12 lutego 2012
Tym razem przygotowałem się na wyjście profesjonalnie. Miałem już nową ciepłą kurtkę, miałem kaptur, miałem też sweter do założenia na czas wyjścia na dwór. I poszedłem sobie spokojnie, nie musiałem biec, na plac Konstytucji. Ale tam właśnie uciekł mi sprzed nosa nocny autobus. Koksownika już nie było. Temperatura zaledwie kilka kresek poniżej zera. Poszedłem więc spokojnie na Dworzec Centralny i udało mi się wsiąść do autobusu dosłownie na chwilę przed jego wyjazdem.
Sprawdzałem telefon, ale nie było żadnego sygnału od Kuby. Nie pomyślałem jednak, że może on mieć wyczerpane środki na rozmowy. Gdybym zadzwonił dowiedziałbym się, że wyszedł z Toro niedługo po mnie i siedział samotnie na krawężniku. Miałbym okazję puścić się biegiem i przybiec do niego. To byłoby takie romantyczne, niczym z teledysku. Ale niestety, przepuściłem taką okazję. Przynajmniej wiem, że na przyszłość muszę się dwa razy upewnić czy mój chłopak zostaje czy wychodzi niedługo po mnie.
Potem się dowiedziałem, że Kuba z kolegą szarpali się tam w Toro z obsługą i dostali zakaz wstępu. Ja postanowiłem zrezygnować z chodzenia do Toro dobrowolnie, a oni mają podobno zakaz. Tak czy siak, postępowanie obsługi Toro było żenujące. To nie była impreza na 500 osób aby obsługa reagowała nerwowo. Raczej pozbyli się dzięki temu ludzi, którzy mogli potencjalnie animować niedzielne imprezy i naganiać im klientów.
Nie pierwszy raz się okazuje, że do prowadzenia lokalu nie wystarczy mieć piwo i kufle - trzeba także trochę gospodarskiej charyzmy :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz