5 lutego 2012
Tym razem daliśmy jeszcze lepszy popis w Toro. W niedzielę wstęp za 20 zeta i piwo w cenie. Tym razem nie piłem żadnego Stronga. Kuba obchodził dziś imieniny, bo kolega mu zwrócił uwagę, że są. Na Kumpello, za moją trochę ryzykowną radą, Kuba napisał o imprezie w Toro i podał numer telefonu do siebie. Baliśmy się jakiegoś spamu na telefon, ale na szczęście się obyło. Kilka osób oczywiście hucznie się zapowiedziało. Więc była okazja aby sprawdzić jak to z tymi obietnicami u gejów bywa.
A bywa tak, że nikt jakoś nie przyszedł. Jeden nie odbiera nagle telefonu, innemu niby się auto zepsuło. Zabawne to życie, choć ja auto rozumiem - wczoraj też miałem awarię odpalenia auta. Ale kto ma determinację, to sobie poradzi. A determinacji chyba zabrakło. Więc w sumie przyjęliśmy inną taktykę - po prostu zgarnęliśmy do zabawy praktycznie wszystkie osoby jakie były w klubie - 10 osób. Albo przynajmniej z nimi się poznaliśmy. I było całkiem milo, choć dość samotnie.
Wnioski są proste - wystarczyło mieć 10 czy 20 pewnych osób i można było mieć de facto cały klub na wyłączność. I tak jest już lepiej niż tydzień temu - bo było nas czterech i wkręciliśmy inne osoby. Opłaca się mieć własną obsadę - bo jak widać środowisko wcale nie jet takie zabawowe jakby się wydawało. Środowisko jest jak wilgotny węgiel - trzeba się natrudzić aby zapłonął ogień. Niby wszyscy tacy zapaleni, ale tylko na ekranie komputera. W realu pustki.
Wniosek prosty - aby przyszło 10 osób zapewne trzeba umówić 100 ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz