwa wykrzykniki do pary. Oczywiście powiedziałem Kubie, że z tym panem nie chcę mieć do czynienia. Jak chce niech go poznaje sam. Jednak i Kuba go nie pozna - z prostego powodu, który wszystko tłumaczy. Ten chłopak "zakochał się" w nim

To oczywiście zmienia postać rzeczy. Ja dla niego jestem obrzydliwym dupkiem, który zgarnął takie smaczne ciacho, nad którym tamten się zachwyca i chciałby je wyrwać, a zapewne także od razu przeruchać. Zatem wycofałem moje obrażenie się na tego faceta - miał oczywiście prawo tak odpisać. Choć i tak pokazuje to jego brak kultury, bo można to było zrobić grzecznie, co by nie kolidowało z rzucaniem na mnie gromów w jego myślach ;-)

Cóż, po prostu wystawił sobie świadectwo na swoje własne życzenie ;-)

wtorek, 10 lipca 2012

Klucze imprezowe

Pierwsza wyprawa do Toro skłoniła mnie do przemyślenia sprawy kluczy jakie mam przy sobie. Miałem dwa pęki kluczy - od domu (z breloczkiem latarką) i od auta (z pilotami od garażu i anty-napadu). W trakcie imprezy zobaczyłem na przykład, że latarka przy kluczach od mieszkania się zapaliła, a to nie jest łatwe, bo włącza się ją przez obrót głowicy, a nie guzik. Bóg wie ile razy pilot od brany czy od auta miał w kieszeni wciskane klawisze. A po co mam ryzykować, że ich baterie się wyczerpią? Wpadłem więc na genialny, i zarazem prosty pomysł - zrobić klucze imprezowe ;-)

Po co pęk kluczy od mieszkania, gdy starczy jeden klucz od jednego zamka? Po co pęk kluczy samochodowych skoro wystarczy cienki kluczyk serwisowy do otwarcia auta (a właściwe klucze zostaną w samochodzie)? Dodałem jeszcze mały scyzoryk, który się może czasem przydać - i pęk gotowy. Mieści się łatwo w kieszeni i można na niego naciskać do woli - nic się nie włączy :-)

A dla mnie to oznacza jakie 200 gramów mniej noszenia. I mniej wypchane kieszenie. I tak mam w nich jeszcze trzy inne rzeczy - dokumenty, mały portfel na gotówkę i telefon. W niedzielę mogę nie mieć portfela - bo poza wstępem piwo jest gratis, więc koszty łatwo obliczyć. Ale tak czy siak, te usprawnienie mi się podoba. Fajnie, że coś ulepszyłem ;-)

Nigdy bym nie pomyślał, że aż tak profesjonalnie będę podochodził do imprezowania ;-)

poniedziałek, 9 lipca 2012

Czat 2.0

Obaj z Kubą siedzimy na czacie. On pod nickiem pojedynczym a ja pod nickiem pary. Szukamy kumpli. Jako para - co zadziwiające - nie narzekam na brak rozmów. Ale niestety praktycznie wszyscy szukają seksu w trójkącie. Niby to oczywiste na gej czacie, ale mnie jednak dziwi dlaczego ludzie tak negatywnie myślą. Bo przypisywanie parze, która przecież powinna mieć dość seksu sama ze sobą, że szuka seksu na zewnątrz - to jest właśnie negatywne myślenie...

Zdumiewa przy tym bezmyślność ludzi, którzy gdy im piszę, że nie szukamy seksu nagle bezradnie pytają - a czego? Tak jakby ich pojmowanie ograniczało się tylko do zrozumienia na czym polega ruchanie się z kimś. Bo znajomość czy przyjaźń tą są już dla nich za wielkie abstrakcje. Pewnie dlatego, że w znajomości czy przyjaźni trudniej określić rolę - pasywny czy aktywny :-)

Już dawno się zorientowałem że szukanie przyjaciół jest nieomal tak samo trudne jak szukanie związku. Wcale nie jest łatwiej. Podaż ludzi którzy chcą szukać także przyjaciół (niezależnie od tego czego szukają poza tym - związku czy seksu) jest bowiem niewielka. Ale warto próbować, bo sieć znajomych czy przyjaciół może być nie tylko pomocna w spędzaniu wolnego czasu, ale może także zaprocentować - kto wie -  na przykład w aktywności zawodowej :-)

Dlatego ten czat nazwałem Czatem 2.0 - bo już jest robiony w innym celu ;-)

niedziela, 8 lipca 2012

Ale ciacho

28-29 stycznia 2012
No to mam prawdziwą żonę - chłopaka jakiego wiele osób ma ochotę schrupać. Mlaskanie słychać aż po drugiej stronie biurka. Kuba założył profile na Fellow i Kumpello i oczywiście zrobiliśmy mu zdjęcia. Zrobiliśmy, bo on sam sobie też robił i nie które wyszły nadzwyczaj udane. I recenzje są jak zawsze na portalach - zaślinione. Ale ciacho...

Od razu kilku chłopaków "zakochało się" w nim. Piszę o tym w cudzysłowie. bo te zakochanie ma prosty seksualny mianownik. Lepiej więc można by o nim napisać jako o "za-chęcio-jebaniu jego" niż "zakochaniu się w nim". Oczywiście, dla dobrego wrażenia są użyte nieco inne słowa w korespondencji i nieco lepiej dozowany jest lukier - ale myślenie w tle jest bardziej prozaiczne. 

Zaczynamy się zastanawiać czy reaktywować wspólny profil pary. Ale byłoby krzyku że taki ładny chłopak się puszcza z takim brzydkim facetem jak ja - bo w porównaniu do Kuby na pewno wyglądam na brzydkiego. I oczywiście posądzenia, że jest z nim dla kasy. Zawsze mnie rozbawia kreatywność ludzi w wymyślaniu takich negatywnych scenariuszy. I w dawaniu wyrazu swojej zawiści z tego powodu, że ktoś jest z kimś innym :-)

Powinienem być zazdrosny o to "ciachowanie" Kuby, ale nie jestem - może po prostu czuję w głębi serca, że nie muszę ;-)

sobota, 7 lipca 2012

Toro 3/3

29 stycznia 2012
Tym razem kompletnie inne doświadczenie - wstęp za 20 zeta i pijemy tyle piwa ile chcemy. Czyli ja piję mniej, bo prowadzę. Byliśmy na miejscu około 21. I prawie zero ludzi, dosłownie 3 osoby poza nami. W ciągu godziny pojawiły się dwie pary hetero i para lesbijek. Można byłoby zrobić brydża na dwa stoliki, ale nie imprezę...

Potańczyliśmy sobie trochę - jak na nasze warunki trochę to jakie 15 minut - samotnie na sali. A raczej na naszej ulubionej scenie. I około północy zmyliśmy się stamtąd, bo Kuba zaczął odczuwać skutki alkoholu - a nie jest on chłopakiem, który pasjami pije. Skutki picia odczuwał nawet w poniedziałek wieczorem...

Wyciągnęliśmy prosty wniosek z tego zwiadu - na niedzielę można zebrać ekipę 10 czy 15 osób i bawić się we własnym gronie. Skoro w Toro o tej porze nie ma praktycznie ludzi. A najlepiej załatwić sobie nie pracowanie w poniedziałek, wtedy można pić do białego rana :-) Co jak co, ale nie zaliczyłem jeszcze żadnego klubu 3 dni z rzędu. Do tej pory rekordem były dwa dni, ale bardziej w tygodniu (czwartek i piątek). 

Czyżbym się imprezowo rozkręcał? Jakiego męża sobie sprawiłem ;-)

piątek, 6 lipca 2012

Toro 2/3

28 stycznia 2012
I znów Toro. Ale tym razem inne doświadczenie. Byliśmy u znajomych i w Toro zjawiliśmy się nie o 20 jak wczoraj, ale o 2 w nocy. Niby podobna liczba, tylko brak zera - które nic nie znaczy samo w sobie. Ale w przypadku Toro znaczy tyle, co stanie 10 minut na mrozie pod drzwiami do klubu - dobrze, że na samym początku kolejki, która się całkiem szybko za nami utworzyła...

Wreszcie nas wpuszczono. No to poszliśmy się bawić. I bawiliśmy się do końca imprezy czyli do 6.10. Ale na after party już specjalnie nie poszliśmy, bo było bardzo mało miejsca i dolna sala wypełniona w miarę szczelnie. A to pogoda była jak najbardziej "after" czyli "do tyłu" - chyba 12 stopni mrozu.

Praktycznie nikogo nie poznaliśmy ciekawego. Kuba wymienił fona z jakimś chłopakiem, niby hetero, który wczoraj go chciał pocałować. Tacy to heterycy są w Toro. Może trzeba opracować jakiś inny algorytm poznawania ludzi, albo po prostu bywać regularnie - wtedy zaczniemy być kojarzeni. Kuba kojarzy bowiem cześć ludzi, odwiedzających go na Fellow czy Kumpello, z Toro.

W każdym razie mój taniec weekendowy wzrósł do 8 godzin :-)

czwartek, 5 lipca 2012

Toro 1/3

27 stycznia 2012
Wybraliśmy się do Toro na piątkowy wieczór - wstęp 5 zeta, piwo po 5 zeta. Słowem wieczór za piątkę. Dawno nie byłem w Toro, ostatni raz 2,5 roku temu, zresztą też w piątek. Kuba szybko i sprawnie przygotował mnie. Wiadomo - urodę trzeba poprawiać, byle nie przesadnie. Ciotą nie jestem, chyba że wujkiem ;-)

W Toro pobiłem swój rekord. Poprzednio tańczyłem dwie godziny bez przerwy, teraz cztery. Gość w wieku 44 lat, z cukrzycą, tańczy na parkiecie z niewielkimi przerwami na social smoking cztery godziny, praktycznie bez alkoholu - bo przecież prowadzę. W sumie chyba ze dwa piwa, których nawet nie poczułem. Ale ja się umiem bawić bez dopalaczy, bo am w sobie luz, jeśli tylko klimat miejsca i ludzi mnie otwiera ;-)

Nie to jednak było najcenniejsze. Kiedy staliśmy na papierosie i powiedziałem Kubie, że jestem już trochę zmęczony, a wiedziałem że Kuba chciał jeszcze poszaleć, to Kuba zaproponował abyśmy już jechali. Dawniej bym strzelał fochy u stawiał na swoim - mam dość imprezy, jadę. A dziś pojawiło się kompletnie inne myślenie - jesteśmy my, a nie ja. I powiedziałem, że idziemy tańczyć. Bo jesteśmy razem, a nie osobno. I potańczyliśmy jeszcze. W sumie w klubie spędziliśmy około sześciu godzin.

I to jest najważniejsze - z Kubą wspaniale zaczynam wyczuwać magię słowa "my" ;-)

środa, 4 lipca 2012

Nasz trial

27 stycznia 2012
Spontan w spontanie i  poznawanie na wariata w poznawaniu na wariata. Tak wyglądało moje poznawanie nowego chłopaka, po którego pojechałem w środku nocy, w mroźną zimę. Nie raz już robiłem spontany ale ten był jeszcze bardziej spontaniczny i radośnie niezorganizowany. Jakbym to nie ja go organizował, ale ktoś inny wewnątrz mnie.

Przyjechaliśmy do domu i dopiero wtedy spojrzałem Kubie w twarz. Usiadł tak fajnie, że miał za sobą lampę przy oknie, widziałem jedynie zarys jego oczu i brwi. I gadaliśmy sobie, także o motylach w brzuchu. I trochę się przekomarzaliśmy kto już ma te motyle lub ich nie ma. W sumie nie ma znaczenia kto miał je pierwszy. Ważne że mieliśmy obaj.

I tak się robi zmiana gramatyczna - z ja i Kuba na my. Pomimo, że to dopiero początek, jak mawiają komputerowcy: trial, naszej znajomości. Boję się pisać "związku" bo przeżyłem tyle szumnie zapowiadanych związków, z których nic nie wyszło. Ale chciałbym by wreszcie któryś okazał się trafiony. Więc zaryzykuję określenie nas mianem "my"...

A, pewnie spytacie co było potem? Byliśmy my - bardzo blisko siebie ;-)

wtorek, 3 lipca 2012

Spontan w spontanie

27 stycznia 2012
Ten wyjazd był zrobiony na wariata, tak jak pięć moich największych spontanów wyjazdowych, każdy po około 400 km w jedną stronę, i to po czasem półgodzinnej ledwie rozmowie na czacie. Ale tym razem pokręcenie było większe. Nie wpisałem nawet tego chłopaka do telefonu. Zdjęcie miałem słabe, ściągnięte z profilu GG i powiększone kilka razy na ekranie komputera. Ale standardowo zawsze kogoś wpisuję do telefonu i w miarę możliwości załączam zdjęcie - zanim z nim się spotkam. Tym razem był to spontan w spontanie.

Nie zastosowałem także innych swoich procedur. Nie wpisałem czasu rozpoczęcia poznawania tego chłopaka do mojego wiecznie zmienianego timera. Nawet się - za wiedzą i zgodą tego chłopaka - nie umyłem anie nie przebrałem. Wszystko "na wariata". Zupełnie bez typowej dla mnie w niektórych sprawach pedanterii. Po postu spontan w spontanie.

I co najśmieszniejsze - nie widziałem tego chłopaka dobrze w czasie jazdy. Rzucać moglem na niego okiem w czasie prowadzenia, ale w aucie było ciemno. Dopiero w garażu moglem mu się trochę przyjrzeć, ale nie wypadało się gapić. Można więc powiedzieć, że dopiero kiedy siedliśmy w domu spojrzałem mu prosto w oczy. Taki "ślepy" spontan też mi się dotąd nie zdarzył. 

Ewidentnie spontan w spontanie ;-)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Przyrzeczenie

26/27 stycznia 2012
Rozmawiałem na czacie Interii. Na ogólnym oknie ogłaszał się jakiś chłopak, osiemnastoletni, który szukał kogoś. Podawał nawet numer telefonu. Nie zwróciłem na niego początkowo uwagi. Dopiero potem, gdy napisał, że szuka miłości, zagadałem do niego. Nie spodziewałem się, że ta rozmowa do czegoś doprowadzi, ale warto było próbować. Pogadaliśmy trochę na czacie i potem on do mnie zadzwonił. Ale po kilku minutach zakończył połączenie i zamknął okno rozmowy. Standard :-)

Nie do końca. Potem znów zadzwonił. A potem gdy rozładowało mu się jedno konto, wstawił kartę Play - a ja miałem akurat stan darmowy więc zadzwoniłem do niego. Nie wiem nawet ile gadaliśmy. On jest w okolicach Płońska. Powiedziałem mu, że mógłbym go poznać osobiście. On obiecał mi powiedzieć coś od siebie ale najpierw musiałem mu przyrzec, że nie pojadę po niego. I wtedy mi powiedział, że też chciałby mnie spotkać, nawet dziś.

Gadaliśmy dalej. I w końcu zostałem zwolniony z przyrzeczenia. Wyjechałem. Droga była mroźna ale sucha i bezpieczna. Skręciłem w stronę wsi, w której u rodziców przebywał. I szukałem miejsca do zaparkowania na poboczu samochodu. Umówiliśmy się na samym skręcie, ale chciałem się zatrzymać nieco dalej od siódemki. I zobaczyłem kogoś na drodze. On podszedł do drzwi auta, odblokowalem zamek. 

To był on. Wsiadł i pojechaliśmy - była pierwsza w nocy :-)

niedziela, 1 lipca 2012

Weryfikacja

Kumpello wprowadziło fajną opcję weryfikacji zdjęć. Polega ona na tym, że zamieszcza się zdjęcie z wyraźną twarzą, trzymając karteczkę z adresem Kumpello i nazwą profilu, a potem wskazuje się jakie zdjęcie mam być nim weryfikowane. Oczywiście zdjęcie weryfikacyjne jest widoczne tylko dla moderatora. Nie widzą go odwiedzający profil. Zaś zdjęcie zweryfikowane dostaje specjalny "stempelek" na profilu.

Na pierwszy ogień poszło więc zdjęcie profilowe, na którym jestem słabo widoczny. Ale udało się. Potem zamieściłem inne zdjęcia, pod hasłem, i do nich też zrobiłem zdjęcie weryfikacyjne. I też zostały zweryfikowane. I wiarygodność profilu też skoczyła o nieco ponad 10 punktów. Dobra funkcja, której nie ma konkurencyjne Fellow.

To pokazuje jak Kumpello stara się wprowadzać nowe usługi, zaś Fellow wydaje się przy tym płynąć na fali swojej popularności i być może kruchej potęgi. Ciekawe czy polityka ciągłych usprawnień przysporzy Kumpello więcej użytkowników i spowoduje złamanie hegemonii Fellow w dłuższym czasie?

Czas pokaże - tak czy owak zwycięzca nadal będzie miał dwa "l" w nazwie ;-)